- promocja
O sztuce miłości - ebook
O sztuce miłości - ebook
Miłość jest sztuką, której można się nauczyć.
O SZTUCE MIŁOŚCI nie prezentuje ani teorii osobowości ani teorii popędów. Książka ta ma być przede wszystkim doradcą pomocnym w rozważaniach kwestii jak żyć.
Miłość, jak ją rozumie Fromm, to nie tyle uczucie, ile sposób zaangażowania wobec społeczeństwa w dialogu, jakim jest działania publiczne, praca oraz twórczość. Związek erotyczny, miłość dziecka, miłość braterska czy rodzicielska, przyjaźń - byłyby to w tym rozumieniu przypadki o szczególnych barwach i znacznej intensywności uczuciowej, przypadki owego nieustającego porywu.
Tak rozumiejąc miłość, Fromm zapewnia, że jest ona sztuką, której można się nauczyć.
Kategoria: | Filozofia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-816-5 |
Rozmiar pliku: | 655 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najbardziej spopularyzowane dzieła Ericha Fromma – jak choćby _Ucieczka od wolności_ – łączą punkt widzenia uczonego teoretyka z postawami społecznego wizjonera moralisty, nauczyciela życia, a także lekarza. W zasadzie nie inaczej jest w przypadku książki _O sztuce miłości._ Tutaj jednak w najmniejszej chyba mierze uwzględnione zostały naukowe podstawy poglądów, najsilniej zaś ujawnił się zamiar bezpośredniego wychowawczego oddziałania na czytelników.
_O sztuce miłości_ nie prezentuje ani teorii osobowości, ani teorii popędów, choć niewątpliwie wspiera się o wieloletnią pracę, o rozległe dociekania autora prowadzone w tych dziedzinach. Książka ta ma być przede wszystkim doradcą, doradcą bardzo osobistym, pomocnym w kwestii „jak żyć”.
Wielokrotnie książka przywołuje czytelnikowi wspomnienie wizyty u lekarza, tak bardzo ten „seans pedagogiczny” przesycony jest pragnieniem autora, żeby znaleźć radę na każdą okoliczność, tak bardzo czuje się tu konstruktywny praktycyzm gabinetu psychoanalityka. Już samo ustawienie problemu zasadniczego nosi w sobie wyraźne ślady takiej postawy. Miłość, jak ją rozumie Fromm, to w gruncie rzeczy nie tyle uczucie, ile sposób zaangażowania człowieka wobec bytu, świata w ogólności, sposób zaangażowania wobec społeczeństwa w dialogu, jakim jest działanie publiczne, praca, twórczość. Związek erotyczny, miłość dziecka, miłość braterska czy rodzicielska, przyjaźń – byłyby to w tym rozumieniu całej sprawy jakby wyspecjalizowane przypadki o szczególnych barwach i znacznej intensywności uczuciowej, przypadki owej predyspozycji ogólniejszej, owego nieustającego porywu.
Tak rozumiejąc miłość, stawiając ją więc w rzędzie kategorii, jakimi zajmowali się filozofowie, zapewnia Fromm, że jest ona „sztuką”, nadaje on przy tym temu słowu sens _téchnē_ – umiejętności wyćwiczalnej, jak wyćwiczalna jest technika gry fortepianowej czy obróbki drewna.
Cóż, oczywiście wobec wszystkiego, co pedagog chce wpoić, przyjmuje on roboczo założenie, że jest to wyuczalne. W przeciwnym razie nie byłoby sensu się trudzić. Rzecz jednak w tym, że dla przyswojenia sobie pewnych postaw, pewnych rodzajów zaangażowania totalnych i ostatecznych potrzeba skali przeżyć i wyobrażeń, które wyrastają ponad to, co kojarzymy z ideą ćwiczenia technik. Nie wyklucza to przekazywania takich postaw, takich rodzajów zaangażowania, wydaje się jednak, że udzielać się one mogą na drodze innego typu kontaktu i w sferze innych problemów, że chodzi tu nie o wdrażanie w _téchnē_, lecz w _sophia_, nie w umiejętność, lecz w mądrość. Gdy przyuczamy kogoś do biegłego posługiwania się klawiaturą, nie możemy nie wziąć pod uwagę np. niewydolności małego palca. Jeśli jednak chcemy obudzić w kimś zdolność przeżywania muzyki, kwestie, jakie się tu nastręczają, należeć będą do innej sfery. Nabycie zdolności przeżywania muzyki może oznaczać gruntowną odmianę osobowości. W jednym wypadku problemy były na poziomie palcówek i biegłości technicznej, w drugim objawić się mogą człowiekowi aspekty życia, jakich nie przeczuwał, otworzyć się może cały nowy świat i jego tragiczny wymiar. Kiedy Fromm przekazuje główną swą naukę, kiedy powiada, że należy zatracić swój egoizm wobec człowieka, zbiorowości czy sprawy, którym poryw nasz poświęciliśmy – przemawia jak moralista, jak filozof. Kiedy natomiast radzi, aby sobie w tym pomagać ćwiczeniem kontemplacyjnym trwającym około dwudziestu minut, aplikowanym przed udaniem się na nocny spoczynek – zachowuje się jak lekarz, który jest przekonany, że pacjentowi za niepokój, jaki przeżył, należy się przynajmniej recepta na pigułki do zażywania trzy razy dziennie przed jedzeniem.
Proszę, niech się żaden lekarz za te słowa nie obraża. Każdy rozumie, że pole działania medycznego jest ograniczone, jest ono wąskotechniczne; zrozumiała jest równocześnie potrzeba, wprost konieczność, wlania w pacjenta nadziei.
Ale przecież wiemy też wszyscy, że kiedy lekarz opuszcza swoje pole techniczne, kiedy ma przeciw sobie całą rozległą złożoność życia, kiedy mówi pacjentowi: „Trzeba zachować spokój, unikać konfliktów”, nie udziela w istocie żadnej rady, wyraża jedynie bezradność medycyny.
Nie w tym więc rzecz, że Fromm przejawia postawę zatroskanego terapeuty, lecz w tym, że jego apel filozofa-moralisty ukrywa wiele z zawartych w nim implikacji.
Fromm jest Europejczykiem, niegdyś obywatelem niemieckim, który w czasach nazistowskich schronił się w Stanach Zjednoczonych. Nieraz występował on jako krytyk amerykańskiego pragmatyzmu, niemniej i coś z niego przedostało się do _Sztuki miłości_, coś, co paradoksalnie przypomina „metodę doktora Cue”.
Pewne partie tej książki układają się w „Vademecum człowieka miłującego” czy w „Vademecum człowieka prawdziwie zaangażowanego”. Wizja egzystencji miłującej zmierza u Fromma do eliminacji konfliktów oraz eliminacji tragizmu – atrybutów, które historia uparcie łączy przecież z życiem i ludzkim losem.
Nasze najlepsze, najbardziej autentyczne porywy angażują nas przecież nieraz w konflikty ukryte czy otwarte. Autor _O sztuce miłości_ chce oddalić zarzuty, które go mogą spotkać z tej racji, że jego model spraw tego nie uwzględnia, że nie bierze pod uwagę przypadku „miłowania przeciw komuś”. Tu Fromm powiada, że choć tak jest, strony zaangażowane głęboko i autentycznie w taki spór, w „świętą wojnę”, odnajdują po czasie kontakt, pojednanie w nadrzędnej prawdzie, która godzi adwersarzy. Bardzo to piękne i z pewnością nieraz prawdziwe. Ale co z wojnami mniej świętymi? Co począć z rozdarciem pomiędzy różne lojalności, różne umiłowania? Co z konfliktem racji bliższych i szczegółowszych – jak miłość rodziny czy ojczyzny – i ogólniejszych, z humanitarną solidarnością na czele? Całe morze antynomii i konfliktów otacza egzystencję zaangażowaną i trudno się oprzeć wrażeniu, że Fromm chciałby przez to morze przejść suchą nogą.
Generacje wizjonerów, przywódców, filozofów uczyły nas nie tracić z oczu człowieka, który np. tkwi we wrogim mundurze lub który kryje się za rolą, jaką przyszło nam zwalczać. Nie chcę przecież tutaj podważać niczego z tej najcenniejszej spuścizny. Rzecz jednak w tym, że konflikty są równie rzeczywiste jak pojednania w nadrzędnej prawdzie, dostrzeganie zaś brata po drugiej stronie frontu nie przynosi radości, nie jest unią, przynosi gorzki smak tragedii i unaocznia rozdarcie.
Z psychoanalitycznego gabinetu Fromma wyszły słowa pociechy nawet dla postaci, o której autor, praktykujący i u Marksa, wie, że tkwi w środku poważnego konfliktu społecznego – dla biznesmena. Tego niewątpliwie zatroskanego o siebie czytelnika autor zapewnia, że i on uczestniczyć może w pełnej egzystencji miłującej. Fromm nie widzi groteskowości tej swojej skwapliwej troski, by nikogo nie wypuścić bez słowa pociechy.
Powie mi ktoś z pewnością, że tyle zgryźliwej irytacji wyrazić powinienem nie we wstępie do książki, ale w recenzji odradzającej wydawnictwu przyswajanie jej polskiemu rynkowi.
Nie zgodzę się z tym jednak. Uwaga taka byłaby słuszna, gdyby to, co napisałem, obrazowało w pełni myśl Fromma. Tak jednak nie jest.
Najwięcej miejsca w tej książce zajmuje analiza dwu odmian miłości w znaczeniu tego słowa najpowszechniejszym – miłości kobiety i mężczyzny oraz miłości rodziców i dzieci. Wiele miejsca zajmuje także ta sfera przeżyć, która ogarnia uczucia braterskie i przyjaźń. O ile autor źle znosi konfrontację z publiczną płaszczyzną egzystencji i z historią, o tyle w tej sferze najściślej mikrospołecznej ujawnia bardzo szczęśliwe połączenie idei wysuniętych ze – zrewidowanej zresztą – tradycji psychoanalitycznej z dużą intuicją psychologiczną, doświadczeniem tak badawczym, jak bezpośrednio przeżytym.
Wiemy, że miłość łączy często pary pustoszącą wewnętrznie więzią niewolniczych zależności i tajonych satysfakcji tyrana. Fromm tłumaczy to i znakomicie unaocznia, wierzę nawet, że robiąc tak, działa na rzecz niejednego wyzwolenia. O ile partnerstwo erotyczne i grzechy przeciw niemu są bardziej znaną dziedziną, o tyle do rzadszych w literaturze należą analizy partnerstwa uczuć łączących rodziców i dzieci. Opis i rozbiór posesywnej postawy rodziców, a szczególnie zachłanności macierzyńskiej, może – jak sądzę – niejednego przynajmniej głęboko zastanowić. Silne strony książki przemówią zresztą z pewnością same.
Ogólniejsze ramy rozważań Fromma – mimo zastrzeżeń – wydają mi się także jednak atutem tej książki. Problematyka zaangażowania wobec życia, rozważana w takim aspekcie, jak to czyni Fromm, nie jest tematem częstym, w szczególności zaś skąpo jest reprezentowana u nas. Na przekór zaś tej wątłej – np. w porównaniu z obfitością analiz społecznych – reprezentacji, perspektywa spraw ludzkich kreślona przez Fromma ujmuje problemy zasadnicze. To, co stanowi wewnętrzny aspekt rzeczywistości ludzkiej, jest dziś w jakimś niepełnym kontakcie z myślą refleksyjną, skłonną do ujęć urzeczowiających. Choćby nawet w kontrowersyjnej postaci, warto więc tę perspektywę ukazać czytelnikowi.
_Marcin Czerwiński_Przedmowa
Książka ta musi rozczarować każdego, kto oczekiwałby od niej łatwego wprowadzenia w sztukę miłości. Tymczasem sprawa wygląda wręcz przeciwnie, książka ta usiłuje dowieść, że miłość nie jest bynajmniej łatwym uczuciem, które może się stać udziałem każdego, niezależnie od stopnia osiągniętej dojrzałości. Pragnie ona przekonać czytelnika, że wszystkie jego próby miłości skazane są na niepowodzenie, jeżeli nie będzie zarazem jak najusilniej starał się rozwinąć całej swojej osobowości, aby zdobyć twórczą postawę życiową; że powodzenia w miłości do poszczególnej osoby nie można osiągnąć bez zdolności kochania bliźniego, bez prawdziwej pokory, odwagi, wiary i zdyscyplinowania. W kulturze, w której cechy te należą do rzadkości, równą rzadkością musi być zdolność kochania. Każdy z nas zatem może spytać, ilu znał ludzi naprawdę kochających.
Jednakże trudności opanowania sztuki miłości nie powinny nas powstrzymywać od chęci ich poznania, jak również warunków ich przezwyciężenia. Żeby uniknąć niepotrzebnych komplikacji, starałem się w miarę możliwości omawiać ten problem językiem, który nie zawiera żadnych terminów specjalistycznych. Z tego samego powodu zredukowałem do minimum cytaty literatury zajmującej się problemem miłości.
Nie udało mi się natomiast znaleźć w pełni zadowalającego rozwiązania innej kwestii, a mianowicie powtarzania pewnych pojęć omawianych w moich poprzednich książkach. Czytelnik, który zna zwłaszcza _Ucieczkę od wolności_, _Niech się stanie człowiek_ i _Zdrowe społeczeństwo_¹, znajdzie w niniejszej książce wiele myśli wyrażonych już w tych poprzednich pracach. Jednakże książka _O sztuce miłości_ nie jest bynajmniej jedynie podsumowaniem tamtych wywodów. Zawarte jest w niej wiele myśli nie wyrażonych uprzednio i, co jest zupełnie oczywiste, nawet te, które zostały już omówione, nabierają niekiedy nowych aspektów dzięki temu, że skupiają się wokół jednego tematu, a mianowicie sztuki miłości.
1.
_Ucieczka od wolności_, przeł. O. i A. Ziemilscy, Czytelnik, Warszawa 1971 i n.; _Niech stanie się człowiek. Z psychologii etyki_, przeł. R. Saciuk, Wyd. Nauk. PWN, Warszawa-Wrocław 1996; _Zdrowe społeczeństwo_, przeł. A. Tanalska-Dulęba, PIW, Warszawa 1996.I. CZY MIŁOŚĆ JEST SZTUKĄ?
Czy miłość jest sztuką? Jeżeli tak, to wymaga wiedzy i wysiłku. A może miłość jest przyjemnym uczuciem, którego zaznanie jest sprawą przypadku, czymś, co się zdarza, jeśli człowiek ma szczęście? Niniejsza książeczka opowiada się za pierwszym sposobem jej pojmowania, podczas gdy niewątpliwie większość ludzi przyjmuje dzisiaj tę drugą interpretację.
Dzieje się tak nie dlatego, by ludzie uważali, że miłość nie jest rzeczą ważną. Nie, ludzie jej pragną, oglądają niezliczone filmy o szczęśliwych i nieszczęśliwych perypetiach miłosnych, słuchają setek marnych przebojów o miłości – ale mało kto pomyśli, że istnieje coś, czego w sprawie miłości trzeba się nauczyć.
Taka szczególna postawa wynika z wielu przesłanek, które każda z osobna i wszystkie razem skłaniają do zajęcia takiego stanowiska. Dla większości ludzi problem miłości tkwi przede wszystkim w tym, żeby _być kochanym_, a nie w tym, by _kochać_, by umieć kochać. Dlatego też główną sprawą jest dla nich to, jak zdobyć czyjąś miłość, co zrobić, żeby wzbudzić uczucie. W pogoni za tym celem próbują różnych metod. Jedną z nich, której chwytają się zwłaszcza mężczyźni, jest zdobywanie powodzenia, mocnej pozycji życiowej i pieniędzy w takiej skali, na jaką pozwala społeczna sytuacja danego człowieka. Inna metoda, szczególnie ulubiona przez kobiety, to dbałość o wygląd, która wyraża się w pielęgnacji ciała, strojach itd. Inne sposoby zdobywania sobie otoczenia, stosowane zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety, to miły sposób bycia, umiejętność prowadzenia ciekawej rozmowy, gotowość do okazywania ludziom pomocy, skromność i łagodność. Takich samych zabiegów, jakie mają prowadzić do zdobycia czyjejś miłości, używa się zresztą, aby osiągnąć powodzenie w życiu, aby zdobyć sobie przyjaciół i wpływowych ludzi. W mniemaniu większości ludzi naszego kręgu kulturowego umieć zdobywać miłość, to znaczy po prostu być sympatycznym i pociągającym fizycznie.
Drugą przesłanką, z której wynika pogląd, że o miłości niczego nie można się nauczyć, jest przekonanie, iż problem miłości to problem _obiektu_, a nie problem _zdolności_. Ludzie myślą, że kochać to rzecz prosta, natomiast trudne jest znalezienie właściwego obiektu miłości, zdobycie czyjegoś uczucia. Na kształtowanie takiej postawy wpłynęło wiele przyczyn głęboko zakorzenionych w rozwoju dzisiejszego społeczeństwa. Jedną z nich jest wielka przemiana, jaka zaszła w dwudziestym wieku w wyborze „obiektu miłości”. W epoce wiktoriańskiej, tak samo jak w wielu tradycyjnych kulturach, miłość w większości wypadków nie była spontanicznym, osobistym przeżyciem, które następnie miało prowadzić do małżeństwa. Wprost przeciwnie – małżeństwo zawierano na zasadzie umowy między zainteresowanymi rodzinami albo aranżowanej przez zawodowego swata, albo też bez tego rodzaju pośrednictwa; małżeństwo zawierano, opierając się na względach natury społecznej, zakładając, że miłość rozwinie się już w czasie jego trwania. Od kilku pokoleń w całym świecie zachodnim panuje jednak niemal powszechnie pojęcie miłości romantycznej. W Stanach Zjednoczonych, choć zawieranie małżeństw na zasadzie umowy niekiedy się jeszcze zdarza, ludzie w ogromnej większości szukają „miłości romantycznej”, jakiegoś osobistego uczucia, które następnie powinno prowadzić do małżeństwa. To nowe pojęcie swobody w miłości musiało w znacznym stopniu uwypuklić ważność _obiektu_ w stosunku do ważności _funkcji_.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki