- W empik go
O pełnieniu uczynków chrześcijańskich, czyli O konieczności pełnienia tego, w co się wierzy - ebook
O pełnieniu uczynków chrześcijańskich, czyli O konieczności pełnienia tego, w co się wierzy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 685 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rzucając okiem na społeczność chrześcijańską, spostrzega się odrazu w niej to zjawisko, ie członkowie, z których się składa ona, jakby dzielili się pomiędzy sobą na dwie części, zupełnie od siebie odrębne: na tych, co wierzą w prawdy objawione i na tych, co im zaprzeczają.
Pierwsi mają sobie za godło wiarę; ci nawet, co nie pełnią przepisów jej czynem samym, kupią się przecięż w około niej; zachodzi więc pomiędzy nimi zupełna jedność dogmatyczna.
Drudzy, przeciwnie, nie mają pomiędzy sobą nic wspólnego, okrom chyba tylko nazwy samej niedowiarków, jaka się im nadaje powszechnie; mają oni pisma czasowe, których zadaniem jest sformułowanie nauki im tylko właściwej, a pomimo to jednakże niemasz dwóch takich dzienników, coby w rzeczy wiary odbiły w sobie dwa systemata jednakie. Wędrowcy zbłąkani w krainach nieznanych, idący w noc ciemną, dlatego tylko spotykają się oni na drodze, aby się z sobą zetrzeć wzajemnie, a godzą się z sobą wtedy chyba, kiedy złorzeczą światłu, które zagasili sami, a które jedno tylko mogłoby było im poświecić na drodze prawdy; wystawiają oni tedy zamęt w całej okropności jego, zamęt umysłowy, zamęt błędu.
Pisać więc, albo przemawiać w celu przyjścia w pomoc tym nieszczęśliwym, jestto założyć sobie zadanie szlachetne, zadanie, które wielu z mowców i pisarzy sławnych wieku naszego spełniło świetnie i skutecznie. Niechże im społeczność chrześcijańska błogosławi z serca całego, aby Głowa całej społeczności pobłogosławiła i wynagrodziła im należycie pracę przez nich podjętą!
Pisarze i mowcy, na których Opatrzność włożyła to posłannictwo piękne, nie przestawajcie walczyć za prawdę świętą; pozostańcie niewzruszeni na 'wyłomie, aż przyjdzie ktoś taki, co wydrze wam miejsce tak dzielnie zdobyte od was; o! wy straże czujne, postawione u ogniska samego światłości, rozpościerajcie światłość ową aż do owych jaskini głębokich, w które schronił się błąd nikczemny; niechaj wspomnienie pierwszych pomyślnych walk waszych zachęca was codziennie do nowych jeszcze podbojów. Już ztrąciliście z tronu ową wielką przestępczynię wieku ostatniego, ową bezbożność bezwstydną, zuchwałą, a nadewszystko kłamliwą. Odsłoniliście światu jej fałsze; wygnaliście ją z grodów, których stała się ona była panią wszechwładną i oto włóczy ona teraz sromotnie łachmany swoje po wioskach, tracąc coraz więcej swoich zapaśników i smucąc się niepomału nad tem, że już nikogo więcej nic udaje się jej zwerbować.
Zbijaliście też wybornie bezbożność nową, albo tylko odnowioną, co ostatniemi czasy poczęła była kazić naszą młodzież szlachetną i zaprowadziłaby ją była niechybnie do przepaści najstraszliwszej; gdyby wyraźna laska boża nie obudziła była w sercu waszem chęci chwalebnej stania się jej zbawcami i przewodnikami.
Cześć więc wam, cześć wielka pisarze apostołowie! Zasłużyliście się wy wiele religii i społeczności; co do nas, widzów pokornych zapasów waszych i tryumfów, to musiemy w tej mierze wyznać to oto, że czujemy się wielce szczęśliwymi już z tego tylko względu, że możemy dziś przyklasnąć tak jednym jak i drugim.
Ale ras wypłaciłszy ten dług wdzięczności względem ludzi znakomitych, zbijających zasady tak dawniejszych jako też i nowych niedowiarków naszych, zdaje się nam, że powinnibyśmy przypomnieć to, ie jest inna jeszcze klassa chrześcijan zabłąkanych, klassa bardzo liczna, a zapewne godna najczulszego zajęcia się sobą ze strony naszej.
Ale czy każden wierzący, pytam, jest już, dla samego uczynku wiary, wiernym chrześcijaninem? Czy droga, wiodąca do nieba, jest zawsze też drogą właśnie, którą on przebiega? Czyż nic już nie pozostaje nam we względzie jego jak to tylko jedno, aby zachęcać go stale do wytrwałości w wierze? Sąż obyczaje jego zgodne ostatecznie z wiarą jego i zalecająż one ją wymownie światu całemu czynem pięknym? Niestety! jakże błogo byłoby nam myśleć tak, ale jakżebyśmy się łudzili bardzo, gdybyśmy się usypiali dobrowolnie, myślą podobną!
Wyznajmy to z boleścią ostatnią, ale wyznajmy zawsze, że wielkie mnóstwo chrześcijan wywiesza sztandar wiary, a pomimo to jednakże nie spełnia ono wcale tego, co im ta wiara ich nakazuje.
Właśnie dla rozproszenia tego błędu bierzemy się dziś do pióra. Tak, piszemy dla tych, co zachowali jeszcze wprawdzie wiarę, ale pomimo jej żyją tak zupełnie jak ci, co ją utracili. Jesteśmy wszyscy przeznaczeni do kosztowania rozkoszy wiecznych ojczyzny niebieskiej; cóż to nam pomoże tedy, czy zostaniemy pozbawieni roskoszy tych dlatego, żeśmy się wyrzekli wiary, czy też dlatego, żeśmy nie pełnili pilnie uczynków tych, jakie nam ona przepisuje? Czyż nie jestto dojść dwiema różnemi ścieżkami do tejże samej przepaści?
Występujemy na widownię z tem większą gorliwością i z tem większym zapałem, ie mato pisarzy religijnych, w wieku naszym, zajmowało się przyniesieniem pomocy duchownej klassie tak licznej, łudzi wierzących wprawdzie, ale niepełniących przepisów wiary swojej. Pod pewnym względem nie dziwimy się temu wcale; niewiara czyniła tyle ofiar; opowiadała ona naukę swoją z takiem szaleństwem i taką usilnością; groziła ona światu tyla klęskami, że wyłącznie prawie zajmowano się powstrzymaniem i naprawą tych szkód, tak zupełnie, jak czasami zostawia się… własny swój dom w nieładzie, aby biedz na ratunek płonących domów cudzych. Dziś przecież, kiedy religija odzyskała na nowo szacunek jej należny i cześć głęboką, z której po części została była ona odartą, wprzódy; dziś, kiedy nietylko że nikt nie może napadać, ale nie może roztrząsać nawet zuchwale tej religii, nieściągając przez to na siebie zarzutu braku dobrego wychowania, dziś więc, mówię, nadeszła chwila sposobna do tego, aby obok zastępów pisarzy, broniących wiary, poszły zastępy innych myślicieli, przypominających konieczność uczynków wiary. Spełnieniu myśli takowej chcemy się właśnie oddać teraz.
Aby jaśniej jeszcze wyłożyć ideę matkę, co natchnęła nas zamiarem napisania dzielą tego, poprosimy czytelników naszych o pozwolenie umieszczenia tu, dosta – wnie prawie, wyjątku z listu jednego, któren pisaliśmy, kilka miesięcy temu… do pewnego kapłana szanownego, męża zarówno odznaczającego się nauką jak i cnotą. Wybaczą nam zaniedbanie tego pisemka, zaniedbanie, dające wie wprawdzie usprawiedliwić rodzajem samym listu.
"Często u konfessijonału i na świecie napotykamy na panie pobożne, mówiące nam: proszę, nam powiedzieć, jakąby książkę mogłabym korzystnie dać w ręce, męża mego, mego ojca, brata i t… d…? Dzieła przeciw niedowiarstwu nie są dla nich stosowne; wierzą oni, szanują religije, nigdy nic odzywają się o niej nieprzyzwoicie, ale, ale… ale…, pomimo wszystkiego tego, prowadzenie się ich wiele pozostawia po sobie do życzenia, w rzeczy zbawienia dusznego: braknie im bowiem pełnienia przepisów wiary.,
"Wiesz Pan dobrze, wiele to jest ludzi, znajdujących się to tym stanie smutnym. Otoż, co sobie powiedziałem z powodu tego: klassa ludzi obojętnych, mających wiarę, ale nie pełniących uczynków jej, bardzo jest liczna, a nawet jest ona liczniejszą daleko niż kto sobie to przypuszcza; owoż, nie mamy dziś prawie żadnej książki takiej, coby odpowiadała ściśle jej po trzebom. Istotnie, jeżeli się temu przypatrzy z blizka, spostrzeże się… to, się za dni naszych, pisarze religijni dzielą niejako pomiędzy sobą massę czytelników. Jedni piszą dla mężczyzn tylko, drudzy znowu, dla samych kobiet. Ci, co piszą dla mężczyzn, zdają się przypuszczać to, że wszyscy mężczyźni są niedowiarkami; piszą więc stosownie do tego przypuszczenia. Jakoż mamy, i daleki jestem od uskarżania się na to, wielką liczbę dziel wymierzonych przeciwko niedowiarstwu. Mamy wiele napisanych w rodzaju wzniosłym, mamy też inne znowu nacechowane prostotą osobliwą; mamy dzieła poważne, mamy też zabawne; mamy dzieła krótkie, mamy i takie, co są pomyślane w rozmiarach obszernych; mamy takie, co napadają na niedowiarstwo tylko w kilku szczególnych względach, mamy i takie, co mu nic nie darują. To, co się dotyczy dziel pisanych dla mężczyzn.
"Pisarze religijni, należący do działu drugiego, wiążąc, jak dobrze przysługują się płci męzkiej, zwracają, się sami ku niewiastom, ku płci pobożnej i dla nich wyłącznie piszą mnóstwo ksiąg ascetycznych. Mamy daleko więcej jeszcze dzieł takich, niż dzieł pisanych przeciwko niedowiarstwu. Od maleńkich książeczek w formacie 32o, aż do wielkich ósemek, któż to wypowiedzieć zdoła, co napisali nasi pisarze ducha pobożnego, za wodzą gorliwości swojej, dla uświęcenia niewiast naszych?
"Cóż, pytam, wypływa z takiego stanu rzeczy? To oto, że klassa średnia co do ducha pobożnego, klassa mężczyzn i małej liczby kobiet, o której mówi że się braknie jej uczynków wiary, rzetelnie pozostaje w zaniedbaniu. Powiedzą mi, zapewne, na to, że cofnąłszy się o wiek jeden, znajdzie się wielka liczba książek podobnych, napisanych umyślnie dla tej klassy pośredniej, książek, w których treść przydatna dla wiernych, niepełniacych przepisów wiary, jest wypracowaną wybornie. To jest prawdą i bardzo nawet wielką prawdą; ale jakkolwiek ta ich zasługa jest rzeczą nie do zaprzeczenia wcale, przyznać przecież należy, że wszystkim dziełom tym braknie dziś powolni znikomego nowości. Wyszły onej w wieku przeszłym, albo w wieku przedostatnim, więc dość już jest tego jednego, aby pokolenie, nam współczesne, odrzuciło je od siebie ze wzgardą, tem bardziej, że pomiędzy ludźmi tymi wiele… jest osób płochych, powierzchownych, bez pociągu wszelkiego ku temu wszystkiemu, co się tylko nacechowano piętnem religijnem. Sprobójcie tylko i podajcie im do ręki książkę jakąś oprawną ze staroświecka, z brzegiem pomalowanym na czerwono, a prywilejem J. K. M. na końcu: zobaczycie zaraz, czy nie zostaniecie przyjęci od nich uśmiechem i czy nie odniosą książki tej, przezwanej niedogryzkiem molów, do oddziału obroku duchownego, do którego na świecie ma się wstręt nieprzezwyciężony niczem. Zapewne jestto lekkością niedarowaną, brak tu wszelkiego związku logicznego, jestto nawet niedorzecznością ostatnią jeżeli chcecie, zgadzam się chętnie na to wszystko, ale zawsze rzecz ma się tak a nie inaczej. Na jednego człowieka poważnego i myślącego, co weźmie do rąk książkę tę uważnie i skorzystać z niej potrafi, znajdziecie zapewne dwudziestu takich lekkomyślnych łudzi, co ją odtrącą od siebie z wiechęcia. Potrzeba jest im koniecznie nowości, potrzeba czegoś błyskotnego; potrzeba nawet niektórym, albo powabu illustracii, albo potrzeba przynajmniej świeżo wybitej okładki, jako dowodu niezbitego świeżości dzieła. Potrzeba im też nadewszysko stylu dzisiejszego, stylu, różniącego się istotnie o wiele od stylu wieków ubiegłych.
"Myślałem więc sobie, że nie odrzeczy byłoby może wziąć na uwagę usposobieniu współczesnych nam umysłów ludzkich względem dzieł, jakie im się zalecają i… że gorliwość sama wkładała na nas obowiązek uczynić zadość chęciom takowym, a nawet uczynić zadość wymysłom braci zbłąkanej, Morą należy nam koniecznie oświecić i nawrócić. Sądziłem tedy, że książka napisana tak jakbym ja sam życzył sobie być w stanie napisać, to jest napisać stylem dobrym czasu nam obecnego, byłaby bardzo pożyteczną dla klassy czytelników wyżej opisanej. Tak, sądziłem to, że dzieło religijne, napisane tak, że byłoby ono zdolnem zasłużyć sobie na cześć zostania przeczytanem, a w któremby wielkie prawdy wiary zostałyby zapewne wyłożone należycie, to całej ich mocy, ale też przytem bez przesady wszelkiej co do rzeczy samej, tak żeby się postarało w dziele tem wykazać religije taką, jaką ona jest, to jest piękną, miłą, pociągającą; myślałem, powiadam, że dzieło podobne uczyniłoby skutki znakomite a ze wszech miar błogie i, zgodnie z wyrażeniem uświęconem prospektów wszelkich, dzieło podobne zapełniłoby brak… dający się czuć żywo dzisiaj w piśmiennictwie naszem. Za wodzą myśli takich zasiądę do rzeczy, jeżeli zechcesz mi. Panie, przesłać chociażby słówko jedno zachęty. "
Słówko to doszło mię istotnie i oto podaję obecnie ogółowi dzieło, zapowiedziane w liście… któren tylko cośmy tu odczytali.
Podajmyż teraz pogląd ogólny na dzieło to. Plan jego zdaje mi się być prostym i naturalnym. Składa się ze czterech części.
W części pierwszej rozpoczynam od tego że pokazuję często i jasno, do kogo mianowicie stosuje, się dzieło o pełnieniu przepisów chrześcijanizmu; pokazawszy to, dla kogo pisałem, zwracam się do czytelników moich i wystawiani im, jako najpierwszą zachętę do powrotu na łono boże, wdzięk nieporównany religii, oraz szczęście tych wszystkich, co pełnią ją i niedolę tych znowu, co oddalają się od niej.
W części drugiej bliżej jeszcze przychodzę na pomoc tym których chcę zbawić, przekładając im wszelkie prawdy wiary, jako powody słuszne do nawrócenia się do Bogu.
W części trzeciej wymieniam przeszkody do nawrócenia się i wykazuję przytem Konieczność i sposoby przezwyciężenia ich.
W części czwartej, nareszcie, przypuszczam nawrócenie się dokonane do wiary i skreślam, jako środek utrwalenia owoców błogich takowego nawrócenia się, sposób dalszy postępowania w życiu dla ludzi światowych w ogólności, ale osobliwie dla tych, co się nawrócili świeżo do Boga.
Takie są ramy dzieła tego, przeznaczonego w zamiarach Opatrzności miłosiernej, ku oświeceniu ciemnych, ku wzmocnieniu niemocnych i, nareszcie, ku przywróceniu dzieci zbłąkanych na łono ich ojca niebieskiego.ROZDZIAŁ PIERWSZY. CEL OGÓLNY DZIEŁA TEGO.
Przedsiębierzemy, w imię boże, dzieło sławne, chociaż razem dzieło bardzo trudne.
Jest ono sławne, bo zakładamy sobie w niem rzecz niemniejszą nad wybawienie braci naszej od zguby wiecznej i od tego, aby zgotować im miarę niewypowiedzianą szczęśliwości na łonie bożem.
Jest ono trudnem bardzo, ci bowiem, których chcielibyśmy zbawić nie… życzą; sobie tego, aby ich zbawiono;
chcą oni owszem zgubić się dobrowolnie, tak jak owi nieszczęśliwi, co postanowiwszy odebrać sobie życie, oburzają, się na tych, co wstrzymują ich za połę, kiedy mają już wskoczyć w przepaść, co się otwiera, aby ich pochłonąć w sobie na wieki.
Tak więc, powtarzamy raz jeszcze, dzieło nasze jest dziełem sławnem i trudnem zarazem.
Grzesznik, co chce pozwolić sobie wszystkiego, nieodmawiając nic wzburzonym namiętnościom, rozpoczyna zwyczajnie od tego, że passuje się silnie z pierwszą, zgryzotą, sumienia, będącą; zawsze najdotkliwszą sercu, ale potem, im więcej się brnie w grzechy, tem więcej przytępia się żądło ostre tej zgryzoty. Z drugiej' zaś strony, kiedy się ma zerwać z Bogiem i uchylić się nareszcie od służenia jemu, wówczas ponieważ wiara żywa, co się promieni w duszy człowieka i objawia mu w niej odmęt okropny, niegodzi się wcale z namiętnościami, które on zaspokoić postanowił sobie koniecznie, więc umyślnie usiłuje on osłabić światło jej i przywodzi je w końcu do stanu iskierki słabej, albo do stanu zwyczajnego światła; potem kiedy ciemności dopomagają jemu, kiedy nie jest on już, ani pobudzany od sumienia, ani oświecany od wiary, czuje on jakby mu kto zdjął ciężar z barków i cieszy się z tego, że idzie wesoło i bez przeszkody żadnej po drodze smutnej, po której wiodą go jego namiętności zbłąkane. Sprawdzając na sobie wybornie słowa owe Jezusa Chrystusa: wten co czyni źle boi się światła. "Qui male agit odit lucem" unika on światłości jakoby nieprzyjaciółki zawziętej, światłości, co mu odkrywa w jednem oka mgnieniu przepaści i kryje się natychmiast w pomroce gęstej.
Kiedy się tak rzeczy mają, a mają się one tak bezwątpienia żadnego, łatwo jest bardzo zrozumieć to, że wszystko, co tylko budzi zgryzotę sumienia, albo ożywia wiarę, nie przypada do smaku tym nieszczęśliwym. Jakoż przypatrzcie się temu, jak unikają, oni starannie tego wszystkiego, co tylko mogłoby ożywić wiarę ich, albo obudzić w nich wyrzuty zbawienne sumienia. Obawiają się oni kazania; poziewają nad książką, budującą; unikają rozmowy pobożnej; źle przyjmują radę zdrową; wyrzekają się modlitwy; stronią od źródła płodnego sakramentów; smucą się nawet z powodu nawrócenia się, przyjaciela. Ponieważ każda z rzeczy tych ma w sobie samej zarody zgryzot sumienia i ukrywa iskry wiary świętej, więc grzesznik, obawiający się najbardziej tych zgryzot i wiary owej, unika starannie tego wszystkiego, co tylko zdolnem jest ożywić w duszy jego.
Jakby nie było, prosimy, zaklinamy tych z czytelników naszych, co raczyli rzucić okiem na te pierwsze wiersze dzieła, aby przeczytali do końca to wszystko, 'co następuje. A z głębin samych miłosierdzia bożego poczerpniemy najpewniejsze środki uszczęśliwienia ich w tym świecie i w przyszłym; rozproszymy uprzedzenia źle ugruntowane, jakieby mogli oni mieć przeciwko religii, której albo nie znają wcale, albo źle tylko poznali; pokażemy im to, że można służyć Bogu, nie będąc ludźmi ciemnymi, jako też że żywot rzetelnie chrześcijański jest źródłem niewymownem rozkoszy czystych i pociech obfitych. Jeżeli będziemy wymagać od nich ofiary jakiej, będąż oni ludźmi tyle niegodnymi, aby odmówili nam spełnić ją? Niestety! największą ze wszystkich ofiar nie jest że ofiara życia, a nie potrzebaż będzie wkrótce tego, aby się zdecydowali na tę ofiarę ciężką, na którą wzdryga się przyrodzenie samo? Kiedy chwila spełnienia jej nadejdzie, jakiejże radości rozkosznej niezakosztują oni, jeżeli tylko urok życia chrześcijańskiego, co poprzedził był ich chwile ostatnie, zgładził sobą gorycz tego razu stanowczego i odjął śmierci samej całą jej cierpkość!
Jeszcze więc raz proszę, raczcie przeczytać do końca, wy, przed oczy których nasunęły się, przypadkiem jakimeś może, te oto kartki początkowe dzieła tego.
Jeżeli to, co mówimy wam, nie jest prawdziwem, wówczas wolno wam będzie odrzucić od siebie te kłamstwa, które, w samej rzeczy, godne będą tylko wzgardy waszej; ale jeżeli to wszystko, co powiemy wam, będzie samą tylko prawdą czystą, rzetelną, a ścisłą, dla czego więc nie mielibyście przyjąć prawdy tej tak, jak ona jest godną? A jeżeli prawdy to, już tyle szanowne sanie z siebie, jako prawdy, mają; to jeszcze w sobie, ze trafiają do was w pewien sposób osobliwszy, zmierzając prosto do zastosowania praktycznego, a którego wy czujecie wielką potrzebę, dlaczegoż mielibyście się upierać przy tem, aby je odtrącić od siebie i pozbawiać się przez to tej wielkiej przysługi, jakąby one wam wyświadczyć mogły?
Być nieprzyjacielem prawdy w ogólności jest to już rzeczą okropną; nikt nie ośmieli się wyznać tego, że zaszedł tak daleko, ale być wrogiem prawdy najpożyteczniejszej dla nas samych, a nawet prawdy dla nas niezbędnej, prawdy, do której wiążą się nasze najdroższe i najświętsze interessa, wyznajmy, że jest to nierozumem największym, że jest szaleństwem prawdziwem.
"Któż tego nic wie, mówi Bossiuet, że jesteśmy stworzeni na to, abyśmy się żywili prawdą? Nią to powinna żyć dusza rozumna; jeżeli porzuci ona tę żywność niebieską, traci, przez to samo, podścielisko swoje (substancję) i moc; staje się ona słabą i wycieńczoną; najprzód z trudem tylko może widzieć; następnie niechce już ona widzieć, a nareszcie niczem się tyle nie brzydzi ile widzeniem…. Takimi są grzesznicy."
Nie cofajmy się tedy przed prawdą, miejmy od – wagę spojrzeć jej w oczy. Jeżeli światło jej niepokoi nas sobą, wnieśmy ztąd z pewnością wszelką, że mamy dla tego samego właśnie naglącą jego potrzebę. Jeżeli coś mówi nam w głębi naszego serca, że prawda ta jest dla nas nieprzyjaciółką niebezpieczną, którąby należało odepchnąć od siebie koniecznie, a może nawet wcale zagasić jej światło, każmy więc umilknąć natychmiast temu grobowemu głosowi kłamstwa i zamiast byśmy mieli gasić ów świecznik bozki, który nam podają, miej ty to za cześć dla siebie raczej, że możemy wziąć go sobie za przewodnika i bądźmy dziećmi światłości za radą Boga samego; wstydźmy się być dziećmi ciemności i niezabierajmy nigdy miejsca pomiędzy tymi nikczemnikami i ludźmi płochymi, do których, wzdychając, mówił Dawid król: O dzieci ludzkie, dopokądże będziecie mieli serce nakłonione ku ziemi? Dla czego gonicie za próżnością i obejmujecie kłamstwo?ROZDZIAŁ II. DO KOGO MIANOWICIE PRZEMAWIAMY W DZIELE TEM?
Czy zwracamy się ze słowem naszem ku niedowiarkom? Nie; powiedzieliśmy to już we wstępie i powtarzamy to raz jeszcze, nie mówimy tu do niedowiarków, do niedowiarków prawdziwych (1); jeżeli ci zechcą zapalić w duszy swej pochodnię wiary, to zapewne nie zabraknie im na to ognia świętego. Jakiż to ogrom dzieł posiadamy przeciwko niedowiarstwu! Któż przeliczyć zdoła książki, w których zasady wiary są wyłożone jasno, a zarzuty niedowiarstwa pokonane potężnie! Nie książek więc braknie niedowiarkom, aby mogli odzyskać wiarę świętą, którą zatracili w sobie; braknie im do tego prawości ducha, czystości serca, braknie chęci szczerej poznania prawdy i modlitwy częstej, zwróconej do Boga, a z głębi samej serca pochodzącej, modlitwy o to, aby wszechmocny rozproszył w niem wszelkie trapiące je wątpliwości. Niech tylko postawią się… w tych usposobieniach szczęśliwych ducha, a sami zadziwią się wkrótce z tego, że się poczują od razu wierzącymi i to wprzód jeszcze, nim otworzą którą z tych licznych książek, uczących tego, jak mają stać się nimi.
Ludzie, do których obracamy się w dziele tem, są ci, co wierzą w prawdy religijne, co uznają je za prawdy bozkie, którzy jednakże we wszystkich innych względach, a mianowicie we względzie pełnienia uczynków wiary, idą narówni z niewierzącymi, różniąc się od nich tylko chyba brakiem związku logicznego w rozumowa- – (1) Patrz niżej rozdział traktujący u niedowiarkach fałszywych.
niu i dziwactwem, czyniącymi ich więcej jeszcze daleko winniejszymi w obliczu Boga niż sami bezbożnicy i niedowiarki.
I doprawdy, niedowiarek mówi: niewierzę w nic z tego, czego naucza mnie wiara, a więc oddaje się bez zgryzot wszelkim namiętnościom i używam sobie życia.
Co do mnie, oświadcza chrześcijanin, mający wiarę niepełniąc przecież jej przepisów, wierzę szczerze w prawdy podawane mi od wiary; zresztą podobny jestem do niedowiarka; tak jak on idę za popędem namiętności i używani życia i świata. Prawda, że wiara moja grozi mi mękami straszliwemi, jeżeli nie zwrócę się ku Bogu, ale uginając przed nią czoła, pozwalam jej gromić mnie dowoli, a tymczasem poszukuję tego, co pobudza we mnie występki miłe sercu memu i namiętności, które chcę zaspokoić koniecznie.
Widzimy, że pod pewnym względem, z tych dwóch ludzi pierwszy nie jest gorszym; ale pozostawiając na stronie, albo raczej pozostawiając Bogu samemu sąd sprawiedliwy co do stopnia winy tych obu przestępców prawa, a mówiąc tylko o samem ich postępowaniu w tej mierze można, zdaje się, wyrzec, że niedowiarek nie jest nie logiczniejszym z obu.
Chociaż wiemy już do kogo stosuje się książka nasza, chcemy przecież określić ścislej jeszcze rzecz tę, aby dać poznać lepiej główniejsze podziały chrześcijan zbłąkanych, którym spodziewamy się, za łaską bożą, przynieść pomoc jakąś, jeżeli tylko zechcą oni przeczytać uważnie pracę naszą. Do kogoż będziemy się zwracać tedy w ciągu dzieła naszego?
– Będziemy zwracać się do młodzieńca tego, co zachował jeszcze wiarę w sercu, ale, zdaje się, że chce już zaprzeczyć jej uczynkiem i postępowaniem nierządnem. Pożądanie Boga słabnie już w duszy jego; jarzmo słodkie cnoty poczyna już mu ciężyć; obowiązki chrześcijańskie już nużą go; towarzystwo chrześcijan gorliwych dokucza mu. Biedny młodzieniec! Chwieje się on już w zasadach swoich i bardzo potrzebuje podpory. Postaramy się więc przekonać go o tem, że wiara sama tylko przywrócić mu zdoła, jeżeli zechce tego, moc ową, której mu właśnie brakuje.
– Zwróćmy się do tego, co mając wiarę w sobie, oddaje się przecież na oślep namiętnościom swoim. Biorąc za ognisko dla siebie, jego serce, trawią one nieczystym ogniem swoim żyły jego; uspokojeniu bałwanów burzliwych tego morza ognistego, niemogą, zdaje się, podołać ani jego rozum, ani wiara. Gdyby jednakże nakłonił on im ucha swego, możeby potrafił wtedy ocenić mądrość głęboką tych upomnień łagodnych. Och! jakże naglącem jest to, aby go wyzwolić z pod przemocy występku i przyprowadzić do cnoty! Postaramy się przekonać go, że tylko wiara jedna potrafi mu oddać tę usługę dwojaką.
– Zwrócimy się do tego, co żałuje za swoją wiosną, świętą, za swemi laty młodzieńczemi, za swojem sercem czystem; co przyznaje się przed sobą samym, (jeżeli jeszcze niema odwagi wyznać tego innym), że nigdy w życiu swojem niekosztował on szczęścia tak czystego, jak wtedy, kiedy służył Bogu, ale niemającego jeszcze odwagi powrócić do pełnienia rzeczą samą wiary świętej, chociaż sam czuje tego żywą potrzebę. Niema on już prawie mocy chcieć tego; przynajmniej niema on mocy spełnić to, czego życzy; ciężar jakiś ciągnie go na dół, a ciężarem tym jest brzemię występków jego: jakaś moc wyższa pociąga go do siebie, a mocą tą jest łaska boża; ale on osłabia codziennie łaskę tę samem jej nadużyciem. Zkądże tedy przyjdzie moc temu człowiekowi wyniszczonemu? Jakiż przyjaciel poda mu dłoń pomocną? My postaramy się przekonać go o tem, że sama tylko religija zdolną jest zastąpić słabość jego, pewną, niczem niepokonaną, siłą.
– Zwrócimy się do tego, którego wiąże szacunek ludzki. Wstydzi się on siebie samego; rumieni się on za postępowanie swoje, skoro spostrzeże tylko, że gardzi Bogiem i prawem jego świętem dla… przypodobania się rozpustnikowi jakiemuś; czuje on żywo to… jakby pięknem, jakby zaszczytnem było dla niego iść z głową podniesioną po drodze tej, jaką zakreśla mu jego sumienie; ale wszystko jest daremnem; pycha mocniejszą jest od Ewangelii; szyderstwo bezbożnika więcej daleko czyni skutku na nim, niż gromy Boga samego. Któż mu tedy da tę odwagę, której sam czuje potrzebę? Postaramy się przekonać go, że jedna tylko religija, jeżeli będzie słuchać głosu jej, wyzwoli go ze smutnej jego niewoli.
– Zwrócimy się do tego, co, aby się uspokoić w nierządzie swoim, przybiera na się maskę niedowiarstwa, chociaż nie jest on wcale niedowiarkiem w duszy. Wiara jego zawstydza i krępuje namiętności jego, a tak jak niemoże on zaspokoić ich bez tego, aby nie pogwałcić razem praw wiary, więc może chciałby był tego, aby się poczuł kiedy w niedowiarstwie. W tym celu pracuje nad pełnieniem owoców niedowiarstwa, które zapewnia mu pokój w nierządzie. Przybiera on ton jego, jego mowę, układ i kończy czasami natem, że się przekona niby, że już się wyzwolił nareszcie całkiem od wpływu wiary i od owych postrachów ponurych, towarzyszących jej zwykle. Ale tak niejest w istocie rzeczy; wiara jego osłabła znacznie, ale nie wygasła do szczętu. Niechno przyjdzie choroba ciężka niespodzianie, aż natychmiast namiętności ustąpią, a wiara objawi się człowiekowi z pochodnią swoją. Ale, niestety! jakże stan podobny jest smutnym i jakże godzien jest pożałowania ten biedak, co przyszedł do niego w końcu! Postaramy się przekonać go, że sama tylko religija zdoła mu przywrócić światło utracone.
– Zwrócimy się do tego, co zdaje się być skłonnym codziennie do oddania się Bogu, ale któren chcąc skończyć sprawy świata nim przyjdzie zajmować się sprawami wieczności, spełnienie tych zamiarów pobożnych odsuwa ustawicznie na dzień późniejszy, który nigdy przecież dla niego niezaświta. Jakże wielką jest liczba postępujących podobnie! Igraszki wieczne zarozumiałości ślepej, każącej im widzieć w przyszłości dalekiej, a nieokreślonej okoliczności przyjaźniejsze do ich nawrócenia się; całe życie niemal spędzają oni na brzegu przepaści, i czasami obudzają się nagle w jej głębinach. Postaramy się tedy przekonać ich, że sama religija tylko może ochronić od nieszczęścia wiecznego, co im zagraża.
– Zwrócimy się do tego, co sto razy już może doświadczył na sobie czczości rozkoszy światowych. Serce jego przesyciło się niemi i, jak to bywa, zawsze przesyt sprowadza w końcu niesmak; serce to jest zużyte; oddawna świat niema już dla niego nic takiego, coby mu sprawić mogło radość jakąś; ciężka nuda owłada nim, szczęście umyka, a smutek pożera. Niestety! niewidzi tego, że Bóg jest przy nim, Bóg, co dotknięty będąc niedolą, jego wyciąga jeszcze dłoń ku niemu i tęskni do tego, aby pozyskać sobie jego serce, chociaż jest już ono tylko ogniskiem wygasłem namiętności brudnych i wyrzutkiem świata. Któż mu tedy da zakosztować na ziemi tych pociech słodkich, jakie mu niebo samo nastręcza? Postaramy się przekonać go o tem, że sama religija tylko może mu zapewnić szczęście, jakiego sobie pragnie.
– Przemówiemy do tych nieszczęśliwych, co cierpią, znoszą poniżenie ostatnie, co są opuszczeni od przyjaciół swoich, zdradzeni od losu, co stali się ofiarami niewdzięczności i oszczerstwa; przemówimy do tych, słowem jednem, dla których życie stało, się ciężarem nieznośnym i, jak powiadają sami, nieszczęściem bez lekarstwa. Bez lekarstwa! biedni ludzie! Ach! zapomnieliście tedy o tej religii świętej, co nigdy nie jest piękniejszą jak wówczas, kiedy staje w obliczu niedoli; odmawiacie więc nakłonić ucha swego na głos tak dobry i tak czuły tego, co przemawia do was z taką miłością: "Chodźcie do mnie wszyscy, co jesteście strapieni; przyjdźcie do mnie wszyscy obciążeni, a ulżę wam; weźcie jarzmo moje na plecy, a znajdziecie spokój…. Bo jarzmo moje słodkie a ciężar mój lekki." Któż przypomni te słowa bozkie strapionemu, którego boleść pożera? Kto ulży sercu jego owego ciężaru, co je sobą tłoczy? My postaramy się przekonać go o tem, że sama religija tylko może zamienić cierpienia jego szczęściem trwałem.
– Przemówiemy do tego człowieka płochego, którego zaślepia urok próżności światowych, którego hałas świata odurza i pochłania, co niemoże zmeść nic z tego, co się objawia mu pod pozorami poważnemi i pełnemi znaczenia. Nieprzyjaciel jawny wszystkiego tego, co go utrudzą, rzuca się on w wir uciech, aby uciec od nudy, coby go dognała niechybnie, gdyby tylko zatrzymał się dzień jeden na drodze, jaka sobie zakreślił. Bardziej wietrzny niż zły, pełen szacunku w głębi serca dla religii, którą za prawdziwą uważa, a u której później myśli on ubłagać sobie pociechę na stare lata, życie jego upływa w próżniactwie opłakanem; bieży on, pod względem zbawienia, ku niebezpieczeństwom takim, że te dreszczem przejęłyby go niechybnie, gdyby tylko płochość jego pozwoliła mu kiedy na chwilę jedną zmierzyć całą ich wielkość. Któż więc przekona go, nic rozgniewałszy na siebie, o tem, że niegodną jest rzeczą człowieka, a osobliwie rzeczą niegodną chrześcijanina, czcić próżność i oddawać… światu serce, do którego sani Bóg tylko ma prawo niepogwałcone? Postaramy się więc przekonać go o tem, że religija potrafi rozegnać nudę jego i da mu zakosztować w końcu rozkoszy niewysławionych.
– Zwrócimy się do tego męża poważnego, łagodnego, miłego; szanowanego powszechnie, dobrego ojca, dobrego małżonka, oddanego przyjaciela, człowieka przyozdobionego we wszelkie cnoty moralne, co niema nic prawie do zmienienia w przyzwyczajeniach swoich, aby stać się doskonałym chrześcijaninem, a o którym przecież odzywa się każden: brak mu jest tylko pełnienia powinności chrześcijańskich. Któż nieznał, któż niezna w około siebie ludzi podobnego rodzaju? Pochwała dla nich jest na ustach wszystkich; starają, się wszelkiemi sposobami możliwemi, aby wynaleźć coś takiego, coby mogło zapobiedz ich nawróceniu się; wiara ich niezamącona; nie tylko nie pozwalają sobie słówka jednego, coby ją w czem kolwiek zadrasnąć mogło, aleby potrafili oni natychmiast nakazać milczenie tym z podwładnych swoich, coby się ośmielili przy nich napadać na nią; a przecież wiarę tę, którą czczą w mowie i w głębi serca obrażają niemiłosiernie w uczynkach. Jakże tedy niewidzę oni niestosowności podobnej w postępowaniu swojem, jak niepostrzegają owych następstw opłakanych, jakie może mieć, z czasem, niestosowność takowa? Postaramy się przekonać ich o tem, że sama religija tylko może położyć koniec tej niestosowności i że bez niej biegną oni prosto w przepaść niezgłębioną.
– Zwrócimy się do tych, co przesadzają niesłychanie trudności życia chrześcijańskiego; co przechowują uprzedzenia stare przeciwko religii i uczynkom pobożnym, co wystawiają sobie, że skoroby tylko nawrócili się do Boga, zaraz zaczęliby wymagać od nich tysiące rzeczy takich, których wspomnienie samo przeraża ich okropnie. Serca zniewieściałego, bojaźliwi z przyrodzenia uciekają, od wszelkiej troski, od kłopotu najmniejszego, od ofiary najdrobniejszej, niemogą; zdobyć się… nigdy na moc jakąkolwiek w postanowieniu, jakby to wszystko było straszydłem najokropniejszym; a przecież żałują tego serdecznie, że nie ulegają natchnieniom świętym wiary. I ci potrzebują tego takoż, aby je kto wyprowadził z błędu i oświecił. Postaramy się… tedy przekonać ich o tem, że religija, skoro tylko zostanie poznaną lepiej od nich, rozproszy natychmiast uprzedzenia niesłuszne, oddalające sobą od objęcia jej sercem całem. – Zwrócimy się do tego, co uspokaja się w nierządzie swoim, myśląc o dobrem, które świadczy, o tych nędzarzach, których wspomaga, o uczynkach dobrych, które ożywia, o cnotach, jakie spełnia, nieprzypuszczając nawet, aby Bóg dozwolił umrzeć mu w sianie odrzucenia, po życiu, które zdaje się być spędzonem tak wybornie. Jest to stan niebezpieczny, stokroć niebezpieczniejszy czasami od stanu człowieka pogrążonego w występku, co nieznajdując w końcu nigdzie otuchy, otwiera nareszcie oczy na nędzę ostatnią, w której gnije, a wysiłkiem mężnym ducha wyskakuje nareszcie z tej przepaści czarnej. Któż oświeci go w następstwach smutnych zarozumienia podobnego, co go oslepia i usypia zarazem? Postaramy się przekonać go, że sama religija tylko przywróci mu światło, skoro dozwoli przybliżyć do siebie jej pochodnię jasną,.
– Zwrócimy się do tego, co spełnia najprzykrzejsze przykazania kościoła, jakiemi są posty, wstrzemięźliwość, słuchanie mszy, wszystko, słowem jednem, oprócz samej spowiedzi tylko, która jest dla niego jakby straszydłem jakiem, i dla tego niemoże się on z nią, oswoić i pogodzić, jakkolwiek uznaje w głębi serca jej potrzebę konieczną. Nie czekając tedy, aby go obwiniono, w tej mierze, sam pierwszy obwinia się o to; uznaje chętnie niestosowność postępowania swego, nie ukrywa przed sobą wcale smutnych następstw, jakie może ono dla niego pociągnąć, gryzie się on tem ustawicznie, osobliwie męczy się on wielce w czasie, poświęconym spowiedzi wielkanocnej; kiedy widzi stół pański otoczony tłumamy całemi, otoczony ludźmi, co, dawniej, więcej jeszcze od niego może byli oddaleni od wiary, a dziś cieszą się owocami słodkiemi męztwa swego, wówczas sam brzydzi się niedołęztwem swojem, a przecież pomimo to wszystko niedołęztwo jego trwa ustawicznie. Postaramy się go przekonać, ze sama wiara tylko przywróci mu pokój i że spowiedź, co dziś tak go przestrasza sobą, stanie się, z czasem, dla niego źródłem radości najczystszych i pociech najrozkoszniejszych.
– Zwrócimy się do człowieku zrażonego, przytłoczonego niedolą, do człowieka zrozpaczonego prawie, zwrócimy się dla tego, że objawił był kilka usiłowań nawrócenia się, usiłowań, które mu niepowiodły się wprawdzie. Wyobraził był sobie, że człowiek nawrócony stawał się niedostępnym grzechowi; pożegnał więc namiętności swoje tak, jak gdyby one niemiały już nigdy odwiedzić nanowo dawnego pana swojego. Porobił był obietnice Bogu takie, że zdawało mu się niepodobnem, aby je mogł kiedy pogwałcić i pełen tych uczuć pięknych, kierował on zwolna łódką swoją wpośród skał, nie myśląc nawet o tem, aby strzedz się ich obecności. Cóż się tedy stało? Niestety! zgadujemy to łatwo, wydarzyło mu się to samo, co się przytrafia sternikowi niedoświadczonemu, któren wtedy dopiero postrzega niebezpieczeństwo, kiedy już staje się jego ofiarą. Doświadczył był nanowo nieudolności swojej; na słodki głos namiętności odpowiedział uśmiechem, łódź się jego strzaskała i oto biedny rozbitek, zamyślony i zmartwiony, osiadł na szkopule, na który fala go popchnęła. Jakże będzie pożądanym dla niego ten, co poda mu dłoń pomocną, co zmieniając nagle usposobienia wygoni z serca jego rozpacz chmurna, aby w niej zaświecić nadzieją bozką! Postaramy się przekonać go o tem, że religija, zrozumiana dobrze, powróci mu, jeżeli tylko sam tego zechce, ufność i odwagę.
– Nareszcie zwrócimy się do tego starca zatwardziałego, co się trzyma życia na nici jednej, której pęknięcie jest nieuniknionem, co zagrożonym będąc codziennie tem, że stanie przed sądem Boga, odkłada na czas nieokreślony nawrócenie się swoje, którego konieczności gwałtownej wszystko a wszystko mu dowodzi. Czyż brak mu wiary, pytam? Nie, bynajmniej; chociaż przeczył on jej przez całe swoje życie i po tysiąc razy zasłużył był na to, aby ją stracił nareszcie, jest ona w nim zawsze przecież; ale niestety! jakże bladem jest światło jej! jakże głos jej jest słabym, jakże działanie jej nic a nic nie daje się uczuwać! Aby ożywić osłabienie podobne, czegóż potrzeba, pytam? Oto potrzeba tego, czego niedostaje nie raz ludziom zatwardziałym w ostatniej godzinie ich żywota, to jest brakuje im głosu przyjaźnego, coby zelektryzował duszę ociężałą starca tego, mającego już zaginąć, jeżeli jaki odgłos grzmotu nie obudzi w nim jeszcze bojaźni zbawczej. Postaramy się przekonać go o tem, że religija tylko jest przyjaciółką ową, mogącą, w jednej chwili, wyciągnąć go z przepaści, co mu grozi pochłonięciem.
Tak, spodziewamy się, z pomocą bożą, stać się pożytecznymi rozmaitym klassom chrześcijan zbłąkanych, których właśnie uczyniliśmy wyszczególnienie pobieżne. Oby tylko nie: wzgardzili oni tym środkiem zbawienia, jakie podaje im miłosierdzie boże! Obyż mogli oni, na – reszcie, pogodzić i poprowadzić porącz z sobą, wiarę, którą mają w sobie i uczynki wiary, o których zapominają!