Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

O społeczności katolickiej: konferencye miane w Kościele N. P. Maryi w Paryżu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O społeczności katolickiej: konferencye miane w Kościele N. P. Maryi w Paryżu - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 463 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

O PO­KO­RZE STWO­RZO­NEJ W DU­SZY PRZEZ NA­UKĘ KA­TO­LIC­KĄ.

Każ­da dok­try­na może być roz­wa­ża­ną bądź w cie­le na­ucza­ją­cem, co ją po­sia­da i roz­sze­rza, bądź w źró­dłach co ją za­wie­ra­ją, w skut­kach ja­kie wy­wie­ra, w za­ło­ży­cie­lu, bądź na­resz­cie w sa­mej jej isto­cie. Oto dla­cze­go, pa­no­wie, bę­dąc po­wo­ła­nym do wy­ło­że­nia wam na ka­zal­ni­cy tej za­sad na­uki ka­to­lic­kiej, trak­to­wa­łem na­sam­przód o ko­ście­le, o cha­rak­te­rach jego, jego kon­sty­tu­cyi, po­wa­dze, o sto­sun­kach jego do wła­dzy świec­kiej; po­tem o źró­dłach jego na­uki, ja­ko­to: o po­da­niu, pi­śmie, ro­zu­mie, wie­rze, a na­resz­cie, w roku ze­szłym prze­sze­dłem do tych wpły­wów, ja­kie na­uka ta wy­wie­ra na umysł nasz. Wi­dzie­li­ście, że two­rzy ona w nim prze­świad­cze­nie ro­zu­mo­we, to­jest: prze­ko­na­nie opar­te na roz­my­śle, ab­so­lut­ne, nie­wzru­szo­ne, a oprócz tego jesz­cze daje prze­świad­cze­nie nad­umy­sło­we, to­jest: prze­ko­na­nie nie pi­śmien­ne, czy­ste świa­tła pew­no­ści, wy­łą­cza­ją­ce wszel­ką wąt­pli­wość; po­tem daje ona jesz­cze wie­dzę, co przez roz­cią­głość swo­ję, przez swo­ję głę­bo­kość i ja­sność prze­cho­dzi wszel­ką wie­dzę ludz­ką. Na­resz­cie wy­ka­za­łem, że po­mię­dzy ro­zu­mem ludz­kim i ro­zu­mem ka­to­lic­kim za­cho­dzą sto­sun­ki zgo­dy, po­jet­no­ści, ana­lo­gii, wza­jem­ne­go stwier­dza­nia prawd, ale za­wsze na stro­nę ro­zu­mu ka­to­lic­kie­go ob­ja­wia się wszę­dzie pierw­szeń­stwo i wyż­szość.

Dziś, pa­no­wie, pój­dzie­my da­lej po tej dro­dze, któ­rą­śmy od­kry­li przed wami, bo wy­ni­kło­ści umy­sło­we nie są jesz­cze osta­tecz­ne­mi wy­ni­kło­ścia­mi czło­wie­ka; kie­dy czło­wiek uj­rzał co kie­dy świa­tłem, co tli w niem, od­krył on, jak­by to nie było da­le­ko, przed­miot ja­kiś; na­tych­miast ob­ja­wia się w nim inna stro­na, inna po­tę­ga du­cha, a tą po­tę­gą jest uczu­cie. Do przed­mio­tu tego po­cią­ga coś czło­wie­ka, aż się ob­ja­wi w nim trze­cia wła­dza, sie­dli­sko jego po­tę­gi: owła­da tem uczu­ciem, kie­ru­je nim, wy­da­je czy­ny we­wnętrz­ne i ze­wnętrz­ne i po­ru­sza ca­łem jego ży­ciem.

Dla­te­go to, pa­no­wie, po­trze­ba wie­dzieć, po­tem, kie­dy już na­uka ka­to­lic­ka wy­wo­ła­ła w umy­śle na­szym prze­świad­cze­nie o swo­jej rze­tel­no­ści, prze­ko­na­nie wy­ro­zu­mo­wa­ne, po­trze­ba, po­wia­dam, zba­dać co ona two­rzy w uczu­ciu i w woli na­szej, albo, je­że­li wo­li­cie, po­trze­ba po­znać, ja­kie wpły­wy wy­wie­ra ona na du­szę. Taki jest przed­miot te­go­rocz­nych na­szych kon­fe­ren­cyj. Roz­pocz­nę je bez in­ne­go wstę­pu, ostrze­gł­szy was tyl­ko przed­tem, że sło­wo ludz­kie… nie jest ni­czem samo przez się i że wszel­ka wy­mo­wa jest czczym tyl­ko dźwię­kiem, je­że­li duch boży nie za­płod­ni jej wprzó­dy. Pro­szę więc tych z was, któ­rzy są chrze­ścia­na­mi, aby wznie­śli ser­ca swo­je do Boga, by bło­go­sła­wień­stwo Jego zstą­pi­ło na nas; a tych co nie mają szczę­ścia być chrze­ścia­na­mi, by przy­czy­ni­li się ze swej stro­ny do­brą wolą do usi­ło­wań sło­wa, któ­re usły­szą tu­taj, i do chę­ci brat­nich tych serc wszyst­kich, bo będą po­ma­gać temu sło­wu, by ono przy­ję­ło je i pod­nio­sło do praw­dy.

Naj­pierw­szym i naj­na­tu­ral­niej­szym przed­mio­tem po­zna­nia ludz­kie­go jest sam czło­wiek. Na sie­bie sa­me­go pada jego naj­pierw­szy po­gląd i do sie­bie za­wsze on w koń­cu po­wra­ca; może on ode­rwać się od wszel­kiej my­śli, na­wet od my­śli o Bogu, my­śli o świe­cie; ale choć­by jak za­my­kał wzrok du­cha swe­go, nig­dy prze­cież nic zdo­ła on ode­rwać się od swo­jej wła­snej isto­ty. I dla­te­go to, pa­no­wie, prze­świad­cze­nie, ja­kie czło­wiek ma o so­bie sa­mym, jest tu naj­więk­sze­go zna­cze­nia. Wszel­kie inne uczu­cie, ja­kie­by ono nie było po­tęż­ne, może być pod­bi­te, może być po­ko­na­ne przez czło­wie­ka, bo za­wsze może się on od­dzie­lić od przed­mio­tów, co je wy­da­ły; ale od uczu­cia o so­bie sa­mym, od uczu­cia, od­po­wia­da­ją­ce­go wzro­ko­wi, któ­ry czło­wiek usta­wicz­nie za­ta­pia w so­bie, ani na jed­nę chwi­lę na­wet uwol­nić się nie jest on w sta­nie… A po­nie­waż uczu­cie przy­pie­ra do woli, a wola jest sprę­ży­ną wszel­kie­go dzia­ła­nia, mo­że­cie wiec po­jąć, że kwe­stya o świa­do­mo­ści sa­me­go sie­bie jest ka­pi­tal­ną kwe­styą, w rze­czy mo­ral­nej isto­ty czło­wie­ka.

Otwie­ram więc ze stra­chem ser­ce czło­wie­ka i wca­le nie mam po­trze­by za­cho­dzić w niem bar­dzo da­le­ko; nie­ste­ty! dość jest bym od­krył tyl­ko moje wła­sne ser­ce, aby się do­wie­dzieć co się… dzie­je w du­szy ludz­kiej. Otwie­ram więc ser­ce czło­wie­ka i wi­dzę tam, że ko­cha sa­me­go sie­bie. Ko­cha sie­bie i wca­le go za to nie ga­nię: dla­cze­góż-bo miał­by się on nie­na­wi­dzieć? Ale mi­łość ta jest wy­łącz­ną: on ko­cha tyl­ko sie­bie, uko­chał na­de­wszyst­ko, uko­chał aż do py­chy, aż do chę­ci sta­nia się pierw­szym, naj­pierw­szym w ca­łym świe­cie… Wejdź­my w sie­bie: czy uro­dzi­li­śmy się na tro­nie, czy w ja­kiej wa­lą­cej się cha­cie rze­mieśl­ni­ka, w du­szy na­szej, od chwi­li w któ­rej ży­cie mo­ral­ne obu­dzi­ło się w nas z uśpie­nia, nie prze­sta­wa­li­śmy wzdy­chać do wy­nie­sie­nia się spo­łecz­ne­go. Ce­zar, mó­wią, prze­jeż­dża­jąc raz przez ja­kąś wio­skę al­pej­ską i po­strze­ga­jąc na pla­cu jej ruch wiel­ki z po­wo­du wy­bo­ru na­czel­ni­ka, za­trzy­mał się na chwi­lę przed­tem wi­do­wi­skiem. To­wa­rzy­sze ota­cza­ją­cy go dzi­wi­li się temu: czyż i tu sa za­bie­gi o pierw­szeń­stwo? A Ce­zar, jako wiel­ki czło­wiek, po­wie­dział im te pa­mięt­ne sło­wa: "Wo­lał­bym być pierw­szym w tej nędz­nej wio­sczy­nie, niż dru­gim w Rzy­mie." Je­st­to praw­dzi­wy wy­krzyk na­tu­ry. Gdzie­by­śmy nie byli, chce­my ko­niecz­nie być pierw­sze­mi. Ar­ty­ści, któ­rych po­wo­ła­niem od­twa­rzać przy­ro­dę dłu­tem lub pędz­lem, mów­cy, umie­ją­cy obu­dzać my­śli wiel­kie w du­szach tłu­mów, wo­dzo­wie do­wo­dzą­cy puł­ka­mi i obie­cu­ją­cy im po­raż­kę nie­przy­ja­ciół, mi­ni­stro­wie rzą­dzą­cy pań­stwa­mi, mo­ca­rze nie­spo­koj­ni pod pur­pu­rą: wszy­scy wzdy­cha­my do pierw­szeń­stwa, do pierw­szeń­stwa sa­mot­ne­go. Wte­dy tyl­ko je­ste­śmy za­do­wo­le­ni, kie­dy mie­rząc wzro­kiem to co nas ota­cza, znaj­du­je­my w oko­ło czczość, a po za tą czczo­ścią, jak moż­na naj­da­lej, cały świat ta­rza­ją­cy się w pro­chu i czczą­cy nas jak bó­stwo.

Mło­dzian ja­kiś otrzy­mał od przy­ro­dy szczę­śli­wy wy­raz twa­rzy: ma on wło­sy ja­sne, oczy błę­kit­ne, czo­ło wy­nio­słe, uśmiech wdzięcz­ny; isto­ta lek­ka, my­śli­cie może, że wzdy­cha do prze­zna­cze­nia kwiat­ka po­lne­go: ale my­li­cie się, i on ma­rzy o pierw­szeń­stwie i wła­dzy. Z temi sła­be­mi związ­ka­mi, co łą­czą ser­ca, sta­ra się on być jed­no­dzien­nym przed­mio­tem po­dzi­wu na tym świe­cie, gdzie się scho­dzą wszel­kie cza­ry i chwa­ły, i te więd­ną­ce w tej­że chwi­li, w któ­rej wła­śnie po­wsta­ły.

Jed­nem sło­wem, pa­no­wie, za­wsze i wszę­dzie dą­ży­my do pierw­szeń­stwa na­wet przez to, co jest zu­peł­nie ni­czem . Nie będę się wię­cej roz­wo­dził nad tą praw­dą, bo sta­ła się już ona wy­tar­tym ogól­ni­kiem, a ja, za ła­ską Bożą, mam wstręt do wszel­kich po­dob­nych ko­mu­na­łów.

Ale oto co ztąd wy­pły­wa: kie­dy czło­wiek tak upo­jo­ny swo­ją wła­sną god­no­ścią, po­pa­trzy w oko­ło sie­bie, czyż znaj­du­je on co­kol­wiek, coby od­po­wia­da­ło tym pysz­nym złu­dze­niom jego? Nie! Znaj­du­je on zu­peł­nie co in­ne­go: po­strze­ga już sfor­mo­wa­ne sze­re­gi, w któ­rych nie masz wca­le dla nie­go miej­sca; hie­rar­chia ro­do­wa, wspo­mnie­nia sta­rej sła­wy, co prze­szło wie­ki całe na czo­le na­wet czło­wie­ka bez za­słu­gi, bije bla­skiem wspo­mnień dzie­jo­wych; hie­rar­chia daru, jaki przy­ro­da roz­da­ła w przy­stę­pie swo­ich ka­pry­sów; hie­rar­chia, któ­ra, po­mi­mo wszel­kich zży­mań się na­szych, sta­je wy­żej od nas i za­da­je na­szej du­mie nie­za­go­jo­ne rany; hie­rar­chia ma­jąt­ku, po­wsta­ła z cnót, z wy­stęp­ków, albo z pro­stej prze­bie­gło­ści; hie­rar­chia wszel­kie­go kształ­tu i imie­nia, opar­ta na pra­wach, po­da­niach, opar­ta na ko­niecz­no­ści, na prze­pa­ściach wresz­cie, go­to­wych za­wsze roz­stą­pić się kie­dy tyl­ko po­wsta­ją na to, co czas wy­sta­wił w po­śród krwi i zno­ju. Wi­dząc to wszyst­ko, czło­wiek spa­dły z ni­co­ści wpo­śród wszyst­kich tych ma­je­sta­tów, co go wy­zy­wa­ją do boju, zży­ma się, obu­rza; od­dzia­ły­wa z całą mocą ener­gii bę­dą­cej w nim, a go­to­wej na­wet po­wstać prze­ciw sa­mej przy­ro­dzie, jak Ajax, ma­ją­cy umrzeć, gro­ził ułam­kiem mie­cza swe­go sa­me­mu ma­je­sta­to­wi bo­gów. Duma wzbu­rzo­na wy­zy­wa wszyst­ko; nie­na­wiść dla wyż­szo­ści, co go prze­ra­sta ze­wsząd, łą­czy się w jego ser­cu z nie­na­wi­ścią rów­no­ści, któ­rą od­trą­ca z po­gar­dą. Ma­ho­met zda­je się po­wie­dział gdzieś:

"Rów­ni! już od­daw­na Ma­ho­met nie ma so­bie rów­nych!"

Nie wie­cież, że ce­zar wie­ków no­wych, ode­braw­szy w Egip­cie list od człon­ka In­sty­tu­tu, po­czy­na­ją­cy się od słów: "Mój ko­cha­ny ko­le­go, " mnąc pa­pier ten ręką, co pod­pi­sy­wa­ła zwy­cięz­two, po­wta­rzał z po­gar­dą: "Mój ko­cha­ny ko­le­go! co za styl!" Na­próż­no, pa­no­wie, sta­no – wimy rów­ność w kon­sty­tu­cy­ach: duma nie zgo­dzi się na nią, chy­ba dla­te­go tyl­ko, by po­ni­żyć wyż­szych od nas, a wca­le nie dla­te­go, aby pod­nieść tych, co są ni­żej. Nie­na­wiść wyż­szo­ści, za­rów­no ścią­ga dla sie­bie nie­na­wiść rów­no­ści i po­gar­dę niż­szo­ści. Gdy­byż przy­najm­niej w ser­cu tem opę­ta­nem żą­dzą pierw­szeń­stwa, pa­no­wa­ła praw­dzi­wa wyż­szość! Ale py­cha łą­czy się aż nad­to do­brze z ni­sko­ścią; skry­ta ni­skość żyje w du­mie i za­da­je so­bie męki, ja­kich­by nie wy­my­ślił pew­no naj­okrut­niej­szy ty­ran. To su­mie­nie tak de­li­kat­ne na wszel­kie sła­bo­ści tych co sto­ją wy­żej, to su­mie­nie, po­wia­dam, sprze­da­je się i ku­pu­je: po­ni­ża się by się pod­nieść; na klęcz­kach że­brze o pur­pu­rę, któ­rą po­kry­je na­gość swo­ję; przyj­mu­je po­gar­dę, byle tyl­ko przez to na­być pra­wa od­dać ją z li­chwą.

Oto, pa­no­wie, czło­wiek, ja­kim jest, po­czu­cie ja­kie ma o so­bie i na­stęp­stwa nor­mal­ne tego po­czu­cia. Ja­koż, mó­wie, że wi­docz­nie i bez wiel­kich wy­sił­ków lo­gi­ki, uczu­cie to uwa­żać na­le­ży za fał­szy­we, nie­ludz­kie, zgub­ne! Uczu­cie to jest fał­szy­we, bo nie­po­do­bień­stwem jest, by wszy­scy byli pierw­sze­mi, a na­stęp­nie my­ślą przy­ro­dy, albo Opatrz­no­ści, ja­kie­go­by­ście w tym wzglę­dzie nie uży­li wy­ra­zu, nie mo­gło być po­wo­ła­nie nas wszyst­kich do pierw­szeń­stwa spo­łecz­ne­go. Gdy­by po­dob­ne na­czel­nic­two było istot­nie ce­lem na­szym i po­wo­ła­niem, by­ła­by tyl­ko jed­na isto­ta, a na­wet i wte­dy nie by­ła­by ona pierw­szą, bo ko­niecz­nie, aby mo­gła być pierw­szą, po­trze­ba­by było, aby była ostat­nią.

Uczu­cie to jest nie­ludz­kie, bo uwa­ża za nie­god­ne to wszyst­ko, co nie zdo­ła­ło pod­nieść się do pierw­szeń­stwa, bo po­gar­dza wszyst­kiem co nic było tak Szczę­śli­wem, albo tak moc­nem, aby so­bie wy­ro­bić wyż­sze sta­no­wi­sko.

Na­resz­cie jest to uczu­cie zgub­ne, bo zo­sta­je w wy­raź­nej sprzecz­no­ści ze wszel­kie­mi wa­run­ka­mi ży­cia.

Py­cha żąda bez koń­ca, a ży­cie udzie­la bar­dzo mało, tem okrut­niej, że ob­da­rza kil­ku, a uka­zu­je zda­la zzia­ja­nej du­mie tych kil­ku szczę­śliw­ców, ja­ko­by nor­mę ży­wo­ta ludz­kie­go. Py­cha mówi wy­rob­ni­ko­wi, że jest władz­cą, i bie­dak ten od­cho­dzi z my­ślą peł­ną tej mnie­ma­nej wła­dzy, wy­cią­gać na uli­cy rękę po pra­cę, któ­ra za­wsze przy­cho­dzi, a któ­rą on za­wcza­su hań­bi swo­je­mi na­ło­ga­mi. Jak­że chce­cie, żeby szczę­ście ist­nia­ło w sprzecz­no­ści tak bo­le­snej po­mię­dzy tem co czu­je­my, i tem co jest istot­nie?

Na­uka ka­to­lic­ka, pa­no­wie moi, za­ło­ży­ła so­bie zmie­nić z grun­tu to zda­nie, ja­kie mamy od na­tu­ry o so­bie sa­mych. Po­wsta­ła ona prze­ciw nie­mu, pod­czas kie­dy jesz­cze wy­da­wa­ło się ono nie­zgła­dzo­nem, kie­dy zda­wa­ło się być samą isto­tą na­szą: na­uka ka­to­lic­ka za­mie­rza­ła wpo­ić w nas inne, wca­le od­mien­ne od tego prze­ko­na­nie, i po­dzi­wiam tę jej na­dzie­ję i tę pew­ność w jej zmie­rza­niu do celu. Po­dzi­wiam na­ukę, co nie boi się wy­wró­cić na­tu­rę ludz­ką do grun­tu, co nie­tyl­ko chce wy­ko­rze­nić w czło­wie­ku jego uczu­cie za­sad­ni­cze, ale owszem two­rzy na miej­scu jego uczu­cie zu­peł­nie prze­ciw­ne pierw­sze­mu i obie­cu­je so­bie za­szcze­pić je w sa­mej głę­bi­nie ser­ca. Czło­wiek żył py­chą, od­tąd żyć bę­dzie po­ko­rą. A co to jest po­ko­ra? Jest przy­ję­cie do­bro­wol­ne sta­no­wi­ska, wy­zna­czo­ne­go nam w spo­łecz­no­ści istot nam rów­nych, po­sia­da­nie sie­bie z umiar­ko­wa­niem rów­nem temu, co nie jest nas war­te. Py­cha sta­ra­ła się pod­nieść, po­ko­ra usi­łu­je zni­żyć; py­cha obej­mo­wa­ła w so­bie nie­na­wiść wyż­szo­ści, po­gar­dę niż­szo­ści; po­ko­ra mie­ści w so­bie mi­łość i cześć dla wyż­szo­ści w tych, któ­rych Opatrz­ność po­sta­no­wi­ła nad nami, mi­łość i cześć dla rów­no­ści w tych, któ­rych Opatrz­ność uczy­ni­ła nam rów­ne­mi, mi­łość i cześć dla niż­szo­ści nie­tyl­ko w tych, któ­rych Opatrz­ność uczy­ni­ła niż­sze­mi od nas, ale na­wet dla nas sa­mych i w spo­so­bie bez­względ­nym. Py­cha sta­ra­ła się być pierw­szą, po­ko­ra chcia­ła­by za­jąć ostat­ni szcze­bel; py­cha chcia­ła być władz­cą, po­ko­ra chce stać się słu­gą. Uczu­cie dziw­ne, nie ma­ją­ce na­wet przed­tem na­zwy w mo­wach ludz­kich, a wy­ra­bia­ją­ce so­bie imię, dzie­je i sła­wę.

Po­wie­dzia­łem sła­wę, bo nie my­śl­cie, żeby py­cha mia­ła na celu po­ni­żyć was, owszem mia­ła ona za cel wy­wyż­szyć was; żad­na inna dok­try­na, pa­no­wie moi, nie mia­ła tyle chę­ci pod­nie­sie­nia du­szy ludz­kiej, ile na­uka ka­to­lic­ka; żad­na inna nie oka­za­ła jej rów­nie wiel­kiej i rów­nie nad­zwy­czaj­nej am­bi­cyi. Ona mówi usta­wicz­nie du­szy na­szej o jej po­cho­dze­niu i o jej ce­lach bo­skich; za­stę­pu­je dla niej nie­śmier­tel­ność wiecz­no­ścią, daje jej Boga za bra­ta, a nie­bo za oj­czy­znę; na­peł­nia­ją ta­kiem po­sza­no­wa­niem dla niej sa­mej, że naj­mniej­sze po­mro­cze­nie pra­wo­ści i su­mie­nia przej­mu­je ją stra­chem i dar­mo­by sta­ra­ła się żyć spo­koj­ną, gdy­by naj­lżej­sza plam­ka spla­mi­ła czy­stość jej oso­bi­stej god­no­ści. Tak więc naj­wyż­sze pod­nie­sie­nie du­szy po­win­no łą­czyć się i łą­czy się istot­nie, w na­uce ka­to­lic­kiej, z naj­głęb­szą po­ko­rą. Jak­że to się dzie­je? Jak­że nie­ogra­ni­czo­na duma może się zgo­dzić z dąż­no­ścią cał­kiem jej prze­ciw­ną?

Mógł­bym, pa­no­wie moi, nie szu­kać wca­le wy­ja­śnie­nia tej za­gad­ki, trak­tu­ję bo­wiem tyl­ko o fe­no­me­nach sa­mych na­uki ka­to­lic­kiej; jed­nak­że, nie od rze­czy jest, czas od cza­su, do­tknąć sa­me­go we­wnętrz­ne­go rdze­nia przed­mio­tu na­sze­go. Znie­śmy więc sprzecz­ność po­zor­ną, co nas zaj­mu­je w tej chwi­li i prze­drzyj­my się do sa­mej isto­ty po­ko­ry. Wiedź­cie więc, pa­no­wie, że praw­dzi­we wy­nie­sie­nie się nie jest w wy­nie­sie­niu po­rząd­ku ma­te­ry­al­ne­go, albo ze­wnętrz­ne­go istot. Praw­dzi­we wy­nie­sie­nie, wy­nie­sie­nie istot­ne i wiecz­ne: to wy­nie­sie­nie za­słu­gi, wy­nie­sie­nie cno­ty. Uro­dze­nie, ma­ją­tek, je­niusz są ni­czem w ob­li­czu Boga. Bo czem może być uro­dze­nie w oczach Boga, któ­ry nie miał nig­dy po­cząt­ku? Czem są do­stat­ki u Boga, któ­ry cały świat stwo­rzył? Czem jest ge­niusz w oczach Boga, któ­ry jest du­chem nie­skoń­czo­nym, i od kogo mamy ten pło­my­czek dziw­ny, któ­ry zwie­my tem pięk­nem imie­niem? Wi­docz­nie wszyst­ko to jest ni­czem. To co zna­czy coś­kol­wiek u Boga, co nas zbli­ża do Nie­go, jest wy­nie­sie­niem się oso­bi­ste­mi, po­wsta­łem z usi­ło­wań cno­ty, któ­ra, na ja­kim­by­śmy szcze­blu nie byli po­sta­wie­ni, za­wsze od­bi­ja w du­szy po­waż­ny ob­raz Bó­stwa. Ja­koż, im wię­cej cno­ta wzno­si się z po­zy­cyi niz­kiej, tem więk­szą jest jej za­słu­ga. Na­śla­do­wać Boga, kie­dy się jest pra­wie u pod­nó­ża tro­nu Jego, kie­dy się Go wi­dzi pra­wie twarz w twarz, ła­twą jest rze­czą; ale nie­chno isto­ta po­sta­wio­na na niz­kim stop­niu, niech czło­wiek pro­sty, bez uro­dze­nia, bez mie­nia, bez ge­niu­szu, zgar­bio­ny nad na­rzę­dzia­mi rze­mio­sła swe­go i od­da­ny naj­niż­szym pra­com; nie­chno, mó­wię, taki czło­wiek, po­pę­dem ser­ca wie­dzio­ny, pod­nie­sie się do Boga, niech wy­le­je z pier­si swo­jej po­tok nie­po­ka­la­nej mi­ło­ści, niech przy­nie­sie na ofia­rę Bogu, choć tak da­le­ki od Nie­go, ob­raz Jego sa­me­go: za­pew­ne po­ni­że­nie jego w hie­rar­chii na­tu­ral­nej po­więk­szy tyl­ko jego wy­nie­sie­nie się w hie­rar­chii za­słu­gi. Po­ko­ra więc nie wy­łą­cza pod­nie­sie­nia, a słu­ży mu, owszem wy­da­je je. Bo co to jest cno­ta, któ­ra sta­no­wi hie­rar­chią za­słu­gi? Cno­ta oczy­wi­ście nie jest ni­czem in­nem, jak tyl­ko po­świę­ce­niem się dla in­nych; ja­koż, moż­naż się po­świę­cić, nie wy­rze­kł­szy się sa­me­go sie­bie? Moż­naż się za­ofia­ro­wać bez tego, aby naj­pierw­szą ofia­rą, nie była ofia­ra z py­chy wła­snej? Bo czem­że jest py­cha, je­że­li nie sa­mym ego­izmem? A tak jak ego­izm i cno­ta są dwo­ma wza­jem­nie wy­łą­cza­ją­ce­mi się wy­ra­za­mi, wy­pa­da z tego, że py­cha i cno­ta wy­łą­cza­ją się ta­koż, aby po­ka­zać wy­raź­nie, że cno­ta i po­ko­ra mają tyl­ko jed­no okre­śle­nie, i że po­ni­żyć się zna­czy to samo, co pod­nieść się. Py­cha jest tyl­ko pew­nym kształ­tem ego­izmu: na­mięt­ność, ni­cość, co się sku­pia w so­bie, aby ugnieść wszyst­ko; po­ko­ra jest po­sta­cią mi­ło­ści, chę­cią isto­ty praw­dzi­wie wiel­kiej, któ­ra chce stać się ma­lucz­ką, by się le­piej od­dać in­nym. Ja­koż Bóg jest naj­po­kor­niej­szą isto­tą: On, co nie ma so­bie rów­ne­go, ma rów­nych so­bie w Trój­cy oso­bo­wo­ści bó­stwa; On, co jest wy­so­ko­ścią bez mia­ry, zni­żył się do ni­co­ści; aby stwo­rzyć isto­tę, zni­żył się do czło­wie­ka, aby wziąć na się na­tu­rę jego. O Nim­to da­le­ko le­piej, niż o owym ce­sa­rzu rzym­skim po­wie­dzieć moż­na:

" I sta­nąw­szy u szczy­tu, zstą­pić usi­łu­je. "

Ta­kiem jest, pa­no­wie, uczu­cie, któ­re na­uka ka­to­lic­ka usi­ło­wa­ła wpo­ić w czło­wie­ka we wzglę­dzie jego sa­me­go. Czy uda­ło się jej to? Osądź­cie sami. Czy istot­nie stwo­rzy­ła ona w czło­wie­ku po­ko­rę? Czy na­tchnę­ła ona w czło­wie­ka chęć do zstę­po­wa­nia do­bro­wol­ne­go na dół? Wy wie­cie to wszy­scy; dzie­je ka­to­li­cy­zmu są wam zna­ne; wie­cie ja­kie uczu­cie na­peł­nia­ło świę­tych Pań­skich, ja­kie­mi uczu­cia­mi ko­ściół na­pa­wa was sa­mych. Ka­to­li­cy­zm­to ufun­do­wał na świe­cie mi­łość szcze­rą wyż­szo­ści; on wy­dał uczu­cie rów­no­ści i bra­ter­stwa, we­dle tego wy­ra­że­nia apo­sto­ła: "De­li­gi­te ca­ri­ta­tem fra­ter­ni­ta­tis, " Ko­chaj­cie mi­łość bra­ter­stwa. Na­resz­cie Onto na­tchnął nas chę­cią zo­sta­nia ma­łe­mi, zstą­pie­nia ze stop­ni uro­dze­nia, do­stat­ków, bla­sku ge­niu­szu; sław­ne przy­kła­dy idą od sa­mych mo­ca­rzy świa­ta i do­ko­ny­wa­ją się do­tąd co­dzien­nie, skrom­nie, ci­cho przez ty­sią­ce dusz po­boż­nych, na­śla­du­ją­cych po­ko­rę kal­wa­ryj­ską, wpo­śród strasz­li­wej py­chy, co do­tąd pa­nu­je w ludz­ko­ści, cho­ciaż nie nad ludz­ko­ścią.

Te­raz, pa­no­wie, co mamy wnieść z tego wszyst­kie­go? Zo­ba­czy­my.

Po­ko­ra jest cno­tą. Mu­szę do­wieść tego naj­sam­przód dla wnio­sków póź­niej­szych, do któ­rych zej­dę jesz­cze.

Po­ko­ra, mó­wię, jest cno­tą., bo cno­ta jest po­tę­gą, opie­ra­ją­cą się złe­mu, a peł­nią­cą do­bro: po­ko­ra zaś nosi na so­bie wszyst­kie te ce­chy. Jest ona po­tę­gą, bo prze­ma­ga skłon­ność na­sze­go przy­ro­dze­nia ku ego­izmo­wi pierw­szeń­stwa; opie­ra się ona złe­mu, a peł­ni do­bro, zło bo­wiem jest sto­sun­kiem fał­szy­wym, a do­bro sto­sun­kiem rze­tel­nym uczuć i czy­nów do istot. Każ­dą razą kie­dy tyl­ko je­ste­śmy w sto­sun­ku rze­tel­nym, słusz­nym, zgod­nym z isto­ta­mi, nie przez sam umysł tyl­ko, boby to było wy­ni­kiem wie­dzy, ale ser­cem i czy­nem, je­ste­śmy za­wsze na dro­dze do­brej. Ja­koż py­cha, bę­dąc uczu­ciem fał­szy­wem, nie­ludz­kiem, nie­szczę­śli­wem, uczu­ciem wy­na­tu­rza­ją­cem wszel­kie sto­sun­ki z hie­rar­chią istot, wy­pły­wa ztąd jaw­nie, że po­ko­ra, któ­ra nas wpra­wia na nowo w sto­su­nek rze­tel­ny, ludz­ki i po­myśl­ny z isto­ta­mi, jest i musi być ko­niecz­nie cno­tą. Py­cha za­mą­cą wszyst­kie isto­ty, po­czy­na­jąc od niej sa­mej; po­ko­ra zaś uspo­ka­ja wszyst­kie isto­ty, po­czy­na­jąc tak­że od niej sa­mej: jest ona cno­tą za­sad­ni­czą, jak py­cha jest za­sad­ni­czą przy­wa­rą.

Tak okre­śliw­szy tę myśl moję, utrzy­mu­ję, że sama tyl­ko praw­da może wy­dać cno­tę, i że błąd nie jest do tego zdol­ny. Istot­nie, błąd wpra­wia umysł nasz w sto­su­nek fał­szy­wy wzglę­dem istot; wy­sta­wia on nam je ta­kie­mi, ja­kie­mi one nie są, i po­ru­sza na­stęp­nie ser­ce na­sze po­zo­rem fał­szy­wym. Ser­ce na­szę wzru­szo­ne po­zo­rem fał­szy­wym przez isto­ty wy­sta­wio­ne mu w świe­tle fał­szy­wem, jak­że chce­cie, by to ser­ce przy­szło do uczuć praw­dzi­wych, a wola na­sza do uczyn­ków słusz­nych? To nie­po­dob­na. Wie­cie bar­dzo do­brze, pa­no­wie moi, że uczu­cie idzie za wzro­kiem du­cha, a uczyn­ki idą za po­pę­dem uczu­cia. Tak jest urzą­dzo­na hie­rar­chia dzia­łal­no­ści na­szej tak we­wnętrz­nej, jak i ze­wnętrz­nej. Czło­wiek na­przód wi­dzi a w mia­rę tego jak wi­dzi, do­zna­je w uczu­ciu sym­pa­tyi albo też wstrę­tu, i w mia­rę tego jak do­zna­je po­cią­gu lub wstrę­tu, kie­ru­je w so­bie wolą, a po­tem dzia­ła ze­wnętrz­nie. Ale je­że­li punkt wyj­ścia, w tym sze­re­gu czyn­no­ści, or­ga­ni­za­cyi czyn­nej, jest błęd­nym; je­że­li na­przy­kład wi­dzę jako złe, co jest istot­nie do­brem; je­że­li w Bogu wi­dzę ty­ra­na, za­miast wi­dzieć w Nim ojca: czyż nie praw­da, że uczu­cie moje, po­ru­szo­ne tą… fał­szy­wą ideą bó­stwa, na­kło­ni się ku temu, aby Go nie­na­wi­dzieć. Prze­ciw­nie, kie­dy będę mieć rze­tel­ne wy­obra­że­nie o Bogu, je­że­li ro­zu­miem naj­pierw­sze sło­wo mo­dlą­ce­go się chrze­ścia­ni­na: " Oj­cze nasz, któ­ryś jest w nie­bie­siech" nie­praw­daż, że uczu­cie moje mi­mo­wo­li bę­dzie się skła­niać ku Nie­mu, pod po­sta­cią mi­ło­ści sy­now­skiej?

Dzi­wi­cie się co chwi­la, że spo­ty­ka­cie du­sze do­bre i do­brze upo­sa­żo­ne, któ­rych uczu­cie jed­nak­że i uczyn­ki, w nie­któ­rych wzglę­dach, razą was bo­le­śnie; mó­wi­cie so­bie: Jak ci lu­dzie, co się wy­da­ją nam pra­we­mi, zdol­ni są pi­sać, albo czy­nić tak ha­nieb­ne rze­czy? Eh! pa­no­wie moi, to dla­te­go, że lu­dzie ci źle wi­dzą. My­śli­cie, że ser­ce w oczach Boga za­wsze jest rów­nie win­nem, jak się ono nam wy­da­je? My­śli­cież wy, że ży­jąc wśród spo­łecz­no­ści, w któ­rej umysł usta­wicz­nie jest na­pa­sto­wa­ny od fał­szu, my­śli­cie, mó­wie, że przy po­dob­nym sta­nie rze­czy od­po­wie­dzial­ność uczuć i czyn­no­ści jest ta sama jak w epo­kach, w któ­rych praw­da sama na­ucza­ła i rzą­dzi­ła świa­tem? Od cza­su do cza­su, chrze­ścia­nie, prze­śla­du­ją za­cność wa­szę, pu­blicz­nem oszczer­stwem, a wy mó­wi­cie: tyl­ko pió­ro zbrod­ni­cze może wy­na­leźć po­dob­ne obe­lgi. My­li­cie się: może być, że na­pa­da­ją na was w do­brej wie­rze, olśnie­ni fał­szem, któ­ry, mniej wię­cej, za­ra­ził umy­sły ludz­kie. To co wy na­zy­wa­cie pchnię­ciem pu­gi­na­łu, jest czę­sto uczci­wem zło­że­niem się pa­ła­sza w oczach tego, co was ude­rza; nie zna on ko­ścio­ła, nie zna gro­du bo­że­go; po­strze­ga on go przez bu­rze wie­ku, jako za­po­rę ku temu, co on sam uwa­ża za od­ro­dze­nie idei, za przy­szłość świa­ta, za roz­wój cy­wi­li­za­cyi; on wi­dzi wszyst­ko prze­ciw­ne temu, co wy wi­dzi­cie, a na­stęp­nie czy­ni prze­ciw­ne temu, co wy czy­ni­cie. Fałsz, pa­no­wie moi, fałsz! oto źró­dło naj­płod­niej­sze zła, i, w każ­dym ra­zie, źró­dło, z któ­re­go nie może wy­pły­nąć żad­ne do­bro, żad­na cno­ta. Do­wio­dłem tego.

Chce­myż po­znać, czy na­uka jaka jest praw­dą? Po­trze­ba tyl­ko rzu­cić okiem na uczu­cia i czyn­no­ści, ja­kie z niej wy­pły­wa­ją. Każ­da na­uka wy­da­ją­ca cno­tę jest ko­niecz­nie praw­dzi­wą; cno­ta jest owo­cem praw­dy, owo­cem, któ­re­go nic udać nie po­tra­fi.

No i cóż? Po­ko­ra jest cno­tą, cno­tą pod­sta­wio­ną w miej­sce naj­gor­szej przy­wa­ry, cno­tą za­sad­ni­czą, wy­da­ją­cą po­wa­gę, bra­ter­stwo, mi­łość świę­tą ubo­gie­go, sta­wią­cą czło­wie­ka na jego wła­ści­wem sta­no­wi­sku, na­wet na sa­mem ostat­niem, za jego do­bro­wol­ną zgo­dą: więc na­uka ka­to­lic­ka, któ­rej ona jest skut­kiem, jest wiel­ką praw­dą, wiel­ką, naj­pierw­szą, za­sad­ni­czą praw­dą.

Ale, pa­no­wie moi, to jesz­cze nie wszyst­ko! Nie dość jest sa­mej praw­dy do wy­da­nia cno­ty; praw­da może być nie­udol­ną w tej wiel­kiej spra­wie, cho­ciaż za­wsze jest ona tu ko­niecz­ną. Praw­da po­ka­zu­jąc nam rze­tel­ne sto­sun­ki istot po­mię­dzy sobą, jest bez wąt­pie­nia naj­pierw­szym za­ro­dem cno­ty; ale za­ród ten może się po­ro­nić, je­że­li tyl­ko nie roz­wi­nie w ser­cu uczu­cia, a to wca­le nie jest to samo co dać uczu­cie, a dać idee. Wiem jak się udzie­la­ją idee. Czło­wiek otwie­ra usta po­bło­go­sła­wio­ne od Boga, mówi, wy­kła­da sze­reg pro­po­zy­cyi za­wie­ra­ją­cych świa­tło; świa­tło to prze­cho­dzi z jego umy­słu do gło­wy tego, co go słu­cha. Ale wi­dzieć nie jest to czuć; przejść od wi­dze­nia do uczu­cia je­st­to przejść z jed­ne­go ob­rę­bu do dru­gie­go. Świa­tło nic wy­star­cza już do ob­ja­śnie­nia tego no­we­go zja­wi­ska. Co­dzien­nie pa­trzy­my, wi­dzi­my i po­zo­sta­je­my nie­czu­łe­mi. Wy­cho­dzę na uli­cę, spo­ty­kam nę­dza­rza, wy­cią­ga­ją­ce­go do mnie rękę…. Wi­dzę jego nę­dzę, ale moje ser­ce może po­zo­stać nie­mem. Poj­mu­je to do­brze, że sto­su­nek tego czło­wie­ka do mnie jest sto­sun­kiem ubó­stwa do mie­nia, że­brzą­ce­go do tego, co może się uli­to­wać i wspo­módz; jed­nak­że, po­mi­mo to wszyst­ko prze­cho­dzę nie po­bło­go­sła­wiw­szy go ani sło­wem, ani ser­cem, ani ski­nie­niem ręki na­wet. Po­sia­dam ja praw­dę w sto­sun­ku do tego że­bra­ka, ale brak­nie mi mi­ło­sier­dzia. Kto mi da mi­ło­sier­dzie? Oczy­wi­sta inna ja­kaś po­tę­ga od praw­dy, przcież po­tę­ga taka, co bę­dzie po­łą­czo­ną z praw­dą, jak cie­pło ze świa­tłem: po­tę­ga, co bę­dzie w sta­nie po­ru­szyć mnie, do­tknąć, za­chwy­cić. Tak np. wy­mie­nisz mi oj­czy­znę. Każ­de­mu wia­do­mo, co to jest oj­czy­zna. Ale kie­dy nie­przy­ja­ciel jest u gra­nic, kie­dy idzie o to, by dać krew swo­ję w jej obro­nie, któ­rą cza­sa­mi na­wet, uwa­ża się za nie­uży­tecz­ną, bo sła­bość ser­ca czę­sto wy­sta­wia nam ofia­rę jako rzecz, nie przy­no­szą­cą żad­nej ko­rzy­ści: cze­goż po­trze­ba bę­dzie wów­czas, by nas po­ru­szyć? Oto po­trze­ba bę­dzie, by ja­kieś na­tchnie­nie sym­pa­tycz­ne dla oj­czy­zny zstą­pi­ło na nas zkąd­siś i ogrza­ło skrze­płe ser­ce, by z nie­go do­być krwi, któ­rej nie chce­my uto­czyć. Więc, by prze­pro­wa­dzić praw­dę do sta­nu uczu­cia, po­trze­ba na­tchnie­nia sym­pa­tycz­ne­go; do­pó­ki na­tchnie­nie to nie zstą­pi, uczu­cie nie ob­ja­wi się w du­szy. Ztąd­to po­cho­dzi tak czę­sto nie­udol­ność sło­wa; oświe­ca ono nie grze­jąc, bo sam mów­ca jest zim­ny, bo nie dość jest prze­peł­nio­ny tą elek­trycz­no­ścią sym­pa­tycz­ną, któ­ra w mo­men­cie obie­ga rze­sze całe, bo nikt nie da tego, cze­go sam nie po­sia­da. Na­uka nie ma­ją­ca w so­bie in­spi­ra­cyi sym­pa­tycz­nej i nie udzie­la­ją­ca jej ser­cu czło­wie­ka, jest na­uką nie­płod­ną dla cno­ty, ja­ką­by nie była w niej zką­di­nąd ilość praw­dy; i każ­dą razą, jak tyl­ko na­uka po­ru­sza i prze-

I kształ­ca ser­ca, jaw­ną jest rze­czą, że jest sym­pa­tycz­ną w naj­wyż­szym stop­niu, a na­stęp­nie, że jest rze­tel­ną nie tyl­ko dla umy­słu, ale i dla ser­ca. Ja­koż na­uka ka­to­lic­ka zro­dzi­ła w czło­wie­ku uczu­cie nie­zna­ne do­tąd ludz­ko­ści: jak Moj­żesz ude­rzy­ła ona rószcz­ką w opo­kę jego py­chy i uczy­ni­ła go ła­god­nym, pro­stym, po­słusz­nym, za­do­wo­lo­nym z naj­lich­sze­go sta­no­wi­ska; zdzia­ła­ła ona cud, wy­ma­ga­ją­cy naj­dziw­niej­sze­go na­tchnie­nia sym­pa­tycz­ne­go: wiec jest ona rze­tel­ną rów­nie dla ser­ca, jak umy­słu. To jesz­cze nie wszyst­ko: w cno­cie jest jesz­cze co in­ne­go: oprócz praw­dy zna­nej i uczu­tej, jest w niej jesz­cze siła dzia­ła­ją­ca. Moż­na wi­dzieć praw­dę, moż­na sma­ko­wać w niej so­bie i po­mi­mo to moż­na nie mieć siły do­sta­tecz­nej, by chcieć jej i peł­nić ją. Jest to na­wet wy­pa­dek zwy­czaj­ny. Cze­go nam naj­wię­cej brak­nie wszyst­kim – to wła­śnie mocy, męz­twa; u spodu na­sze­go po­są­gu nie moż­na­by było na­pi­sać, jak na­pi­sa­no nie­gdyś u spodu po­są­gu jed­ne­go wiel­kie­go czło­wie­ka: vir (mąż). Sła­bość jest nie­szczę­ściem na­szej przy­ro­dy, któ­re­go naj­trud­niej się jest po­zbyć. Jesz­cze spo­strze­ga­my praw­dę dość pręd­ko; ko­cha­my ją bez wiel­kiej trud­no­ści; ale prze­obra­że­nie jej osta­tecz­ne w cno­tę, ale ostat­ni akt bez któ­re­go maż nie jest mę­żem, oto Jest usi­ło­wa­nie rów­nie rzad­kie, jak jest naj­wyż­szem. O, taż na­uka ka­to­lic­ka, co wy­da­ła na świat ideę i uczu­cie po­ko­ry, wy­da­ła tak­że siłę do ob­ja­wie­nia jej w czy­nie. Uczy­ni­ła ona istot­nie po­kor­nych tak czy­nem jak my­ślą i uczu­ciem; wy­da­ła ona cno­tę po­ko­ry w zu­peł­nej jej isto­cie. A po­nie­waż nikt nie daje tego, cze­go sam nie po­sia­da, nie ule­ga więc żad­nej wąt­pli­wo­ści, że na­uka ka­to­lic­ka po­sia­da moc two­rzą­cą po­kor­nych. Ale jaką moc, i ja­kie­go ro­dza­ju? Oczy­wi­sta moc, któ­rej nie ma w przy­ro­dzie, któ­ra wyż­szą jest nad przy­ro­dę, bo py­cha zde­tro­ni­zo­wa­na przez po­ko­rę jest wro­dzo­ną czło­wie­ko­wi; a więc po­ko­ra nie bę­dąc mu wła­ści­wą, po­trze­ba było ko­niecz­nie, by czło­wiek wziął ją i peł­nił: siłę nie po­cho­dzą­cą z przy­ro­dze­nia, a więc siłę Bożą, bo poj­mu­je­my tyl­ko dwa ro­dza­je po­tę­gi: przy­ro­dę i Boga. Więc na­uka ka­to­lic­ka, któ­ra jest, ja­ke­śmy już tego do­wie­dli, praw­dą umy­słu i praw­dą ser­ca, jest ta­koż praw­dą bo­ską.

Stwier­dzę re­zul­tat ten udo­wad­nia­jąc nie­udol­ność wszyst­kich in­nych dok­tryn, do wy­da­nia w czło­wie­ku cno­ty po­ko­ry.

Po za gra­ni­ca­mi na­uki ka­to­lic­kiej są tyl­ko trzy dok­try­ny: ra­cy­ona­lizm, pro­te­stan­tyzm i wy­zna­nia nie­chrze­ściań­skie. Mógł­bym nie mó­wić wca­le o wy­zna­niach nie­chrze­ściań­skich, bo od­daw­na czas ich prze­szedł już na świe­cie i wal­ka osta­tecz­na wi­docz­nie to­czy się już te­raz po­mię­dzy na­uką ka­to­lic­ką z jed­nej stro­ny, a ra­cy­ona­li­zmem i pro­te­stan­ty­zmem z dru­giej. Dla­te­go, po­nie­waż nie­sta­je nam cza­su, słów­ko tyl­ko o tem po­wie­my.

Ra­cy­ona­lizm jest usi­ło­wa­niem umy­słu wy­ja­śnić so­bie ta­jem­ni­ce prze­zna­czeń, mocą wła­sną, bez po­mo­cy wszel­kie­go ob­ja­wie­nia, wszel­kie­go po­da­nia, wszel­kiej po­wa­gi. Wy­raz ten, pa­no­wie moi, jest wy­ra­zem no­wym. Ka­to­li­cy XIX wie­ku stwo­rzy­li go; i jest on bar­dzo szczę­śli­we­go ukła­du, bo jest to wy­raz pe­łen słusz­no­ści. Kie­dy ra­cy­ona­lizm, to jest, kie­dy to ode­rwa­nie się od wszel­kie­go ob­ja­wie­nia, od wszel­kie­go po­da­nia, od wszel­kiej po­wa­gi, ob­ja­wi­ło się w świe­cie, ka­to­li­cy zo­sta­li za­kło­po­ta­ni: nie mo­gli oni tego usi­ło­wa­nia umy­słu na­zwać fi­lo­zo­fią, bo sami oni mają fi­lo­zo­fią: jest fi­lo­zo­fia chrze­ściań­ska, fi­lo­zo­fia ka­to­lic­ka. Dać ra­cy­ona­li­zmo­wi imię fi­lo­zo­fii, zna­czy­ło dać mu imię, któ­re w oczach ka­to­li­ków sta­ło się świę­tem, i prze­nieść je na ro­dzaj spe­ku­la­cyi, cał­kiem prze­ciw­ny ich na­uce i me­to­dzie. Nie­któ­rzy apo­lo­ge­ty­cy na­zwa­li nową fi­lo­zo­fią mia­nem fi­lo­zo­fi­zmu; ale ta na­zwa, rzu­co­na tam i sam, nie mo­gła ani się ostać, ani zy­skać po­wszech­ne­go przy­ję­cia w mo­wie, dla­te­go wła­śnie, że kry­ła w so­bie obe­lgę. Kto mówi fi­lo­zo­fizm, wy­ra­ża tem sło­wem mi­łość so­fi­zmu; ale moż­na być ra­cy­ona­li­stą bądź przez wpływ wy­cho­wa­nia, bądź przez ro­dzaj umy­sło­wo­ści, bądź też przez ja­kie nie­szczę­ście; moż­na szu­kać w so­bie sa­mym, we wła­snym umy­śle, tłu­ma­cze­nia ta­jem­nic prze­zna­czeń i z tem wszyst­kiem nie być ko­niecz­nie ser­cem od­da­nym so­fi­zmo­wi. Wy­raz więc był nie­wła­ści­wym. Ka­to­li­cy XIX wie­ku utwo­rzy­li inny, mia­no ra­cy­ona­li­zmu, wy­raz uży­wa­ny dziś po­wszech­nie we wszyst­kich mo­wach Eu­ro­py, co wła­śnie jest ozna­ką nie­myl­ną wy­ra­zu do­brze utwo­rzo­ne­go. I istot­nie wy­raz jest do­brze uło­żo­nym, bo wy­ra­ża bez obe­lgi to, co chciał ozna­czyć.

Ra­cy­ona­lizm nie ma na­wet pre­ten­syi na­tchnąć ludz­kość. Wi­dzi on rany py­chy; są­dzę przy­najm­niej, że je wi­dzi; szu­ka w skrom­no­ści prze­ciw­wa­gi temu złe­mu uczu­ciu przy­ro­dy na­szej; ale skrom­ność jest tyl­ko na­śla­do­wa­niem ar­ty­stycz­nem po­ko­ry: kry­je ona py­chę, nie­zno­sząc jej; kry­je ją, py­cha bo­wiem jest do­ty­la uczu­ciem zgub­nem dla ludz­ko­ści, że nie­po­do­bień­stwem jest dla czło­wie­ka oka­zać ją. Bądź naj­więk­szym ge­niu­szem świa­ta, noś na czo­le nie­wy­po­wie­dzia­ną usta­mi sła­wę; sko­ro tyl­ko duma wy­pły­nie na wierzch, je­steś już czło­wie­kiem znie­na­wi­dzo­nym i zgu­bio­nym. Świat udzie­la sła­wy z tym tyl­ko wa­run­kiem, że bę­dzie się ją no­sić obo­jęt­nie, oka­zu­jąc się jesz­cze więk­szym od niej. Dla­te­go skrom­ność jest sztu­ką pierw­sze­go rzę­du, któ­rą ra­cy­ona­lizm oce­nia z ko­niecz­no­ści.

Uzna­ję, że nie­tyl­ko jest fał­szy­wa skrom­ność, któ­ra słu­ży nie­ja­ko za za­sło­nę du­mie, ale że jest ta­koż skrom­ność szcze­ra, pe­wien spo­kój, za­do­wo­le­nie z sie­bie umiar­ko­wa­ne, któ­re spra­wia­ją, że czło­wiek do­szedł­szy do pew­ne­go stop­nia god­no­ści, prze­sta­je na nim i nie żąda wię­cej.

Ale jest w tem tyl­ko cno­ta mę­dr­ca uprzy­wi­le­jo­wa­ne­go, cno­ta ga­bi­ne­to­wa i sa­lo­no­wa, cno­ta nie prze­ci­ska­ją­ca się do wnętrz­no­ści czło­wie­ka: jest nie­ja­ko uspo­ko­je­niem, uko­ły­sa­niem dumy za­spo­ko­jo­nej, miar­ku­ją­cej roz­sąd­kiem próż­ność przy­szłych za­bie­gów. Ra­cy­ona­lizm nie ma na­wet żad­ne­go udzia­łu w tym lek­kim śnie py­chy; jest on ra­czej dzie­łem umiar­ko­wa­nej na­tu­ry czło­wie­ka, a nie tej dok­try­ny, co czy­niąc z umy­słu in­dy­wi­du­al­ne­go za­sa­dę i pra­wi­dło wy­łącz­ne praw­dy, sta­je się przez to za­ło­ży­ciel­ką oso­bliw­szej, naj­gwał­tow­niej­szej ze wszyst­kich dumy. Lu­dzie zwy­czaj­ni chci­wi są pierw­szeń­stwa uro­dze­nia, ma­jąt­ku, ge­niu­szu, chwa­ły, wła­dzy; ra­cy­ona­li­stą zdol­ny po­gar­dzić tem wszyst­kiem, sta­wi tron swój jesz­cze wy­żej, i bez po­dzi­wu bę­dzie on po­glą­dał na dzień ten, w któ­rym, przez jaki wnio­sek lo­gicz­ny, doj­dzie do tego, że się za­cznie uwa­żać za Boga, lub za ab­so­lut.

Pro­te­stan­tyzm jest dąż­no­ścią umy­słu, aby ob­jąć ob­ja­wie­nie bez po­mo­cy żad­nej po­wa­gi. Zkąd wi­dzi­cie od­ra­zu, że pro­te­stan­tyzm nie jest czem in­nem, jak tyl­ko ra­cy­ona­li­zmem umiar­ko­wa­nym. Ra­cy­ona­lizm przed­sta­wia się jako nie­pod­le­głość my­śli, jak­by chcą­cy ze sa­me­go sie­bie wy­cią­gnąć praw­dę; pro­te­stan­tyzm, przyj­mu­jąc ob­ja­wie­nie, chce wszak­że wejść w sto­su­nek ze sło­wem Bo­żem in­dy­wi­du­al­ną usil­no­ścią du­szy. On nie chce mieć po­mię­dzy sobą a Bo­giem czło­wie­ka, bo czło­wiek po­ni­ża czło­wie­ka; py­cha re­li­gij­na nisz­czą­ca spo­łecz­ność du­cho­wą, jak py­cha zwy­czaj­na nisz­czy spo­łecz­ność ludz­ką. Ja­koż lu­dzie i czy­ny po­ko­ry, tak licz­ni w ko­ście­le ka­to­lic­kim, nie po­ja­wi­li się nig­dy w pro­te­stan­ty­zmie, a nad­to, cha­rak­ter chrze­ściań­ski, w tym wzglę­dzie, zo­stał wi­docz­nie nad­we­rę­żo­nym u lu­dów pro­te­stanc­kich. Je­że­li kie­dy zda­rzy­ło się wam zbli­żyć do lud­no­ści, ukształ­co­nych na wzo­rze tej na­uki, od­ra­zu po­zna­li­ście po ję­zy­ku i po fi­zy­ono­mii, że rzu­ca­li­ście gra­ni­ce po­ko­ry, żeby wejść w dzie­dzi­nę py­chy. Nic nie ma tak sław­ne­go np., jak owa sztyw­ność suk­ces­syj­na sto­li­cy kal­wi­ni­zmu.

An­glia, za któ­rą po­win­ni­śmy się wszy­scy mo­dlić, bo, cho­ciaż ona od trzech wie­ków od­da­li­ła się od praw­dy ka­to­lic­kiej, i prze­le­wa­ła krew wie­lu z bra­ci na­szej, prze­cież ju­trzen­ka dnia ja­śniej­sze­go bły­sła dla niej; An­glia ta­koż przed­sta­wia nam, od pierw­sze­go rzu­tu oka wi­docz­ny upa­dek po­ko­ry chrze­ściań­skiej. Nie mó­wie tego z go­ry­czą; wol­no jest mi­ło­ści sa­mej spoj­rzeć cza­sa­mi na czo­ło anio­ła upa­dłe­go, aby le­piej po­znać ce­chę praw­dy w jej po­mro­cze­niu na­wet, albo w jej za­gła­dzie. Chce­cież zo­ba­czyć na­stęp­stwa fał­szy­wej na­uki, ob­ja­wio­ne w kra­ju wiel­kim? Przy­pa­trz­cie się sta­no­wi do­mow­nic­twa w An­glii. Nic nie masz such­sze­go, tward­sze­go, mniej ludz­kie­go, jak obej­ście się An­gli­ka ze swo­im słu­żą­cym. Bó­stwo do­mow­ni­ka jest tam nie uzna­ne; nie wie­dzą tam już wię­cej, że Je­zus Chry­stus był naj­pierw­szym słu­gą świa­ta. Po­gar­da czło­wie­ka ob­ja­wi­ła się na­tych­miast z po­fał­szo­wa­niem na­uki ka­to­lic­kiej, a wi­dok ten sta­je się jesz­cze wię­cej na­ucza­ją­cym, je­że­li zwra­ca­jąc myśl na­szę do pięk­nych wspo­mnień wła­sne­go kra­ju, przy­po­mni­my so­bie czem byli słu­żą­cy u nas, do­mow­ni­cy: sta­rzec, któ­ry nas pia­sto­wał kie­dyś na swo­ich ko­la­nach, mam­ka, co nas wy­kar­mi­ła; jaką pod­po­rę i jaką cześć znaj­do­wa­li oni po sta­rych zam­kach fe­oda­li­zmu i po wszyst­kich do­mach świę­tych chrze­ściań­skie­go pań­stwa. Za­pew­ne, oby­cza­je te nie są już na­sze­mi, przy­najm­niej w tym sa­mym stop­niu co kie­dyś; ale co je zmie­ni­ło, je­że­li nie osła­bie­nie wia­ry, je­że­li nie wpływ ra­cy­ona­li­zmu i wszyst­kich tych dok­tryn, po­bu­dza­ją­cych czło­wie­ka do py­chy, mó­wiąc mu ra­zem o bra­ter­stwie. Sło­wo ludz­kie, ja­kie­by ono nie było, nie­jest dość sil­nem, by za­stą­pić w or­ga­ni­za­cyi spo­łecz­nej ar­te­ryę py­chy, ar­te­ryą po­ko­ry. Za­pew­ne moż­na chcieć, choć­by tyl­ko dla wsty­du, na­śla­do­wać idee i uczu­cia praw­dzi­we­go chrze­ścia­ni­zmu; ale to samo na­śla­do­wa­nie, swo­jem nie­do­łęz­twem, ob­ja­wia w na­uce ka­to­lic­kiej to na­sie­nie, któ­re samo tyl­ko otrzy­ma­ło dar sku­tecz­no­ści, a z niem ra­zem cha­rak­ter nie­zgła­dzo­ny bó­stwa.

Co się do­ty­czy wy­znań nie­chrze­ściań­skich, nic o nich nie po­wiem. Są to tru­py na po­bo­jo­wi­sku, gdzie fałsz z praw­dą, to­czą bój o pa­no­wa­nie nad świa­tem. Cóż chce­cie, abym wam po­wie­dział o Jo­wi­szu, o Mer­ku­rym? Gre­cya, Rzym, sam Ma­ho­met po­chle­bia­li na­mięt­no­ściom czło­wie­ka. Cóż chce­cie, abym o nich po­wie­dział wię­cej, z po­wo­du po­ko­ry? Kie­dy zwy­cięz­two po­grze­ba­ło pod krwią i zwa­li­ska­mi tych co oba­li­ło, chce­cież aby mów­ca przy­szedł kie­dy na tę mo­gi­łę za­śpie­wać pieśń try­um­fu i do­wieść, że ci co umar­li, nie po­sia­da­li ani praw­dy, ani cno­ty? Wszel­ka na­uka, wy­jąw­szy na­uki ka­to­lic­kiej, po­chle­bia du­mie i ze­psu­tym skłon­no­ściom czło­wie­ka, bądź w tym, bądź w in­nym wzglę­dzie: Ze­non rów­nie jak Epi­kur; a gdy­by się zna­la­zła na­uka jaka po­cho­dze­nia ludz­kie­go, coby mia­ła ar­chi­tek­to­ni­ki praw­dy, do­wio­dła­by pew­nie swo­jem nie­do­łęz­twem, że praw­da na­wet nie wy­star­cza, kie­dy idzie o cno­ty po­tęż­niej­sze od czło­wie­ka.

Naj­pierw­szym więc skar­bem, mło­dzi chrze­ściań­ska, jest skarb po­ko­ry: skarb, co dał wam po­kój, skarb któ­re­mu win­ni­ście bra­ci i przy­ja­ciół, któ­rych­by py­cha nig­dy wam nie dała. Tam, po­wia­dam, naj­pierw­szy, naj­więk­szy wasz skarb oso­bi­sty; ale jest to ta­koż skarb dla ca­łej ludz­ko­ści i dla na­szej wspól­nej, a ko­cha­nej oj­czy­zny. Od­kry­je­cie go kie­dyś dla jed­nej, albo dla dru­giej; na­uczy­cie na nowo po­ko­le­nia, za­bu­rzo­ne am­bi­cy­ami, któ­re się nig­dy nie za­spo­ko­ją, tego, co je­den, współ­cze­sny nam czło­wiek sta­nu na­zwał świę­tą szko­łą po­sza­no­wa­nia, a ja do­da­ję od sie­bie: świę­tą szko­łą po­sza­no­wa­nia w mi­ło­ści i mi­ło­ści w po­sza­no­wa­niu. Na­uczy­cie je na nowo po­sza­no­wa­nia i mi­ło­ści wyż­szo­ści, po­sza­no­wa­nia i mi­ło­ści rów­no­ści, mi­ło­ści i po­sza­no­wa­nia niż­szo­ści. Po­go­dzi­cie po­mię­dzy sobą… sta­ny i losy nie czcze­mi fra­ze­sa­mi, ale uczu­cia­mi głę­bo­kie­mi, uczyn­ka­mi w któ­rych bied­ny po­zna swo­ję wiel­kość, uczyn­ka­mi, któ­re zbli­ża­jąc go do czło­wie­ka, przy­bli­żą ta­koż do Boga, Wy­peł­nia­jąc to chwa­leb­ne za­da­nie, któ­re wam jed­nym tyl­ko przy­na­le­ży, nie da­cie się zba­ła­mu­cić krzy­ka­mi, co was będą oskar­żać o wy­kro­cze­nie prze­ciw Bogu i lu­dziom; wy­sta­wi­cie prze­ciw­ko nim ten sam skarb po­ko­ry; za­czerp­nie­cie w nim dla sie­bie za­do­wo­le­nie da­ro­wa­nej znie­wa­gi. Wcze­śniej lub póź­niej świat bę­dzie was po­trze­bo­wał; wy­pró­bo­wa­nie za­cno­ści ob­cych wam dok­tryn, od­bę­dzie się przed otwar­te­mi ocza­mi ro­dza­ju ludz­kie­go. Dość dla was bę­dzie że­by­ście za­cze­ka­li; cier­pli­wość jest tak­że owo­cem po­ko­ry! Je­dy­ni sy­no­wie tej cno­ty, świę­ci pa­try­oci cza­su, bo je­ste­ście pa­try­ota­mi wiecz­no­ści, wstąp­cie do ka­pi­to­lu, a tam, trzy­ma­jąc w ręku ber­ło z trzci­ny, z czo­łem uwień­czo­nem cier­nia­mi, z ra­mio­ny osło­nię­te­mi krwa­wą pur­pu­rą, stań­cie śmie­le przed znie­wa­gą i cze­kaj­cie spo­koj­nie przy­szło­ści, szu­ka­ją­cej was i któ­ra was znaj­dzie nie­chyb­nie: nie przy­szło­ści spo­ko­ju, ale przy­szło­ści, w któ­rej wzro­śnie licz­ba tych co uwie­rzą, co uko­cha­ją i ucier­pią z wami; bo do­pó­ki bę­dzie kró­le­stwo Boże kró­le­stwem po­ko­ju, nie bę­dzie w niem chwa­ły bez po­ni­że­nia, zwy­cięz­twa bez prze­gra­nej, we­se­la bez bo­le­ści. Wy je­ste­ście po­dob­ni oce­ano­wi, któ­re­go pra­wą dąż­no­ścią jest po­więk­szyć brze­gi swo­je, ale któ­ry wie tak­że, że po­więk­sza­jąc je, po­więk­sza ra­zem swo­je na­wał­ni­ce.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: