- promocja
- W empik go
O smaku brzoskwiniowej kawy - ebook
O smaku brzoskwiniowej kawy - ebook
Niektóre połączenia potrafią zaskoczyć.
Julia i Rafał wkrótce biorą ślub, na którym świadkami mają być brat panny młodej, Artur, oraz jej najlepsza przyjaciółka, Alicja. Wszyscy z niecierpliwością odliczają dni do perfekcyjnie zaplanowanego wydarzenia. Nic i nikt nie powinien zakłócić uroczystości, a już zwłaszcza… świadkowie.
Niestety, tuż przed weselem do przyszłych małżonków dociera gorąca plotka dotycząca Alicji i Artura. Teraz, aby oszczędzić Julii i Rafałowi kłopotów, świadkowie muszą udawać szczęśliwą parę. Problem w tym, że naprawdę nie przepadają za swoim towarzystwem. A wzajemna niechęć i umiłowanie do ciętych ripost nie zwiastują dobrego początku związku…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-170-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
piątek, 23 października 2015
Alicja
I gdzie on jest? Spóźnia się już dziesięć minut.
Siedzę przy stoliku w lokalu, w którym się umówiliśmy, i czekam niecierpliwie. Dziesięć minut to jeszcze nie koniec świata, ale nie wróży dobrze. Być może wcale się nie spóźnia, może już tu był, rozejrzał się i wyszedł. Nawet nie wiem, kogo mam się spodziewać. Umówiliśmy się, że będzie miał na sobie T-shirt z grafiką świnki Peppy. Nie widzę tu nikogo w takim ubraniu, ale to miejsce jest duże, mogłam nie zauważyć. Poza tym mógł założyć na to marynarkę albo bluzę. Wolałabym, gdyby miał marynarkę. Nie żeby to miało jakieś znaczenie, ale… wolałabym marynarkę. Mieliśmy zarezerwowany stolik na imię „Peppa”. Mógł zapytać kelnera, czy już jestem, zerknąć, ocenić, czy warto zostać, i obrócić się na pięcie w kierunku wyjścia.
Założyłam konto na Tinderze, żeby kogoś poznać i nie czuć się tak samotnie. Mam wielu znajomych ze studiów i z pracy, ale nikogo bardzo bliskiego. Byłam już na kilku randkach, które można śmiało zaliczyć do nieudanych. Faceci, z którymi się spotkałam, mimo iż przyjemnie nam się rozmawiało on-line, nastawieni byli na zaliczenie mnie lub po prostu… nie spełniali moich minimalnych wymagań. Albo ja nie spełniałam ich wymagań. Na przykład Marcin szczerze przyznał, że jest zawiedziony, bo moje cycki na zdjęciu wyglądały na większe. Dla jasności – nie wysłałam mu zdjęcia swoich piersi! Ocenił to na podstawie centymetra widocznego na zdjęciu profilowym dekoltu. Poza tym wcale nie mam tak małych piersi, żeby miał być aż tak niezadowolony. Ja nie wiem, czego on oczekiwał. Z kolei Daniel podszedł do mnie i zapytał: „Alicja?”. Gdy potwierdziłam z uśmiechem, stwierdził, że na żywo wyglądam jakoś inaczej. Nie dowiedziałam się, czy lepiej, czy gorzej, po prostu „jakoś inaczej”. Odwrócił się i odszedł. Mateusz był całkiem miły, ale gdy odprowadził mnie na przystanek tramwajowy, pocałował mnie tak, jakby chciał mi zrobić gastroskopię językiem, aż zrobiło mi się niedobrze. Jeszcze długo potem czułam na języku _Tymianek i podbiał_, który zażył, wychodząc z lokalu, a następnego dnia bolało mnie gardło. Nie dźwignęłabym tego kolejny raz. Jacek podsumował nasze spotkanie słowami: „Tracisz przy bliższym poznaniu”. Zabolało. Arek był całkiem okej, odbyliśmy naprawdę miłe spotkanie, po którym napisał mi, że przeprasza, ale ma dziewczynę i nie jestem aż tak fajna, by wywracał przeze mnie swoje życie do góry nogami.
Po ośmiu z rzędu propozycjach na niezobowiązujący seks usunęłam zdjęcie profilowe, wstawiłam grafikę świnki Peppy – bez powodu, akurat byłam w sklepie i zobaczyłam ją na jakimś opakowaniu, zmieniłam imię na Peppa i opis na krótki: „Ładna i inteligentna. Poznam fajnego chłopaka”. Stwierdziłam, że jeśli ktoś minimalnie się wysili i zechce mnie poznać, przekona się, że nie kłamię. Uważam, że jestem ładna. Żadna ze mnie księżniczka, ale nie wyglądam źle. Dobra, mam krzywy nos, ale po pierwsze: z profilu tego nie widać, po drugie: niech pierwszy rzuci kamień, kto jest idealny! Mam ekstra rzęsy – naturalne, grube, gęste. Są tak zajebiste, że gdyby nie fakt, że teraz każda może mieć takie za sto pięćdziesiąt zika, to bym się tak tym nosem nie przejmowała. Usta mam też ok, takie akurat, nie za wąskie, nie za duże. Z boku można powiedzieć: ta z krzywym nosem, sztucznymi rzęsami i chyba robionymi ustami. Metr sześćdziesiąt osiem – przynajmniej mój wzrost jest idealny jak dla kobiety. Tak uważam. I nikt mi nie zarzuci, że coś przy tym grzebałam. Poza tym nie mam problemów z cerą, jestem szczupła, dbam o siebie. Inteligentna też jestem, tak myślę, zawsze się dobrze uczyłam, szybko przyswajam wiedzę, znam języki, żyję sama, bez żadnej rodziny i dobrze sobie w życiu radzę.
Z Peppą na profilowym trafiłam na W. W. nie podał pełnego imienia, a jego zdjęciem profilowym było drzewo. W opisie miał: „Chciałbym, żebyśmy się najpierw polubili”, bez żadnych niepotrzebnych treści, że jest superzajebisty i nie szuka gwiazdeczki na utrzymanie. Trochę się bałam, bo jednak mimo wszystko zawsze sama oceniałam najpierw zdjęcie, ale dałam w prawo. Po chwili napisał do mnie.
W.:
Zawsze masz takie rumiane policzki?
Rozbawił mnie tym pytaniem. W odpowiedzi postanowiłam również nawiązać do jego zdjęcia.
Peppa:
Zawsze jesteś taki niewzruszony?
W.:
Zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie?
Peppa:
Jesteś z tych, którym to strasznie przeszkadza?
W.:
Jestem fajny chłopak. Pomyślałem, że chciałabyś mnie poznać.
Peppa:
Chyba nie na żywo? Musimy się najpierw polubić.
To było zaledwie trzy dni temu. Polubiłam go od razu. Długo ze sobą pisaliśmy. O wszystkim i o niczym. Zapytał, dlaczego Peppa. Odpowiedziałam, że mniejsza szansa, że ktoś zaproponuje seks już na wstępie rozmowy. Zapytałam, dlaczego drzewo – odpowiedział, że z tego samego powodu co Peppa. Umówiliśmy się na spotkanie. Byłam przekonana, że w końcu trafiłam na kogoś normalnego, ale jest już dziewiętnasta piętnaście. Umowny kwadrans studencki mija, a ja zaczynam się denerwować. Teraz dopiero dociera do mnie, że więcej pisaliśmy o niczym niż o wszystkim. Prawie nic o nim nie wiem. Nie wiem, jak wygląda, nie wiem, jak ma na imię – Wojtek? Wiktor? Władek? Waldek? Witek? Nie wiemy o sobie nic konkretnego. Ale przecież i tak bym go nie poszła szukać.
Kelner uprzejmie pyta, czy składam zamówienie, czy czekam na kogoś. Odpowiadam, że jeszcze chwilę poczekam, choć czuję presję. Nowy Browar, w którym jestem, jest obleganym lokalem. Wszystkie stoliki wokół mnie są zajęte i z minuty na minutę czuję się coraz bardziej niezręcznie. Nie mam wątpliwości, że dwa stoliki dalej odbywa się pierwsza randka. Jestem zazdrosna. Widać, że rozmowa im się nie klei, ale przynajmniej oboje się zjawili. Kilkukrotnie zerkam na telefon, oczekując jakiejś wiadomości w aplikacji, może wyjaśnienia. Nic.
Przy stoliku zaraz obok siedzą cztery dziewczyny i strasznie się z czegoś chichrają. Oczywiście wydaje mi się, że ze mnie, bo siedzę sama i z daleka widać, że ktoś mnie wystawił.
Po najdłuższych w moim życiu czterdziestu minutach zwalniam stolik, siadam przy barze i zamawiam mojito. Gdy barman podaje mi szklankę z miętowym trunkiem, biorę łyk i przypominam sobie to, o czym zawsze zapominam: przecież ja nie lubię mojito. Zerkam jeszcze co jakiś czas w stronę wejścia, ale nic to nie zmienia. Gdy jestem w połowie drinka, obok mnie siada jakaś dziewczyna i zamawia to samo co ja.
– Sama jesteś? – pyta.
Spoglądam na nią. Jest śliczna i jestem pewna, że młodsza ode mnie. Ma długie, proste, ciemne włosy i przykuwające uwagę oczy, takie zielone, ale trochę niebieskie, bardziej jednak zielone.
– Sama – potwierdzam.
– Możemy poudawać, że jesteśmy razem? – Śmieje się nerwowo. – Nie chodzę nigdy sama do lokalu i trochę mi głupio, a potrzebowałam się napić.
– Mogłaś się napić w domu – podpowiadam logiczne rozwiązanie.
– Nie, nie chciałam. Mieszkam jeszcze z rodzicami i z bratem.
– Jesteś pełnoletnia? – upewniam się.
– Jestem.
Wierzę jej, choć przez delikatne rysy twarzy naprawdę wygląda na małolatę.
– Nie wiem, czy chcesz siedzieć z dziewczyną, która właśnie została wystawiona do wiatru. – Wzdycham żałośnie. Nie wiem, po co to powiedziałam.
Otwiera buzię ze zdziwieniem, lustruje mnie wzrokiem od dołu do góry.
– Ktoś wystawił ciebie?
Wzruszam ramionami.
Prycha.
– Frajer! – Przygląda mi się chwilę. – Czy frajerka?
– Nie. Frajer.
Barman podaje jej mojito, a ta od razu bierze łyk.
– Nie lubię mojito. – Krzywi się.
Lubię ją.
– Julka. – Wyciąga do mnie dłoń.
– Alicja. – Ściskam jej dłoń. – Czemu musiałaś się napić?
– Byłam dzisiaj w pracy. – Robi pauzę, po czym wyjaśnia poważnie: – Bo jestem już pełnoletnia i studiuję, ale też pracuję…
– Rozumiem. I?
– Przyszedł taki fajny chłopak i zaprosił mnie na randkę.
– Ojej, to straszne – drażnię się z nią.
– Odmówiłam.
– Dlaczego?
– Bo zawsze odmawiam.
– Dlaczego?
– Bo chciałabym, żeby ktoś inny mnie zaprosił, ale on chyba nigdy nie zamierza…
– Jak nie chce zaprosić ciebie, to frajer.
– A żebyś wiedziała, że frajer.
Kolejny raz zerkam na telefon, co powoduje jej pytanie.
– Co to za koleś?
Opowiadam jej, co mi tam.
– Chyba nie będziesz teraz czekać jak ta wariatka na wiadomość od niego?
Wzdycham.
– No daj spokój! Usuń tę aplikację, niech idiota żałuje.
– A twój, co to za koleś?
Opowiada mi o przyjacielu brata, do którego wzdycha od zawsze. Po kolejnym drinku i przy braku nowych wiadomości przychodzących odinstalowuję Tindera.
Niedługo potem okazuje się, że Julka ma bardzo słabą głowę, a ja nie mam pojęcia, co z nią zrobić i gdzie ją odstawić. Jest jeszcze daleko do północy, gdy zabieram ją do siebie. Pijana strasznie bełkocze. Być może chce mi powiedzieć, gdzie mieszka albo do kogo zadzwonić, ale nie rozumiem ani słowa. Kładę ją na swoim łóżku, a ta zasypia niemal natychmiast.
Słyszę pierwsze dźwięki _Thrift shop_. Raz, drugi… Po chwili orientuję się, że to jej telefon. Wyciągam go z jej torebki, gdy dzwonek się urywa i zauważam kilkanaście nieodebranych połączeń. Próbuję wyciszyć urządzenie, ale bezskutecznie. Telefon dzwoni ponownie, a na wyświetlaczu pokazuje się „Głupi Debil”. Odbieram.
– Cześć, Głupi Debilu.
– Słucham?
– Tak było na wyświetlaczu, że dzwoni Głupi Debil.
– Świetnie. Julki szukam. – Głos ma zniecierpliwiony.
– Śpi.
– Gdzie?
– U mnie.
– To znaczy?
– W mieszkaniu.
– Kurwa… – Wzdycha ciężko. – Możesz mi powiedzieć, kim jesteś i gdzie jest Julia?
– Ma ciebie zapisanego w telefonie per „Głupi Debil”, więc nie wiem, czy sobie życzy, żeby udzielić ci tych informacji.
– To po co odebrałaś?
– Bo nie przestawałeś dzwonić.
Znów wzdycha głośno.
– Martwię się o nią…
– Trochę późno ci się przypomniało. Mogła już leżeć w rowie.
– Poważnie?!
– No poważnie! Ma strasznie słabą głowę…
– Nawet mi nie mów…
– Dlatego nie powinna sama łazić po barach! Serio! Wariatów nie brakuje.
Znów wzdycha zrezygnowany.
– Mam na imię Rafał… – podejmuje, ale przerywam mu.
– Rafał? To ty jesteś tym idiotą, przez którego nie chodzi na randki, bo ma nadzieję, że ty ją w końcu zaprosisz?
– Co? Naprawdę ci tak powiedziała? – Teraz ma łagodniejszy ton.
Niepotrzebnie chlapię jęzorem, ale po alkoholu trochę mi się on rozwiązuje… Poza tym chyba potrzebował to usłyszeć. Długo nie odpowiadam, więc wraca do tematu.
– Powiesz mi, co się z nią dzieje?
– No przecież mówię, że śpi.
– Pijana?
– Jak mejsserszmynt!
– Może u ciebie zostać na noc?
– Gdyby nie mogła, to zostawiłabym ją przy barze.
– Skąd się znacie?
– Z baru.
– Świetnie.
– Daj spokój. Jest u mnie bezpieczna. Dam jej nawet rano śniadanie. Tylko przestań dzwonić, bo nie mogę wyciszyć tego telefonu bez odblokowania!
– Jeden sześć zero siedem.
– Co jeden sześć zero siedem?
– Kod blokady, jej urodziny.
– Do banku też? – Cisza. Chyba dotarło, że nie powinien zdradzać tych cyfr obcej osobie. Śmieję się. – Żartuję!
– No dobrze, zróbmy tak: podaj mi adres, przyjadę po nią.
– No dobrze, zróbmy tak: ja idę spać, jak będzie chciała, to zadzwoni do ciebie rano.
Wzdycha. Znów.
– Możesz mi chociaż przybliżyć, gdzie ona się podziewa i z kim?
– Ze mną w moim mieszkaniu.
– Ja pierdolę – komentuje zrezygnowany.
– Nazywam się Alicja Wójcik, mam dwadzieścia trzy lata, mieszkam w centrum Szczecina, przy Rayskiego w tym smutnym niskim szarym bloczku, przy mikrorondzie w sąsiedztwie szkół. I mam nadzieję, że nie będę żałowała, że ci to powiedziałam. Julka śpi smacznie w moim łóżku. Mogę już do niej dołączyć?
– Proszę bardzo.
– Dziękuję pięknie! Dobranoc.
– Dobranoc.
Rozłączam się. Odblokowuję telefon i wyciszam go. Kładę się obok Julki i zasypiam.2022
poniedziałek, 27 czerwca
Alicja
– I jak wam się podobało?!
Nie umiem odpowiedzieć. Jestem w szoku.
– No! Śmiało! – pogania nas, czekając z niecierpliwością na komentarz.
Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Tylko się uśmiecham.
– Zajebiście! – odzywa się w końcu Artur.
Też się uśmiecha, ale na ułamek sekundy spogląda na mnie z konsternacją, lekko wzruszając ramionami.
– To super! – cieszy się Julka. – Bo będziemy was w pewnym momencie potrzebować!
– Co?! – pytamy jednocześnie.
– W drugiej części! Hanka dała taki pomysł. – Wskazuje palcem na instruktorkę. – Wyjdzie ekstra!
– To się nie uda… – mamroczę pod nosem.
– Chyba możemy się poświęcić…? – pyta cicho Artur.
– Nie, to się nie uda – odpowiadam pewnie, ale cicho, żeby mnie czasem nie usłyszała.
Za miesiąc, a dokładnie za trzydzieści trzy dni, moja najlepsza przyjaciółka Julia wychodzi za mąż. Jestem jej druhną. Świadkiem jest Artur, jej brat i najlepszy przyjaciel jej narzeczonego Rafała. Właśnie jesteśmy na próbie ich pierwszego tańca. Do tej pory trzymali to w sekrecie nawet przed nami. Nie wiedzieliśmy, jak i do czego zatańczą. A szkoda, bo ślub i wesele zorganizowane są perfekcyjnie, co do minuty, z uwzględnieniem każdego szczegółu. A teraz zmuszona jestem rozbić tę doskonałą bańkę mydlaną.
– Julia, Rafał, chodźcie tu do mnie – woła Hanka. – Pokażę wam jeden mały błąd na nagraniu. A wy się przygotujcie mentalnie! – zwraca się do nas. – Zaraz zaczynamy.
– Tragedia – szepczę.
– Trochę festiwalowo, ale nie jest tak źle.
Festiwalowo? Co on wygaduje? To jest układ na finał You Can Dance. Patrzę na niego z niedowierzaniem.
– Rany, chyba możemy się poświęcić? – ponawia pytanie już zirytowany.
Nie do końca nadajemy z Arturem na tych samych falach, ale mamy jeden wspólny cel: przeżyć następne trzydzieści cztery dni i wrócić do swojego normalnego życia. Jesteśmy już tak blisko celu… I tylko to sprawia, że ostatnio umiemy ze sobą rozmawiać jak ludzie.
– Artur, nie o to chodzi – zaczynam tłumaczyć. – Oni nie są w stanie tego zrobić na weselu.
– Przecież się nauczyli, to w czym rzecz?
– Julka mnie zabije, że ci powiedziałam! Ale muszę! Ona będzie miała syrenkę! – krzyczę szeptem.
– Jaką, kurwa, syrenkę?!
– Sukienkę syrenkę! Taką obcisłą na całej długości. Nawet bez żadnego rozcięcia czy coś! Możesz to sobie wyobrazić?! Jak ona zrobi te wszystkie figury?! Te szpagaty, wymachy nogami i inne wygibasy?!
Artur patrzy na mnie z konsternacją.
– Nie ma jakiejś na zmianę?
– Myślę, że bym wiedziała…
– O tańcu nie wiedzieliśmy…
– Ale, kurde, druga sukienka?
– Przecież to jest niemożliwe, że tego nie przewidziała!
– Myślisz, że to możliwe, że sama kupiła drugą sukienkę i ja o tym nie wiem?
Odpowiada mi cisza. Przeżył tyle co ja. Wie, że wszyscy tracimy zdrowie przy weselnych pomysłach Julki, bo wszystko musi być perfekcyjnie. Odzywa się dopiero po chwili, niepewnie.
– Chcesz jej powiedzieć?
– Nie chcę! Boję się.
– Musisz.
– Ale nie mogę przy Rafale. Przecież mnie zabije, jak zdradzę choćby szczegół jej kreacji.
– Pewnie tak… – Zastanawia się chwilę. – Mam pomysł, ale on jest głupi.
– Okej… – Mimo wszystko ufam mu, umie we freestyle w takich sytuacjach.
– Już wiem! – krzyczy nagle tak, by wszyscy go usłyszeli, uderzając się dłonią w czoło. – Już wiem, skąd kojarzę tę piosenkę! Julka, czy ty jesteś normalna?! – Odwraca się w stronę siostry i zaczyna ją besztać. – Jako twoi świadkowie wiemy wszystko na temat ślubu i wesela. Dowiedziałem się, że beż ma pięćset odcieni! Cztery miesiące studiowaliśmy czcionki! O kwiatach nie wspomnę! Ale żeby nam powiedzieć, jaką piosenkę na pierwszy taniec wybraliście, to już nie! Bo po co?!
– O co ci chodzi? – pyta Rafał obronnie, a oczy Julki robią się już szklane.
– O to, że całą rodzinę zaprosiliście na to widowisko, w tym z dwadzieścia osób z Mazur. Osób, które parę miesięcy temu pochowały seniorkę rodu, a ta piosenka leciała na jej pogrzebie! Jak to będzie wyglądało?!
Ledwo powstrzymuję śmiech.
– _I Was Made for Lovin’ You_ na pogrzebie? – pyta zdziwiona Hanka.
– Jakaś historia z jej zmarłym mężem… – tłumaczy niezrażony.
Muszę mu pomóc, zanim będzie za późno.
– Rany, ale może nie unoś się tak, co?!
– A twoim zdaniem to nie jest problem?!
– To jest tylko piosenka!
– I ty, podobno najlepsza przyjaciółka mojej siostry, chcesz, żeby ludzie w trakcie jej najważniejszego tańca w życiu myśleli o pogrzebie?!
Jesteśmy na dobrej drodze. Przynajmniej nasza rozmowa jest naturalna. Zwykle tak to właśnie wygląda – warczymy na siebie i drzemy koty o wszystko. W trakcie przygotowań do wesela oboje trochę spuściliśmy z tonu, żeby nasze spory dodatkowo nie podnosiły Julii ciśnienia. I tak jest już jak tykająca bomba. Ale muszę przyznać, że ta krótka wymiana zdań, mimo że udawana, to… Brakowało mi tego.
– Ty od razu zakładasz, że ja chcę jak najgorzej?!
– Skoro dla ciebie to żaden problem!
– Na pewno nie powód, żeby tak wrzeszczeć bez opamiętania!
– Ja nie wrzeszczę, tylko pytam, co ona sobie myślała?!
– Skąd miała wiedzieć?! Przecież jej tam nie było!
– Dlatego mogła powiedzieć, to by się dowiedziała!
Podchodzę szybko do niej i obejmuję ją, szepcząc w jej ucho:
– Nie słuchaj go, nie chodzi o piosenkę. – I dodaję głośniej: – Chodź, usiądźmy.
Prowadzę ją na krzesła ustawione przy ścianie i głaszcząc delikatnie po plecach, po cichu tłumaczę problem. Okazuje się, że rzeczywiście o tym nie pomyślała. Ale że Hanka o to nie zapytała?! Taka profesjonalistka miała być… Z polecenia… Żałosne. Oczywiście priorytety mojej przyjaciółki są niezachwiane.
– To znaczy, że powiedziałaś Arturowi, jaką będę miała sukienkę?! – Mimo że muszę się wysilić, by zrozumieć jej szept, dla pewności zasłania usta obiema dłońmi.
– Nie! – kłamię szybko. – Poprosiłam go o pomoc! Powiedziałam, że jest problem i to megaważne. Pomógł mi w ciemno. Uwierz mi, twój brat też chce, żeby wszystko się udało.
– No i co my teraz zrobimy? – pyta głośno, patrząc na narzeczonego.
– Zawsze możemy wrócić do waszego pierwotnego pomysłu – wtrąca instruktorka. – Będzie trochę spokojniej, na pewno mniej figur, ale coś już przynajmniej mamy przygotowane.
– Pierwotny pomysł? To znaczy? – pyta Artur zirytowanym głosem, pozostając w roli.
– _Happy together_. The Turtles.
– Ok, to chyba może być…
– W takim razie pozostaniemy przy wersji bez świadków – oznajmia Hanka.
– To my lecimy, a wy ćwiczcie! – Żegnamy się szybko, zanim zmienią zdanie.
Gdy wychodzimy ze studia, oboje wybuchamy śmiechem.
– Na pogrzebie?! Serio?!
– Tylko to przyszło mi do głowy… – tłumaczy roześmiany.
– Dziękuję za pomoc.
– Wiesz, że będę musiał mu coś powiedzieć o tej sukience? Inaczej będzie drążył i całą rodzinę obdzwoni.
– Nie możesz jakoś… ominąć prawdy?
– Już zdążył zapytać, skąd wiem, co leciało na pogrzebie. Co ja mam mu powiedzieć?
– Nie wiem – przyznaję.
Przygląda mi się chwilę.
– Spróbuję coś wymyślić.
– Byłoby super!wtorek, 28 czerwca
Artur
Siedzę przy biurku. Na obu moich monitorach wyświetlają się kolorowe zygzaki uśpionego ekranu. Patrzę w nie w bezruchu, pogrążony w myślach na temat mojego wyjazdu. Na temat powodu mojego wyjazdu. Myślę oczywiście o tym samym co zawsze, ale teraz pod hasłem „powód mojego wyjazdu”. A właśnie z powodu wyjazdu myślę o tym jeszcze częściej niż zwykle.
Moje rozmyślania przerywa Kaśka.
– Adtuuud… – szczebiocze z przesadną słodyczą w głosie, jak zwykle przeciągając drugą sylabę, żeby mnie bardziej zirytować. Stanęła w drzwiach mojego gabinetu, opierając się o futrynę.
Podnoszę wzrok i unoszę brwi, nie racząc jej słowem.
– Dadek chce nas widzieć.
Jak na złość, podczas gdy ona nie wymawia „r”, ze świecą u nas w firmie szukać kogoś bez tej litery w imieniu. Sama ją w zasadzie ma. Wstaję i idę za Kaśką do gabinetu Radka, naszego szefa, który nie bawiąc się w small talk, przechodzi od razu do rzeczy:
– Jak wiesz, idziesz na Dobre Rozdanie.
– Yhym – przytakuję.
Dobre Rozdanie to coroczny lokalny bal charytatywny, na którym Radek zawsze reprezentował naszą firmę. W tym roku to również moje zadanie.
– Powinieneś tam nawiązać jakieś relacje, zdobyć nowych klientów. Zresztą wiesz, o co chodzi, nie muszę tłumaczyć.
– Zrobię, co w mojej mocy.
Wzdycha, spoglądając kątem oka na Kaśkę. W tym momencie czuję wibracje mojego zegarka. Zerkam szybko na wyświetlacz.
Świadkowa:
Wpadło mi szkolenie w zastępstwie. Będę najwcześniej o siedemnastej.
– Nie wypada ci iść samemu. Powinieneś mieć partnerkę – kontynuuje Radek.
– Nie ma problemu.
– Pójdziesz z Kaśką.
Nie. O nie, nie, nie, nie. Nie. Odwracam wzrok w jej kierunku. Jest równie zaskoczona jak ja, ale zdecydowanie… pozytywnie zaskoczona. Myśl, debilu!
– Z całym szacunkiem, ale nie sądzę, by był to dobry pomysł.
– A ja wdęcz przeciwnie! – wtrąca niepytana. – Na pewno uda nam się dazem wykonać kawał dobdej doboty.
– To prawda – zgadza się z nią Radek. – Artur, w biznesie trzeba mieć dobrego partnera.
– Z tego co wiem, ty idziesz z żoną.
– Uwierz mi, że ona jest idealną partnerką w takich sytuacjach – odpowiada lekko rozbawiony.
– To dlaczego ja mam iść z Kaśką?
– Bo nie masz żony. – Śmieje się.
– Ale mam dziewczynę – wypalam. – Średnio jej się spodoba taki układ. Poza tym jestem przekonany, że świetnie odnalazłaby się na takiej imprezie.
– Spotykasz się z kimś?
Oboje patrzą na mnie badawczo.
– Tak – odpowiadam pewnie.
– Wdóciliście do siebie z Beatą? – pyta Kaśka, nie kryjąc ani rozczarowania, ani ciekawości.
– Nie – odpowiadam zgodnie z prawdą, świadomy, że nigdy bym jej nie namówił, by udawała dla mnie, że jest inaczej. Tym bardziej że konieczność mojej obecności na Rozdaniu i koniec naszego związku mają wspólny mianownik.
– To kto to? – dopytuje.
– Ktoś inny.
– Czym się zajmuje? – pyta Radek.
Ponownie czuję na nadgarstku wibracje i wypalam pierwsze, co pojawia się w mojej głowie.
– Pracuje w HR. Prowadzi rekrutacje i szkolenia. Takie tam.
– Poważnie?
– Noo – brnę niezrażony. – Pewnie nawet będzie znała kilka osób na tym balu.
– Spotykasz się z Alą?! – wypala nagle Kaśka.
Zajebie mnie… Obie mnie zajebią.
– Tak – odpowiadam wyłącznie pod presją ich oczekiwania.
– O, znasz ją? – pyta Radek zaciekawiony.
– Właśnie, znasz ją? – dopytuję, czując zimny pot na karku.
– Przedstawiłeś nas sobie kiedyś w Hodmonie, nie pamiętasz? – Oczywiście, że nie. – Poza tym często ją widuję w towarzystwie twojej siostdy. Przyjaźnią się, pdawda?
– Tak.
Urwą mi jaja i zrobią sobie z nich wisiorki na wesele.
– Ale zadaz… Ona nie jest z tym Madkiem, tym od nieduchomości?
Do jasnej cholery, skąd ona to wszystko wie?
– Już nie. – To akurat prawda.
– No bez jaj! – Uderza ręką w kolano z podekscytowania. – Zedwała z nim dla ciebie?
– Kaśka, bez pochopnych wniosków!
– A ty dla niej z Beatą?
– Nie, Kaśka, nie tak było – mówię z irytacją, ale ona tylko zaśmiewa się pod nosem, mamrocząc:
– A to dobde…
Zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, wtrąca się Radek:
– Dobra. W takim razie, Kaśka, proszę, zostaw nas samych.
Dziewczyna wstaje i wychodzi z miną wyrażającą poczucie misji podzielenia się ze światem nowinkami, które właśnie do niej dotarły. Wiem, że jeśli pozwolę jej teraz odejść, to będę w czarnej dupie, ale nie mogę tak po prostu wyjść z gabinetu szefa, który nagle ma potrzebę rozmowy.
– Ta twoja dziewczyna… – Ta, dziewczyna. – Wie o awansie?
– Jasne.
Skoro właśnie została moją dziewczyną, równie dobrze może wiedzieć wszystko.
– I?
– Jak już słyszałeś, to przyjaciółka mojej siostry. Znamy się już długo, nie ma niespodzianek. – Przynajmniej brzmi całkiem wiarygodnie.
– No dobrze, cieszę się. W takim razie prześlę ci szczegóły dotyczące balu na maila i możemy wracać do pracy.
Z nas dwóch przynajmniej on się cieszy.
– Świetnie.
Wstaję i ciężkim krokiem ruszam, by zmierzyć się z rzeczywistością, którą w jedną minutę wywróciłem do góry nogami. W kolejnej minucie udaje mi się ustalić, że Kaśka zdążyła już radosnym krokiem spierdolić na lunch. W najlepszym scenariuszu – urządzą sobie na mnie radosną masakrę ostrymi narzędziami, zakopią mnie gdzieś pod blokiem z graffiti _Niebko terror_ i nie będę musiał się tym przejmować.
Alicja
– Strzeli.
– Nie strzeli. Nie dzisiaj – szepczą konspiracyjnie.
– Strzeli i pewnie trafi we mnie.
– Myślę, że wczoraj była większa szansa.
– W takich chwilach cieszę się, że noszę okulary. Przynajmniej nie dostanę w oko.
– Nie mów hop. Nie wiesz, pod jakim kątem strzeli.
Siedzę z Jolą i Anką w firmowej kuchni i jak zwykle dziewczyny martwią się, czy dziś będzie ten dzień, kiedy guzik w opiętej koszuli Adriana przestanie walczyć o pozostanie jej częścią i zrobi komuś krzywdę.
– Mam nadzieję, że do szesnastej przestanie padać. Nie wzięłam parasolki – marudzę. Znowu będę musiała kupić, bo przecież nigdy nie mam żadnej przy sobie.
– To pojedziesz tramwajem albo zamówisz taksę – radzi Anka.
– Serio? – Jola wyręcza mnie w odpowiedzi. – Od dzisiaj mieszkasz w tym mieście? Ludzie tu wariują, jak spadnie kilka kropel deszczu. Lekko mokry chodnik i już autobusy i tramwaje zapchane i poopóźniane, a o taksówce możesz pomarzyć!
– Daj spokój, Jolka, skąd księżniczka może to wiedzieć? – wtrącam z przekąsem.
Anki facet pilnuje, by jego ukochana nie zaznała nieprzyjemności związanych z komunikacją miejską i niepogodą. Prowadzi własny biznes i dużo pracuje, ale zawsze ma tak zorganizowany dzień, by przywieźć Ankę do pracy i ją odebrać. Dlatego nazywamy ją księżniczką i wytykamy na każdym kroku wszystkie przywileje, jakie ma z tego związku.
– No tak – przyznaje Jola. – Kilka miesięcy życia w bańce mydlanej wystarczyły, by zapomnieć o przykrościach ziemskiej tułaczki…
– Zazdrościcie – kwituje Anka, poniekąd słusznie.
– Poza tym – wracam do tematu – w drodze na tramwaj zmoknę tak samo jak w drodze do domu.
Z domu do pracy mam nieco ponad kwadrans spaceru. Nie opłaca mi się iść na przystanek i czekać na komunikację miejską.
– Jeśli chcesz, poproszę Grześka, by cię odwiózł.
W tym momencie do rozmowy decyduje się dołączyć Adrian. Adrian pracuje z nami od roku. Na samym początku nie ukrywał, że jest mną zainteresowany, ale przystopował, gdy dowiedział się, że jestem w wieloletnim szczęśliwym związku. Jakiś czas temu dowiedział się, że mój wieloletni szczęśliwy związek się zakończył i odnowił starania ze zdwojoną siłą. Nie mam nic przeciw poznaniu kogoś nowego, choć w mojej sytuacji i tak nie ma to sensu, ale absolutnie nie jestem zainteresowana spotykaniem się z nim.
Adrian ogólnie jest przystojny i sympatyczny. Jest też nachalny, nie rozumie mojej odmowy i każdego dnia doprowadza mnie do szału. Nie jest w moim typie – wielbi siłownię, jest przesadnie umięśniony, kilka razy dziennie poprawia w lustrze precyzyjnie ułożone włosy i wszyscy w firmie boją się, że pewnego dnia kogoś trafi w oko guzik, który nie wytrzyma napięcia na jego torsie.
– Nie martw się o deszcz, ja cię z przyjemnością odwiozę.
Nie mógł powiedzieć tego bez puszczenia do mnie oczka. Jak najuprzejmiej potrafię, odpowiadam:
– Dziękuję, nie będę ci robić kłopotu.
– Wiesz, że to żaden kłopot. Zaprosisz mnie do siebie na ciasteczko i będziemy kwita.
Na całe szczęście nie muszę odpowiadać, ponieważ sytuację ratuje mój dzwoniący telefon, co przypomina mi, że nie wracam po pracy do domu. Zerkam na wyświetlacz, szybko odbieram i wychodząc z kuchni, rzucam tylko:
– Przepraszam, to pilne.
Z deszczu pod rynnę. Dzwoni Julka, by standardowo sprawdzić „jak mi tam”.
– No hej. Jak ci tam?
– Bez zmian.
Codziennie musi się upewnić, że wszystko w porządku, i sprawdzić, jak bardzo jestem smutna. Nie: czy jestem smutna, a: jak bardzo. Co do zasady muszę być smutna, ponieważ zakończyłam kilkuletni związek i jestem teraz sama. Po drugie w tym roku kończę trzydzieści lat i jestem sama. Po trzecie, nigdy niewypowiedziane na głos, ale najważniejsze: wielkimi krokami zbliża się ślub Julii i Rafała, na którym mam być druhną. Czy przyjdę sama? Czy na tę okazję jednak zejdę się z Markiem? Czy zaproszę znajomego? Czy będzie to ktoś, kogo Jula zna? Czy w tym celu odświeżę zapomniane konto na Tinderze? Wiem, że te pytania huczą w głowie mojej przyjaciółki ciężkim echem. Jeśli chciałabym zaprosić osobę towarzyszącą, to kogoś, kto będzie umiał się zachować na przyjęciu, kto dobrze będzie się prezentował na zdjęciach i najlepiej będzie częścią rodziny, a nie kimś przypadkowym z łapanki. Jula nie wie, że planuję przyjść sama. Nie mówię jej tego, bo boję się, że nie wpiszę się tym w jej idealny scenariusz. Pozwalam jej gnębić mnie tymi telefonami i wiszącymi w powietrzu pytaniami. Pozwalam dlatego, że odkąd trzy miesiące przed jej weselem zerwałam z Markiem, rozumiała, że nie chcę tego ciągnąć na siłę, bo nie jest on miłością mojego życia. Poza tym nigdy na głos nie powiedziała, że jest na mnie wściekła, bo teraz jej świadkowa przyjdzie nie wiadomo z kim. A wiedziałam, że tak jest, bo w kwestii tego wydarzenia dosłownie wszystko musiało być pod jej kontrolą.
Dużo zawdzięczam tej dziewczynie. Poznałyśmy się ponad sześć lat temu. Dosiadła się do mnie, gdy siedziałam przy barze w restauracji, w której wystawiła mnie moja randka z Tindera. Rany, jak ja chciałam się z nim spotkać! Tak dobrze nam się rozmawiało… Wypiłyśmy razem kilka drinków i za jej namową przestałam czekać, aż mój idealny mężczyzna odpisze i się wytłumaczy. Usunęłam Tindera i zapiłyśmy smutki. Można jednak powiedzieć, że zgodnie z nadziejami poznałam tamtego dnia osobę, która została w moim życiu, zmieniając je na lepsze. Właśnie wtedy skończyły się smutne wieczory w pojedynkę. Nie zliczę osuszonych wspólnymi siłami butelek Liebfraumilch, godzin przetańczonych z radości i na poprawę humoru, wymienionych wiadomości ani przekazanych sobie historii, niejednokrotnie okraszonych komentarzem „tylko nie mów nikomu”.
Zdaję sobie sprawę z tego, że Julka zawsze pragnęła mieć bajkowy ślub i perfekcyjne wesele, dlatego daję się wciągnąć w to przesadzone przedślubne szaleństwo, odliczając dni do jego końca.
Oczywiście przy okazji przypomina mi, że widzimy się dziś celem wyboru nalewki mającej być elementem upominków dla gości. To chyba najprzyjemniejsze z zadań, które dla nas przygotowała.
Potem dowiaduję się od szefa, że muszę poprowadzić dziś szkolenie w zastępstwie za Damiana, którego wymówka mnie nie obchodzi, bo jestem pewna, że po prostu chciał się z tego wymiksować.
Przezornie uprzedzam, że się spóźnię, i zabieram się do pracy.
***
Oczywiście zmokłam, ale dla mojej przyjaciółki staram się zachować pogodę ducha. Poza tym lubię odwiedzać Julię w jej mieszkaniu. Zawsze razem siedzimy w przestronnym, wysokim salonie, urządzonym w pastelowych, delikatnych kolorach.
Gdy spotykamy się tylko we czwórkę, Julia i Rafał zawsze siadają na welurowej pomarańczowej sofie, a my na żółtych fotelach tego samego materiału. Artur na tym bliżej okna. Ja siadam bliżej drzwi prowadzących do korytarza. Lubię tę regułę. Powstała sama z siebie i zawsze się tego trzymamy.
Gdy docieram spóźniona, na stoliku stoją już przygotowane nalewki i kieliszki. Witam się ze wszystkimi i zauważam, że szanowny drużba nawet nie raczy się odezwać. Nie oczekuję uścisków, ale to zwykłe „cześć” raczej zawsze odpowiadał. Widzę, że jest dziwnie spięty i zamyślony.
Artur parę tygodni temu zakończył związek z Beatą. Było to do przewidzenia. Od kiedy go znam, czyli jakieś pięć lat, nie był w związku dłużej niż pół roku. Julka jednak miała nadzieję, że Beata to ta jedyna. Wcale nie dlatego, że ją tak polubiła (mam wrażenie, że w ogóle jej nie lubiła). Julka absolutnie nie może wyobrazić sobie, że jej świadkowie przyjdą na ślub z osobami towarzyszącymi, których imion nie będzie pamiętała za dziesięć lat, pokazując zdjęcia z ceremonii dzieciom. Mam nadzieję, że Artur nie planuje właśnie ogłosić jakiejś nowinki na temat nowej dziewczyny. Mógłby się poświęcić i też przyjść sam na to wesele. W innym wypadku po prostu boję się, jak panna młoda to przyjmie. Mogłam z nim o tym wcześniej porozmawiać, bo coś czuję, że ma dla nas rewelacje.
Julka prezentuje nalewki, o których wiemy już wszystko, bo robił je jej tata. Teraz musimy wybrać najlepszy smak i, co w tym wypadku nie mniej istotne, najlepszy odcień. Artur wyraźnie jej nie słucha, a gdy w kieliszkach pojawia się zawartość, niemal natychmiast je opróżnia. Wyczuwam kłopoty.
Artur
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji