- W empik go
O królu Popielu i o myszach - ebook
O królu Popielu i o myszach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 193 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedyś ja się zagoniwszy po tym lesie suchym,
Lecę, lecę, aż tu cościk jak świśnie za uchem,
Obejrzę się, a to w drzewie starowina tyli:
A coraz się w dziupło chowa, co i raz wychyli.
Więc ja mówię: pochwalony, – myśląc czy odpowie,
A kapelusz ledwie że mi dosiedzi na głowie.
– Na wiek wieków – ale cicho, ledwie że dosłyszę,
Bo dziaduszek był maluśki, podobny do myszy.
– Siądź tu, Kurpsiu, na kamieniu, bo niemała gadka,
Słońce lasy porumieni, nim dojdę ostatka.
Jam jest dziedzic Myszyniecki a tysiąc lat liczę,
Odkąd prawem przyrodzonem lasy te dziedziczę;
Ale żem jest jak mysz mały, więc nikt o mnie nie wie,
I tak wieki przepędzają, a ja siedzę w drzewie.
Od przygody mnie wszelakiej marność moja strzeże,
Na jesieni noce długie a poranki świeże.
Słoneczko się zapowiada jutrzenką zaranną…
– A skądże zaś pożywienie? – Żyję Bożą manną.
Tedy zważaj, co ci rzekę: słyszałeś o myszach,
O tych myszach Myszynieckioh, sławnych towarzyszach,
Co Popiela króla zjadły, ogryzły do kości? –
– Co Popiela króla zjadły? – ta słyszałem cości,
Ale to tam były myszy te prawdziwe, szare…
– To i nasze też prawdziwe, jeno daj mi wiarę.
– Ano dobrze. – Ten król Popiel był to Niemiec srogi,
Miał żelazną przyodziewę od głowy do nogi,
A miecz nosił taki długi, że gdy na koń siędzie.
Kiedy sobie go przywiesi, to do ziemi będzie.
Niemców tedy koło niego miałci onych sporo.
A wieszże ty, gdzie jest Gopło, Kruswickie jezioro?
Kędy brzegiem posiadało dużo naszych brachu,
Co nam Pan Bóg nie żałował ni łachu ni piachu.
Ni różności różnej ziemi: kto nie widział – ślepak,
Na pszenicę paśna rola, na jęczmiony, rzepak.
Więc tam pszczółka polatuje szukając obroku,
A słoneczko w wodzie świeci jakby w Bożem oku,
A łabędzie polatują, a niewiasty piorą,
A tam wieża kęś daleko, jezioro, jezioro…
A czajeczki pokrzykują, a bąk bąka w trzcinie,
Czapla czeka po godzinach, aż się co nawinie.
I tam patrzysz i tu patrzysz, wszystko ci się śmieje,
Że i grzeszny człowiek nie wie, gdzie oko podzieje…
Więc jezioro to Kruświckie… cóż patrzy, nie wierzy?
I nic nie wiesz, jak się idzie, komu przynależy? –
– To Kruświckie? a toż nie wiem…
– Ano tak przed nosem,
To tam jeleń trafi drogę idący za wrzosem,
To tam samy zawędrują, przeprawią się dziki:
Na cóżeś ty stworzył, Boże, te głupie Kurpiki?
Od Poznania do Swarzędza, Trzemeszna i Gniezna,
Taż to wszystko polska ziemia: któż zaś tego nie zna?
Niemcy na niej gospodarzą, jak im się spodoba…
– Cóż zaś Niemcy powiadacie? –
– Niemcy, to choroba.
Więc się, Kurpsiu, nie wymawia takiej brzydkiej rzeczy.
Zawołaj ty na psa: Niemiec! – to cię okaleczy.
Staraż ci to historyja: chcesz wiedzieć jak było? –
– Jużciż, kiedy powiadają, to posłuchać miło. –
– Więc ja widział i Popiela i te jego stryjki,
Co im pobrał co zaś mieli, a potem i szyjki.
Podusił ich na tej wieży szary wilk śród owiec:
Pomiarkujcież sobie ludzie, jakiż to synowiec.
Pierwej to on nie był Niemiec, lecz jak się spanoszył,
Jak się zwąchał z niewiarami, to się w Niemca poszył;
A wiadomo, że najgorszy, co się przekabaci,
To się będzie zażerało na rodzonych braci.
Pozjeżdżali się panowie: co konik to krzepki,
W onych czepcach jak latarnie pochowane łebki,
A siodełka pieścidełka, wszystko jak się patrzy;
Jeden konik gęstszej grzywy a zaś drugi rzadszej;
A podkowy, a rzemienie, a wszystkiego suto.
Pocóżeście przyjechali, żeby was potruto?
Ano widać nie wiedzieli, przyjechali w gości,
Do synowca w zaprosiny, bez wszelakiej złości,
Grzecznie, pięknie, obyczajnie, jak się przynależy;
Od Kruświcy to jechało po moście do wieży…
Bo to woda pierwej była, ho! daleko dalej..
Kędy dzisiaj stoi Grodek, to my z łódką, stali.
Jadą, jadą, jeszcze jadą ku zamkowej bramie,
A tu trzeszczą belki one niby most się łamie.
A ci jeno za narodem wdzięcznem patrzą okiem,
A koniczek to się spina, to poskoczy bokiem.
I panowie się cieszyli i naród się cieszył;
Był też z nimi taki, co grał, i taki, co śmieszył,
I zwierzęta prowadzili do wieży przez grodek:
Niedźwiedź wietrzył od ostrówka smakowity miodek,
Małpisko też przystrojone jako małe biesie,
A koniczek pod temidzie, sam nie wie, co niesie.
Trąby grają, wrzeszczą rogi, te nasze bawole,
Co się ludzie zwoływali na tych rogach w pole;
Bębny biją, trąby grają, wszystko pięknie, ładnie.
Ale co tam będzie jutro, niechże kto odgadnie…
Całą nockę tańcowały Popielowe dworskie:
A śliczne tam były panny dalekie, zamorskie,
Co ich sobie Popielowa było nie zabrania:
Ta do szycia, ta do prania, drugie do czesania,
Drugie były do ubioru, a drugie do bajki,
A drugie do przebierania jak najpierwsze grajki.
Śmiechu, krzyku, tańcowania było tak trzy doby,
Tańcowali, używali na różne sposoby.
Aż i naraz cichusieńko: jeno wrony kraczą,
Baby z chacin zaciągają, co na żalach płaczą,
Lecą, drą się po obliczu, nie żałują garła,
Jako cała kawalkata nagłą śmiercią zmarła.
Grzebać, jeno bez gadania, więc chodziło głucho…
Nocą się to uczyniło, wichrem, zawieruchą.
A były to dobre pany naszego narodku,
Co po skrajach posiadały, a Niemiec pośrodku,
W starej Wschowie, a w Kościanie, Gnieźnie i Poznańsku.
Otóż to tak po niemiecku czyli po pogańsku,
Ugościła Popielowa naszych polskich panów!
Terazże się nad niewiastą, człowieku, zastanów.
Łańcuchy z nich pościągała i drogie jedwabie,
Srebro, złoto się udało Popielowej babie.
Porobiła sobie z tego, co sama zechciała,
Złotem głowę obwijała, co ją szpetną miała.
– A cóż Popiel? –
– Ano Popiel siedział sobie w grodzie,
Więc u dzbanka, więc hulanka, cały dzień na miodzie.
Pobili my wojewody, co mieli, posiedli,
Będziem teraz używali, będziem pili, jedli.
Niechże mi te Ostrowczyki przynoszą daninę,
Bo dybiku im napędzę, jeśli sam popłynę;
Potańcuje ta przedemną słowiańska ciemnota.
Brać, zabierać, co popadnie, bo mi trzeba złota
Jak samemu cysarzowi, bo i ja też cysarz,
Jest ci u mnie i marszałek, jest u mnie i pisarz.
Więc ja muszę mieć koronę z jednej złota bryły,
Srebro, złoto, kosztowności, żeby mi świeciły;
Żeby mnie się ludzie bali, bo ja wszystko mogę,