Obciążenia pokoleniowe. Uzdrowienie - ebook
Obciążenia pokoleniowe. Uzdrowienie - ebook
Konferencja Episkopatu Polski podjęła uchwałę w sprawie tzw. grzechu międzypokoleniowego i uzdrowienia międzypokoleniowego: „Konferencja Episkopatu Polski podczas 370. Zebrania Plenarnego, które odbyło się w Warszawie w dniach 6-7 października 2015 r., po zapoznaniu się z opinią Komisji Nauki Wiary w sprawie tzw. grzechu międzypokoleniowego i uzdrowienia międzypokoleniowego, na podstawie art. 9 Statusu KEP podjęła decyzję o zakazie celebrowania Mszy Świętych i wszelkich nabożeństw z modlitwą o uzdrowienie z grzechów pokoleniowych czy o uzdrowienie międzypokoleniowe”. U niektórych osób uchwała Episkopatu Polski może budzić pewne zdziwienie i zaskoczenie. Dotąd modlitwa o uzdrowienie międzypokoleniowe była niejednokrotnie proponowana ludziom potrzebującym wewnętrznego uzdrowienia jako swego rodzaju „duchowe lekarstwo”. Rekolekcje przygotowujące do niej przyciągały do kościołów prawdziwe tłumy. O co więc może biskupom chodzić? W Starym Testamencie można przeczytać znamienne słowa: „Pan karze grzechy ojców na synach do trzeciego, a nawet czwartego pokolenia” (por. Lb 14, 18). Czy można traktować je dosłownie? Wybitny autorytet Kościoła, św. Tomasz z Akwinu, wielokrotnie omawiał to zagadnienie w swej Sumie teologicznej. Warto się zastanowić, skąd wzięła się idea prowadzenia modlitwy o uzdrowienie międzypokoleniowe? Jak trafiła ona do polskich kościołów? Czy miała ona swoje głębokie biblijne podłoże? A może znajdziemy w tej formie katolickiej pobożności jakieś skrywane, gnostyckie wątki New Age? Niniejsza książka odpowiada słowami cenionych specjalistów na wiele rodzących się pytań. Pozwala lepiej zrozumieć przyczyny, które skłoniły polskich biskupów do podjęcia powyższej uchwały.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64789-26-7 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ludzkie doświadczenie uczy, że każdy problem egzystencjalny ma jakąś przyczynę. Jeśli ów „problem” to przedłużające się cierpienie duchowe i psychiczne, które wydaje się nierozwiązywalne, wówczas instynktownie szukamy podłoża tego stanu rzeczy, by uwolnić się z duszącego uścisku zapętlających się trudności. Nie ma co się dziwić. Każdy chce żyć w pokoju i każdy pragnie być wolny od zła powodującego nieszczęście. Naturalnym środowiskiem rozwoju ludzkiego życia jest rodzina, dlatego historia relacji zachodzących w niej – dobrych lub złych – odbija się na całej strukturze psychiczno-moralnej osoby. Rozwijająca się w Polsce od dwu dekad praktyka nabożeństw z modlitwą o uzdrowienie do Pana Boga, oprócz licznych uzdrowień ducha i ciała, przyniosła wiele dobra w dziedzinie wiary. Wielu nawiązało bliską relację z Chrystusem, niejeden odkrył wartość modlitwy, a jeszcze inni zmienili całe swoje dotychczasowe życie uwikłane w grzechy.
W obszarze modlitwy charyzmatycznej o uzdrowienie i uwolnienie pojawiły się pomysły niezbyt chlubne, które miały ludziom pomóc, ale które w rzeczywistości zaciemniły sprawę uzdrowienia pochodzącego od Boga. Jednym z nich jest teoria oraz praktyka uzdrowienia międzypokoleniowego, które opisują następujące nazwy: „uzdrowienie więzów międzypokoleniowych”, „uzdrowienie obciążeń międzypokoleniowych”, „uzdrowienie relacji rodzinnych” czy „uzdrowienie drzewa genealogicznego”. Wszystkie wymienione koncepcje odnoszą się do sprawy obciążeń międzypokoleniowych.
Zanim jednak przejdziemy do praktyki, należy zwrócić uwagę na trzy istotne sprawy. Po pierwsze nikt nie zamierza podważać faktu, że istnieją różne formy zjawiska określanego tu nazwą „obciążeń międzypokoleniowych”. Po drugie nikt też nie kwestionuje tego, iż w niektórych rodzinach są kontynuowane od pokoleń złe obyczaje, które utrudniają kolejnym potomkom dobry start w nowe życie. A po trzecie nikt też nie będzie zaprzeczał prawdzie, że środowisko grzechu wytworzone przez grupy przestępcze lub ludzi nie podejmujących nawrócenia prowokuje Szatana do zaangażowania w to zło i do jego utrwalenia. Jednakże teoria „uzdrowienia międzypokoleniowego” od samego początku była zbudowana na błędnym założeniu. Twierdzono, że istnieje jakieś „mistyczne ciało grzechu”, w którym członki ciała (przodkowie) przekazują jakieś duchowe, złe moce swoim krewnym. Byłby to model analogiczny do Mistycznego Ciała Chrystusa, w którym poszczególne Członki uczestniczą w dobru innych dusz. Mimo to nie można zapomnieć, iż tylko Duch Święty stwarza jedność pomiędzy ochrzczonymi na ziemi i zbawionymi w niebie. Pojawiająca się ingerencja złych duchów w rodzinach, w których przodkowie praktykowali okultyzm lub dręczenia demoniczne z powodu przekleństwa, odnosi się do konkretnego oddziaływania szatańskiego. Nie stanowi ona jakiejś formy spadku, który automatycznie „wlewa” się w kolejne generacje. Na czym miałoby więc polegać owo przechodzenie zła poprzez więzi między duszami zmarłych i żywych, skoro nie uczestniczy w tym Duch Święty?
Dlatego wypisywanie całego ciągu drzewa genealogicznego, by dojść „po łańcuszku” do ukrytego korzenia zła w poprzednich pokoleniach, należy uznać za pomysł niefortunny? Wypada w tym miejscu zacytować zdanie z książki, która stała się swego rodzaju podręcznikiem praktyki modlitw o uzdrowienie międzypokoleniowe: „Międzypokoleniowe uzdrowienie wskazuje na to, że negatywne czyny i postępowanie przodków mogą w jakiś sposób dostać się do naszej «krwi» i pobrać opłatę od przyszłych pokoleń. Przemiana związku z tymi kłopotliwymi korzeniami nazywa się właśnie uzdrowieniem międzypokoleniowym”1. Sam autor przyznaje: „Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie i dlatego książka nie przedstawia zgłębionego badania. Mam tylko nadzieję, że uda mi się wzbudzić zainteresowanie i zachęcić do badań, które przyczynią się do powstania rozsądnych wytycznych”.
Wpływ przeszłości i oddziaływanie innych osób
Zarówno psychologia, etyka, filozofia dziejów, jak i socjologia kultury dostrzegają wiele różnych kanałów, trudnych do zdefiniowania, którymi przepływają – z przeszłości do przyszłości – treści, tradycje, postawy, zwyczaje, dobre oraz złe dziedzictwa. Wiele tych „tradycji” (od łac. tradere) nie posiada ciągłości na bazie form materialnych, a więc tkwi w ludzkim duchu, a także pamięci. Należy w tym miejscu przytoczyć dwa rodzaje więzów międzypokoleniowych, które opierają się na dziedziczeniu modelowym i wynikają z trwałości postaw oraz wartości przekazywanych w każdej kulturze intelektualnej, a także moralnej.
Pierwszym z nich jest etos. Bardzo znaną postacią w dziedzinie etosu polskiego był słynny ks. prof. Stanisław Witek (1924-1987). Na rok przed swoją śmiercią ks. Witek zaprezentował na KUL treść swojej książki o etosie narodu polskiego. Pozycja, niestety, nigdy się nie ukazała, gdyż po śmierci autora wydawnictwo ODISS odesłało egzemplarz, a ten się zagubił. W świetle jednak jego poglądów, które wygłaszał na Auli im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego KUL, można stwierdzić, iż każdy naród i każda grupa społeczna posiada swój etos, czyli niepisany ogół zasad, norm oraz wzorców postępowania. Ów kodeks zawiera określony zbiór wad i cnót narodowych.
Dla rozwinięcia tego wątku warto dodać, iż etos narodu lub grupy społecznej tworzy również swego rodzaju pułapki „etyczne” i obyczajowe, gdyż pewne wady – mimo wszystko nieświadomie – uznaje się za cnoty, a cnoty za wady. Przykład takiej „pułapki” stanowi to, co nazywamy „kulturą picia” w Polsce, gdyż jest to z gruntu kultura pijacka, wynosząca do rangi bohaterów tych, którzy zachowują „twardą głowę” i wygrywają wszelkie konkurencje w piciu. Szczególnie wśród młodych mężczyzn jest mile widziane, by dowiedli swojej męskości poprzez spożycie dużej ilości alkoholu.
Na bazie tego przykładu można stwierdzić, iż owa „zbiorowa nieświadomość” przyczyn i skutków takich zachowań bierze się z przewartościowania rzeczywistości. Wada zaczyna być traktowana jako cnota, a to, czego należałoby się wstydzić, uchodzi za chlubę. Mimo tego, iż całe rzesze ludzi trafiają na tą mieliznę „zbiorowej nieświadomości”, sumienie zawsze podpowiada, że upicie się jest grzechem. Przebija się zatem w świadomości etos chrześcijański, który niestety czasami ustępuje negatywnym tradycjom. Nie można więc powiedzieć, iż ludziom brakuje impulsów do tego, by wybierali to, co dobre i mądre.
Drugim rodzajem więzów międzypokoleniowych jest uzależnienie modelowe, o którym mówią psychologowie. Modele i wzorce życia oraz postępowania są niejednokrotnie przekazywane z pokolenia na pokolenie. Chociaż człowiek nie jest zdeterminowany do złego postępowania, nawet przy braku pozytywnych wzorców, to jednak przy słabości ducha, nie znając innego modelu postępowania, powiela z czasem te same błędy i wzorce, które wielokrotnie wywoływały w nim sprzeciw. Metody radzenia sobie ze stresem, z problemami, sposoby zachowania mężczyzn wobec kobiet lub kobiet odnośnie do mężczyzn zazwyczaj są przejmowane od najbliższych osób. Brak wzorców pozytywnych we własnych domach skazuje człowieka na powielanie złych.
Te dwa przykłady pokazują jedynie w sposób szkicowy, iż problem społecznych obciążeń skutkami grzechów środowiskowych istnieje. Chrześcijanin jednak nie może powiedzieć, że nad jego życiem przeważa grzech oraz przekleństwo i że stała oraz nieustępliwa obecność Ducha Świętego niewiele znaczy dla jego życia w wolności dziecka Bożego. W konkretnych przypadkach osobista historia wydaje się dramatyczna i bez wyjścia, ale w świetle Ewangelii Krzyża Bóg jest w stanie wyprowadzić dobro z każdej sytuacji. Potrzebna jest tylko ufna wiara. Chrześcijanie jako potomkowie Nowego Adama odziedziczyli przecież błogosławieństwo.
By nie wylać dziecka z kąpielą
Praktyka modlitwy o uzdrowienie nie budzi wątpliwości, że jest ona wyrazem Bożej miłości i stanowi dowód – po największym cudzie dotyczącym ciała, czyli zmartwychwstaniu – że Bóg jest Bogiem życia i mocy. Jednakże chrześcijańska koncepcja zdrowia oraz uzdrowienia różni się od tej stosowanej w obrębie medycyny tym, że w chrześcijaństwie zdrowie pojmowane jest nie tylko jako brak choroby i cierpienia, ale też jako zdolność do przeżywania cierpienia w zjednoczeniu z Chrystusem. Najwyższej wartości dla chrześcijan nie stanowi zdrowie fizyczne czy psychiczne, lecz zbawienie wieczne i wyzwolenie człowieka z tych wszystkich więzów oraz zniewoleń ducha, które oddzielają go od Boga. Łaski uzdrowienia są znakami dziejącego się zbawienia, ale nie należy ich z nim utożsamiać, gdyż jeśli ktoś nie będzie zbawiony, to tylko z własnej winy, a brak uzdrowienia nie będzie zasadniczo wynikiem ludzkiego wyboru2. Zatem cechą główną modlitwy chrześcijańskiej o uzdrowienie jest ufna modlitwa w miłosierdzie Boga z poddaniem się Jego woli.
W modlitwie chrześcijańskiej o uzdrowienie istotna jest też koncepcja integralna człowieka jako osoby. Zdrowie odnosi się do ciała, duszy i ducha oraz relacji między innymi. Człowiek jest istotą społeczną, dlatego odpuszczenie grzechów, pojednanie z Bogiem i braćmi oraz posługa miłosierdzia zawsze są połączone z uzdrawianiem zarówno relacji, jak i życia całej osoby (por. 2 Kor 5). Chrystus nakazał swoim uczniom: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie!” (Mt 10, 8). W każdej sytuacji posługę uzdrawiania, zwłaszcza charyzmatyczną, należy traktować z pokorą, jako dzieło Boże. Dlatego udział technik terapeutycznych i metod leczenia z zakresu psychologii czy medycyny nie powinien w praktyce chrześcijańskiej przyćmiewać faktu, iż Boże uleczenie dotyczy całego człowieka i jego historii. Najogólniej w literaturze teologicznej taką sytuację nazywa się „uzdrowieniem życia” ze względu na jego całościowy charakter.
Kościół od zarania dziejów podejmował posługę miłosierdzia w różnorodny sposób. Dziś pośród tych środków możemy wyróżnić: modlitwę za chorych, posługę charyzmatami, sprawowanie sakramentów (chorych, pokuty, pojednania oraz Eucharystii), podejmowanie dzieł miłosierdzia wobec chorych, cierpiących i ubogich. Specyficzną cechą podejścia Kościoła do sprawy uzdrowienia jest to, iż nie koncentruje się na cudach natychmiastowego uzdrowienia dokonywanych przez Jezusa Chrystusa, lecz zachęca wierzących do wytrwałej pracy nad uleczeniem wewnętrznym obejmującym: uwolnienie od wpływu pożądliwości oraz namiętności, uśmiercanie w sobie pragnień „starego człowieka” przy pomocy łaski Ducha Świętego, kształtowanie cnót nowego człowieka, który ma „zastąpić” w nas tego „chorego” żyjącego urazami i zranieniami.
Podsumowanie
Zapewne każde pokolenie dziedziczy pewne modele zachowań, określony etos i skutki grzechów o charakterze społecznym. Na tej intuicji rozwinęły się koncepcje uzdrowienia międzypokoleniowego Kennetha McAlla, Johna Hampscha, Roberta DeGrandisa, a także innych. Niemniej, praktyka modlitwy o uzdrowienie międzypokoleniowe została podjęta bez namysłu i rzeczywistego rozgraniczenia tego, co jest potwierdzone w Piśmie Świętym oraz rozstrzygnięte w tradycji katolickiej, a co przeniknęło do nas w postaci mieszanki psychologii współczesnej z religijnością Dalekiego Wschodu. Niejasne teorie i praktyki modlitw o uzdrowienie drzewa genealogicznego wzbudzają w ludziach błędne przekonania, iż ciężar bagażu życiowego da się złagodzić lub usunąć głównie poprzez poznanie tajemnicy przeszłych pokoleń. Doświadczenie duchowości chrześcijańskiej i Objawienie wskazują na to, że Boże uzdrowienie i wyzwolenie jest po pierwsze darem Bożego miłosierdzia, a po drugie owocem osobistego aktu oddania płynącego z wiary i miłości. Praktyka uzdrowienia międzypokoleniowego imituje – w sposób niezgrabny – metody psychologii głębi oraz teorii ezoterycznych.
ks. prof. Krzysztof Guzowski
1R. DeGrandis, Uzdrowienie międzypokoleniowe. Osobista podróż ku przebaczeniu, tł. B. Włodarczyk, Łódź 2012, s. 6. Książka, pomimo krytycznej oceny różnych teologów, doczekała się wielu wydań.
2Por. F. A. Sullivan, Charyzmaty i odnowa charyzmatyczna. Studium biblijne i teologiczne, Warszawa 1992, s. 141.POCHODZĘ Z POKOLENIOWEJ RODZINY OKULTYSTÓW
Mój pradziadek ze strony mamy był teozofem, a dziadek masonem. Babcia zaś asystowała przedwojennemu medium Stefanowi Ossowieckiemu. Z kolei ojciec założył jeden z pierwszych w powojennej Polsce związków ezoterycznych, a na emigracji zaangażowany był we wpływową synkretyczną sektę spirytystyczną. Zatem to, co teologowie nazywają „pokoleniowym obciążeniem okultystycznym”, mam po obydwojgu rodzicach.
W środowisku, w którym się wychowałam, panuje przekonane, że istnieje dziedzictwo duchowe i oficjalnie uważa się to za powód do dumy. Jedynie w największym zaufaniu rozmawia się o związanym z tym cierpieniu. Po ukazaniu się mojej książki3, która obrazuje pewne skrywane zależności, skontaktowało się ze mną kilka rodzin o podobnych doświadczeniach. Teraz stoi przed nimi decyzja wejścia na drogę nawrócenia. Modlę się, aby Jezus ich wspomagał.
Aby rozeznać taką sytuację, to po pierwsze należy przyznać się, najpierw przed sobą samym, że to, co nieraz nazywam „darem” kontaktowania się z duchami, widzenia aury, wychodzenia z ciała, wizji przyszłości czy innego spontanicznego poznawania ukrytych spraw może być jedynie demoniczną przynętą. Niestety, jesteśmy okłamywani przez Szatana, że „posiadamy jakieś dary”, podczas gdy właściwie to te „dary posiadają nas”. Długo czujemy się „hojnie obdzieleni”, a dopiero przy próbie nawrócenia dostrzegamy, że jesteśmy „karani”.
Choć czułam się jakby „karana” za grzechy swych przodków, to uważam, że słowo „kara” nie jest precyzyjne. Wolę słowo „konsekwencja”. Rozumiem, że komuś wychowanemu w katolickiej rodzinie może być trudno wczuć się w moją sytuację. Zobrazuję to następująco: jeżeli ktoś zaczyna swoje życie religijne w zwyczajnej sytuacji duchowej, jest niczym jagnię na pełnej słońca łące. Czuje bliskość Dobrego Pasterza, widzi Jezusa oczyma duszy. Co do mnie, rzecz miała się inaczej. Ja byłam „niewidoma od urodzenia”. Chociaż zaprowadzono mnie do Pierwszej Komunii Świętej, „żebym w klasie nie odróżniała się od innych dzieci”, mój klimat duchowy był zupełnie odmienny niż w przypadku dzieci z pobożnych rodzin. Mówiłam o sobie niewierząca, ponieważ nie wierzyłam w to, co mówiły inne dzieci, że Pan Bóg kocha, jest blisko i można Mu powierzać swoje problemy. Pamiętam, jak tuż po przyjęciu Pierwszej Komunii Świętej koleżanki po kolei podchodziły do mikrofonu i mówiły o swojej miłości do Boga. Ja byłam coraz mniej spokojna, zirytowana, aż usłyszałam głos, tak jakby z powietrza, mówiący do mnie: „Przecież jesteś po stronie prawdy”. A „prawda” była taka, że moje serce nie czuło tego, co czuły inne dzieci. Głos kontynuował: „Przecież czujesz, że to nie jest prawda, co mówią”. I ja szłam za moimi uczuciami.
Teraz, gdybym miała okazję wyjaśniać coś dziecku będącemu w podobnej sytuacji, ujęłabym to następująco: Słuchaj, to jest prawda, co mówią inne dzieci, one nie kłamią. Ty, niestety, nie ze swojej winy jesteś „niewidome od urodzenia”. Nie widzisz światła, ponieważ twój pradziadek nie posłuchał przestrogi Dobrego Pasterza, że nie wolno się oddalać, i wpadł do głębokiego ciemnego dołu. Próbował się z niego wydostać, ale mu się to nie udało, bo nie wołał Boga na pomoc. Urodziły mu się w tym dole dzieci, które jeszcze go pogłębiły. Twoja mama też tam siedziała, bo nie wyobrażała sobie, żeby mogło być inaczej. Jakby tego było mało, jeszcze twój tatuś do niego wskoczył i ponanosił tam nowych robaków. Urodziłeś się zatem w tym dole, skąd nie widać Boga i to, że masz wrażenie, iż otacza cię mrok, jest obiektywnym stanem miejsca, w którym się znajdujesz. Ta sytuacja nie stanowi kary – to konsekwencja. Jest przestrogą dla innych. Bóg „pokazuje”, że nie żartował, kiedy nie pozwalał się od siebie oddalać. Wyzwolenie jest w każdym momencie możliwe, ponieważ nie chodzi tu o jakąś mechaniczną nieuchronność, o to, że „ojcowie zgrzeszyli”, tylko są to „sprawy Boże”.
Jezus pokazuje nam, że nie grzechy przodków są tu istotą zagadnienia, lecz „sprawy Boże” (J 9, 1), które – z perspektywy mojego doświadczenia – stanowią prawdę o zbawieniu. To powaga grzechu i zniewolenia oraz trud wyzwolenia. Moje serce było czyste i ono tęskniło do Boga. Podejmowałam próby zmówienia pacierza, choć w moim odczuciu było to tak, jakbym jedynie boleśnie obijała się o ściany tego dołu. Kiedy próbowałam się modlić, przekręcałam słowa, nudziłam się, nie mogłam dokończyć zdania. A po pacierzu było jeszcze gorzej ze sprawami, o które prosiłam. Otaczały mnie też mroczne postacie i kiedy otwierałam swoje serce, one jakby ustawiały siebie w miejscu Boga. W nocy nieraz miewałam uczucie, jakbym była wyciągnięta z ciała i widziała siebie z zewnątrz. Mogłam wówczas zobaczyć różne tajemnice świata, ale były to tylko mroczne sekrety (informacje o cudzych występkach, morderstwach, chorobach, porzuconych ciałach zmarłych, grzechach seksualnych), choć nie byłam wówczas uświadomiona. Nadmiar udostępnianych mi wiadomości miał powodować we mnie stan pychy, w którym uważałam o sobie, że jestem jak „bogowie, znający dobro i zło” (por. Rdz, 3-5).
Jako osoba dorosła szukałam pomocy w Kościele, ale nie od razu ją znalazłam. Ten następny krok był trudny. Po wyjściu ze środowiska okultystów, w którym traktowano mnie bardzo poważnie, musiałam znieść wiele upokorzeń od spowiedników drwiących ze mnie w różny sposób, bo zapewne pierwszy raz słyszeli taką historię. Nie dziwię się zatem swoim przodkom, którzy nie mieli siły się nawracać, skoro być może podobnie ich traktowano. Aby to przetrwać, potrzeba było łaski Bożej.
Najgorzej działo się po takim nietrafnym zaleceniu jednego księdza profesora, bardzo poważnego teologa. Odesłał mnie on do psychiatry, również jakiegoś wybitnego specjalisty, do którego kolejka w przychodni miała trwać pięć miesięcy. Ja posłusznie się w niej ustawiłam, biorąc sobie do serca jego słowa. Powiedział mi, że żaden ksiądz nie zgodzi się na rozmawianie z taką osobą bez konsultacji z psychiatrą. Jednocześnie powtarzałam sobie z naciskiem, że to ma być ten konkretny, wybitny specjalista, a nie ktoś przypadkowy. Wierząc mu, nie szukałam nawet możliwości zwykłej spowiedzi. Czekałam, stojąc w tej długiej kolejce do wybitnego lekarza. Było to straszne nieporozumienie. Na początku doznałam wielkiej ulgi, ponieważ przestałam walczyć o stan łaski uświęcającej. Tłumaczyłam to koniecznością oczekiwania na psychiatrę oddzielającego mnie od konfesjonału. Ale potem zrobiło się znów ze mną bardzo niedobrze.
Zawodowo funkcjonowałam znakomicie. Byłam wówczas już doktorantem Wydziału Teologicznego i mogłam wykładać np. o Orygenesie. Natomiast, kiedy usiłowałam się modlić Słowem Bożym przed Najświętszym Sakramentem, widziałam kartki Biblii, ale bez liter. Ponadto dla mnie, jako osoby wówczas „jasnowidzącej”, aura roślin była inna niż zwierząt, a aura chleba inna niż aura zabitego zwierzęcia, zaś Najświętszy Sakrament wyglądał właśnie jak świeże mięso. Spostrzeżenie to zachwycało mnie swoją „głębią”, jednak nie przybliżało do Boga. Wchodziłam na chwilę do kościoła, rzucałam okiem na konfesjonały i przypominałam sobie słowa księdza profesora: „Żaden ksiądz nie będzie z tobą rozmawiał”. Następnie spoglądałam na monstrancję i myślałam o tym, co było w środku, z pogardą: Jest mięsem, jest mięsem. Następnie zaczynałam drwić z Boga, potem się śmiać z Kościoła i wychodziłam. W swojej „ślepocie” widziałam Jezusa jako „martwego”.
W 1999 r. mój stan stał się poważny. Wówczas wiedza o egzorcyzmach była w Polsce skromna. Nie zaproponowano mi też modlitwy uwolnienia. Przede mną stanęła jedynie perspektywa kilkumiesięcznego oczekiwania na psychiatrę i czułam, że tego nie przeżyję. Miałam myśli samobójcze. Wówczas pomyślałam: A jak spowiadają się szaleńcy, z którymi nikt z księży nie chce rozmawiać? I sama odpowiedziałam sobie na to pytanie: Szaleńcy spowiadają się bez rozmawiania! Podjęłam wtedy decyzję wyspowiadania się i powrotu do stanu łaski. Chciałam spowiadać się w konfesjonale, ale mało mówić o sobie. To było trudne. Od kościoła odpychał mnie jakby śmierdzący wiatr, lecz na szczęście jakoś dałam radę. Szukając informacji o sytuacji duchowej mojej rodziny, wstukałam w internetową wyszukiwarkę słowa: „masoneria” (myśląc o dziadkach), „szatan” (mając na myśli znienawidzoną, mroczną osobę dającą mi dary jasnowidzenia), „herezje” (analizując teologiczne błędy przodków) i „Maryja” (uważałam, że Ona mi pomoże). Kombinacja tych słów naprowadziła mnie na postać św. Maksymiliana Marii Kolbego.
Kiedy zainteresowałam się dokładniej pismami Ojca Maksymiliana, które usiłowałam czytać, choć dosłownie fizycznie raziło mnie to w oczy, natrafiłam na historię nawrócenia żydowskiego ateistycznego dziennikarza Alphonsa Ratisbonne’a. On na początku również odczuwał wstręt do Kościoła, spontanicznie bluźniąc. Pomyślałam wówczas, że tak jak istnieje zła tradycja błędów i herezji, którą symbolizuje Ratisbonne, tak samo istnieje dobra tradycja Maryi Niepokalanej i św. Maksymiliana. Uznałam, że chcę wewnętrznie świadomie zmienić duchową rodzinę wrogów Kościoła na duchową rodzinę św. Maksymiliana, jaką jest Rycerstwo Niepokalanej. Wyrzekam się dziedzictwa ślepoty i ciemności, pragnąc tradycji jasności. Chciałam być nawrócona w sposób nagły i zupełny, jak Ratisbonne. Plan był precyzyjny, a jednocześnie szaleńczy, ponieważ ze względu na duchową walkę zdawał się być niewykonalny…
Po uroczystym złożeniu aktu ofiarowania się Maryi i spełnieniu warunków odpustu zupełnego Jubileuszowego Roku Łaski 2000 w drodze z kościoła do domu poczułam, że ktoś za mną idzie. Był to zakonnik, bardzo podobny do św. Maksymiliana. Wiedziałam, że nie jest on taki jak żywi ludzie, ale nie bałam się go. Zatrzymał się kilka metrów ode mnie i przez chwilę patrzyliśmy na siebie. Niejako bez słów przywitaliśmy się. Wówczas on uczynił w powietrzu znak krzyża, tak jak to czynią kapłani, i wówczas poczułam, jakby bardzo wielki ciężar ze mnie spadł i zapadł się pod ziemię. To, co nazywałam ciałem astralnym, rozbiło się w powietrzu i opadło jak kurz. Zniknęły obrazy ukrytych zmarłych, pamięć o cudzych grzechach, wizje przyszłości. I już więcej nie wróciły.
Wstąpiłam do duchowej rodziny św. Franciszka poprzez uczestnictwo w młodzieżowym dziele jednego z żeńskich zakonów, gdzie bez przeszkód podlegałam formacji duchowej. Siostrom dyskretnie opowiedziałam o swojej historii. Przerażone zaproponowały mi rozmowę z jednym z księży, który po wnikliwym wysłuchaniu mnie stwierdził, że dla egzorcysty nie ma tu już nic do roboty. Uznał moją historię za wiarygodną. Przyznał, że z takim dziedzictwem i z takimi doświadczeniami mogłam być osobą bardzo zniewoloną. Muszę zgodzić się z tym, że przez jakiś czas tak było, ale z woli Bożej doświadczyłam dogłębnego wyzwolenia.
Doświadczenia mojej rodziny nie zostały odziedziczone w genach ani nie stanowiły nieuchronnego „przeznaczenia”. Moim zdaniem była to obecność demona, którego świadomie moja rodzina zaprosiła poprzez poważny grzech okultyzmu powtarzany przez pokolenia. Szatan zostawał z nami, powstrzymując nas przed praktykami religijnymi i kusząc poprzez „pozorne dary”, aż do mojej niezgody na jego obecność oraz wyrzucenia go.
To „wrodzone” jasnowidzenie paradoksalnie powodowało moje niewidzenie. Jak taką ślepotę pokonać? Jezus z nami stale przebywa, oferując nam swoje wyzwolenie. Trzeba jednak w tym kierunku wytrwale działać, pełniąc cierpliwie wolę Bożą, wbrew złości Szatana. Gest nakładania błota na oczy niewidomego od urodzenia czyniony przez Jezus w celu uzdrowienia go jest moim doświadczeniem ciemności, które musiałam przejść na drodze do pełni światła miłosierdzia Bożego. Ewangeliczna sadzawka Siloam, w której się obmyłam, są to łaski odnajdywane przez nas codziennie z woli Jezusa w Kościele.
RoseMary
3Autorka świadectwa ma tu na myśli książkę pt. Nie krocz za mną. Prawdziwa historia dziewczyny, która nie chciała być medium, Warszawa 2013.NIE DZIEDZICZYMY GRZECHÓW PRZODKÓW, ALE MOGĄ NAS DOTYKAĆ ICH SKUTKI
Jeżeli matka, będąc w ciąży, praktykowała okultyzm, wyrzekła się Boga lub miała kontakt z satanizmem, dziecko może zostać otwarte na wpływ demona. Kiedy mówimy związki pokoleniowe, mamy na myśli zły wpływ przodków, nawet już dawno zmarłych.
Zniewolenie duchowe przodka może zaszkodzić potomstwu na zasadzie zamieszkania. Zły duch może zamieszkać np. w jakimś domu i szkodzić ich mieszkańcom. Przyczyną jego „osiedlenia się” może być jakieś wielkie zło popełnione w tym domu. „Domem” w pewnym sensie może być rodzina i potomstwo osoby zniewolonej.
Potomkowie nie dziedziczą grzechu przodka, ale mogą na nich oddziaływać jego skutki. W jakim stopniu to zło dotyka potomka, zależy od tego, jak ścisłe były związki duchowe i materialne między przodkami a potomkiem oraz jaka jest kondycja duchowa potomka – im jest on bardziej poddany Duchowi Świętemu, tym zależność od przodka będzie mniejsza.
Potomek może zostać uwolniony od dziedziczonego zła duchowego na drodze modlitwy o uwolnienie. Trzeba podkreślić, że nie jest to modlitwa za zmarłego, która ma mu pomoc, i ona nie wpływa na jego los, choć trudno powiedzieć, czy uwalnia od obciążeń pokoleniowych. Natomiast można się spodziewać, że zmarły niepotępiony modli się o uwolnienie potomków, a jego zjednoczenie z Bogiem modlitwę tę uczyni silniejszą. Potomek nie jest karany za grzech przodka, ale na zasadzie obcowania świętych uczestniczy w dziele pokuty.
Doświadczenie zła nie musi być karą za grzech osobisty, cierpią także osoby niewinne. Przebaczenie osobie zmarłej nie uzdrowi jej związków międzypokoleniowych, ale uwolni nas i uczyni naszą modlitwę owocną.
Należy odróżnić odpowiedzialność za grzech od doczesnych skutków nieprawych uczynków. Doczesnym następstwem może być zło materialne (szkoda materialna), zło fizyczne (choroba) lub dręczenie demoniczne. Może ono dotykać osoby związane z grzesznikiem uczuciowo, pokrewieństwem lub w jakiś sposób mu bliskie. Na przykład grzech alkoholizmu powoduje nędzę rodziny, patologię, a także skłonności do alkoholizmu potomków lub ich niedorozwój. Skutki doczesne mogą oddziaływać także na poziomie duchowym. Grzech danej osoby może dać pewne prawa demonowi do potomków. Choć nie ponosi on odpowiedzialności za złe uczynki przodka, to spadają na niego konsekwencje popełnionego grzechu. Zniewolenie przodków (np. przez okultyzm lub satanizm) może sprawić, że dany człowiek już od dzieciństwa będzie atakowany przez demona.
W ostatnich kilku latach pod wpływem książek dr. Kennetha McAlla (Uzdrowienie drzewa genealogicznego) oraz o. Roberta DeGrandisa (Uzdrowienie międzypokoleniowe) modnym stało się w pewnych kręgach uzdrawianie zmarłych przodków i uwalnianie się od ich złego wpływu. Uzdrowienie od chorób i dewiacji przekazywanych dziedzicznie jest w istocie wyleczeniem z chorób fizycznych i psychicznych. Wydaje mi się, że nie chodzi o uzdrowienie przodka, ale o uwolnienie od obciążeń międzypokoleniowych. „Uzdrowienie” poszczególnych pokoleń to wypraszanie dla nich łaski Bożego przebaczenia. Jest to w istocie modlitwa za dusze w czyśćcu cierpiące. Nie uzdrawia się przodków, lecz osoby żyjące. Uwalnianie od skutków ich grzechu może nastąpić w wyniku przecięcia duchowych więzów łączących przodka z potomkiem na zasadzie „cokolwiek rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” oraz modlitwy polecającej przodka miłosierdziu Bożemu. Świadectwa wielu osób zdają się te międzypokoleniowe związki potwierdzać. Oto kilka z nich:
„Mam problem z bezsennością, często nachodzą mnie koszmarne sny. Ciągle na coś choruję, a lekarze nie wiedzą, co mi jest. W mieszkaniu coś stuka, puka. Zawsze byłam wierząca i praktykująca. W dzieciństwie raz uczestniczyłam w wywoływaniu duchów. Jestem we wspólnocie modlitewnej. Około pół roku temu wspólnota rozeznała, że w moim przypadku chodzi o obciążenie pokoleniowe. Niedawno, przypadkiem, dowiedziałam się od mojej babci, że jej teściowa (moja prababcia) zdradzała objawy opętania: mówiła w językach, których nie znała (po niemiecku i rosyjsku), miała wielką siłę, nie mogła się modlić. Pochowano ją bez pogrzebu katolickiego. Dziadek (syn tej prababci) też wydaje się być opętany. Kiedy żona założyła mu na szyję krzyżyk, ten bardzo mu przeszkadzał. Ponadto próbował dwa razy popełnić samobójstwo. Z kolei jego syn nie chodzi kościoła (ale ma ślub kościelny) i jest negatywnie nastawiony do religii. Bronił też rodzinie modlić się w swojej intencji”.
***
„Mój syn, uczeń szkoły średniej, od dwóch lat choruje na skórę, ciągle przebywa w szpitalu. Lekarze nie wiedzą, co jest przyczyną tego schorzenia. Stracił też całkowicie odporność na wszelkie bakterie. Ma dziwne widzenia i odczucia. Na przykład widzi jakąś postać, która do niego coś mówi, ale nie rozumie jej. Figura ta jest wstrętna, syn się jej boi. Nieraz ma wrażenie, że ktoś biega po pokoju, zaczepia go, śmieje się z niego. Wtedy nie może się poruszyć ani wołać o pomoc. Te widzenia ma od roku. Ja od dwudziestu lat wróżę kartami. Zasadniczo rodzinie i znajomym, od roku także obcym. Wielkich korzyści z tego nie mam. Jestem wierząca i praktykująca. O wróżeniu nigdy na spowiedzi nie mówiłam, ponieważ traktowałam to jako zabawę”.
***
„Mój dziadek należał do grupy spirytystów. W jego domu regularnie odbywały się seanse. Mnie na świecie jeszcze nie było. Świadkiem tych spotkań był mój ojciec. Ja od dzieciństwa bałam się ciemności i słyszałam głosy. Głos mówi mi na przykład «Czekam na ciebie», «Należysz do mnie», «Jestem prosatanos». Niekiedy namawia mnie do zła. Kiedy miałam dziesięć lat, stanęła przy mnie ciemna postać i weszła we mnie. Nie mogłam się poruszyć, bardzo się bałam. W latach studenckich zostałam w nocy wychłostana przez jakąś postać. Czułam fizycznie razy. To nie był sen. Rano sprawdzałam, czy mam ślady na ciele. Jednak ich nie było. Kiedy więcej się modlę, przychodzą do mnie te figury. Są w różnym wieku i pastwią się nade mną. Pamiętam taką wizję: Jestem na cmentarzu, widzę szczątki dzieci. Kilkoro mężczyzn i kobiet rozkoszuje się tym widokiem, zapraszają mnie do siebie. Mówią do mnie: «Jesteś taka jak my. Należysz do nas». Ja nie popełniłam aborcji. Po tej wizji modliłam się i pytałam Boga, dlaczego doświadczyłam takich obrazów. Głos wyjaśnił mi, że mój pradziadek był ginekologiem i dokonywał aborcji. Zapytałam się matki, czy jest to możliwe. Powiedziała, że tak. Przez cały Wielki Post modliłam się za każde dziecko zabite przez pradziadka. Zauważyłam, że moja czteroletnia córka również przeżywa we śnie jakieś lęki. Budzi się z krzykiem. Boi się ciemności. Widzi jakieś cienie z rogami”.
***
„Już w moim dzieciństwie, kiedy miałam siedem lat, działy się wokół mnie dziwne rzeczy, np. poruszały się jakieś czarne postacie, a także różne przedmioty, same włączały się telewizor lub odtwarzacza płyt CD. Nikomu nie mówiłam. Kiedy miałam dziewięć lat, próbowałam wywołać z koleżankami ducha. Wtedy nic się nie wydarzyło. Od dziecka lubiłam oglądać filmy horrory. Od małego też miałam wstręt do nabożeństw w kościele. Robiło mi się w domu Bożym słabo, niekiedy chciało mi się wymiotować. Ale wierzyłam w Boga i w domu się modliłam. Kiedy jednak miałam czternaście lat, straciłam wiarę w Pana, przestałam chodzić do kościoła i modlić się. Nie wiem, dlaczego tak się stało. To było z dnia na dzień. To coś, co jest we mnie, powiedziało mi, że moja matka uprawiała magię, kiedy była ze mną w ciąży. Pytałam się dzisiaj matki, czy to była prawda, ona potwierdziła. Byłam u psychiatry i on nie stwierdził żadnej choroby psychicznej”.
***
„Od dzieciństwa ukazywały mi się jakieś postacie cienie, słyszałem głosy. Na przykład pewnego razu ujrzałem za oszklonymi drzwiami niezbyt wyraźną sylwetkę, byłem pewny, że to ojciec. Otworzyłem drzwi, ale ta figura usunęła się w bok i zniknęła. Za chwilę stwierdziłem, że ojciec śpi w drugim pokoju. Innym razem usłyszałem głośne kroki, ktoś wszedł do mojego pokoju, stanął nade mną i ciężko dyszał. Byłem sparaliżowany ze strachu. Od pewnego czasu mam wrażenie, że jakaś zła siła przeszkadza mi w życiu. Nękają mnie choroby, nagle powstają jakieś zupełnie nieoczekiwane kłopoty w pracy. Wydaje mi się, że ktoś mnie budzi, czuję obecność czegoś złego w mieszkaniu. Mój ojciec przez jakiś czas wróżył z kart”.
***
„Kiedy byłam z nim w ciąży, kupiłam karty tarota i wróżyłam. Traktowałam to jako zabawę, ale po półtora roku dowiedziałam się, że to jest złe i karty spaliłam. Odrzucenie wróżbiarstwa łączy się także z pewnym faktem. Mianowicie, pewnej nocy zauważyłam, że dziecko przez sen wymachuje rękami, jakby się przed czymś bronił. Po spaleniu kart synek zaczął płakać w kościele, musiałam z nim wychodzić z domu Bożego, a później sama przestałam uczęszczać na mszę św. W tym czasie zaczęły się też poważne kłopoty w moim małżeństwie. Syn ma opory przed spowiedzią, przystępuje do niej z mojej inicjatywy”.
***
„Nie miałam do czynienia z magią, nie leczyłam się bioenergoterapią, nie słucham muzyki satanistycznej ani nie czytałam tekstów satanistycznych, nigdy nie wróżyłam z kart, ale moja babcia wróżyła z kart tarota, leczyła różę, uspokajała jakąś modlitwą płaczące niemowlęta (potem była ich matką chrzestną). Urodziłam się po jej śmierci. Przyznam się, że bałam się przyjść do księdza egzorcysty. Mam lat dwadzieścia sześć”.
ks. prof. Andrzej Kowalczyk,
egzorcysta archidiecezji gdańskiej