Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

O pełnieniu uczynków chrześcijańskich, czyli O konieczności pełnienia tego, w co się wierzy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O pełnieniu uczynków chrześcijańskich, czyli O konieczności pełnienia tego, w co się wierzy - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 685 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

Rzu­ca­jąc okiem na spo­łecz­ność chrze­ści­jań­ską, spo­strze­ga się od­ra­zu w niej to zja­wi­sko, ie człon­ko­wie, z któ­rych się skła­da ona, jak­by dzie­li­li się po­mię­dzy sobą na dwie czę­ści, zu­peł­nie od sie­bie od­ręb­ne: na tych, co wie­rzą w praw­dy ob­ja­wio­ne i na tych, co im za­prze­cza­ją.

Pierw­si mają so­bie za go­dło wia­rę; ci na­wet, co nie peł­nią prze­pi­sów jej czy­nem sa­mym, ku­pią się prze­cięż w oko­ło niej; za­cho­dzi więc po­mię­dzy nimi zu­peł­na jed­ność do­gma­tycz­na.

Dru­dzy, prze­ciw­nie, nie mają po­mię­dzy sobą nic wspól­ne­go, okrom chy­ba tyl­ko na­zwy sa­mej nie­do­wiar­ków, jaka się im na­da­je po­wszech­nie; mają oni pi­sma cza­so­we, któ­rych za­da­niem jest sfor­mu­ło­wa­nie na­uki im tyl­ko wła­ści­wej, a po­mi­mo to jed­nak­że nie­masz dwóch ta­kich dzien­ni­ków, coby w rze­czy wia­ry od­bi­ły w so­bie dwa sys­te­ma­ta jed­na­kie. Wę­drow­cy zbłą­ka­ni w kra­inach nie­zna­nych, idą­cy w noc ciem­ną, dla­te­go tyl­ko spo­ty­ka­ją się oni na dro­dze, aby się z sobą ze­trzeć wza­jem­nie, a go­dzą się z sobą wte­dy chy­ba, kie­dy zło­rze­czą świa­tłu, któ­re za­ga­si­li sami, a któ­re jed­no tyl­ko mo­gło­by było im po­świe­cić na dro­dze praw­dy; wy­sta­wia­ją oni tedy za­męt w ca­łej okrop­no­ści jego, za­męt umy­sło­wy, za­męt błę­du.

Pi­sać więc, albo prze­ma­wiać w celu przyj­ścia w po­moc tym nie­szczę­śli­wym, je­st­to za­ło­żyć so­bie za­da­nie szla­chet­ne, za­da­nie, któ­re wie­lu z mow­ców i pi­sa­rzy sław­nych wie­ku na­sze­go speł­ni­ło świet­nie i sku­tecz­nie. Nie­chże im spo­łecz­ność chrze­ści­jań­ska bło­go­sła­wi z ser­ca ca­łe­go, aby Gło­wa ca­łej spo­łecz­no­ści po­bło­go­sła­wi­ła i wy­na­gro­dzi­ła im na­le­ży­cie pra­cę przez nich pod­ję­tą!

Pi­sa­rze i mow­cy, na któ­rych Opatrz­ność wło­ży­ła to po­słan­nic­two pięk­ne, nie prze­sta­waj­cie wal­czyć za praw­dę świę­tą; po­zo­stań­cie nie­wzru­sze­ni na 'wy­ło­mie, aż przyj­dzie ktoś taki, co wy­drze wam miej­sce tak dziel­nie zdo­by­te od was; o! wy stra­że czuj­ne, po­sta­wio­ne u ogni­ska sa­me­go świa­tło­ści, roz­po­ście­raj­cie świa­tłość ową aż do owych ja­ski­ni głę­bo­kich, w któ­re schro­nił się błąd nik­czem­ny; nie­chaj wspo­mnie­nie pierw­szych po­myśl­nych walk wa­szych za­chę­ca was co­dzien­nie do no­wych jesz­cze pod­bo­jów. Już ztrą­ci­li­ście z tro­nu ową wiel­ką prze­stęp­czy­nię wie­ku ostat­nie­go, ową bez­boż­ność bez­wstyd­ną, zu­chwa­łą, a na­de­wszyst­ko kłam­li­wą. Od­sło­ni­li­ście świa­tu jej fał­sze; wy­gna­li­ście ją z gro­dów, któ­rych sta­ła się ona była pa­nią wszech­wład­ną i oto włó­czy ona te­raz sro­mot­nie łach­ma­ny swo­je po wio­skach, tra­cąc co­raz wię­cej swo­ich za­pa­śni­ków i smu­cąc się nie­po­ma­łu nad tem, że już ni­ko­go wię­cej nic uda­je się jej zwer­bo­wać.

Zbi­ja­li­ście też wy­bor­nie bez­boż­ność nową, albo tyl­ko od­no­wio­ną, co ostat­nie­mi cza­sy po­czę­ła była ka­zić na­szą mło­dzież szla­chet­ną i za­pro­wa­dzi­ła­by ją była nie­chyb­nie do prze­pa­ści naj­strasz­liw­szej; gdy­by wy­raź­na la­ska boża nie obu­dzi­ła była w ser­cu wa­szem chę­ci chwa­leb­nej sta­nia się jej zbaw­ca­mi i prze­wod­ni­ka­mi.

Cześć więc wam, cześć wiel­ka pi­sa­rze apo­sto­ło­wie! Za­słu­ży­li­ście się wy wie­le re­li­gii i spo­łecz­no­ści; co do nas, wi­dzów po­kor­nych za­pa­sów wa­szych i try­um­fów, to mu­sie­my w tej mie­rze wy­znać to oto, że czu­je­my się wiel­ce szczę­śli­wy­mi już z tego tyl­ko wzglę­du, że mo­że­my dziś przy­kla­snąć tak jed­nym jak i dru­gim.

Ale ras wy­pła­cił­szy ten dług wdzięcz­no­ści wzglę­dem lu­dzi zna­ko­mi­tych, zbi­ja­ją­cych za­sa­dy tak daw­niej­szych jako też i no­wych nie­do­wiar­ków na­szych, zda­je się nam, że po­win­ni­by­śmy przy­po­mnieć to, ie jest inna jesz­cze klas­sa chrze­ści­jan za­błą­ka­nych, klas­sa bar­dzo licz­na, a za­pew­ne god­na naj­czul­sze­go za­ję­cia się sobą ze stro­ny na­szej.

Ale czy każ­den wie­rzą­cy, py­tam, jest już, dla sa­me­go uczyn­ku wia­ry, wier­nym chrze­ści­ja­ni­nem? Czy dro­ga, wio­dą­ca do nie­ba, jest za­wsze też dro­gą wła­śnie, któ­rą on prze­bie­ga? Czyż nic już nie po­zo­sta­je nam we wzglę­dzie jego jak to tyl­ko jed­no, aby za­chę­cać go sta­le do wy­trwa­ło­ści w wie­rze? Sąż oby­cza­je jego zgod­ne osta­tecz­nie z wia­rą jego i za­le­ca­jąż one ją wy­mow­nie świa­tu ca­łe­mu czy­nem pięk­nym? Nie­ste­ty! jak­że bło­go by­ło­by nam my­śleć tak, ale jak­że­by­śmy się łu­dzi­li bar­dzo, gdy­by­śmy się usy­pia­li do­bro­wol­nie, my­ślą po­dob­ną!

Wy­znaj­my to z bo­le­ścią ostat­nią, ale wy­znaj­my za­wsze, że wiel­kie mnó­stwo chrze­ści­jan wy­wie­sza sztan­dar wia­ry, a po­mi­mo to jed­nak­że nie speł­nia ono wca­le tego, co im ta wia­ra ich na­ka­zu­je.

Wła­śnie dla roz­pro­sze­nia tego błę­du bie­rze­my się dziś do pió­ra. Tak, pi­sze­my dla tych, co za­cho­wa­li jesz­cze wpraw­dzie wia­rę, ale po­mi­mo jej żyją tak zu­peł­nie jak ci, co ją utra­ci­li. Je­ste­śmy wszy­scy prze­zna­cze­ni do kosz­to­wa­nia roz­ko­szy wiecz­nych oj­czy­zny nie­bie­skiej; cóż to nam po­mo­że tedy, czy zo­sta­nie­my po­zba­wie­ni ro­sko­szy tych dla­te­go, że­śmy się wy­rze­kli wia­ry, czy też dla­te­go, że­śmy nie peł­ni­li pil­nie uczyn­ków tych, ja­kie nam ona prze­pi­su­je? Czyż nie je­st­to dojść dwie­ma róż­ne­mi ścież­ka­mi do tej­że sa­mej prze­pa­ści?

Wy­stę­pu­je­my na wi­dow­nię z tem więk­szą gor­li­wo­ścią i z tem więk­szym za­pa­łem, ie mato pi­sa­rzy re­li­gij­nych, w wie­ku na­szym, zaj­mo­wa­ło się przy­nie­sie­niem po­mo­cy du­chow­nej klas­sie tak licz­nej, łu­dzi wie­rzą­cych wpraw­dzie, ale nie­peł­nią­cych prze­pi­sów wia­ry swo­jej. Pod pew­nym wzglę­dem nie dzi­wi­my się temu wca­le; nie­wia­ra czy­ni­ła tyle ofiar; opo­wia­da­ła ona na­ukę swo­ją z ta­kiem sza­leń­stwem i taką usil­no­ścią; gro­zi­ła ona świa­tu tyla klę­ska­mi, że wy­łącz­nie pra­wie zaj­mo­wa­no się po­wstrzy­ma­niem i na­pra­wą tych szkód, tak zu­peł­nie, jak cza­sa­mi zo­sta­wia się… wła­sny swój dom w nie­ła­dzie, aby biedz na ra­tu­nek pło­ną­cych do­mów cu­dzych. Dziś prze­cież, kie­dy re­li­gi­ja od­zy­ska­ła na nowo sza­cu­nek jej na­leż­ny i cześć głę­bo­ką, z któ­rej po czę­ści zo­sta­ła była ona odar­tą, wprzó­dy; dziś, kie­dy nie­tyl­ko że nikt nie może na­pa­dać, ale nie może roz­trzą­sać na­wet zu­chwa­le tej re­li­gii, nie­ścią­ga­jąc przez to na sie­bie za­rzu­tu bra­ku do­bre­go wy­cho­wa­nia, dziś więc, mó­wię, na­de­szła chwi­la spo­sob­na do tego, aby obok za­stę­pów pi­sa­rzy, bro­nią­cych wia­ry, po­szły za­stę­py in­nych my­śli­cie­li, przy­po­mi­na­ją­cych ko­niecz­ność uczyn­ków wia­ry. Speł­nie­niu my­śli ta­ko­wej chce­my się wła­śnie od­dać te­raz.

Aby ja­śniej jesz­cze wy­ło­żyć ideę mat­kę, co na­tchnę­ła nas za­mia­rem na­pi­sa­nia dzie­lą tego, po­pro­si­my czy­tel­ni­ków na­szych o po­zwo­le­nie umiesz­cze­nia tu, do­sta – wnie pra­wie, wy­jąt­ku z li­stu jed­ne­go, któ­ren pi­sa­li­śmy, kil­ka mie­się­cy temu… do pew­ne­go ka­pła­na sza­now­ne­go, męża za­rów­no od­zna­cza­ją­ce­go się na­uką jak i cno­tą. Wy­ba­czą nam za­nie­dba­nie tego pi­sem­ka, za­nie­dba­nie, da­ją­ce wie wpraw­dzie uspra­wie­dli­wić ro­dza­jem sa­mym li­stu.

"Czę­sto u kon­fes­si­jo­na­łu i na świe­cie na­po­ty­ka­my na pa­nie po­boż­ne, mó­wią­ce nam: pro­szę, nam po­wie­dzieć, ja­ką­by książ­kę mo­gła­bym ko­rzyst­nie dać w ręce, męża mego, mego ojca, bra­ta i t… d…? Dzie­ła prze­ciw nie­do­wiar­stwu nie są dla nich sto­sow­ne; wie­rzą oni, sza­nu­ją re­li­gi­je, nig­dy nic od­zy­wa­ją się o niej nie­przy­zwo­icie, ale, ale… ale…, po­mi­mo wszyst­kie­go tego, pro­wa­dze­nie się ich wie­le po­zo­sta­wia po so­bie do ży­cze­nia, w rze­czy zba­wie­nia dusz­ne­go: brak­nie im bo­wiem peł­nie­nia prze­pi­sów wia­ry.,

"Wiesz Pan do­brze, wie­le to jest lu­dzi, znaj­du­ją­cych się to tym sta­nie smut­nym. Otoż, co so­bie po­wie­dzia­łem z po­wo­du tego: klas­sa lu­dzi obo­jęt­nych, ma­ją­cych wia­rę, ale nie peł­nią­cych uczyn­ków jej, bar­dzo jest licz­na, a na­wet jest ona licz­niej­szą da­le­ko niż kto so­bie to przy­pusz­cza; owoż, nie mamy dziś pra­wie żad­nej książ­ki ta­kiej, coby od­po­wia­da­ła ści­śle jej po trze­bom. Istot­nie, je­że­li się temu przy­pa­trzy z bliz­ka, spo­strze­że się… to, się za dni na­szych, pi­sa­rze re­li­gij­ni dzie­lą nie­ja­ko po­mię­dzy sobą mas­sę czy­tel­ni­ków. Jed­ni pi­szą dla męż­czyzn tyl­ko, dru­dzy zno­wu, dla sa­mych ko­biet. Ci, co pi­szą dla męż­czyzn, zda­ją się przy­pusz­czać to, że wszy­scy męż­czyź­ni są nie­do­wiar­ka­mi; pi­szą więc sto­sow­nie do tego przy­pusz­cze­nia. Ja­koż mamy, i da­le­ki je­stem od uskar­ża­nia się na to, wiel­ką licz­bę dziel wy­mie­rzo­nych prze­ciw­ko nie­do­wiar­stwu. Mamy wie­le na­pi­sa­nych w ro­dza­ju wznio­słym, mamy też inne zno­wu na­ce­cho­wa­ne pro­sto­tą oso­bli­wą; mamy dzie­ła po­waż­ne, mamy też za­baw­ne; mamy dzie­ła krót­kie, mamy i ta­kie, co są po­my­śla­ne w roz­mia­rach ob­szer­nych; mamy ta­kie, co na­pa­da­ją na nie­do­wiar­stwo tyl­ko w kil­ku szcze­gól­nych wzglę­dach, mamy i ta­kie, co mu nic nie da­ru­ją. To, co się do­ty­czy dziel pi­sa­nych dla męż­czyzn.

"Pi­sa­rze re­li­gij­ni, na­le­żą­cy do dzia­łu dru­gie­go, wią­żąc, jak do­brze przy­słu­gu­ją się płci męz­kiej, zwra­ca­ją, się sami ku nie­wia­stom, ku płci po­boż­nej i dla nich wy­łącz­nie pi­szą mnó­stwo ksiąg asce­tycz­nych. Mamy da­le­ko wię­cej jesz­cze dzieł ta­kich, niż dzieł pi­sa­nych prze­ciw­ko nie­do­wiar­stwu. Od ma­leń­kich ksią­że­czek w for­ma­cie 32o, aż do wiel­kich óse­mek, któż to wy­po­wie­dzieć zdo­ła, co na­pi­sa­li nasi pi­sa­rze du­cha po­boż­ne­go, za wo­dzą gor­li­wo­ści swo­jej, dla uświę­ce­nia nie­wiast na­szych?

"Cóż, py­tam, wy­pły­wa z ta­kie­go sta­nu rze­czy? To oto, że klas­sa śred­nia co do du­cha po­boż­ne­go, klas­sa męż­czyzn i ma­łej licz­by ko­biet, o któ­rej mówi że się brak­nie jej uczyn­ków wia­ry, rze­tel­nie po­zo­sta­je w za­nie­dba­niu. Po­wie­dzą mi, za­pew­ne, na to, że cof­nął­szy się o wiek je­den, znaj­dzie się wiel­ka licz­ba ksią­żek po­dob­nych, na­pi­sa­nych umyśl­nie dla tej klas­sy po­śred­niej, ksią­żek, w któ­rych treść przy­dat­na dla wier­nych, nie­peł­nia­cych prze­pi­sów wia­ry, jest wy­pra­co­wa­ną wy­bor­nie. To jest praw­dą i bar­dzo na­wet wiel­ką praw­dą; ale jak­kol­wiek ta ich za­słu­ga jest rze­czą nie do za­prze­cze­nia wca­le, przy­znać prze­cież na­le­ży, że wszyst­kim dzie­łom tym brak­nie dziś po­wol­ni zni­ko­me­go no­wo­ści. Wy­szły onej w wie­ku prze­szłym, albo w wie­ku przed­ostat­nim, więc dość już jest tego jed­ne­go, aby po­ko­le­nie, nam współ­cze­sne, od­rzu­ci­ło je od sie­bie ze wzgar­dą, tem bar­dziej, że po­mię­dzy ludź­mi tymi wie­le… jest osób pło­chych, po­wierz­chow­nych, bez po­cią­gu wszel­kie­go ku temu wszyst­kie­mu, co się tyl­ko na­ce­cho­wa­no pięt­nem re­li­gij­nem. Spro­bój­cie tyl­ko i po­daj­cie im do ręki książ­kę ja­kąś opraw­ną ze sta­ro­świec­ka, z brze­giem po­ma­lo­wa­nym na czer­wo­no, a pry­wi­le­jem J. K. M. na koń­cu: zo­ba­czy­cie za­raz, czy nie zo­sta­nie­cie przy­ję­ci od nich uśmie­chem i czy nie od­nio­są książ­ki tej, prze­zwa­nej nie­do­gryz­kiem mo­lów, do od­dzia­łu ob­ro­ku du­chow­ne­go, do któ­re­go na świe­cie ma się wstręt nie­prze­zwy­cię­żo­ny ni­czem. Za­pew­ne je­st­to lek­ko­ścią nie­da­ro­wa­ną, brak tu wszel­kie­go związ­ku lo­gicz­ne­go, je­st­to na­wet nie­do­rzecz­no­ścią ostat­nią je­że­li chce­cie, zga­dzam się chęt­nie na to wszyst­ko, ale za­wsze rzecz ma się tak a nie in­a­czej. Na jed­ne­go czło­wie­ka po­waż­ne­go i my­ślą­ce­go, co weź­mie do rąk książ­kę tę uważ­nie i sko­rzy­stać z niej po­tra­fi, znaj­dzie­cie za­pew­ne dwu­dzie­stu ta­kich lek­ko­myśl­nych łu­dzi, co ją od­trą­cą od sie­bie z wie­chę­cia. Po­trze­ba jest im ko­niecz­nie no­wo­ści, po­trze­ba cze­goś bły­skot­ne­go; po­trze­ba na­wet nie­któ­rym, albo po­wa­bu il­lu­stra­cii, albo po­trze­ba przy­najm­niej świe­żo wy­bi­tej okład­ki, jako do­wo­du nie­zbi­te­go świe­żo­ści dzie­ła. Po­trze­ba im też na­de­wszy­sko sty­lu dzi­siej­sze­go, sty­lu, róż­nią­ce­go się istot­nie o wie­le od sty­lu wie­ków ubie­głych.

"My­śla­łem więc so­bie, że nie od­rze­czy by­ło­by może wziąć na uwa­gę uspo­so­bie­niu współ­cze­snych nam umy­słów ludz­kich wzglę­dem dzieł, ja­kie im się za­le­ca­ją i… że gor­li­wość sama wkła­da­ła na nas obo­wią­zek uczy­nić za­dość chę­ciom ta­ko­wym, a na­wet uczy­nić za­dość wy­my­słom bra­ci zbłą­ka­nej, Morą na­le­ży nam ko­niecz­nie oświe­cić i na­wró­cić. Są­dzi­łem tedy, że książ­ka na­pi­sa­na tak jak­bym ja sam ży­czył so­bie być w sta­nie na­pi­sać, to jest na­pi­sać sty­lem do­brym cza­su nam obec­ne­go, by­ła­by bar­dzo po­ży­tecz­ną dla klas­sy czy­tel­ni­ków wy­żej opi­sa­nej. Tak, są­dzi­łem to, że dzie­ło re­li­gij­ne, na­pi­sa­ne tak, że by­ło­by ono zdol­nem za­słu­żyć so­bie na cześć zo­sta­nia prze­czy­ta­nem, a w któ­rem­by wiel­kie praw­dy wia­ry zo­sta­ły­by za­pew­ne wy­ło­żo­ne na­le­ży­cie, to ca­łej ich mocy, ale też przy­tem bez prze­sa­dy wszel­kiej co do rze­czy sa­mej, tak żeby się po­sta­ra­ło w dzie­le tem wy­ka­zać re­li­gi­je taką, jaką ona jest, to jest pięk­ną, miłą, po­cią­ga­ją­cą; my­śla­łem, po­wia­dam, że dzie­ło po­dob­ne uczy­ni­ło­by skut­ki zna­ko­mi­te a ze wszech miar bło­gie i, zgod­nie z wy­ra­że­niem uświę­co­nem pro­spek­tów wszel­kich, dzie­ło po­dob­ne za­peł­ni­ło­by brak… da­ją­cy się czuć żywo dzi­siaj w pi­śmien­nic­twie na­szem. Za wo­dzą my­śli ta­kich za­sią­dę do rze­czy, je­że­li ze­chcesz mi. Pa­nie, prze­słać cho­ciaż­by słów­ko jed­no za­chę­ty. "

Słów­ko to do­szło mię istot­nie i oto po­da­ję obec­nie ogó­ło­wi dzie­ło, za­po­wie­dzia­ne w li­ście… któ­ren tyl­ko co­śmy tu od­czy­ta­li.

Po­daj­myż te­raz po­gląd ogól­ny na dzie­ło to. Plan jego zda­je mi się być pro­stym i na­tu­ral­nym. Skła­da się ze czte­rech czę­ści.

W czę­ści pierw­szej roz­po­czy­nam od tego że po­ka­zu­ję czę­sto i ja­sno, do kogo mia­no­wi­cie sto­su­je, się dzie­ło o peł­nie­niu prze­pi­sów chrze­ści­ja­ni­zmu; po­ka­zaw­szy to, dla kogo pi­sa­łem, zwra­cam się do czy­tel­ni­ków mo­ich i wy­sta­wia­ni im, jako naj­pierw­szą za­chę­tę do po­wro­tu na łono boże, wdzięk nie­po­rów­na­ny re­li­gii, oraz szczę­ście tych wszyst­kich, co peł­nią ją i nie­do­lę tych zno­wu, co od­da­la­ją się od niej.

W czę­ści dru­giej bli­żej jesz­cze przy­cho­dzę na po­moc tym któ­rych chcę zba­wić, prze­kła­da­jąc im wszel­kie praw­dy wia­ry, jako po­wo­dy słusz­ne do na­wró­ce­nia się do Bogu.

W czę­ści trze­ciej wy­mie­niam prze­szko­dy do na­wró­ce­nia się i wy­ka­zu­ję przy­tem Ko­niecz­ność i spo­so­by prze­zwy­cię­że­nia ich.

W czę­ści czwar­tej, na­resz­cie, przy­pusz­czam na­wró­ce­nie się do­ko­na­ne do wia­ry i skre­ślam, jako śro­dek utrwa­le­nia owo­ców bło­gich ta­ko­we­go na­wró­ce­nia się, spo­sób dal­szy po­stę­po­wa­nia w ży­ciu dla lu­dzi świa­to­wych w ogól­no­ści, ale oso­bli­wie dla tych, co się na­wró­ci­li świe­żo do Boga.

Ta­kie są ramy dzie­ła tego, prze­zna­czo­ne­go w za­mia­rach Opatrz­no­ści mi­ło­sier­nej, ku oświe­ce­niu ciem­nych, ku wzmoc­nie­niu nie­moc­nych i, na­resz­cie, ku przy­wró­ce­niu dzie­ci zbłą­ka­nych na łono ich ojca nie­bie­skie­go.ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY. CEL OGÓL­NY DZIE­ŁA TEGO.

Przed­się­bie­rze­my, w imię boże, dzie­ło sław­ne, cho­ciaż ra­zem dzie­ło bar­dzo trud­ne.

Jest ono sław­ne, bo za­kła­da­my so­bie w niem rzecz nie­mniej­szą nad wy­ba­wie­nie bra­ci na­szej od zgu­by wiecz­nej i od tego, aby zgo­to­wać im mia­rę nie­wy­po­wie­dzia­ną szczę­śli­wo­ści na ło­nie bo­żem.

Jest ono trud­nem bar­dzo, ci bo­wiem, któ­rych chcie­li­by­śmy zba­wić nie… ży­czą; so­bie tego, aby ich zba­wio­no;

chcą oni owszem zgu­bić się do­bro­wol­nie, tak jak owi nie­szczę­śli­wi, co po­sta­no­wiw­szy ode­brać so­bie ży­cie, obu­rza­ją, się na tych, co wstrzy­mu­ją ich za połę, kie­dy mają już wsko­czyć w prze­paść, co się otwie­ra, aby ich po­chło­nąć w so­bie na wie­ki.

Tak więc, po­wta­rza­my raz jesz­cze, dzie­ło na­sze jest dzie­łem sław­nem i trud­nem za­ra­zem.

Grzesz­nik, co chce po­zwo­lić so­bie wszyst­kie­go, nie­odma­wia­jąc nic wzbu­rzo­nym na­mięt­no­ściom, roz­po­czy­na zwy­czaj­nie od tego, że pas­su­je się sil­nie z pierw­szą, zgry­zo­tą, su­mie­nia, bę­dą­cą; za­wsze naj­do­tkliw­szą ser­cu, ale po­tem, im wię­cej się brnie w grze­chy, tem wię­cej przy­tę­pia się żą­dło ostre tej zgry­zo­ty. Z dru­giej' zaś stro­ny, kie­dy się ma ze­rwać z Bo­giem i uchy­lić się na­resz­cie od słu­że­nia jemu, wów­czas po­nie­waż wia­ra żywa, co się pro­mie­ni w du­szy czło­wie­ka i ob­ja­wia mu w niej od­męt okrop­ny, nie­go­dzi się wca­le z na­mięt­no­ścia­mi, któ­re on za­spo­ko­ić po­sta­no­wił so­bie ko­niecz­nie, więc umyśl­nie usi­łu­je on osła­bić świa­tło jej i przy­wo­dzi je w koń­cu do sta­nu iskier­ki sła­bej, albo do sta­nu zwy­czaj­ne­go świa­tła; po­tem kie­dy ciem­no­ści do­po­ma­ga­ją jemu, kie­dy nie jest on już, ani po­bu­dza­ny od su­mie­nia, ani oświe­ca­ny od wia­ry, czu­je on jak­by mu kto zdjął cię­żar z bar­ków i cie­szy się z tego, że idzie we­so­ło i bez prze­szko­dy żad­nej po dro­dze smut­nej, po któ­rej wio­dą go jego na­mięt­no­ści zbłą­ka­ne. Spraw­dza­jąc na so­bie wy­bor­nie sło­wa owe Je­zu­sa Chry­stu­sa: wten co czy­ni źle boi się świa­tła. "Qui male agit odit lu­cem" uni­ka on świa­tło­ści ja­ko­by nie­przy­ja­ciół­ki za­wzię­tej, świa­tło­ści, co mu od­kry­wa w jed­nem oka mgnie­niu prze­pa­ści i kry­je się na­tych­miast w po­mro­ce gę­stej.

Kie­dy się tak rze­czy mają, a mają się one tak bez­wąt­pie­nia żad­ne­go, ła­two jest bar­dzo zro­zu­mieć to, że wszyst­ko, co tyl­ko bu­dzi zgry­zo­tę su­mie­nia, albo oży­wia wia­rę, nie przy­pa­da do sma­ku tym nie­szczę­śli­wym. Ja­koż przy­pa­trz­cie się temu, jak uni­ka­ją, oni sta­ran­nie tego wszyst­kie­go, co tyl­ko mo­gło­by oży­wić wia­rę ich, albo obu­dzić w nich wy­rzu­ty zba­wien­ne su­mie­nia. Oba­wia­ją się oni ka­za­nia; po­zie­wa­ją nad książ­ką, bu­du­ją­cą; uni­ka­ją roz­mo­wy po­boż­nej; źle przyj­mu­ją radę zdro­wą; wy­rze­ka­ją się mo­dli­twy; stro­nią od źró­dła płod­ne­go sa­kra­men­tów; smu­cą się na­wet z po­wo­du na­wró­ce­nia się, przy­ja­cie­la. Po­nie­waż każ­da z rze­czy tych ma w so­bie sa­mej za­ro­dy zgry­zot su­mie­nia i ukry­wa iskry wia­ry świę­tej, więc grzesz­nik, oba­wia­ją­cy się naj­bar­dziej tych zgry­zot i wia­ry owej, uni­ka sta­ran­nie tego wszyst­kie­go, co tyl­ko zdol­nem jest oży­wić w du­szy jego.

Jak­by nie było, pro­si­my, za­kli­na­my tych z czy­tel­ni­ków na­szych, co ra­czy­li rzu­cić okiem na te pierw­sze wier­sze dzie­ła, aby prze­czy­ta­li do koń­ca to wszyst­ko, 'co na­stę­pu­je. A z głę­bin sa­mych mi­ło­sier­dzia bo­że­go po­czerp­nie­my naj­pew­niej­sze środ­ki uszczę­śli­wie­nia ich w tym świe­cie i w przy­szłym; roz­pro­szy­my uprze­dze­nia źle ugrun­to­wa­ne, ja­kie­by mo­gli oni mieć prze­ciw­ko re­li­gii, któ­rej albo nie zna­ją wca­le, albo źle tyl­ko po­zna­li; po­ka­że­my im to, że moż­na słu­żyć Bogu, nie bę­dąc ludź­mi ciem­ny­mi, jako też że ży­wot rze­tel­nie chrze­ści­jań­ski jest źró­dłem nie­wy­mow­nem roz­ko­szy czy­stych i po­ciech ob­fi­tych. Je­że­li bę­dzie­my wy­ma­gać od nich ofia­ry ja­kiej, bę­dąż oni ludź­mi tyle nie­god­ny­mi, aby od­mó­wi­li nam speł­nić ją? Nie­ste­ty! naj­więk­szą ze wszyst­kich ofiar nie jest że ofia­ra ży­cia, a nie po­trze­baż bę­dzie wkrót­ce tego, aby się zde­cy­do­wa­li na tę ofia­rę cięż­ką, na któ­rą wzdry­ga się przy­ro­dze­nie samo? Kie­dy chwi­la speł­nie­nia jej na­dej­dzie, ja­kiej­że ra­do­ści roz­kosz­nej nie­za­kosz­tu­ją oni, je­że­li tyl­ko urok ży­cia chrze­ści­jań­skie­go, co po­prze­dził był ich chwi­le ostat­nie, zgła­dził sobą go­rycz tego razu sta­now­cze­go i od­jął śmier­ci sa­mej całą jej cierp­kość!

Jesz­cze więc raz pro­szę, racz­cie prze­czy­tać do koń­ca, wy, przed oczy któ­rych na­su­nę­ły się, przy­pad­kiem ja­ki­meś może, te oto kart­ki po­cząt­ko­we dzie­ła tego.

Je­że­li to, co mó­wi­my wam, nie jest praw­dzi­wem, wów­czas wol­no wam bę­dzie od­rzu­cić od sie­bie te kłam­stwa, któ­re, w sa­mej rze­czy, god­ne będą tyl­ko wzgar­dy wa­szej; ale je­że­li to wszyst­ko, co po­wie­my wam, bę­dzie samą tyl­ko praw­dą czy­stą, rze­tel­ną, a ści­słą, dla cze­go więc nie mie­li­by­ście przy­jąć praw­dy tej tak, jak ona jest god­ną? A je­że­li praw­dy to, już tyle sza­now­ne sa­nie z sie­bie, jako praw­dy, mają; to jesz­cze w so­bie, ze tra­fia­ją do was w pe­wien spo­sób oso­bliw­szy, zmie­rza­jąc pro­sto do za­sto­so­wa­nia prak­tycz­ne­go, a któ­re­go wy czu­je­cie wiel­ką po­trze­bę, dla­cze­goż mie­li­by­ście się upie­rać przy tem, aby je od­trą­cić od sie­bie i po­zba­wiać się przez to tej wiel­kiej przy­słu­gi, ja­ką­by one wam wy­świad­czyć mo­gły?

Być nie­przy­ja­cie­lem praw­dy w ogól­no­ści jest to już rze­czą okrop­ną; nikt nie ośmie­li się wy­znać tego, że za­szedł tak da­le­ko, ale być wro­giem praw­dy naj­po­ży­tecz­niej­szej dla nas sa­mych, a na­wet praw­dy dla nas nie­zbęd­nej, praw­dy, do któ­rej wią­żą się na­sze naj­droż­sze i naj­święt­sze in­te­res­sa, wy­znaj­my, że jest to nie­ro­zu­mem naj­więk­szym, że jest sza­leń­stwem praw­dzi­wem.

"Któż tego nic wie, mówi Bos­siu­et, że je­ste­śmy stwo­rze­ni na to, aby­śmy się ży­wi­li praw­dą? Nią to po­win­na żyć du­sza ro­zum­na; je­że­li po­rzu­ci ona tę żyw­ność nie­bie­ską, tra­ci, przez to samo, pod­ście­li­sko swo­je (sub­stan­cję) i moc; sta­je się ona sła­bą i wy­cień­czo­ną; naj­przód z tru­dem tyl­ko może wi­dzieć; na­stęp­nie nie­chce już ona wi­dzieć, a na­resz­cie ni­czem się tyle nie brzy­dzi ile wi­dze­niem…. Ta­ki­mi są grzesz­ni­cy."

Nie co­faj­my się tedy przed praw­dą, miej­my od – wagę spoj­rzeć jej w oczy. Je­że­li świa­tło jej nie­po­koi nas sobą, wnie­śmy ztąd z pew­no­ścią wszel­ką, że mamy dla tego sa­me­go wła­śnie na­glą­cą jego po­trze­bę. Je­że­li coś mówi nam w głę­bi na­sze­go ser­ca, że praw­da ta jest dla nas nie­przy­ja­ciół­ką nie­bez­piecz­ną, któ­rą­by na­le­ża­ło ode­pchnąć od sie­bie ko­niecz­nie, a może na­wet wca­le za­ga­sić jej świa­tło, każ­my więc umilk­nąć na­tych­miast temu gro­bo­we­mu gło­so­wi kłam­stwa i za­miast by­śmy mie­li ga­sić ów świecz­nik boz­ki, któ­ry nam po­da­ją, miej ty to za cześć dla sie­bie ra­czej, że mo­że­my wziąć go so­bie za prze­wod­ni­ka i bądź­my dzieć­mi świa­tło­ści za radą Boga sa­me­go; wstydź­my się być dzieć­mi ciem­no­ści i nie­za­bie­raj­my nig­dy miej­sca po­mię­dzy tymi nik­czem­ni­ka­mi i ludź­mi pło­chy­mi, do któ­rych, wzdy­cha­jąc, mó­wił Da­wid król: O dzie­ci ludz­kie, do­po­ką­dże bę­dzie­cie mie­li ser­ce na­kło­nio­ne ku zie­mi? Dla cze­go go­ni­cie za próż­no­ścią i obej­mu­je­cie kłam­stwo?ROZ­DZIAŁ II. DO KOGO MIA­NO­WI­CIE PRZE­MA­WIA­MY W DZIE­LE TEM?

Czy zwra­ca­my się ze sło­wem na­szem ku nie­do­wiar­kom? Nie; po­wie­dzie­li­śmy to już we wstę­pie i po­wta­rza­my to raz jesz­cze, nie mó­wi­my tu do nie­do­wiar­ków, do nie­do­wiar­ków praw­dzi­wych (1); je­że­li ci ze­chcą za­pa­lić w du­szy swej po­chod­nię wia­ry, to za­pew­ne nie za­brak­nie im na to ognia świę­te­go. Ja­kiż to ogrom dzieł po­sia­da­my prze­ciw­ko nie­do­wiar­stwu! Któż prze­li­czyć zdo­ła książ­ki, w któ­rych za­sa­dy wia­ry są wy­ło­żo­ne ja­sno, a za­rzu­ty nie­do­wiar­stwa po­ko­na­ne po­tęż­nie! Nie ksią­żek więc brak­nie nie­do­wiar­kom, aby mo­gli od­zy­skać wia­rę świę­tą, któ­rą za­tra­ci­li w so­bie; brak­nie im do tego pra­wo­ści du­cha, czy­sto­ści ser­ca, brak­nie chę­ci szcze­rej po­zna­nia praw­dy i mo­dli­twy czę­stej, zwró­co­nej do Boga, a z głę­bi sa­mej ser­ca po­cho­dzą­cej, mo­dli­twy o to, aby wszech­moc­ny roz­pro­szył w niem wszel­kie tra­pią­ce je wąt­pli­wo­ści. Niech tyl­ko po­sta­wią się… w tych uspo­so­bie­niach szczę­śli­wych du­cha, a sami za­dzi­wią się wkrót­ce z tego, że się po­czu­ją od razu wie­rzą­cy­mi i to wprzód jesz­cze, nim otwo­rzą któ­rą z tych licz­nych ksią­żek, uczą­cych tego, jak mają stać się nimi.

Lu­dzie, do któ­rych ob­ra­ca­my się w dzie­le tem, są ci, co wie­rzą w praw­dy re­li­gij­ne, co uzna­ją je za praw­dy boz­kie, któ­rzy jed­nak­że we wszyst­kich in­nych wzglę­dach, a mia­no­wi­cie we wzglę­dzie peł­nie­nia uczyn­ków wia­ry, idą na­rów­ni z nie­wie­rzą­cy­mi, róż­niąc się od nich tyl­ko chy­ba bra­kiem związ­ku lo­gicz­ne­go w ro­zu­mo­wa- – (1) Patrz ni­żej roz­dział trak­tu­ją­cy u nie­do­wiar­kach fał­szy­wych.

niu i dzi­wac­twem, czy­nią­cy­mi ich wię­cej jesz­cze da­le­ko win­niej­szy­mi w ob­li­czu Boga niż sami bez­boż­ni­cy i nie­do­wiar­ki.

I do­praw­dy, nie­do­wia­rek mówi: nie­wie­rzę w nic z tego, cze­go na­ucza mnie wia­ra, a więc od­da­je się bez zgry­zot wszel­kim na­mięt­no­ściom i uży­wam so­bie ży­cia.

Co do mnie, oświad­cza chrze­ści­ja­nin, ma­ją­cy wia­rę nie­peł­niąc prze­cież jej prze­pi­sów, wie­rzę szcze­rze w praw­dy po­da­wa­ne mi od wia­ry; zresz­tą po­dob­ny je­stem do nie­do­wiar­ka; tak jak on idę za po­pę­dem na­mięt­no­ści i uży­wa­ni ży­cia i świa­ta. Praw­da, że wia­ra moja gro­zi mi mę­ka­mi strasz­li­we­mi, je­że­li nie zwró­cę się ku Bogu, ale ugi­na­jąc przed nią czo­ła, po­zwa­lam jej gro­mić mnie do­wo­li, a tym­cza­sem po­szu­ku­ję tego, co po­bu­dza we mnie wy­stęp­ki miłe ser­cu memu i na­mięt­no­ści, któ­re chcę za­spo­ko­ić ko­niecz­nie.

Wi­dzi­my, że pod pew­nym wzglę­dem, z tych dwóch lu­dzi pierw­szy nie jest gor­szym; ale po­zo­sta­wia­jąc na stro­nie, albo ra­czej po­zo­sta­wia­jąc Bogu sa­me­mu sąd spra­wie­dli­wy co do stop­nia winy tych obu prze­stęp­ców pra­wa, a mó­wiąc tyl­ko o sa­mem ich po­stę­po­wa­niu w tej mie­rze moż­na, zda­je się, wy­rzec, że nie­do­wia­rek nie jest nie lo­gicz­niej­szym z obu.

Cho­ciaż wie­my już do kogo sto­su­je się książ­ka na­sza, chce­my prze­cież okre­ślić ści­slej jesz­cze rzecz tę, aby dać po­znać le­piej głów­niej­sze po­dzia­ły chrze­ści­jan zbłą­ka­nych, któ­rym spo­dzie­wa­my się, za ła­ską bożą, przy­nieść po­moc ja­kąś, je­że­li tyl­ko ze­chcą oni prze­czy­tać uważ­nie pra­cę na­szą. Do ko­goż bę­dzie­my się zwra­cać tedy w cią­gu dzie­ła na­sze­go?

– Bę­dzie­my zwra­cać się do mło­dzień­ca tego, co za­cho­wał jesz­cze wia­rę w ser­cu, ale, zda­je się, że chce już za­prze­czyć jej uczyn­kiem i po­stę­po­wa­niem nie­rząd­nem. Po­żą­da­nie Boga słab­nie już w du­szy jego; jarz­mo słod­kie cno­ty po­czy­na już mu cię­żyć; obo­wiąz­ki chrze­ści­jań­skie już nużą go; to­wa­rzy­stwo chrze­ści­jan gor­li­wych do­ku­cza mu. Bied­ny mło­dzie­niec! Chwie­je się on już w za­sa­dach swo­ich i bar­dzo po­trze­bu­je pod­po­ry. Po­sta­ra­my się więc prze­ko­nać go o tem, że wia­ra sama tyl­ko przy­wró­cić mu zdo­ła, je­że­li ze­chce tego, moc ową, któ­rej mu wła­śnie bra­ku­je.

– Zwróć­my się do tego, co ma­jąc wia­rę w so­bie, od­da­je się prze­cież na oślep na­mięt­no­ściom swo­im. Bio­rąc za ogni­sko dla sie­bie, jego ser­ce, tra­wią one nie­czy­stym ogniem swo­im żyły jego; uspo­ko­je­niu bał­wa­nów burz­li­wych tego mo­rza ogni­ste­go, nie­mo­gą, zda­je się, po­do­łać ani jego ro­zum, ani wia­ra. Gdy­by jed­nak­że na­kło­nił on im ucha swe­go, mo­że­by po­tra­fił wte­dy oce­nić mą­drość głę­bo­ką tych upo­mnień ła­god­nych. Och! jak­że na­glą­cem jest to, aby go wy­zwo­lić z pod prze­mo­cy wy­stęp­ku i przy­pro­wa­dzić do cno­ty! Po­sta­ra­my się prze­ko­nać go, że tyl­ko wia­ra jed­na po­tra­fi mu od­dać tę usłu­gę dwo­ja­ką.

– Zwró­ci­my się do tego, co ża­łu­je za swo­ją wio­sną, świę­tą, za swe­mi laty mło­dzień­cze­mi, za swo­jem ser­cem czy­stem; co przy­zna­je się przed sobą sa­mym, (je­że­li jesz­cze nie­ma od­wa­gi wy­znać tego in­nym), że nig­dy w ży­ciu swo­jem nie­kosz­to­wał on szczę­ścia tak czy­ste­go, jak wte­dy, kie­dy słu­żył Bogu, ale nie­ma­ją­ce­go jesz­cze od­wa­gi po­wró­cić do peł­nie­nia rze­czą samą wia­ry świę­tej, cho­ciaż sam czu­je tego żywą po­trze­bę. Nie­ma on już pra­wie mocy chcieć tego; przy­najm­niej nie­ma on mocy speł­nić to, cze­go ży­czy; cię­żar ja­kiś cią­gnie go na dół, a cię­ża­rem tym jest brze­mię wy­stęp­ków jego: ja­kaś moc wyż­sza po­cią­ga go do sie­bie, a mocą tą jest ła­ska boża; ale on osła­bia co­dzien­nie ła­skę tę sa­mem jej nad­uży­ciem. Zką­dże tedy przyj­dzie moc temu czło­wie­ko­wi wy­nisz­czo­ne­mu? Ja­kiż przy­ja­ciel poda mu dłoń po­moc­ną? My po­sta­ra­my się prze­ko­nać go o tem, że sama tyl­ko re­li­gi­ja zdol­ną jest za­stą­pić sła­bość jego, pew­ną, ni­czem nie­po­ko­na­ną, siłą.

– Zwró­ci­my się do tego, któ­re­go wią­że sza­cu­nek ludz­ki. Wsty­dzi się on sie­bie sa­me­go; ru­mie­ni się on za po­stę­po­wa­nie swo­je, sko­ro spo­strze­że tyl­ko, że gar­dzi Bo­giem i pra­wem jego świę­tem dla… przy­po­do­ba­nia się roz­pust­ni­ko­wi ja­kie­muś; czu­je on żywo to… jak­by pięk­nem, jak­by za­szczyt­nem było dla nie­go iść z gło­wą pod­nie­sio­ną po dro­dze tej, jaką za­kre­śla mu jego su­mie­nie; ale wszyst­ko jest da­rem­nem; py­cha moc­niej­szą jest od Ewan­ge­lii; szy­der­stwo bez­boż­ni­ka wię­cej da­le­ko czy­ni skut­ku na nim, niż gro­my Boga sa­me­go. Któż mu tedy da tę od­wa­gę, któ­rej sam czu­je po­trze­bę? Po­sta­ra­my się prze­ko­nać go, że jed­na tyl­ko re­li­gi­ja, je­że­li bę­dzie słu­chać gło­su jej, wy­zwo­li go ze smut­nej jego nie­wo­li.

– Zwró­ci­my się do tego, co, aby się uspo­ko­ić w nie­rzą­dzie swo­im, przy­bie­ra na się ma­skę nie­do­wiar­stwa, cho­ciaż nie jest on wca­le nie­do­wiar­kiem w du­szy. Wia­ra jego za­wsty­dza i krę­pu­je na­mięt­no­ści jego, a tak jak nie­mo­że on za­spo­ko­ić ich bez tego, aby nie po­gwał­cić ra­zem praw wia­ry, więc może chciał­by był tego, aby się po­czuł kie­dy w nie­do­wiar­stwie. W tym celu pra­cu­je nad peł­nie­niem owo­ców nie­do­wiar­stwa, któ­re za­pew­nia mu po­kój w nie­rzą­dzie. Przy­bie­ra on ton jego, jego mowę, układ i koń­czy cza­sa­mi na­tem, że się prze­ko­na niby, że już się wy­zwo­lił na­resz­cie cał­kiem od wpły­wu wia­ry i od owych po­stra­chów po­nu­rych, to­wa­rzy­szą­cych jej zwy­kle. Ale tak nie­jest w isto­cie rze­czy; wia­ra jego osła­bła znacz­nie, ale nie wy­ga­sła do szczę­tu. Nie­chno przyj­dzie cho­ro­ba cięż­ka nie­spo­dzia­nie, aż na­tych­miast na­mięt­no­ści ustą­pią, a wia­ra ob­ja­wi się czło­wie­ko­wi z po­chod­nią swo­ją. Ale, nie­ste­ty! jak­że stan po­dob­ny jest smut­nym i jak­że go­dzien jest po­ża­ło­wa­nia ten bie­dak, co przy­szedł do nie­go w koń­cu! Po­sta­ra­my się prze­ko­nać go, że sama tyl­ko re­li­gi­ja zdo­ła mu przy­wró­cić świa­tło utra­co­ne.

– Zwró­ci­my się do tego, co zda­je się być skłon­nym co­dzien­nie do od­da­nia się Bogu, ale któ­ren chcąc skoń­czyć spra­wy świa­ta nim przyj­dzie zaj­mo­wać się spra­wa­mi wiecz­no­ści, speł­nie­nie tych za­mia­rów po­boż­nych od­su­wa usta­wicz­nie na dzień póź­niej­szy, któ­ry nig­dy prze­cież dla nie­go nie­za­świ­ta. Jak­że wiel­ką jest licz­ba po­stę­pu­ją­cych po­dob­nie! Igrasz­ki wiecz­ne za­ro­zu­mia­ło­ści śle­pej, ka­żą­cej im wi­dzieć w przy­szło­ści da­le­kiej, a nie­okre­ślo­nej oko­licz­no­ści przy­jaź­niej­sze do ich na­wró­ce­nia się; całe ży­cie nie­mal spę­dza­ją oni na brze­gu prze­pa­ści, i cza­sa­mi obu­dza­ją się na­gle w jej głę­bi­nach. Po­sta­ra­my się tedy prze­ko­nać ich, że sama re­li­gi­ja tyl­ko może ochro­nić od nie­szczę­ścia wiecz­ne­go, co im za­gra­ża.

– Zwró­ci­my się do tego, co sto razy już może do­świad­czył na so­bie czczo­ści roz­ko­szy świa­to­wych. Ser­ce jego prze­sy­ci­ło się nie­mi i, jak to bywa, za­wsze prze­syt spro­wa­dza w koń­cu nie­smak; ser­ce to jest zu­ży­te; od­daw­na świat nie­ma już dla nie­go nic ta­kie­go, coby mu spra­wić mo­gło ra­dość ja­kąś; cięż­ka nuda owła­da nim, szczę­ście umy­ka, a smu­tek po­że­ra. Nie­ste­ty! nie­wi­dzi tego, że Bóg jest przy nim, Bóg, co do­tknię­ty bę­dąc nie­do­lą, jego wy­cią­ga jesz­cze dłoń ku nie­mu i tę­sk­ni do tego, aby po­zy­skać so­bie jego ser­ce, cho­ciaż jest już ono tyl­ko ogni­skiem wy­ga­słem na­mięt­no­ści brud­nych i wy­rzut­kiem świa­ta. Któż mu tedy da za­kosz­to­wać na zie­mi tych po­ciech słod­kich, ja­kie mu nie­bo samo na­strę­cza? Po­sta­ra­my się prze­ko­nać go o tem, że sama re­li­gi­ja tyl­ko może mu za­pew­nić szczę­ście, ja­kie­go so­bie pra­gnie.

– Prze­mó­wie­my do tych nie­szczę­śli­wych, co cier­pią, zno­szą po­ni­że­nie ostat­nie, co są opusz­cze­ni od przy­ja­ciół swo­ich, zdra­dze­ni od losu, co sta­li się ofia­ra­mi nie­wdzięcz­no­ści i oszczer­stwa; prze­mó­wi­my do tych, sło­wem jed­nem, dla któ­rych ży­cie sta­ło, się cię­ża­rem nie­zno­śnym i, jak po­wia­da­ją sami, nie­szczę­ściem bez le­kar­stwa. Bez le­kar­stwa! bied­ni lu­dzie! Ach! za­po­mnie­li­ście tedy o tej re­li­gii świę­tej, co nig­dy nie jest pięk­niej­szą jak wów­czas, kie­dy sta­je w ob­li­czu nie­do­li; od­ma­wia­cie więc na­kło­nić ucha swe­go na głos tak do­bry i tak czu­ły tego, co prze­ma­wia do was z taką mi­ło­ścią: "Chodź­cie do mnie wszy­scy, co je­ste­ście stra­pie­ni; przyjdź­cie do mnie wszy­scy ob­cią­że­ni, a ulżę wam; weź­cie jarz­mo moje na ple­cy, a znaj­dzie­cie spo­kój…. Bo jarz­mo moje słod­kie a cię­żar mój lek­ki." Któż przy­po­mni te sło­wa boz­kie stra­pio­ne­mu, któ­re­go bo­leść po­że­ra? Kto ulży ser­cu jego owe­go cię­ża­ru, co je sobą tło­czy? My po­sta­ra­my się prze­ko­nać go o tem, że sama re­li­gi­ja tyl­ko może za­mie­nić cier­pie­nia jego szczę­ściem trwa­łem.

– Prze­mó­wie­my do tego czło­wie­ka pło­che­go, któ­re­go za­śle­pia urok próż­no­ści świa­to­wych, któ­re­go ha­łas świa­ta odu­rza i po­chła­nia, co nie­mo­że zmeść nic z tego, co się ob­ja­wia mu pod po­zo­ra­mi po­waż­ne­mi i peł­ne­mi zna­cze­nia. Nie­przy­ja­ciel jaw­ny wszyst­kie­go tego, co go utru­dzą, rzu­ca się on w wir uciech, aby uciec od nudy, coby go do­gna­ła nie­chyb­nie, gdy­by tyl­ko za­trzy­mał się dzień je­den na dro­dze, jaka so­bie za­kre­ślił. Bar­dziej wietrz­ny niż zły, pe­łen sza­cun­ku w głę­bi ser­ca dla re­li­gii, któ­rą za praw­dzi­wą uwa­ża, a u któ­rej póź­niej my­śli on ubła­gać so­bie po­cie­chę na sta­re lata, ży­cie jego upły­wa w próż­niac­twie opła­ka­nem; bie­ży on, pod wzglę­dem zba­wie­nia, ku nie­bez­pie­czeń­stwom ta­kim, że te dresz­czem prze­ję­ły­by go nie­chyb­nie, gdy­by tyl­ko pło­chość jego po­zwo­li­ła mu kie­dy na chwi­lę jed­ną zmie­rzyć całą ich wiel­kość. Któż więc prze­ko­na go, nic roz­gnie­wał­szy na sie­bie, o tem, że nie­god­ną jest rze­czą czło­wie­ka, a oso­bli­wie rze­czą nie­god­ną chrze­ści­ja­ni­na, czcić próż­ność i od­da­wać… świa­tu ser­ce, do któ­re­go sani Bóg tyl­ko ma pra­wo nie­po­gwał­co­ne? Po­sta­ra­my się więc prze­ko­nać go o tem, że re­li­gi­ja po­tra­fi ro­ze­gnać nudę jego i da mu za­kosz­to­wać w koń­cu roz­ko­szy nie­wy­sła­wio­nych.

– Zwró­ci­my się do tego męża po­waż­ne­go, ła­god­ne­go, mi­łe­go; sza­no­wa­ne­go po­wszech­nie, do­bre­go ojca, do­bre­go mał­żon­ka, od­da­ne­go przy­ja­cie­la, czło­wie­ka przy­ozdo­bio­ne­go we wszel­kie cno­ty mo­ral­ne, co nie­ma nic pra­wie do zmie­nie­nia w przy­zwy­cza­je­niach swo­ich, aby stać się do­sko­na­łym chrze­ści­ja­ni­nem, a o któ­rym prze­cież od­zy­wa się każ­den: brak mu jest tyl­ko peł­nie­nia po­win­no­ści chrze­ści­jań­skich. Któż nie­znał, któż nie­zna w oko­ło sie­bie lu­dzi po­dob­ne­go ro­dza­ju? Po­chwa­ła dla nich jest na ustach wszyst­kich; sta­ra­ją, się wszel­kie­mi spo­so­ba­mi moż­li­we­mi, aby wy­na­leźć coś ta­kie­go, coby mo­gło za­po­biedz ich na­wró­ce­niu się; wia­ra ich nie­za­mą­co­na; nie tyl­ko nie po­zwa­la­ją so­bie słów­ka jed­ne­go, coby ją w czem kol­wiek za­dra­snąć mo­gło, ale­by po­tra­fi­li oni na­tych­miast na­ka­zać mil­cze­nie tym z pod­wład­nych swo­ich, coby się ośmie­li­li przy nich na­pa­dać na nią; a prze­cież wia­rę tę, któ­rą czczą w mo­wie i w głę­bi ser­ca ob­ra­ża­ją nie­mi­ło­sier­nie w uczyn­kach. Jak­że tedy nie­wi­dzę oni nie­sto­sow­no­ści po­dob­nej w po­stę­po­wa­niu swo­jem, jak nie­po­strze­ga­ją owych na­stępstw opła­ka­nych, ja­kie może mieć, z cza­sem, nie­sto­sow­ność ta­ko­wa? Po­sta­ra­my się prze­ko­nać ich o tem, że sama re­li­gi­ja tyl­ko może po­ło­żyć ko­niec tej nie­sto­sow­no­ści i że bez niej bie­gną oni pro­sto w prze­paść nie­zgłę­bio­ną.

– Zwró­ci­my się do tych, co prze­sa­dza­ją nie­sły­cha­nie trud­no­ści ży­cia chrze­ści­jań­skie­go; co prze­cho­wu­ją uprze­dze­nia sta­re prze­ciw­ko re­li­gii i uczyn­kom po­boż­nym, co wy­sta­wia­ją so­bie, że sko­ro­by tyl­ko na­wró­ci­li się do Boga, za­raz za­czę­li­by wy­ma­gać od nich ty­sią­ce rze­czy ta­kich, któ­rych wspo­mnie­nie samo prze­ra­ża ich okrop­nie. Ser­ca znie­wie­ścia­łe­go, bo­jaź­li­wi z przy­ro­dze­nia ucie­ka­ją, od wszel­kiej tro­ski, od kło­po­tu naj­mniej­sze­go, od ofia­ry naj­drob­niej­szej, nie­mo­gą; zdo­być się… nig­dy na moc ja­ką­kol­wiek w po­sta­no­wie­niu, jak­by to wszyst­ko było stra­szy­dłem naj­okrop­niej­szym; a prze­cież ża­łu­ją tego ser­decz­nie, że nie ule­ga­ją na­tchnie­niom świę­tym wia­ry. I ci po­trze­bu­ją tego ta­koż, aby je kto wy­pro­wa­dził z błę­du i oświe­cił. Po­sta­ra­my się… tedy prze­ko­nać ich o tem, że re­li­gi­ja, sko­ro tyl­ko zo­sta­nie po­zna­ną le­piej od nich, roz­pro­szy na­tych­miast uprze­dze­nia nie­słusz­ne, od­da­la­ją­ce sobą od ob­ję­cia jej ser­cem ca­łem. – Zwró­ci­my się do tego, co uspo­ka­ja się w nie­rzą­dzie swo­im, my­śląc o do­brem, któ­re świad­czy, o tych nę­dza­rzach, któ­rych wspo­ma­ga, o uczyn­kach do­brych, któ­re oży­wia, o cno­tach, ja­kie speł­nia, nie­przy­pusz­cza­jąc na­wet, aby Bóg do­zwo­lił umrzeć mu w sia­nie od­rzu­ce­nia, po ży­ciu, któ­re zda­je się być spę­dzo­nem tak wy­bor­nie. Jest to stan nie­bez­piecz­ny, sto­kroć nie­bez­piecz­niej­szy cza­sa­mi od sta­nu czło­wie­ka po­grą­żo­ne­go w wy­stęp­ku, co nie­znaj­du­jąc w koń­cu nig­dzie otu­chy, otwie­ra na­resz­cie oczy na nę­dzę ostat­nią, w któ­rej gni­je, a wy­sił­kiem męż­nym du­cha wy­ska­ku­je na­resz­cie z tej prze­pa­ści czar­nej. Któż oświe­ci go w na­stęp­stwach smut­nych za­ro­zu­mie­nia po­dob­ne­go, co go osle­pia i usy­pia za­ra­zem? Po­sta­ra­my się prze­ko­nać go, że sama re­li­gi­ja tyl­ko przy­wró­ci mu świa­tło, sko­ro do­zwo­li przy­bli­żyć do sie­bie jej po­chod­nię ja­sną,.

– Zwró­ci­my się do tego, co speł­nia naj­przy­krzej­sze przy­ka­za­nia ko­ścio­ła, ja­kie­mi są po­sty, wstrze­mięź­li­wość, słu­cha­nie mszy, wszyst­ko, sło­wem jed­nem, oprócz sa­mej spo­wie­dzi tyl­ko, któ­ra jest dla nie­go jak­by stra­szy­dłem ja­kiem, i dla tego nie­mo­że się on z nią, oswo­ić i po­go­dzić, jak­kol­wiek uzna­je w głę­bi ser­ca jej po­trze­bę ko­niecz­ną. Nie cze­ka­jąc tedy, aby go ob­wi­nio­no, w tej mie­rze, sam pierw­szy ob­wi­nia się o to; uzna­je chęt­nie nie­sto­sow­ność po­stę­po­wa­nia swe­go, nie ukry­wa przed sobą wca­le smut­nych na­stępstw, ja­kie może ono dla nie­go po­cią­gnąć, gry­zie się on tem usta­wicz­nie, oso­bli­wie mę­czy się on wiel­ce w cza­sie, po­świę­co­nym spo­wie­dzi wiel­ka­noc­nej; kie­dy wi­dzi stół pań­ski oto­czo­ny tłu­ma­my ca­łe­mi, oto­czo­ny ludź­mi, co, daw­niej, wię­cej jesz­cze od nie­go może byli od­da­le­ni od wia­ry, a dziś cie­szą się owo­ca­mi słod­kie­mi męz­twa swe­go, wów­czas sam brzy­dzi się nie­do­łęz­twem swo­jem, a prze­cież po­mi­mo to wszyst­ko nie­do­łęz­two jego trwa usta­wicz­nie. Po­sta­ra­my się go prze­ko­nać, ze sama wia­ra tyl­ko przy­wró­ci mu po­kój i że spo­wiedź, co dziś tak go prze­stra­sza sobą, sta­nie się, z cza­sem, dla nie­go źró­dłem ra­do­ści naj­czyst­szych i po­ciech naj­roz­kosz­niej­szych.

– Zwró­ci­my się do czło­wie­ku zra­żo­ne­go, przy­tło­czo­ne­go nie­do­lą, do czło­wie­ka zroz­pa­czo­ne­go pra­wie, zwró­ci­my się dla tego, że ob­ja­wił był kil­ka usi­ło­wań na­wró­ce­nia się, usi­ło­wań, któ­re mu nie­po­wio­dły się wpraw­dzie. Wy­obra­ził był so­bie, że czło­wiek na­wró­co­ny sta­wał się nie­do­stęp­nym grze­cho­wi; po­że­gnał więc na­mięt­no­ści swo­je tak, jak gdy­by one nie­mia­ły już nig­dy od­wie­dzić na­no­wo daw­ne­go pana swo­je­go. Po­ro­bił był obiet­ni­ce Bogu ta­kie, że zda­wa­ło mu się nie­po­dob­nem, aby je mogł kie­dy po­gwał­cić i pe­łen tych uczuć pięk­nych, kie­ro­wał on zwol­na łód­ką swo­ją wpo­śród skał, nie my­śląc na­wet o tem, aby strzedz się ich obec­no­ści. Cóż się tedy sta­ło? Nie­ste­ty! zga­du­je­my to ła­two, wy­da­rzy­ło mu się to samo, co się przy­tra­fia ster­ni­ko­wi nie­do­świad­czo­ne­mu, któ­ren wte­dy do­pie­ro po­strze­ga nie­bez­pie­czeń­stwo, kie­dy już sta­je się jego ofia­rą. Do­świad­czył był na­no­wo nie­udol­no­ści swo­jej; na słod­ki głos na­mięt­no­ści od­po­wie­dział uśmie­chem, łódź się jego strza­ska­ła i oto bied­ny roz­bi­tek, za­my­ślo­ny i zmar­twio­ny, osiadł na szko­pu­le, na któ­ry fala go po­pchnę­ła. Jak­że bę­dzie po­żą­da­nym dla nie­go ten, co poda mu dłoń po­moc­ną, co zmie­nia­jąc na­gle uspo­so­bie­nia wy­go­ni z ser­ca jego roz­pacz chmur­na, aby w niej za­świe­cić na­dzie­ją boz­ką! Po­sta­ra­my się prze­ko­nać go o tem, że re­li­gi­ja, zro­zu­mia­na do­brze, po­wró­ci mu, je­że­li tyl­ko sam tego ze­chce, uf­ność i od­wa­gę.

– Na­resz­cie zwró­ci­my się do tego star­ca za­twar­dzia­łe­go, co się trzy­ma ży­cia na nici jed­nej, któ­rej pęk­nię­cie jest nie­unik­nio­nem, co za­gro­żo­nym bę­dąc co­dzien­nie tem, że sta­nie przed są­dem Boga, od­kła­da na czas nie­okre­ślo­ny na­wró­ce­nie się swo­je, któ­re­go ko­niecz­no­ści gwał­tow­nej wszyst­ko a wszyst­ko mu do­wo­dzi. Czyż brak mu wia­ry, py­tam? Nie, by­najm­niej; cho­ciaż prze­czył on jej przez całe swo­je ży­cie i po ty­siąc razy za­słu­żył był na to, aby ją stra­cił na­resz­cie, jest ona w nim za­wsze prze­cież; ale nie­ste­ty! jak­że bla­dem jest świa­tło jej! jak­że głos jej jest sła­bym, jak­że dzia­ła­nie jej nic a nic nie daje się uczu­wać! Aby oży­wić osła­bie­nie po­dob­ne, cze­góż po­trze­ba, py­tam? Oto po­trze­ba tego, cze­go nie­do­sta­je nie raz lu­dziom za­twar­dzia­łym w ostat­niej go­dzi­nie ich ży­wo­ta, to jest bra­ku­je im gło­su przy­jaź­ne­go, coby ze­lek­try­zo­wał du­szę ocię­ża­łą star­ca tego, ma­ją­ce­go już za­gi­nąć, je­że­li jaki od­głos grzmo­tu nie obu­dzi w nim jesz­cze bo­jaź­ni zbaw­czej. Po­sta­ra­my się prze­ko­nać go o tem, że re­li­gi­ja tyl­ko jest przy­ja­ciół­ką ową, mo­gą­cą, w jed­nej chwi­li, wy­cią­gnąć go z prze­pa­ści, co mu gro­zi po­chło­nię­ciem.

Tak, spo­dzie­wa­my się, z po­mo­cą bożą, stać się po­ży­tecz­ny­mi roz­ma­itym klas­som chrze­ści­jan zbłą­ka­nych, któ­rych wła­śnie uczy­ni­li­śmy wy­szcze­gól­nie­nie po­bież­ne. Oby tyl­ko nie: wzgar­dzi­li oni tym środ­kiem zba­wie­nia, ja­kie po­da­je im mi­ło­sier­dzie boże! Obyż mo­gli oni, na – resz­cie, po­go­dzić i po­pro­wa­dzić po­rącz z sobą, wia­rę, któ­rą mają w so­bie i uczyn­ki wia­ry, o któ­rych za­po­mi­na­ją!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: