- W empik go
O okrucieństwie - ebook
O okrucieństwie - ebook
Okrucieństwo polega na umyślnym i rozmyślnym sprawianiu cierpienia istocie żywej, czującej. Okrucieństwo jest dla okrutnika rozkoszą najobrzydliwszą, jaka się da wyobrazić, a to dlatego, że rozkosz ta jest w istocie swej podłością; pastwić się bowiem możemy tylko nad istotą słabszą, bezbronną – lew w klatce na łasce jest u dziecka. Nie dość tego, w okrucieństwie mamy najbardziej odrażającą formę podłości. Można tłumaczyć czyn podły, spełniony ze strachu, albo dla interesu, ale podłość dla rozkoszy pastwienia się nad tym, kto się bronić nie jest w stanie, nie może nie budzić pogardy najgłębszej w każdym, kto ma w sobie choćby podobieństwo jakieś tego, co się sumieniem nazywa. Okrucieństwo wprowadza w szał, w stan bliski obłędu, i wyraz „pijany krwią“ znają wszystkie języki, że zaś tych pijanych krwią, albo do pijaństwa takiego wzdychających, albo przynajmniej z natury do niego usposobionych jest w każdym społeczeństwie wielu, bardzo wielu, więc pomysły, kaprysy, fantazje tych pół-wariatów są rzeczą groźną, dezorganizują organizm społeczny, są trucizną, paraliżującą wysiłki wszystkich ludzi dobrej woli, skierowane ku umniejszeniu cierpienia na ziemi. Na wysiłki te okrutnik odpowiada obelżywym śmiechem. Co tamtych oburza i przeraża, to go pociąga i cieszy; on się zacina i zatwardza w namiętności swojej, a okropnym tego następstwem jest to, że dla umysłów słabych okrutnik staje się zgubnym przykładem, fatalnym inicjatorem najpotworniejszej rozkoszy...
Spis treści
I. Z psychologii okrucieństwa
II. Inkwizycja
III. Procesy czarownic
IV. Człowiek a zwierzę
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-112-0 |
Rozmiar pliku: | 571 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Gdyby ktoś – mówiłem przed laty w rozbiorze filozofii Schopenhauera – napisał historię okrucieństwa, czyli historię obrzydliwości człowieka, i gdyby obrzydliwość tę przedstawić umiał w całej jej nagości, czyżby książka taka nie wywoływała w niejednym graniczącego z obłędem wrażenia grozy, przestrachu, wstrętu”. („Pesymizm, romantyzm, podstawy chrześcijaństwa”, t. I, str. 187).
Wrażenia podobnego doznałem w Moskwie, w kwietniu 1904 r. Był to mój pierwszy w mieście tym pobyt. Poszedłem zwiedzić słynną galerię Tretiakowa. Od razu i szczególnie uderzyły mnie obrazy z życia i panowania Iwana Groźnego i Piotra, którego Rosjanie nazywają Wielkim. Jedne lepsze, drugie gorsze, niektóre znakomite, wszystkie razem wskrzesiły przede mną przeszłość rosyjską w jej najbardziej ponurych epokach i chwilach; jak gdyby zeszedł ku mnie duch dziejów Rosji i poprowadził w jakąś tajemniczą, ciemną, straszną dal. Już się groźnie wówczas zapowiadały wstrząśnienia pierwszej rewolucji... Opuszczałem galerię z gnębiącym uczuciem, raczej przeczuciem. Zdawało mi się, że się przed okiem moim przesunęła wizja czegoś bliskiego, a groźnego, katastrofy, mającej spaść na nieszczęśliwą ziemię i naród i wznowić czasy Iwanów i Piotrów, „niebiosa zatrwożyć okrucieństwem”.
Od owej chwili postacie Iwana Groźnego i Piotra Wielkiego często, jak zmora, ścigają myśl moją. Tymczasem jeden z najszlachetniejszych pisarzy rosyjskich, Kawelin, w imię doktryny demokratycznej, usprawiedliwiał niegdyś Iwana Groźnego, jako zasłużonego pogromcę kniaziów i bojarów. O Piotrze zaś pisał Sergiusz Sołowjew, najznakomitszy z historyków rosyjskich, że to „największy i ostatni z bohaterów; tylko chrześcijaństwem naszym i jego bliskością do naszych czasów wytłumaczyć się daje, że półbogowi temu nie oddajemy kultu religijnego i że czyny tego Herkulesa nie przybrały mitologicznych rozmiarów w wyobraźni naszej”. Syn Sergiusza, Włodzimierz, nie tylko wielki, ale i świątobliwy myśliciel, doszukiwał się w europeizatorskich fantazjach Piotra jakiejś wyższości moralnej, wysławiał je, jako dobrem narodu natchniony akt zaparcia się tego, co jest głęboko wrośnięte w duszę człowieka: przywiązania do tradycji przeszłości. Mereżkowski, wyraźnie widząc i kreśląc duchową potworność Piotra, nie umie jednak strząsnąć z siebie złowrogiego uroku cara, a to dlatego, wyznaje on, że każdy Rosjanin czuje w sobie coś z Piotra. „Piotr – woła ks. Sergiusz Wołkonskij – to nie epoka, ale era, i grzeszylibyśmy przeciw historii, gdybyśmy tą samą miarą mierzyć poczęli tych, co stwarzają swój wiek, i tych, co są tylko jego wcieleniem”.
Czy nie da się to samo powiedzieć o Leninie, czy nie stworzył on epoki w Rosji, czy imię jego nie oznacza początku ery? Przyjaciołom moim, Rosjanom, mówię, że dopóki nie przeklną pamięci Piotra i nie wyzwolą się spod uroku siły, siłę w okrucieństwie widząc, nie zrzucą jarzma bolszewizmu.
Bolszewizm jest okrucieństwem zorganizowanym, i nie dlatego jedynie, lecz głównie dlatego z ohydą tą walczę, w miarę możności i sił, i zwalczam znikczemnienie Europy wraz z Polską, która katom Rosji przy każdej sposobności, w osobach posłów swoich, hołdy składa i nieraz pod hipnozą ogromu zbrodni gotowa jest zbrodniarzy wielbić.
Całkowitej historii okrucieństwa nie posiadamy, natomiast niektóre rozdziały, np. prześladowanie pierwszych chrześcijan, inkwizycje i procesy czarownic opracowane są dokładnie, nieraz drobiazgowo. W ostatnich czasach wyszła nieduża rozmiarami, ale bogata treścią i wstrząsająca w szczegółach książka Rene Guyon’a, poświęcona psychologicznej analizie okrucieństwa. („La Cruaute” (Paris, Alcan, 1927).
Okrucieństwo polega na umyślnym i rozmyślnym sprawianiu cierpienia istocie żywej, czującej. Okrucieństwo jest dla okrutnika rozkoszą – mówi Rene Guyon – najobrzydliwszą, jaka się da wyobrazić, a to dlatego, że rozkosz ta jest w istocie swej podłością; pastwić się bowiem możemy tylko nad istotą słabszą, bezbronną – lew w klatce na łasce jest u dziecka. Nie dość tego, w okrucieństwie mamy najbardziej odrażającą formę podłości. Można tłumaczyć czyn podły, spełniony ze strachu, albo dla interesu, ale podłość dla rozkoszy pastwienia się nad tym, kto się bronić nie jest w stanie, nie może nie budzić pogardy najgłębszej w każdym, kto ma w sobie choćby podobieństwo jakieś tego, co się sumieniem nazywa. Okrucieństwo wprowadza w szał, w stan bliski obłędu, i wyraz „pijany krwią“ znają wszystkie języki, że zaś tych pijanych krwią, albo do pijaństwa takiego wzdychających, albo przynajmniej z natury do niego usposobionych jest w każdym społeczeństwie wielu, bardzo wielu, więc pomysły, kaprysy, fantazje tych pół-wariatów są rzeczą groźną, dezorganizują organizm społeczny, są trucizną, paraliżującą wysiłki wszystkich ludzi dobrej woli, skierowane ku umniejszeniu cierpienia na ziemi. Na wysiłki te okrutnik odpowiada obelżywym śmiechem. Co tamtych oburza i przeraża, to go pociąga i cieszy; on się zacina i zatwardza w namiętności swojej, a okropnym tego następstwem jest to, że dla umysłów słabych okrutnik staje się zgubnym przykładem, fatalnym inicjatorem najpotworniejszej rozkoszy.
Okrucieństwo, według Guyon’a, świadczy także o braku inteligencji i charakteru; nie może być mowy o inteligencji tam, gdzie nie ma zrozumienia i współczującego wnikania w dusze innych: „Inteligencja dobrocią jest, nie zaś złością i co jest warte życie, jeśli doświadczenie nie uczy być dobrym, niezmiernie dobrym, głupio dobrym (betement bon), co wart charakter, gdy wnikliwa dobroć nie ma przystępu do niego?“II. Inkwizycja
Religia i okrucieństwo – to, co najwznioślejsze i to, co najpodlejsze w duszy człowieka; zdawałoby się, że jedno powinno wykluczać drugie; niestety, jedno z drugiem szło tak często w parze! Oczywiście mam tu na myśli inkwizycję. Chociaż niektórzy współcześni uczeni starają się, jak mogą, ją obielić, (mianowicie Mgr. Douais, L’Inquisition, ses origines, sa procódure (Paris, Plon 1906) i J. Giuiraud, Inquisition (w Dictionnaire Apologeetique de la foi catholigue, t. II, 1911) nie przynosi ona chluby Kościołowi. Ale piętnując ją, pamiętajmy, że nie jest ona czymś od Kościoła nieodłącznym. Powstała dopiero w wieku XIII. Przedtem inny duch, inne panowały w Kościele poglądy.” Rozumiano, że wraz z przyjściem Zbawiciela przestała obowiązywać surowość prawa Mojżeszowego, które odstępców od Boga okrutną śmiercią karało. Myśl tę uzasadniał Orygenes w traktacie „Contra Celsum”. „Co wspólnego – zapytywał Laktancjusz – między prawdą a gwałtem, sprawiedliwością a okrucieństwem? Broniąc religii mękami i krwią, nie bronicie jej, ale tylko kalacie”. Tylko mieczem duchowym, czyli wykluczeniem z Kościoła, głosił św. Cyprian, powinni być karani ci, co przeciw Kościołowi zawinili (spirituali gladio necantur, dum de Ecclesia ejiciuntur). Ale po przejściu cesarza Konstantyna na chrześcijaństwo następcy jego w nowej roli już nie prześladowców, lecz opiekunów Kościoła, innego poczęli używać miecza i innego byli zdania, niż św. Cyprian. Niemniej jednak w Kościele przeciw temu protestowano: św. Hilary, św. Ambroży na Zachodzie, św. Jan Chryzostom w Bizancjum. Podobnież św. Augustyn z natury skłaniał się do tolerancji, ale później, patrząc jak donatyści pod grozą surowych represji rządu wracali do Kościoła, zmienił stanowisko swoje i począł zalecać umiarkowaną surowość (temperata severitas), (Vacandard, L’lnquisition (Paris, Bloud, 1912) karę śmierci odrzucał stanowczo.
„Od wieku VI do XI o prześladowaniach religijnych – pisze X. Vacandard (Vacandard, op. cit. s. 17–26) – prawie nie słychać”. Co się zaś tyczy tortury sądowej, to papieże zajmowali na ogół stanowisko negatywne. Papież Mikołaj Wielki w liście do Bułgarów energicznie torturę potępiał, jako rzecz, której ani prawo boskie, ani prawo ludzkie nie dopuszcza (quam rem nec divina lex nec humana prorsus admittit). Później, już w wieku XII, kanonista Gracjan ustala w swoim zbiorze dekretów papieskich jako regułę prawa kanonicznego, że nie można torturą wymuszać zeznania. (Vacandard, op. cit. s. 175–6).
Dopiero w wieku XIII wobec zastraszającego postępu wznowionej pod nazwą kataryzmu herezji manicheistycznej, która zagarniała całe południe Francji, posuwając się stamtąd do sąsiednich krajów, zdecydowała się najwyższa władza kościelna wstąpić na drogę surowości bezwzględnej, nie cofającej się nawet przed okrucieństwem. Położenie Innocentego III było trudne – wyznaje to protestant Lea, (H. Ch. Lea, A History of the Inquisition, t. I, r. IV) – katolicyzm topniał, środki zaś łagodne ze strony Kościoła były dla heretyków tylko podnietą do tym większej natarczywości.
Ale kataryzm szerzył się już od w. XI i, gdy Gracjan swoje „Decretum” pisał, heretyków w wielu miejscach palono, pomimo że nie istniały jeszcze trybunały inkwizycyjne. Straszna zaś kara ognia nie była wcale pomysłem kościelnym; domagała się tego vox populi. Wówczas palono, dziś wieszają; protestujących zaś przeciw temu, i w ogóle przeciw karze śmierci, uważano, jak i dziś uważają, za sentymentalnych dziwaków.III. Procesy czarownic
Najstraszniejszą kartą w historii okrucieństwa są procesy czarownic i czarowników. Zwykle wyrazu tego używają w rodzaju żeńskim, ponieważ kobiety znaczną tu większość stanowiły. Wypadało ich dziesięć na jednego mężczyznę, według kaznodziei wieku XV, Geilera z Kaisersbergu; (N. Paulus, Hexenwahn und Hexenprozess (1910), str. 210) nie dziesięć, ale dziesięć tysięcy, poprawiał go jakiś znawca tych spraw w epoce Ludwika XIII. (J. Michelet, La Sorciere, str. 3 ; dzieło Micheleta cytuję w wydaniu Calm. Levy (1922) z przedmową G. Seailles). Zaciekłość, z jaką czarownice tępiono, nasuwa przypuszczenie, że działo się to pod naciskiem pobudki głębszej, niż głupi zabobon. Zagadka ta trapiła Przybyszewskiego: „Z górą ćwierć wieku – opowiada („Moi współcześni”, Warszawa 1926a, por. str. 242-3) – spędziłem n| studiach nad czarnoksięstwem“. Usiłował zająć stanowisko pośrednie między religią, która, uznając świat nadprzyrodzony, tym samem uznaje istnienie duchów dobrych i złych,oraz możliwość wtrącania się ich i wpływu na ludzi i sprawy świata doczesnego, – a nauką, która cuda i czary odrzucając, tryumfalnie głosi, że zanikały one i zanikają we wszystkich cywilizacjach wraz z zanikaniem wiary w duchy, (T. K. Oesterreich, „Les possedes” (Payot, przekład z niem.), str. 463-4). tłumaczyć zaś zwykła zjawiska z zakresu czarnoksięstwa autosugestią z wypływającymi stąd halucynacjami, albo także kryptestezją czyli wrażliwością ukrytą, dającą w niektórych wypadkach niektórym osobom wiedzę o rzeczach z przeszłości, teraźniejszości lub przyszłości („science extranormale“). (Ch. Richet, L'intelligence et l’homme (Paris, Alcan), por. s. 224-5).
W wiekach ubiegłych, zwłaszcza od wieku XIII do XVIII, władze kościelne łatwowierność swoją posuwały do wprost zbrodniczej lekkomyślności, albo raczej bezmyślności. W czasach naszych wzięła górę rozumna ostrożność, cechująca stanowisko Kościoła wobec spirytyzmu i spirytystów, których w w. XVII niewątpliwie zamęczano by torturami i palono. Dziś Kościół wstrzymuje się z wydaniem ostatecznej opinii, ale, dopuszczając możliwość interwencji w niektórych przypadkach duchów złych, zabrania udziału w seansach i doświadczeniach spirytystycznych. (Rene Johannet, „Du spiritisme e la metupsychique” (1923 „Les Lettres“).IV. Człowiek a zwierzę
Okrucieństwo człowieka względem bliźniego swego staje się, zdaniem Rene Guyon’a, rzeczą, chwała Bogu, coraz bardziej zdyskredytowaną, wyjątkiem wywołującym oburzenie powszechne. „La deesse Cruaute est detrónee”. (La Cruautś (Paris, Alcan). Nie wydaje nam się jednak, aby słowa te płynęły z przekonania autora, są one raczej figurą retoryczną, stanowiącą przejście do kwestii stosunku człowieka do zwierzęcia, który się określa także i przede wszystkim wyrazem okrucieństwo. Stosunek ten jest logiczną, choć jednostronną konsekwencją nadanego, według Biblii, przez Boga człowiekowi prawa do nieograniczonej i nieodpowiedzialnej władzy nad całym stworzeniem (Gen. 1, 28). W księgach świętych tak żydowskich jak chrześcijańskich nie znajdziemy wyrazu litości dla zwierzęcia; między człowiekiem - panem a zdanymi na łaskę jego istotami niższymi chrześcijaństwo kopało przepaść, której nie znała Grecja starożytna, gdzie świat zwierzęcy miał opiekunkę swoją w bogini Artemidzie. (T. Zieliński, „Religia Grecji starożytnej”, s. 29–30). Schopenhauer opowiada o sumiennym i pedantycznym pastorze, który jakiemuś towarzystwu opieki nad zwierzętami, wzywającemu go do wygłoszenia kazania przeciwko dręczeniu zwierząt, odpowiedział, że pomimo najlepszej chęci nic tu zrobić nie może, nie znajdując żadnej do tego podstawy w Piśmie Świętem. Nie chciał on pójść za przykładem Monachijskiego Towarzystwa opiekunów zwierząt, które chcąc oprzeć odezwę swoją z r. 1852 na Biblii i Ewangelii, przytoczyło zamiast tekstów samych księgi i rozdziały, w których ich szukać trzeba. Była to pia fraus, – mówi tenże Schopenhauer – obrachowana na to, że żaden z czytelników tam nie zajrzy, gdyż zajrzawszy, przekonałby się, że tylko z pomocą wielkich naciągań wymienione ustępy mogłyby być dostosowane do celów Towarzystwa.