O miłości - ebook
O miłości - ebook
Potrzeba nam tylko jednego. Miłości!
Ksiądz Piotr Pawlukiewicz jak nikt przed nim potrafił mówić o miłości. Jego słowa zmuszały do zastanowienia się nad naszymi relacjami, umacniały je i cementowały. Nierzadko dawały też motywację, by na nowo o nie zawalczyć lub pracować nad ich uzdrowieniem. Teraz w osobistych i jak zwykle nieco humorystycznych słowach, po raz pierwszy publikowanych, tłumaczy to chyba najbardziej skomplikowane, ale i najważniejsze w życiu uczucie.
Przyjaźń, zakochanie, narzeczeństwo, małżeństwo, rodzicielstwo – większość z nas choć raz doświadczyła którejś z tych rzeczywistości. Każda z nich ma swoje jaśniejsze i ciemniejsze strony. W żadnej relacji nie można spocząć na laurach. W każdej zadajemy sobie mnóstwo pytań. Kim powinna być żona dla męża, a kim mąż dla żony? Jaka jest rola przyjaciół? Kiedy się kocha? Skąd wiadomo, że dobrze wybraliśmy? I dlaczego czasem warto się od siebie odsunąć?
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6303-1 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kochani, jesteśmy stworzeni na obraz Pana Boga. Ktoś mógłby powiedzieć: „No, jeśli człowiek jest stworzony na obraz Pana Boga, to ten Bóg musi być strasznie nieciekawy”. Bo my właśnie tak odbieramy innych ludzi. Wydaje nam się, że są nieciekawi. Często powtarzamy, że lubimy być sami. Myślę, że dzieje się tak dlatego, że wtedy nie czujemy się przez nikogo oszukiwani ani sami nie oszukujemy, udając kogoś, kim nie jesteśmy. My mamy zafałszowane obrazy samych siebie, bardzo często gramy. Nieraz już o tym mówiłem i zachęcałem do tego, byśmy prosili Pana Boga o światło, które pozwoli tę grę zdemaskować. On przyjdzie do nas, ale do takich nas, jakimi naprawdę jesteśmy. Jeśli będziemy kogoś grać, nie spotkamy się z Bogiem, a religia będzie dla nas nudna, pusta i jakaś taka „papierowa”.
Bóg nie chce brać udziału w naszych grach. Dlatego nie odzywa się do naszych masek, do ról, jakie przyjmujemy. Wielu ludzi mówi: „Ja nie słyszę Pana Boga od lat”. Owszem, nie słyszysz, bo nie jesteś sobą. Gdybyś wrócił do siebie, na powrót zachowywał się jak ten, kim jesteś, spotkałbyś się z Panem Bogiem natychmiast. My wolimy jednak ciągle kogoś odgrywać.
Często to zaczyna się już w okresie dzieciństwa i powodowane jest lękiem. Coraz młodsi ludzie zadają sobie pytania: „Co ja znaczę?”, „Kim ja jestem?”. Żyją w przekonaniu, że jeśli nie będą grali, nie wpiszą się w ogólnie przyjętą normę, zginą. Są pewni, że jeśli nie będą udawać, skompromitują się. Mają potrzebę podretuszowania się. To nam do tego stopnia wchodzi w krew, że po pewnym czasie jesteśmy już tak daleko od prawdziwych siebie, że nie pamiętamy, kim tak naprawdę jesteśmy.
W wakacje usłyszałem taką historię. Dwóch księży w seminarium – nieważne, czy prefektów, wychowawców, czy alumnów – stało na furcie. W pewnym momencie przyszedł do nich jakiś starszy człowiek, który po chwili rozmowy zasłabł. To wyglądało bardzo poważnie, dostał jakiegoś ataku. Jeden z księży mówi do drugiego:
– Ty, leć po księdza, szybko!
– Przecież ty jesteś księdzem! – odpowiada tamten.
– O, rany! Zapomniałem.
Można zapomnieć. Można mieć takie odruchy, że wydaje nam się, że ja to nie ja. Właśnie dlatego czytamy Biblię, żeby wrócić do samych siebie. Żeby się w Biblii rozpoznać. Ona jest lustrem, które pozwala zobaczyć, jaki naprawdę jesteś.
Wyjście z tego nałogowego kłamania to bardzo trudny proces. Często to państwu powtarzam: Kiedy człowiek jest chory, nie smakuje mu najlepsza szyneczka, najlepsza zupka i najlepsze drugie danie. Nic mu nie smakuje. Na nic nie ma ochoty. Dlaczego nudzi nas Biblia? Dlaczego nudzi nas modlitwa? Dlaczego nudzi nas rozważanie Bożych spraw? Bo jesteśmy chorzy. Gdybyśmy byli zdrowi, zjadalibyśmy to wszystko bez zastanowienia. Wręcz pochłanialibyśmy Biblię, modlitwę i rozważanie Bożych spraw. Właśnie dlatego Jezus, najlepszy lekarz, zanim przyjdzie w czasie Eucharystii na ołtarz, chce, żebyśmy wrócili do tej przestrzeni spotkania z Nim w słowie Bożym, do swojego prawdziwego ja.
W wakacje myślałem o tym, że życie apostołów i pierwszych chrześcijan oraz to życie, jakie wiedziemy my, też chrześcijanie – to dwie zupełnie inne rzeczywistości. Apostołowie chodzili po górach, pływali po morzu, byli zagrożeni śmiercią, a Jezus ich czasem rugnął, czasem pocieszył, czasem zrobił cud. To było chrześcijaństwo jak na Dzikim Zachodzie. Święty Paweł – burze na morzu, pogonie, spuszczanie przez okno na linie. A nasze chrześcijaństwo? Paciorek, w imię Ojca i Syna rano. Potem do kościółka. Tam kwiatki poustawiane, cisza, „nie mów głośno, jesteś w kościele”, „skup się, złóż rączki ładnie”. Potem jest msza, wszystko jest pięknie, ładnie – jesteśmy kulturalni, inteligentni, śpiewamy nabożne pieśni. Później wieczorem znowu paciorek.
Boże, ile ja bym dał, żeby mieć takie chrześcijaństwo jak apostołowie. Żeby mnie Jezus po górach prowadził, żeby mnie wezwał na Giewont. Tu Rysy, tu Orla Perć, ja idę, a On mnie przerzuca nad jezioro Tałty, bo w Augustowie się coś dzieje. Też chcesz mieć takie chrześcijaństwo? Zacznij szukać prawdy o sobie i o swoich najbliższych. Zacznij już dzisiejszego wieczora. Idź do mamy i powiedz jej: „Mamo, tak szczerze, jaki ja jestem?”. Idź do żony i zapytaj: „Słuchaj, w co my gramy od dnia ślubu?”. Idź do kumpli w pracy i powiedz: „Słuchajcie, przepraszam, od lat chcę wam coś powiedzieć, ale dotąd się bałem. Okradamy szefa, obgadujemy, jesteśmy nieuczciwi w pracy, jesteśmy leniami patentowanymi”… Dziki Zachód masz, człowieku, murowany.
Gdyby Pan Jezus nie rządził apostołami – „Idziemy tam, tu nie idziemy, tu z kolei idziemy” – to oni szybko zbudowaliby świetlicę, w której czuliby się bezpiecznie oraz pewnie, i którą nie za bardzo chcieliby opuszczać. Oni szybko by to wszystko, o czym Chrystus mówił, skodyfikowali. Tylko Pan Jezus im na to nie pozwolił. Zaparcie się Piotra, Golgota, schowanie się apostołów, poranek wielkanocny. To wszystko było związane z prawdą.
My sobie dziś budujemy taką właśnie świetlicę, jaką mogliby wznieść apostołowie, taki dom dla starców. Mieszkamy w nim, jest względnie spokojnie, ale mamy poczucie, że się w nim dusimy. Mimo to nie chcemy zmian, bo naprawdę nie lubimy zamieszania. Wszyscy dobrze wiemy, jak to działa. Chcesz mieć święty spokój i dlatego nie mówisz teściowej czegoś, co już dawno powinna usłyszeć. Dla świętego spokoju nigdy w życiu nie porozmawiałeś z dzieckiem na trudny temat i dla świętego spokoju nie zwróciłaś przyjaciółce uwagi, „no bo tak głupio”. Dla świętego spokoju. Właśnie dlatego mamy nudne chrześcijaństwo.
Chrześcijanie, którzy mówią prawdę – jak ksiądz Jerzy Popiełuszko, jak Jan Paweł II – nie mieli świętego spokoju. Te papieskie pielgrzymki do Polski, które były ogłaszane takim sukcesem… W ilu jednak miejscach Jana Pawła II nie chciano widzieć, nie chciano go słuchać? Dziki Zachód, bo ten człowiek mówił prawdę. A mógł przecież robić inaczej, mógł starać się wszystkim przypodobać. Być takim nowoczesnym chrześcijaninem. On jednak czytał Biblię, znał siebie i wiedział, że jedyną słuszną drogą jest droga prawdy, nie ścieżka zakłamania. Biblia nas do tego zaprasza.
A co w tej Biblii jest? Niemal na początku mamy taki damsko-męski temat. W Księdze Rodzaju jest fragment zaczynający się od słów: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam”1. Gdyby któryś z panów albo któraś z pań zapytali mnie: „Proszę księdza, dlaczego Pismo Święte mówi: »Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam«?”, ja zaprosiłbym ich, by mi potowarzyszyli w czasie wizyty kolędowej.
Gdy chodziłem po kolędzie jeszcze w Otwocku, dwadzieścia lat temu2, spotykałem mnóstwo samotnych kobiet. Samotnych pielęgniarek, panien, rozwiedzionych czy wdów. Wchodząc do ich mieszkań, widziałem, że ta chałupa jakoś wyglądała. Ale jak się przychodziło do samotnego faceta, w uszach brzmiało: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam”. No, nie jest dobrze. My, księża, wiemy, że gdyby nie kochane siostry zakonne, które nas do porządku nieraz doprowadzą, nasze mamy, o ile jakiś ksiądz ma jeszcze swoją mamę, czy dobre panie z parafii, to byłby jakiś dramat.
Mężczyzna jest nastawiony na działanie. I dlaczego nie jest dobrze, żeby był sam? On ma dwie możliwości. Albo działanie ujarzmi: komputerek chodzi, samochodzik wyregulowany, doktoracik zrobiony, w firmie porządek – i wtedy może zacząć się nudzić i głupoty robić. Albo sobie z działaniem nie poradzi: nie umie pracy znaleźć, nie umie firmy założyć, zbankrutuje – i wtedy jest zdruzgotany. To kobieta potrafi wziąć mężczyznę w ryzy i ustawić go do pionu. Przypilnować, by jeśli działanie ujarzmił, nie zaczął robić głupot, a jeśli mu się to nie udało, żeby się ogarnął i nie poddawał.
Kiedy mężczyzna jest sam, pozostaje mu tylko świat działania. Ciekawe, że gdy Pan Bóg przyprowadził do Adama całe stworzenie, Adam – jest napisane – nie znalazł w nich pomocy3. Jak to nie znalazł pomocy? A koń? Ile koń w dziejach ludzkości pomógł człowiekowi. A słoń? A jakiś tam ptak łowny? A gołąbki, które listy wojenne nosiły? Tymczasem Adam nie znalazł w nich żadnej pomocy, dlatego że ani zwierzę, ani żadna rzecz nie pomoże mężczyźnie.
Panowie, ja wiem, że wielu z nas unika relacji interpersonalnych. Oj, te rozmowy z żoną, te rozmowy z dziećmi. „Idźcie tam się pobawcie sami, tatuś sobie tutaj podłubie przy radyjku, co to je już dwadzieścia lat naprawia i nie może naprawić”. Swoją drogą, mężczyźni kochają rzeczy. My kochamy rozmowy o samochodach, procesorach, polityce. Bo ta ostatnia też nie jest wejściem w relację interpersonalną, tylko teoretyzowaniem. Ale nic z tych rzeczy nie dało Adamowi tego, czego szukał. Nie znalazł pomocy.
Świat rzeczy nigdy nam nie pomoże. Choćbyśmy komputer nie wiem jak wyregulowali, firmę założyli, na studiach osiągali fantastyczne wyniki, drugi fakultet robili. To są tylko rzeczy. Pan Bóg pozwolił Adamowi przekonać się, że mu rzeczy nie pomogą, i wtedy postawił przy nim Ewę. Adam po raz pierwszy się odzywa, wydaje okrzyk. „Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!”4. Co mu się w Ewie podoba? Że ona jest taka jak on. Że to jest kość z jego kości, ciało z jego ciała, krew z jego krwi. Że ona jest mu równa. To się Adamowi podoba.
Dzisiaj ludzie tak tęsknią za rzeczami. Przemysł jest nieprawdopodobnie rozwinięty. Telewizory, komórki, samochody, komputery – to wszystko jest nam potrzebne, ale przez tę otaczającą nas elektronikę można ulec złudzeniu, że ten świat mi wystarczy. Świat stanowiska i kariery. Nie, tak nie jest. Człowieka zaspokoi osoba. Bardzo mi się spodobało, kiedy raz usłyszałem rozmowę dwóch panów. Jeden mówi:
– A wiesz, byłem z dzieciakami w zoo w niedzielę.
– No i jak tam, fajnie w tym zoo? Podobno się tam ostatnio trochę pozmieniało.
– Fajnie. Wiesz, te orangutany, te małpy, te słonie.
– A gdzie się tak najdłużej zatrzymałeś?
– A najdłużej to jak kumpla spotkałem. Też był z dzieciakami. Jak usiedliśmy przy piwie, tośmy półtorej godziny przegadali. Ten mój kumpel jest taki trochę małpowaty i słoniowaty, ale to najlepsze, co w tym zoo zobaczyłem, najciekawsze.
Właśnie to mi się spodobało. Dla niego najciekawszy był człowiek.
Pan Bóg to genialnie wymyślił. Pierwszy mężczyzna – powtarzam – wyraził zachwyt nad Ewą, nad kobietą. Dziś mężczyźni też wyrażają zachwyt nad licznymi Ewami, nad kobietami, ale jest to możliwe tylko pod warunkiem, że nie będą ich traktowali jak rzeczy, jak coś, co się zdobywa. Takie myślenie o relacji z kobietą to droga donikąd. Mnie się bardzo podobały takie usłyszane kiedyś refleksje na temat kobiecych aktów. Jak się patrzy na nagą kobietę, na zdjęcie artystycznie piękne, to jego bohaterka nie ma początku ani końca. Facet, wiadomo, tu się zaczyna, tam się kończy. U kobiety te włosy tak się leją, potem się zawijają, tu się niby kończą, ale jeden kosmyk jeszcze jest zawinięty w drugą stronę. Proszę zwrócić uwagę, że jeśli rzeczywiście patrzymy na leżącą nagą kobietę, to jej ciało bardzo przypomina znak nieskończoności. Te krągłości nie mają początku ani końca. U faceta wszystko jest jasne. U kobiety trudno ogarnąć, gdzie ona się zaczyna, a gdzie kończy.
Podobnie jest z kobiecą mądrością. To jest nieogarniony świat. Rozmawiałem kiedyś z siostrą zakonną, która przyleciała do Polski samolotem. Pytam:
– Siostro, czy po wyjściu z samolotu jechaliście autokarem po płycie lotniska?
– Nie, wychodziliśmy przez mankiet – odpowiedziała.
– Chyba przez rękaw – poprawiłem ją.
– Przez rękaw żeśmy szli, ale wychodziliśmy przez mankiet.
I niech mi któryś z panów powie, że to nie jest logiczne. Wychodzi się przez mankiet.
To jest takie oryginalne, niepowtarzalne spojrzenie na świat. Dlaczego Pan Bóg tak to wymyślił? Może dlatego, żeby kobieta była dla mężczyzny trochę niepojęta? Żeby była dla niego tajemnicą? Bo zwróćcie uwagę, jak Bóg przyprowadzał zwierzęta do Adama, to on siedział i je nazywał: „Kot, baran, hipopotam. Następna trójka. Lis, zając, wąż”. A Ewy się nie da nazwać.
W czasach komuny krążył na taśmach magnetofonowych taki kabaret. To tak troszeczkę nieładnie zabrzmi, ale oddaje dobrze mentalność mężczyzny. Siedzi chłop na miedzy i liczy żaby. Szła baba i ją też policzył. Otóż tak właśnie wygląda tęsknota mężczyzny. Magnetofon, komputer, żona, samochód – wszystko wyregulowane. Cicho chodzi, mało pali. Tymczasem te kobiety ciągle czegoś chcą i zaburzają tę wymarzoną męską rzeczywistość.
Wiozłem kiedyś samochodem rodzeństwo, chłopaka i dziewczynę. Oboje byli młodzi. Siedzieli z tyłu i sprzeczali się ze sobą. Ten chłopak w pewnym momencie powiedział: „Oj, Gośka. Przestań komplikować”. Nie komplikuj. Proszę państwa, a zwłaszcza proszę panów. To, co dla nas jest skomplikowane, dla nich jest proste. My nie rozumiemy ich, one nie rozumieją nas. Dlaczego w Biblii jest napisane, że Pan Bóg pogrążył Adama w głębokim śnie, kiedy stwarzał Ewę? Żebyśmy nie mogli zrozumieć, jak ta konstrukcja funkcjonuje.
A teraz poważniej. Ja tak żartobliwie zmierzam do bardzo poważnego wniosku. Małżeństwo, związek mężczyzny i kobiety, nie jest po to, żeby temu mężczyźnie i tej kobiecie było dobrze. Małżeństwo nie jest przede wszystkim po to, żeby miłość mężczyzny i kobiety się rozwijała, żeby ich zabezpieczyć, żeby ich ustawić, żeby mężczyzna i kobieta się realizowali. Kiedy narzeczeni przychodzą do kościoła, żeby zawrzeć sakrament małżeństwa, nie siedzą zwróceni do siebie twarzami. Siedzą twarzą do tabernakulum. Odwracają się do siebie tylko na moment, na chwilę zawarcia małżeństwa, kiedy ja im przeszkadzam, machając tą stułą przed nosem, ciągle coś mówiąc i podstawiając mikrofon. Gdy to się stanie, sakrament się dopełni, oni z powrotem odwracają się do Najświętszego Sakramentu.
Małżeństwo jest po to – zapamiętajcie to, kochani – żeby się w Bogu zakochać. Nie w żonie i nie w mężu. Jak się ktoś zakocha w Bogu, to się zakocha w żonie i w mężu. Małżeństwo jest po to, żeby Bóg był najważniejszy. Właśnie dlatego to jest tak skonstruowane, że mężczyzna nigdy nie zdobędzie kobiety, jej osoby. Może ją zdobyć jako rzecz, ale wtedy to nie będzie prawdziwa kobieta, nie ona sama. Może ewentualnie jej ciało. Tak samo kobieta nigdy nie zdobędzie mężczyzny.
To jest dramat wielu małżeństw, które się rozpadają. Trwający w nich małżonkowie myślą, że to oni są w nich najważniejsi. W małżeństwie najważniejszy jest Pan Bóg – podkreślę to jeszcze raz. Dlatego, drogie panie, gdy się wam chłopak oświadcza, to powiedzcie mu „tak”, jeśli taka jest wasza decyzja. Ale dodajcie też: „Zgadzam się być twoją żoną, ale ostrzegam cię, ja już kogoś mam. I będę miała przez całe małżeństwo. On będzie dla mnie najważniejszy. Nie ty”. Chłopak to samo powinien powiedzieć dziewczynie, przed którą klęka. „Kochanie, ja się chcę z tobą ożenić, ale kogoś już mam i będę miał przez całe małżeństwo”.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_