Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

O umyśle. Tom I - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O umyśle. Tom I - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 515 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA

Przed­miot, któ­ry za­mie­rzam ba­dać w tym dzie­le, jest in­te­re­su­ją­cy, a na­wet nowy. Do­tych­czas roz­pa­try­wa­no umysł je­dy­nie w nie­któ­rych jego aspek­tach. Wiel­cy pi­sa­rze po­wierz­chow­nie tyl­ko zaj­mo­wa­li się tym te­ma­tem; dla­te­go wła­śnie ośmie­lam się o nim pi­sać.

Po­zna­nie umy­słu w jak naj­szer­szym tego sło­wa zna­cze­niu jest tak ści­śle zwią­za­ne ze zna­jo­mo­ścią ser­ca i na­mięt­no­ści ludz­kich, że nie­po­dob­na było pi­sać na ten te­mat nie wspo­mi­na­jąc przy­najm­niej o tej mo­ral­no­ści, któ­ra jest wła­ści­wa lu­dziom wszyst­kich na­ro­dów i któ­ra – nie­za­leż­nie od tego, ja­kim te na­ro­dy pod­le­ga­ją rzą­dom – może mieć na celu tyl­ko do­bro ogó­łu.

Są­dzę, że usta­lo­ne prze­ze mnie za­sa­dy są zgod­ne z do­brem ogó­łu i z do­świad­cze­niem. Po­przez fak­ty do­cie­ra­łem do przy­czyn. Uwa­ża­łem, że na­le­ży na­ukę o mo­ral­no­ści trak­to­wać tak jak wszyst­kie inne na­uki i bu­do­wać ją jak fi­zy­kę eks­pe­ry­men­tal­nąj Do tego po­glą­du skło­ni­ło mnie prze­ko­na­nie, że wszel­ka mo­ral­ność, któ­rej za­sa­dy są lu­dziom uży­tecz­ne, jest z ko­niecz­no­ści zgod­na z mo­ral­no­ścią re­li­gij­ną bę­dą­cą tyl­ko uwień­cze­niem mo­ral­no­ści ludz­kiej. Zresz­tą, je­że­li się po­my­li­łem, je­że­li wbrew moim prze­wi­dy­wa­niom nie­któ­re z mych za­sad oka­żą się nie­zgod­ne z do­brem ogó­łu – to błąd mo­je­go umy­słu, nie zaś ser­ca. Oświad­czam, że je­stem go­tów wy­rzec się ta­kich za­sad.

Czy­tel­ni­ka zaś pro­szę o tę tyl­ko ła­skę, by ze­chciał mnie zro­zu­mieć, za­nim mnie po­tę­pi, by śle­dził, bieg mo­ich my­śli; by był mi sę­dzią, a nie stron­ni­kiem. Proś­ba ta nie wy­ni­ka z nie­mą­dre­go za­ro­zu­mial­stwa: zbyt czę­sto wie­czo­rem uwa­ża­łem za złe to, co rano wy­da­wa­ło mi się do­bre, abym miał wy­so­kie mnie­ma­nie o swo­jej wie­dzy.

Pod­ją­łem się może za­da­nia po­nad moje siły. Ja­kiż jed­nak czło­wiek zna sie­bie na tyle, by nig­dy się nie prze­ce­nić? Nie będę mógł przy­najm­niej po­sta­wić so­bie za­rzu­tu, żem nie do­ło­żył wszel­kich sta­rań, by za­słu­żyć na po­wszech­ne uzna­nie. Je­że­li go nie uzy­skam, to bar­dziej będę zmar­twio­ny niż zdzi­wio­ny: nie wy­star­czy prze­cież w tym wy­pad­ku pra­gnąć, by otrzy­mać. We wszyst­kim, co na­pi­sa­łem, szu­ka­łem wy­łącz­nie praw­dy, nie tyl­ko dla­te­go jed­nak, by mieć za­szczyt ją po­wie­dzieć, ale dla­te­go, że praw­da jest lu­dziom po­ży­tecz­na. Je­że­li się od niej od­da­li­łem, to w sa­mych swo­ich błę­dach znaj­dę po­cie­sze­nie. Je­śli bo­wiem lu­dzie – jak po­wia­da pan de Fon­te­nel­le – nie mogą w żad­nej dzie­dzi­nie dojść do cze­goś roz­sąd­ne­go, nie po­peł­niw­szy w niej uprzed­nio wszyst­kich moż­li­wych głupstw, to błę­dy moje będą mo­gły oka­zać się uży­tecz­ne dla mo­ich współ­o­by­wa­te­li. Je­że­li za­to­nę, wska­żę miej­sce, gdzie znaj­du­je się ska­ła. «Ileż głupstw – do­da­je pan de Fon­te­nel­le – mó­wi­li­by­śmy po dziś dzień, gdy­by ich przed nami już nie po­wie­dzie­li sta­ro­żyt­ni i gdy­by ich, że tak po­wiem, nam nie za­bra­li!»

Po­wta­rzam za­tem: mogę je­dy­nie za­pew­nić, że pra­ca ta ma czy­ste i pra­we in­ten­cje. Choć­by­śmy jed­nak nie wiem jak byli pew­ni swo­ich in­ten­cji, krzy­kli­wa za­zdrość znaj­du­je tak wdzięcz­nych słu­cha­czy, a jej cią­głe de­kla­ma­cje tak bar­dzo zwo­dzą lu­dzi, zwy­kle bar­dziej uczci­wych niż oświe­co­nych, że trud­no dziś pi­sać – rzec moż­na – bez oba­wy w ser­cu. Znie­chę­ce­nie, w ja­kie wpra­wi­ły lu­dzi wy­bit­nych rzu­co­ne na nich po­są­dze­nia, nie­jed­no­krot­nie oszczer­cze, zda­je się już za­po­wia­dać po­wrót ciem­no­ty. Tyl­ko mier­no­ta jest dziś schro­nie­niem przed prze­śla­do­wa­nia­mi za­wi­ści; mier­no­ta sta­je się obec­nie naj­pew­niej­szą ochro­ną; ochro­nę tę naj­praw­do­po­dob­niej za­pew­ni­łem so­bie wbrew wła­snej woli.

Są­dzę zresz­tą, że za­wiść z trud­no­ścią mo­gła­by mi przy­pi­sać chęć ura­że­nia któ­re­go­kol­wiek z mo­ich współ­o­by­wa­te­li. W pra­cy tej nie zaj­mu­ję się żad­nym po­szcze­gól­nym czło­wie­kiem, lecz ogól­nie ludź­mi i na­ro­da­mi; po­wi­nie­nem za­tem unik­nąć za­rzu­tu zło­śli­wo­ści. Do­dam na­wet, iż ten kto prze­czy­ta tę roz­pra­wę, bę­dzie mógł za­uwa­żyć, że ko­cham lu­dzi, że pra­gnę ich do­bra i nie czu­ję nie­na­wi­ści ani po­gar­dy do żad­ne­go z nich.

Nie­któ­re moje po­glą­dy wy­da­dzą się być może zbyt śmia­łe. Je­że­li jed­nak czy­tel­nik uzna­je za błęd­ne, pro­szę, by po­tę­pia­jąc je pa­mię­tał, że czę­sto wła­śnie śmia­ło­ści dą­żeń za­wdzię­cza­my od­kry­cie wiel­kich prawd i że oba­wa przed po­peł­nie­niem błę­du nie po­win­na znie­chę­cać nas do po­szu­ki­wa­nia praw­dy. Na próż­no lu­dzie pod­li i tchórz­li­wi chcie­li ją po­tę­pić na­da­jąc jej nie­na­wist­ne mia­no roz­wią­zło­ści; na próż­no po­wta­rza­ją oni, że praw­dy są czę­sto nie­bez­piecz­ne. Je­że­li na­wet przyj­mie­my, że to się zda­rza, na znacz­nie więk­sze nie­bez­pie­czeń­stwo na­ra­zi się na­ród, któ­ry zgo­dzi się gnić w nie­uc­twie. Na­ród po­zba­wio­ny świa­tła wie­dzy, kie­dy prze­sta­je być dzi­ki i pier­wot­ny, upa­dla się i wcze­śniej czy póź­niej po­pa­da w nie­wo­lę. Nie tyle mę­stwem, co zna­jo­mo­ścią sztu­ki wo­jen­nej Rzy­mia­nie zwy­cię­ży­li Ga­lów.

Je­że­li na­wet zna­jo­mość ta­kiej praw­dy może być z ta­kich czy in­nych po­wo­dów nie­do­god­na w da­nej chwi­li, to z bie­giem cza­su ta sama praw­da sta­je się uży­tecz­na wie­kom i na­ro­dom.

Taki to już los my­śli ludz­kich. Każ­da z nich w pew­nych okre­sach może się stać nie­bez­piecz­na, ale tyl­ko pod tym wa­run­kiem moż­na z niej ko­rzy­stać. Bia­da temu, kto z tej ra­cji chciał­by po­zba­wić jej ludz­kość! Z chwi­lą gdy się za­bro­ni po­zna­wa­nia nie­któ­rych prawd, nie bę­dzie już moż­na po­wie­dzieć żad­nej. Ty­sią­ce lu­dzi po­sia­da­ją­cych wła­dzę, a nie­jed­no­krot­nie ży­wią­cych złe za­mia­ry, pod pre­tek­stem, że nie­raz roz­sąd­nie jest prze­mil­czeć praw­dę, chcia­ło­by wy­gnać ją cał­ko­wi­cie z kuli ziem­skiej. Dla­te­go też lu­dzie oświe­ce­ni, je­dy­ni, któ­rzy zna­ją war­tość praw­dy, do­ma­ga­ją się jej bez­u­stan­nie. Nie boją się na­ra­zić na ewen­tu­al­ne nie­bez­pie­czeń­stwo, by cie­szyć się re­al­ny­mi ko­rzy­ścia­mi, ja­kie praw­da za­pew­nia. Ze wszyst­kich za­let ludz­kich naj­bar­dziej ce­nią wznio­słość du­szy, któ­ra wzdra­ga się przed kłam­stwem. Wie­dzą, jak po­ży­tecz­nie jest móc swo­bod­nie my­śleć i móc wszyst­ko po­wie­dzieć. Wie­dzą, że na­wet błę­dy prze­sta­ją być nie­bez­piecz­ne, kie­dy wol­no im się prze­ciw­sta­wić. Wkrót­ce zo­sta­ją roz­po­zna­ne jako błę­dy i same sta­cza­ją się w ot­chłań za­po­mnie­nia, a tyl­ko praw­dy osta­ją się na nie­zmie­rzo­nej prze­strze­ni wie­ków.

Roz­pra­wa Pierw­sza

O umy­śle jako ta­kimROZ­DZIAŁ I

Dys­ku­tu­je się sta­le nad tym, co na­le­ży na­zy­wać Umy­słem. Każ­dy wy­po­wia­da swo­je zda­nie, nikt jed­nak nie przy­pi­su­je temu sło­wu tego sa­me­go zna­cze­nia; wszy­scy mó­wią nie ro­zu­mie­jąc się wza­jem­nie.

By móc ści­śle i traf­nie okre­ślić, co to jest Umysł, i wy­róż­nić zna­cze­nie, w ja­kim się tego sło­wa uży­wa, na­le­ży naj­pierw zba­dać umysł jako taki.

Umysł moż­na uwa­żać albo za wy­twór wła­dzy my­śle­nia (i w tym zna­cze­niu umysł jest po pro­stu zbio­rem my­śli da­ne­go czło­wie­ka), albo za samą wła­dzę my­śle­nia.

By po­znać, czym jest umysł w tym ostat­nim zna­cze­niu, na­le­ży po­znać przy­czy­ny spraw­cze na­szych my­śli.

Mamy dwie wła­dze albo – rzec moż­na – dwie bier­ne siły, któ­rych ist­nie­nie jest po­wszech­nie uzna­wa­ne i ści­śle wy­od­ręb­nio­ne.

Jed­na z nich to zdol­ność od­bie­ra­nia róż­nych wra­żeń, ja­kie wy­wie­ra­ją na nas przed­mio­ty ze­wnętrz­ne; nosi ona mia­no wraż­li­wo­ści zmy­sło­wej.

Dru­ga to zdol­ność za­cho­wy­wa­nia wra­żeń, ja­kie wy­war­ły na nas te przed­mio­ty; nosi ona mia­no pa­mię­ci; pa­mięć zaś jest je­dy­nie prze­dłu­żo­nym, choć osła­bio­nym wra­że­niem.

Te wspól­ne nam i zwie­rzę­tom wła­dze, któ­re uwa­żam za przy­czy­ny spraw­cze na­szych my­śli, do­star­cza­ły­by nam jed­nak bar­dzo nie­wie­lu po­jęć, gdy­by się nie łą­czy­ły ze spe­cjal­ną bu­do­wą na­sze­go cia­ła.

Czy gdy­by na­tu­ra za­koń­czy­ła na­sze prze­gu­by ko­py­ta­mi za­miast dło­ni i gięt­kich pal­ców, mógł­by ktoś wąt­pić, że lu­dzie – po­zba­wie­ni rze­miosł i miesz­kań, nie­zdol­ni do obro­ny przed zwie­rzę­ta­mi, po­chło­nię­ci wy­łącz­nie tro­ską o zdo­by­cie po­ży­wie­nia i uciecz­ką przed dzi­ki­mi zwie­rzę­ta­mi – po dziś dzień błą­dzi­li­by po la­sach jak pierz­cha­ją­ce sta­da.

Przy tym za­ło­że­niu – rzecz ja­sna – ży­cie spo­łecz­ne nie mo­gło­by dojść w żad­nym spo­łe­czeń­stwie do tego stop­nia do­sko­na­ło­ści, jaki osią­gnę­ło obec­nie. Gdy­by z ję­zy­ka ja­kie­goś na­ro­du usu­nąć sło­wa świad­czą­ce o uży­wa­niu rąk, jak «łuk», «sieć», «strza­ła» itp., na­ród ten po­zo­stał­by na znacz­nie niż­szym stop­niu roz­wo­ju umy­sło­we­go niż nie­któ­re na­ro­dy dzi­kie, nie ma­ją­ce dwu­stu po­jęć i dwu­stu słów okre­śla­ją­cych je, a ję­zyk jego zo­stał­by, jak u zwie­rząt, ogra­ni­czo­ny do pię­ciu lub sze­ściu dźwię­ków czy krzy­ków . Stąd wno­szę, że gdy­by nie spe­cjal­na bu­do­wa or­ga­nicz­na, na­sza wraż­li­wość i pa­mięć by­ły­by ja­ło­wy­mi wła­dza­mi. Te­raz na­le­ża­ło­by się za­sta­no­wić, czy rze­czy­wi­ście dzię­ki bu­do­wie na­sze­go cia­ła te dwie wła­dze wy­two­rzy­ły wszyst­kie na­sze my­śli.

Za­nim przy­stą­pię do roz­wa­żań na ten te­mat, spo­tkam się za­pew­ne z py­ta­niem, czy te dwie wła­dze są od­mia­na­mi sub­stan­cji ma­te­rial­nej czy też du­cho­wej. Za­gad­nie­nie to, roz­strzą­sa­ne przez fi­lo­zo­fów a pod­ję­te po­now­nie w na­szych cza­sach, nie wią­że się ści­śle z te­ma­tem mo­je­go dzie­ła. To, co za­mie­rzam po­wie­dzieć na te­mat umy­słu, zga­dza się za­rów­no z jed­ną jak i z dru­gą hi­po­te­zą. Wspo­mnę je­dy­nie, że gdy­by Ko­ściół nie umoc­nił na­szej wia­ry w tym przed­mio­cie, gdy­by tyl­ko kie­ru­jąc się sa­mym świa­tłem ro­zu­mu na­le­ża­ło wznieść się do po­zna­nia pier­wiast­ka my­ślą­ce­go, trze­ba by­ło­by się zgo­dzić, że nie da się udo­wod­nić żad­ne­go z tych dwu po­glą­dów, że na­le­ży zwa­żyć ra­cje za i prze­ciw, po­rów­nać trud­no­ści i za­jąć sta­no­wi­sko, za któ­rym prze­ma­wia naj­więk­sze praw­do­po­do­bień­stwo, a za­tem wy­da­wać sądy li tyl­ko pro­wi­zo­rycz­ne. Za­gad­nie­nie to, po­dob­nie jak wie­le in­nych za­gad­nień, moż­na roz­wią­zać tyl­ko przy po­mo­cy ra­chun­ku praw­do­po­do­bień­stwa . Nie za­trzy­mu­ję się więc nad nim dłu­żej. Prze­cho­dzę do mo­je­go te­ma­tu i twier­dzę, że na­sze idee są wy­two­rem wraż­li­wo­ści zmy­sło­wej i pa­mię­ci lub – ści­ślej mó­wiąc – sa­mej wraż­li­wo­ści. Pa­mięć bo­wiem może być tyl­ko jed­nym z na­rzą­dów wraż­li­wo­ści zmy­sło­wej: ele­ment, któ­ry w nas do­zna­je wra­żeń, musi być ele­men­tem, któ­ry so­bie przy­po­mi­na, po­nie­waż – jak – za­mie­rzam do­wieść – coś so­bie przy­po­mi­nać zna­czy wła­ści­wie do­zna­wać wra­żeń.

Je­że­li na sku­tek na­stęp­stwa mo­ich idei czy pod wpły­wem wstrzą­su spo­wo­do­wa­ne­go przez nie­któ­re dźwię­ki w na­rzą­dach mo­je­go ucha przy­po­mi­nam so­bie ob­raz dębu, wów­czas moje na­rzą­dy we­wnętrz­ne mu­szą się znaj­do­wać mniej wię­cej w tym sa­mym sta­nie co wte­dy, gdy pa­trzy­łem na ten dąb. Otóż ten stan na­rzą­dów bez wąt­pie­nia musi wy­wo­łać pew­ne wra­że­nie, a więc przy­po­mi­nać so­bie to to samo, co do­zna­wać wra­żeń.

Usta­liw­szy tę za­sa­dę twier­dzę po­nad­to, że wszyst­kie czyn­no­ści na­sze­go umy­słu po­le­ga­ją na do­strze­ga­niu… po­do­bieństw i róż­nic, zgod­no­ści i nie­zgod­no­ści po­mię­dzy róż­ny­mi przed­mio­ta­mi. A prze­cież ta zdol­ność nie jest ni­czym in­nym jak tyl­ko wraż­li­wo­ścią zmy­sło­wą. Wszyst­ko za­tem spro­wa­dza się do do­zna­wa­nia wra­żeń.

Aże­by się o tym prze­ko­nać, przyj­rzyj­my się uważ­nie… na­tu­rze: uka­zu­je ona przed­mio­ty; mię­dzy tymi przed­mio­ta­mi oraz przed­mio­ta­mi a nami za­cho­dzą pew­ne sto­sun­ki, po­zna­nie tych sto­sun­ków kształ­tu­je to, co na­zy­wa­my umy­słem. Umysł jest więk­szy lub mniej­szy za­leż­nie od za­kre­su na­sze­go po­zna­nia. Umysł ludz­ki do­cho­dzi do po­zna­nia tych sto­sun­ków, ale są to gra­ni­ce, poza któ­re nig­dy się nie po­su­wa. To­też wszyst­kie sło­wa, z któ­rych skła­da­ją się po­szcze­gól­ne ję­zy­ki (a któ­re moż­na uwa­żać za zbiór zna­ków wszyst­kich my­śli ludz­kich), albo przy­wo­dzą na pa­mięć pew­ne wy­obra­że­nia, jak np. sło­wa «dąb», «oce­an», «słoń­ce», albo też okre­śla­ją po­ję­cie, czy­li róż­ne sto­sun­ki mię­dzy przed­mio­ta­mi, któ­re mogą być pro­ste, jak «wiel­kość», «ma­łość», albo zło­żo­ne, jak «wy­stę­pek», «cno­ta», lub wresz­cie wy­ra­ża­ją róż­ne sto­sun­ki mię­dzy przed­mio­ta­mi a nami, to zna­czy albo na­sze dzia­ła­nie na nie, jak sło­wa «ła­mię», «ko­pię», «pod­no­szę», albo też wra­że­nie, ja­kie one na nas wy­wie­ra­ją, jak sło­wa «je­stem zra­nio­ny», «olśnio­ny», «prze­ra­żo­ny».

Tak więc nie­co zwę­zi­łem sens sło­wa «idea», któ­re­go uży­wa się w bar­dzo róż­nych zna­cze­niach, mówi się bo­wiem za­rów­no «idea drze­wa», jak i «idea cno­ty» i nie­okre­ślo­ny sens tego sło­wa może stać się nie­raz przy­czy­ną błę­dów, do któ­rych pro­wa­dzi za­wsze nie­wła­ści­we uży­wa­nie słów.

Z tego, co po­wie­dzia­łem, wy­ni­ka, że je­że­li wszyst­kie sło­wa w róż­nych ję­zy­kach okre­śla­ją je­dy­nie przed­mio­ty i wza­jem­ne sto­sun­ki mię­dzy przed­mio­ta­mi lub ich sto­su­nek do nas, to dzia­ła­nie umy­słu po­le­ga wy­łącz­nie na po­rów­ny­wa­niu za­rów­no na­szych wra­żeń, jak i na­szych idei, to zna­czy na do­strze­ga­niu róż­nic i po­do­bieństw, zgod­no­ści i nie­zgod­no­ści po­mię­dzy nimi. Je­że­li za­tem sąd po­le­ga na do­strze­ga­niu albo przy­najm­niej na wy­po­wia­da­niu tego, co się do­strze­ga, wy­ni­ka stąd, że wszyst­kie czyn­no­ści na­sze­go umy­słu spro­wa­dza­ją się do wy­da­wa­nia są­dów.

Za­kre­śliw­szy gra­ni­ce za­gad­nie­nia, zba­dam, te­raz, czy wy­da­wać sąd zna­czy to samo, co do­zna­wać wra­żeń. Otóż ile­kroć oce­niam wiel­kość lub ko­lor przed­sta­wio­nych mi przed­mio­tów, sąd, któ­ry wy­da­ję o róż­nych wra­że­niach, ja­kie przed­mio­ty te wy­wie­ra­ją na moje zmy­sły, jest – rzecz ja­sna – wła­ści­wie tyl­ko wra­że­niem; i wów­czas mogę za­rów­no po­wie­dzieć «są­dzę», jak i «czu­ję», że z dwóch przed­mio­tów ten, któ­ry na­zy­wam «sąż­niem», robi na mnie inne wra­że­nie niż ten, któ­ry na­zy­wam «sto­pą»; że ko­lor, któ­ry na­zy­wam «żół­tym», dzia­ła na moje oczy in­a­czej niż ten, któ­ry na­zy­wam «czer­wo­nym»; z cze­go wno­szę, że w ta­kim, wy­pad­ku wy­da­wać sąd zna­czy to samo, co do­zna­wać wra­żeń. Za­łóż­my jed­nak, po­wie ktoś, że chce­my się prze­ko­nać, co jest ko­rzyst­niej­sze dla czło­wie­ka, siła czy wiel­kość cia­ła; czy i w tym wy­pad­ku wy­da­wać sąd zna­czy to samo co do­zna­wać wra­żeń? Tak – od­po­wiem. Aby bo­wiem wy­dać sąd w tym przed­mio­cie, mu­szę ko­lej­no przy­po­mnieć so­bie róż­ne sy­tu­acje, w któ­rych naj­czę­ściej znaj­do­wa­łem się w ży­ciu. Wy­da­wać sądy zna­czy w tym wy­pad­ku tyle, co zo­ba­czyć, że siła znacz­nie czę­ściej bę­dzie mi po­trzeb­na niż wiel­kość cia­ła. Do­brze – usły­szę w od­po­wie­dzi – ale je­że­li mamy oce­nić, czy waż­niej­sze jest, by król był do­bry, czy by był spra­wie­dli­wy, to czyż moż­na so­bie wy­obra­zić, by ten tak­że sąd był tyl­ko wra­że­niem zmy­sło­wym?

Nie­wąt­pli­wie zra­zu wy­da­je się to pa­ra­dok­sem. By jed­nak do­wieść słusz­no­ści tego prze­ko­na­nia, przyj­mij­my, że czło­wiek ma świa­do­mość tego, co na­zy­wa­my do­brem i złem, i że po­nad­to zda­je so­bie spra­wę, że czyn jest zły w za­leż­no­ści od tego, jak da­le­ce za­gra­ża szczę­ściu – spo­łecz­no­ści. Je­śli za­tem przyj­mie­my to za­ło­że­nie, ja­kiej sztu­ki musi użyć po­eta czy mów­ca, kie­dy chce wy­raź­nie po­ka­zać temu czło­wie­ko­wi, że spra­wie­dli­wość, któ­ra za­cho­wa dla pań­stwa wię­cej oby­wa­te­li, jest bar­dziej po­żą­da­ną za­le­tą kró­la niż do­broć?

Mów­ca roz­ta­cza przed oczy­ma wy­obraź­ni swo­je­go słu­cha­cza trzy ob­ra­zy: na jed­nym uka­że spra­wie­dli­we­go kró­la, któ­ry ska­zu­je i po­le­ca stra­cić zbrod­nia­rza; na dru­gim przed­sta­wi kró­la do­bre­go, któ­ry roz­ka­zu­je otwo­rzyć wię­zie­nie temu sa­me­mu zbrod­nia­rzo­wi i zdjąć zeń kaj­da­ny; na trze­cim zaś przed­sta­wi tego sa­me­go zbrod­nia­rza, któ­ry po wyj­ściu z wię­zie­nia, uzbro­jo­ny w szty­let mor­du­je pięć­dzie­się­ciu oby­wa­te­li. Któż wo­bec tych trzech ob­ra­zów nie od­czu­je, że spra­wie­dli­wość, któ­ra ska­zu­jąc na śmierć jed­ne­go czło­wie­ka za­po­bie­ga śmier­ci pięć­dzie­się­ciu, jest u kró­la za­le­tą bar­dziej po­żą­da­ną niż do­broć? A jed­nak ten sąd w isto­cie jest tyl­ko wra­że­niem. Je­że­li rze­czy­wi­ście dzię­ki przy­zwy­cza­je­niu łą­cze­nia pew­nych wy­obra­żeń z pew­ny­mi sło­wa­mi moż­na – jak to wy­ka­zu­je do­świad­cze­nie – po­bu­dza­jąc ucho od­po­wied­ni­mi dźwię­ka­mi wy­wo­łać w nas nie­mal te same wra­że­nia, ja­kich do­zna­wa­li­śmy na wi­dok sa­me­go przed­mio­tu, jest ja­sne, że są­dzić na pod­sta­wie tych trzech ob­ra­zów, że spra­wie­dli­wość jest bar­dziej po­żą­da­ną za­le­tą kró­la niż do­broć, to to samo, co czuć i wi­dzieć, że w pierw­szym opi­sa­nym wy­pad­ku za­bi­ja się tyl­ko jed­ne­go oby­wa­te­la, a w trze­cim – pięć­dzie­się­ciu. Stąd wno­szę, że wszel­ki sąd jest tyl­ko wra­że­niem.

Ale – po­wie ktoś – czy na­le­ży za­li­czyć do wra­żeń sądy wy­da­ne o do­sko­na­ło­ści nie­któ­rych me­tod, na przy­kład o me­to­dzie umie­jęt­ne­go za­pa­mię­ty­wa­nia wie­lu przed­mio­tów albo abs­trak­cyj­ne­go my­śle­nia czy też prze­pro­wa­dze­nia ana­li­zy?

Aby od­po­wie­dzieć na tę uwa­gę, na­le­ży naj­pierw okre­ślić sens sło­wa «me­to­da». Me­to­da jest to śro­dek, któ­rym po­słu­gu­je­my się, by osią­gnąć za­mie­rzo­ny cel. Przy­pu­ść­my, że ktoś chciał za­pa­mię­tać pew­ne przed­mio­ty czy idee, któ­re przy­pad­ko­wo uło­ży­ły się tak w jego pa­mię­ci, że przy­po­mnie­nie ja­kie­goś fak­tu czy idei przy­wo­dzi mu na myśl mnó­stwo in­nych fak­tów czy idei, i że w ten spo­sób ła­twiej i trwa­łej za­pa­mię­tał pew­ne przed­mio­ty. Uznać za­tem ten spo­sób za naj­lep­szy, na­zwać go me­to­dą, to to samo, co stwier­dzić.

że nie wy­ma­gał od nas więk­sze­go wy­sił­ku uwa­gi, że mniej­szą przy­krość spra­wia­ło nam ucze­nie się w ten spo­sób niż w każ­dy inny. Otóż przy­po­mi­nać so­bie przy­kre wra­że­nie – to do­zna­wać tego wra­że­nia, a więc w tym tak­że wy­pad­ku wy­da­wać sądy to to samo, co do­zna­wać wra­żeń.

Za­łóż­my jesz­cze, że chcąc do­wieść nie­któ­rych twier­dzeń geo­me­trycz­nych i udo­stęp­nić je uczniom, na­uczy­ciel geo­me­trii wpadł na po­mysł, by na­uczyć ich pa­trzeć na li­nie w ode­rwa­niu od ich gru­bo­ści i sze­ro­ko­ści. Otóż są­dzić, że ten spo­sób czy też me­to­da abs­tra­ho­wa­nia naj­bar­dziej uła­twia uczniom zro­zu­mie­nie pew­nych twier­dzeń geo­me­trycz­nych, to uznać, że wy­ma­ga ona od nich mniej­sze­go wy­sił­ku uwa­gi i że mniej tru­du spra­wia po­słu­gi­wa­nie się tą me­to­dą niż każ­dą inną.

Za­łóż­my – po­da­jąc ostat­ni przy­kład – że ła­twiej do­cho­dzi się do zro­zu­mie­nia skom­pli­ko­wa­ne­go zda­nia ba­da­jąc od­dziel­nie każ­dą z prawd w nim za­war­tych. Są­dzić za­tem, że spo­sób czy me­to­da ana­li­zy jest naj­lep­sza, to to samo, co po­wie­dzieć, że wy­ma­ga mniej wy­sił­ku uwa­gi i że wo­bec tego do­zna­ło się mniej przy­kre­go wra­że­nia, je­że­li roz­pa­try­wa­ło się od­dziel­nie każ­dą praw­dę za­war­tą w tym skom­pli­ko­wa­nym twier­dze­niu, niż kie­dy się chcia­ło ogar­nąć je wszyst­kie na­raz.

Z tego, co po­wie­dzia­łem wy­ni­ka, że wszyst­kie sądy o wy­bra­nych przez nas przy­pad­ko­wo środ­kach czy me­to­dach ma­ją­cych pro­wa­dzić do za­mie­rzo­ne­go celu są je­dy­nie wra­że­nia­mi i że za­tem w czło­wie­ku wszyst­ko spro­wa­dza się do do­zna­wa­nia wra­żeń.

Jak to się jed­nak sta­ło – rno­że ktoś za­py­tać – że do dziś dnia przy­pi­sy­wa­no nam wła­dzę wy­da­wa­nia są­dów od­mien­ną od wła­dzy do­zna­wa­nia wra­żeń? Od­po­wiem, że przy­pusz­cze­nie to za­wdzię­cza­my po pro­stu temu, iż po dziś dzień się są­dzi, że tyl­ko w ten spo­sób moż­na wy­tłu­ma­czyć nie­któ­re błę­dy na­sze­go umy­słu.

Aby usu­nąć tę trud­ność, za­mie­rzam wy­ka­zać w na­stęp­nych roz­dzia­łach, że dwie są przy­czy­ny wszyst­kich na­szych fał­szy­wych są­dów i błę­dów; przy­czy­ny te za­kła­da­ją je­dy­nie ist­nie­nie wła­dzy do­zna­wa­nia wra­żeń, a wo­bec tego nie­po­trzeb­ne, a na­wet nie­do­rzecz­ne by­ło­by przy­pi­sy­wa­nie nam wła­dzy wy­da­wa­nia są­dów, sko­ro bez niej wszyst­ko da się wy­tłu­ma­czyć. Przy­stę­pu­ję za­tem do te­ma­tu i twier­dzę, że wszyst­kie na­sze błęd­ne sądy wy­ni­ka­ją z na­szych na­mięt­no­ści lub z igno­ran­cji.ROZ­DZIAŁ II O BŁĘ­DACH SPO­WO­DO­WA­NYCH PRZEZ NA­SZE NA­MIĘT­NO­ŚCI

Na­mięt­no­ści wpro­wa­dza­ją nas w błąd, gdyż sku­pia­ją na­szą uwa­gę tyl­ko na jed­nej stro­nie przed­mio­tu, któ­rą nam uka­zu­ją, i nie po­zwa­la­ją roz­pa­trzyć go wszech­stron­nie.| Pe­wien król pra­gnie ty­tu­łu zdo­byw­cy: – «Zwy­cię­stwo – po­wia­da – wzy­wa mnie na krań­ce zie­mi! Będę wal­czył, zwy­cię­żę! Skru­szę py­chę wro­gów, za­ku­ję ich ręce w kaj­da­ny, a gro­za mego imie­nia jak mur nie do zdo­by­cia bę­dzie bro­ni­ła wstę­pu do mo­je­go pań­stwa». Upo­jo­ny tą na­dzie­ją za­po­mi­na, że los jest zmien­ny, że brze­mię nę­dzy dźwi­ga­ją nie­mal na rów­ni zwy­cięz­ca i zwy­cię­żo­ny; nie zda­je so­bie spra­wy, że do­bro jego oby­wa­te­li słu­ży mu tyl­ko za pre­tekst dla jego sza­łu wo­jen­ne­go, że to py­cha wy­ku­wa jego broń i roz­wi­ja sztan­da­ry; po­chło­nię­ty jest my­ślą o trium­fie i lau­rach.

Po­dob­nie dzia­ła strach, na­mięt­ność rów­nie sil­na jak py­cha. Two­rzy du­chy, za­peł­nia nimi cmen­ta­rze i w ciem­no­ściach lasu uka­zu­je je prze­ra­żo­nym oczom wę­drow­ca. Opa­no­wu­je wszyst­kie wła­dze jego du­szy, nie oszczę­dza­jąc żad­nej, by nie mógł za­uwa­żyć, jak nie­do­rzecz­ne są po­bud­ki tak bez­pod­staw­nej trwo­gi.

Na­mięt­no­ści nie tyl­ko po­zwa­la­ją nam roz­pa­try­wać je­dy­nie pew­ne stro­ny przed­mio­tów, któ­re nam uka­zu­ją, ale po­nad­to wpro­wa­dza­ją nas w błąd, uka­zu­jąc nam te przed­mio­ty nie­jed­no­krot­nie tam, gdzie ich w rze­czy­wi­sto­ści nie ma. Zna­ne jest opo­wia­da­nie o pew­nym pro­bosz­czu i za­lot­nej da­mie: sły­sze­li, że na księ­ży­cu są lu­dzie, uwie­rzy­li w to i z te­le­sko­pem w ręce usi­ło­wa­li obo­je zo­ba­czyć jego miesz­kań­ców. – «Je­śli się nie mylę – prze­mó­wi­ła pierw­sza owa dama – wi­dzę dwa cie­nie, po­chy­la­ją się ku so­bie, to z pew­no­ścią szczę­śli­wi ko­chan­ko­wie…» «Go też pani mówi – od­parł pro­boszcz – te dwa cie­nie, któ­re pani wi­dzi, to dwie wie­że ka­te­dry». Opo­wia­da­nie to moż­na do nas za­sto­so­wać. Naj­czę­ściej do­strze­ga­my w rze­czach to, co pra­gnie­my w nich zo­ba­czyć. Za­rów­no na zie­mi, jak i na księ­ży­cu od­mien­ne na­mięt­no­ści za­wsze uka­żą nam albo ko­chan­ków, albo wie­że ko­ściel­ne. Złu­dze­nie jest ko­niecz­nym skut­kiem na­szych na­mięt­no­ści, któ­re za­wsze w tym więk­szym po­grą­ża­ją nas za­śle­pie­niu, im są sil­niej­sze. Do­sko­na­le wy­czu­ła to pew­na ko­bie­ta, któ­ra za­sko­czo­na przez swe­go ko­chan­ka w ra­mio­nach jego ry­wa­la, ośmie­li­ła się za­prze­czyć fak­to­wi, któ­re­go był świad­kiem. «Jak to – rzekł zdra­dzo­ny – jest pani aż tak bez­wstyd­na…» «Ty wia­ro­łom­ny – za­wo­ła­ła ko­bie­ta. – Wi­dzę, że mnie już nie ko­chasz. Bar­dziej wie­rzysz temu, co wi­dzisz, niż temu, co ci mó­wię». Po­wie­dze­nie to moż­na za­sto­so­wać do wszyst­kich na­mięt­no­ści, nie tyl­ko do za­pa­łu mi­ło­sne­go, wszyst­kie za­śle­pia­ją nas głę­bo­ko. Gdy na przy­kład dwa po­tęż­ne na­ro­dy ogar­nię­te py­chą chwy­ta­ją za broń i za­nie­po­ko­je­ni oby­wa­te­le py­ta­ją je­den dru­gie­go o wie­ści, z ja­kąż ła­two­ścią wie­rzą w do­bre! A z ja­kim nie­do­wie­rza­niem przyj­mu­ją złe! Ileż to razy na sku­tek nie­mą­dre­go za­ufa­nia do ciem­nych mni­chów chrze­ści­ja­nie od­rzu­ca­li moż­li­wość ist­nie­nia an­ty­po­dów? Każ­da epo­ka za­słu­gu­je so­bie na śmiech na­stęp­nej przyj­mu­jąc ja­kieś twier­dze­nia lub im prze­cząc. Daw­ne błę­dy rzad­ko uświa­da­mia­ją lu­dziom błę­dy, któ­re po­peł­nia­ją obec­nie.

Zresz­tą te same na­mięt­no­ści, któ­re na­le­ży uwa­żać za po­czą­tek nie­zli­czo­nych błę­dów, są tak­że źró­dłem na­szej wie­dzy. Wpro­wa­dza­ją nas wpraw­dzie w błąd, ale dają nam siłę nie­zbęd­ną, by iść na­przód; tyl­ko one mogą nas wy­rwać z bier­no­ści i le­ni­stwa, za­wsze go­to­wych opa­no­wać wszyst­kie wła­dze na­szej du­szy.

Nie za­mie­rzam jed­nak ba­dać tu­taj słusz­no­ści tego twier­dze­nia. Prze­cho­dzę więc te­raz do dru­giej przy­czy­ny na­szych błę­dów.ROZ­DZIAŁ III O IGNO­RAN­CJI

My­li­my się, gdy po­nie­sie­ni na­mięt­no­ścią sku­pia­my uwa­gę na jed­nej stro­nie przed­mio­tu i wy­łącz­nie na tej pod­sta­wie chce­my wy­dać sąd o ca­ło­ści. My­li­my się rów­nież, gdy przy­pi­su­jąc so­bie pra­wo wy­da­wa­nia sądu o ja­kimś przed­mio­cie, nie pa­mię­ta­my wszyst­kich fak­tów, od któ­rych ze­sta­wie­nia za­le­ży traf­ność na­sze­go wnio­sku w tej dzie­dzi­nie. Nie zna­czy to, by nikt nie miał traf­ne­go umy­słu, każ­dy do­brze wi­dzi to, co wi­dzi; ale czło­wiek nie po­dej­rze­wa sie­bie nig­dy o nie­wie­dzę i zbyt ła­two na­bie­ra prze­świad­cze­nia, że to, co do­strze­ga w da­nym przed­mio­cie, jest wszyst­kim, co w nim moż­na zo­ba­czyć. W za­gad­nie­niach nie­co trud­niej­szych igno­ran­cja sta­no­wi głów­ną przy­czy­nę na­szych błę­dów. Aby prze­ko­nać, jak ła­two w ta­kim wy­pad­ku wpro­wa­dzić w błąd sa­me­go sie­bie i jak to się dzie­je, że lu­dzie wy­snu­wa­jąc ze swo­ich za­ło­żeń cał­kiem słusz­ne wnio­ski do­cho­dzą do cał­ko­wi­cie sprzecz­nych wy­ni­ków, jako przy­kład wy­bio­rę za­gad­nie­nie nie­co skom­pli­ko­wa­ne, a mia­no­wi­cie za­gad­nie­nie zbyt­ku, na któ­re­go te­mat zwy­kło się wy­da­wać sądy bar­dzo róż­no­rod­ne, za­leż­nie od tego, z ja­kie­go roz­pa­tru­je się go punk­tu wi­dze­nia.

Sło­wo «zby­tek», mgli­ste i po­zba­wio­ne okre­ślo­ne­go zna­cze­nia, jest za­zwy­czaj po­ję­ciem względ­nym. Na­le­ży za­tem naj­pierw – bio­rąc to sło­wo w ści­słym jego zna­cze­niu – przy­pi­sać mu wy­raź­nie okre­ślo­ny sens, na­stęp­nie zde­fi­nio­wać, co sta­no­wi zby­tek dla na­ro­du, a co dla po­szcze­gól­ne­go czło­wie­ka.

W zna­cze­niu ści­słym ro­zu­mie­my przez zby­tek wszel­ki nad­miar, a za­tem to, co nie jest ko­niecz­ne do za­cho­wa­nia czło­wie­ka przy ży­ciu. Za­leż­nie od tego, czy idzie o na­ród cy­wi­li­zo­wa­ny, czy o po­szcze­gól­ne jed­nost­ki wcho­dzą­ce w jego skład, sło­wo «zby­tek» ma zu­peł­nie od­mien­ne zna­cze­nie, sta­je się po­ję­ciem cał­ko­wi­cie względ­nym. Zbyt­kiem dla ja­kie­goś na­ro­du cy­wi­li­zo­wa­ne­go jest zu­żyt­ko­wa­nie przez nie­go bo­gactw na to, co uwa­ża za zbęd­ne na­ród, któ­ry z nim po­rów­nu­je­my; w ta­kim po­ło­że­niu znaj­du­je się An­glia w sto­sun­ku do Szwaj­ca­rii.

Zby­tek w ży­ciu po­szcze­gól­ne­go czło­wie­ka po­le­ga rów­nież na zu­żyt­ko­wa­niu prze­zeń bo­gactw na to, co ze wzglę­du na sta­no­wi­sko, ja­kie zaj­mu­je w pań­stwie, i na kraj, w któ­rym żyje, na­le­ży uwa­żać za zbęd­ne. Ta­kim był zby­tek pana de Bo­urva­la­is.

Ma­jąc po­wyż­szą de­fi­ni­cję przyj­rzyj­my się, z jak róż­nych punk­tów wi­dze­nia roz­pa­try­wa­no zby­tek w ży­ciu na­ro­dów, sko­ro jed­ni uwa­ża­li, że jest uży­tecz­ny, inni zaś, że jest zgub­ny dla pań­stwa.

Pierw­si mie­li na my­śli za­kła­da­ne przez zby­tek ma­nu­fak­tu­ry, w któ­rych cu­dzo­zie­miec chęt­nie wy­mie­nia swo­je skar­by na ar­ty­ku­ły prze­my­sło­we da­ne­go kra­ju. Wi­dzą oni, że wzrost bo­gactw przy­czy­nia się do po­więk­sze­nia zbyt­ku i do­sko­na­le­nia się rze­miosł, któ­re mogą go za­do­wo­lić. Okres zbyt­ku uwa­ża­ją za okres wiel­ko­ści i po­tę­gi… pań­stwa. Wła­ści­wa temu wie­ko­wi ob­fi­tość pie­nię­dzy, któ­re przy­cią­ga zby­tek, spra­wia – ich zda­niem – że na­ród jest szczę­śli­wy we­wnątrz kra­ju, a groź­ny dla in­nych na­ro­dów. Dzię­ki pie­nią­dzom bo­wiem utrzy­mu­je dużą ilość woj­ska, bu­du­je ma­ga­zy­ny, za­opa­tru­je ar­se­na­ły, za­wie­ra umo­wy oraz utrzy­mu­je przy­mie­rza z po­tęż­ny­mi mo­nar­cha­mi. Dzię­ki pie­nią­dzom wresz­cie może nie tyl­ko sta­wić opór na­ro­dom licz­niej­szym, a za­tem po­tęż­niej­szym od nie­go, ale na­wet je opa­no­wać. Je­że­li zby­tek czy­ni na­ród groź­nym dla są­sia­dów, ileż szczę­śli­wo­ści daje mu we­wnątrz kra­ju! Ła­go­dzi oby­cza­je, do­star­cza co­raz no­wych przy­jem­no­ści i dzię­ki temu za­pew­nia utrzy­ma­nie licz­nym rze­szom ro­bot­ni­ków. Pod­sy­ca zba­wien­ną chci­wość wy­ry­wa­ją­cą czło­wie­ka z bier­no­ści i nudy, któ­re na­le­ży uwa­żać za naj­bar­dziej po­wszech­ne i naj­strasz­liw­sze cho­ro­by ludz­ko­ści. Wszę­dzie roz­ta­cza ożyw­cze cie­pło, po­bu­dza krą­że­nie so­ków ży­wot­nych… we wszyst­kich czę­ściach or­ga­ni­zmu pań­stwo­we­go, roz­wi­ja po­my­sło­wość, otwie­ra por­ty, bu­du­je okrę­ty, wie­dzie je przez oce­any i od­da­je lu­dziom pro­duk­ty i bo­gac­twa, któ­re chci­wa na­tu­ra cho­wa w głę­bi­nach mor­skich i cze­lu­ściach zie­mi albo roz­pra­sza w róż­nych stro­nach świa­ta. Taki mniej wię­cej wy­da­je się pew­no zby­tek tym wszyst­kim, któ­rzy uwa­ża­ją go za uży­tecz­ny dla pań­stwa. Zo­bacz­my te­raz, jak wi­dzą go fi­lo­zo­fo­wie, któ­rzy uwa­ża­ją, że jest zgub­ny dla na­ro­du. Szczę­ście na­ro­du za­le­ży za­rów­no od szczę­śli­wo­ści we­wnątrz kra­ju, jak i od sza­cun­ku, jaki bu­dzi w in­nych na­ro­dach.

Co do tego pierw­sze­go – po­wie­dzą ci fi­lo­zo­fo­wie – są­dzi­my, że zby­tek oraz bo­gac­twa, ja­kie on ścią­ga do kra­ju, uczy­ni­ły­by oby­wa­te­li szczę­śli­wy­mi, gdy­by nie były tak nie­rów­no po­dzie­lo­ne i gdy­by każ­dy mógł za­pew­nić so­bie wy­go­dy, któ­rych po­zba­wia go bie­da.

Zby­tek jest za­tem szko­dli­wy nie sam przez się, ale je­dy­nie jako sku­tek bar­dzo nie­rów­ne­go po­dzia­łu dóbr wśród oby­wa­te­li. Zby­tek nie jest nig­dy nad­mier­ny, je­że­li po­dział dóbr nie jest zbyt nie­rów­ny; zwięk­sza się on, w mia­rę jak bo­gac­two sku­pia się w nie­wie­lu rę­kach. Wresz­cie osią­ga swo­ją ostat­nią fazę, kie­dy na­ród po­dzie­li się na dwie kla­sy, z któ­rych jed­na ma nad­miar wszel­kich dóbr, dru­giej zaś brak rze­czy nie­zbęd­nych.

Stan na­ro­du jest wte­dy tym groź­niej­szy, że nie moż­na już nic za­ra­dzić. Jak przy­wró­cić rów­ność ma­jąt­ko­wą wśród oby­wa­te­li? Czło­wiek bo­ga­ty za­ku­pił wiel­kie do­bra, a mo­gąc ko­rzy­stać z trud­no­ści, w ja­kich zna­leź­li się jego są­sie­dzi, w krót­kim cza­sie przy­łą­czył do tych dóbr mnó­stwo ma­łych po­sia­dło­ści. Z chwi­lą gdy zmniej­szy­ła się licz­ba wła­ści­cie­li, zwięk­szy­ły się rze­sze na­jem­ni­ków. Gdy zaś tych ostat­nich bę­dzie do­sta­tecz­nie dużo, by ro­bot­ni­ków było wię­cej niż ro­bo­ty, po­dzie­lą los każ­de­go to­wa­ru, któ­re­go war­tość zmniej­sza się, gdy sta­je się po­spo­li­ty. Zresz­tą czło­wie­ko­wi bo­ga­te­mu, któ­ry ma jesz­cze wię­cej ar­ty­ku­łów zbyt­ku niż bo­gactw, za­le­ży na ob­ni­że­niu za­pła­ty za dniów­kę i na pła­ce­niu na­jem­ni­ko­wi tyl­ko tyle, ile mu jest nie­zbęd­ne na utrzy­ma­nie: tam­ten musi się tą za­pła­tą za­do­wo­lić, je­że­li jed­nak za­cho­ru­je lub ro­dzi­na mu się po­więk­szy, wte­dy z bra­ku zdro­we­go czy dość ob­fi­te­go po­ży­wie­nia za­słab­nie, umrze i zo­sta­wi pań­stwu ro­dzi­nę że­bra­ków. By za­po­biec ta­kie­mu nie­szczę­ściu, na­le­ża­ło­by po­now­nie po­dzie­lić zie­mię; po­dzia­łu tego nig­dy nie moż­na prze­pro­wa­dzić spra­wie­dli­wie. Jest za­tem ja­sne, że gdy zby­tek doj­dzie do pew­ne­go punk­tu, nie­po­dob­na przy­wró­cić rów­no­ści ma­jąt­ko­wej wśród oby­wa­te­li. Bo­ga­ci i bo­gac­twa sku­pia­ją się wów­czas w sto­li­cach, do­kąd przy­cią­ga­ją ich przy­jem­no­ści i ar­ty­ku­ły zbyt­ku, wieś po­zo­sta­je za­nie­dba­na i ubo­ga. Sie­dem czy osiem mi­lio­nów lu­dzi mar­nie­je w nę­dzy, a pięć czy sześć ty­się­cy żyje w bo­gac­twie, któ­re ich znie­pra­wia nie da­jąc im szczę­ścia.

W czym może bo­wiem przy­czy­nić się do szczę­ścia… czło­wie­ka zna­ko­mi­ta kuch­nia? Czyż nie wy­star­czy, aby cze­kał, aż bę­dzie głod­ny, i za­leż­nie od złe­go sma­ku ku­cha­rza za­ży­wał wię­cej ru­chu i spa­ce­rów, a wów­czas wszyst­kie po­tra­wy – byle tyl­ko nie były obrzy­dli­we – wy­da­dzą mu się wy­bor­ne. Czyż zresz­tą, je­dząc umiar­ko­wa­nie i za­ży­wa­jąc ru­chu, nie uni­ka­my wszyst­kich cho­rób, ja­kie po­wo­du­je ob­żar­stwo, do któ­re­go za­chę­ca do­bre je­dze­nie? Szczę­ście nie za­le­ży za­tem od zna­ko­mi­tej kuch­ni.

Nie za­le­ży ono rów­nież od wspa­nia­ło­ści na­sze­go stro­ju czy ekwi­pa­żu. Po­ka­zu­jąc się bo­wiem pu­blicz­nie w ha­fto­wa­nym ubra­niu, jeż­dżąc w pięk­nym po­wo­zie, nie za­zna­je­my przy­jem­no­ści zmy­sło­wej, któ­re są je­dy­ny­mi praw­dzi­wy­mi przy­jem­no­ścia­mi, a naj­wy­żej za­spo­ka­ja­my na­szą próż­ność. Po­zba­wie­nie nas tej przy­jem­no­ści by­ło­by dla nas może trud­ne do znie­sie­nia, ale ra­dość, ja­kiej do­star­cza, jest ni­kła. Nie czu­jąc się wca­le z tego po­wo­du szczę­śliw­szym, czło­wiek bo­ga­ty po­pi­su­je się swo­im zbyt­kiem i ob­ra­ża ludz­kie uczu­cia, a nę­dzarz, po­rów­nu­jąc łach­ma­ny ubó­stwa ze stro­ja­mi bo­gac­twa, wy­obra­ża so­bie, że szczę­ście bo­ga­czy róż­ni się tak samo od jego losu jak ich ubra­nie. Przy­po­mi­na so­bie wów­czas do­tkli­we cier­pie­nia, ja­kich za­znał, i po­zba­wio­ny jest je­dy­nej ulgi nę­dza­rza: chwi­lo­we­go za­po­mnie­nia o swo­jej nie­do­li.

Nie ule­ga więc wąt­pli­wo­ści, do­wo­dzą w dal­szym cią­gu fi­lo­zo­fo­wie, że zby­tek nie daje ni­ko­mu szczę­ścia. Jest zwią­za­ny z na­zbyt wiel­ką nie­rów­no­ścią ma­jąt­ko­wą oby­wa­te­li, a za­tem z nie­szczę­ściem więk­szo­ści z nich. Na­ród, do któ­re­go wkra­da się zby­tek, nie jest szczę­śli­wy we­wnątrz kra­ju; zo­bacz­my, czy cie­szy się sza­cun­kiem in­nych na­ro­dów.

Ob­fi­tość pie­nię­dzy, ja­kie zby­tek gro­ma­dzi w pań­stwie, zra­zu im­po­nu­je; ta­kie pań­stwo jest przez ja­kiś czas po­tęż­ne; ale ta ko­rzyść (je­śli przyj­mie­my, że może ist­nieć ko­rzyść nie­za­leż­na od szczę­ścia oby­wa­te­li) jest, jak to za­uwa­żył Hume, tyl­ko ko­rzy­ścią chwi­lo­wą. Po­dob­ne mo­rzom, któ­re ko­lej­no opusz­cza­ją i za­le­wa­ją roz­licz­ne lądy, bo­gac­twa mu­szą ko­lej­no prze­być roz­licz­ne kra­je. Je­śli dzię­ki pięk­nu swo­ich wy­ro­bów i do­sko­na­ło­ści ar­ty­ku­łów zbyt­ku ja­kiś na­ród zgro­ma­dził u sie­bie pie­nią­dze są­sied­nich na­ro­dów – rzecz ja­sna – ceny ar­ty­ku­łów spo­żyw­czych i ro­bo­ci­zny spa­da­ją u na­ro­dów zu­bo­ża­łych, a te na­ro­dy je­śli za­bio­rą bo­ga­te­mu na­ro­do­wi kil­ku fa­bry­kan­tów i kil­ku ro­bot­ni­ków, mogą z ko­lei go zu­obo­żyć, do­star­cza­jąc mu po niż­szej ce­nie to­wa­rów, w któ­re on nie­gdyś je za­opa­try­wał . Otóż gdy w pań­stwie przy­zwy­cza­jo­nym do zbyt­ku daje się od­czuć brak pie­nię­dzy, na­ród spo­ty­ka się z po­gar­dą.

By tego unik­nąć, na­le­ża­ło­by żyć skrom­niej, prze­ciw­sta­wia­ją się jed­nak temu za­rów­no oby­cza­je, jak i pra­wa. Dla­te­go okres naj­więk­sze­go zbyt­ku w na­ro­dzie po­prze­dza za­zwy­czaj jego upa­dek i po­ni­że­nie.

Szczę­śli­wość i po­zor­na po­tę­ga, jaką zby­tek przez pe­wien czas ob­da­rza na­ro­dy, przy­po­mi­na te gwał­tow­ne go­rącz­ki, któ­re tra­wiąc cho­re­go w mo­men­cie prze­si­le­nia uży­cza­ją mu nie­zwy­kłej od­por­no­ści i zda­ją się po to je­dy­nie zwięk­szać jego siły, aby – gdy kry­zys mi­nie – ode­brać mu je wraz z ży­ciem.

By prze­ko­nać się, że tak jest na­praw­dę – po­wie­dzą jesz­cze ci sami fi­lo­zo­fo­wie – zba­daj­my, co za­pew­nia kra­jo­wi po­wa­ża­nie u są­sia­dów: bez wąt­pie­nia licz­ba i tę­ży­zna jego oby­wa­te­li, ich przy­wią­za­nie do oj­czy­zny, wresz­cie ich od­wa­ga i cno­ta.

Co do licz­by oby­wa­te­li, to wia­do­mo, że kra­je ży­ją­ce w zbyt­ku nie na­le­żą do naj­bar­dziej za­lud­nio­nych, że na tym sa­mym ob­sza­rze Szwaj­ca­ria ma wię­cej miesz­kań­ców niż Hisz­pa­nia, Fran­cja czy na­wet An­glia.

Uby­tek lu­dzi, któ­ry jest nie­unik­nio­nym na­stęp­stwem wiel­kie­go han­dlu , nie sta­no­wi w tych kra­jach je­dy­nej przy­czy­ny wy­lud­nie­nia; zby­tek to źró­dło ty­sią­ca in­nych przy­czyn, on to bo­wiem przy­cią­ga bo­gac­twa do sto­lic, a po­grą­ża wieś w nie­do­stat­ku, sprzy­ja sa­mo­wol­nej wła­dzy, a za­tem zwięk­sza­niu cię­ża­rów, po­zwa­la na­ro­dom bo­ga­tym z ła­two­ścią za­cią­gać dłu­gi, któ­re póź­niej mogą spła­cić je­dy­nie na­kła­da­jąc na cały lud uciąż­li­we po­dat­ki. Otóż te róż­ne przy­czy­ny wy­lud­nie­nia, po­grą­ża­jąc cały kraj w nę­dzy, mu­szą osła­biać kon­sty­tu­cję fi­zycz­ną oby­wa­te­li. Na­ród ży­ją­cy w zbyt­ku nie jest nig­dy na­ro­dem fi­zycz­nie sil­nym, jed­ni jego oby­wa­te­le zgnu­śnie­li z nad­mia­ru wy­gód ży­cio­wych, inni stra­ci­li siły ży­jąc w cią­głej po­trze­bie.

Na­ro­dy dzi­kie lub bied­ne – zda­niem ry­ce­rza Fo­lar­da – dla­te­go mają tę wiel­ką prze­wa­gę nad na­ro­da­mi ży­ją­cy­mi w zbyt­ku, że u na­ro­dów bied­nych rol­nik jest nie­jed­no­krot­nie za­moż­niej­szy niż u bo­ga­tych, chłop w Szwaj­ca­rii żyje w więk­szym do­stat­ku niż chłop fran­cu­ski .

Aby czło­wiek miał sil­ny or­ga­nizm, po­ży­wie­nie jego musi być pro­ste, ale zdro­we i dość ob­fi­te; po­wi­nien on za­ży­wać nie­zbyt wy­czer­pu­ją­ce­go, ale dość in­ten­syw­ne­go ru­chu i przy­zwy­cza­ić się do zno­sze­nia zmien­no­ści pór roku; jest to przy­zwy­cza­je­nie wła­ści­we chło­pom, któ­rzy znacz­nie le­piej zno­szą tru­dy wo­jen­ne niż ro­bot­ni­cy fa­brycz­ni, przy­wy­kli na ogół do ży­cia bez ru­chu. To­też na­ro­dy ubo­gie wy­sta­wia­ją owe nie­po­ko­na­ne ar­mie, któ­re zmie­nia­ją losy świa­ta.

Jak­że może obro­nić się przed tymi na­ro­da­mi kraj opa­no­wa­ny przez zby­tek i znie­wie­ścia­łość? Nie jest w sta­nic po­ko­nać ich ani licz­bą, ani siłą swo­ich oby­wa­te­li. Mi­łość oj­czy­zny – po­wie ktoś – może za­stą­pić i licz­bę, i siłę oby­wa­te­li. Cóż jed­nak wzbu­dzi w tych kra­jach tę wiel­ką mi­łość oj­czy­zny? Stan chłop­ski, któ­ry sta­no­wi dwie trze­cie każ­de­go na­ro­du, jest tam nie­szczę­śli­wy; stan rze­mieśl­ni­czy nic nie ma, rze­mieśl­nik prze­rzu­ca­ny ze swo­jej wio­ski do ma­nu­fak­tu­ry albo do co­raz in­ne­go warsz­ta­tu przy­zwy­cza­ja się do zmia­ny miej­sca, nie może przy­wią­zać się do żad­ne­go, wszę­dzie ma za­pew­nio­ne utrzy­ma­nie i po­wi­nien uwa­żać się nie tyle za oby­wa­te­la ja­kie­goś kra­ju, co za miesz­kań­ca ca­łe­go świa­ta.

Taki na­ród nie może przez dłuż­szy czas wy­róż­niać się od­wa­gą: od­wa­ga na­ro­du jest za­zwy­czaj albo re­zul­ta­tem jego fi­zycz­nej tę­ży­zny, tej śle­pej uf­no­ści we wła­sne siły, któ­ra przy­sła­nia lu­dziom po­ło­wę nie­bez­pie­czeń­stwa, na ja­kie się na­ra­ża­ją, albo też wy­ni­ka z go­rą­cej mi­ło­ści oj­czy­zny na­ka­zu­ją­cej im gar­dzić nie­bez­pie­czeń­stwem; a zby­tek z cza­sem wy­su­sza oba te źró­dła od­wa­gi . Być może chci­wość sta­ła­by się trze­cim jej źró­dłem, gdy­by­śmy żyli jesz­cze w wie­ku bar­ba­rzyń­stwa, kie­dy to ujarz­mia­ło się całe na­ro­dy, a mia­sta wy­da­wa­ło na łup gra­bież­com. Dziś żoł­nierz, po­zba­wio­ny już tej pod­nie­ty, znaj­du­je ją je­dy­nie w tym, co na­zy­wa­my ho­no­rem. Ho­nor jed­nak za­ni­ka w na­ro­dzie,. gdy za­pa­la się umi­ło­wa­nie bo­gac­twa. Na próż­no by­śmy twier­dzi­li, że na­ro­dy bo­ga­te wy­na­gra­dza­ją so­bie szczę­ściem i przy­jem­no­ścia­mi stra­co­ne cno­ty i mę­stwo. Spar­ta­nin nie był mniej szczę­śli­wy od Per­sa; pierw­si Rzy­mia­nie, któ­rych od­wa­ga była wy­na­gra­dza­na kil­ko­ma de­na­ra­mi, nie by­li­by za­zdro­ści­li losu Kras­su­so­wi.

Ka­iusz Du­il­liusz, któ­re­go z roz­ka­zu se­na­tu od­pro­wa­dza­no co wie­czór do domu przy bla­sku po­chod­ni i dźwię­kach fi­le­tu, nie był mniej wzru­szo­ny tak mało wy­bred­ną mu­zy­ką niż my naj­wspa­nial­szą so­na­tą. Je­że­li jed­nak go­dzi­my się, że na­ro­dy bo­ga­te za­zna­ją nie­kie­dy wy­gód nie zna­nych bied­nym, to któż z nich ko­rzy­sta? Nie­wie­lu lu­dzi uprzy­wi­le­jo­wa­nych i bo­ga­tych, któ­rzy uwa­ża­jąc się za cały na­ród wno­szą na pod­sta­wie wła­sne­go do­bro­by­tu, że chłop jest szczę­śli­wy. Je­że­li na­wet z tych wy­gód ko­rzy­sta­ło­by wię­cej oby­wa­te­li, cóż to jest w po­rów­na­niu z tym, co ob­da­rza na­ro­dy bied­ne du­chem sil­nym, od­waż­nym, nie­zno­szą­cyrn nie­wol­nic­twa? Na­ro­dy, u któ­rych pa­nu­je zby­tek, wcze­śniej czy póź­niej pa­da­ją ofia­rą de­spo­ty­zmu; swe sła­be i wą­tłe ręce od­da­ją w kaj­da­ny ty­ra­nii. Jak się od tego ustrzec? Część ich oby­wa­te­li żyje w znie­wie­ścia­ło­ści, a znie­wie­ścia­łość nie my­śli i nie prze­wi­du­je, resz­ta zaś mar­nie­je w nę­dzy, a pod na­po­rem po­trzeb my­śli o tym je­dy­nie, by je za­spo­ko­ić, i nie wzno­si oczu do wol­no­ści. W ustro­ju de­spo­tycz­nym, bo­gac­twa na­ro­dów na­le­żą do pa­nów, w ustro­ju re­pu­bli­kań­skim – do lu­dzi moc­nych i do na­ro­dów dziel­nych, z któ­ry­mi są­sia­du­ją. «Przy­nie­ście nam swo­je skar­by – mo­gli­by po­wie­dzieć Rzy­mia­nie do Kar­ta­giń­czy­ków – na­le­żą do nas. Za­rów­no Rzym jak i Kar­ta­gi­na chcia­ły się wzbo­ga­cić, in­ny­mi jed­nak dro­ga­mi zmie­rza­ły do celu. Pod­czas gdy wy po­pie­ra­li­ście przed­się­bior­czość swo­ich oby­wa­te­li, bu­do­wa­li­ście warsz­ta­ty, prze­mie­rza­li­ście mo­rza na swo­ich okrę­tach i śpie­szy­li­ście po­znać nie­za­miesz­ka­łe zie­mie, pod­czas gdy ścią­ga­li­ście do sie­bie zło­to Hisz­pa­nii i Afry­ki, my – bar­dziej prze­zor­ni – przy­zwy­cza­ja­li­śmy swo­ich żoł­nie­rzy zno­sić tru­dy wo­jen­ne, po­bu­dza­li­śmy ich od­wa­gę, wie­dzie­li­śmy, że prze­myśl­ny pra­cu­je tyl­ko dla dziel­ne­go. Te­raz nad­szedł dla nas czas ko­rzy­sta­nia ze wszel­kich dóbr. Od­daj­cie nam bo­gac­twa, któ­rych już nie je­ste­ście w sta­nie obro­nić». Je­śli na­wet Rzy­mia­nie nig­dy tak nie prze­ma­wia­li, ich po­stę­po­wa­nie do­wo­dzi, że kie­ro­wa­ły nimi uczu­cia za­war­te w tych sło­wach. Czyż ubo­gi Rzym nie roz­ka­zy­wał bo­ga­tej Kar­ta­gi­nie i czyż pod tym wzglę­dem nie za­cho­wał prze­wa­gi, jaką nie­mal wszyst­kie bied­ne na­ro­dy mają nad bo­ga­ty­mi? Czyż skrom­na Spar­ta nie zwy­cię­ży­ła bo­ga­tych i han­dlo­wych Aten? Czyż Rzy­mia­nie nie po­de­pta­li zło­tych be­reł Azji? Czyż Egipt, Fe­ni­cja, Tyr, Sy­don, Ro­dos, Ge­nua, We­ne­cja nie zo­sta­ły pod­bi­te, a przy­najm­niej po­ko­na­ne przez ludy, któ­re uwa­ża­ły za bar­ba­rzyń­skie? I kto wie, czy pew­ne­go dnia bo­ga­ta Ho­lan­dia, mniej za­sob­na od Szwaj­ca­rii, nie prze­sta­nie już sta­wiać wro­gom wy­trwa­łe­go opo­ru. Taki to po­gląd mają na zby­tek fi­lo­zo­fo­wie, któ­rzy go uzna­li za zgub­ny dla na­ro­dów.

Z tego, co po­wie­dzia­łem, wy­ni­ka, że lu­dzie wi­dząc do­brze to, co wi­dzą, i wy­cią­ga­jąc bar­dzo traf­ne wnio­ski ze swo­ich za­sad, dla­te­go do­cho­dzą czę­sto do roz­bież­nych wy­ni­ków, że nie pa­mię­ta­ją o wszyst­kich przed­mio­tach, z któ­rych ze­sta­wie­nia do­pie­ro po­win­na wy­nik­nąć po­szu­ki­wa­na przez nich praw­da.

My­ślę, że nie ma po­trze­by wspo­mi­nać, iż przed­sta­wiw­szy za­gad­nie­nie zbyt­ku z dwóch róż­nych punk­tów wi­dze­nia nie za­mie­rzam by­najm­niej de­cy­do­wać, czy zby­tek jest w rze­czy­wi­sto­ści szko­dli­wy, czy też uży­tecz­ny dla pań­stwa. By roz­strzy­gnąć wła­ści­wie ten pro­blem mo­ral­ny, na­le­ża­ło­by roz­wa­żyć szcze­gó­ły nie zwią­za­ne z te­ma­tem, któ­rym się zaj­mu­ję. Chcia­łem tyl­ko po­ka­zać na tym przy­kła­dzie, że w za­gad­nie­niach skom­pli­ko­wa­nych, w któ­rych wy­da­je się sąd bez­na­mięt­ny, my­li­my się je­dy­nie na sku­tek igno­ran­cji, to zna­czy, że wy­obra­ża­my so­bie, iż to, co wi­dzi­my w da­nym przed­mio­cie, jest wszyst­kim, co moż­na w tym przed­mio­cie zo­ba­czyć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: