O jeżyku, który kochał za bardzo - ebook
O jeżyku, który kochał za bardzo - ebook
…„Prawo naturalne, jeżyku, to dwa słowa: „czyń dobro” i jest to najważniejsze prawo we wszechświecie” …
Mały jeżyk, po tragicznych wydarzeniach i utracie najbliższej rodziny, znajduje schronienie w mieszkaniu Niny. Z czasem ogromnie przywiązuje się do nowych domowników. Gdy życie jednego z nich znajduje się w niebezpieczeństwie, wyrusza w karkołomną podróż, aby uratować ukochanego przyjaciela. Książka „O jeżyku, który kochał za bardzo” to wyjątkowa opowieść, w której królują emocje, wciągająca fabuła oraz nietuzinkowi bohaterowie. To piękny, magiczny świat i wiele prawd, którymi należy się kierować w życiu. Niezwykła opowieść, mająca swój finał w wigilijny wieczór, kiedy to zdarzają się prawdziwe cuda. Poruszająca opowieść o umiejętności wybaczania, o zrozumieniu dla ułomności innych, o potrzebie bycia dobrym człowiekiem.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-324-2 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Żwawo przebierał maleńkimi nóżkami i tuptał po twardej nawierzchni jezdni. „Mamo, mamo, gdzie jesteś?! Nie zostawiaj mnie. Nie wiem, co robić. Mamo, mamuniu, mamusiu…” Obok przejeżdżały wielkie, przerażające, stalowe potwory. Tylko milimetry dzieliły ich gumowe, okrągłe nogi od maleńkiego iglastego ciałka. Wydawał się taki niepozorny i maleńki w tej swojej ryzykownej wędrówce ulicami miasta. A najgorsze było to, że kompletnie nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie mu zagrażało. Był zmęczony, spragniony i niewiarygodnie głodny. Ale ponad wszystko tęsknił. Tęsknił za mamą i za rodzeństwem, za poczuciem bezpieczeństwa, za swoim krzaczkiem, pod którym toczyło się całe jego dotychczasowe życie. Maleńki jeżyk dreptał prosto przed siebie, wierząc, że gdzieś tam w oddali ujrzy wreszcie swoją ukochaną mamę. Ale ta dal, której tak uparcie wypatrywał, wydawała się nie mieć końca.
Nagle na ulicy zatrzymał się samochód. Stanął niemal na środku jezdni, blokując ruch drogowy.
Zdegustowani kierowcy, którym nieustannie dokądś śpieszno, zaczęli trąbić swoimi przeraźliwie głośnymi klaksonami. Z niebieskiego samochodu wyskoczyła młoda dziewczyna, podbiegła do jeżyka, wzięła go na ręce, po czym sprawnie wskoczyła z powrotem do pojazdu, zabierając maleństwo ze sobą. Tylko jedna osoba na setki nie minęła go z obojętnością. Tylko jedna osoba miała serce zamiast kamienia. Tylko w jednym sercu tliło się dobro i troska o maleńkie iglaste stworzonko, które w każdej chwili mogło zginąć pod kołami przejeżdżającego samochodu. A przecież ta niepozorna istotka była tylko małym, niewinnym dzieckiem.
Dziewczyna włożyła stworzonko do psiego nosidełka, które stało na bocznym fotelu pojazdu, i spojrzała na niego z rozczuleniem.
— Mój malutki, dokąd tak samotnie dreptałeś? Pewnie zgubiłeś swoją mamę albo co gorsza straciłeś ją na zawsze… Nie mogłam zostawić cię samego na pastwę losu. Jakoś damy radę! Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Jeżyk spojrzał na tę ogromną postać ze zdziwieniem i niepokojem. Skulił się w sobie, chowając delikatne ciało za iglastym, obronnym płaszczem. „Kim jest ta osoba? — pomyślał z trwogą. — Dlaczego mnie zabrała? I jak teraz odnajdę moją mamę?”
Dojechali na parking mieszczący się w pobliżu bloku, w którym mieszkała dziewczyna. Nina, bo tak miała na imię, zabrała nosidełko, a razem z nim maleńką istotkę skuloną w narożniku psiego transportera, po czym skierowała się w kierunku swojego mieszkania. Gdy otworzyła drzwi, przybiegły na powitanie dwa koty.
Jeden barwny, kolorowy, z oczami jak malachity, drugi czarno-biały, z lśniącym futrem i puszystym ogonem. Stworzenia najpierw radośnie ocierały się o nogi właścicielki, a następnie podbiegły do nosidełka i z zaciekawieniem spojrzały na małą, zwiniętą, iglastą kulkę.
Po jakimś czasie dołączył do nich również czekoladowy piesek. Ten z małych ras, co to nigdy nie osiągną nawet wielkości kota.
Wszyscy domownicy z wnikliwością obserwowali nowego przybysza.
A przybysz patrzył na nich swoimi dużymi, pięknymi oczami, zmieszany, z dużą dozą nieufności, wciąż skulony i wciśnięty w kąt.
Nina przygotowała mu domek z tekturowego pudełka, wyścieliła w środku miękką ligniną, a następnie przygotowała posiłek dla maleństwa. Doskonale wiedziała, że jeżom nie wolno podawać krowiego mleka, ponieważ stanowi ono zagrożenie dla ich życia. Ale posiadała w domu specjalne preparaty do karmienia małych zwierząt, które w tym momencie okazały się niezastąpione. Przygotowała posiłek, nalała do maleńkiej butelki ze smoczkiem, wzięła małego jeżyka na ręce i zaczęła karmić. Jeżyk łapczywie połykał pokarm, czując, jak ciepłe pożywienie napełnia jego pusty brzuszek. Błogie uczucie sytości rozeszło się po jego maleńkim ciałku i po chwili zapadł w błogi sen.Rozdział 2. Senne mary
Gdy otworzył oczy, wokół panował półmrok. Przez niewielki otwór w tekturowym pudełku wyjrzał na zewnątrz i bacznie się rozejrzał. Wszystko tu było takie nowe i niepokojące zarazem. Prześliznął się przez otwór wyjściowy, a następnie, węsząc swoim długim nosem, zaczął zwiedzać nieznany mu teren. Chodził po wszystkich pomieszczeniach, starannie obwąchując każdy zakamarek. Po jakimś czasie dotarł do miski, skąd rozchodziły się przyjemne zapachy pożywienia. Wdrapał się niezdarnie na miskę i wylizał wszystkie pozostające na jej dnie resztki kociej karmy. „Mniam, mniam — pomlaskał. — To było naprawdę smaczne”. Po czym zeskoczył na podłogę i powędrował dalej. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność i równie nieprzenikniona cisza. Słychać było tylko tupot jego maleńkich stópek, uderzających o twardą nawierzchnię drewnianej podłogi. Dotarł do legowiska, w którym skulone w kłębek i wtulone w siebie spały dwa koty. Niezgrabnie wgramolił się na legowisko, podreptał do puszystych futerek, wtulił się w nie i na powrót zasnął. Czarno-biały kot o imieniu Puszek otworzył jedno oko i zerknął na malucha, po czym przysunął się do niego bliżej i czule otulił go puszystym ogonem.
***
Biegł, biegł, ile sił w nogach, i ledwo mógł złapać oddech. Lękliwie odwracał łebek i nerwowo spoglądał za siebie. Brązowy, umięśniony potwór na swoich potężnych łapach, z oślinionym pyskiem i językiem na wierzchu podążał ku niemu niczym żelazna maszyna do zabijania. Jak miał uciec na swoich krótkich łapkach przed tym potężnym potworem o kwadratowym pysku i ogromnych kłach? Jak miał tego dokonać? Góra mięśni zbliżała się do niego z zawrotną prędkością. A on uciekał, uciekał, ile tchu w piersiach, biegł przed siebie, czując, że za moment masywny potwór go dopadnie… Potężny pies odbił się i jednym susem przeskoczył maleńkie stworzonko. Trąc łapami o powierzchnię asfaltu, wyhamował, odwrócił się w stronę jeżyka, a następnie skoczył i złapał zwierzątko zębami. Jeżyk zawył z bólu. Przez jego ciało przetoczyła się fala dojmującego cierpienia. Pies, czując wbijające się w podniebienie igły, poluzował uścisk szczęk i puścił maleńkie stworzonko.
Malec spadał z wysoka, leciał i leciał, a na koniec uderzył w twardy asfalt, obijając swe drobne ciało, po czym przeturlał się kilkakrotnie w stronę krawężnika. Niestety za moment ogromny zwierzak ponownie zaczął atakować. Walił w malca przednimi łapami, zadając przy każdym uderzeniu potężny ból. W stronę rozgrywających się tragicznych zdarzeń biegła mama jeżątka. Pędziła tak, jak tylko matki potrafią gnać na ratunek swojemu dziecku. Gdy dotarła na miejsce, nakryła dziecko swoim własnym ciałem i zwinęła w kulkę. Pies złapał ją w zęby i zaczął machać łbem to w jedną, to w drugą stronę. Dotkliwie kąsał matkę zębami, nie zwracając uwagi na własny ból. Zakrwawione ciało jeża poleciało w górę, wyrzucone z rozmachem przez agresora. Z głuchym uderzeniem walnęło o asfalt. Pies nie dawał za wygraną. Podbiegł i zaczął znowu kąsać, miażdżąc niewinne stworzenie. Malec z trwogą w sercu obserwował wydarzenia, a z jego oczu popłynęły łzy. Nie czuł już własnego bólu. Czuł tylko ból swojej zakrwawionej mamy, która konała w szczękach potężnego psa. Nagle rozległ się gwizd. Pies, usłyszawszy głos właściciela, z jeżem w pysku, rzucił się biegiem w kierunku swojego pana. A mały jeżyk ruszył za nimi, nie zwracając uwagi na ból, jakiego doświadczał. Asfaltową drogą podążał za psem, który porwał jego mamę.
***
Puszek podniósł łebek i przez chwilę patrzył, jak jeżątko we śnie przebiera nóżkami i trzęsie się niczym w spazmach. Małe stworzonko cichutko popiskiwało przez sen, a z oczu spływały mu wilgotne, słonawe łzy. Kotek przybliżył się do stworzenia i szorstkim językiem zaczął go czule lizać. Mocno go przytulił do siebie i trzymał w objęciach tak długo, aż malec nieco się uspokoił. Jeżątko lekko wybudzone ze snu poczuło czuły dotyk i wtuliło w kota tak mocno, że Puszek aż poczuł wbijające się w jego skórę igły. Ale nie odsunął się nawet na milimetr. Trwał przy małej istocie jak przy własnym dziecku, czuł bowiem w całej swej kociej wrażliwości jątrzącą się ranę i rozrywający ból w maleńkim sercu jeżyka.Rozdział 3. Nowa rodzina
Z czasem jeżyk nabierał coraz większej śmiałości. Spał z kotami, jadł z kotami, a nawet uczestniczył w ich codziennych zabawach. Po całym domu słychać było tupot małych stópek. Wszędzie go było pełno. Ferdelek, mały czekoladowy piesek, równie chętnie towarzyszył kotom i jeżykowi w ich codziennych zabawach. Biegali w podskokach, zwiedzali wszystkie domowe kąty, urządzali karkołomne gonitwy, bawili piłeczką, skakali, fikali koziołki, żeby na koniec wtulić się w siebie i bezpiecznie zasnąć spokojnym i głębokim snem. Wszyscy razem zasypiali na jednym posłaniu. Na początku Ferdelek miał wątpliwości, czy wypada mu spać z kotami, ale jeżyk wytłumaczył mu, że przecież są rodziną, a rodzina zawsze musi trzymać się razem. Wieczorami Nina brała jeżyka na kolana i czule głaskała pod bródką. Czas ukoił ból, a miłość, jaką dostawał w tym domu, zabliźniła rany na duszy.
Dzień mijał za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc ledwo się zaczął, a już ustępował następnemu. Za oknem zrobiła się szaruga, dzień stał się krótszy, słońce skryło za chmurami, a wiatr dudnił o szyby w swym jesiennym zrywie. Nina oczekiwała, że jeżyk, zwyczajem swojego gatunku, zapadnie w zimowy sen. Jakież było jej zdziwienie, gdy ten z całą stanowczością odmówił.
— Nie. Nie… Nie będę marnował życia na sen!
— Ależ jeżyku, wszystkie jeże zasypiają na zimę. Ty też musisz… Zrobię Ci domek w piwnicy i będziesz sobie tam smacznie spał.
— Że co? W piwnicy… Yyyyy… — jeżyk wybuchnął niepohamowanym płaczem. — Chcecie się mnie pozbyć… Yhy… Yhy… — łkał po cichu. — Ale za co? Co ja takiego zrobiłem???
— Ależ jeżyku, to nie tak, jak myślisz. Wszyscy Cię bardzo kochamy. Tylko widzisz, jeże funkcjonują inaczej niż koty czy psy. Jeże przesypiają zimę. Ty też musisz spać.
— Nie… nie… — chlipał po cichu. — Ja nie chcę, żebyś mnie zamknęła w ciemnej i zimnej piwnicy… yhy… yhy…
Cóż było począć. Nina zrobiła na drutach ciepły sweterek z czerwonej wełny i takie same nauszniki dla jeża.
Każde domowe zwierzątko miało na zimę swoje ubranko, więc jeżyk również otrzymał kubraczek. Był z niego niesamowicie dumny. Paradował w swoim czerwonym sweterku po domu, nie bacząc, że w pomieszczeniu wcale nie było zimno.
Zima nadeszła niespodziewanie i pokryła śnieżnobiałym puchem drzewa, ulice, łąki i pola. Wokół zrobiło się pięknie, a mróz namalował na szybach zjawiskowe zimowe witraże. I właśnie wtedy wszystko się zaczęło…
Rozdział 4. Choroba może dopaść każdego
Pewnego dnia wieczorową porą, gdy na ciemno-granatowym niebie dumnie połyskiwał księżyc, a gwiazdy lśniły złotą poświatą, Puszek zaniemógł. Był bardzo chory. Nie był w stanie utrzymać się na łapach i widać było, że bardzo cierpi. Nina zawiozła go do weterynarza. Niestety, rokowania były bardzo złe. Trinity, trójbarwna kotka o malachitowych oczach, nie odstępowała Puszka na krok, próbując dodać mu otuchy. Ferdelek kręcił się nerwowo po domu, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. Nina wydawała się przygnębiona i bez przerwy płakała. A jeżyk… jeżyk patrzył z przerażeniem w oczach na wycieńczonego chorobą ukochanego kota i pękało mu serce na myśl, że znowu przyjdzie mu się rozstać z kimś bliskim. Kochał swoją nową rodzinę. Kochał każdego z osobna i wszystkich razem. Nie wyobrażał sobie, że może stracić któregokolwiek z nich. To byłoby ponad jego siły. Chyba pękłoby mu serce, gdyby któregoś dnia Puszek zasnął na zawsze. Nocami wtulał się w kotka i cichutko popłakiwał. Rzewne łzy spływały po policzkach, tworząc pod oczami ciemną smugę brunatnego żalu. Nie mógł spać. Cały czas był czujny i nieustannie sprawdzał, czy ukochany przyjaciel wciąż oddycha.
Tego dnia było wyjątkowo źle. Puszek z trudnością łapał powietrze w płuca, a jego oddech był płytki i świszczący. Wszystko wskazywało na to, że choroba opanowała cały organizm, a życie kota nieuchronnie dobiega końca.
Zbliżała się północ, gdy nagle jeżyk usłyszał dziwne cykanie. Bacznie rozejrzał się wokół, ale nic nie mógł dostrzec w ciemności. Za moment cykanie rozeszło się po raz kolejny, tym razem mocniej i bardziej dźwięcznie. Jeżyk poderwał się z miejsca i na swych krótkich łapkach podreptał w kierunku ledwo słyszalnego dźwięku. Wlazł za szafę, a następnie zerknął w przestrzeń pomiędzy podłogą a dnem szafy. Tam ujrzał dziwne, małe stworzenie, które spojrzało na niego z trwogą.
— Kim jesteś? — zapytał jeżyk.
— Ja? — odparło stworzenie.
— No a do kogo mówię??? Przecież jesteśmy tu tylko my…
— Ja jestem świerszczem.
— A co ty tu robisz?
— Ja? — zapytał ponownie świerszcz.
— No a kto? Przecież z tobą rozmawiam. Co się tak głupkowato pytasz…
— No ja… ja tu próbuję przetrwać zimę — wyjaśnił świerszcz. — Tylko mnie nie wydaj, bo mnie złapią i wyrzucą za okno, a tam zamarznę na śmierć… No i będzie po mnie.
— Nie martw się… Nina ma dobre serce. Nawet pająkowi pozwoliła zostać na zimę. Tobie też na pewno pozwoli… Tylko nasza Ninka ostatnio smutna chodzi. Tak jak my wszyscy… — mówiąc to jeżyk przybrał stroskany wyraz pyszczka.
Świerszcz zerknął na niego ze współczuciem.
— Wiem, wiem… Martwicie się o Puszka, bo choruje. Tymczasem zupełnie niepotrzebnie. Nigdy nie mogłem tego zrozumieć… Dlaczego ludzie poddają się zawczasu… Zamiast skupić się na rozwiązaniu problemu, oni zawsze pogrążają się w rozpaczy i sami sobie przysparzają zgryzoty. Zupełna niedorzeczność…
— No bo widzisz, Nina zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby pomóc Puszkowi, a lekarze rozkładają ręce i twierdzą, że nie ma dla niego ratunku…
— Też mi coś… Phy… — obruszył się świerszcz. — Najłatwiej rozłożyć ręce i wpaść w rozpacz. Pewnie… Nic prostszego…
— A Ty, co byś zrobił na naszym miejscu?
— Ja? — swoim zwyczajem zapytał świerszcz. — Ja bym wyruszył w drogę do magicznego drzewa życia.
— Do magicznego drzewa życia??? A cóż to takiego?
— To prastare drzewo, które rośnie w głębi boru. Ma niezwykłą moc. Gdy wysłucha twych skarg, a potem podejmie decyzję, aby ci pomóc, wtedy spojrzy na ciebie swym przychylnym wzrokiem, a z jego oczu spłynie łza, który przywróci do życia każdego umarlaka.