- promocja
- W empik go
Obłęd - ebook
Obłęd - ebook
Aleksandra Urbanowicz jest młodą kobietą, której poukła- dane życie rozsypuje się w dniu, gdy jej matka umiera. Kobieta po długim okresie szoku wraca do życia, lecz demo- ny przeszłości ożywają i domagają się konfrontacji z praw- dą, którą ukryła głęboko w sobie wiele lat temu. Próbując funkcjonować jak dawniej, Aleksandra oddaje się pracy, uzależniając się przy tym od benzodiazepin i opioidów, którymi walczy z wszechogarniającym lękiem i bólem przepełniającym jej serce. Bohaterka stara się ze wszystkich sił, lecz w pewnym momencie przegrywa, zatapiając się w czarnych odmętach szaleństwa.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kobieta zadrżała, spojrzała przed siebie i ciaśniej owinęła się płaszczem. Powoli zbliżała się do celu. Gdy weszła na werandę, stłumione odgłosy jej kroków utonęły we wszechobecnej ciszy. Przystanęła, aby wyrównać oddech, i przyjrzała się drzwiom. Były wysuszone i zniszczone, w kilku miejscach stare drewno rozeszło się, tworząc przypominające rany szczeliny. Poczuła zimne palce paniki. Nie chciała tu być, dlaczego tu więc tu przyszła? Pytania przelatywały przez jej głowę, mącąc myśli. Zacisnęła pięści ledwo powstrzymując się od ucieczki. Odetchnęła głęboko. Sekunda, dwie, trzy. Drżącą dłonią nacisnęła klamkę, przeszła przez próg i weszła do długiego, ciemnego holu.
Kurz zadrapał ją w gardło, powietrze we wnętrzu domu było stęchłe i duszące. Odkaszlnęła głośno i otarła łzy, które napłynęły jej do oczu. Stare drzwi powoli zamknęły się za nią, odcinając źródło światła. Zamrugała kilka razy, odpędzając łzy, i gdy już przyzwyczaiła oczy do mroku, przeszła kilka kroków i weszła do dawnego pokoju dziennego.
Szare światło dnia sączyło się przez do połowy zasłonięte okna. Cisza dzwoniła w uszach. Ola stanęła w progu przytłoczona widokiem. Pokój był martwy. Nie sposób było przypomnieć lub wyobrazić sobie przebywającej w nim rodziny. Podłoga, po której nigdy nikt nie tańczył, ściany, które nigdy nie słyszały śmiechu, lampy, które nigdy nie widziały kochanków. Ola zacisnęła usta, lecz nie uroniła łez. Stała nieruchomo w wejściu, przyglądając się szarej bryle. Jeden oddech, drugi oddech. Uspokoiła się. Myśli przepływały przez jej głowę niczym fale, zabierając ze sobą emocje. Nie czuła już smutku, żalu, czy straty. Nie czuła nic, jej wnętrze było jak ten pokój. Puste. Kątem oka zauważyła ustawione pod ścianą meble. Pomyślała, że przykryte białym prześcieradłem przypominają duchy, które niczym dzielni strażnicy obserwują nowo przybyłego gościa.
Czas mijał, a ona stała bez ruchu. Czuła, jak powoli wtapia się w senną atmosferę domu. Jej czarny płaszcz zaczął pokrywać szary pył. Jeszcze chwila i też stanie się duchem, dołączy do strażników pamięci tego domu i zostanie w nim na zawsze. Cisza otaczała ją ze wszystkich stron. Obejmowała ją i kołysała w rytm niemej melodii. Zachęcała, aby z nią została, aby zapomniała o wszystkim i stanęła pod ścianą, gdzie jej miejsce. Wtedy byłaby ważna, stałaby się częścią czegoś większego niż ona sama. Słodka kołysanka.
Aleksandra uśmiechnęła się delikatnie do tej myśli, a jej ciało bezwiednie pochyliło się do przodu. Jeszcze chwila i pójdzie we wskazane miejsce. Okryje się białym materiałem niepamięci, stanie obok duchów i będzie słuchać.
Zaklęcie pękło, gdy do uszu kobiety dotarł cichy dźwięk dochodzący z piętra. Ola zmarszczyła brwi. Kilka uderzeń serca później wróciła do siebie. Potrząsnęła lekko głową i wytężyła słuch. Ktoś oddychał, ciężko i chrapliwie, walcząc o urywane hausty powietrza. Ktoś ważny. Odwróciła się w stronę schodów.
W pokoju było ciemno i duszno. Okna zasłonięte zostały ciężkimi zasłonami, nie było mebli poza starym, zakurzonym fotelem. Kobieta długo stała w drzwiach, niezdecydowana i niepewna. W końcu przemogła się i weszła do pokoju. Bała się. Cisza pulsowała jej w uszach, dźwięki jej kroków były płaskie i puste, zachłannie porywane przez czarne powietrze.
Zatrzymała się przy łóżku. Stała prosto, lecz czuła, jak jej mięśnie zaczynają drżeć z wysiłku. Spojrzała w dół. Pod ciężką pościelą i grubym kocem twór rytmicznie unosił się i opadał w rytm urywanego oddechu. Odgłosy, które z siebie wydawał, przypominały szelest liści lub trzask gałęzi. Agonia. Rozkład. Oszustwo. Życie stracone, przegrane, nigdy przez nikogo niezauważone. Ola zgięła się pod ciężarem smutku i uklękła w stopach łóżka. Niespodziewanie, chrapliwy oddech ustał. Ola zamarła. Poczuła, jak osoba na łóżku poruszyła się. Cisza wtłoczyła się w uszy kobiety, czarna i głęboka niczym ocean pochłaniała wszystkie dźwięki.
Nagle zimna, koścista ręka dotknęła czubka jej głowy. Kobieta wzdrygnęła się. Dotyk był twardy i zimny niczym metal. Strach zacisnął się na niej niczym żelazny łańcuch. Poczuła, jak drżenie opanowuje całe jej ciało, a panika i bojaźń przejmują każdą część jej ciała.
– Nie martw się, córko – usłyszała niski, zniekształcony głos. Przerażona podniosła głowę i zobaczyła nad sobą matkę. Uśmiechała się, a jej oczy wypełniało bielmo.
ROZDZIAŁ 1
Leżała w skołtunionej pościeli, a serce waliło jej w piersi niczym młot. Minęło kilka chwil, zanim przypomniała sobie, gdzie się znajduje. Odetchnęła głęboko. Przetarła twarz wierzchnią stroną dłoni i dźwignęła się do pozycji siedzącej. Sypialnię wypełniało blade światło poranka, w powietrzu wirowały drobinki kurzu wzburzone jej nagłym ruchem.
Zamrugała kilka razy, próbując oczyścić umysł z mgiełki snu. Resztki koszmaru nadal majaczyły na granicy jej świadomości, lecz twarz matki z każdą chwilą coraz bardziej zacierała się w jej umyśle. Oddychała głęboko. To był tylko sen. Mara. Nic ważnego. Bezwiednie dotknęła swojego przedramienia, wyczuwając pod palcami skomplikowaną sieć wypukłych śladów. Blizny były chłodne i delikatne niczym nić. Zasępiła się. Wspomnienia przetoczyły się jej przed oczami. Słowa, zapachy, krótkie sceny niczym kadry z filmu. Twarze. Dziesiątki twarzy i wszechogarniające poczucie lęku.
Syknęła. Ostry ból wyrwał ją z zamyślenia. Poruszona napływem wspomnień, zacisnęła dłoń na przedramieniu, mocno wbijając paznokcie w blizny. Gdy odjęła dłoń, na skórze zostały małe, czerwone wgłębienia. Zamrugała kilka razy, zdziwiona swoją impulsywnością. Zaciągnęła rękaw piżamy aż po same palce i odetchnęła, nakazując sobie spokój. Wszystko w porządku. Sięgnęła po telefon, aby sprawdzić godzinę.
– Cholera! – zaklęła, po czym z bijącym sercem wyskoczyła z łóżka i pognała do łazienki.
Gorąca kawa oparzyła ją w język. Przeklęła, lecz wiedziała, że bez kofeiny nie przeżyje drogi do pracy. Pomiędzy kolejnymi łykami związała długie brązowe włosy i wskoczyła w strój medyczny. Szybko umyła zęby, jedną ręką poprawiając makijaż. Kiedy w końcu była gotowa, złapała płaszcz i wybiegła z mieszkania. Parujący kubek z niedopitą kawą został na stole.
Na parkingu odnalazła swój stary, czerwony samochód, chwilę siłowała się z zamkiem. Ostatnio coraz częściej się zacinał, kluczyk nie przekręcał się do końca, w wyniku czego klamka blokowała się, nie pozwalając na swobodne otwarcie drzwi. Stać ją było na nowy samochód, ale stary, rozklekotany pojazd to jedyna rzecz, jaka została jej po rodzicach.
Przy trzeciej próbie drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Wrzuciła torbę na tylne siedzenie, po czym usiadła za kierownicą i ostrożnie manewrując opuściła alejkę.
Pomimo tego, że wyjechała tylko pół godziny później niż zwykle, nie spodziewała się, że ruch na drodze będzie taki duży. Serce mocno biło w jej piersi. Nie widziała, czy powodem tego była wypita na pusty żołądek kawa, czy stres związany z wizją spóźnienia się do pracy. Jechała przez zatłoczone miasto, sprytnie wykorzystując wszystkie znane jej skróty, aż natrafiła na znienawidzone przez wszystkich mieszkańców skrzyżowanie.
Tuż przy wyjeździe z miasta, gdzie drogi rozwidlały się tworząc serpentyny zjazdów i zakrętów, znajdował się wiecznie zatłoczony węzeł komunikacyjny. Kobieta zwykle omijała godziny szczytu, dzięki czemu przemykała przez nie bez większego problemu, lecz dziś na własnej skórze odczuła, jak licznie uczęszczane jest to miejsce.
Zatrzymała się za sportowym Audi i wychyliła głowę, starając się oszacować długość kolumny samochodów, po czym westchnęła i zamknęła oczy. Jej nerwy były napięte jak postronki. Nie miała w zwyczaju się spóźniać. Ostatnie o czym marzyła, to stracić pacjenta przez zwykłe zaniedbanie. Zamknęła wlot powietrza, aby nie wdychać spalin, przez co tylne szyby powoli zaczęły pokrywać się parą. Spojrzała na swoje ubranie i mocno zacisnęła usta. Wiedziała, że dyrektor kliniki nie będzie zadowolony, gdy zobaczy, że przyjechała w stroju medycznym. „Według zasad bhp ubiór ten nie powinien być noszony poza miejscem przyjmowania pacjentów, za każdym razem powinien być wyprany, wyprasowany i odkażony na wszelkie możliwe sposoby” – nauczycielski ton doktora Kasztanowskiego rozbrzmiał w jej głowie niczym grom.
Światła zmieniały się, samochody wolno poruszały się do przodu. Kobieta nerwowo bębniła palcami w kierownicę, ktoś przeciągle trąbił w oddali. Po czasie, który wydawał się wiecznością, nadeszła jej kolej. Uliczne światło zmieniło się na zielone, kolumna samochodów ruszyła. Ola jechała, cały czas obserwując sygnalizację. Była już tak blisko, samochody przed nią przyspieszyły, kobieta docisnęła pedał gazu. Z bijącym sercem opuściła skrzyżowanie, dokładnie w chwili, gdy światło zmieniło się na czerwone. Wypuściła z płuc wstrzymywane powietrze i spojrzała w lusterko wsteczne. Zauważyła jeszcze dwa samochody, które też opuścił zjazd w ostatnim momencie.
Odetchnęła głęboko i rozluźniła barki. Serce powoli wracało do swojego rytmu, lecz adrenalina nadal buzowała jej w żyłach. Opuściła miasto, zabudowania stopniowo stawały się niższe, aż w końcu ustąpiły miejsca polom uprawnym i lasom. Rozpostarła się przed nią piękna, szeroka droga, co jakiś czas rozświetlana promieniami słońca. Ola włączyła wycieraczki, aby zebrać drobne kropelki deszczu osadzające się na szybie, i pomknęła przed siebie.
Był pierwszy dzień października, początek jesieni. Świat powoli pokrywał się mglistą kołdrą sennej atmosfery, poranki i wieczory stały się chłodne, a dni robiły się krótkie i szare. Bywały jednak takie momenty jak ten, gdy nieśmiałe słońce przebijało się zza ciemnych, burzowych chmur, tworząc piękne widowisko kolorów. Ola zmrużyła oczy, gdy oślepił ją blask odbity od mokrego asfaltu. Jechała sprawnie, lecz nie przekraczała dozwolonej prędkości. Pobocze wyznaczały wysokie drzewa, których liście mieniły się wszystkimi odcieniami złota, miedzi i brązu. Jej czerwony samochód wyraźnie odbijał się na czarnej drodze.
Wysoko w koronach drzew wiał silny wiatr, który strącał kolorowe liście i sprawiał, że wirowały w powietrzu jak zaczarowane. Kobieta co jakiś czas patrzyła w górę, podziwiając szaro-granatowy koncert kolorów. Monochromatyczny krajobraz ją uspokajał, pracujące wycieraczki cicho szumiały. Po czterdziestu minutach zatrzymała się przed kliniką „Uśmiech”.
Spojrzała przez okno samochodu na szklaną fasadę budynku i poczuła znajome uczucie ekscytacji. Przed jej oczami rysowała się sylwetka nowoczesnej kliniki stomatologicznej, o której istnieniu dowiedziała się od swojej najlepszej przyjaciółki Wiktorii, jeszcze na studiach.
Gmach był wysoki i podzielony na trzy części, z której każda opisana była inną literą alfabetu. Ciemne ściany zdobiły równe rzędy wysokich okien. Wydobywało się z nich delikatne światło, w środku co jakiś czas widać było pracujących lekarzy.
Ola wzięła torbę, zatrzasnęła głośno skrzypiące drzwi samochodu, przecięła gęsto zastawiony parking i wbiegła po schodach, rozchlapując znajdującą się na nich wodę. Jako jedna z najmłodszych stażem pracowała w części C, która w dużej mierze poświęcona była stomatologii ogólnej. Pomimo tego, że każdy budynek miał osobne drzwi z napisem „wstęp tylko dla pracowników”, Ola za każdym razem wybierała główne wejście, oznaczone literą A. Frontowa część budynku pełniła funkcję reprezentacyjną. Wysokie, podświetlane od dołu ściany były pokryte ciemnym kamieniem, który błyszczał w świetle lamp. Dostępne z obu stron szerokie schody i zawijany podjazd dla niepełnosprawnych prowadziły do szklanych drzwi wejściowych, obok których znajdowała się duża, podświetlana tablica z wypisanymi na niej informacjami umożliwiającymi pacjentom znalezienie odpowiedniego oddziału.
Kiedy pchnęła ciężkie drzwi, wpadła w sam środek tornada. Ludzie mówili jednocześnie, przekrzykując się nawzajem, dzieci śmiały się w kąciku zabaw, a z głośnika płynęły zagłuszone przez harmider dźwięków informacje. Ola stanęła w drzwiach, chłonąc atmosferę. Kilku pacjentów czekających w rejestracji pozdrowiło ją skinieniem głowy. Wyciągnęła rękę, żeby im odmachać, lecz w tym momencie pojawiła się Magda, główna recepcjonistka, i wcisnęła jej w dłoń plik teczek.
– Masz dziś dodatkowych pacjentów, ostatnio byli u ciebie i coś ich niepokoi. Musisz się tym zająć, zapisałam ci ich na wieczór – powiedziała Magda konspiracyjnym szeptem, po czym wróciła do stanowiska. Serce Oli przyspieszyło. Czyżby niezadowoleni pacjenci? Bardzo nie lubiła takich sytuacji. Nie mogła się jednak nad tym zastanawiać, bo jej uwagę przykuł obraz monitoringu znajdującego się w pomieszczeniu recepcjonistek. Ekran wyraźnie pokazywał kolejkę formującą się w długim korytarzu, w rogu ekranu pulsował napis „budynek C”. Ola w pośpiechu udała się do pokoju socjalnego, zostawiła w nim swoje rzeczy, przypięła identyfikator i zanim zdążyła o czymkolwiek pomyśleć, biegła korytarzem w stronę gabinetu nr 8.
Dzień wydawał się nie mieć końca. Ola przez kilka godzin zdążyła tylko wypić kawę z automatu i trochę wody. Pacjenci wlewali się do gabinetu jak rzeka, nie dając nawet czasu asystentce na przygotowanie stanowiska. Od początku pracy w klinice „Uśmiech” Aleksandra przyjmowała pacjentów w gabinecie numer 8, była do niego odgórnie przypisana, tak samo jak pani Krystyna, asystentka stomatologiczna z wieloletnim doświadczeniem. Była tęgą kobietą w średnim wieku z puszystymi rudymi włosami, które zawsze spinała klamrą w kok na czubku głowy. Momentami szorstka i trudna w obyciu, dbała o gabinet jakby był częścią jej własnego domu.
Kobiety początkowo nie dogadywały się najlepiej. Od kolegów Ola dowiedziała się, że zajęła miejsce ulubieńca Krystyny, młodego lekarza, który po latach pracy w klinice przeniósł się do stolicy, aby tam zdobywać dalszą wiedzę. Po jakimś czasie jednak między kobietami zawiązała się nić porozumienia, Krystyna doceniała zaangażowanie młodej lekarki w pracę, zaczęły rozumieć się bez słów, dzięki czemu tworzyły wyjątkowo zgrany zespół.
Wachlarz przypadków był tego dnia bardzo szeroki. Od obolałych pacjentów z ciężkimi stanami zapalnymi po eleganckie kobiety szukające idealnej metody na wybielenie zębów. Głowa Oli pękała, gardło bolało ją od nieustannego mówienia i przebywania w klimatyzowanym gabinecie, mimo to była zadowolona. Czuła się dobrze, zwłaszcza, że ostatni pacjenci, których tak się bała, byli bardzo mili i uprzejmi. Okazało się, że nadal odczuwali ból po usunięciu zęba, mimo że zabieg był wykonany w zeszłym tygodniu. Gdy zabezpieczeni i wyposażeni w receptę na antybiotyk wyszli z gabinetu, Ola resztkami sił pomogła Krystynie posprzątać stanowisko, wypisała karty pacjentów i z bolącą głową udała się do pokoju socjalnego, aby przygotować się do wyjścia.
ROZDZIAŁ 2
Zegar pokazywał godzinę 21:30. Dzień pracy dobiegł końca. W klinice nie było już innych lekarzy, tylko w oddali słychać było dźwięk odkurzacza i śmiech kilku pań sprzątających. Ola była wyczerpana, napięte mięśnie karku rwały bólem przy każdym pochyleniu głowy. Pokręciła nią lekko, aby rozładować wstępne napięcie. Przy ostatnim obrocie spojrzała w lustro. Pod oczami miała ciemne cienie, makijaż rozpłynął się po całym dniu pracy, a po noszonej przyłbicy odcisnęła jej się czerwona kreska na czole.
– Świetnie – mruknęła dziewczyna, rozcierając dłonią blednący już ślad.
Zdjęła szary strój medyczny z logo kliniki. Nad górną kieszonką widniała naszywka czerwonych ust i białych jak śnieg zębów. Była bardzo zmęczona, więc poranne przemyślenia na temat zasad bhp wyparowały jej z głowy. Przebrała się w wygodne legginsy i ciepły sweter, a medyczne ubrania wcisnęła do torby. Spojrzała na zwiniętą kulę i parsknęła śmiechem. Zaczęła rozczesywać potargane włosy. Czuła, że zasypia na stojąco, szczotka w dłoni wydawała się coraz cięższa. Cisza rozdzwoniła się w jej uszach tysiącem dzwoneczków.
Wraz z jednostajnymi pociągnięciami szczotki, prawa dłoń co jakiś czas pobłyskiwała złotem. Ola wyciągnęła rękę przed siebie, spojrzała na obrączkę i uśmiechnęła się. Jej mąż Bartek był artystą – malarzem – ona lekarzem stomatologii. Poznali się pod koniec studiów, na pewnej imprezie mającej na celu integrację studentów z różnych uczelni.
Pobrali się po siedmiu miesiącach znajomości. Szybko, lecz para była pewna łączącego ich uczucia. Ceremonia odbyła się w małym, drewnianym kościele w górach. Na miejscu powitali ich rodzice Bartka i spora grupa ich wspólnych przyjaciół. Rodzina Oli nie przyjechała. Spodziewała się tego, jednak najbardziej zabolała ją nieobecność mamy.
Historia choroby matki Aleksandry Urbanowicz była długa i skomplikowana. Kiedyś nie chodziło się do psychologów, co dopiero mówić o psychiatrach. Kobieta była chora, a w najgorszych momentach niebezpieczna i niezdolna do samodzielnego funkcjonowania. Mąż i syn opuścili ją wiele lat temu. Została przy niej tylko córka. Od zawsze pomagała w walce z chorobą, czytała specjalistyczne książki, odwiedzała lekarzy szukając pomocy. W końcu, po wielu latach poszukiwań udało się znaleźć odpowiedniego specjalistę. Po wyczerpującym wywiadzie lekarz zaproponował mamie nową strategię leczenia, która w krótkim czasie miała skutecznie ustabilizować jej zmienny dotąd nastrój. Nadeszła długo wyczekiwana poprawa. Kobiety nadal mieszkały razem, lecz tym razem mama Oli była w pełni samodzielna, psychoza odeszła, a jej stan wydawał się stabilny. Pierwszy raz od długiego czasu dziewczyna poczuła, że odzyskała matkę.
Niestety, jak tylko wrócili z gór Aleksandra wyczuła, że stan psychiczny jej matki uległ zmianie. Razem z Bartkiem wynajęli mieszkanie w starej kamienicy. Trzy pokoje z kuchnią na czwartym piętrze w centrum miasta były dla nich idealne. Coś się jednak zmieniło. Matka Oli stała się wroga, zimna i wycofana. Nie chciała rozmawiać z córką, a jakiekolwiek próby komunikacji z jej strony zawsze kończyły się awanturą. Ku rozpaczy młodej mężatki wróciła kobieta sprzed lat, która tak jak kiedyś zamykała się w pokoju, nie dopuszczając do siebie nikogo.
Większość osób by ją porzuciło. Tak zrobił ojciec i brat, lecz Ola nie mogła tak postąpić. Mieszkała z mężem, ale codziennie po pracy odwiedzała matkę. Czuwała przy niej, kiedy ta milczała, albo z pochyloną głową słuchała kolejnych obraźliwych wywodów.
Czas mijał, sytuacja robiła się coraz gorsza. Ola była wyczerpana. Niczego nie rozumiała. Szukała odpowiedzi, chciała rozmawiać, lecz jej mama milczała. W końcu pewnego dnia podczas sprzątania dokumentów, znalazła informację mówiącą o tym, że jej mama zmieniła lekarza prowadzącego. Okazało się, że nowy psychiatra przepisał jej zupełnie inne leki niż te, które brała to tej pory, w dodatku w ogromnych dawkach. Serce dziewczyny zamarło. Zgniotła papier w zdrętwiałych dłoniach, a przed oczami zatańczyły jej kolorowe światła. Dlaczego? Dlaczego zmieniła lekarza, skoro dotychczasowe leczenie było dobre? A może nie było? Nie potrafiła tego zrozumieć, po chwili jednak zaczęła łączyć zmianę zachowania mamy z nowym planem leczenia. Zadzwoniła do poradni, której numer znajdował się na rachunku, lecz została poinformowana, że pan doktor zmienił pracę miesiąc temu. Otrzymała numer prywatny lekarza i postanowiła, że zadzwoni w poniedziałek z samego rana.
Przy kolacji uważnie obserwowała matkę, która tego wieczoru była wyjątkowo niespokojna i roztrzęsiona. Cały czas nerwowo patrzyła w stronę drzwi i mruczała do siebie niezrozumiane słowa. Aleksandra miała wrażenie, że nie wytrzyma ani chwili dłużej, chciała z nią porozmawiać, ale mama, zapytana jak się czuje, milkła i wpatrywała się w córkę szeroko otwartymi oczami.
Ola zmywała naczynia po kolacji, kiedy powietrze przeszył krzyk. Kiedy obładowany zakupami Bartek wszedł do domu matka Oli zerwała się z krzesła i zaatakowała mężczyznę nożem do masła. Ola przypadła do nich przerażona. Kiedy patrzyła w wykrzywioną i zapłakaną twarz matki, dotarła do niej straszna prawda. Nie poznała go. Myśl przeszyła jej umysł jak błyskawica. Nie poznała Bartka, nie poznała jej męża. Tego było za wiele. Zaprowadzili szamoczącą się kobietę do pokoju, a chwilę później Ola zadzwoniła na prywatny numer lekarza. Kiedy odebrał wrzącym z gniewu głosem opisała sytuację. Świat wirował jej przed oczami, była wściekła i wyczerpana, a kiedy lekarz zapewnił ją, że takie zachowanie mamy jest wynikiem adaptacji organizmu do nowych leków i na przestrzeni tygodnia jej stan powinien się poprawić, Ola nie zgodziła się. Takie objawy nie były adaptacją do leków, były oznaką choroby i szaleństwa, które wróciło. Spojrzała z lękiem na mamę, która kiwała się w przód i w tył. Patrzyła na jej pokrytą zmarszczkami twarz, bladą skórę i sińce pod oczami. Bała się jej. Bała się o nią. Łzy spłynęły po jej policzkach, kiedy uświadomiła sobie, że nie pamięta, kiedy ostatnio widziała ją uśmiechniętą. Zażądała od lekarza przepisania jej silnych leków uspokajających. Wtedy stała się tragedia.
Następnego dnia znaleźli ją w jej pokoju. Najpierw myśleli, że śpi, więc zapalili światło i podeszli bliżej. Uśmiechała się łagodnie owinięta w koc, półprzymknięte powieki skrywały oczy pokryte białą mgłą. Ola zamarła w bezruchu, niezdolna nawet do odwrócenia wzroku.
Tego dnia czas dla Oli się zatrzymał. Bartek pomagał żonie, jak tylko mógł. Wziął na siebie wszystkie obowiązki, a dalsza rodzina pomogła dopełnić wszelkich formalności związanych z pochówkiem. Ojciec się nie pojawił. Ola niewiele pamiętała z tamtego okresu. Jakby te straszne wydarzenia dotyczyły kogoś innego. W jej umyśle wyraźne było tylko wspomnienie zimnego cmentarza i widok dokumentu ze szpitala, mówiącego o tym, że śmierć nastąpiła w wyniku przedawkowania leków uspokajających.
Szczotka do włosów wypadła jej z ręki i z łoskotem spadła na ziemię. Ola osunęła się na podłogę, przed oczami tańczyły jej kolorowe iskry. Chciała wziąć oddech, ale jej gardło zacisnęło się, tak że wydobywał się z niego tylko wilgotny, charczący odgłos. Z oczu płynęły jej łzy. Trzęsącymi rękami otworzyła torbę. Wyjęła z niej butelkę wody i z trudem popiła dwie tabletki. Oparła się o ścianę. Pochyliła się do przodu i mocno objęła głowę rękami.
Wspomnienia powaliły ją ogromem swojej siły. Obrazy pojawiały się i znikały jak w kalejdoskopie. Zdawały się zalewać jej umysł. Topiły ją nie dając szansy na zaczerpnięcie powietrza. Oparła głowę o ścianę modląc się, aby lek zaczął działać. Starała się oddychać spokojnie, ale serce łomotało jej w piersi.
Zabiłam ją.
– Nie – szepnęła i potrząsnęła głową. Jej głowę wypełniły głosy. Ciche i podstępne twory jej podświadomości, z jednej strony należące do niej, z drugiej zupełnie obce. Atakowały ją. Mówiły do niej i mówiły, w kółko zmuszając do rozpamiętywania spraw, analizowania szczegółów. Zawsze pojawiały się w takich chwilach. Autodestrukcyjne zachowanie jej własnego umysłu.
Zabiłam ją.
Skuliła się, całe jej ciało się trzęsło, w głowie pulsował nieznośny ból. Zacisnęła prawą dłoń na nadgarstku. Musiała to przerwać. Spojrzała na pokrytą bliznami rękę. Pragnęła bólu. Dotknęła wargami słonej skóry przedramienia, po czym szeroko otworzyła usta, lecz wtedy poczuła cudowne przesunięcie rzeczywistości. Czas na ułamek sekundy zwolnił, aby ruszyć zupełnie innym tempem. Świat zawirował przyjemnie. Lek wzięty na pusty żołądek zaczął działać błyskawicznie. Łzy ulgi popłynęły jej po policzkach. Odjęła usta od ręki i wytarła ślinę. Odetchnęła głęboko, chłonąc spokój, który pojawił się tak nagle. Wszystko dookoła wydawało się puszyste i niegroźne, jej serce zwolniło, oddech się wyrównał. Wszystko było dobrze. Nic się nie stało. Posiedziała jeszcze chwilę, po czym wstała, opierając się o ścianę. Delikatnie kręciło jej się w głowie, ale poza tym czuła się dobrze. Wspomnienia zniknęły. Wszystko było w porządku. Znów była sobą. Myśli ucichły, wyparte przez biały szum. Błogi spokój. Zbawienną pustkę.
Szła ciemnym korytarzem jak we śnie. Nie pierwszy raz odwiedził ją lęk, wiedziała jak sobie z nim radzić. Robiła to od wielu, wielu lat. Od końca studiów, a może i wcześniej? Nie mogła sobie przypomnieć, bo jej umysł zwolnił, leniwy od słodkich benzodiazepin. Wszystko stało się przyjazne i niegroźne. Nie myślała o niczym. Ubrała płaszcz, przełożyła ciężką torbę przez ramię i wyszła w kliniki.