- W empik go
O rolę - ebook
O rolę - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 163 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Waleryę Marrené
(Morzkowską).
Warszawa.
Druk Braci Jeżyńskich (dawniej J. Ungra),
Nowolipki Nr. 9.
1887.
Дозволено Цензурою.
Варшава, дня 30 Апрчъля 1887 r.
Dzień listopadowy miał się ku schyłkowi, szare chmury pokrywały niebo i pruszyły gęstym deszczem, uderzając całą siłą o drobne szyby chaty Jakóba Sochali.
W chacie jednak było wesoło, bo raźny ogień palił się na kominie, a świerkowe drzewo trzaskało raz po razie. W izbie widniał dostatek, bo choć chata do chaty podobna z pozoru, a bogata nie zawiera wiele lepszych sprzętów od ubogiej, tylko te same proste ławy, stół, police – przecież dostatek nie ukryje się, tak samo jak nie ukryje się nędza. Dostatek widniał z pościeli, nasłanej wysoko na łóżku, ze złocistych obrazów, zdobiących ściany, z mis malowanych w śliczne kwiaty, z wielkiego garnka z mlekiem, przystawionego do ognia, które gotowało się na klaski, a wreszcie z okrągłej twarzy gospodyni, co w dostatniej spódnicy i fartuchu krzątała się po izbie.
Pod oknem na ławie siedziała przy kądzieli młoda dziewczyna, a wartkie furczenie wrzeciona mieszało się z trzaskiem ognia.
Dziewczyna raz wraz, nie przerywając roboty, zwracała się nieznacznie ku oknu, jakby przez małe, przepalone i zczerniałe szyby wypatrywała kogoś lub czegoś.
Miała może lat ośmnaście, może mniej, może więcej, nie była jednak podobną do matki, której spódnicy czepiała się mała dziewczyna, ciemnowłosa Olka.
– Czekaj, czekaj! – mówiła kobieta, odsuwając od siebie dziecko – tylko pójdę sadą wydoić, trza też zajrzeć do świni.
I mówiąc to, gniotła w przycierku drobno rozgotowane kartofle, których woń rozchodziła się po izbie.
– A ty Małgoś – dodała, zwracając się do przędzącej dziewczyny – pilnuj mleka, bo wykipi.
Wyszła. Małgosia powoli, jakby niechętnie, porzuciła kądziel, coś widocznie ciągnęło ją do okna. Postąpiła parę kroków dc komina, i znów zwróciła się do spotniałych szyb, a patrzała przez nie tak długo, dopóki nie przesunął się po za niemi cień jakiś. Wówczas nie zważając na odebrany rozkaz, zarzuciła fartuch na głowę, wymknęła się chyłkiem z chaty i pobiegła w stronę przeciwną obórce, w której matka sadą doiła, a czyniąc to oglądała się trwożnie, czy ojciec z pługiem nie powraca z pola.
Wieś, w której stała chata Sochali, nie różniła się wiele od wsi innych; rozległa i dostatnia, wśród płaszczyzny skupiała się około sadzawki, zasilanej przez powoli sączącą się strugę, a więcej jeszcze przez deszcze i śniegi. To też na jesieni lub na wiosnę sadzawka miała wygląd wspaniały, sięgała prawie progu chat;
w lecie zaś opadała tak dalece, iż dzieliła się na kilka maleńkich kałuży, pomiędzy któremi w czarnym szlamie, bujnie zielskiem zarosłym, nierogacizna szukała sobie ochłody a stada kaczek i gęsi zaledwie mogły pomieścić się na płytkich wodach pokrytych gęsto zieloną rzesą, której listki, jak płachta jaka, leżały na powierzchni.
Około sadzawki ciągnęła się droga, od wody oddzielona gdzieniegdzie stojącą wierzbą. Dalej zaś wieś okalały wiankiem sinym lasy, z jednej strony prowadziła do nich droga szersza od innych, wysadzana topolami; tamtędy szło się do wsi kościelnej, gdzie też była i gmina. Wieś zaś ta, zwana Błotną Wolą, nie miała ani drzew, ani cienia. Przy niektórych chatach zamożniejszych było wprawdzie parę śliw lub grusz; gdzieniegdzie rzędem widać było ule, ale najwięcej stało ogołoconych zupełnie wpośród przybudówek, chlewków, obórek, stajenek, które zwykle czepiają się chaty, jak dzieci macierzy.
Chata Sochali należała do okazalszych: kilka śliw starych rosło poza nią, okienka jej były w koło czysto obielone, a nawet ściany znaczone kółeczkami, jak zwykle tam, gdzie jest panna w wieku zamężcia. Dawniej Sochala piastował nawet godność sołtysa, ale od czasu jak się prawował z synem swego ojczyma Marcinem Kozikiem o kawał roli, a zwłaszcza kiedy mu tę rolę przysądzono, kiedy z tego powodu zrobiła się między nim a Kozikiem straszna nienawiść, Kozik zaprzysiągł, że za swoją krzywdę
Sochalę z sołtysostwa zrzuci, i póty mędrkował, buntował, aż stało się jak chciał.