Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

O piśmiennych pracach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O piśmiennych pracach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 445 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ II RADA SIER­ŻAN­TA QU­IC­KA

W tym mo­men­cie na ze­wnątrz zro­bił się strasz­ny tu­mult. Trza­snę­ły drzwi wej­ścio­we, od­je­cha­ła ga­lo­pem do­roż­ka, świ­snął prze­raź­li­wie gwiz­dek po­li­cjan­ta i roz­legł się tu­pot cięż­kich kro­ków na par­te­rze. Do­bie­gło do nas we­zwa­nie: „W imie­niu kró­la”, na któ­re inny głos od­parł: „Tak, i kró­lo­wej, i resz­ty ro­dzi­ny kró­lew­skiej. Chce­cie to wziąć, to spró­buj­cie, plat­fu­sy! Da­lej mi z ła­pa­mi, cym­ba­ły, bo jak siek­nę, to po­roz­wa­lam te wa­sze pu­ste ma­ków­ki!”

Po­tem usły­sze­li­śmy ło­mot, jak gdy­by ktoś spa­dał ze scho­dów, któ­re­mu to­wa­rzy­szy­ły okrzy­ki prze­ra­że­nia i obu­rze­nia.

– A to co u dia­bła? – krzyk­nął Higgs.

– Są­dząc po gło­sie, to Sa­mu­el… to zna­czy sier­żant Qu­ick – od­parł z wy­raź­nym nie­po­ko­jem ka­pi­tan Orme. – Cze­go on tu może szu­kać? Aha, już wiem. To ma coś wspól­ne­go z tą cho­ler­ną mu­mią, któ­rą od­wi­ną­łeś z za­wo­jów dziś po po­łu­dniu i ka­za­łeś mu przy­nieść po ko­la­cji. Za­le­d­wie skoń­czył, otwo­rzy­ły się z im­pe­tem drzwi i wszedł po­staw­ny fa­cet o wy­glą­dzie woj­sko­we­go, trzy­ma­jąc na rę­kach ja­kieś cia­ło owi­nię­te w prze­ście­ra­dło. Po­ło­żył swój ba­gaż na sto­le, mię­dzy kie­lisz­ka­mi z wi­nem.

– Prze­pra­szam, ka­pi­ta­nie – zwró­cił się do Orme'a – ale zgu­bi­łem gło­wę nie­boszcz­ki. Zda­je się, że zo­sta­ła na dole, z po­li­cjan­ta­mi. Nie mia­łem się czym bro­nić przed nimi, więc wal­ną­łem ich cia­łem. My­śla­łem, że jest sztyw­ne i moc­ne, ale nie­ste­ty gło­wa od­pa­dła i jest te­raz w aresz­cie.

Kie­dy sier­żant Qu­ick skoń­czył mó­wić, drzwi otwo­rzy­ły się po­now­nie i wpa­dło dwóch po­li­cjan­tów w po­tar­ga­nych mun­du­rach. Je­den z nich trzy­mał za wło­sy, jak naj­da­lej od sie­bie, wy­su­szo­ną gło­wę mu­mii.

– Co to ma zna­czyć?! – krzyk­nął swo­im cha­rak­te­ry­stycz­nym, pi­skli­wym gło­sem Higgs. – Dla­cze­go wdar­li­ście się do mo­je­go domu? Ma­cie na­kaz?

– Tam! – od­rzekł pierw­szy po­li­cjant, wska­zu­jąc na owi­nię­tą prze­ście­ra­dłem mu­mię.

– l tu! – do­dał dru­gi, pod­no­sząc jej gło­wę. – Aresz­tu­je­my tego czło­wie­ka pod za­rzu­tem prze­no­sze­nia w ta­jem­ni­cy zwłok przez uli­cę i za­ata­ko­wa­nia nas za po­mo­cą tych zwłok, kie­dy chcie­li­śmy go za­trzy­mać dla wy­ja­śnie­nia. No, mi­strzu – rzekł, zwra­ca­jąc się do sier­żan­ta – pój­dziesz z nami spo­koj­nie czy mamy ci po­móc?

Sier­żant, któ­re­mu gniew ode­brał mowę, rzu­cił się w stro­nę mu­mii naj­wy­raź­niej z za­mia­rem po­now­ne­go uży­cia jej jako bro­ni. Po­li­cjan­ci wy­cią­gnę­li pał­ki.

– Stać – krzyk­nął Orme wbie­ga­jąc mię­dzy zwa­śnio­ne stro­ny. – Czy­ście wszy­scy po­sza­le­li? Wie­cie, że ta ko­bie­ta zmar­ła czte­ry ty­sią­ce lat temu?

– O rany! – po­wie­dział ten, któ­ry trzy­mał gło­wę, zwra­ca­jąc się do to­wa­rzy­sza. – To pew­nie jed­na z tych mu­mii, któ­re trzy­ma­ją w Mu­zeum Bry­tyj­skim. Wy­glą­da na strasz­nie sta­rą i czuć ją ja­kimś bal­sa­mem, nie? – to mó­wiąc, po­wą­chał gło­wę i odło­żył ją na stół.

Po­tem za­czę­ły się wy­ja­śnie­nia i w koń­cu obaj po­li­cjan­ci, od­zy­skaw­szy dzię­ki wie­lu kie­li­chom por­to nad­szarp­nię­tą god­ność oso­bi­stą, ode­szli, za­do­wo­liw­szy się, za­miast Qu­ic­ka, li­stą na­zwisk wszyst­kich za­in­te­re­so­wa­nych, włącz­nie z mu­mią.

– Do­brze wam ra­dzę, chłop­cy – usły­sza­łem głos od­pro­wa­dza­ją­ce­go ich sier­żan­ta – za­pa­mię­taj­cie so­bie, że nie za­wsze jest tak, jak się wy­da­je. Fa­cet, któ­ry się za­ta­cza i prze­wra­ca, nie­ko­niecz­nie musi być pi­ja­ny. Może być głod­ny albo cho­ry. Tak samo cia­ło nie musi być cia­łem tyl­ko dla­te­go, że jest sztyw­ne i zim­ne. Sami wi­dzie­li­ście, że to może być mu­mia, a to zu­peł­nie inna spra­wa. Czy gdy­bym wło­żył taki mun­dur jak wy, to za­raz stał­bym się po­li­cjan­tem? Do­bre nie­ba, mam na­dzie­ję, że nie! Je­stem woj­sko­wym, choć na ra­zie w re­zer­wie. Mu­si­cie, chłop­cy, uważ­nie stu­dio­wać ludz­ką na­tu­rę i zbie­rać ob­ser­wa­cje, to do­wie­cie się, jaka jest róż­ni­ca mię­dzy świe­ży­mi zwło­ka­mi a mu­mią, i wie­le in­nych rze­czy. Weź­cie so­bie moje sło­wa do ser­ca, to zo­sta­nie­cie in­spek­to­ra­mi i nie bę­dzie­cie mu­sie­li ga­niać co­dzien­nie po uli­cach za pi­ja­ka­mi. Do­bra­noc.

Kie­dy spo­kój zo­stał przy­wró­co­ny, a bez­gło­wa mu­mia zło­żo­na w sy­pial­ni Hig­g­sa, gdyż Orme stwier­dził, że nie może w obec­no­ści zwłok, na­wet je­śli mają parę ty­się­cy lat, roz­ma­wiać o in­te­re­sach, pod­su­mo­wa­li­śmy na­szą dys­ku­sję. Przede wszyst­kim spo­rzą­dzi­łem na pro­po­zy­cję Hig­g­sa umo­wę okre­śla­ją­cą cele wy­pra­wy i nasz udział w ewen­tu­al­nych zy­skach. Mie­li­śmy je po­dzie­lić na trzy rów­ne czę­ści. W przy­pad­ku śmier­ci jed­ne­go czy dwu z nas jego czy ich udział miał przy­paść po­zo­sta­łe­mu czy też po­zo­sta­łym. Nie chcia­łem się zgo­dzić na ten punkt umo­wy, jako że nie pra­gną­łem bo­gactw, lecz je­dy­nie uwol­nie­nia syna. Orme i Higgs na­le­ga­li jed­nak, abym się na to zgo­dził, gdyż w przy­szło­ści będę mu­siał z cze­goś żyć, a gdy­bym na­wet nie po­trze­bo­wał pie­nię­dzy, to na pew­no przy­da­dzą się one memu sy­no­wi, je­śli go uwol­ni­my, więc w koń­cu pod­da­łem się.

Po­tem ka­pi­tan Orme bar­dzo roz­sąd­nie za­uwa­żył, że po­win­ni­śmy do­ko­nać wy­raź­ne­go po­dzia­łu obo­wiąz­ków. Sta­nę­ło na tym, że ja będę prze­wod­ni­kiem, Higgs eks­per­tem od sta­ro­ci, tłu­ma­czem i, ze wzglę­du na swą dużą wie­dzę, do­rad­cą w spra­wach ogól­nych, na­to­miast ka­pi­tan Orme in­ży­nie­rem i do­wód­cą, z tym wszak­że za­strze­że­niem, że w przy­pad­ku róż­ni­cy zdań de­cy­du­je głos więk­szo­ści.

Prze­pi­saw­szy na czy­sto ów oso­bli­wy do­ku­ment, pod­pi­sa­łem go i da­łem Hig­g­so­wi, któ­ry za­wa­hał się tro­chę, ale obej­rzaw­szy jesz­cze raz do­kład­nie pier­ścień, zło­żył swój pod­pis, mru­cząc, że i tak nic z tego nie wyj­dzie, i prze­ka­zał umo­wę Orme'owi.

– Za­cze­kaj­cie chwi­lę – rzekł ka­pi­tan – za­po­mnia­łem o czymś. Chciał­bym, że­by­śmy za­bra­li ze sobą mego sta­re­go słu­gę, sier­żan­ta Qu­ic­ka. Przy­da się nam, tym bar­dziej że bę­dzie­my mie­li do czy­nie­nia z ma­te­ria­ła­mi wy­bu­cho­wy­mi. Ma w tym wzglę­dzie duże do­świad­cze­nie po służ­bie w woj­skach in­ży­nie­ryj­nych. Je­śli się zgo­dzi­cie, to za­wo­łam go i spy­tam, czy po­je­dzie. My­ślę, że jest gdzieś w po­bli­żu.

Ski­ną­łem gło­wą, gdyż ta afe­ra z mu­mią i po­li­cjan­ta­mi świad­czy­ła, że sier­żant może być przy­dat­nym czło­wie­kiem. Sie­dzia­łem koło drzwi, więc otwo­rzy­łem je Orme'owi i w tej sa­mej chwi­li wy­pro­sto­wa­na po­stać sier­żan­ta Ouic­ka, któ­ry naj­wi­docz­niej opie­rał się o nie, do­słow­nie wpa­dła do po­ko­ju i rąb­nę­ła sztyw­no o pod­ło­gę ni­czym prze­wró­co­ny drew­nia­ny żoł­nie­rzyk.

– No, nie – po­wie­dział Orme, kie­dy jego gier­mek, nie mru­gnąw­szy na­wet okiem, po­zbie­rał się z pod­ło­gi i sta­nął służ­bi­ście wy­pro­sto­wa­ny. – Co u dia­bła tam ro­bi­li­ście?

– Sta­łem na war­cie, pa­nie ka­pi­ta­nie. My­śla­łem, że ci po­li­cjan­ci mogą się roz­my­ślić i wró­cić tu. Ja­kie roz­ka­zy?

– Jadę do Afry­ki Środ­ko­wej. Kie­dy bę­dzie­cie go­to­wi?

– Pocz­to­wy do Brin­di­si wy­ru­sza ju­tro wie­czo­rem, je­śli chce pan je­chać przez Egipt, pa­nie ka­pi­ta­nie, ale je­śli przez Tu­nis, to w so­bo­tę o 7.15 rano z Cha­ring Cross. Tyl­ko że, jak ro­zu­miem, trze­ba bę­dzie za­brać broń i ma­te­ria­ły wy­bu­cho­we, a zdo­by­cie tego i od­po­wied­nie za­pa­ko­wa­nie, żeby cel­ni­cy nie zna­leź­li, może za­jąć tro­chę cza­su.

– Jak ro­zu­miem… – po­wtó­rzył Orme. – A na ja­kiej pod­sta­wie tak ro­zu­mie­cie?

– Drzwi w sta­rych do­mach, pa­nie ka­pi­ta­nie, czę­sto mają szpa­ry a ten gen­tle­man – tu wska­zał na Hig­g­sa – ma głos do­no­śny jak gwiz­dek na psa. Niech pan się nie ob­ra­ża. Czy­sty głos to wspa­nia­ła rzecz… to zna­czy, kie­dy drzwi są szczel­ne… – cho­ciaż ka­mien­na twarz sier­żan­ta Qu­ic­ka na­wet nie drgnę­ła, to w jego oczach, skry­tych pod krza­cza­sty­mi brwia­mi, do­strze­głem we­so­ły błysk.

Wy­buch­nę­li­śmy śmie­chem, włącz­nie z Hig­g­sem.

– A za­tem chce­cie się przy­łą­czyć? – rzekł Orme. – Ale mam na­dzie­ję, że zda­je­cie so­bie spra­wę z tego, że to nie­bez­piecz­ne przed­się­wzię­cie i mo­że­cie już nie wró­cić?

– Pa­nie ka­pi­ta­nie, pod Spion Kop też było nie­bez­piecz­nie. Tak samo w tym wą­wo­zie, gdzie wszy­scy oprócz pana, mnie i tego ma­ry­na­rza zo­sta­li za­bi­ci. Prze­pra­szam pana, ale nie ma cze­goś ta­kie­go jak nie­bez­pie­czeń­stwo. Czło­wiek ro­dzi się i umie­ra, a to, co robi mię­dzy na­ro­dzi­na­mi i śmier­cią, nie czy­ni żad­nej róż­ni­cy.

– Bra­wo! – po­wie­dzia­łem. – Wi­dzę, że ma pan taki sam punkt wi­dze­nia, jak ja.

– Wie­lu lu­dzi, pro­szę pana, my­śla­ło tak od cza­su, kie­dy sta­ry Sa­lo­mon dał to – tu wska­zał na pier­ścień Kró­lo­wej Saby le­żą­cy na sto­le – tej da­mie. Pro­szę mi wy­ba­czyć, pa­nie ka­pi­ta­nie, ale co z za­pła­tą? Jako ka­wa­ler z prze­ko­na­nia, nie mam ni­ko­go na utrzy­ma­niu, ale jak pan wie, mam sio­stry, któ­re mają ro­dzi­ny. Pro­szę nie my­śleć, pa­nie ka­pi­ta­nie, że je­stem chci­wy – do­dał po­spiesz­nie – ale jak pa­no­wie ro­zu­mie­cie, ja­sne usta­le­nia na po­cząt­ku oszczę­dza­ją kło­po­tów na koń­cu – tu wska­zał na na­szą umo­wę.

– Ja­sna spra­wa. Co chce­cie, sier­żan­cie? – spy­tał Orme.

– Nic poza nor­mal­ną pen­sją, pa­nie ka­pi­ta­nie, je­śli nic nie uzy­ska­my, ale je­śli coś zdo­bę­dzie­my, to czy pięć pro­cent nie bę­dzie za dużo?

– Niech bę­dzie dzie­sięć – za­pro­po­no­wa­łem. – Sier­żant Qu­ick tak samo ry­zy­ku­je ży­ciem, jak my.

– Bar­dzo panu dzię­ku­ję – od­parł – ale moim zda­niem to by­ło­by za dużo. Chcę tyl­ko pięć pro­cent.

Do­pi­sa­li­śmy więc, że sier­żant Qu­ick ma otrzy­mać pięć pro­cent ogól­nych zy­sków pod wa­run­kiem, że bę­dzie za­cho­wy­wał się przy­zwo­icie i słu­chał roz­ka­zów. Po­tem on też pod­pi­sał umo­wę i do­stał szklan­kę whi­sky z wodą, aby wy­pić za po­wo­dze­nie wy­pra­wy.

– A te­raz, pa­no­wie – po­wie­dział, nie ko­rzy­sta­jąc z krze­sła, któ­re pod­su­nął mu Higgs, naj­wi­docz­niej dla­te­go, że wo­lał z przy­zwy­cza­je­nia pod­pie­rać ścia­nę – jako skrom­ny sze­re­go­wiec z pię­cio­pro­cen­to­wym udzia­łem w tym ry­zy­kow­nym przed­się­wzię­ciu, pro­szę o po­zwo­le­nie po­wie­dze­nia paru słów.

Otrzy­maw­szy na­sze zgod­ne po­zwo­le­nie, spy­tał ile waży ska­ła, któ­rą trze­ba bę­dzie wy­sa­dzić.

Od­par­łem, że nie wiem, bo nie wi­dzia­łem boż­ka Fun­gów, ale praw­do­po­dob­nie ma ta­kie roz­mia­ry, jak ka­te­dra św. Paw­ła.

– Czy­li że trze­ba bę­dzie ją do­brze po­ru­szyć – rzekł sier­żant. – Dy­na­mit był­by w sam raz, ale ta­kie ilo­ści cięż­ko by było prze­wieźć na wiel­błą­dach przez pu­sty­nię. Pa­nie ka­pi­ta­nie, a może pi­kry­nia­ny? Pa­mię­ta pan te nowe po­ci­ski Bu­rów, któ­re tylu na­szych wy­pra­wi­ły do nie­ba?

– Tak, pa­mię­tam – od­parł Orme – ale te­raz mają sil­niej­sze środ­ki… na­zy­wa­ją się chy­ba azo­imi­dy – nowe związ­ki azo­tu o nie­sa­mo­wi­tych wła­ści­wo­ściach wy­bu­cho­wych. Ju­tro się zo­rien­tu­je­my, sier­żan­cie.

– W po­rząd­ku, pa­nie ka­pi­ta­nie, ale kto za to za­pła­ci? Nie da się ku­pić ta­kich ilo­ści za nic. We­dług mo­je­go wy­li­cze­nia koszt tej wy­pra­wy, to zna­czy ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych, bro­ni, amu­ni­cji i in­nych po­trzeb­nych rze­czy, bez wiel­błą­dów, wy­nie­sie nie mniej niż 1 500 fun­tów.

– My­ślę, że mam tyle w zło­cie – po­wie­dzia­łem. – Kró­lo­wa Ma­ke­da dała mi tyle, ile mo­głem za­brać.

– Je­śli za­brak­nie – wtrą­cił Orme – to choć je­stem bied­ny, znaj­dę w ra­zie cze­go 500 fun­tów. Daj­my więc spo­kój pie­nią­dzom. Naj­waż­niej­sze py­ta­nie to, czy wszy­scy zga­dza­my się wziąć udział w tej wy­pra­wie i wy­trwać do koń­ca, bez wzglę­du na to, jaki ten ko­niec bę­dzie?

Od­par­li­śmy wszy­scy, że się zga­dza­my.

– Czy ktoś chce coś jesz­cze po­wie­dzieć?

– Tak – rze­kłem. – Za­po­mnia­łem po­wie­dzieć, że je­śli do­trze­my do Mur, to ni­ko­mu z was nie wol­no za­le­cać się do Ma­ke­dy. Uwa­ża­ją ją za coś w ro­dza­ju świę­tej. Może wyjść za mąż tyl­ko za ko­goś ze swe­go rodu i gdy­by któ­re­muś z was przy­szło do gło­wy umi­zgi­wać się do niej, to wszy­scy mo­że­my przy­pła­cić to ży­ciem.

– Sły­szysz, Oli­we­rze? – po­wie­dział Higgs. – Zda­je mi się, że to ostrze­że­nie skie­ro­wa­ne jest pod two­im ad­re­sem, bo resz­ta z nas ma już te spra­wy ra­czej za sobą.

– No wiesz – od­parł ka­pi­tan, swo­im zwy­cza­jem ru­mie­niąc się zno­wu. – Je­śli mam być szcze­ry, to też czu­ję się, jak­bym miał to już za sobą, tak że je­śli cho­dzi o mnie, to są­dzę, że uro­ki tej czar­nej damy nie wcho­dzą w ra­chu­bę.

– Niech pan nie bę­dzie zbyt pew­ny sie­bie, pa­nie ka­pi­ta­nie – rzekł sier­żant Qu­ick sce­nicz­nym szep­tem. – Z ko­bie­tą nig­dy nic nie wia­do­mo. Jed­ne­go dnia jest jak tru­ci­zna, a dru­gie­go jak miód – Bóg wie dla­cze­go. Niech pan nie bę­dzie zbyt pew­ny sie­bie, bo jesz­cze może się oka­zać, że bę­dzie pan za nią ła­ził na ko­la­nach. Tak samo ten gen­tle­man w oku­la­rach, a ja, choć nie cier­pię bab, będę za­my­kał po­chód. Je­śli pan chce, może pan ku­sić los, pa­nie ka­pi­ta­nie, ale niech pan nie kusi ko­bie­ty, żeby przy­pad­kiem ona pana nie sku­si­ła, tak jak to się już raz sta­ło.

– Prze­stań­cie ga­dać bzdu­ry i za­wo­łaj­cie do­roż­kę – po­wie­dział zim­no. Orme. Na­to­miast Higgs wy­buch­nął śmie­chem, a ja, pa­mię­ta­jąc twarz „Pącz­ka Róży” i jej me­lo­dyj­ny głos, za­my­śli­łem się. Ład­na mi „czar­na dama”! Cie­kaw by­łem, co Orme po­wie, kie­dy uj­rzy jej ob­li­cze.

Sier­żant Qu­ick wca­le nie był taki głu­pi, jak się wy­da­wa­ło jego zwierzch­ni­ko­wi. Ka­pi­tan Orme był na pew­no pod każ­dym wzglę­dem zna­ko­mi­tym part­ne­rem w cze­ka­ją­cym nas przed­się­wzię­ciu, ale wo­lał­bym, żeby był star­szy albo żeby jego na­rze­czo­na nie po­spie­szy­ła się z ze­rwa­niem za­rę­czyn. Wie­dzia­łem z do­świad­cze­nia, że w trud­nych i nie­bez­piecz­nych sy­tu­acjach, szcze­gól­nie na Wscho­dzie, le­piej jest wy­eli­mi­no­wać ry­zy­ko ro­man­su.ROZ­DZIAŁ III PO­LO­WA­NIE HIG­G­SA

Z ca­łej na­szej po­dró­ży przez pu­sty­nię do gór ota­cza­ją­cych pła­sko­wyż Mur war­te uwa­gi czy­tel­ni­ka jest, jak są­dzę, za­le­d­wie parę zda­rzeń. Pierw­sze z nich mia­ło miej­sce w Asu­anie, gdzie na ka­pi­ta­na Orme'a cze­kał list i kil­ka te­le­gra­mów. Po­nie­waż zdą­ży­li­śmy się już za­przy­jaź­nić, po­ka­zał mi je. Z te­le­gra­mów wy­ni­ka­ło, że dziec­ko bę­dą­ce owo­cem po­ta­jem­ne­go mał­żeń­stwa jego wuja za­cho­ro­wa­ło i zmar­ło, a po­nie­waż jego mat­ka a wdo­wa po wuju za­cho­wa­ła je­dy­nie pew­ne sprzę­ty i rze­czy oso­bi­ste, Orme stał się na po­wrót dzie­dzi­cem wiel­kiej for­tu­ny. Po­gra­tu­lo­wa­łem mu i po­wie­dzia­łem, że w tych oko­licz­no­ściach nie bę­dzie­my za­pew­ne mie­li przy­jem­no­ści po­dró­żo­wać da­lej w jego to­wa­rzy­stwie.

– A dla­cze­go? – spy­tał. – Po­wie­dzia­łem, że bio­rę udział w tej wy­pra­wie i nie mam za­mia­ru się wy­co­fać. Zresz­tą pod­pi­sa­łem na­wet sto­sow­ny do­ku­ment.

– Istot­nie – od­par­łem – ale sy­tu­acja się zmie­ni­ła. To, co było do­bre dla przed­się­bior­cze­go i od­waż­ne­go mło­dzień­ca bez spe­cjal­nych za­so­bów, nie musi być do­bre dla czło­wie­ka, któ­ry ma wszyst­ko, cze­go mu po­trze­ba. Po­myśl tyl­ko ja­kie otwie­ra­ją się przed tobą per­spek­ty­wy. Je­steś mło­dy, in­te­li­gent­ny, masz od­po­wied­nią po­zy­cję spo­łecz­ną i wiel­ką for­tu­nę. Nie ma te­raz ta­kiej rze­czy w An­glii, któ­rej nie mógł­byś do­ko­nać. Mo­żesz zo­stać człon­kiem par­la­men­tu i rzą­dzić kra­jem. Je­śli ze­chcesz, mo­żesz stać się człon­kiem Izby Lor­dów. Mo­żesz po­ślu­bić każ­dą ko­bie­tę, z wy­jąt­kiem osób z ro­dzi­ny kró­lew­skiej. Krót­ko mó­wiąc, bez spe­cjal­ne­go wy­sił­ku z two­jej stro­ny, masz za­pew­nio­ną ka­rie­rę. Nie od­rzu­caj lek­ko­myśl­nie ta­kich da­rów losu dla­te­go tyl­ko, że zo­bo­wią­za­łeś się wziąć udział w wy­pra­wie. Mo­żesz umrzeć z pra­gnie­nia na pu­sty­ni albo zgi­nąć w wal­ce z wo­jow­ni­ka­mi ja­kie­goś nie­zna­ne­go ple­mie­nia.

– Nig­dy nie przy­wią­zy­wa­łem zbyt­niej wagi do ta­kich czy in­nych da­rów losu – od­parł. – Kie­dy stra­ci­łem ten dar, nie roz­pa­cza­łem, a te­raz, kie­dy go na po­wrót zna­la­złem, nie będę sza­lał z ra­do­ści. Tak czy in­a­czej, jadę z wami i nie mo­żesz mi w tym prze­szko­dzić. W koń­cu spi­sa­li­śmy umo­wę. Tyle tyl­ko, że te­raz, kie­dy mam tak dużo do stra­ce­nia, po­wi­nie­nem spi­sać te­sta­ment i wy­słać do kra­ju, a to strasz­nie nud­ne za­ję­cie.

W trak­cie tej roz­mo­wy wszedł Higgs z arab­skim han­dla­rzem, tar­gu­jąc się za­wzię­cie o ja­kiś sta­ry przed­miot. Kie­dy wresz­cie po­zbył się han­dla­rza, wy­ja­śni­łem mu na­głą zmia­nę sy­tu­acji Orme'a. Na to Higgs, któ­ry mimo iż róż­nie z nim bywa w spra­wach ma­łej wagi, w do­nio­słych jest bez­in­te­re­sow­ny, po­wie­dział, że zga­dza się ze mną i że Orme po­wi­nien, dla wła­sne­go do­bra, zre­zy­gno­wać z wy­pra­wy i wró­cić do domu.

– Mo­żesz so­bie, sta­ry, da­ro­wać te prze­mo­wy choć­by z tego wzglę­du – od­parł Orme, rzu­ca­jąc mu list, z któ­rym ja też w ja­kiś czas póź­niej się za­po­zna­łem. Był to list od owej mło­dej damy, któ­ra ze­rwa­ła za­rę­czy­ny, gdy los od­wró­cił się od Orme'a. Te­raz po­now­nie zmie­ni­ła zda­nie i choć nie wspo­mnia­ła o tym, zda­je się, że to wła­śnie wia­do­mość o śmier­ci owe­go nie­wy­god­ne­go dzie­cię­cia skło­ni­ła ją do tego kro­ku.

– Od­pi­sa­łeś na to? – spy­tał Higgs.

– Nie – od­parł Orme, za­ci­ska­jąc usta. – Nie od­pi­sa­łem i nie mam za­mia­ru od­pi­sy­wać. Chcę wy­ru­szyć ju­tro do Mur i do­trzeć tam, je­śli los bę­dzie ła­ska­wy, a na ra­zie mam za­miar obej­rzeć te rzeź­by na­skal­ne przy ka­ta­rak­cie.

– No to spra­wa za­ła­twio­na – rzekł Higgs po jego wyj­ściu – i mu­szę po­wie­dzieć, że je­stem rad, że się tak sta­ło, bo mam wra­że­nie, że przy­da nam się wśród tych

Fun­gów. Poza tym przy­pusz­czam, że gdy­by on zre­zy­gno­wał, to Qu­ick też, a chciał­bym wie­dzieć, co by­śmy zro­bi­li bez Qu­ic­ka?

Po­tem od­by­łem roz­mo­wę z rze­czo­nym Qu­ic­kiem w tej sa­mej spra­wie, przed­sta­wia­jąc mu swo­ją opi­nię. Sier­żant wy­słu­chał wszyst­kie­go z sza­cun­kiem, któ­ry za­wsze był miły mi oka­zy­wać, a kie­dy skoń­czy­łem, po­wie­dział:

– Naj­moc­niej prze­pra­szam, ale my­ślę, że i ma pan ra­cję, i nie. Każ­da spra­wa ma dwie stro­ny, praw­da? Mówi pan, że by­ło­by nie­mą­drze ze stro­ny ka­pi­ta­na, gdy­by te­raz, kie­dy ma tyle for­sy, dał się za­bić. Fak­tem jest, że ży­cie to rzecz po­spo­li­ta i wszę­dzie tego peł­no, a pie­nią­dze to rzad­kość i cięż­ko na nie tra­fić. W koń­cu nie po­dzi­wia­my kró­lów, tyl­ko ich ko­ro­ny, nie mi­lio­ne­rów, tyl­ko ich mi­lio­ny, ale prze­cież mi­lio­ne­rzy nie za­bie­ra­ją ich ze sobą do gro­bu. Opatrz­ność, tak jak Na­tu­ra, nie lubi mar­no­traw­stwa i wie, że te mi­lio­ny zmar­no­wa­ły­by się na dru­gim świe­cie, a tak ten, któ­ry umie­ra, za­pew­nia chleb, choć w tym przy­pad­ku na­le­ża­ło­by ra­czej po­wie­dzieć „mar­ce­pa­ny”, dru­gie­mu.

Tym nie­mniej zga­dzam się z pa­nem, że to grzech nie sko­rzy­stać z ta­kiej oka­zji. Ale te­raz dru­ga stro­na te spra­wy. Znam tę damę, z któ­rą był za­rę­czo­ny ka­pi­tan Gdy­by po­słu­chał mo­jej rady, to nig­dy by do tego nie do­szło, bo ze wszyst­kich żmij, ja­kie wi­dzia­łem, ona jest naj­bar­dziej żmi­jo­wa­ta, choć – trze­ba przy­znać – ład­na. Sa­lo­mon po­wie­dział kie­dyś w przy­pły­wie złe­go hu­mo­ru, że nie zda­rzy­ło mu się spo­tkać uczci­wej ko­bie­ty, ale gdy­by znał pan­nę… mniej­sza o to, jak się na­zy­wa… to po­wie­dział­by to na­wet gdy­by był w aniel­skim na­stro­ju i po­wta­rzał­by do koń­ca ży­cia. Nikt nie po­wi­nien przyj­mo­wać z po­wro­tem słu­żą­ce­go, któ­re­go wy­rzu­cił, dla­te­go że słu­żą­cy prze­pra­sza i mówi, że mu przy­kro, bo in­a­czej jego panu, za­nim się obej­rzy, bę­dzie jesz­cze bar­dziej przy­kro. A tym bar­dziej nie moż­na przyj­mo­wać z po­wro­tem na­rze­czo­nej. Już le­piej się uto­pić… Wiem to, bo sam kie­dyś pró­bo­wa­łem.

– Ale – mó­wił da­lej – to jesz­cze nie wszyst­ko. Ka­pi­tan obie­cał prze­cież udział w tej wy­pra­wie, a je­śli czło­wiek ma umrzeć, to le­piej je­śli umrze nie zła­maw­szy sło­wa. A poza tym, jak po­wie­dzia­łem w Lon­dy­nie, kie­dy pod­pi­sa­łem umo­wę, nikt nie umrze, za­nim nie przyj­dzie jego czas i nie przy­da­rzy się ni­ko­mu nic oprócz tego, co się ma przy­da­rzyć. Dla­te­go nie ma co za­wra­cać so­bie gło­wy. W tym wzglę­dzie lu­dzie Wscho­du są mą­drzej­si niż lu­dzie Za­cho­du.

A te­raz pój­dę przy­pil­no­wać wiel­błą­dów i tych pół-Ży­dów, któ­rych pan na­zy­wa Aba­ti, choć dla mnie to nie żad­ni Aba­ti, ale zwy­kli zło­dzie­je. Wczo­raj na­kry­łem ich, jak za­glą­da­li do pu­szek z azo­imi­da­mi, my­śląc pew­nie, że to dżem. Jak da­lej będą tam pcha­li swo­je brud­ne łapy, to może się zda­rzyć coś ta­kie­go, że fa­ra­oni po­przew­ra­ca­ją się w gro­bach, a dzie­sięć plag egip­skich wyda się nie­win­ną roz­ryw­ką.

Skoń­czyw­szy tę ora­cję, Qu­ick wy­szedł i w od­po­wied­nim cza­sie wy­ru­szy­li­śmy w dro­gę do Mur.

Dru­gim war­tym, być może, wzmian­ki wy­da­rze­niem było to, co się nam przy­da­rzy­ło po dwóch mie­sią­cach po­dró­ży.

Po wie­lu ty­go­dniach mę­czą­cej wę­drów­ki przez pu­sty­nię – je­śli do­brze pa­mię­tam, było to ja­kieś dwa ty­go­dnie po tym, jak Orme wszedł w po­sia­da­nie psa o na­zwie Fa­ra­on, o któ­rym będę jesz­cze miał dużo do po­wie­dze­nia – do­tar­li­śmy do oazy Zeu, w któ­rej za­trzy­ma­łem się już w dro­dze z Mur do Egip­tu. Oaza ta nie jest duża, ale znaj­du­ją się w niej źró­dła wspa­nia­łej wody i gaje palm dak­ty­lo­wych. Przy­wi­ta­no nas tam ser­decz­nie, gdyż za pierw­szym po­by­tem uda­ło mi się wy­le­czyć szej­ka z za­pa­le­nia oka i paru in­nych lu­dzi z róż­nych do­le­gli­wo­ści.

Tak więc, mimo iż pra­gną­łem je­chać jak naj­szyb­ciej da­lej, zgo­dzi­łem się z resz­tą, że na­le­ży po­słu­chać prze­wod­ni­ka ka­ra­wa­ny, spryt­ne­go i za­rad­ne­go, ale, moim zda­niem, nie­pew­ne­go Aba­ti o imie­niu Sza­drach, i zo­stać w Zeu ty­dzień albo tro­chę dłu­żej, aby na­sze wiel­błą­dy wy­po­czę­ły i na­bra­ły cia­ła po uciąż­li­wej dro­dze.

Ten Sza­drach, na­zy­wa­ny przez to­wa­rzy­szy z ja­kie­goś, nie­zna­ne­go mi wów­czas po­wo­du Ko­tem, miał na twa­rzy trzy po­dłuż­ne, rów­no­le­głe bli­zny, któ­re – jak mi po­wie­dział – były śla­da­mi pa­zu­rów lwa. Lwy były wiel­kim utra­pie­niem dla miesz­kań­ców Zeu, gdyż w pew­nych po­rach roku, praw­do­po­dob­nie kie­dy bra­ko­wa­ło im po­ży­wie­nia, scho­dzi­ły ze wzgórz, któ­rych łań­cuch roz­cią­gał się ze wscho­du na za­chód oko­ło pięć­dzie­się­ciu mil na pół­noc od oazy, i po­ry­wa­ły owce, wiel­błą­dy i inne zwie­rzę­ta do­mo­we, a nie­kie­dy na­wet lu­dzi. Po­nie­waż bied­ni Zeu­si prak­tycz­nie nie po­sia­da­li bro­ni pal­nej, zda­ni byli na ła­skę i nie­ła­skę lwów, któ­re oczy­wi­ście w tych wa­run­kach bar­dzo się roz­zu­chwa­li­ły. Je­dy­ne, co mo­gli zro­bić Zeu­si, to za­my­kać na noc swo­je zwie­rzę­ta w spe­cjal­nych za­gro­dach o ka­mien­nych mu­rach i chro­nić się sa­me­mu w cha­tach, któ­re mię­dzy za­cho­dem a wscho­dem słoń­ca opusz­cza­li bar­dzo rzad­ko, i to tyl­ko po to, aby do­rzu­cać drze­wa do ognisk, któ­re roz­pa­la­li w celu od­stra­sze­nia dra­pież­ni­ków od wio­ski.

„Lwi se­zon” był aku­rat w peł­ni, ale przez pierw­sze pięć dni na­sze­go po­by­tu w oa­zie nie wi­dzie­li­śmy ani śla­du tych be­stii, mimo iż w nocy sły­sze­li­śmy w od­da­li ich ryki. Jed­nak szó­ste­go dnia obu­dził nas gło­śny la­ment do­cho­dzą­cy z po­ło­żo­nej o pół mili da­lej wio­ski. Kie­dy po­szli­śmy tam o świ­cie, aby do­wie­dzieć się, co się sta­ło, spo­tka­li­śmy smut­ną pro­ce­sję. Na jej cze­le szedł si­wo­wło­sy na­czel­nik, a za nim gru­pa za­wo­dzą­cych ko­biet, któ­re z wra­że­nia, a może na znak ża­ło­by, nie za­ło­ży­ły ubrań, i czte­rech męż­czyzn nio­są­cych coś na zro­bio­nych z ple­cio­nych ga­łą­zek drzwiach.

Wkrót­ce do­wie­dzie­li­śmy się wszyst­kie­go. Otóż dwa czy trzy głod­ne lwy wsko­czy­ły przez dach z li­ści pal­mo­wych do cha­ty jed­nej z żon na­czel­ni­ka, któ­rej szcząt­ki znaj­do­wa­ły się na owych drzwiach, i nie tyl­ko za­bi­ły ją, ale po­rwa­ły też jej syna. Na­czel­nik zmie­rzał wła­śnie do nas, aby­śmy po­mści­li śmierć jego bli­skich i za­bi­li lwy, tym bar­dziej że sko­ro raz po­sma­ko­wa­ły ludz­kie­go mię­sa, mogą sta­le na­pa­dać na bez­bron­nych miesz­kań­ców oazy.

Przez tłu­ma­cza, któ­ry znał arab­ski, gdyż na­wet Higgs nie ro­zu­miał ich ję­zy­ka, wy­ja­śnił nam w cha­otycz­nych sło­wach, że lwy za­le­gły nie­da­le­ko, wśród piasz­czy­stych wydm, mię­dzy któ­ry­mi znaj­du­je się, oto­czo­ne gę­stą trzci­ną, źró­dło i bła­gał, aby­śmy za­bi­li be­stie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: