- W empik go
Obłęd - ebook
Obłęd - ebook
Kiedy Jannego dopada lumbago i zostaje więźniem we własnym domu, w jego głowie rodzi się pomysł. Ponieważ nienawidzi swojej szefowej, symuluje depresję, żeby przedłużyć zwolnienie lekarskie. Kiedy nagle traci pracę, bezsenność i niepokój powodują, że zaczyna nadużywać alkoholu i leków. Wpada w błędne koło i zachowuje się coraz bardziej nieobliczalnie. Jedyne jasne punkty w jego życiu to wizyty u fizjoterapeutki Leny, która okazuje się również jego nową sąsiadką.
Vanessa mieszka sama, a jej chłopak Richard pracuje na morzu. Przerażają ją ciemność i cisza, i aby poradzić sobie z izolacją, postanawia poznać sąsiadów. W ten sposób zaznajamia się ze starszą panią Alice. W jej przeszłości kryje się mrok, który kobieta stara się od siebie odpychać.
Lena czuje się nieswojo w towarzystwie Jannego, ale coś ją do niego ciągnie. W chwili słabości przyjmuje go w swoim domu. A potem wszystko się zmienia, nie tylko dla niej.
„Obłęd” jest trzecią, niezależną częścią popularnej serii Susanne Schemper, której akcja rozgrywa się w fikcyjnej społeczności szwedzkiej miejscowości Solinge. To mroczny dramat psychologiczny o trzech kobietach, które postanawiają połączyć siły, kiedy ich wspólny sąsiad przekracza wszelkie granice.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0237-047-8 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Janne poruszył ostrożnie głową i chwycił podłokietnik fotela, starając się rozprostować plecy. Skrzywił się. Ból nadszedł natychmiast, jakby tylko drzemał, czekając, żeby uderzyć. Jak długo może trwać lumbago? Spróbował przyjąć pozycję siedzącą, ale pozostał pochylony do przodu, z rękami na udach. Wstał, jęknął głośno i szybko oddychał. Wciąż nie mógł stać prosto, było to zupełnie niemożliwe. Gdyby się wyprostował, poczułby się, jakby ktoś wbił mu nóż w lędźwie. Teraz mógł się przynajmniej poruszać, założył więc, że idzie ku lepszemu. Zrobił kilka niepewnych kroków. Wyjrzał na spokojną ulicę. W tej samej chwili wokół zawrotki zrobiło kółko czarne volvo nowszego typu, by zaparkować tuż przed domem stojącym naprzeciwko. Tym, który od dawna stał pusty. Obserwował prezentacje, tej zimy było ich co najmniej cztery. Wtedy tłumnie zbierali się potencjalni klienci, część na pewno z czystej ciekawości. Domy tutaj, na wzniesieniu, były szczególne i wabiły również ludzi, którzy nie mieli poważnych zamiarów, jeśli chodzi o kupno. Teraz najwyraźniej przyszedł czas na wprowadzenie się nowych sąsiadów. Janne zrobił niepewny krok w stronę okna.
Z samochodu wysiadł najpierw mężczyzna, który od razu zaczął wynosić z bagażnika torby i pudła. Wyglądał dosyć staro, na głowie miał niewiele włosów, a te, które jeszcze pozostały, były rzadkie i siwe. Janne bezwiednie przeciągnął ręką po swojej głowie. Jeśli z czegokolwiek był zadowolony, to właśnie z włosów: gęstych i jasnych, bez cienia siwizny. Kiedy był młody, nosił je długie do ramion, a dziewczyny uwielbiały bawić się jego lokami. Wciąż głaskał dłonią głowę. Po wielu dniach bez mycia włosy były tłuste i przypłaszczone.
Teraz z auta wysiadła kobieta. Obeszła pojazd dookoła i stanęła pośrodku ulicy plecami do niego. Cofała się powoli, jakby z dystansu podziwiała swój nowy dom. Była elegancka. Piękna na sportowy, świeży sposób. Niewysoka, ubrana w ciasne treningowe spodnie opinające jej silne uda. Na nogach miała sportowe buty, a na górze jasnoróżową bluzę z kapturem. Krótka, niesforna fryzura.
Janne przysunął się do okna i dotknął chłodnej powierzchni szyby. Poczuł, jak przechodzą go ciarki, coś, co na widok nowej sąsiadki obudziło się do życia. Kobieta oparła dłonie na biodrach i kołysała tyłeczkiem z boku na bok, jakby wiedziała, że się jej przygląda. Jakby chciała się pokazać z dobrej strony. Przełknął ślinę.
– Cześć, piękna – szepnął i w tej samej chwili ona obróciła się w jego stronę.
Patrzyła wprost na niego. Oczywiście nie mogła go widzieć. Żaluzje, tzw. visual protection screens, zapewniały zdecydowanie najlepszą ochronę przed zaglądaniem do środka, jaką można było znaleźć na szwedzkim rynku. Były warte każdej wydanej korony. On mógł wyglądać na zewnątrz, nie będąc widzianym. Zamówił je, kiedy tylko opuściła go Nina. Przez kilka lat wystawienie się na widok każdego przechodnia było dla niego źródłem irytacji. Jeśli ma ochotę chodzić po domu w samych gaciach, to powinien mieć do tego prawo. Nina nie chciała zawiesić nawet cienkich firanek. Teraz jednak decydował o tym on. On i tylko on.
Kobieta zrobiła krok w stronę jego domu, ku niemu, a on bezwiednie się cofnął. Od tego ruchu zabolały go plecy. Czar prysł. Zacisnął z bólu oczy, a kiedy je otworzył, piękność już się odwróciła i zmierzała w kierunku swojego nowego domu.
Janne usiadł ostrożnie w fotelu, nadal obserwując wprowadzających się nowych sąsiadów.ROZDZIAŁ 2
– Tu musisz skręcić.
Lena pokazała miejsce, a Mattias kiwnął głową i się uśmiechnął.
– Wiem. Nie musisz robić za GPS. Byłem tu dokładnie tyle samo razy co ty.
Nie odpowiedziała, wyglądała tylko przez okno samochodu po swojej stronie. Minęli małe osiedle i pokonywali właśnie ostatnią prostą między centrum Solinge a Słonecznym Wzgórzem. Była to wiejska droga z bezkresnymi polami z obu stron. Tam, gdzie kończyło się pole, zaczynał się las. Stado żurawi spacerowało na patykowatych nogach na krawędzi lasu. Lena uśmiechnęła się do siebie na ten widok. Pewny zwiastun wiosny. Jasnoszara mgiełka tańczyła wokół tych dużych ptaków, spływała jak duch na pole, owiewała szosę.
– Podniecające, co? – Lena odwróciła się do Mattiasa. – Nasz nowy początek. Bez dzieci w domu. Tylko ty i ja. Żadnego wielkiego ogrodu, który trzeba pielęgnować. Żadnego nieskończenie długiego płotu, który trzeba skrobać i malować. Żadnej firmy, którą trzeba prowadzić.
Mattias kiwnął głową w odpowiedzi i włączył prawy kierunkowskaz. Wjechali na wąskie i długie zbocze prowadzące na Słoneczne Wzgórze.
Kiedy ten teren zaczęto zabudowywać, okoliczni mieszkańcy nazywali go Śmieciowym Wzgórzem. Był to prestiżowy projekt osiedla w środku lasu, próba ściągnięcia do Solinge nowych mieszkańców. Osiedle intensywnie promowano. W odległości umożliwiającej dojeżdżanie do pracy, przy autostradzie prowadzącej do Halmstad i atrakcyjnego centrum handlowego Hallandia, które oferowało wszystko od zakupów po rozrywkę, na przykład kino i świat zabaw dla dzieci. Słoneczne Wzgórze kusiło modnymi domami pośród wiejskiej idylli, w otoczeniu cudownej natury. Nowoczesne budynki w różnych rozmiarach i mieszkania wymagające jedynie minimalnej konserwacji. Mnóstwo pięknych jezior z kąpieliskami i urocze centrum Solinge w zasięgu spaceru lub krótkiej wycieczki rowerem. W centrum znaleźć można było sklepiki, sporo niezłych restauracji, a także bezpieczną, nowoczesną szkołę.
Mattias zredukował bieg i powoli wjechał na wzgórze. Istniała tam tylko jedna droga dostępna dla samochodów i przez kilkaset metrów można było mieć wrażenie, że jedzie się prosto do lasu. Potem jednak drzewa się rozstąpiły i pojawiło się osiedle.
Pierwsza część, którą nazywano Słoneczne Wzgórze Dolne, składała się z kilku kwartałów większych bliźniaków. Wszystkie były zaprojektowane w tym samym stylu, z gatunków drewna i w kolorach tak doskonale harmonizujących z otaczającym lasem, że ledwo je było widać. Mieszkały tu głównie rodziny z dziećmi. Jeśli jednak pojechało się dalej w górę i w prawo, docierało się do kilku kwartałów zabudowanych uroczymi piętrowymi domami. W nich znajdowały się nowoczesne mieszkania, popularne wśród par emerytów, które przeprowadziły się tu z większych domów w okolicy. Ta część Słonecznego Wzgórza była sercem osiedla. Znajdował się tu przystanek autobusowy, duży plac zabaw i lokalny sklepik.
Na samym szczycie, na Słonecznym Wzgórzu Górnym, stały niewielkie prostopadłościenne domy z przykuwającymi wzrok szklanymi elewacjami i ścianami obłożonymi szarym kamieniem. Kiedy je budowano, sporo pisano o nich w gazetach. Mieszkańcy Solinge nazywali je akwariami. Jedno z nich kupili Mattias i Lena. Na końcu ulicy Lilakowej, długiej drogi kończącej się zawrotką w miejscu, gdzie znów zaczynał się las otaczający cały teren, mieli zapuścić korzenie.
Lena marzyła o mieszkaniu na Słonecznym Wzgórzu od czasu, kiedy oddano je do użytku. Podobało jej się, że zachowano tak dużo naturalnego otoczenia, a domy wtapiały się w otaczający las z jego majestatycznymi głazami i potężnymi pniami. Las był blisko, ale się nie narzucał, droga dojazdowa była szeroka i wyposażona zarówno w ścieżkę dla rowerów, jak i chodnik. Było też blisko do Solinge. Obliczyła, że do nowej pracy w centrum będzie dojeżdżać rowerem mniej więcej kwadrans, z powrotem trochę dłużej, bo pod górkę. Solinge było jej bliskie: urodziła się i dorastała w tej okolicy. Nie mieszkała tu jednak od wielu lat. Jej matka wciąż zajmowała niewielkie mieszkanie w centrum, co było kolejną korzyścią z przeprowadzki – bliskość starzejącego się rodzica. Ojciec odszedł zdecydowanie za wcześnie już wiele lat temu, a Lena jako jedynaczka czuła się odpowiedzialna za matkę.
Rozpierała ją radość. Cudowne było czuć, że żyje się własnym życiem. Był to dobry czas na zmianę. Dzieci niedawno się wyprowadziły. Amanda do Uppsali, na studia weterynaryjne, a Emma do Londynu, żeby pracować w restauracji.
Wyciągnęła rękę, położyła ją na ramieniu Mattiasa, ale nic nie powiedziała. Czuła jego bezpieczne, dobrze znane ciepło. Miała nadzieję, że dzięki tej przeprowadzce ogień zapłonie w nich na nowo. Mattias miał ostatnio w pracy sporo spraw na głowie, był zestresowany i cichszy niż zazwyczaj.
Myśli przerwał jej głos męża:
– Już prawie jesteśmy.
Ich dom stał w grupie czterech, a między nimi znajdowały się obszary zieleni, które sprawiały, że zabudowa wydawała się bardziej przytulna. Granicę między ich nowym domem a posesją najbliższych sąsiadów wyznaczał żywopłot z lilaków. Lena zatęskniła za porą ich kwitnienia.
Ich dom był ostatni po lewej stronie ulicy, tuż przy zawrotce. Mattias objechał ją i zaparkował.
– No i już. Jesteśmy w domu.
Lena wyszła z samochodu i kilka razy głęboko odetchnęła. Pachniało świerkowym lasem, a powietrze było cudownie świeże. Mattias już podszedł do drzwi wejściowych i otworzył je. Ciężarówka z ich rzeczami miała przyjechać dopiero za jakąś godzinę. Lena obeszła samochód i stanęła pośrodku ulicy, chciała przyjrzeć się nowemu gniazdku. Poczuć, że teraz należy do nich. Zwróciła uwagę na ciszę. Poprzednio mieszkali w dużym starym domu na obrzeżach Halmstad, gdzie zawsze w tle hałasowała droga E6. Tutaj słychać było jedynie cichy szum drzew i ćwierkanie ptaków.
Widziała teraz, jak Mattias chodzi po domu. Było wyraźnie widać zarówno jego, jak i całe wnętrze. Kilka razy rozmawiali o zaglądaniu do okien, czy mają założyć zasłony, czy żaluzje, a może znaleźć zupełnie inne rozwiązanie. Wyglądało na to, że większość tutejszych mieszkańców ma okna czymś zasłonięte. Lena nie chciała jednak nic takiego, te panoramiczne okna były przecież jedną z rzeczy, które tak jej się podobały w tym domu. Pośredniczka nazywała to ogrodem zimowym, przedłużeniem salonu. Bo wewnętrzna i zewnętrzna część oddzielone były tylko szklaną ścianą z przesuwnymi drzwiami prowadzącymi na werandę.
Cofnęła się jeszcze trochę, wciąż obserwując swój nowy dom. Teraz zauważyła Mattiasa na piętrze. Podszedł do dużego okna i machał do niej, żeby weszła do środka. To pomieszczenie miało być ich sypialnią, zdała sobie sprawę, że przynajmniej tam będą potrzebować jakichś zasłon. Żadnych pośpiesznych zakupów, musi starannie wybrać materiał. Lena odwróciła się i spojrzała na dom leżący naprzeciwko. Był identyczny. Jednak wnętrze pozostawało niewidoczne, bo ogromne przeszklenie na parterze zakryte było stalowoszarymi żaluzjami. Wyglądały, jakby były zamontowane na zewnątrz, przez co dom sprawiał wrażenie zimnego i niegościnnego. Zasunięte kotary uniemożliwiały zajrzenie na piętro.
Zrobiła krok w tamtą stronę, bo trochę kusiło ją, żeby zapukać i się przedstawić. Zawahała się jednak. Nie wiadomo dlaczego nie odważyła się na to. Spojrzała ku oknu na piętrze, niemal spodziewając się napotkać tam parę oczu.
– Co ty tam robisz, Lena? Chodź tu, musimy wnosić torby.
Odwróciła wzrok od sąsiedniego domu i ruszyła w stronę swojej nowej siedziby. Czas się wprowadzać.ROZDZIAŁ 3
Janne wpatrywał się w lodówkę, nie mogąc podjąć decyzji. Nie dało się myśleć, kiedy ból ściskał go i dręczył, nie dało się decydować, kiedy od wysiłku aż się kołysał. Zamknął lodówkę, otworzył zamiast tego zamrażarkę i wyciągnął paczkę lodów lukrecjowych, wziął z suszarki łyżeczkę i wrócił na fotel. To tam teraz spędzał całe życie. Na elektrycznym rozkładanym fotelu, obitym miękką ciemnobrązową skórą, który ratował go w te dni.
Janne postawił lody i szklankę z wodą na bocznym stoliku, po czym rozpoczął bolesną operację siadania. Posadził kolejno pośladki na krawędzi, ześlizgnął się nieco w tył, na koniec oparł grzbiet o szerokie oparcie. Sygnał telefonu sprawił, że się wzdrygnął. Komórka wściekle wibrowała na stole, Janne spojrzał na wyświetlacz. Szefowa. Niech to szlag. Zamknął oczy na dwie sekundy, odebrał połączenie i włączył głośnik.
– Tak, tu Janne.
– Janne, cześć. Jak się dziś miewasz?
Od brzmienia jej głosu po plecach przeszły mu ciarki.
– No cóż, co mam ci powiedzieć? Sam nie wiem.
– Jest lepiej? Ruszasz się? Wiesz, że niedobrze jest ciągle siedzieć. Wtedy człowiek sztywnieje jeszcze bardziej. Cierpi na tym krążenie krwi.
Jej wystudiowany ton i samozadowolenie sprawiły, że cały się skulił w sobie. Odwrócił telefon, położył go na kolanie ekranem w dół, żeby nie widzieć jej imienia. Zauważył dużą szarą plamę na spodniach, to chyba sos pomidorowy z wczorajszego obiadu. Podrapał ją i odpowiedział:
– Mhm, pewnie tak.
Chyba nie zwróciła uwagi na jego zdawkową odpowiedź, ciągnęła jak zwykle:
– Janne, zgłosiłam cię do zakładowej służby zdrowia. Masz pięć rozmów, musisz z kimś pogadać. To warunek powrotu do pracy, jest dla mnie oczywiste, a w sumie dla wszystkich, że nie miewasz się dobrze. Prawda?
– Co? – Janne podniósł telefon, wyłączył funkcję głośnomówiącą i przyłożył słuchawkę do ucha. – Co to znaczy z kimś pogadać? Od gadania lumbago raczej mi nie przejdzie.
Poruszył się lekko. Skóra obicia zaskrzypiała.
– To przecież nie tylko plecy, Janne. Sam o tym mówiłeś. Prawda?
Czy ona musi wstawiać „przecież” do każdego zdania? Czy każde pytanie musi się kończyć na „prawda”? Jak ta kobieta mogła zostać szefową? Była zupełnie niekompetentna.
– Nie zamierzam z nikim rozmawiać. Nie wiem, skąd ci przyszło do głowy, że potrzebuję jakiegoś psychiatrycznego konowała, który będzie grzebał w moich myślach i poglądach. Mylisz się w tej sprawie, Zosiu.
Ugryzł się w język. Nie powinien jej nazywać Zosią. Była tak cholernie wrażliwa. To bardzo typowe u dzisiejszych kobiet, życie go tego boleśnie nauczyło.
Kiedy znów zaczęła mówić, ton jej głosu stał się ostry.
– Okej, Janne, ale wiesz, że teraz za ciebie odpowiadam jako pracodawca, prawda? I jako szefowa uważam, że sytuacja jest nie do wytrzymania. Może nie powinniśmy już dłużej o tym mówić przez telefon.
Próbował odpowiedzieć, chciał zapytać, co rozumie przez „nie do wytrzymania”, ona jednak nie przestawała mówić:
– Zrobimy więc tak: lecz się, jak umiesz, zadzwoń do mnie po wizycie u lekarza, to zaplanujemy spotkanie, żeby dokładniej omówić… sytuację.
Wydawało się, że z trudem oddycha. Janne miał nieodparte wrażenie, że chciała szybko zakończyć tę rozmowę, że już się nim zmęczyła. Że był tylko nieistotnym elementem jej dnia pracy i chciała się wreszcie zająć znacznie ważniejszymi sprawami. On też zdecydowanie nie miał ochoty dłużej z nią rozmawiać, ale nie życzył sobie, żeby wszystko kontrolowała. Jakiś umiar musi być. Gówniara, ledwo po trzydziestce nie będzie go pouczać. Miał przecież prawo siedzieć w domu z lumbago bez jej insynuacji, że coś jest nie tak z jego psychiką. Chwycił łyżeczkę, pomachał nią w powietrzu i zabrał głos:
– Wiesz co? To trochę uwłaczające, że jako moja szefowa wrzeszczysz na mnie i jesteś podejrzliwa, ponieważ mam zwolnienie. Ludzie z mojego pokolenia biorą odpowiedzialność za siebie i pracują, kiedy mogą. Bądź pewna, że gdybym był w stanie się ruszać, to siedziałbym teraz w pracy. Może powinnaś być wdzięczna za to, że istnieje jeszcze kilku takich lojalnych pracowników, którzy robią, co do nich należy, zamiast się migać i cwaniakować. Prawda?
Miał ogromną ochotę się rozłączyć, bardzo chciał mieć ostatnie słowo. Ona jednak już nabrała powietrza w płuca, tak głęboko, że niemal czuł przeciąg w słuchawce.
– Okej, Janne. Dalej w tej rozmowie nie zajdziemy. Wracaj do zdrowia.
I rozłączyła się. Ona się rozłączyła. Bez pożegnania. Co za suka! I do tego sugerowała, że coś jest nie tak z jego głową. Kurwa mać. To ma być wdzięczność? Czyż nie usłał jej drogi różami, kiedy została nową szefową? Czy nie opiekował się nią jak niemowlakiem?
Sięgnął po lody, zerwał pokrywkę i wbił łyżeczkę w czarną masę, która zaczęła się już roztapiać. Zirytowany mieszał w pudełku i lody przemieniły się w ciemną, pełną grudek zupę. Puścił łyżeczkę i pozwolił, żeby utonęła w tym błotku. Potem nacisnął przycisk odchylający w tył oparcie fotela, pozwolił, by jego ciało opadło, próbował się zrelaksować. Znów poczuł ogromne zmęczenie i to była jej wina. Małej paskudnej Sofii. Wyssała z niego wszystkie siły. Ciągle to robiła, miała do tego szczególny talent. Kurwa, jaki był zmęczony. Nią, pracą, kolegami. Jest wart o tyle więcej.
Wszystko się rozsypało. Nic nie było takie jak kiedyś, bardzo mu się to nie podobało. Cała wiedza, którą zdobył, całe doświadczenie, które zebrał przez te wszystkie lata, pozostały niedocenione. Tak jakby zupełnie przestał się liczyć.
Włączył telewizor, żeby odsunąć na chwilę te myśli, bo cisza zaczęła działać mu na nerwy. Przez jakiś czas przełączał kanały, ale nie znalazł nic ciekawego. Na kilka minut zatrzymał się na reality show Miłość na próbę albo czymś równie durnym. Jakaś para z tymi poskręcanymi brudnymi włosami siedziała na ławce w parku i się całowała. Wyłączył to gówno.
Powrócił myślami do pracy i tego dnia, kiedy zażartował przy kawie, a wszyscy wokół nagle ucichli. Świeżo zatrudniona ciemnoskóra dziewczyna wstała, rzuciła mu spojrzenie tak pełne niesmaku, że prawie spadł z krzesła. Bo rzucił żarcik. Niewinny, świetny dowcip o lesbijkach i footballu. To nie do pomyślenia, jak cholernie sztywne stało się jego miejsce pracy. Tak poprawne polityczne, że człowiek nabiera ochoty na wyrzyganie piątkowego ekologicznego ciasta marchewkowego prosto na stół. Dzisiaj nie wolno już nic powiedzieć. To mniej więcej wtedy pojawiło się to ogromne zmęczenie. Jak fala, która cały czas go przewraca, kiedy próbuje się podnieść. Z każdym dniem zebranie energii i sił stawało się trudniejsze. Czuł się, jakby brodził w smole. To, co kiedyś go kręciło i wywoływało wybuchy adrenaliny – znalezienie nowego klienta, prowadzenie projektu – dziś nie dawało mu żadnej satysfakcji. Nie miał siły. Był wykończony. Wypalony. Czasy wielkości się skończyły. Miał swój szczyt formy w latach dziewięćdziesiątych. Wtedy wystarczyło wymyślić fajne hasło, dorzucić parę dobrze sprzedających się zdjęć i ciekawy font w mocnych kolorach. W końcu był do cholery mózgiem słynnej kampanii reklamowej dużej sieci handlowej, tej ze zdjęciami chudej dziewczyny zjeżdżającej na snowboardzie w czerwonych eleganckich spodniach, skąpym topie i krawacie. Wszyscy pamiętają to zdjęcie.
Teraz kampanię trzeba prowadzić wszelkimi sposobami, wypruwać z siebie żyły, a konkurencja jest naprawdę piekielna. Jest ta cała równość i równouprawnienie, integracja i wartości, przesłanie, ekologia i cholera wie, co tam jeszcze, należy na to wszystko uważać, żeby nikogo nie urazić. Kiedy trzeba zwracać uwagę na cały świat, kreatywność dusi się już po dwóch minutach. Ostatnią kroplą goryczy stała się nowa szefowa. Kiedy zaczęła pracować, zmieniła się atmosfera. Dużo jego starych kolegów w zeszłym roku odeszło i zajęło się czym innym. Ale on nie miał siły szukać nowej pracy. Teraz był jak wyrzucona na brzeg ryba, uwięziona między wodą a piaskiem i chwytająca powietrze, podczas gdy ławica, do której kiedyś należała, beztrosko odpływa w dal. I czekało go jeszcze co najmniej dziesięć lat takiej męczarni. Na myśl o tym zaczęła go boleć głowa.ROZDZIAŁ 4
Vanessa włączyła radio. Wybrała kanał ze spokojną muzyką, która jej się podobała, a potem w towarzystwie cudownego głosu Whitney Houston kontynuowała swój bezcelowy spacer po ciemnym domu. Przeciągała dłońmi po błyszczącej zimnej powierzchni wyspy kuchennej. Obeszła ją dookoła. Przystanęła i zaczęła się zastanawiać. Była głodna, tak jak to często bywało, kiedy budziła się w środku nocy, ale nie wiedziała, na co ma ochotę. Zamarzyła o smażonych warzywach obsypanych czosnkiem, chili i skropionych olejem sezamowym. Wzięła jednak banana. Był zielony i twardy. Będzie musiał wystarczyć. Podeszła do panoramicznego okna, wpatrywała się w ciemność. Niebo wydawało się bliskie, czarne i groźne. Tęsknota za ciepłymi, przyjemnymi nocami przyprawiała ją o ból w piersi.
Kiedy wprowadziła się tu w grudniu, Richard pokazywał jej wszystko z dumą i szerokim uśmiechem, a ona od razu zapytała, gdzie są zasłony. Roześmiał się tak, że wąsy zaczęły mu podskakiwać, i odpowiedział, że takich przeszkleń się nie przykrywa, blokuje to dopływ światła. Zapytała wtedy, jak blokuje się ciemność, która wkrada się do domu, do samego serca.
Spotkali się z Richardem pewnej gorącej nocy na Bahamach. A ściślej mówiąc, na wycieczkowcu kotwiczącym w pobliżu Bahamów. Ona pracowała jako sprzątaczka, a on jako mechanik. Od dłuższego czasu wymieniali spojrzenia na korytarzach, ale przed tą nocą nigdy ze sobą nie rozmawiali. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Jego rozczochrana ruda broda łaskotała jej policzek, kiedy się do niej pochylił i szeptał jej do ucha komplementy. Jego oddech pachniał piwem i tytoniem do żucia. Impreza dla personelu trwała całą noc, ale oni wymknęli się do jego kabiny, by poznawać swoje ciała. Jego blade, silne i żylaste, jej młode i złociste. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Następnego dnia przeprowadziła się ze swojej ciasnej i ciemnej kabiny, którą dzieliła z pięcioma innymi dziewczynami z Filipin, do jego przestronnej kwatery z podwójnym łóżkiem i oknem. Miesiąc później zapytał, czy pojedzie z nim do Szwecji, kiedy skończy swoją turę w grudniu. Chciała tego. Po dwóch miesiącach zapytał, czy wyobrażałaby sobie nie tylko pojechanie z nim do Szwecji na święta, a po prostu przeprowadzkę tam. Zamroczona miłością, odpowiedziała, że owszem, mogłaby sobie to wyobrazić.
Vanessa ugryzła kolejny kawałek suchego banana, krzywiąc się. Zamieniła dojrzałe na słońcu soczyste mango na pozbawione smaku zimne owoce, zamieniła grzejące ciało i duszę słońce na lodowaty wiatr i szare niebo, trawę cytrynową i smażony ryż na gulasz z ziemniakami. Zamieniła życie i ruch na samotność i nieprzeniknioną ciszę. Bo teraz Richard znów był na wycieczkowcu na następnym kontrakcie. Miało go nie być przez trzy miesiące, a nie chciał, żeby pracowała. Nic z tych rzeczy, to on miał ją utrzymywać, a jej przypadła rola luksusowej żony w jego pięknym domu w Solinge. Miała skończyć z ciężką pracą na morzu. Prawdę mówiąc, jeszcze nie byli małżeństwem, planowali ślub na koniec lata. Ona jednak nie była już taka pewna, czy chce mieszkać w Szwecji.
W najbardziej szalonych fantazjach nie wyobrażała sobie tej samotności i tej przytłaczającej ciszy. Niedługo minie szósty tydzień samotnego siedzenia w domu i były to najdłuższe tygodnie w całym jej życiu. Zadrżała i owinęła się szczelniej szlafrokiem. Wciąż było jej zimno.
Stanęła jeszcze bliżej szyby i wpatrywała się w mrok. Do stojącego obok domu niedawno wprowadzili się jacyś nowi ludzie. Podpatrywała ich ukradkiem, zadowolona, że coś dzieje się na zazwyczaj pustej ulicy. Ale teraz, w nocy, życie nie istniało. Zmęczony blask latarni nikomu nie służył. W jakiś przedziwny sposób światło sprawiało, że dookoła robiło się jeszcze ciemniej. Nieprzenikniona czerń lasu jeszcze bardziej przerażała, jeżeli to w ogóle możliwe. Na statku zawsze było z kim porozmawiać, niezależnie od pory dnia, wypić herbatę albo po prostu posiedzieć razem, kiedy tęsknota za domem za bardzo uwierała. Światło, dźwięk, życie i śmiech wypełniały noce.
Przełknęła ostatnią część banana wraz ze łzami, które zaczęły piec ją w gardle.ROZDZIAŁ 5
Janne stał przed zaparowanym lustrem w łazience i przeciągnął ostrzem maszynki po mokrej skórze, usuwając resztki ostrego zarostu. Pochylił się nad umywalką, ochlapał ciepłą wodą twarz. Potem się wyprostował, ostrożnie rozciągnął plecy. Krople wody ściekały mu na nagą pierś.
Z plecami zdecydowanie się poprawiło. Miał umówioną wizytę u lekarza, ale gdyby nie musiał wyjść z domu, zostałby w fotelu i absolutnie nie przejmowałby się odświeżaniem. Siedział w domu od prawie tygodnia i przez ten czas nie brał prysznica, nie golił się, nie przebierał i nie czesał. Bo dlaczego miałby zawracać sobie tym głowę? Nikt inny się tym nie przejmował. Trudno odnaleźć sens w najprostszych czynnościach, nawet wybór ubrania wydawał mu się trudny. Zazwyczaj bardzo dbał o wygląd, dziś jednak miał wrażenie, że to już nie odgrywa roli. Otworzył szafę. Eleganckie golfowe koszulki leżały złożone na półkach, a nienagannie wyprasowane koszule wisiały w równym rządku. Przyglądał się im, jakby czekał, aż jedna z nich podniesie rękaw, by ją wybrał.
Sięgnął po pierwszą lepszą bawełnianą koszulę w granatowym kolorze. Kiedy zapinał guziki, materiał trochę naciągnął się na brzuchu. Czy to możliwe, żeby śmieciowe żarcie, które w siebie wrzucał przez ostatni tydzień, tak szybko dało o sobie znać? Brzydziło go, kiedy faceci w jego wieku przemieniali się w dziadów. Pozwalali, żeby ich brzuchy puchły tak, że wyglądali jak w ciąży. Codziennie przychodzili do pracy w tej samej taniej koszuli z Dressmanna. Nie chciał stać się jednym z nich, nie chciał się rozpaść. Rozpaść. Słowo to wywołało u niego lekką panikę. Usiadł na krawędzi łóżka. Założenie koszuli to jedno, ale wbicie nóg w dżinsy wydawało się niemal niemożliwe. Nie mówiąc już o skarpetkach. Kiedy skończył całą procedurę ubierania się, był zupełnie wyczerpany.
Ruszył w stronę samochodu. Zmrużył oczy, oślepiony promieniami wiosennego słońca. Zatrzymał się w pół kroku. Nie był gotowy. Jeszcze nie. Musiał wytężyć wszystkie siły, żeby się nie poddać i nie pobiec z powrotem do bezpiecznego domu. Świat już wydawał się zbyt duży i przytłaczający, a jeszcze przecież nie wsiadł do samochodu.
Na siedzeniu kierowcy zaczął ciężko oddychać. Co się z nim dzieje? Zachowuje się jak stara baba, co tylko narzeka. Trzęsły mu się ręce, próbował zebrać się w sobie. Uruchomił samochód, a plecy odpowiedziały skurczem, kiedy wcisnął sprzęgło. Pieprzone plecy, pieprzone wszystko! Ostrożnie zwolnił pedał, nierówno wycofał z podjazdu. Potem natężył całe ciało, kiedy znów trzeba było wcisnąć sprzęgło, tym razem poszło lepiej. Wypuścił powietrze z płuc i powoli odjechał.
Kątem oka zobaczył Tajeczkę, jak ją nazywał. Dziewczynę, która wprowadziła się tu z tym marynarzem. Często tak stała, gapiąc się na drogę, może coś z nią było nie tak. Odwrócił głowę i przyjrzał się jej. Była piękna, te błyszczące, czarne jak węgiel włosy i wielkie brązowe oczy. Niepojęte, jak się spiknęła z tym marynarzem, który był nie tylko głupi i rudy, ale na dodatek znacznie starszy. Pewnie była taką narzeczoną z katalogu. Bo nie mogła to być prawdziwa miłość, trudno mu było w to uwierzyć.
Janne zaparkował przy rynku w Solinge. Spojrzał na zegarek, wizytę miał dopiero za kwadrans. Mógł równie dobrze szybko coś wrzucić na ruszt, zamiast siedzieć i czekać w ponurej poczekalni między kaszlącymi dzieciakami a zwiędłymi staruchami. Zamówił w barze z grillem grubą kiełbasę z rożna. Odgryzł potężny kęs, zatopił zęby w kleistym majonezie ogórkowym i słonym tłustym mięsie. O ewentualny rosnący bebzon będzie się martwił kiedy indziej. Jedząc, pomyślał o facecie, który był właścicielem tego grilla. Zaginął bez śladu jakieś dwa lata temu. Janne rozmawiał z nim kilka razy, wydał mu się jakiś szemrany. To jednak dziwne, że człowiek może tak po prostu zniknąć, zupełnie bez śladu. Może było w tym coś podejrzanego, może obracał się w niewłaściwych kręgach. Janne wcisnął w siebie ostatni kawałek mięsa, zlizał kroplę musztardy z kciuka i ruszył w stronę przychodni.ROZDZIAŁ 6
Przed południem Lena została przedstawiona nowym kolegom i bardzo się starała zapamiętać wszystkie imiona. Sporo tam było kobiet w jej wieku. Była Karin, Karina i Katarina i od razu jej się pomieszały. Ale to dopiero pierwszy dzień, wkrótce na pewno się zorientuje. Czuła w brzuchu niepokój oczekiwania, obróciła się na krześle. Siedziała w swoim gabinecie, rozejrzała się dokoła. Pomalowane na zielono ściany, biała półka na książki, którą chciała szybko zapełnić. Było już tam trochę literatury, która zapewne należała do przychodni. Na jednej ścianie wisiał duży plakat ilustrujący między innymi ścięgna, stawy, mięśnie i kości ludzkiego ciała. Pachniało czystością i świeżością. Przychodnia, czy też Klinika Zdrowia w Solinge, jak się ta instytucja nazywała, była dość nowa. Kiedy Lena dorastała, w całej miejscowości był tylko jeden ośrodek zdrowia. Znajdował się koło szkoły i do dziś funkcjonował. Przychodnia, w której miała teraz pracować, rozrastała się od kilku lat w miarę przybywania do Solinge nowych mieszkańców. Byli tu specjaliści, zespoły o różnych specjalnościach, zakładowa służba zdrowia, przychodnia dla młodzieży, laboratorium i nie tylko. Ona sama należała do zespołu rehabilitacyjnego.
Wiedziała, że jako rehabilitantka będzie miała pełne ręce roboty. W tych czasach każdy ma jakieś problemy z aparatem ruchowym.
Lena miała się spotkać ze swoimi pierwszymi pacjentami w następnym tygodniu, chciała się więc trochę do tego przygotować po południu, a jednocześnie poznać procedury i program. Kiedy otworzyła kalendarz, stwierdziła z przyjemnością, że ma już kilka umówionych wizyt. Lubiła mieć dużo do roboty i bardzo podobały jej się warunki w nowym miejscu pracy. W Halmstad miała własną praktykę z gabinetem wydzielonym w części domu. Oznaczało to oczywiście mnóstwo pracy, która nie zawsze miała cokolwiek wspólnego z pomaganiem ludziom. Na przykład sprzątanie i mycie, obsługa księgowości i marketing. Teraz była zatrudniona na etacie i mogła w całości poświęcić się pacjentom. Podobało jej się to. Przez wszystkie te lata, kiedy dzieci były małe, gabinet w domu był fantastycznym rozwiązaniem, ale te czasy już minęły. Teraz była tylko ona i Mattias.
Lena wstała i nacisnęła przycisk na biurku, żeby podnieść blat. Myśli przesunęły się z nowej pracy na Mattiasa. Był to dla nich nowy etap w życiu. Cieszyła się na niego, ale też trochę ją przerażał. Musieli znaleźć nowe sposoby wspólnego spędzania czasu znów tylko we dwoje. Będzie miała wolne wieczory, a Mattias będzie musiał dojeżdżać do pracy jako szef działu IT w dużej firmie w Halmstad.
Jej myśli przerwało ostrożne pukanie do drzwi. Ukazała się pomarszczona uśmiechnięta twarz.
– Już się zadomowiłaś?
Lena odwzajemniła uśmiech. Była to jedna ze starszych rehabilitantek, która od razu się nią zaopiekowała.
– Jest świetnie. Fantastyczny gabinet.
– To wspaniale. Co powiesz na kawusię? W piątki koło trzeciej zwykle próbujemy wykroić sobie czas na filiżankę. Niektórzy zabierają kanapki i wymykamy się posiedzieć, jeśli ktoś ma czas.
– Brzmi super.
Kolejna korzyść z tego, że nie prowadzi się już własnej firmy – pomyślała Lena, idąc obok nowej koleżanki. Nie muszę pić kawy w samotności.ROZDZIAŁ 7
Nareszcie piątek, pomyślał Janne i nalał sobie dużą szklaneczkę ginu. Przez cały tydzień czekał na tę chwilę. Starał się przestrzegać zasady, którą przyjął dawno temu. Żadnego alkoholu od poniedziałku do czwartku. Co prawda, było wczesne popołudnie, ale przecież gdzieś na świecie jest piąta, stwierdził filozoficznie.
Nina uparcie nazywała go alkoholikiem, bo według niej była to diagnoza, z którą żyje się przez całe życie, jeśli w którymś momencie człowiek uzależnił się od alkoholu. Głupie pieprzenie. Gdyby był alkoholikiem, nie potrafiłby kontrolować swojego picia, a przecież tak nie było. To był kolejny z wielu powodów pogorszenia się stosunków między nimi. Ona zawsze musiała wiedzieć lepiej. Strasznie to było męczące.
Wziął łyk, obracał letni płyn w ustach przez dwie sekundy, zanim go przełknął. Palił go w język i gryzł w przełyku. Wyciągnął z opakowania tabletkę leku przeciwbólowego i popił ją kolejnym haustem ginu.
Zaraz miał zadzwonić. Musiał tylko przygotować się do tego psychicznie. Wyciągnął miseczkę i postawił na tacy obok drinka. Potem napełnił ją po brzegi słonymi orzeszkami. Skoro nie może iść do baru, to bar przyjdzie do niego. Zaniósł tacę do ogrodu zimowego i rozsiadł się w fotelu. Poprawił poduszkę za karkiem i zapalił stołową lampę z jej brzydkim abażurem w bladoróżowe flamingi. Musi pozbyć się całego tego gówna, które pozostawiła po sobie Nina. Postanowił zacząć od nowa: nowe życie, nowy styl, tak chyba mawiała Nina.
Janne odchrząknął i wybrał numer szefowej. Odebrała od razu, jakby nie miała nic innego do roboty niż czekać na telefon.
– Cześć, Janne. Dobrze, że dzwonisz. Czujesz się lepiej?
Obiecał sobie, że będzie spokojny i miły, ale wystarczyło usłyszeć jej głos, żeby puls zaczął mu dzwonić w uszach. Przełknął ślinę.
– Coraz lepiej… lekarz mówi, że z lumbago się poprawi, ale może się to jeszcze dość długo ciągnąć. Ale jestem cholernie zmęczony i wszystko wydaje się strasznie ciężkie. Mroczne.
Znów przełknął ślinę, to była ta trudniejsza część. Ćwiczył to, co zamierzał powiedzieć. Miał plan, ale Zosia musiała go kupić.
– No więc lumbago. Biorę tabletki przeciwzapalne i silne środki przeciwbólowe. I pewnie będzie dobrze. W poniedziałek mam wizytę u rehabilitantki, która mi pomoże w ćwiczeniach. A jeśli się nie poprawi, za tydzień pójdę na wizytę kontrolną do lekarza.
Sięgnął po szklankę i pociągnął łyk. Sofia wciąż milczała, co wydawało się prawdziwym cudem.
– Przepraszam, musiałem się napić wody, strasznie mi zasycha w ustach od tych leków.
Cmoknął cicho, żeby to zilustrować, jednocześnie usłyszał, że Sofia przygotowuje się, by coś powiedzieć. Uprzedził ją:
– No więc mam zwolnienie na cały następny tydzień. Strasznie mi przykro. Wiem, ile jest roboty o tej porze roku, i rozumiem, że moja nieobecność daje się odczuć, ale po prostu nie mam siły pracować. Jestem zbyt… kruchy.
Ucichł. Nad tym ostatnim słowem dość długo się zastanawiał, nie wiedział, czy faktycznie go użyć. Zdławił śmiech, przycisnął dłoń do ust. On, kruchy? Zabawne! Nie ma jednak siły, żeby wrócił do pracy. Plan był taki, żeby przeciągać zwolnienie jak najdłużej i jednocześnie znaleźć inną robotę. Miał już dość. Kiedy tylko trafi się coś lepszego, rzuci Zosi wypowiedzenie w twarz. Będzie to czysta przyjemność.
– Brzmi to okropnie, Janne. Rozumiem, że nie możesz w przyszłym tygodniu przyjść do pracy na spotkanie? Ustaliliśmy już przecież, że mamy sporo do omówienia, prawda? Pojawiło się też trochę innych rzeczy w ostatnich dniach, które jeszcze bardziej zmieniają sytuację, no, ale pogadamy o tym, kiedy się zobaczymy.
Odpowiedział słabym głosem:
– Bardzo przepraszam, ale naprawdę nie mam na to siły. Nie dam też rady w tej chwili porozmawiać z psychologiem. Może później. Kiedy nie będę taki słaby.
Zacisnął usta, żeby powstrzymać śmiech, który bardzo chciał wydostać się na świat. To wszystko było cholernie zabawne, powinien był kiedyś postawić na karierę aktorską.
– Ach tak – Sofia mówiła tak, jakby była jednocześnie zirytowana i uspokojona. – To zadzwoń znów za tydzień. Zobaczymy wtedy, jak poszło z rehabilitacją i wizytą kontrolną. No i musisz przysłać do działu kadr zaświadczenie lekarskie. Najlepiej już dziś.
Obiecał to zrobić i zakończyli rozmowę. Tym razem miał uczucie, że wyszedł z niej zwycięsko. Zrobił w powietrzu drobny gest triumfu i łyknął jeszcze trochę ginu. Jest tego wart. Pomysł ten narodził się, kiedy siedział u lekarza. Żeby sobie załatwić zwolnienie. Wszyscy inni mogli być wyczerpani, więc dlaczego nie on. Należy mu się odpoczynek od pracy, a czy poudawanie wypalenia może być aż takie trudne?
Lekarz, który badał jego plecy, zadawał mnóstwo pytań o ogólny stan zdrowia, a Janne powiedział, że w pracy panuje ogromna presja, stres powoduje, że nie może spać, nie ma na nic siły, a bolą go nie tylko plecy, ale też całe ciało. A także dusza. Nie potrafi zwolnić obrotów i wykańczają go bezsenne noce. Chociaż lekarz zdiagnozował lumbago i dał mu tydzień zwolnienia, Janne był przekonany, że przy następnej wizycie uzyska przedłużenie, jeśli dorzuci kilka odpowiednich objawów. Czytał w necie o depresji spowodowanej wypaleniem i zastanawiał się, jak właściwie opisać atak paniki i może jakiś częstoskurcz, kiedy następnym razem odwiedzi gabinet.
I w żadnym wypadku nie zamierzał jechać na spotkanie z szefową, przeczuwał, o czym chce rozmawiać. Tydzień przed atakiem lumbago zrobił dziewczynie zastępującej recepcjonistkę dobrze zasłużony masaż karku. Narzekała, że jest cała zesztywniała, a Janne wkroczył do akcji, położył dłonie na jej smukłej szyi i zaczął ją masować. Być może potrzymał rękę w jednym miejscu zbyt długo. Może przesunął ją trochę w górę w jej włosy, popieścił ją dla zabawy bliżej szyi, obdarzając jednocześnie wymyślnym komplementem. Właśnie w tej samej chwili jego młoda szefowa przechodziła obok w swoich brzydkich brązowych szpilkach. Spojrzenie, jakie mu posłała, było zimne jak lód. Boże, jakby lekki dotyk był czymś groźnym. To było zupełnie niewinne. Ale najwyraźniej stanowiło kolejny powód, żeby szefowa zapragnęła zrobić mu wiwisekcję mózgu. Uznała, że coś „się wydarzyło”, jak to się teraz dziwacznie określa. Tak czy inaczej, nie zamierzał rozmawiać z żadnym psychologiem, wystarczy, że zgodził się na spotkanie z rehabilitantką. Nie, dosyć ma tego, że pomiatają nim młode kobiety.
Wziął garść orzechów i wcisnął je do ust, pochylił się do przodu. Obok domu przechodziła Tajeczka. Gwizdnął cicho. Była nieprawdopodobnie sexy. Drobna i szczupła, no i te włosy sięgające aż za jej zgrabny tyłeczek. Wyglądało, jakby szła do lasu, w kierunku ścieżki dla biegaczy. Nie była jednak ubrana na trening. Miała na sobie obcisłe czarne dżinsy, czerwone trampki i koszulę w paski, która prawdopodobnie należała do marynarza, bo nie widać było jej rąk w zbyt długich rękawach. Sprawiała wrażenie, jakby nie miała ochoty być na dworze, poruszała się powoli i czasami się odwracała. Teraz patrzyła w stronę jego domu, prosto na niego. Oczywiście o tym nie wiedziała. Podniósł szklankę i przepił do niej, a ona przyspieszyła kroku. Kiedy doszła do miejsca, gdzie ścieżka zagłębiała się w lesie, nagle przystanęła. Co ona wyprawia? Janne wstał i podszedł do okna. Tajka stała tam bez ruchu. Potem zrobiła krok. I znów się zatrzymała. Janne zmarszczył czoło. Chyba coś z nią jest nie tak. Ona jednak nagle przyspieszyła i dziarskim krokiem zdecydowanie wkroczyła w las.ROZDZIAŁ 8
Telefon zapiszczał po dziesięciu minutach. Vanessa stanęła pośrodku ścieżki i się rozejrzała. Dała radę. Poprzedniego wieczoru rozmawiała ze swoją siostrą na Skypie i opowiadała, jak przeraża ją las. Był gęsty i ciemny, a Vanessa czuła, że ją połknie, że się w nim zgubi. Siostra przekonywała, że jeżeli go lepiej pozna, przestanie ją tak przerażać. Łatwo powiedzieć, pomyślała Vanessa. Siostra mieszkała w małym, ale jasnym i przewiewnym domu na filipińskiej wyspie. Nie było tam świerkowych borów i Vanessa wiedziała, że siostra nie jest w stanie zrozumieć, jak jest w zimnej Skandynawii. Sama też nie rozumiała, dopóki tego nie doświadczyła.
Richard kochał przyrodę i kiedy był w domu, spędzał mnóstwo czasu na spacerach po lesie. Opowiadał, że zbiera grzyby i jagody. Uwielbiał jeziora i latem miał ją nauczyć łowić szczupaki. Co za głuptas. Vanessa w każdym razie posłuchała siostry, no i właśnie znalazła się tam, gdzie stała. W lesie. Całkiem sama. Dziesięciominutowy spacer ścieżką był wyzwaniem, które sama sobie rzuciła. Kolejnym było odważenie się, by postać przez chwilę w spokoju.
Znów się rozejrzała. Stała na szerokiej ścieżce, która prowadziła w dół do jeziora i kąpieliska. Można tam też było dotrzeć samochodem, ale należało najpierw pojechać do Solinge, a potem objechać Słoneczne Wzgórze i las. Wielokrotnie schodziła z Richardem do jeziora, ale teraz pierwszy raz była sama. Blade wiosenne słońce przedzierało się przez korony drzew. Ścieżka była miękka, nie spodziewała się tego. Kiedy chodziła tu z Richardem, ziemię pokrywały błoto albo śnieg i lód, teraz jednak było bardziej sucho. Dywan z igieł, liści i ziemi przyjemnie uginał się pod podeszwami, podobało jej się to uczucie. Wzięła głęboki wdech. Pojawiła się też jeszcze jedna duża różnica. Zimą las nie pachniał. Teraz w powietrzu unosił się niemal słodki aromat, Vanessa zapragnęła podejść do drzewa, przycisnąć nos do pnia i wąchać korę, która wyglądała na szorstką i twardą. Słyszała różne dźwięki, ale to jej nie przerażało. Była przyzwyczajona do owadów i zgadywała, że to pewnie drobne żuczki i pająki, może myszy, które budzą się do życia po zimowej drzemce. Spojrzała w górę. Otaczały ją majestatyczne drzewa, te z igłami i te, na których wkrótce, gdy wiosna nabierze tempa, miały pojawić się zielone liście. Zajęta swoimi sprawami wiewiórka błyskawicznie wspięła się po pniu, Vanessa zaśmiała się, kiedy zwierzątko nagle rzuciło się do przodu, by z gracją wylądować na gałęzi. Jej siostra miała rację. Las nie był groźny. Zawróciła i zaczęła powoli wracać tą samą drogą, którą przyszła.
Nagle słońce zupełnie zniknęło za chmurą i od razu między drzewami zrobiło się ciemno. Przyśpieszyła kroku, miała już dość tych ćwiczeń. Po chwili zobaczyła domy wyłaniające się spomiędzy drzew. Sprostała wyzwaniu, które sobie rzuciła, co sprawiło, że poczuła się silna. Może w tej Szwecji nie będzie jednak tak źle, pomyślała, wchodząc jednocześnie na wyasfaltowany chodnik, który teraz wydał jej się nieprzyjazny i twardy.
Przed sąsiednim domem stał zaparkowany samochód, z którego wysiedli nowi sąsiedzi. Mężczyzna zobaczył ją i podniósł rękę w pozdrowieniu. Nie była przygotowana na spotkanie, ale nie chciała być niegrzeczna, podeszła więc do niego. Odsunęła włosy z twarzy i się uśmiechnęła.
– Cześć – powiedział i wyciągnął do niej rękę. – Jestem Mattias. Właśnie się wprowadziliśmy.
Pokazał drugą ręką na dom. Vanessa powiedziała po szwedzku, jak ma na imię, a potem zapytała, czy mogą rozmawiać po angielsku.
– No problem.
Mattias spojrzał na nią zaciekawiony.
– Chyba już cię tu kiedyś widziałem. Mieszkasz w tym domu obok?
– Tak, mieszkam tu. A dokładniej – mieszkamy. Mój chłopak Richard i ja. Nie ma go teraz w domu. Pracuje za granicą.
Wciąż czuła się trochę niepewnie i nie wiedziała, jak się powinna zachować, spotykając ludzi pierwszy raz. Czy wystarczy się przedstawić? Opowiedzieć, gdzie się pracuje i czy są małżeństwem? Wydawało się, że niektórzy Szwedzi tylko się przedstawiają, inni chcą się dowiedzieć trochę więcej, a inni dziwnie się jej przyglądają. Jednak ten mężczyzna wydawał się miły. Jego jasne oczy otaczały sympatyczne kurze łapki, uśmiechał się szeroko. Mówiła więc dalej:
– Richard pracuje na statku wycieczkowym. Ja też to robiłam, tak się właśnie poznaliśmy. A teraz ja jestem tutaj, a on pracuje – wzruszyła ramionami i dodała nieco ciszej: – Przynajmniej teraz.
Mattias kiwnął głową.
– Miło cię poznać, Vanessa. A ja mieszkam tutaj. – Znów wykonał ręką gest w stronę domu, tak jakby nie był pewien, czy zrozumiała za pierwszym razem, a potem mówił dalej: – Razem z moją żoną Leną. Przeprowadziliśmy się tutaj z Halmstad. Byłaś tam kiedyś?
Vanessa kiwnęła energicznie głową.
– Tak. Bardzo tam fajnie. Morze było takie piękne, jedliśmy świąteczną kolację w dużym hotelu z widokiem na wodę, która była strasznie ciemna i spokojna. Tam, skąd pochodzę, woda jest turkusowa i przyjemna. Tu jest zupełnie inaczej. Trochę przerażająco – popatrzyła na niego wielkimi oczami. – Ale się do wszystkiego przyzwyczaję. Tak mówi Richard.
Mattias się roześmiał.
– Mogę sobie wyobrazić, że wszystko tu wygląda zupełnie inaczej, ale twój chłopak ma rację. Przyzwyczaisz się. Naprawdę miło było cię poznać. Na pewno niedługo znowu się zobaczymy. Zapraszamy też do nas na kawę, kiedy już się trochę ogarniemy. Wiesz, jak się u nas pija kawę?
– To pierwsza rzecz, jaką tu poznałam – odpowiedziała. – I przepraszam, że nie mówię po szwedzku. Trochę umiem, ale nie najlepiej, a wszyscy tutaj tak świetnie mówią po angielsku. Chodzę jednak do szkoły językowej w Solinge.
To ostatnie zdanie wymówiła z pewną dumą.
– Fantastycznie. Ważne jest nauczyć się języka. Muszę teraz lecieć, ale, jak mówiłem, spotkamy się niedługo.
Pożegnali się, ale Vanessa została na miejscu. Chmury całkowicie zasłoniły słońce i w domu Mattiasa jedno po drugim zaświeciły się światła. Zobaczyła go. Pomyślała, jak doskonale musi być widoczna wieczorami w swoim domu. Wzdrygnęła się. Wszystko jedno, co mówi Richard, zamówi zasłony. Spojrzała na budynek stojący naprzeciw domu Mattiasa, wyglądał, jakby zamknął oczy. Wszystkie okna były zasłonięte, a w jej wyobraźni stały się zamkniętymi powiekami, które w każdej chwili mogą się otworzyć. Nagle poczuła, że ktoś na nią patrzy. Szybko ruszyła w stronę domu. Kiedy weszła do środka, wypuściła powietrze, a potem zaczęła się śmiać. Jakaż ona jest śmieszna! Pokonała dzisiaj strach i weszła do przerażającego lasu. A potem przestraszyła się domu! Co za strachajło! Odwróciła się i szarpnęła mocno kilka razy za klamkę, żeby się upewnić, że dokładnie zamknęła drzwi.