- W empik go
O umyśle. Tom I - ebook
O umyśle. Tom I - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 515 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmiot, który zamierzam badać w tym dziele, jest interesujący, a nawet nowy. Dotychczas rozpatrywano umysł jedynie w niektórych jego aspektach. Wielcy pisarze powierzchownie tylko zajmowali się tym tematem; dlatego właśnie ośmielam się o nim pisać.
Poznanie umysłu w jak najszerszym tego słowa znaczeniu jest tak ściśle związane ze znajomością serca i namiętności ludzkich, że niepodobna było pisać na ten temat nie wspominając przynajmniej o tej moralności, która jest właściwa ludziom wszystkich narodów i która – niezależnie od tego, jakim te narody podlegają rządom – może mieć na celu tylko dobro ogółu.
Sądzę, że ustalone przeze mnie zasady są zgodne z dobrem ogółu i z doświadczeniem. Poprzez fakty docierałem do przyczyn. Uważałem, że należy naukę o moralności traktować tak jak wszystkie inne nauki i budować ją jak fizykę eksperymentalnąj Do tego poglądu skłoniło mnie przekonanie, że wszelka moralność, której zasady są ludziom użyteczne, jest z konieczności zgodna z moralnością religijną będącą tylko uwieńczeniem moralności ludzkiej. Zresztą, jeżeli się pomyliłem, jeżeli wbrew moim przewidywaniom niektóre z mych zasad okażą się niezgodne z dobrem ogółu – to błąd mojego umysłu, nie zaś serca. Oświadczam, że jestem gotów wyrzec się takich zasad.
Czytelnika zaś proszę o tę tylko łaskę, by zechciał mnie zrozumieć, zanim mnie potępi, by śledził, bieg moich myśli; by był mi sędzią, a nie stronnikiem. Prośba ta nie wynika z niemądrego zarozumialstwa: zbyt często wieczorem uważałem za złe to, co rano wydawało mi się dobre, abym miał wysokie mniemanie o swojej wiedzy.
Podjąłem się może zadania ponad moje siły. Jakiż jednak człowiek zna siebie na tyle, by nigdy się nie przecenić? Nie będę mógł przynajmniej postawić sobie zarzutu, żem nie dołożył wszelkich starań, by zasłużyć na powszechne uznanie. Jeżeli go nie uzyskam, to bardziej będę zmartwiony niż zdziwiony: nie wystarczy przecież w tym wypadku pragnąć, by otrzymać. We wszystkim, co napisałem, szukałem wyłącznie prawdy, nie tylko dlatego jednak, by mieć zaszczyt ją powiedzieć, ale dlatego, że prawda jest ludziom pożyteczna. Jeżeli się od niej oddaliłem, to w samych swoich błędach znajdę pocieszenie. Jeśli bowiem ludzie – jak powiada pan de Fontenelle – nie mogą w żadnej dziedzinie dojść do czegoś rozsądnego, nie popełniwszy w niej uprzednio wszystkich możliwych głupstw, to błędy moje będą mogły okazać się użyteczne dla moich współobywateli. Jeżeli zatonę, wskażę miejsce, gdzie znajduje się skała. «Ileż głupstw – dodaje pan de Fontenelle – mówilibyśmy po dziś dzień, gdyby ich przed nami już nie powiedzieli starożytni i gdyby ich, że tak powiem, nam nie zabrali!»
Powtarzam zatem: mogę jedynie zapewnić, że praca ta ma czyste i prawe intencje. Choćbyśmy jednak nie wiem jak byli pewni swoich intencji, krzykliwa zazdrość znajduje tak wdzięcznych słuchaczy, a jej ciągłe deklamacje tak bardzo zwodzą ludzi, zwykle bardziej uczciwych niż oświeconych, że trudno dziś pisać – rzec można – bez obawy w sercu. Zniechęcenie, w jakie wprawiły ludzi wybitnych rzucone na nich posądzenia, niejednokrotnie oszczercze, zdaje się już zapowiadać powrót ciemnoty. Tylko miernota jest dziś schronieniem przed prześladowaniami zawiści; miernota staje się obecnie najpewniejszą ochroną; ochronę tę najprawdopodobniej zapewniłem sobie wbrew własnej woli.
Sądzę zresztą, że zawiść z trudnością mogłaby mi przypisać chęć urażenia któregokolwiek z moich współobywateli. W pracy tej nie zajmuję się żadnym poszczególnym człowiekiem, lecz ogólnie ludźmi i narodami; powinienem zatem uniknąć zarzutu złośliwości. Dodam nawet, iż ten kto przeczyta tę rozprawę, będzie mógł zauważyć, że kocham ludzi, że pragnę ich dobra i nie czuję nienawiści ani pogardy do żadnego z nich.
Niektóre moje poglądy wydadzą się być może zbyt śmiałe. Jeżeli jednak czytelnik uznaje za błędne, proszę, by potępiając je pamiętał, że często właśnie śmiałości dążeń zawdzięczamy odkrycie wielkich prawd i że obawa przed popełnieniem błędu nie powinna zniechęcać nas do poszukiwania prawdy. Na próżno ludzie podli i tchórzliwi chcieli ją potępić nadając jej nienawistne miano rozwiązłości; na próżno powtarzają oni, że prawdy są często niebezpieczne. Jeżeli nawet przyjmiemy, że to się zdarza, na znacznie większe niebezpieczeństwo narazi się naród, który zgodzi się gnić w nieuctwie. Naród pozbawiony światła wiedzy, kiedy przestaje być dziki i pierwotny, upadla się i wcześniej czy później popada w niewolę. Nie tyle męstwem, co znajomością sztuki wojennej Rzymianie zwyciężyli Galów.
Jeżeli nawet znajomość takiej prawdy może być z takich czy innych powodów niedogodna w danej chwili, to z biegiem czasu ta sama prawda staje się użyteczna wiekom i narodom.
Taki to już los myśli ludzkich. Każda z nich w pewnych okresach może się stać niebezpieczna, ale tylko pod tym warunkiem można z niej korzystać. Biada temu, kto z tej racji chciałby pozbawić jej ludzkość! Z chwilą gdy się zabroni poznawania niektórych prawd, nie będzie już można powiedzieć żadnej. Tysiące ludzi posiadających władzę, a niejednokrotnie żywiących złe zamiary, pod pretekstem, że nieraz rozsądnie jest przemilczeć prawdę, chciałoby wygnać ją całkowicie z kuli ziemskiej. Dlatego też ludzie oświeceni, jedyni, którzy znają wartość prawdy, domagają się jej bezustannie. Nie boją się narazić na ewentualne niebezpieczeństwo, by cieszyć się realnymi korzyściami, jakie prawda zapewnia. Ze wszystkich zalet ludzkich najbardziej cenią wzniosłość duszy, która wzdraga się przed kłamstwem. Wiedzą, jak pożytecznie jest móc swobodnie myśleć i móc wszystko powiedzieć. Wiedzą, że nawet błędy przestają być niebezpieczne, kiedy wolno im się przeciwstawić. Wkrótce zostają rozpoznane jako błędy i same staczają się w otchłań zapomnienia, a tylko prawdy ostają się na niezmierzonej przestrzeni wieków.
Rozprawa Pierwsza
O umyśle jako takimROZDZIAŁ I
Dyskutuje się stale nad tym, co należy nazywać Umysłem. Każdy wypowiada swoje zdanie, nikt jednak nie przypisuje temu słowu tego samego znaczenia; wszyscy mówią nie rozumiejąc się wzajemnie.
By móc ściśle i trafnie określić, co to jest Umysł, i wyróżnić znaczenie, w jakim się tego słowa używa, należy najpierw zbadać umysł jako taki.
Umysł można uważać albo za wytwór władzy myślenia (i w tym znaczeniu umysł jest po prostu zbiorem myśli danego człowieka), albo za samą władzę myślenia.
By poznać, czym jest umysł w tym ostatnim znaczeniu, należy poznać przyczyny sprawcze naszych myśli.
Mamy dwie władze albo – rzec można – dwie bierne siły, których istnienie jest powszechnie uznawane i ściśle wyodrębnione.
Jedna z nich to zdolność odbierania różnych wrażeń, jakie wywierają na nas przedmioty zewnętrzne; nosi ona miano wrażliwości zmysłowej.
Druga to zdolność zachowywania wrażeń, jakie wywarły na nas te przedmioty; nosi ona miano pamięci; pamięć zaś jest jedynie przedłużonym, choć osłabionym wrażeniem.
Te wspólne nam i zwierzętom władze, które uważam za przyczyny sprawcze naszych myśli, dostarczałyby nam jednak bardzo niewielu pojęć, gdyby się nie łączyły ze specjalną budową naszego ciała.
Czy gdyby natura zakończyła nasze przeguby kopytami zamiast dłoni i giętkich palców, mógłby ktoś wątpić, że ludzie – pozbawieni rzemiosł i mieszkań, niezdolni do obrony przed zwierzętami, pochłonięci wyłącznie troską o zdobycie pożywienia i ucieczką przed dzikimi zwierzętami – po dziś dzień błądziliby po lasach jak pierzchające stada.
Przy tym założeniu – rzecz jasna – życie społeczne nie mogłoby dojść w żadnym społeczeństwie do tego stopnia doskonałości, jaki osiągnęło obecnie. Gdyby z języka jakiegoś narodu usunąć słowa świadczące o używaniu rąk, jak «łuk», «sieć», «strzała» itp., naród ten pozostałby na znacznie niższym stopniu rozwoju umysłowego niż niektóre narody dzikie, nie mające dwustu pojęć i dwustu słów określających je, a język jego zostałby, jak u zwierząt, ograniczony do pięciu lub sześciu dźwięków czy krzyków . Stąd wnoszę, że gdyby nie specjalna budowa organiczna, nasza wrażliwość i pamięć byłyby jałowymi władzami. Teraz należałoby się zastanowić, czy rzeczywiście dzięki budowie naszego ciała te dwie władze wytworzyły wszystkie nasze myśli.
Zanim przystąpię do rozważań na ten temat, spotkam się zapewne z pytaniem, czy te dwie władze są odmianami substancji materialnej czy też duchowej. Zagadnienie to, rozstrząsane przez filozofów a podjęte ponownie w naszych czasach, nie wiąże się ściśle z tematem mojego dzieła. To, co zamierzam powiedzieć na temat umysłu, zgadza się zarówno z jedną jak i z drugą hipotezą. Wspomnę jedynie, że gdyby Kościół nie umocnił naszej wiary w tym przedmiocie, gdyby tylko kierując się samym światłem rozumu należało wznieść się do poznania pierwiastka myślącego, trzeba byłoby się zgodzić, że nie da się udowodnić żadnego z tych dwu poglądów, że należy zważyć racje za i przeciw, porównać trudności i zająć stanowisko, za którym przemawia największe prawdopodobieństwo, a zatem wydawać sądy li tylko prowizoryczne. Zagadnienie to, podobnie jak wiele innych zagadnień, można rozwiązać tylko przy pomocy rachunku prawdopodobieństwa . Nie zatrzymuję się więc nad nim dłużej. Przechodzę do mojego tematu i twierdzę, że nasze idee są wytworem wrażliwości zmysłowej i pamięci lub – ściślej mówiąc – samej wrażliwości. Pamięć bowiem może być tylko jednym z narządów wrażliwości zmysłowej: element, który w nas doznaje wrażeń, musi być elementem, który sobie przypomina, ponieważ – jak – zamierzam dowieść – coś sobie przypominać znaczy właściwie doznawać wrażeń.
Jeżeli na skutek następstwa moich idei czy pod wpływem wstrząsu spowodowanego przez niektóre dźwięki w narządach mojego ucha przypominam sobie obraz dębu, wówczas moje narządy wewnętrzne muszą się znajdować mniej więcej w tym samym stanie co wtedy, gdy patrzyłem na ten dąb. Otóż ten stan narządów bez wątpienia musi wywołać pewne wrażenie, a więc przypominać sobie to to samo, co doznawać wrażeń.
Ustaliwszy tę zasadę twierdzę ponadto, że wszystkie czynności naszego umysłu polegają na dostrzeganiu… podobieństw i różnic, zgodności i niezgodności pomiędzy różnymi przedmiotami. A przecież ta zdolność nie jest niczym innym jak tylko wrażliwością zmysłową. Wszystko zatem sprowadza się do doznawania wrażeń.
Ażeby się o tym przekonać, przyjrzyjmy się uważnie… naturze: ukazuje ona przedmioty; między tymi przedmiotami oraz przedmiotami a nami zachodzą pewne stosunki, poznanie tych stosunków kształtuje to, co nazywamy umysłem. Umysł jest większy lub mniejszy zależnie od zakresu naszego poznania. Umysł ludzki dochodzi do poznania tych stosunków, ale są to granice, poza które nigdy się nie posuwa. Toteż wszystkie słowa, z których składają się poszczególne języki (a które można uważać za zbiór znaków wszystkich myśli ludzkich), albo przywodzą na pamięć pewne wyobrażenia, jak np. słowa «dąb», «ocean», «słońce», albo też określają pojęcie, czyli różne stosunki między przedmiotami, które mogą być proste, jak «wielkość», «małość», albo złożone, jak «występek», «cnota», lub wreszcie wyrażają różne stosunki między przedmiotami a nami, to znaczy albo nasze działanie na nie, jak słowa «łamię», «kopię», «podnoszę», albo też wrażenie, jakie one na nas wywierają, jak słowa «jestem zraniony», «olśniony», «przerażony».
Tak więc nieco zwęziłem sens słowa «idea», którego używa się w bardzo różnych znaczeniach, mówi się bowiem zarówno «idea drzewa», jak i «idea cnoty» i nieokreślony sens tego słowa może stać się nieraz przyczyną błędów, do których prowadzi zawsze niewłaściwe używanie słów.
Z tego, co powiedziałem, wynika, że jeżeli wszystkie słowa w różnych językach określają jedynie przedmioty i wzajemne stosunki między przedmiotami lub ich stosunek do nas, to działanie umysłu polega wyłącznie na porównywaniu zarówno naszych wrażeń, jak i naszych idei, to znaczy na dostrzeganiu różnic i podobieństw, zgodności i niezgodności pomiędzy nimi. Jeżeli zatem sąd polega na dostrzeganiu albo przynajmniej na wypowiadaniu tego, co się dostrzega, wynika stąd, że wszystkie czynności naszego umysłu sprowadzają się do wydawania sądów.
Zakreśliwszy granice zagadnienia, zbadam, teraz, czy wydawać sąd znaczy to samo, co doznawać wrażeń. Otóż ilekroć oceniam wielkość lub kolor przedstawionych mi przedmiotów, sąd, który wydaję o różnych wrażeniach, jakie przedmioty te wywierają na moje zmysły, jest – rzecz jasna – właściwie tylko wrażeniem; i wówczas mogę zarówno powiedzieć «sądzę», jak i «czuję», że z dwóch przedmiotów ten, który nazywam «sążniem», robi na mnie inne wrażenie niż ten, który nazywam «stopą»; że kolor, który nazywam «żółtym», działa na moje oczy inaczej niż ten, który nazywam «czerwonym»; z czego wnoszę, że w takim, wypadku wydawać sąd znaczy to samo, co doznawać wrażeń. Załóżmy jednak, powie ktoś, że chcemy się przekonać, co jest korzystniejsze dla człowieka, siła czy wielkość ciała; czy i w tym wypadku wydawać sąd znaczy to samo co doznawać wrażeń? Tak – odpowiem. Aby bowiem wydać sąd w tym przedmiocie, muszę kolejno przypomnieć sobie różne sytuacje, w których najczęściej znajdowałem się w życiu. Wydawać sądy znaczy w tym wypadku tyle, co zobaczyć, że siła znacznie częściej będzie mi potrzebna niż wielkość ciała. Dobrze – usłyszę w odpowiedzi – ale jeżeli mamy ocenić, czy ważniejsze jest, by król był dobry, czy by był sprawiedliwy, to czyż można sobie wyobrazić, by ten także sąd był tylko wrażeniem zmysłowym?
Niewątpliwie zrazu wydaje się to paradoksem. By jednak dowieść słuszności tego przekonania, przyjmijmy, że człowiek ma świadomość tego, co nazywamy dobrem i złem, i że ponadto zdaje sobie sprawę, że czyn jest zły w zależności od tego, jak dalece zagraża szczęściu – społeczności. Jeśli zatem przyjmiemy to założenie, jakiej sztuki musi użyć poeta czy mówca, kiedy chce wyraźnie pokazać temu człowiekowi, że sprawiedliwość, która zachowa dla państwa więcej obywateli, jest bardziej pożądaną zaletą króla niż dobroć?
Mówca roztacza przed oczyma wyobraźni swojego słuchacza trzy obrazy: na jednym ukaże sprawiedliwego króla, który skazuje i poleca stracić zbrodniarza; na drugim przedstawi króla dobrego, który rozkazuje otworzyć więzienie temu samemu zbrodniarzowi i zdjąć zeń kajdany; na trzecim zaś przedstawi tego samego zbrodniarza, który po wyjściu z więzienia, uzbrojony w sztylet morduje pięćdziesięciu obywateli. Któż wobec tych trzech obrazów nie odczuje, że sprawiedliwość, która skazując na śmierć jednego człowieka zapobiega śmierci pięćdziesięciu, jest u króla zaletą bardziej pożądaną niż dobroć? A jednak ten sąd w istocie jest tylko wrażeniem. Jeżeli rzeczywiście dzięki przyzwyczajeniu łączenia pewnych wyobrażeń z pewnymi słowami można – jak to wykazuje doświadczenie – pobudzając ucho odpowiednimi dźwiękami wywołać w nas niemal te same wrażenia, jakich doznawaliśmy na widok samego przedmiotu, jest jasne, że sądzić na podstawie tych trzech obrazów, że sprawiedliwość jest bardziej pożądaną zaletą króla niż dobroć, to to samo, co czuć i widzieć, że w pierwszym opisanym wypadku zabija się tylko jednego obywatela, a w trzecim – pięćdziesięciu. Stąd wnoszę, że wszelki sąd jest tylko wrażeniem.
Ale – powie ktoś – czy należy zaliczyć do wrażeń sądy wydane o doskonałości niektórych metod, na przykład o metodzie umiejętnego zapamiętywania wielu przedmiotów albo abstrakcyjnego myślenia czy też przeprowadzenia analizy?
Aby odpowiedzieć na tę uwagę, należy najpierw określić sens słowa «metoda». Metoda jest to środek, którym posługujemy się, by osiągnąć zamierzony cel. Przypuśćmy, że ktoś chciał zapamiętać pewne przedmioty czy idee, które przypadkowo ułożyły się tak w jego pamięci, że przypomnienie jakiegoś faktu czy idei przywodzi mu na myśl mnóstwo innych faktów czy idei, i że w ten sposób łatwiej i trwałej zapamiętał pewne przedmioty. Uznać zatem ten sposób za najlepszy, nazwać go metodą, to to samo, co stwierdzić.
że nie wymagał od nas większego wysiłku uwagi, że mniejszą przykrość sprawiało nam uczenie się w ten sposób niż w każdy inny. Otóż przypominać sobie przykre wrażenie – to doznawać tego wrażenia, a więc w tym także wypadku wydawać sądy to to samo, co doznawać wrażeń.
Załóżmy jeszcze, że chcąc dowieść niektórych twierdzeń geometrycznych i udostępnić je uczniom, nauczyciel geometrii wpadł na pomysł, by nauczyć ich patrzeć na linie w oderwaniu od ich grubości i szerokości. Otóż sądzić, że ten sposób czy też metoda abstrahowania najbardziej ułatwia uczniom zrozumienie pewnych twierdzeń geometrycznych, to uznać, że wymaga ona od nich mniejszego wysiłku uwagi i że mniej trudu sprawia posługiwanie się tą metodą niż każdą inną.
Załóżmy – podając ostatni przykład – że łatwiej dochodzi się do zrozumienia skomplikowanego zdania badając oddzielnie każdą z prawd w nim zawartych. Sądzić zatem, że sposób czy metoda analizy jest najlepsza, to to samo, co powiedzieć, że wymaga mniej wysiłku uwagi i że wobec tego doznało się mniej przykrego wrażenia, jeżeli rozpatrywało się oddzielnie każdą prawdę zawartą w tym skomplikowanym twierdzeniu, niż kiedy się chciało ogarnąć je wszystkie naraz.
Z tego, co powiedziałem wynika, że wszystkie sądy o wybranych przez nas przypadkowo środkach czy metodach mających prowadzić do zamierzonego celu są jedynie wrażeniami i że zatem w człowieku wszystko sprowadza się do doznawania wrażeń.
Jak to się jednak stało – rnoże ktoś zapytać – że do dziś dnia przypisywano nam władzę wydawania sądów odmienną od władzy doznawania wrażeń? Odpowiem, że przypuszczenie to zawdzięczamy po prostu temu, iż po dziś dzień się sądzi, że tylko w ten sposób można wytłumaczyć niektóre błędy naszego umysłu.
Aby usunąć tę trudność, zamierzam wykazać w następnych rozdziałach, że dwie są przyczyny wszystkich naszych fałszywych sądów i błędów; przyczyny te zakładają jedynie istnienie władzy doznawania wrażeń, a wobec tego niepotrzebne, a nawet niedorzeczne byłoby przypisywanie nam władzy wydawania sądów, skoro bez niej wszystko da się wytłumaczyć. Przystępuję zatem do tematu i twierdzę, że wszystkie nasze błędne sądy wynikają z naszych namiętności lub z ignorancji.ROZDZIAŁ II O BŁĘDACH SPOWODOWANYCH PRZEZ NASZE NAMIĘTNOŚCI
Namiętności wprowadzają nas w błąd, gdyż skupiają naszą uwagę tylko na jednej stronie przedmiotu, którą nam ukazują, i nie pozwalają rozpatrzyć go wszechstronnie.| Pewien król pragnie tytułu zdobywcy: – «Zwycięstwo – powiada – wzywa mnie na krańce ziemi! Będę walczył, zwyciężę! Skruszę pychę wrogów, zakuję ich ręce w kajdany, a groza mego imienia jak mur nie do zdobycia będzie broniła wstępu do mojego państwa». Upojony tą nadzieją zapomina, że los jest zmienny, że brzemię nędzy dźwigają niemal na równi zwycięzca i zwyciężony; nie zdaje sobie sprawy, że dobro jego obywateli służy mu tylko za pretekst dla jego szału wojennego, że to pycha wykuwa jego broń i rozwija sztandary; pochłonięty jest myślą o triumfie i laurach.
Podobnie działa strach, namiętność równie silna jak pycha. Tworzy duchy, zapełnia nimi cmentarze i w ciemnościach lasu ukazuje je przerażonym oczom wędrowca. Opanowuje wszystkie władze jego duszy, nie oszczędzając żadnej, by nie mógł zauważyć, jak niedorzeczne są pobudki tak bezpodstawnej trwogi.
Namiętności nie tylko pozwalają nam rozpatrywać jedynie pewne strony przedmiotów, które nam ukazują, ale ponadto wprowadzają nas w błąd, ukazując nam te przedmioty niejednokrotnie tam, gdzie ich w rzeczywistości nie ma. Znane jest opowiadanie o pewnym proboszczu i zalotnej damie: słyszeli, że na księżycu są ludzie, uwierzyli w to i z teleskopem w ręce usiłowali oboje zobaczyć jego mieszkańców. – «Jeśli się nie mylę – przemówiła pierwsza owa dama – widzę dwa cienie, pochylają się ku sobie, to z pewnością szczęśliwi kochankowie…» «Go też pani mówi – odparł proboszcz – te dwa cienie, które pani widzi, to dwie wieże katedry». Opowiadanie to można do nas zastosować. Najczęściej dostrzegamy w rzeczach to, co pragniemy w nich zobaczyć. Zarówno na ziemi, jak i na księżycu odmienne namiętności zawsze ukażą nam albo kochanków, albo wieże kościelne. Złudzenie jest koniecznym skutkiem naszych namiętności, które zawsze w tym większym pogrążają nas zaślepieniu, im są silniejsze. Doskonale wyczuła to pewna kobieta, która zaskoczona przez swego kochanka w ramionach jego rywala, ośmieliła się zaprzeczyć faktowi, którego był świadkiem. «Jak to – rzekł zdradzony – jest pani aż tak bezwstydna…» «Ty wiarołomny – zawołała kobieta. – Widzę, że mnie już nie kochasz. Bardziej wierzysz temu, co widzisz, niż temu, co ci mówię». Powiedzenie to można zastosować do wszystkich namiętności, nie tylko do zapału miłosnego, wszystkie zaślepiają nas głęboko. Gdy na przykład dwa potężne narody ogarnięte pychą chwytają za broń i zaniepokojeni obywatele pytają jeden drugiego o wieści, z jakąż łatwością wierzą w dobre! A z jakim niedowierzaniem przyjmują złe! Ileż to razy na skutek niemądrego zaufania do ciemnych mnichów chrześcijanie odrzucali możliwość istnienia antypodów? Każda epoka zasługuje sobie na śmiech następnej przyjmując jakieś twierdzenia lub im przecząc. Dawne błędy rzadko uświadamiają ludziom błędy, które popełniają obecnie.
Zresztą te same namiętności, które należy uważać za początek niezliczonych błędów, są także źródłem naszej wiedzy. Wprowadzają nas wprawdzie w błąd, ale dają nam siłę niezbędną, by iść naprzód; tylko one mogą nas wyrwać z bierności i lenistwa, zawsze gotowych opanować wszystkie władze naszej duszy.
Nie zamierzam jednak badać tutaj słuszności tego twierdzenia. Przechodzę więc teraz do drugiej przyczyny naszych błędów.ROZDZIAŁ III O IGNORANCJI
Mylimy się, gdy poniesieni namiętnością skupiamy uwagę na jednej stronie przedmiotu i wyłącznie na tej podstawie chcemy wydać sąd o całości. Mylimy się również, gdy przypisując sobie prawo wydawania sądu o jakimś przedmiocie, nie pamiętamy wszystkich faktów, od których zestawienia zależy trafność naszego wniosku w tej dziedzinie. Nie znaczy to, by nikt nie miał trafnego umysłu, każdy dobrze widzi to, co widzi; ale człowiek nie podejrzewa siebie nigdy o niewiedzę i zbyt łatwo nabiera przeświadczenia, że to, co dostrzega w danym przedmiocie, jest wszystkim, co w nim można zobaczyć. W zagadnieniach nieco trudniejszych ignorancja stanowi główną przyczynę naszych błędów. Aby przekonać, jak łatwo w takim wypadku wprowadzić w błąd samego siebie i jak to się dzieje, że ludzie wysnuwając ze swoich założeń całkiem słuszne wnioski dochodzą do całkowicie sprzecznych wyników, jako przykład wybiorę zagadnienie nieco skomplikowane, a mianowicie zagadnienie zbytku, na którego temat zwykło się wydawać sądy bardzo różnorodne, zależnie od tego, z jakiego rozpatruje się go punktu widzenia.
Słowo «zbytek», mgliste i pozbawione określonego znaczenia, jest zazwyczaj pojęciem względnym. Należy zatem najpierw – biorąc to słowo w ścisłym jego znaczeniu – przypisać mu wyraźnie określony sens, następnie zdefiniować, co stanowi zbytek dla narodu, a co dla poszczególnego człowieka.
W znaczeniu ścisłym rozumiemy przez zbytek wszelki nadmiar, a zatem to, co nie jest konieczne do zachowania człowieka przy życiu. Zależnie od tego, czy idzie o naród cywilizowany, czy o poszczególne jednostki wchodzące w jego skład, słowo «zbytek» ma zupełnie odmienne znaczenie, staje się pojęciem całkowicie względnym. Zbytkiem dla jakiegoś narodu cywilizowanego jest zużytkowanie przez niego bogactw na to, co uważa za zbędne naród, który z nim porównujemy; w takim położeniu znajduje się Anglia w stosunku do Szwajcarii.
Zbytek w życiu poszczególnego człowieka polega również na zużytkowaniu przezeń bogactw na to, co ze względu na stanowisko, jakie zajmuje w państwie, i na kraj, w którym żyje, należy uważać za zbędne. Takim był zbytek pana de Bourvalais.
Mając powyższą definicję przyjrzyjmy się, z jak różnych punktów widzenia rozpatrywano zbytek w życiu narodów, skoro jedni uważali, że jest użyteczny, inni zaś, że jest zgubny dla państwa.
Pierwsi mieli na myśli zakładane przez zbytek manufaktury, w których cudzoziemiec chętnie wymienia swoje skarby na artykuły przemysłowe danego kraju. Widzą oni, że wzrost bogactw przyczynia się do powiększenia zbytku i doskonalenia się rzemiosł, które mogą go zadowolić. Okres zbytku uważają za okres wielkości i potęgi… państwa. Właściwa temu wiekowi obfitość pieniędzy, które przyciąga zbytek, sprawia – ich zdaniem – że naród jest szczęśliwy wewnątrz kraju, a groźny dla innych narodów. Dzięki pieniądzom bowiem utrzymuje dużą ilość wojska, buduje magazyny, zaopatruje arsenały, zawiera umowy oraz utrzymuje przymierza z potężnymi monarchami. Dzięki pieniądzom wreszcie może nie tylko stawić opór narodom liczniejszym, a zatem potężniejszym od niego, ale nawet je opanować. Jeżeli zbytek czyni naród groźnym dla sąsiadów, ileż szczęśliwości daje mu wewnątrz kraju! Łagodzi obyczaje, dostarcza coraz nowych przyjemności i dzięki temu zapewnia utrzymanie licznym rzeszom robotników. Podsyca zbawienną chciwość wyrywającą człowieka z bierności i nudy, które należy uważać za najbardziej powszechne i najstraszliwsze choroby ludzkości. Wszędzie roztacza ożywcze ciepło, pobudza krążenie soków żywotnych… we wszystkich częściach organizmu państwowego, rozwija pomysłowość, otwiera porty, buduje okręty, wiedzie je przez oceany i oddaje ludziom produkty i bogactwa, które chciwa natura chowa w głębinach morskich i czeluściach ziemi albo rozprasza w różnych stronach świata. Taki mniej więcej wydaje się pewno zbytek tym wszystkim, którzy uważają go za użyteczny dla państwa. Zobaczmy teraz, jak widzą go filozofowie, którzy uważają, że jest zgubny dla narodu. Szczęście narodu zależy zarówno od szczęśliwości wewnątrz kraju, jak i od szacunku, jaki budzi w innych narodach.
Co do tego pierwszego – powiedzą ci filozofowie – sądzimy, że zbytek oraz bogactwa, jakie on ściąga do kraju, uczyniłyby obywateli szczęśliwymi, gdyby nie były tak nierówno podzielone i gdyby każdy mógł zapewnić sobie wygody, których pozbawia go bieda.
Zbytek jest zatem szkodliwy nie sam przez się, ale jedynie jako skutek bardzo nierównego podziału dóbr wśród obywateli. Zbytek nie jest nigdy nadmierny, jeżeli podział dóbr nie jest zbyt nierówny; zwiększa się on, w miarę jak bogactwo skupia się w niewielu rękach. Wreszcie osiąga swoją ostatnią fazę, kiedy naród podzieli się na dwie klasy, z których jedna ma nadmiar wszelkich dóbr, drugiej zaś brak rzeczy niezbędnych.
Stan narodu jest wtedy tym groźniejszy, że nie można już nic zaradzić. Jak przywrócić równość majątkową wśród obywateli? Człowiek bogaty zakupił wielkie dobra, a mogąc korzystać z trudności, w jakich znaleźli się jego sąsiedzi, w krótkim czasie przyłączył do tych dóbr mnóstwo małych posiadłości. Z chwilą gdy zmniejszyła się liczba właścicieli, zwiększyły się rzesze najemników. Gdy zaś tych ostatnich będzie dostatecznie dużo, by robotników było więcej niż roboty, podzielą los każdego towaru, którego wartość zmniejsza się, gdy staje się pospolity. Zresztą człowiekowi bogatemu, który ma jeszcze więcej artykułów zbytku niż bogactw, zależy na obniżeniu zapłaty za dniówkę i na płaceniu najemnikowi tylko tyle, ile mu jest niezbędne na utrzymanie: tamten musi się tą zapłatą zadowolić, jeżeli jednak zachoruje lub rodzina mu się powiększy, wtedy z braku zdrowego czy dość obfitego pożywienia zasłabnie, umrze i zostawi państwu rodzinę żebraków. By zapobiec takiemu nieszczęściu, należałoby ponownie podzielić ziemię; podziału tego nigdy nie można przeprowadzić sprawiedliwie. Jest zatem jasne, że gdy zbytek dojdzie do pewnego punktu, niepodobna przywrócić równości majątkowej wśród obywateli. Bogaci i bogactwa skupiają się wówczas w stolicach, dokąd przyciągają ich przyjemności i artykuły zbytku, wieś pozostaje zaniedbana i uboga. Siedem czy osiem milionów ludzi marnieje w nędzy, a pięć czy sześć tysięcy żyje w bogactwie, które ich znieprawia nie dając im szczęścia.
W czym może bowiem przyczynić się do szczęścia… człowieka znakomita kuchnia? Czyż nie wystarczy, aby czekał, aż będzie głodny, i zależnie od złego smaku kucharza zażywał więcej ruchu i spacerów, a wówczas wszystkie potrawy – byle tylko nie były obrzydliwe – wydadzą mu się wyborne. Czyż zresztą, jedząc umiarkowanie i zażywając ruchu, nie unikamy wszystkich chorób, jakie powoduje obżarstwo, do którego zachęca dobre jedzenie? Szczęście nie zależy zatem od znakomitej kuchni.
Nie zależy ono również od wspaniałości naszego stroju czy ekwipażu. Pokazując się bowiem publicznie w haftowanym ubraniu, jeżdżąc w pięknym powozie, nie zaznajemy przyjemności zmysłowej, które są jedynymi prawdziwymi przyjemnościami, a najwyżej zaspokajamy naszą próżność. Pozbawienie nas tej przyjemności byłoby dla nas może trudne do zniesienia, ale radość, jakiej dostarcza, jest nikła. Nie czując się wcale z tego powodu szczęśliwszym, człowiek bogaty popisuje się swoim zbytkiem i obraża ludzkie uczucia, a nędzarz, porównując łachmany ubóstwa ze strojami bogactwa, wyobraża sobie, że szczęście bogaczy różni się tak samo od jego losu jak ich ubranie. Przypomina sobie wówczas dotkliwe cierpienia, jakich zaznał, i pozbawiony jest jedynej ulgi nędzarza: chwilowego zapomnienia o swojej niedoli.
Nie ulega więc wątpliwości, dowodzą w dalszym ciągu filozofowie, że zbytek nie daje nikomu szczęścia. Jest związany z nazbyt wielką nierównością majątkową obywateli, a zatem z nieszczęściem większości z nich. Naród, do którego wkrada się zbytek, nie jest szczęśliwy wewnątrz kraju; zobaczmy, czy cieszy się szacunkiem innych narodów.
Obfitość pieniędzy, jakie zbytek gromadzi w państwie, zrazu imponuje; takie państwo jest przez jakiś czas potężne; ale ta korzyść (jeśli przyjmiemy, że może istnieć korzyść niezależna od szczęścia obywateli) jest, jak to zauważył Hume, tylko korzyścią chwilową. Podobne morzom, które kolejno opuszczają i zalewają rozliczne lądy, bogactwa muszą kolejno przebyć rozliczne kraje. Jeśli dzięki pięknu swoich wyrobów i doskonałości artykułów zbytku jakiś naród zgromadził u siebie pieniądze sąsiednich narodów – rzecz jasna – ceny artykułów spożywczych i robocizny spadają u narodów zubożałych, a te narody jeśli zabiorą bogatemu narodowi kilku fabrykantów i kilku robotników, mogą z kolei go zuobożyć, dostarczając mu po niższej cenie towarów, w które on niegdyś je zaopatrywał . Otóż gdy w państwie przyzwyczajonym do zbytku daje się odczuć brak pieniędzy, naród spotyka się z pogardą.
By tego uniknąć, należałoby żyć skromniej, przeciwstawiają się jednak temu zarówno obyczaje, jak i prawa. Dlatego okres największego zbytku w narodzie poprzedza zazwyczaj jego upadek i poniżenie.
Szczęśliwość i pozorna potęga, jaką zbytek przez pewien czas obdarza narody, przypomina te gwałtowne gorączki, które trawiąc chorego w momencie przesilenia użyczają mu niezwykłej odporności i zdają się po to jedynie zwiększać jego siły, aby – gdy kryzys minie – odebrać mu je wraz z życiem.
By przekonać się, że tak jest naprawdę – powiedzą jeszcze ci sami filozofowie – zbadajmy, co zapewnia krajowi poważanie u sąsiadów: bez wątpienia liczba i tężyzna jego obywateli, ich przywiązanie do ojczyzny, wreszcie ich odwaga i cnota.
Co do liczby obywateli, to wiadomo, że kraje żyjące w zbytku nie należą do najbardziej zaludnionych, że na tym samym obszarze Szwajcaria ma więcej mieszkańców niż Hiszpania, Francja czy nawet Anglia.
Ubytek ludzi, który jest nieuniknionym następstwem wielkiego handlu , nie stanowi w tych krajach jedynej przyczyny wyludnienia; zbytek to źródło tysiąca innych przyczyn, on to bowiem przyciąga bogactwa do stolic, a pogrąża wieś w niedostatku, sprzyja samowolnej władzy, a zatem zwiększaniu ciężarów, pozwala narodom bogatym z łatwością zaciągać długi, które później mogą spłacić jedynie nakładając na cały lud uciążliwe podatki. Otóż te różne przyczyny wyludnienia, pogrążając cały kraj w nędzy, muszą osłabiać konstytucję fizyczną obywateli. Naród żyjący w zbytku nie jest nigdy narodem fizycznie silnym, jedni jego obywatele zgnuśnieli z nadmiaru wygód życiowych, inni stracili siły żyjąc w ciągłej potrzebie.
Narody dzikie lub biedne – zdaniem rycerza Folarda – dlatego mają tę wielką przewagę nad narodami żyjącymi w zbytku, że u narodów biednych rolnik jest niejednokrotnie zamożniejszy niż u bogatych, chłop w Szwajcarii żyje w większym dostatku niż chłop francuski .
Aby człowiek miał silny organizm, pożywienie jego musi być proste, ale zdrowe i dość obfite; powinien on zażywać niezbyt wyczerpującego, ale dość intensywnego ruchu i przyzwyczaić się do znoszenia zmienności pór roku; jest to przyzwyczajenie właściwe chłopom, którzy znacznie lepiej znoszą trudy wojenne niż robotnicy fabryczni, przywykli na ogół do życia bez ruchu. Toteż narody ubogie wystawiają owe niepokonane armie, które zmieniają losy świata.
Jakże może obronić się przed tymi narodami kraj opanowany przez zbytek i zniewieściałość? Nie jest w stanic pokonać ich ani liczbą, ani siłą swoich obywateli. Miłość ojczyzny – powie ktoś – może zastąpić i liczbę, i siłę obywateli. Cóż jednak wzbudzi w tych krajach tę wielką miłość ojczyzny? Stan chłopski, który stanowi dwie trzecie każdego narodu, jest tam nieszczęśliwy; stan rzemieślniczy nic nie ma, rzemieślnik przerzucany ze swojej wioski do manufaktury albo do coraz innego warsztatu przyzwyczaja się do zmiany miejsca, nie może przywiązać się do żadnego, wszędzie ma zapewnione utrzymanie i powinien uważać się nie tyle za obywatela jakiegoś kraju, co za mieszkańca całego świata.
Taki naród nie może przez dłuższy czas wyróżniać się odwagą: odwaga narodu jest zazwyczaj albo rezultatem jego fizycznej tężyzny, tej ślepej ufności we własne siły, która przysłania ludziom połowę niebezpieczeństwa, na jakie się narażają, albo też wynika z gorącej miłości ojczyzny nakazującej im gardzić niebezpieczeństwem; a zbytek z czasem wysusza oba te źródła odwagi . Być może chciwość stałaby się trzecim jej źródłem, gdybyśmy żyli jeszcze w wieku barbarzyństwa, kiedy to ujarzmiało się całe narody, a miasta wydawało na łup grabieżcom. Dziś żołnierz, pozbawiony już tej podniety, znajduje ją jedynie w tym, co nazywamy honorem. Honor jednak zanika w narodzie,. gdy zapala się umiłowanie bogactwa. Na próżno byśmy twierdzili, że narody bogate wynagradzają sobie szczęściem i przyjemnościami stracone cnoty i męstwo. Spartanin nie był mniej szczęśliwy od Persa; pierwsi Rzymianie, których odwaga była wynagradzana kilkoma denarami, nie byliby zazdrościli losu Krassusowi.
Kaiusz Duilliusz, którego z rozkazu senatu odprowadzano co wieczór do domu przy blasku pochodni i dźwiękach filetu, nie był mniej wzruszony tak mało wybredną muzyką niż my najwspanialszą sonatą. Jeżeli jednak godzimy się, że narody bogate zaznają niekiedy wygód nie znanych biednym, to któż z nich korzysta? Niewielu ludzi uprzywilejowanych i bogatych, którzy uważając się za cały naród wnoszą na podstawie własnego dobrobytu, że chłop jest szczęśliwy. Jeżeli nawet z tych wygód korzystałoby więcej obywateli, cóż to jest w porównaniu z tym, co obdarza narody biedne duchem silnym, odważnym, nieznoszącyrn niewolnictwa? Narody, u których panuje zbytek, wcześniej czy później padają ofiarą despotyzmu; swe słabe i wątłe ręce oddają w kajdany tyranii. Jak się od tego ustrzec? Część ich obywateli żyje w zniewieściałości, a zniewieściałość nie myśli i nie przewiduje, reszta zaś marnieje w nędzy, a pod naporem potrzeb myśli o tym jedynie, by je zaspokoić, i nie wznosi oczu do wolności. W ustroju despotycznym, bogactwa narodów należą do panów, w ustroju republikańskim – do ludzi mocnych i do narodów dzielnych, z którymi sąsiadują. «Przynieście nam swoje skarby – mogliby powiedzieć Rzymianie do Kartagińczyków – należą do nas. Zarówno Rzym jak i Kartagina chciały się wzbogacić, innymi jednak drogami zmierzały do celu. Podczas gdy wy popieraliście przedsiębiorczość swoich obywateli, budowaliście warsztaty, przemierzaliście morza na swoich okrętach i śpieszyliście poznać niezamieszkałe ziemie, podczas gdy ściągaliście do siebie złoto Hiszpanii i Afryki, my – bardziej przezorni – przyzwyczajaliśmy swoich żołnierzy znosić trudy wojenne, pobudzaliśmy ich odwagę, wiedzieliśmy, że przemyślny pracuje tylko dla dzielnego. Teraz nadszedł dla nas czas korzystania ze wszelkich dóbr. Oddajcie nam bogactwa, których już nie jesteście w stanie obronić». Jeśli nawet Rzymianie nigdy tak nie przemawiali, ich postępowanie dowodzi, że kierowały nimi uczucia zawarte w tych słowach. Czyż ubogi Rzym nie rozkazywał bogatej Kartaginie i czyż pod tym względem nie zachował przewagi, jaką niemal wszystkie biedne narody mają nad bogatymi? Czyż skromna Sparta nie zwyciężyła bogatych i handlowych Aten? Czyż Rzymianie nie podeptali złotych bereł Azji? Czyż Egipt, Fenicja, Tyr, Sydon, Rodos, Genua, Wenecja nie zostały podbite, a przynajmniej pokonane przez ludy, które uważały za barbarzyńskie? I kto wie, czy pewnego dnia bogata Holandia, mniej zasobna od Szwajcarii, nie przestanie już stawiać wrogom wytrwałego oporu. Taki to pogląd mają na zbytek filozofowie, którzy go uznali za zgubny dla narodów.
Z tego, co powiedziałem, wynika, że ludzie widząc dobrze to, co widzą, i wyciągając bardzo trafne wnioski ze swoich zasad, dlatego dochodzą często do rozbieżnych wyników, że nie pamiętają o wszystkich przedmiotach, z których zestawienia dopiero powinna wyniknąć poszukiwana przez nich prawda.
Myślę, że nie ma potrzeby wspominać, iż przedstawiwszy zagadnienie zbytku z dwóch różnych punktów widzenia nie zamierzam bynajmniej decydować, czy zbytek jest w rzeczywistości szkodliwy, czy też użyteczny dla państwa. By rozstrzygnąć właściwie ten problem moralny, należałoby rozważyć szczegóły nie związane z tematem, którym się zajmuję. Chciałem tylko pokazać na tym przykładzie, że w zagadnieniach skomplikowanych, w których wydaje się sąd beznamiętny, mylimy się jedynie na skutek ignorancji, to znaczy, że wyobrażamy sobie, iż to, co widzimy w danym przedmiocie, jest wszystkim, co można w tym przedmiocie zobaczyć.