Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Obłęd - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
6 stycznia 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obłęd - ebook

Kiedy Jannego dopada lumbago i zostaje więźniem we własnym domu, w jego głowie rodzi się pomysł. Ponieważ nienawidzi swojej szefowej, symuluje depresję, żeby przedłużyć zwolnienie lekarskie. Kiedy nagle traci pracę, bezsenność i niepokój powodują, że zaczyna nadużywać alkoholu i leków. Wpada w błędne koło i zachowuje się coraz bardziej nieobliczalnie. Jedyne jasne punkty w jego życiu to wizyty u fizjoterapeutki Leny, która okazuje się również jego nową sąsiadką.

Vanessa mieszka sama, a jej chłopak Richard pracuje na morzu. Przerażają ją ciemność i cisza, i aby poradzić sobie z izolacją, postanawia poznać sąsiadów. W ten sposób zaznajamia się ze starszą panią Alice. W jej przeszłości kryje się mrok, który kobieta stara się od siebie odpychać.

Lena czuje się nieswojo w towarzystwie Jannego, ale coś ją do niego ciągnie. W chwili słabości przyjmuje go w swoim domu. A potem wszystko się zmienia, nie tylko dla niej.

„Obłęd” jest trzecią, niezależną częścią popularnej serii Susanne Schemper, której akcja rozgrywa się w fikcyjnej społeczności szwedzkiej miejscowości Solinge. To mroczny dramat psychologiczny o trzech kobietach, które postanawiają połączyć siły, kiedy ich wspólny sąsiad przekracza wszelkie granice.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0237-047-8
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Janne po­ru­szył ostroż­nie głową i chwy­cił pod­ło­kiet­nik fo­tela, sta­ra­jąc się roz­pro­sto­wać plecy. Skrzy­wił się. Ból nad­szedł na­tych­miast, jakby tylko drze­mał, cze­ka­jąc, żeby ude­rzyć. Jak długo może trwać lum­bago? Spró­bo­wał przy­jąć po­zy­cję sie­dzącą, ale po­zo­stał po­chy­lony do przodu, z rę­kami na udach. Wstał, jęk­nął gło­śno i szybko od­dy­chał. Wciąż nie mógł stać pro­sto, było to zu­peł­nie nie­moż­liwe. Gdyby się wy­pro­sto­wał, po­czułby się, jakby ktoś wbił mu nóż w lę­dź­wie. Te­raz mógł się przy­naj­mniej po­ru­szać, za­ło­żył więc, że idzie ku lep­szemu. Zro­bił kilka nie­pew­nych kro­ków. Wyj­rzał na spo­kojną ulicę. W tej sa­mej chwili wo­kół za­wrotki zro­biło kółko czarne vo­lvo now­szego typu, by za­par­ko­wać tuż przed do­mem sto­ją­cym na­prze­ciwko. Tym, który od dawna stał pu­sty. Ob­ser­wo­wał pre­zen­ta­cje, tej zimy było ich co naj­mniej cztery. Wtedy tłum­nie zbie­rali się po­ten­cjalni klienci, część na pewno z czy­stej cie­ka­wo­ści. Domy tu­taj, na wznie­sie­niu, były szcze­gólne i wa­biły rów­nież lu­dzi, któ­rzy nie mieli po­waż­nych za­mia­rów, je­śli cho­dzi o kupno. Te­raz naj­wy­raź­niej przy­szedł czas na wpro­wa­dze­nie się no­wych są­sia­dów. Janne zro­bił nie­pewny krok w stronę okna.

Z sa­mo­chodu wy­siadł naj­pierw męż­czy­zna, który od razu za­czął wy­no­sić z ba­gaż­nika torby i pu­dła. Wy­glą­dał do­syć staro, na gło­wie miał nie­wiele wło­sów, a te, które jesz­cze po­zo­stały, były rzad­kie i siwe. Janne bez­wied­nie prze­cią­gnął ręką po swo­jej gło­wie. Je­śli z cze­go­kol­wiek był za­do­wo­lony, to wła­śnie z wło­sów: gę­stych i ja­snych, bez cie­nia si­wi­zny. Kiedy był młody, no­sił je dłu­gie do ra­mion, a dziew­czyny uwiel­biały ba­wić się jego lo­kami. Wciąż gła­skał dło­nią głowę. Po wielu dniach bez my­cia włosy były tłu­ste i przy­płasz­czone.

Te­raz z auta wy­sia­dła ko­bieta. Obe­szła po­jazd do­okoła i sta­nęła po­środku ulicy ple­cami do niego. Co­fała się po­woli, jakby z dy­stansu po­dzi­wiała swój nowy dom. Była ele­gancka. Piękna na spor­towy, świeży spo­sób. Nie­wy­soka, ubrana w cia­sne tre­nin­gowe spodnie opi­na­jące jej silne uda. Na no­gach miała spor­towe buty, a na gó­rze ja­sno­ró­żową bluzę z kap­tu­rem. Krótka, nie­sforna fry­zura.

Janne przy­su­nął się do okna i do­tknął chłod­nej po­wierzchni szyby. Po­czuł, jak prze­cho­dzą go ciarki, coś, co na wi­dok no­wej są­siadki obu­dziło się do ży­cia. Ko­bieta oparła dło­nie na bio­drach i ko­ły­sała ty­łecz­kiem z boku na bok, jakby wie­działa, że się jej przy­gląda. Jakby chciała się po­ka­zać z do­brej strony. Prze­łknął ślinę.

– Cześć, piękna – szep­nął i w tej sa­mej chwili ona ob­ró­ciła się w jego stronę.

Pa­trzyła wprost na niego. Oczy­wi­ście nie mo­gła go wi­dzieć. Ża­lu­zje, tzw. vi­sual pro­tec­tion scre­ens, za­pew­niały zde­cy­do­wa­nie naj­lep­szą ochronę przed za­glą­da­niem do środka, jaką można było zna­leźć na szwedz­kim rynku. Były warte każ­dej wy­da­nej ko­rony. On mógł wy­glą­dać na ze­wnątrz, nie bę­dąc wi­dzia­nym. Za­mó­wił je, kiedy tylko opu­ściła go Nina. Przez kilka lat wy­sta­wie­nie się na wi­dok każ­dego prze­chod­nia było dla niego źró­dłem iry­ta­cji. Je­śli ma ochotę cho­dzić po domu w sa­mych ga­ciach, to po­wi­nien mieć do tego prawo. Nina nie chciała za­wie­sić na­wet cien­kich fi­ra­nek. Te­raz jed­nak de­cy­do­wał o tym on. On i tylko on.

Ko­bieta zro­biła krok w stronę jego domu, ku niemu, a on bez­wied­nie się cof­nął. Od tego ru­chu za­bo­lały go plecy. Czar prysł. Za­ci­snął z bólu oczy, a kiedy je otwo­rzył, pięk­ność już się od­wró­ciła i zmie­rzała w kie­runku swo­jego no­wego domu.

Janne usiadł ostroż­nie w fo­telu, na­dal ob­ser­wu­jąc wpro­wa­dza­ją­cych się no­wych są­sia­dów.ROZDZIAŁ 2

– Tu mu­sisz skrę­cić.

Lena po­ka­zała miej­sce, a Mat­tias kiw­nął głową i się uśmiech­nął.

– Wiem. Nie mu­sisz ro­bić za GPS. By­łem tu do­kład­nie tyle samo razy co ty.

Nie od­po­wie­działa, wy­glą­dała tylko przez okno sa­mo­chodu po swo­jej stro­nie. Mi­nęli małe osie­dle i po­ko­ny­wali wła­śnie ostat­nią pro­stą mię­dzy cen­trum So­linge a Sło­necz­nym Wzgó­rzem. Była to wiej­ska droga z bez­kre­snymi po­lami z obu stron. Tam, gdzie koń­czyło się pole, za­czy­nał się las. Stado żu­rawi spa­ce­ro­wało na pa­ty­ko­wa­tych no­gach na kra­wę­dzi lasu. Lena uśmiech­nęła się do sie­bie na ten wi­dok. Pewny zwia­stun wio­sny. Ja­sno­szara mgiełka tań­czyła wo­kół tych du­żych pta­ków, spły­wała jak duch na pole, owie­wała szosę.

– Pod­nie­ca­jące, co? – Lena od­wró­ciła się do Mat­tiasa. – Nasz nowy po­czą­tek. Bez dzieci w domu. Tylko ty i ja. Żad­nego wiel­kiego ogrodu, który trzeba pie­lę­gno­wać. Żad­nego nie­skoń­cze­nie dłu­giego płotu, który trzeba skro­bać i ma­lo­wać. Żad­nej firmy, którą trzeba pro­wa­dzić.

Mat­tias kiw­nął głową w od­po­wie­dzi i włą­czył prawy kie­run­kow­skaz. Wje­chali na wą­skie i dłu­gie zbo­cze pro­wa­dzące na Sło­neczne Wzgó­rze.

Kiedy ten te­ren za­częto za­bu­do­wy­wać, oko­liczni miesz­kańcy na­zy­wali go Śmie­cio­wym Wzgó­rzem. Był to pre­sti­żowy pro­jekt osie­dla w środku lasu, próba ścią­gnię­cia do So­linge no­wych miesz­kań­ców. Osie­dle in­ten­syw­nie pro­mo­wano. W od­le­gło­ści umoż­li­wia­ją­cej do­jeż­dża­nie do pracy, przy au­to­stra­dzie pro­wa­dzą­cej do Halm­stad i atrak­cyj­nego cen­trum han­dlo­wego Hal­lan­dia, które ofe­ro­wało wszystko od za­ku­pów po roz­rywkę, na przy­kład kino i świat za­baw dla dzieci. Sło­neczne Wzgó­rze ku­siło mod­nymi do­mami po­śród wiej­skiej idylli, w oto­cze­niu cu­dow­nej na­tury. No­wo­cze­sne bu­dynki w róż­nych roz­mia­rach i miesz­ka­nia wy­ma­ga­jące je­dy­nie mi­ni­mal­nej kon­ser­wa­cji. Mnó­stwo pięk­nych je­zior z ką­pie­li­skami i uro­cze cen­trum So­linge w za­sięgu spa­ceru lub krót­kiej wy­cieczki ro­we­rem. W cen­trum zna­leźć można było skle­piki, sporo nie­złych re­stau­ra­cji, a także bez­pieczną, no­wo­cze­sną szkołę.

Mat­tias zre­du­ko­wał bieg i po­woli wje­chał na wzgó­rze. Ist­niała tam tylko jedna droga do­stępna dla sa­mo­cho­dów i przez kil­ka­set me­trów można było mieć wra­że­nie, że je­dzie się pro­sto do lasu. Po­tem jed­nak drzewa się roz­stą­piły i po­ja­wiło się osie­dle.

Pierw­sza część, którą na­zy­wano Sło­neczne Wzgó­rze Dolne, skła­dała się z kilku kwar­ta­łów więk­szych bliź­nia­ków. Wszyst­kie były za­pro­jek­to­wane w tym sa­mym stylu, z ga­tun­ków drewna i w ko­lo­rach tak do­sko­nale har­mo­ni­zu­ją­cych z ota­cza­ją­cym la­sem, że le­dwo je było wi­dać. Miesz­kały tu głów­nie ro­dziny z dziećmi. Je­śli jed­nak po­je­chało się da­lej w górę i w prawo, do­cie­rało się do kilku kwar­ta­łów za­bu­do­wa­nych uro­czymi pię­tro­wymi do­mami. W nich znaj­do­wały się no­wo­cze­sne miesz­ka­nia, po­pu­larne wśród par eme­ry­tów, które prze­pro­wa­dziły się tu z więk­szych do­mów w oko­licy. Ta część Sło­necz­nego Wzgó­rza była ser­cem osie­dla. Znaj­do­wał się tu przy­sta­nek au­to­bu­sowy, duży plac za­baw i lo­kalny skle­pik.

Na sa­mym szczy­cie, na Sło­necz­nym Wzgó­rzu Gór­nym, stały nie­wiel­kie pro­sto­pa­dło­ścienne domy z przy­ku­wa­ją­cymi wzrok szkla­nymi ele­wa­cjami i ścia­nami ob­ło­żo­nymi sza­rym ka­mie­niem. Kiedy je bu­do­wano, sporo pi­sano o nich w ga­ze­tach. Miesz­kańcy So­linge na­zy­wali je akwa­riami. Jedno z nich ku­pili Mat­tias i Lena. Na końcu ulicy Li­la­ko­wej, dłu­giej drogi koń­czą­cej się za­wrotką w miej­scu, gdzie znów za­czy­nał się las ota­cza­jący cały te­ren, mieli za­pu­ścić ko­rze­nie.

Lena ma­rzyła o miesz­ka­niu na Sło­necz­nym Wzgó­rzu od czasu, kiedy od­dano je do użytku. Po­do­bało jej się, że za­cho­wano tak dużo na­tu­ral­nego oto­cze­nia, a domy wta­piały się w ota­cza­jący las z jego ma­je­sta­tycz­nymi gła­zami i po­tęż­nymi pniami. Las był bli­sko, ale się nie na­rzu­cał, droga do­jaz­dowa była sze­roka i wy­po­sa­żona za­równo w ścieżkę dla ro­we­rów, jak i chod­nik. Było też bli­sko do So­linge. Ob­li­czyła, że do no­wej pracy w cen­trum bę­dzie do­jeż­dżać ro­we­rem mniej wię­cej kwa­drans, z po­wro­tem tro­chę dłu­żej, bo pod górkę. So­linge było jej bli­skie: uro­dziła się i do­ra­stała w tej oko­licy. Nie miesz­kała tu jed­nak od wielu lat. Jej matka wciąż zaj­mo­wała nie­wiel­kie miesz­ka­nie w cen­trum, co było ko­lejną ko­rzy­ścią z prze­pro­wadzki – bli­skość sta­rze­ją­cego się ro­dzica. Oj­ciec od­szedł zde­cy­do­wa­nie za wcze­śnie już wiele lat temu, a Lena jako je­dy­na­czka czuła się od­po­wie­dzialna za matkę.

Roz­pie­rała ją ra­dość. Cu­do­wne było czuć, że żyje się wła­snym ży­ciem. Był to do­bry czas na zmianę. Dzieci nie­dawno się wy­pro­wa­dziły. Amanda do Up­psali, na stu­dia we­te­ry­na­ryjne, a Emma do Lon­dynu, żeby pra­co­wać w re­stau­ra­cji.

Wy­cią­gnęła rękę, po­ło­żyła ją na ra­mie­niu Mat­tiasa, ale nic nie po­wie­działa. Czuła jego bez­pieczne, do­brze znane cie­pło. Miała na­dzieję, że dzięki tej prze­pro­wadzce ogień za­pło­nie w nich na nowo. Mat­tias miał ostat­nio w pracy sporo spraw na gło­wie, był ze­stre­so­wany i cich­szy niż za­zwy­czaj.

My­śli prze­rwał jej głos męża:

– Już pra­wie je­ste­śmy.

Ich dom stał w gru­pie czte­rech, a mię­dzy nimi znaj­do­wały się ob­szary zie­leni, które spra­wiały, że za­bu­dowa wy­da­wała się bar­dziej przy­tulna. Gra­nicę mię­dzy ich no­wym do­mem a po­se­sją naj­bliż­szych są­sia­dów wy­zna­czał ży­wo­płot z li­la­ków. Lena za­tę­sk­niła za porą ich kwit­nie­nia.

Ich dom był ostatni po le­wej stro­nie ulicy, tuż przy za­wrotce. Mat­tias ob­je­chał ją i za­par­ko­wał.

– No i już. Je­ste­śmy w domu.

Lena wy­szła z sa­mo­chodu i kilka razy głę­boko ode­tchnęła. Pach­niało świer­ko­wym la­sem, a po­wie­trze było cu­dow­nie świeże. Mat­tias już pod­szedł do drzwi wej­ścio­wych i otwo­rzył je. Cię­ża­rówka z ich rze­czami miała przy­je­chać do­piero za ja­kąś go­dzinę. Lena obe­szła sa­mo­chód i sta­nęła po­środku ulicy, chciała przyj­rzeć się no­wemu gniazdku. Po­czuć, że te­raz na­leży do nich. Zwró­ciła uwagę na ci­szę. Po­przed­nio miesz­kali w du­żym sta­rym domu na obrze­żach Halm­stad, gdzie za­wsze w tle ha­ła­so­wała droga E6. Tu­taj sły­chać było je­dy­nie ci­chy szum drzew i ćwier­ka­nie pta­ków.

Wi­działa te­raz, jak Mat­tias cho­dzi po domu. Było wy­raź­nie wi­dać za­równo jego, jak i całe wnę­trze. Kilka razy roz­ma­wiali o za­glą­da­niu do okien, czy mają za­ło­żyć za­słony, czy ża­lu­zje, a może zna­leźć zu­peł­nie inne roz­wią­za­nie. Wy­glą­dało na to, że więk­szość tu­tej­szych miesz­kań­ców ma okna czymś za­sło­nięte. Lena nie chciała jed­nak nic ta­kiego, te pa­no­ra­miczne okna były prze­cież jedną z rze­czy, które tak jej się po­do­bały w tym domu. Po­śred­niczka na­zy­wała to ogro­dem zi­mo­wym, prze­dłu­że­niem sa­lonu. Bo we­wnętrzna i ze­wnętrzna część od­dzie­lone były tylko szklaną ścianą z prze­suw­nymi drzwiami pro­wa­dzą­cymi na we­randę.

Cof­nęła się jesz­cze tro­chę, wciąż ob­ser­wu­jąc swój nowy dom. Te­raz za­uwa­żyła Mat­tiasa na pię­trze. Pod­szedł do du­żego okna i ma­chał do niej, żeby we­szła do środka. To po­miesz­cze­nie miało być ich sy­pial­nią, zdała so­bie sprawę, że przy­naj­mniej tam będą po­trze­bo­wać ja­kichś za­słon. Żad­nych po­śpiesz­nych za­ku­pów, musi sta­ran­nie wy­brać ma­te­riał. Lena od­wró­ciła się i spoj­rzała na dom le­żący na­prze­ciwko. Był iden­tyczny. Jed­nak wnę­trze po­zo­sta­wało nie­wi­do­czne, bo ogromne prze­szkle­nie na par­te­rze za­kryte było sta­lo­wo­sza­rymi ża­lu­zjami. Wy­glą­dały, jakby były za­mon­to­wane na ze­wnątrz, przez co dom spra­wiał wra­że­nie zim­nego i nie­go­ścin­nego. Za­su­nięte ko­tary unie­moż­li­wiały zaj­rze­nie na pię­tro.

Zro­biła krok w tamtą stronę, bo tro­chę ku­siło ją, żeby za­pu­kać i się przed­sta­wić. Za­wa­hała się jed­nak. Nie wia­domo dla­czego nie od­wa­żyła się na to. Spoj­rzała ku oknu na pię­trze, nie­mal spo­dzie­wa­jąc się na­po­tkać tam parę oczu.

– Co ty tam ro­bisz, Lena? Chodź tu, mu­simy wno­sić torby.

Od­wró­ciła wzrok od są­sied­niego domu i ru­szyła w stronę swo­jej no­wej sie­dziby. Czas się wpro­wa­dzać.ROZDZIAŁ 3

Janne wpa­try­wał się w lo­dówkę, nie mo­gąc pod­jąć de­cy­zji. Nie dało się my­śleć, kiedy ból ści­skał go i drę­czył, nie dało się de­cy­do­wać, kiedy od wy­siłku aż się ko­ły­sał. Za­mknął lo­dówkę, otwo­rzył za­miast tego za­mra­żarkę i wy­cią­gnął paczkę lo­dów lu­kre­cjo­wych, wziął z su­szarki ły­żeczkę i wró­cił na fo­tel. To tam te­raz spę­dzał całe ży­cie. Na elek­trycz­nym roz­kła­da­nym fo­telu, obi­tym miękką ciem­no­brą­zową skórą, który ra­to­wał go w te dni.

Janne po­sta­wił lody i szklankę z wodą na bocz­nym sto­liku, po czym roz­po­czął bo­le­sną ope­ra­cję sia­da­nia. Po­sa­dził ko­lejno po­śladki na kra­wę­dzi, ze­śli­zgnął się nieco w tył, na ko­niec oparł grzbiet o sze­ro­kie opar­cie. Sy­gnał te­le­fonu spra­wił, że się wzdry­gnął. Ko­mórka wście­kle wi­bro­wała na stole, Janne spoj­rzał na wy­świe­tlacz. Sze­fowa. Niech to szlag. Za­mknął oczy na dwie se­kundy, ode­brał po­łą­cze­nie i włą­czył gło­śnik.

– Tak, tu Janne.

– Janne, cześć. Jak się dziś mie­wasz?

Od brzmie­nia jej głosu po ple­cach prze­szły mu ciarki.

– No cóż, co mam ci po­wie­dzieć? Sam nie wiem.

– Jest le­piej? Ru­szasz się? Wiesz, że nie­do­brze jest cią­gle sie­dzieć. Wtedy czło­wiek sztyw­nieje jesz­cze bar­dziej. Cierpi na tym krą­że­nie krwi.

Jej wy­stu­dio­wany ton i sa­mo­za­do­wo­le­nie spra­wiły, że cały się sku­lił w so­bie. Od­wró­cił te­le­fon, po­ło­żył go na ko­la­nie ekra­nem w dół, żeby nie wi­dzieć jej imie­nia. Za­uwa­żył dużą szarą plamę na spodniach, to chyba sos po­mi­do­rowy z wczo­raj­szego obiadu. Po­dra­pał ją i od­po­wie­dział:

– Mhm, pew­nie tak.

Chyba nie zwró­ciła uwagi na jego zdaw­kową od­po­wiedź, cią­gnęła jak zwy­kle:

– Janne, zgło­si­łam cię do za­kła­do­wej służby zdro­wia. Masz pięć roz­mów, mu­sisz z kimś po­ga­dać. To wa­ru­nek po­wrotu do pracy, jest dla mnie oczy­wi­ste, a w su­mie dla wszyst­kich, że nie mie­wasz się do­brze. Prawda?

– Co? – Janne pod­niósł te­le­fon, wy­łą­czył funk­cję gło­śno­mó­wiącą i przy­ło­żył słu­chawkę do ucha. – Co to zna­czy z kimś po­ga­dać? Od ga­da­nia lum­bago ra­czej mi nie przej­dzie.

Po­ru­szył się lekko. Skóra obi­cia za­skrzy­piała.

– To prze­cież nie tylko plecy, Janne. Sam o tym mó­wi­łeś. Prawda?

Czy ona musi wsta­wiać „prze­cież” do każ­dego zda­nia? Czy każde py­ta­nie musi się koń­czyć na „prawda”? Jak ta ko­bieta mo­gła zo­stać sze­fową? Była zu­peł­nie nie­kom­pe­tentna.

– Nie za­mie­rzam z ni­kim roz­ma­wiać. Nie wiem, skąd ci przy­szło do głowy, że po­trze­buję ja­kie­goś psy­chia­trycz­nego ko­no­wała, który bę­dzie grze­bał w mo­ich my­ślach i po­glą­dach. My­lisz się w tej spra­wie, Zo­siu.

Ugryzł się w ję­zyk. Nie po­wi­nien jej na­zy­wać Zo­sią. Była tak cho­ler­nie wraż­liwa. To bar­dzo ty­powe u dzi­siej­szych ko­biet, ży­cie go tego bo­le­śnie na­uczyło.

Kiedy znów za­częła mó­wić, ton jej głosu stał się ostry.

– Okej, Janne, ale wiesz, że te­raz za cie­bie od­po­wia­dam jako pra­co­dawca, prawda? I jako sze­fowa uwa­żam, że sy­tu­acja jest nie do wy­trzy­ma­nia. Może nie po­win­ni­śmy już dłu­żej o tym mó­wić przez te­le­fon.

Pró­bo­wał od­po­wie­dzieć, chciał za­py­tać, co ro­zu­mie przez „nie do wy­trzy­ma­nia”, ona jed­nak nie prze­sta­wała mó­wić:

– Zro­bimy więc tak: lecz się, jak umiesz, za­dzwoń do mnie po wi­zy­cie u le­ka­rza, to za­pla­nu­jemy spo­tka­nie, żeby do­kład­niej omó­wić… sy­tu­ację.

Wy­da­wało się, że z tru­dem od­dy­cha. Janne miał nie­od­parte wra­że­nie, że chciała szybko za­koń­czyć tę roz­mowę, że już się nim zmę­czyła. Że był tylko nie­istot­nym ele­men­tem jej dnia pracy i chciała się wresz­cie za­jąć znacz­nie waż­niej­szymi spra­wami. On też zde­cy­do­wa­nie nie miał ochoty dłu­żej z nią roz­ma­wiać, ale nie ży­czył so­bie, żeby wszystko kon­tro­lo­wała. Ja­kiś umiar musi być. Gów­niara, le­dwo po trzy­dzie­stce nie bę­dzie go po­uczać. Miał prze­cież prawo sie­dzieć w domu z lum­bago bez jej in­sy­nu­acji, że coś jest nie tak z jego psy­chiką. Chwy­cił ły­żeczkę, po­ma­chał nią w po­wie­trzu i za­brał głos:

– Wiesz co? To tro­chę uwła­cza­jące, że jako moja sze­fowa wrzesz­czysz na mnie i je­steś po­dejrz­liwa, po­nie­waż mam zwol­nie­nie. Lu­dzie z mo­jego po­ko­le­nia biorą od­po­wie­dzial­ność za sie­bie i pra­cują, kiedy mogą. Bądź pewna, że gdy­bym był w sta­nie się ru­szać, to sie­dział­bym te­raz w pracy. Może po­win­naś być wdzięczna za to, że ist­nieje jesz­cze kilku ta­kich lo­jal­nych pra­cow­ni­ków, któ­rzy ro­bią, co do nich na­leży, za­miast się mi­gać i cwa­nia­ko­wać. Prawda?

Miał ogromną ochotę się roz­łą­czyć, bar­dzo chciał mieć ostat­nie słowo. Ona jed­nak już na­brała po­wie­trza w płuca, tak głę­boko, że nie­mal czuł prze­ciąg w słu­chawce.

– Okej, Janne. Da­lej w tej roz­mo­wie nie zaj­dziemy. Wra­caj do zdro­wia.

I roz­łą­czyła się. Ona się roz­łą­czyła. Bez po­że­gna­nia. Co za suka! I do tego su­ge­ro­wała, że coś jest nie tak z jego głową. Kurwa mać. To ma być wdzięcz­ność? Czyż nie usłał jej drogi ró­żami, kiedy zo­stała nową sze­fową? Czy nie opie­ko­wał się nią jak nie­mow­la­kiem?

Się­gnął po lody, ze­rwał po­krywkę i wbił ły­żeczkę w czarną masę, która za­częła się już roz­ta­piać. Zi­ry­to­wany mie­szał w pu­dełku i lody prze­mie­niły się w ciemną, pełną gru­dek zupę. Pu­ścił ły­żeczkę i po­zwo­lił, żeby uto­nęła w tym błotku. Po­tem na­ci­snął przy­cisk od­chy­la­jący w tył opar­cie fo­tela, po­zwo­lił, by jego ciało opa­dło, pró­bo­wał się zre­lak­so­wać. Znów po­czuł ogromne zmę­cze­nie i to była jej wina. Ma­łej pa­skud­nej So­fii. Wy­ssała z niego wszyst­kie siły. Cią­gle to ro­biła, miała do tego szcze­gólny ta­lent. Kurwa, jaki był zmę­czony. Nią, pracą, ko­le­gami. Jest wart o tyle wię­cej.

Wszystko się roz­sy­pało. Nic nie było ta­kie jak kie­dyś, bar­dzo mu się to nie po­do­bało. Cała wie­dza, którą zdo­był, całe do­świad­cze­nie, które ze­brał przez te wszyst­kie lata, po­zo­stały nie­do­ce­nione. Tak jakby zu­peł­nie prze­stał się li­czyć.

Włą­czył te­le­wi­zor, żeby od­su­nąć na chwilę te my­śli, bo ci­sza za­częła dzia­łać mu na nerwy. Przez ja­kiś czas prze­łą­czał ka­nały, ale nie zna­lazł nic cie­ka­wego. Na kilka mi­nut za­trzy­mał się na re­ality show Mi­łość na próbę albo czymś rów­nie dur­nym. Ja­kaś para z tymi po­skrę­ca­nymi brud­nymi wło­sami sie­działa na ławce w parku i się ca­ło­wała. Wy­łą­czył to gówno.

Po­wró­cił my­ślami do pracy i tego dnia, kiedy za­żar­to­wał przy ka­wie, a wszy­scy wo­kół na­gle uci­chli. Świeżo za­trud­niona ciem­no­skóra dziew­czyna wstała, rzu­ciła mu spoj­rze­nie tak pełne nie­smaku, że pra­wie spadł z krze­sła. Bo rzu­cił żar­cik. Nie­winny, świetny dow­cip o les­bij­kach i fo­ot­ballu. To nie do po­my­śle­nia, jak cho­ler­nie sztywne stało się jego miej­sce pracy. Tak po­prawne po­li­tyczne, że czło­wiek na­biera ochoty na wy­rzy­ga­nie piąt­ko­wego eko­lo­gicz­nego cia­sta mar­chew­ko­wego pro­sto na stół. Dzi­siaj nie wolno już nic po­wie­dzieć. To mniej wię­cej wtedy po­ja­wiło się to ogromne zmę­cze­nie. Jak fala, która cały czas go prze­wraca, kiedy pró­buje się pod­nieść. Z każ­dym dniem ze­bra­nie ener­gii i sił sta­wało się trud­niej­sze. Czuł się, jakby bro­dził w smole. To, co kie­dyś go krę­ciło i wy­wo­ły­wało wy­bu­chy ad­re­na­liny – zna­le­zie­nie no­wego klienta, pro­wa­dze­nie pro­jektu – dziś nie da­wało mu żad­nej sa­tys­fak­cji. Nie miał siły. Był wy­koń­czony. Wy­pa­lony. Czasy wiel­ko­ści się skoń­czyły. Miał swój szczyt formy w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych. Wtedy wy­star­czyło wy­my­ślić fajne ha­sło, do­rzu­cić parę do­brze sprze­da­ją­cych się zdjęć i cie­kawy font w moc­nych ko­lo­rach. W końcu był do cho­lery mó­zgiem słyn­nej kam­pa­nii re­kla­mo­wej du­żej sieci han­dlo­wej, tej ze zdję­ciami chu­dej dziew­czyny zjeż­dża­ją­cej na snow­bo­ar­dzie w czer­wo­nych ele­ganc­kich spodniach, ską­pym to­pie i kra­wa­cie. Wszy­scy pa­mię­tają to zdję­cie.

Te­raz kam­pa­nię trzeba pro­wa­dzić wszel­kimi spo­so­bami, wy­pru­wać z sie­bie żyły, a kon­ku­ren­cja jest na­prawdę pie­kielna. Jest ta cała rów­ność i rów­no­upraw­nie­nie, in­te­gra­cja i war­to­ści, prze­sła­nie, eko­lo­gia i cho­lera wie, co tam jesz­cze, na­leży na to wszystko uwa­żać, żeby ni­kogo nie ura­zić. Kiedy trzeba zwra­cać uwagę na cały świat, kre­atyw­ność dusi się już po dwóch mi­nu­tach. Ostat­nią kro­plą go­ry­czy stała się nowa sze­fowa. Kiedy za­częła pra­co­wać, zmie­niła się at­mos­fera. Dużo jego sta­rych ko­le­gów w ze­szłym roku ode­szło i za­jęło się czym in­nym. Ale on nie miał siły szu­kać no­wej pracy. Te­raz był jak wy­rzu­cona na brzeg ryba, uwię­ziona mię­dzy wodą a pia­skiem i chwy­ta­jąca po­wie­trze, pod­czas gdy ła­wica, do któ­rej kie­dyś na­le­żała, bez­tro­sko od­pływa w dal. I cze­kało go jesz­cze co naj­mniej dzie­sięć lat ta­kiej mę­czarni. Na myśl o tym za­częła go bo­leć głowa.ROZDZIAŁ 4

Va­nessa włą­czyła ra­dio. Wy­brała ka­nał ze spo­kojną mu­zyką, która jej się po­do­bała, a po­tem w to­wa­rzy­stwie cu­dow­nego głosu Whit­ney Ho­uston kon­ty­nu­owała swój bez­ce­lowy spa­cer po ciem­nym domu. Prze­cią­gała dłońmi po błysz­czą­cej zim­nej po­wierzchni wy­spy ku­chen­nej. Obe­szła ją do­okoła. Przy­sta­nęła i za­częła się za­sta­na­wiać. Była głodna, tak jak to czę­sto by­wało, kiedy bu­dziła się w środku nocy, ale nie wie­działa, na co ma ochotę. Za­ma­rzyła o sma­żo­nych wa­rzy­wach ob­sy­pa­nych czosn­kiem, chili i skro­pio­nych ole­jem se­za­mo­wym. Wzięła jed­nak ba­nana. Był zie­lony i twardy. Bę­dzie mu­siał wy­star­czyć. Po­de­szła do pa­no­ra­micz­nego okna, wpa­try­wała się w ciem­ność. Niebo wy­da­wało się bli­skie, czarne i groźne. Tę­sk­nota za cie­płymi, przy­jem­nymi no­cami przy­pra­wiała ją o ból w piersi.

Kiedy wpro­wa­dziła się tu w grud­niu, Ri­chard po­ka­zy­wał jej wszystko z dumą i sze­ro­kim uśmie­chem, a ona od razu za­py­tała, gdzie są za­słony. Ro­ze­śmiał się tak, że wąsy za­częły mu pod­ska­ki­wać, i od­po­wie­dział, że ta­kich prze­szkleń się nie przy­krywa, blo­kuje to do­pływ świa­tła. Za­py­tała wtedy, jak blo­kuje się ciem­ność, która wkrada się do domu, do sa­mego serca.

Spo­tkali się z Ri­char­dem pew­nej go­rą­cej nocy na Ba­ha­mach. A ści­ślej mó­wiąc, na wy­ciecz­kowcu ko­twi­czą­cym w po­bliżu Ba­ha­mów. Ona pra­co­wała jako sprzą­taczka, a on jako me­cha­nik. Od dłuż­szego czasu wy­mie­niali spoj­rze­nia na ko­ry­ta­rzach, ale przed tą nocą ni­gdy ze sobą nie roz­ma­wiali. Uśmiech­nęła się na to wspo­mnie­nie. Jego roz­czo­chrana ruda broda ła­sko­tała jej po­li­czek, kiedy się do niej po­chy­lił i szep­tał jej do ucha kom­ple­menty. Jego od­dech pach­niał pi­wem i ty­to­niem do żu­cia. Im­preza dla per­so­nelu trwała całą noc, ale oni wy­mknęli się do jego ka­biny, by po­zna­wać swoje ciała. Jego blade, silne i ży­la­ste, jej młode i zło­ci­ste. Była to mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia. Na­stęp­nego dnia prze­pro­wa­dziła się ze swo­jej cia­snej i ciem­nej ka­biny, którą dzie­liła z pię­cioma in­nymi dziew­czy­nami z Fi­li­pin, do jego prze­stron­nej kwa­tery z po­dwój­nym łóż­kiem i oknem. Mie­siąc póź­niej za­py­tał, czy po­je­dzie z nim do Szwe­cji, kiedy skoń­czy swoją turę w grud­niu. Chciała tego. Po dwóch mie­sią­cach za­py­tał, czy wy­obra­ża­łaby so­bie nie tylko po­je­cha­nie z nim do Szwe­cji na święta, a po pro­stu prze­pro­wadzkę tam. Za­mro­czona mi­ło­ścią, od­po­wie­działa, że ow­szem, mo­głaby so­bie to wy­obra­zić.

Va­nessa ugry­zła ko­lejny ka­wa­łek su­chego ba­nana, krzy­wiąc się. Za­mie­niła doj­rzałe na słońcu so­czy­ste mango na po­zba­wione smaku zimne owoce, za­mie­niła grze­jące ciało i du­szę słońce na lo­do­waty wiatr i szare niebo, trawę cy­try­nową i sma­żony ryż na gu­lasz z ziem­nia­kami. Za­mie­niła ży­cie i ruch na sa­mot­ność i nie­prze­nik­nioną ci­szę. Bo te­raz Ri­chard znów był na wy­ciecz­kowcu na na­stęp­nym kontr­ak­cie. Miało go nie być przez trzy mie­siące, a nie chciał, żeby pra­co­wała. Nic z tych rze­czy, to on miał ją utrzy­my­wać, a jej przy­pa­dła rola luk­su­so­wej żony w jego pięk­nym domu w So­linge. Miała skoń­czyć z ciężką pracą na mo­rzu. Prawdę mó­wiąc, jesz­cze nie byli mał­żeń­stwem, pla­no­wali ślub na ko­niec lata. Ona jed­nak nie była już taka pewna, czy chce miesz­kać w Szwe­cji.

W naj­bar­dziej sza­lo­nych fan­ta­zjach nie wy­obra­żała so­bie tej sa­mot­no­ści i tej przy­tła­cza­ją­cej ci­szy. Nie­długo mi­nie szó­sty ty­dzień sa­mot­nego sie­dze­nia w domu i były to naj­dłuż­sze ty­go­dnie w ca­łym jej ży­ciu. Za­drżała i owi­nęła się szczel­niej szla­fro­kiem. Wciąż było jej zimno.

Sta­nęła jesz­cze bli­żej szyby i wpa­try­wała się w mrok. Do sto­ją­cego obok domu nie­dawno wpro­wa­dzili się ja­cyś nowi lu­dzie. Pod­pa­try­wała ich ukrad­kiem, za­do­wo­lona, że coś dzieje się na za­zwy­czaj pu­stej ulicy. Ale te­raz, w nocy, ży­cie nie ist­niało. Zmę­czony blask la­tarni ni­komu nie słu­żył. W ja­kiś prze­dziwny spo­sób świa­tło spra­wiało, że do­okoła ro­biło się jesz­cze ciem­niej. Nie­prze­nik­niona czerń lasu jesz­cze bar­dziej prze­ra­żała, je­żeli to w ogóle moż­liwe. Na statku za­wsze było z kim po­roz­ma­wiać, nie­za­leż­nie od pory dnia, wy­pić her­batę albo po pro­stu po­sie­dzieć ra­zem, kiedy tę­sk­nota za do­mem za bar­dzo uwie­rała. Świa­tło, dźwięk, ży­cie i śmiech wy­peł­niały noce.

Prze­łknęła ostat­nią część ba­nana wraz ze łzami, które za­częły piec ją w gar­dle.ROZDZIAŁ 5

Janne stał przed za­pa­ro­wa­nym lu­strem w ła­zience i prze­cią­gnął ostrzem ma­szynki po mo­krej skó­rze, usu­wa­jąc resztki ostrego za­ro­stu. Po­chy­lił się nad umy­walką, ochla­pał cie­płą wodą twarz. Po­tem się wy­pro­sto­wał, ostroż­nie roz­cią­gnął plecy. Kro­ple wody ście­kały mu na nagą pierś.

Z ple­cami zde­cy­do­wa­nie się po­pra­wiło. Miał umó­wioną wi­zytę u le­ka­rza, ale gdyby nie mu­siał wyjść z domu, zo­stałby w fo­telu i ab­so­lut­nie nie przej­mo­wałby się od­świe­ża­niem. Sie­dział w domu od pra­wie ty­go­dnia i przez ten czas nie brał prysz­nica, nie go­lił się, nie prze­bie­rał i nie cze­sał. Bo dla­czego miałby za­wra­cać so­bie tym głowę? Nikt inny się tym nie przej­mo­wał. Trudno od­na­leźć sens w naj­prost­szych czyn­no­ściach, na­wet wy­bór ubra­nia wy­da­wał mu się trudny. Za­zwy­czaj bar­dzo dbał o wy­gląd, dziś jed­nak miał wra­że­nie, że to już nie od­grywa roli. Otwo­rzył szafę. Ele­ganc­kie gol­fowe ko­szulki le­żały zło­żone na pół­kach, a nie­na­gan­nie wy­pra­so­wane ko­szule wi­siały w rów­nym rządku. Przy­glą­dał się im, jakby cze­kał, aż jedna z nich pod­nie­sie rę­kaw, by ją wy­brał.

Się­gnął po pierw­szą lep­szą ba­weł­nianą ko­szulę w gra­na­to­wym ko­lo­rze. Kiedy za­pi­nał gu­ziki, ma­te­riał tro­chę na­cią­gnął się na brzu­chu. Czy to moż­liwe, żeby śmie­ciowe żar­cie, które w sie­bie wrzu­cał przez ostatni ty­dzień, tak szybko dało o so­bie znać? Brzy­dziło go, kiedy fa­ceci w jego wieku prze­mie­niali się w dzia­dów. Po­zwa­lali, żeby ich brzu­chy pu­chły tak, że wy­glą­dali jak w ciąży. Co­dzien­nie przy­cho­dzili do pracy w tej sa­mej ta­niej ko­szuli z Dres­smanna. Nie chciał stać się jed­nym z nich, nie chciał się roz­paść. Roz­paść. Słowo to wy­wo­łało u niego lekką pa­nikę. Usiadł na kra­wę­dzi łóżka. Za­ło­że­nie ko­szuli to jedno, ale wbi­cie nóg w dżinsy wy­da­wało się nie­mal nie­moż­liwe. Nie mó­wiąc już o skar­pet­kach. Kiedy skoń­czył całą pro­ce­durę ubie­ra­nia się, był zu­peł­nie wy­czer­pany.

Ru­szył w stronę sa­mo­chodu. Zmru­żył oczy, ośle­piony pro­mie­niami wio­sen­nego słońca. Za­trzy­mał się w pół kroku. Nie był go­towy. Jesz­cze nie. Mu­siał wy­tę­żyć wszyst­kie siły, żeby się nie pod­dać i nie po­biec z po­wro­tem do bez­piecz­nego domu. Świat już wy­da­wał się zbyt duży i przy­tła­cza­jący, a jesz­cze prze­cież nie wsiadł do sa­mo­chodu.

Na sie­dze­niu kie­rowcy za­czął ciężko od­dy­chać. Co się z nim dzieje? Za­cho­wuje się jak stara baba, co tylko na­rzeka. Trzę­sły mu się ręce, pró­bo­wał ze­brać się w so­bie. Uru­cho­mił sa­mo­chód, a plecy od­po­wie­działy skur­czem, kiedy wci­snął sprzę­gło. Pie­przone plecy, pie­przone wszystko! Ostroż­nie zwol­nił pe­dał, nie­równo wy­co­fał z pod­jazdu. Po­tem na­tę­żył całe ciało, kiedy znów trzeba było wci­snąć sprzę­gło, tym ra­zem po­szło le­piej. Wy­pu­ścił po­wie­trze z płuc i po­woli od­je­chał.

Ką­tem oka zo­ba­czył Ta­jeczkę, jak ją na­zy­wał. Dziew­czynę, która wpro­wa­dziła się tu z tym ma­ry­na­rzem. Czę­sto tak stała, ga­piąc się na drogę, może coś z nią było nie tak. Od­wró­cił głowę i przyj­rzał się jej. Była piękna, te błysz­czące, czarne jak wę­giel włosy i wiel­kie brą­zowe oczy. Nie­po­jęte, jak się spik­nęła z tym ma­ry­na­rzem, który był nie tylko głupi i rudy, ale na do­da­tek znacz­nie star­szy. Pew­nie była taką na­rze­czoną z ka­ta­logu. Bo nie mo­gła to być praw­dziwa mi­łość, trudno mu było w to uwie­rzyć.

Janne za­par­ko­wał przy rynku w So­linge. Spoj­rzał na ze­ga­rek, wi­zytę miał do­piero za kwa­drans. Mógł rów­nie do­brze szybko coś wrzu­cić na ruszt, za­miast sie­dzieć i cze­kać w po­nu­rej po­cze­kalni mię­dzy kasz­lą­cymi dzie­cia­kami a zwię­dłymi sta­ru­chami. Za­mó­wił w ba­rze z gril­lem grubą kieł­basę z rożna. Od­gryzł po­tężny kęs, za­to­pił zęby w kle­istym ma­jo­ne­zie ogór­ko­wym i sło­nym tłu­stym mię­sie. O ewen­tu­alny ro­snący beb­zon bę­dzie się mar­twił kiedy in­dziej. Je­dząc, po­my­ślał o fa­ce­cie, który był wła­ści­cie­lem tego grilla. Za­gi­nął bez śladu ja­kieś dwa lata temu. Janne roz­ma­wiał z nim kilka razy, wy­dał mu się ja­kiś szem­rany. To jed­nak dziwne, że czło­wiek może tak po pro­stu znik­nąć, zu­peł­nie bez śladu. Może było w tym coś po­dej­rza­nego, może ob­ra­cał się w nie­wła­ści­wych krę­gach. Janne wci­snął w sie­bie ostatni ka­wa­łek mięsa, zli­zał kro­plę musz­tardy z kciuka i ru­szył w stronę przy­chodni.ROZDZIAŁ 6

Przed po­łu­dniem Lena zo­stała przed­sta­wiona no­wym ko­le­gom i bar­dzo się sta­rała za­pa­mię­tać wszyst­kie imiona. Sporo tam było ko­biet w jej wieku. Była Ka­rin, Ka­rina i Ka­ta­rina i od razu jej się po­mie­szały. Ale to do­piero pierw­szy dzień, wkrótce na pewno się zo­rien­tuje. Czuła w brzu­chu nie­po­kój ocze­ki­wa­nia, ob­ró­ciła się na krze­śle. Sie­działa w swoim ga­bi­ne­cie, ro­zej­rzała się do­koła. Po­ma­lo­wane na zie­lono ściany, biała półka na książki, którą chciała szybko za­peł­nić. Było już tam tro­chę li­te­ra­tury, która za­pewne na­le­żała do przy­chodni. Na jed­nej ścia­nie wi­siał duży pla­kat ilu­stru­jący mię­dzy in­nymi ścię­gna, stawy, mię­śnie i ko­ści ludz­kiego ciała. Pach­niało czy­sto­ścią i świe­żo­ścią. Przy­chod­nia, czy też Kli­nika Zdro­wia w So­linge, jak się ta in­sty­tu­cja na­zy­wała, była dość nowa. Kiedy Lena do­ra­stała, w ca­łej miej­sco­wo­ści był tylko je­den ośro­dek zdro­wia. Znaj­do­wał się koło szkoły i do dziś funk­cjo­no­wał. Przy­chod­nia, w któ­rej miała te­raz pra­co­wać, roz­ra­stała się od kilku lat w miarę przy­by­wa­nia do So­linge no­wych miesz­kań­ców. Byli tu spe­cja­li­ści, ze­społy o róż­nych spe­cjal­no­ściach, za­kła­dowa służba zdro­wia, przy­chod­nia dla mło­dzieży, la­bo­ra­to­rium i nie tylko. Ona sama na­le­żała do ze­społu re­ha­bi­li­ta­cyj­nego.

Wie­działa, że jako re­ha­bi­li­tantka bę­dzie miała pełne ręce ro­boty. W tych cza­sach każdy ma ja­kieś pro­blemy z apa­ra­tem ru­cho­wym.

Lena miała się spo­tkać ze swo­imi pierw­szymi pa­cjen­tami w na­stęp­nym ty­go­dniu, chciała się więc tro­chę do tego przy­go­to­wać po po­łu­dniu, a jed­no­cze­śnie po­znać pro­ce­dury i pro­gram. Kiedy otwo­rzyła ka­len­darz, stwier­dziła z przy­jem­no­ścią, że ma już kilka umó­wio­nych wi­zyt. Lu­biła mieć dużo do ro­boty i bar­dzo po­do­bały jej się wa­runki w no­wym miej­scu pracy. W Halm­stad miała wła­sną prak­tykę z ga­bi­ne­tem wy­dzie­lo­nym w czę­ści domu. Ozna­czało to oczy­wi­ście mnó­stwo pracy, która nie za­wsze miała co­kol­wiek wspól­nego z po­ma­ga­niem lu­dziom. Na przy­kład sprzą­ta­nie i my­cie, ob­sługa księ­go­wo­ści i mar­ke­ting. Te­raz była za­trud­niona na eta­cie i mo­gła w ca­ło­ści po­świę­cić się pa­cjen­tom. Po­do­bało jej się to. Przez wszyst­kie te lata, kiedy dzieci były małe, ga­bi­net w domu był fan­ta­stycz­nym roz­wią­za­niem, ale te czasy już mi­nęły. Te­raz była tylko ona i Mat­tias.

Lena wstała i na­ci­snęła przy­cisk na biurku, żeby pod­nieść blat. My­śli prze­su­nęły się z no­wej pracy na Mat­tiasa. Był to dla nich nowy etap w ży­ciu. Cie­szyła się na niego, ale też tro­chę ją prze­ra­żał. Mu­sieli zna­leźć nowe spo­soby wspól­nego spę­dza­nia czasu znów tylko we dwoje. Bę­dzie miała wolne wie­czory, a Mat­tias bę­dzie mu­siał do­jeż­dżać do pracy jako szef działu IT w du­żej fir­mie w Halm­stad.

Jej my­śli prze­rwało ostrożne pu­ka­nie do drzwi. Uka­zała się po­marsz­czona uśmiech­nięta twarz.

– Już się za­do­mo­wi­łaś?

Lena od­wza­jem­niła uśmiech. Była to jedna ze star­szych re­ha­bi­li­tan­tek, która od razu się nią za­opie­ko­wała.

– Jest świet­nie. Fan­ta­styczny ga­bi­net.

– To wspa­niale. Co po­wiesz na ka­wu­się? W piątki koło trze­ciej zwy­kle pró­bu­jemy wy­kroić so­bie czas na fi­li­żankę. Nie­któ­rzy za­bie­rają ka­na­pki i wy­my­kamy się po­sie­dzieć, je­śli ktoś ma czas.

– Brzmi su­per.

Ko­lejna ko­rzyść z tego, że nie pro­wa­dzi się już wła­snej firmy – po­my­ślała Lena, idąc obok no­wej ko­le­żanki. Nie mu­szę pić kawy w sa­mot­no­ści.ROZDZIAŁ 7

Na­resz­cie pią­tek, po­my­ślał Janne i na­lał so­bie dużą szkla­neczkę ginu. Przez cały ty­dzień cze­kał na tę chwilę. Sta­rał się prze­strze­gać za­sady, którą przy­jął dawno temu. Żad­nego al­ko­holu od po­nie­działku do czwartku. Co prawda, było wcze­sne po­po­łu­dnie, ale prze­cież gdzieś na świe­cie jest piąta, stwier­dził fi­lo­zo­ficz­nie.

Nina upar­cie na­zy­wała go al­ko­ho­li­kiem, bo we­dług niej była to dia­gnoza, z którą żyje się przez całe ży­cie, je­śli w któ­rymś mo­men­cie czło­wiek uza­leż­nił się od al­ko­holu. Głu­pie pie­prze­nie. Gdyby był al­ko­ho­li­kiem, nie po­tra­fiłby kon­tro­lo­wać swo­jego pi­cia, a prze­cież tak nie było. To był ko­lejny z wielu po­wo­dów po­gor­sze­nia się sto­sun­ków mię­dzy nimi. Ona za­wsze mu­siała wie­dzieć le­piej. Strasz­nie to było mę­czące.

Wziął łyk, ob­ra­cał letni płyn w ustach przez dwie se­kundy, za­nim go prze­łknął. Pa­lił go w ję­zyk i gryzł w prze­łyku. Wy­cią­gnął z opa­ko­wa­nia ta­bletkę leku prze­ciw­bó­lo­wego i po­pił ją ko­lej­nym hau­stem ginu.

Za­raz miał za­dzwo­nić. Mu­siał tylko przy­go­to­wać się do tego psy­chicz­nie. Wy­cią­gnął mi­seczkę i po­sta­wił na tacy obok drinka. Po­tem na­peł­nił ją po brzegi sło­nymi orzesz­kami. Skoro nie może iść do baru, to bar przyj­dzie do niego. Za­niósł tacę do ogrodu zi­mo­wego i roz­siadł się w fo­telu. Po­pra­wił po­duszkę za kar­kiem i za­pa­lił sto­łową lampę z jej brzyd­kim aba­żu­rem w bla­do­ró­żowe fla­mingi. Musi po­zbyć się ca­łego tego gówna, które po­zo­sta­wiła po so­bie Nina. Po­sta­no­wił za­cząć od nowa: nowe ży­cie, nowy styl, tak chyba ma­wiała Nina.

Janne od­chrząk­nął i wy­brał nu­mer sze­fo­wej. Ode­brała od razu, jakby nie miała nic in­nego do ro­boty niż cze­kać na te­le­fon.

– Cześć, Janne. Do­brze, że dzwo­nisz. Czu­jesz się le­piej?

Obie­cał so­bie, że bę­dzie spo­kojny i miły, ale wy­star­czyło usły­szeć jej głos, żeby puls za­czął mu dzwo­nić w uszach. Prze­łknął ślinę.

– Co­raz le­piej… le­karz mówi, że z lum­bago się po­prawi, ale może się to jesz­cze dość długo cią­gnąć. Ale je­stem cho­ler­nie zmę­czony i wszystko wy­daje się strasz­nie cięż­kie. Mroczne.

Znów prze­łknął ślinę, to była ta trud­niej­sza część. Ćwi­czył to, co za­mie­rzał po­wie­dzieć. Miał plan, ale Zo­sia mu­siała go ku­pić.

– No więc lum­bago. Biorę ta­bletki prze­ciw­za­palne i silne środki prze­ciw­bó­lowe. I pew­nie bę­dzie do­brze. W po­nie­dzia­łek mam wi­zytę u re­ha­bi­li­tantki, która mi po­może w ćwi­cze­niach. A je­śli się nie po­prawi, za ty­dzień pójdę na wi­zytę kon­tro­lną do le­ka­rza.

Się­gnął po szklankę i po­cią­gnął łyk. So­fia wciąż mil­czała, co wy­da­wało się praw­dzi­wym cu­dem.

– Prze­pra­szam, mu­sia­łem się na­pić wody, strasz­nie mi za­sy­cha w ustach od tych le­ków.

Cmok­nął ci­cho, żeby to zi­lu­stro­wać, jed­no­cze­śnie usły­szał, że So­fia przy­go­to­wuje się, by coś po­wie­dzieć. Uprze­dził ją:

– No więc mam zwol­nie­nie na cały na­stępny ty­dzień. Strasz­nie mi przy­kro. Wiem, ile jest ro­boty o tej po­rze roku, i ro­zu­miem, że moja nie­obec­ność daje się od­czuć, ale po pro­stu nie mam siły pra­co­wać. Je­stem zbyt… kru­chy.

Ucichł. Nad tym ostat­nim sło­wem dość długo się za­sta­na­wiał, nie wie­dział, czy fak­tycz­nie go użyć. Zdła­wił śmiech, przy­ci­snął dłoń do ust. On, kru­chy? Za­bawne! Nie ma jed­nak siły, żeby wró­cił do pracy. Plan był taki, żeby prze­cią­gać zwol­nie­nie jak naj­dłu­żej i jed­no­cze­śnie zna­leźć inną ro­botę. Miał już dość. Kiedy tylko trafi się coś lep­szego, rzuci Zosi wy­po­wie­dze­nie w twarz. Bę­dzie to czy­sta przy­jem­ność.

– Brzmi to okrop­nie, Janne. Ro­zu­miem, że nie mo­żesz w przy­szłym ty­go­dniu przyjść do pracy na spo­tka­nie? Usta­li­li­śmy już prze­cież, że mamy sporo do omó­wie­nia, prawda? Po­ja­wiło się też tro­chę in­nych rze­czy w ostat­nich dniach, które jesz­cze bar­dziej zmie­niają sy­tu­ację, no, ale po­ga­damy o tym, kiedy się zo­ba­czymy.

Od­po­wie­dział sła­bym gło­sem:

– Bar­dzo prze­pra­szam, ale na­prawdę nie mam na to siły. Nie dam też rady w tej chwili po­roz­ma­wiać z psy­cho­lo­giem. Może póź­niej. Kiedy nie będę taki słaby.

Za­ci­snął usta, żeby po­wstrzy­mać śmiech, który bar­dzo chciał wy­do­stać się na świat. To wszystko było cho­ler­nie za­bawne, po­wi­nien był kie­dyś po­sta­wić na ka­rierę ak­tor­ską.

– Ach tak – So­fia mó­wiła tak, jakby była jed­no­cze­śnie zi­ry­to­wana i uspo­ko­jona. – To za­dzwoń znów za ty­dzień. Zo­ba­czymy wtedy, jak po­szło z re­ha­bi­li­ta­cją i wi­zytą kon­tro­lną. No i mu­sisz przy­słać do działu kadr za­świad­cze­nie le­kar­skie. Naj­le­piej już dziś.

Obie­cał to zro­bić i za­koń­czyli roz­mowę. Tym ra­zem miał uczu­cie, że wy­szedł z niej zwy­cię­sko. Zro­bił w po­wie­trzu drobny gest triumfu i łyk­nął jesz­cze tro­chę ginu. Jest tego wart. Po­mysł ten na­ro­dził się, kiedy sie­dział u le­ka­rza. Żeby so­bie za­ła­twić zwol­nie­nie. Wszy­scy inni mo­gli być wy­czer­pani, więc dla­czego nie on. Na­leży mu się od­po­czy­nek od pracy, a czy po­uda­wa­nie wy­pa­le­nia może być aż ta­kie trudne?

Le­karz, który ba­dał jego plecy, za­da­wał mnó­stwo py­tań o ogólny stan zdro­wia, a Janne po­wie­dział, że w pracy pa­nuje ogromna pre­sja, stres po­wo­duje, że nie może spać, nie ma na nic siły, a bolą go nie tylko plecy, ale też całe ciało. A także du­sza. Nie po­trafi zwol­nić ob­ro­tów i wy­kań­czają go bez­senne noce. Cho­ciaż le­karz zdia­gno­zo­wał lum­bago i dał mu ty­dzień zwol­nie­nia, Janne był prze­ko­nany, że przy na­stęp­nej wi­zy­cie uzy­ska prze­dłu­że­nie, je­śli do­rzuci kilka od­po­wied­nich ob­ja­wów. Czy­tał w ne­cie o de­pre­sji spo­wo­do­wa­nej wy­pa­le­niem i za­sta­na­wiał się, jak wła­ści­wie opi­sać atak pa­niki i może ja­kiś czę­sto­skurcz, kiedy na­stęp­nym ra­zem od­wie­dzi ga­bi­net.

I w żad­nym wy­padku nie za­mie­rzał je­chać na spo­tka­nie z sze­fową, prze­czu­wał, o czym chce roz­ma­wiać. Ty­dzień przed ata­kiem lum­bago zro­bił dziew­czy­nie za­stę­pu­ją­cej re­cep­cjo­nistkę do­brze za­słu­żony ma­saż karku. Na­rze­kała, że jest cała ze­sztyw­niała, a Janne wkro­czył do ak­cji, po­ło­żył dło­nie na jej smu­kłej szyi i za­czął ją ma­so­wać. Być może po­trzy­mał rękę w jed­nym miej­scu zbyt długo. Może prze­su­nął ją tro­chę w górę w jej włosy, po­pie­ścił ją dla za­bawy bli­żej szyi, ob­da­rza­jąc jed­no­cze­śnie wy­myśl­nym kom­ple­men­tem. Wła­śnie w tej sa­mej chwili jego młoda sze­fowa prze­cho­dziła obok w swo­ich brzyd­kich brą­zo­wych szpil­kach. Spoj­rze­nie, ja­kie mu po­słała, było zimne jak lód. Boże, jakby lekki do­tyk był czymś groź­nym. To było zu­peł­nie nie­winne. Ale naj­wy­raź­niej sta­no­wiło ko­lejny po­wód, żeby sze­fowa za­pra­gnęła zro­bić mu wi­wi­sek­cję mó­zgu. Uznała, że coś „się wy­da­rzyło”, jak to się te­raz dzi­wacz­nie okre­śla. Tak czy ina­czej, nie za­mie­rzał roz­ma­wiać z żad­nym psy­cho­lo­giem, wy­star­czy, że zgo­dził się na spo­tka­nie z re­ha­bi­li­tantką. Nie, do­syć ma tego, że po­mia­tają nim młode ko­biety.

Wziął garść orze­chów i wci­snął je do ust, po­chy­lił się do przodu. Obok domu prze­cho­dziła Ta­jeczka. Gwizd­nął ci­cho. Była nie­praw­do­po­dob­nie sexy. Drobna i szczu­pła, no i te włosy się­ga­jące aż za jej zgrabny ty­łe­czek. Wy­glą­dało, jakby szła do lasu, w kie­runku ścieżki dla bie­ga­czy. Nie była jed­nak ubrana na tre­ning. Miała na so­bie ob­ci­słe czarne dżinsy, czer­wone trampki i ko­szulę w pa­ski, która praw­do­po­dob­nie na­le­żała do ma­ry­na­rza, bo nie wi­dać było jej rąk w zbyt dłu­gich rę­ka­wach. Spra­wiała wra­że­nie, jakby nie miała ochoty być na dwo­rze, po­ru­szała się po­woli i cza­sami się od­wra­cała. Te­raz pa­trzyła w stronę jego domu, pro­sto na niego. Oczy­wi­ście o tym nie wie­działa. Pod­niósł szklankę i prze­pił do niej, a ona przy­spie­szyła kroku. Kiedy do­szła do miej­sca, gdzie ścieżka za­głę­biała się w le­sie, na­gle przy­sta­nęła. Co ona wy­pra­wia? Janne wstał i pod­szedł do okna. Tajka stała tam bez ru­chu. Po­tem zro­biła krok. I znów się za­trzy­mała. Janne zmarsz­czył czoło. Chyba coś z nią jest nie tak. Ona jed­nak na­gle przy­spie­szyła i dziar­skim kro­kiem zde­cy­do­wa­nie wkro­czyła w las.ROZDZIAŁ 8

Te­le­fon za­pisz­czał po dzie­się­ciu mi­nu­tach. Va­nessa sta­nęła po­środku ścieżki i się ro­zej­rzała. Dała radę. Po­przed­niego wie­czoru roz­ma­wiała ze swoją sio­strą na Sky­pie i opo­wia­dała, jak prze­raża ją las. Był gę­sty i ciemny, a Va­nessa czuła, że ją po­łknie, że się w nim zgubi. Sio­stra prze­ko­ny­wała, że je­żeli go le­piej po­zna, prze­sta­nie ją tak prze­ra­żać. Ła­two po­wie­dzieć, po­my­ślała Va­nessa. Sio­stra miesz­kała w ma­łym, ale ja­snym i prze­wiew­nym domu na fi­li­piń­skiej wy­spie. Nie było tam świer­ko­wych bo­rów i Va­nessa wie­działa, że sio­stra nie jest w sta­nie zro­zu­mieć, jak jest w zim­nej Skan­dy­na­wii. Sama też nie ro­zu­miała, do­póki tego nie do­świad­czyła.

Ri­chard ko­chał przy­rodę i kiedy był w domu, spę­dzał mnó­stwo czasu na spa­ce­rach po le­sie. Opo­wia­dał, że zbiera grzyby i ja­gody. Uwiel­biał je­ziora i la­tem miał ją na­uczyć ło­wić szczu­paki. Co za głup­tas. Va­nessa w każ­dym ra­zie po­słu­chała sio­stry, no i wła­śnie zna­la­zła się tam, gdzie stała. W le­sie. Cał­kiem sama. Dzie­się­cio­mi­nu­towy spa­cer ścieżką był wy­zwa­niem, które sama so­bie rzu­ciła. Ko­lej­nym było od­wa­że­nie się, by po­stać przez chwilę w spo­koju.

Znów się ro­zej­rzała. Stała na sze­ro­kiej ścieżce, która pro­wa­dziła w dół do je­ziora i ką­pie­li­ska. Można tam też było do­trzeć sa­mo­cho­dem, ale na­le­żało naj­pierw po­je­chać do So­linge, a po­tem ob­je­chać Sło­neczne Wzgó­rze i las. Wie­lo­krot­nie scho­dziła z Ri­char­dem do je­ziora, ale te­raz pierw­szy raz była sama. Blade wio­senne słońce prze­dzie­rało się przez ko­rony drzew. Ścieżka była miękka, nie spo­dzie­wała się tego. Kiedy cho­dziła tu z Ri­char­dem, zie­mię po­kry­wały błoto albo śnieg i lód, te­raz jed­nak było bar­dziej su­cho. Dy­wan z igieł, li­ści i ziemi przy­jem­nie ugi­nał się pod po­de­szwami, po­do­bało jej się to uczu­cie. Wzięła głę­boki wdech. Po­ja­wiła się też jesz­cze jedna duża róż­nica. Zimą las nie pach­niał. Te­raz w po­wie­trzu uno­sił się nie­mal słodki aro­mat, Va­nessa za­pra­gnęła po­dejść do drzewa, przy­ci­snąć nos do pnia i wą­chać korę, która wy­glą­dała na szorstką i twardą. Sły­szała różne dźwięki, ale to jej nie prze­ra­żało. Była przy­zwy­cza­jona do owa­dów i zga­dy­wała, że to pew­nie drobne żuczki i pa­jąki, może my­szy, które bu­dzą się do ży­cia po zi­mo­wej drzemce. Spoj­rzała w górę. Ota­czały ją ma­je­sta­tyczne drzewa, te z igłami i te, na któ­rych wkrótce, gdy wio­sna na­bie­rze tempa, miały po­ja­wić się zie­lone li­ście. Za­jęta swo­imi spra­wami wie­wiórka bły­ska­wicz­nie wspięła się po pniu, Va­nessa za­śmiała się, kiedy zwie­rzątko na­gle rzu­ciło się do przodu, by z gra­cją wy­lą­do­wać na ga­łęzi. Jej sio­stra miała ra­cję. Las nie był groźny. Za­wró­ciła i za­częła po­woli wra­cać tą samą drogą, którą przy­szła.

Na­gle słońce zu­peł­nie znik­nęło za chmurą i od razu mię­dzy drze­wami zro­biło się ciemno. Przy­śpie­szyła kroku, miała już dość tych ćwi­czeń. Po chwili zo­ba­czyła domy wy­ła­nia­jące się spo­mię­dzy drzew. Spro­stała wy­zwa­niu, które so­bie rzu­ciła, co spra­wiło, że po­czuła się silna. Może w tej Szwe­cji nie bę­dzie jed­nak tak źle, po­my­ślała, wcho­dząc jed­no­cze­śnie na wy­as­fal­to­wany chod­nik, który te­raz wy­dał jej się nie­przy­ja­zny i twardy.

Przed są­sied­nim do­mem stał za­par­ko­wany sa­mo­chód, z któ­rego wy­sie­dli nowi są­sie­dzi. Męż­czy­zna zo­ba­czył ją i pod­niósł rękę w po­zdro­wie­niu. Nie była przy­go­to­wana na spo­tka­nie, ale nie chciała być nie­grzeczna, po­de­szła więc do niego. Od­su­nęła włosy z twa­rzy i się uśmiech­nęła.

– Cześć – po­wie­dział i wy­cią­gnął do niej rękę. – Je­stem Mat­tias. Wła­śnie się wpro­wa­dzi­li­śmy.

Po­ka­zał drugą ręką na dom. Va­nessa po­wie­działa po szwedzku, jak ma na imię, a po­tem za­py­tała, czy mogą roz­ma­wiać po an­giel­sku.

– No pro­blem.

Mat­tias spoj­rzał na nią za­cie­ka­wiony.

– Chyba już cię tu kie­dyś wi­dzia­łem. Miesz­kasz w tym domu obok?

– Tak, miesz­kam tu. A do­kład­niej – miesz­kamy. Mój chło­pak Ri­chard i ja. Nie ma go te­raz w domu. Pra­cuje za gra­nicą.

Wciąż czuła się tro­chę nie­pew­nie i nie wie­działa, jak się po­winna za­cho­wać, spo­ty­ka­jąc lu­dzi pierw­szy raz. Czy wy­star­czy się przed­sta­wić? Opo­wie­dzieć, gdzie się pra­cuje i czy są mał­żeń­stwem? Wy­da­wało się, że nie­któ­rzy Szwe­dzi tylko się przed­sta­wiają, inni chcą się do­wie­dzieć tro­chę wię­cej, a inni dziw­nie się jej przy­glą­dają. Jed­nak ten męż­czy­zna wy­da­wał się miły. Jego ja­sne oczy ota­czały sym­pa­tyczne ku­rze łapki, uśmie­chał się sze­roko. Mó­wiła więc da­lej:

– Ri­chard pra­cuje na statku wy­ciecz­ko­wym. Ja też to ro­bi­łam, tak się wła­śnie po­zna­li­śmy. A te­raz ja je­stem tu­taj, a on pra­cuje – wzru­szyła ra­mio­nami i do­dała nieco ci­szej: – Przy­naj­mniej te­raz.

Mat­tias kiw­nął głową.

– Miło cię po­znać, Va­nessa. A ja miesz­kam tu­taj. – Znów wy­ko­nał ręką gest w stronę domu, tak jakby nie był pe­wien, czy zro­zu­miała za pierw­szym ra­zem, a po­tem mó­wił da­lej: – Ra­zem z moją żoną Leną. Prze­pro­wa­dzi­li­śmy się tu­taj z Halm­stad. By­łaś tam kie­dyś?

Va­nessa kiw­nęła ener­gicz­nie głową.

– Tak. Bar­dzo tam faj­nie. Mo­rze było ta­kie piękne, je­dli­śmy świą­teczną ko­la­cję w du­żym ho­telu z wi­do­kiem na wodę, która była strasz­nie ciemna i spo­kojna. Tam, skąd po­cho­dzę, woda jest tur­ku­sowa i przy­jemna. Tu jest zu­peł­nie ina­czej. Tro­chę prze­ra­ża­jąco – po­pa­trzyła na niego wiel­kimi oczami. – Ale się do wszyst­kiego przy­zwy­czaję. Tak mówi Ri­chard.

Mat­tias się ro­ze­śmiał.

– Mogę so­bie wy­obra­zić, że wszystko tu wy­gląda zu­peł­nie ina­czej, ale twój chło­pak ma ra­cję. Przy­zwy­cza­isz się. Na­prawdę miło było cię po­znać. Na pewno nie­długo znowu się zo­ba­czymy. Za­pra­szamy też do nas na kawę, kiedy już się tro­chę ogar­niemy. Wiesz, jak się u nas pija kawę?

– To pierw­sza rzecz, jaką tu po­zna­łam – od­po­wie­działa. – I prze­pra­szam, że nie mó­wię po szwedzku. Tro­chę umiem, ale nie naj­le­piej, a wszy­scy tu­taj tak świet­nie mó­wią po an­giel­sku. Cho­dzę jed­nak do szkoły ję­zy­ko­wej w So­linge.

To ostat­nie zda­nie wy­mó­wiła z pewną dumą.

– Fan­ta­stycz­nie. Ważne jest na­uczyć się ję­zyka. Mu­szę te­raz le­cieć, ale, jak mó­wi­łem, spo­tkamy się nie­długo.

Po­że­gnali się, ale Va­nessa zo­stała na miej­scu. Chmury cał­ko­wi­cie za­sło­niły słońce i w domu Mat­tiasa jedno po dru­gim za­świe­ciły się świa­tła. Zo­ba­czyła go. Po­my­ślała, jak do­sko­nale musi być wi­do­czna wie­czo­rami w swoim domu. Wzdry­gnęła się. Wszystko jedno, co mówi Ri­chard, za­mówi za­słony. Spoj­rzała na bu­dy­nek sto­jący na­prze­ciw domu Mat­tiasa, wy­glą­dał, jakby za­mknął oczy. Wszyst­kie okna były za­sło­nięte, a w jej wy­ob­raźni stały się za­mknię­tymi po­wie­kami, które w każ­dej chwili mogą się otwo­rzyć. Na­gle po­czuła, że ktoś na nią pa­trzy. Szybko ru­szyła w stronę domu. Kiedy we­szła do środka, wy­pu­ściła po­wie­trze, a po­tem za­częła się śmiać. Ja­każ ona jest śmieszna! Po­ko­nała dzi­siaj strach i we­szła do prze­ra­ża­ją­cego lasu. A po­tem prze­stra­szyła się domu! Co za stra­chajło! Od­wró­ciła się i szarp­nęła mocno kilka razy za klamkę, żeby się upew­nić, że do­kład­nie za­mknęła drzwi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: