- promocja
- W empik go
Obca kobieta - ebook
Obca kobieta - ebook
To jest paskudny dzień dla Marty. Ojciec woli towarzystwo nowej narzeczonej, matka okazuje się kłamczuchą, a kolega ze studiów Barnaba nie chce jej pomóc! Rozżalona, pakuje plecak i ucieka z domu. W pociągu do Gdańska spotyka swoją dawną nauczycielkę Jagodę. To przypadek czy przeznaczenie?
Dwie kobiety wyruszają w pełną wzruszeń nadbałtycką wędrówkę. Jagoda każdego dnia mierzy się ze wspomnieniami trudnej młodości. Marta, wsłuchując się w jej opowieść o wielkiej miłości i zawiedzionych nadziejach, próbuje uporać się z emocjami. Czy wspólny czas nad morzem pozwoli jej rozwiązać zagadkę własnej rodziny?
Katarzyna Kielecka w powieści Obca kobieta pokazuje ulotność szczęścia oraz siłę miłości i podkreśla, że nie warto bez końca żyć przeszłością. Lepiej przyjąć to, co daje los, bo przecież uporamy się z najtrudniejszymi doświadczeniami, jeśli spotkamy na swojej drodze życzliwych, mądrych ludzi. Kobieca perspektywa dodaje opowiadanej historii blasku.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368302042 |
Rozmiar pliku: | 689 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Barnaba Hajdukiewicz nie lubił zmieniać się w brokuł. Ludzie patrzyli na niego jak na wariata, podczas gdy on pocił się w ogromnym kostiumie i walczył sam ze sobą o to, by co chwilę nie zerkać na zegarek. Niestety musiał wytrzymać do siedemnastej.
Kwietniowe słońce ślizgało się po budynkach łódzkiej Manufaktury z rozmachem typowym dla młodości. Śmiało zaglądało do ogródków restauracji, odbijało się w lśniących kroplach fontann oraz twarzach gwarnego tłumu i dbało, by nikt nie przegapił nadejścia wiosny.
Obok kręgielni stała scena, na której grupa dziesięciolatków śpiewała stare piosenki z tekstami Jacka Cygana. Barnaba z nudów zerkał w tamtą stronę i zabijał czas rozmyślaniem.
W Mirowie, gdzie dorastał, nie było dziecięcych zespołów, domu kultury, biblioteki ani nawet szkoły podstawowej, więc po formalną edukację należało jeździć albo wędrować piechotą do sąsiedniej miejscowości. Za to lokalna dzieciarnia miała do dyspozycji ogromne połacie pól i łąk otulonych lasem, wzgórza ze skałami w bajecznych kształtach i prawdziwy średniowieczny zamek, jeden z licznych na Szlaku Orlich Gniazd. Wprawdzie budowla od wieków pozostawała w ruinie, lecz dumnie wpisywała się w krajobraz, przyciągała turystów, a młodzież inspirowała do rekonstrukcji dawnych bitew. Barnaba czuł się najszczęśliwszy, gdy przypadała mu rola Harry’ego Pottera. Zamek odgrywał wówczas rolę Hogwartu, wytrwale bronionego przed atakami popleczników Voldemorta, a chłopak zerkał na słońce i zaklinał je, by stało w miejscu, nie wpuszczało na scenę zmroku i by zabawa trwała w nieskończoność.
Teraz, po latach, gdy w czwartkowe popołudnie krążył po rynku Manufaktury, minuty mijały wolno, rozciągając się niczym roztopiony karmel w absurdalnie długie kwadranse. Hajdukiewicz powtarzał sobie jak mantrę, że choć to, co robi, nie ma sensu, w rzeczywistości przybliża go do celu, który sobie wyznaczył. Wystarczy wytrzymać.
Wystawiony na słoneczne promienie kostium dosłownie parzył. Barnaba pomacał sztuczny materiał i syknął. Pomyślał, że jeśli tak dalej pójdzie, ugotuje się we własnym sosie, a przecież umówił się po pracy z Martą. Pospiesznie zanurkował w cień jednej ze ścian z czerwonej cegły. Odsunął z czoła ogromne i niewygodne nakrycie głowy wypchane gąbką oraz watą, a następnie rozpiął suwak pod szyją. Spod zielonego poliestru wyjrzał żółty T-shirt.
– Tato, patrz! Brokuł! On się rozbiera! – zawołał przedszkolak na hulajnodze. Nie zdążył wyhamować i z impetem wpadł na człowieka przebranego za warzywo. Z ręki wytrącił mu plik ulotek.
– Adrian, co robisz?! – wrzasnął ojciec chłopca. Podbiegł, szorstkim gestem pomógł synowi wstać i otrzepał mu spodenki z kurzu.
– To brokuł! – Mały nie dawał za wygraną.
Mężczyzna łypnął na przebierańca wzrokiem pełnym pogardy i oburzenia, że ktoś tak dziwacznie wystrojony chodzi wolno po mieście, zamiast zasilać szeregi pacjentów szpitala psychiatrycznego.
– Idziemy – mruknął.
Barnaba pospiesznie pozbierał świstki. Na końcu języka miał uwagę, że może wypadałoby przeprosić, jednak zdusił ją w sobie. Zamiast tego z ust wyrwało mu się wyuczone i powtarzane setki razy w ciągu ostatnich kilku dni:
– Zapraszam serdecznie do nowo otwartej restauracji. – Uderzył dłonią w pierś ukrytą pod zielonym wdziankiem, na którym żółtą nicią wyhaftowano logo z nazwą Pan Brokułek. – Stawiamy wyłącznie na zdrowe, ekologiczne produkty. Dla najmłodszych serwujemy potrawy kolorowo i bajkowo. Smakują nawet niejadkom. Proszę zerknąć. – Wyciągnął rękę z kartką pełną apetycznych fotografii. Chłopiec chciał ją chwycić, lecz ojciec szarpnął go za ramię i odciągnął do tyłu.
– Mówiłem ci, że nie wolno niczego brać od obcych!
– Nawet od brokuła? Prawdziwego?
– Brokułu – poprawił go mężczyzna. – To naciągacz albo jakiś wariat. Bierz hulajnogę. Mama czeka.
Hajdukiewicz potarł palcami wilgotne czoło. Epitety go nie obeszły, za to zrobiło mu się żal tego małego, że ma ojca gbura, który nie wykorzystuje okazji, by uczyć syna prawidłowych zachowań. Bezgranicznie znudzony podreptał pod fontannę w nadziei, że zrosi go zimna woda, co pozwoliłoby mu zapanować nad termiką. Właścicielka restauracji Pan Brokułek płaciła za każdą godzinę kręcenia się po rynku i nie rozliczała z zaproszonych klientów. Dzięki temu mógł dokładnie oszacować, ile czasu trzeba poświęcić, by zdobyć dodatkowy, upragniony tysiąc złotych. To Barnabie wystarczało i nawet nie próbował szukać innych zalet tej pracy.
Godzinę później ktoś zaszedł go od tyłu i klepnął w plecy. Chłopak uznał, że jacyś żartownisie chcą zabawić się jego kosztem. W ostatnich dniach zdarzyło się kilka takich epizodów. Energicznie odwrócił się na pięcie i serce gwałtownie mu tąpnęło. Oblał się rumieńcem i zawładnęła nim ochota, by zapaść się pod ziemię.
– Barni, co ty odstawiasz? – Marta brzmiała na zbitą z tropu, jakby nie wiedziała, czy pogratulować fantazji, czy popukać się palcem w czoło.
– Hejka. – Odchrząknął, czując, że zaschło mu w gardle. Pochylił się, by ją objąć i pocałować w policzek, lecz zrezygnował, by nie stawiać dziewczyny w kłopotliwej sytuacji. Obściskiwanie się z facetem przebranym za warzywo wyglądałoby osobliwie. – Umawialiśmy się na siedemnastą…
– No właśnie.
– To już? – Zaczął się szamotać i spod rękawa kostiumu wysunął zegarek.
– Prawie. Przyjechałam pół godziny wcześniej, żeby zajrzeć do księgarni. Ty tak charytatywnie czy za pieniądze? Zabawny outfit. – Zacmokała. – Do twarzy ci.
– Za pieniądze – wyjaśnił nie wiadomo czemu z zawstydzeniem. Od dziecka rodzice wpajali mu przekonanie, że żadna praca nie hańbi. – Już kończę. Tylko skoczę się przebrać. Leć do księgarni, tak jak planowałaś, i spotkajmy się… – Zawiesił głos. Odruchowo podniósł rękę, by zmierzwić włosy, lecz trafił palcami na gigantyczny gąbczasty kapelusz. – Wolisz kino czy coś zjeść?
– Zapraszasz mnie do Pana Brokułka? – Zaśmiała się, choć nie odniósł wrażenia, że chce mu dokuczyć.
Wyglądała bardzo dziecinnie, gdy odrzuciła w tył koński ogon, przechyliła głowę na bok i ułożyła usta w ciup. Wiedział jednak, że z równą łatwością potrafi być poważna i profesjonalna. Należała do dziewczyn, które trudno rozgryźć. Nie śmiała się z byle czego, nie kokietowała, nie przywiązywała nadmiernej wagi do stroju czy makijażu, a mimo to wydawała się po dziewczęcemu pociągająca.
– Zapomnij. Za byle sałatkę zgarniają megahajs.
– Okej, w sumie nie jestem głodna. Kawa i ciastko mi wystarczą. Możemy wbić do tej kawiarni co ostatnio. Za dwadzieścia minut. Wyrobisz się?
– Spoczko – odparł z uśmiechem.
Odwróciła się na pięcie i odeszła. Nie potrafił odmówić sobie przyjemności odprowadzenia jej wzrokiem. Studiowali na jednym roku od października, zaś przed miesiącem pierwszy raz wyszli na miasto tylko we dwoje. Nie nazwałby tamtego wieczoru randką, ale spędzili miło czas, a ona nie odrzucała kolejnych zaproszeń. Pozwalała się całować na powitanie i pożegnanie w policzek, kilka razy spacerowali, trzymając się za ręce. Hajdukiewicz zdawał sobie sprawę, że w tempie zalotów przegrałby nawet z emerytowanym żółwiem, ale nie zamierzał się z nikim ścigać. Wciąż nie nazywał Marty swoją dziewczyną, nawet w myślach. Hołdował przekonaniu, że co nagle, to po diable.
Pobiegł do restauracji pełen nadziei, że szefowa zgodnie z umową od razu przeleje mu należność, a potem pozwoli się odświeżyć w łazience dla personelu. Rozpierała go duma. Ledwo w tydzień zdobył brakujący tysiąc złotych! Za chwilę zobaczy go na swoim skromnym koncie. Tegoroczna wiosna sprzyjała nie tylko jemu, ale wszystkim Hajdukiewiczom. Wraz z zapachem czeremchy i rozgrzanego w słońcu wapienia zapowiadała podniosłe chwile, takie, które zamyka się w kadrach pamięci do końca życia.