- W empik go
O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym - ebook
O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 326 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Założenie autora.
Chcącemu teraz w dostatkach piśmiennych jakiegokolwiek narodu rozeznać jego myśl własną, toż charakter, postać moralną i kształt cywilizacyi, trudnem staje się to przedsięwzięcie, jeżeli nie niepodobnem ku wykonaniu. Za dawnych czasów, – nie mówię w zapadłej starożytności, ale w Europie chrześciańskiej, – umiejętność szła innym strychem; w ciaśniejszych mieściła się szrankach, niżeli teraz; kładziono ją pod pewną liniję i modłę, żeby nie chybiła ani na tę, ani na owę stronę. To prawda! Lecz wtenczas duch ludzki zawodził na głębią; w głębi przenikał do jasności i szukał gruntu. Dzisiaj we wszystkiem więcej postawy, niż wątku. Bydź może, że teraz więcej umiemy od poprzedników naszych; ale zapewne przechodzą oni nas treścią i mocą swych pojęć. Umiejętność teraźniejsza nie zna żadnego wędzidła; nieukrócona żadną przeszkodą, żadną wątpliwością, jako potok wezbrany z granic występuje. Płynie szeroko, rwistym pędem, na wszystkie rozlewając się strony; ale na swojem nie jest tak umocniona, i tak daleko jak pierwej nie zachodzi. Dzisiaj, że tak powiem, w szersz i podług rozmiaru na długość moc pojęć naszych się roznosi; przedtem zaś umysł ludzki albo bujał w przepaścistych otchłaniach, albo śmiałym lotem wzbijał się w przeciwległą stronę, do wysokości już dla nas niedościgłej, i ledwo nie ku wyżynom zawrotu. Tam szukał prawdziwej chwały!
A przecież z tego tylko wyrozumieć można człowieka, w tem jedynie przeniknąć do jego ducha, co on sam głęboko pojął, zrozumiał, uczuł. Któż bowiem zgadnie istotę nic niepojmującą? Toż samo z narodem się dzieje. Dzielność jego poznawań na jaśnią się wyrywa w wiedzy rozpostartej, w umiejętności; a siła jego fantazyi w sztuce. Uczucie w pieśni się maluje.
Rzućmy okiem na dzisiejszą statystykę nauk. Co za ogromne drzewo drzewo wzrosło z pierwotnego szczepu! Jak wybujało, jak się rozgałęziło! Jak szeroko teraz ziemię zalega cieniem swoim! I coraz to nowe puszcza odrośle. Ledwo nie codziennie, w porządku wiadomości naszych, mnoży się liczba działów, i mnożyć się nie przestaje. A za lat sto, za lat dwieście, któż wie, czy potomkowie nasi przez całe życie swoje do szkół, jako żaki, chodzić nie będą musieli dla nauczenia się, przynajmniej z rejestru abecadłowego nazwisk tylu umiejętności, tylą rozmaitemi pochrzczonych tytyłami? Każdą rzecz radzibyśmy obrócić w umiejętność; z lada fraszki stworzyć naukę. Cóż z tego, kiedy w tem wszystko się z szczerej istoty wytrawia, wszystko na wierz wychodzi!… Jakże wyrozumieć naturę umysłu publicznego, gdzie nic nie ma ani gruntu pod sobą, ani wewnątrz ujęcia? Cóż wreszcie wyrozumieć z blichtrów w mowie i pisaniu?….. Przedtem któżby był pomyślił, że naprzykład o samej sztuce kucia koni, albo o zaprawie mularskiej i cementach będziemy mieli liczne pisma, uczone wywody, i ledwo nie całą literaturę? – Inaczej to kiedyś bywało. Ludzie nie tak wiele pisali o budowlach i cementach, a trwalsze, ozdobniejsze stawiali gmachy. Zkądże to pochodzi? Dla czego pamiątki stare taką okazałością jaśnieją? Czemu tak zdrożały w naszem własnem mniemaniu? Rzecz naturalna. Bo już się na nic takiego zdobyć nie możemy. Bo zmaleliśmy w rozerwaniu naszem; bo pierwej myśl ludzka nie była jako warsztat rękodzielniany, gdzie, w miarę podziału pracy na coraz drobniejsze zatrudnienia, otrzymujemy coraz doskonalsze wyrobki.
Ten mechanizm tak pożyteczny w ręcznych robotach, wielkie szkody zrządził w nauce. Moc ducha na jedności zależy; w podziałach słabnie, rozprasza się. Umiejętność szerząca się mechanicznemi środkami poniża rozum ludzki. W tej mierze mam na względzie nietylko nas samych w Polsce, ale całą Europę. Wszyscy teraz, jak widać, z jednego źródła czerpiemy; tak samo wszyscy czujemy, myślimy, piszemy. Czyż to nie jest widoczny skutek powszechnego mechanizmu pojęć, mechanizmu myślenia? W tej jednostajnej cywilizacyi, zacierającej właściwość indiwidualną i wszystkie pierwotne cechy, jakże trudno odkryć i wyłączyć istotę naszego narodu w rodzinnej jego osiadłości? Też same wszędy formy zewnętrzne i rzecz ta sama; te same widoki, wyobrażenia. Rodzicielstwa znamie na dziełach uczonych, w utworach sztuki, w poezyi, we wszelakiem misterstwie dowcipu, niegdyś tak wydatne, tak raźne, tak bijące w oczy, coraz wątpliwsze staje się. Przyjdzie ku temu, że go i znać nie będzie. Przenoszą się mniemania z jednego kraju do drugiego; jednego trzymają się porządku; w jednych klukach zawarte. Mają tę same moc i niemoc; tę samę prawdę i nieprawdę. A jeżeli gdzie jaką różnicę postrzeżesz, to tylko w zewnętrznym kroju, na zwierzchnej szacie myśli; w gruncie żadnej prawie odmiany. Niżeli o kosztowne perły i diamenty trudniej teraz o nowość w myślach. Nie jestże to znakiem, żeśmy upadli na sile?
Ustała światłość pierwotnej, anielskiej natury człowieka! Ustała owa dzielność poznawań. Zdrobniały po – jęcia; osłabła usilność do wielkich rzeczy w zamęcie potocznych spraw społeczeńskiego życia, w nieprzebranem mnóstwie wiadomostek, a najbardziej rozstrzeleniem się nauk i umieiętności na niezliczone działy. Jakież mniemanie zaweźmie o nas daleka potomność? Powieli, żeśmy wszyscy jeden naród bratni, jedną rodzinę, spólnym rządzącą się rozumem składali w Europie? Czy też przypisze niemocy, albo lenistwu, że tak różne plemiona, różne mową, postawą, językiem, obyczajem, w różnych zamieszkałe siedliskach, miały przecież jakby jedną głowę, jedną moc ducha, jednę imaginacyą, i jedną siłę natchnienia?…. Zaiste, obróciwszy myśl ku upłynionym czasom, łatwiej rozwikłalibyśmy charakter idealny któregokolwiek ludu bądź w starożytności, bądź w wiekach pośrednich z ułamków, z spleśniałych resztek jego cywilizacyi, jak dzisiaj z ogromnego stosu ksiąg drukowanych i przechowujących się w całości.
Nie będę roztrząsał pism uczonych Polaków, ani dzieł polskich artystów, dla ocenienia ich wartości; bo to właściwie do krytyki należy. Zamiarem moim jest: zbadać ducha i przeniknąć do istoty polskiego narodu w ojczystej literaturze.
Całą usilność moję w to położę, żeby czytelnik wyrozumiał: jaki jest umysł ogólny w Polsce pod względem artystowskim i naukowym? Gdyż sztuka i umiejętność są to dwa najpiękniejsze pierwiastki dzisiejszej europejskiej cywilizacyi.
Prócz wzmiankowanych przeszkód, utrudzających wyrozumienie umysłu publicznego, czyli ogólnego, tudzież wyciągnienie na jaśnią istoty moralnej któregokolwiek bądź w dzisiejszych czasach narodu (co szczególniej nas samych się tyczy, którzy tyle przejęliśmy od obcych), i to także co następnie powiem zdaje się bydź godne uważania:
Wszyscy estetycy radzi powtarzają, jedni za drugiemi: że literatura powinna bydź obrazem narodu. Nic nadto pewniejszego. Ale obraz narodu, jest także obrazem czasu. Czas zaś, jakiżto ruchomy element! Czas nigdy nie jest rzeczywiście. Zawsze staje się. Trudno więc położyć granicę nieprzeszkoczną między upłynionym a przyszłym czasem. (1) Tę główną trudność w rzeczy samej spotykam w piśmie mojem. Każda upłyniona chwila w przeszłość zapada: każda następna, nawet kiedy to piszę, do przyszłości należy. Któraż godzinę, którą minutę, sekundę uważać jako nieruchomy punkt między temi dwoma, jeżeli tak rzec godzi się, biegunami czasu? Między przeszłością i przyszłością? – Niejest-li teraźniejszość złudzeniem? Kto w to pilniej wejrzy, powie: niemasz teraźniejszego czasu.
Czas był, albo będzie. Nigdy nie jest. Zawsze się rozwija. A przecież żądamy od spółczesnych dziejów pisarza, a szczególniej od historyka spółczesnej literatury obrazu teraźniejszości. Żądamy więc tego, czego nikt dokazać nie może; bo ten sam historyk co chwila, za każdem uderzeniem pulsu, należy w połowie do minionego, a w połowie do przyszłego czasu…..Jakże uchwyci zarysy tej mieniącej się co chwila fizyognomii wieku? Jak odmaluje obraz, gęsta, wejrzenie ruchomej twarzy? Portret osoby niecierpliwej, niespokojnej, która za każdem pociągnieniem pędzla wstaje z miejsca i odbiega od artysty; a potem znowu wraca i odchodzi z odmiennem co chwila wejrzeniem to pochmurnego, to rozjaśnionego lica; która jest ustawnie to w smutku, to w we- – (1) Tę samę myśl umieściłem był w artykule Kuriera Polskiego: Czas teraźniejszy (Nr. 130). Cały ten artykuł w Kuryerze Polskim co do słowa prawie wypisany z niniejszego dziełka.
selu; która jest wszystka z duszą i z ciałem w grze namiętności: – portret takiej osoby będzież jej podobny? A jednak żądamy wiernego portretu od spółczesnych dziejów pisarza! – W takim samym przypadku i ja się znajduje. Trudny zawód, – może trudniejszy, niżeli inne literackie przedsięwzięcia. Z tej przyczyny położyłem natem piśmie godło: in magnis voluisse sat est.
CO ROZUMIEĆ POTRZEBA PRZEZ LITERATURĘ?
Natura wszędzie prawie stawia przed oczy człowieka naśladowane obrazy pierwotnych kształtów swoich i postaci. Nie masz podobno jawiska na świecie materyalnym, któreby tym sposobem zdania neszego nie oszukiwało. Wszystko się tu na dwoje roznosi. Drzewa i kwiaty na ziemi, sama ziemia z swojemi stworzeniami, słońca, księżyc i gwiazdy w wodzie się ukazują. Massy niezmiernej wielkości odbija drobny kryształ, rozłam świecącego metalu, częstokroć jedna kropelka płynu. Też same przedmioty rozścielają cienie kształtów swoich na płaszczyznach poziowych, pochyłych i t… d. A cienie rzeczy bywają to większe, to mniejsze od nich samych. Nawet dźwięk głosu powtarza się w miejscach górzystych. Echo jest jako obraz, jako cień, a może jako zwierciadło dźwięku…. Obłoki w powietrzu, – otóż niby fantastyckie myśli ziemi. Patrząc na te górne krajobrazy, na te urwiska skał, na te przepaści, grody, lasy, na tych jeźdzców harcujących po mglistem błoniu, rzekłbyś, że ziemia duma i zawiesza wysoko nad nami senne kształty swojej fantazyi. Co zdziałała na powierzchni, albo co zdziałał dowcip człowieczy, toż samo unosi w po – wietrze, osadza niby dla rozrywki na tle ruchomem, na obłoku, i kłamliwe rysuje postacie. – A jeżeli pójdziemy do mniej znanej krainy: czyż sen nie jest cieniem życia ludzkiego? Czyliż we śnie, – w tem fantastyckiem przeobrażeniu tego co się działo na jawie, – nie rozmawiamy? Nie rozumiemy i na głębokie się dowcipy nie zdobywamy?… Idźmy jeszcze dalej, w te strony, z kąd, jak mniema Hamlet, żaden wędrowiec nie powrócił: śmierć czemże będzie? Tylko cieniem snu, zwierciadłem nocnem tego kłamliwego obrazu życia.
Istota, cień marny i zginienie, Otoż trzy pierwiastki bytu. Rzeczywistość, sen i śmierć trzy rozdziały w księdze jestestw, – jakby trzy zwroty jednej pieśni, jednego hymnu pochwalnego, w którym pełno zgody i harmonii, choć tak różne zdarzenia wyraża.
Taka jest poezya natury. Napróżno szukalibyśmy właściwego nazwiska w polskim języku dla tej osobliwości. Trudno to krótko powiedzieć. Cóż znaczą owe porozrzucane świadectwa widomych kształtów, owe omylne postacie? Jak rozumieć tę dwoistość bytu, to dzielenie się, i zacieranie? Tę naśladowczą umiejętność w przyrodzeniu? Kto rad na małem przestaje, niechaj się uczy optyki i akustyki, – a snadno pojmie przyczynę odbijania się głosu, lub ukazywania przedmiotów w wodzie, i na innych ciałach przezroczystych. Ale podobno te nauki ciekawszego umysłu nie zaspokoją. Z doświadczenia wiedzieć, że to lub owo takim a nie innym trybem dzieje się w naturze, nie jestto jeszcze: wszystko wiedzieć. Pewne jawiska w przyrodzeniu mają, zakryte rozumienie; mają tajemną stronę nieznaną fizyce experymentalnej. A porównaćby je można z dekoracyami widowisk teatralnych, które tylko w perspektywie, na scenie zamierzony skutek czynią, kiedy się zacznie rzecz poematu i gra aktorów. Najpiękniejszy fenomen rozebrany i tłómaczony wedle przepisów martwej nauki, jest jako teatralna dekoracya za kulisami.
W wieku pośrednim, – w tej epoce dziwów i fantazyi, za dni Componelli i Paracelsa, nauka przyrodzenia była sztuką magiczną, czarnoksięzkiem misterstwem. Natenczas uczeni i nieucy wierzyli w zakryte własności – qualitates occultce. Czyż teraz żadne tajemne rozumienie, żaden dziw naszego serca nie opanuje? Tę myśl gdzieindziej obróciwszy postrzeżemy: że owo podrzeźnianie w naturze, nie na same kształty się rozciąga i zewnętrzne postacie. Wszędy takie analogije spotykają uwagę naszę. Tę dwoistość bytu prawdziwego i omylnego widzimy także w ludzkiem społeczeństwie. Historya to jasno pokazuje. Czytajmy dzieje niektórych ludów w czasach zapadłych i nowszych. Jak szeroko rozsiały po ziemi jestestwo swoje! Oto panują na lądzie i na morzu; mają liczne miasta; mają skarby, potęgę, dostatek wszystkiego. Rozkazują im mądrzy w przełożeństwie, dzielni bohatyrowie. Mąż wielki, jeden po drugim, idzie z nieprzerwanego następstwa. Przywdziewają zbroje, przodkują bitnym szykom i bratnią sławę u kończyn świata rozpleniają. Lecz to nie trwa długo. Czemże jest historya? Snem ludów, cieniem ich jestestwa. Owe plemie, skutkiem poprzednich powodzeń, zawichrzone niezgodą, lub rozpieszczone niewieścią miękkością znika z placu. Moc, dostatek, biegłość w sprawach, świetne przewagi, dostojne imie, wszystko rozprószone, jako mgła mija. Wtenczas na karki pognębionych następują silniejsi, dzicy światoburcy; depcą po nich, z dawnej okazałej spaniałości dumnie się natrząsając; krwawym bułatem nowe rządy na ziemi gruntują, i głośniejszą jeszcze surmą obwieszczają przyszłym wekom swój ród i imie. Cóż się stało z ludem zwyciężonym? – Jest jeszcze; jeszcze się jego jestestwo w nic nie rozwiało; przechodzi dopiero drugą kolej, drugi rozdział bytu. Zwiedzionemu, strąconemu z widowni działań, ironija losu zakreśliła ciaśniejszą sferę na omylnym obrazie, w cieniu prawdziwego życia, – niejako we śnie politycznym. Tak może przetrwać kilkaset lat. Z czasem atoli i to ostatki jestestwa ulegną zagładzie. Bo ze snu niemocy przechodzi naród do ciemniejszych jeszcze krain… Jeżeli tedy ten lud w powodzeniu swojem, za dni szczęśliwszych niemiał żadnego mędrca, żadnego dziejopisa, żadnego wieszcza, lub artysty, zaginie niepochybnem zatraceniem pamięć jego imienia, – zginą szczątki szczątków.
Wszędzie natura przemawia do człowieka. Pełno tych znaków w przyrodzeniu. Możnaby jeszcze to roznoszenie się na dwoje uważać jako słabą, i niejako instynktową dążność natury do refleksyi; a przynajmniej owe igrzyska natury, owe fantastyckie przeobrażenia zdają się bydź godłem władzy intellektualnej człowieka, którą reflexyą zowiemy, która sprawuje: że możemy mieć uznanie samych siebie w naszem jestestwie . (1)