Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oblicza gry - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 lipca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,00

Oblicza gry - ebook

Oblicza gry są kontynuacją książki Dwa oblicza. Opisuje dalsze perypetie bohaterki – Darii, która mimo nieszczęścia, zawiści ludzkiej walczy z urzędami i sądami o sprawiedliwość.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66664-64-7
Rozmiar pliku: 731 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nie wiń za nic nikogo w swoim życiu, dobrzy ludzie dają szczęście, źli – doświadczenie, najgorsi ludzie dają ci dobre lekcje, a najlepsi piękne wspomnienia.

Siedziałyśmy z Izą w salonie, Iza w fotelu, a ja na kanapie, opatulona kocem. Mimo że w pokoju było bardzo ciepło, mi było zimno, być może wynikało to z emocji…

– Słuchaj, Iza, masz kogoś znajomego w sądzie? – spytałam.

– A co się stało, kochana?

– Potrzebujemy dobrego adwokata.

– O jakiego adwokata ci chodzi, i od jakich spraw? – dociekała Iza.

– Dobrego, i takiego, który zna się na sprawach mieszkaniowych – dodałam.

– Czyli bez sądu się nie obędzie? – Iza wydawała się nie być zaskoczoną.

– Tak. Wyobraź sobie, że dostałam pismo z urzędu, że muszę w czerwcu opuścić mieszkanie. Rozumiesz, mam je opuścić, bo inaczej grozi nam eksmisja – powiedziałam zrozpaczona.

– Nie żartuj, naprawdę!? To już za trzy miesiące.

– Wiem i jestem zdruzgotana. – Łzy poleciały mi po policzkach.

– Masz tu chusteczkę, Daria, i nie płacz już, kochanie, uspokój się – przyjaciółka próbowała mnie pocieszać.

Wzięłam chusteczkę, wytarłam łzy. Ostatnio często płakałam, nie tylko z powodu widma utraty mieszkania. Nie tak dawno straciłam ciążę. To była dziewczynka. Boże, dlaczego, pytałam, dlaczego ja straciłam dziecko, moje drugie dziecko, na które tak wszyscy czekaliśmy, dlaczego? Nagle koszmar powrócił… Przypomniałam sobie, jak karetka wiozła mnie do szpitala. Widziałam strach w oczach lekarza, który się mną zajmował i słyszałam, jak pogania kierowcę karetki na sygnale pędzącego do szpitala. Przerażona, zapłakana, prosiłam tylko: Boże, nie zabieraj mi tego dziecka, proszę, nie zabieraj mi go – błagałam. Lekarz w kółko pytał, jak się czuję, czy dobrze go słyszę.

Nagle karetka stanęła, syrena umilkła, drzwi się otworzyły, a ja zjeżdżałam gdzieś jakby w dół, dokądś mnie zabierano. Po chwili zostałam przeniesiona na inne łóżko i znowu szaleńcza jazda szpitalnymi korytarzami. Nagle zobaczyłam jasność, która mnie oślepiła, docierały do mnie jakieś hałasy, wrzaski, krzyki, które mnie przerażały. Ktoś ciągle pytał: – Pani Dario, czy pani mnie słyszy? Ktoś pytał znowu i ciągle...

– Tak, słyszę – powtarzałam raz za razem.

Nagle poczułam, że jestem na jakiejś sali, że ktoś coś do mnie mówi, ale nie mogę rozróżnić co, nic do mnie nie dociera. Czułam, jak zapadam się w ciemność, usłyszałam jeszcze tylko: – Ona nam odchodzi, trzeba ratować chociaż ją, szybko. Potem zapadłam w niewyobrażalną otchłań.

– Daria, tu jestem – usłyszałam głos Izy.

– Przepraszam cię, ale czasem wracają do mnie wspomnienia, a to boli.

– Daria, to będzie bolało, bo to są świeże przeżycia. Wiem, że straciłaś dziecko, ale pamiętaj, że masz już jedno, i niech to będzie dla ciebie pocieszeniem – powiedziała Iza.

– Ale mimo wszystko to boli, tak bardzo boli…

– Rozumiem, i będzie bolało już zawsze. Mimo wszystko masz dla kogo żyć. Masz Piotra i Filipka. Masz najbliższą rodzinę, przyjaciół – wyliczała Iza.

– Wiem – powiedziałam z nutką nostalgii w głosie.

– Sama przez to przechodziłam… – głos Izy zadrżał.

– Przepraszam cię, bo sama straciłaś dwoje dzieci i wiesz, o czym mówisz.

– Ano właśnie. Ja nie mam dzieci i już nie będę ich miała – powiedziała Iza ze łzami w oczach.

– Izula, przepraszam cię, nie chciałam…

– Nic się nie stało – powiedziała Iza i otarła chusteczką łzy.

– Wiem, że to dla ciebie też jest trudne.

– Tak, ale muszę się z tym pogodzić, pozostaje mi jedynie adopcja. A ty masz Filipka, masz syna, i teraz musisz o nim myśleć.

– Ale to takie trudne, to była taka kruszynka…, czułam już jej ruchy, po prostu czułam, że żyje, porusza się we mnie… Boże, dlaczego? Pytam, dlaczego? – łkałam.

– Dlatego musisz się zmobilizować i żyć, Darka, bo masz dla kogo.

– Uwierz mi, próbuję, codziennie rano próbuję to robić, ale jest mi bardzo ciężko po stracie mojej maleńkiej córeczki… – powiedziałam ze łzami w oczach.

– Może dobrze by ci zrobił powrót do pracy. Byłabyś między ludźmi i nie miała czasu na rozmyślania? – spytała Iza.

– Nie, nie jestem w stanie na razie pracować. Zresztą muszę myśleć o mieszkaniu i dlatego powinnam znaleźć dobrego adwokata – powiedziałam zatroskana.

– No tak, spróbuj o nie zawalczyć. Myślisz, że dasz radę? Jakie są szanse, że ci się uda? – zapytała niepewnie przyjaciółka.

– Iza, ja muszę wygrać. Jak to sobie wyobrażasz, że mamy opuścić to mieszkanie? Gdzie my pójdziemy? – mówiłam rozdygotana.

– Spokojnie, Daria, wiem, jak to wszystko wyglądało i jak wygląda, ja tylko próbuję ci pomóc i przygotować cię na różne ewentualności – Iza starała się załagodzić sytuację.

– Więc znajdź mi dobrego adwokata, dobrze, kochana, bo tylko tego mi teraz potrzeba – powiedziałam, znowu szlochając.

– Spróbuję się dowiedzieć, który zna się na tych sprawach.Tylko wiesz, że to może cię sporo kosztować? Dobry adwokat nie jest tani.

– Wiem, dlatego muszę się dowiedzieć, o jakich kosztach mowa, i co mam zrobić, przecież nie opuszczę tego mieszkania, nigdy go nie opuszczę – powiedziałam, a łzy znowu rzęsiście pociekły mi po policzkach.

– Daria, nie płacz już, proszę, masz chusteczki. – Iza podała mi pudełko chusteczek higienicznych, które znalazła na komodzie.

– Ja, ja już nie mogę tego wytrzymać – znowu ryczałam, nie mogąc powstrzymać łez.

Iza podeszła do mnie bliżej i przytuliła się do mnie, a ja szlochałam w jej ramionach. Wylewając morze łez, czułam, że uspokajam się.

– Już dobrze, Daria, już dobrze – pocieszała mnie przyjaciółka.

– Cieszę się, że jesteś teraz przy mnie – mówiłam wzruszona.

– Po to są przyjaciele, kochana, pamiętaj, zawsze możesz na mnie liczyć.

– Dziękuję…

– Nie ma za co. Ty też mi wiele razy pomagałaś i wspierałaś, zresztą jesteśmy przyjaciółkami, kochana, a to zobowiązuje, prawda?

Nagle drzwi się otworzyły i z wrzaskiem wbiegł Filipek.

– Mamo, mamo! – wołał, jak oszalały.

– Tak, kochanie – powiedziałam, odsuwając się od Izy i wycierając chusteczką zapłakane oczy.

– Mamo, płakałaś? – zapytał Filipek i szybko podbiegł przytulić się do mnie.

– Już dobrze, synku, już dobrze. – Głaskałam Filipka po głowie.

– Moja mama. – Synek mocno tulił się do mnie.

– Oczywiście, że to jest twoja mama. – Iza pogłaskała Filipa po głowie, ale malec strząsnął jej rękę i spoglądał na nią nieufnie, pewnie myśląc, że to przez nią płakałam. Znów bardzo mocno wtulił się we mnie, jakby się bał, że mnie straci.

– Kochanie, to nie przez ciocię Izę płaczę, to z innego powodu – powiedziałam troskliwie.

– Przez dzidzię, tak? – powiedział smutno Filipek.

– Tak. Jest mi smutno z powodu małej dzidzi – powiedziałam.

– Mamo, a mogę zobaczyć małą dzidzię – pytał Filipek.

Łzy znowu stanęły mi w oczach. Jak wytłumaczyć małemu brzdącowi, że jego siostrzyczka nie żyje i nigdy nie dane mu będzie jej zobaczyć. Spojrzałyśmy z Izą na siebie, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Twoja siostrzyczka była bardzo mała i poszła już do nieba – Iza starała się wytłumaczyć Filipkowi tę niejasną dla niego sytuację.

– Do nieba? – zapytał zaskoczony.

– Tak, do nieba trafiają małe dzieci, takie malutkie, i ona patrzy na ciebie z góry – mówiła Iza.

– A ja nie mogę iść do nieba, do niej? – drążył Filipek.

Słysząc go, po prostu nie mogłam zapanować nad płaczem.

– Mamo, nie płacz – prosił Filipek.

Wszedł Piotr. Pewnie usłyszał ostatnie zdanie syna.

– Ty na razie musisz zostać na ziemi razem ze mną i z mamą, Filipku – powiedział.

– Ale ja chcę do nieba, do siostry! – wołał chłopczyk.

– Już dobrze, Filipku, kiedyś wszyscy pójdziemy do nieba, a na razie jesteśmy tu razem na ziemi – mówiąc to, przytuliłam Filipka mocno do siebie, nie dopuszczając nawet myśli, że jego też miałabym stracić.

– Filipku, zrobiłem twoją ulubioną kaszkę malinową – powiedział Piotr.

– Naplawdę – powiedział śmiesznie Filipek, jak zwykle połykając literę r.

– Mówi się „naprawdę” – poprawił go Piotr.

– Naprawdę – powiedział już prawidłowo zadowolony z siebie chłopczyk.

– Bardzo ładnie, a więc w nagrodę idziemy zjeść twoją ulubioną kaszkę – powiedział Piotr.

– Naprawdę bardzo ładnie już mówisz, Filipku – pochwaliła go również Iza.

– Naprawdę – powtórzył Filipek, bardzo z siebie zadowolony.

– Tak, bardzo ładnie, a teraz idź z tatą do kuchni, dobrze synku? – powiedziałam.

– Dobrze, mamusiu, ale już nie rycz, bo dzidzia patrzy z nieba i też będzie płakać – powiedział z powagą Filipek.

Wszyscy uśmiechnęliśmy się rozbawieni, a jednocześnie zaskoczeni dojrzałością wypowiedzianych przez dziecko słów.

– To było bardzo dobre, Filipku – pochwaliła Iza.

– Świetne – powiedziałam z uśmiechem przez łzy.

– Naprawdę – powtarzał się Filipek.

– Naprawdę. I chodź już wreszcie do kuchni, ty mały rozrabiako, a mama z ciocią sobie porozmawiają – powiedział Piotr.

– Pa, mamusiu, pa, ciocia.

– Piątka, Filipku.

– Piątka – powiedział Filipek i przybił piątkę cioci.

– Super.

– I żółwik jeszcze! – dodał Filip.

– Oczywiście – powiedziała Iza i zrobiła z Filipkiem żółwika.

– No to idziemy już, mały – zarządził Piotr.

– Ja nie jestem mały, tylko Filip.

– Mały mądrala z ciebie, widzę – zaśmiała się Iza.

– A jak – odparował zadziornie Filip.

– Koniec gadania, marsz do kuchni, kolego Filipie – powiedział żartobliwie Piotr.

– Tak jest, tato – odparł z powagą Filipek.Wszystko, co słyszymy jest opinią, a nie faktem. Wszystko, co widzimy jest perspektywą, a nie prawdą.

Wchodząc do gabinetu zauważyłam, że został urządzony w czarnym kolorze, nawet zasłonki były czarne, co zaraz zrobiło na mnie przygnębiające wrażenie.

– Dzień dobry, nazywam się Daria Greber.

– Witam, Janina Figurska. Proszę, usiądź.

Kobieta pokazała mi krzesło, mówiąc do mnie oschle, z wyczuwalną nutą piskliwych tonów w głosie. Poczułam się, jakby ktoś wbijał mi szpilę w żołądek.

– Dziękuję – powiedziałam i usiadłam, a właściwie klapnęłam na twarde, czarne krzesło.

Spojrzałam na panią mecenas. Była to wysoka brunetka, ciemne włosy nosiła rozpuszczone do ramion, proste, z grzywką zakrywającą czoło. Ubrana była w luźną bluzkę koloru fioletowego z krótkim rękawem, rozpiętą pod szyją i do tego luźne, czarne, długie aż do ziemi spodnie. Nie widziałam, czy ma buty na obcasie, ale wydawało mi się, że tak, bo było słychać charakterystyczne stukanie szpilek. Zrobiła na mnie wrażenie osoby bardzo pewnej siebie, zdystansowanej, chłodnej, ale może to był chłód, który po prostu panował w gabinecie pani mecenas.

– Co panią do mnie sprowadza? – spytała pani adwokat.

– Przyszłam do pani w sprawie mieszkania – powiedziałam.

– A konkretnie, o co chodzi z tym mieszkaniem? Aha, czyli to pani jest tą znajomą Izy z sądu, czy tak?

– Tak – potwierdziłam.

– Proszę zatem opowiedzieć mi dokładnie, w czym problem? – powiedziała adwokatka.

Opowiedziałam całą historię od początku, od propozycji zamieszkania w zamian za opiekę, aż do wymeldowania babci Gabrieli. Adwokatka słuchała dość cierpliwie, ale w pewnym momencie wyczułam, jakby zaczynała być znudzona moim monologiem i przerwała, zadając mi pytania.

– Czyli rozumiem, że nie ma pani żadnego dokumentu, że została pani zameldowana w zamian za opiekę? – spytała adwokatka.

– Nie, nie mam, bo nikt nie żądał ani nie mówił mi, że są potrzebne jakieś dokumenty, ażeby mnie w taki sposób zameldować – powiedziałam zgodnie z prawdą.

– Pytała pani w urzędzie lokalowym? – dociekała adwokatka.

– Tak, pytałam – odpowiedziałam.

– Ma pani to w jakiejkolwiek formie na piśmie? – dopytywała się adwokatka.

– Nie, nie mam. Powtarzam, że nikt wtedy nie poinformował mnie, że potrzebny jest jakiś dokument lub umowa, nikt z urzędników – powiedziałam.

– Rozumiem.

– Zresztą byłam też niedawno w urzędzie lokalowym i urzędniczka też nie mówiła mi o tym, że jest potrzebny jakiś dokument, że mam prawo tam mieszkać.

Zapadła chwila milczenia. Adwokatka coś notowała w swoim notatniku.

– Proszę mi powiedzieć, jakie były stosunki między panią a panią Gabrielą. Jak ona się nazywała…? – pytała adwokatka.

– Gabriela Malitowska. Mówiliśmy na nią babcia Gabi, bo tak kazała nam zwracać się do siebie – powiedziałam.

– Czyli rozumiem, że była pani całkowicie obcą osobą dla pani Malitowskiej, żadnego pokrewieństwa między wami nie było?

– Nie.

– A jakie były stosunki między panią a panią Malitowską, czy dochodziło między wami do kłótni – dopytywała się prawniczka.

– Stosunki między nami były bardzo dobre, w domu panowała wręcz rodzinna atmosfera. Wszyscy zwracaliśmy się do niej mówiąc po prostu „babciu”. I rzeczywiście była taką naszą przyszywaną babcią.

– A pani Malitowska ma dzieci? – zapytała adwokatka.

– Ma tylko córkę – powiedziałam.

– A córka, gdzie mieszka?

– We Wrocławiu.

– Mieszkanie jest własnościowe?

– Nie, nie jest własnościowe, tylko komunalne – wyjaśniłam.

– Rozumiem, mieszkanie komunalne i państwo zajmujecie ten lokal, czy tak? – dociekała prawniczka.

– Tak.

– Ile metrów ma mieszkanie i ile pokoi?

– Mieszkanie ma 90 metrów. To trzy pokoje, korytarz, duża kuchnia ze spiżarnią, łazienka i balkon – powiedziałam.

– A od kiedy jest tam pani zameldowana.

– Mieszkam tam już przeszło 10 lat.

– A pani mąż, dzieci… Też są zameldowani?

– Mąż i jedno dziecko – syn – również są zameldowani – wyjaśniłam.

– I nikt więcej nie jest zameldowany w tym mieszkaniu? – pytała adwokatka.

– Nie.

– Córka pani Malitowskiej nie jest zameldowana, jak rozumiem?

– Nie.

– Rozumiem.

– Przez te wszystkie lata to ja opiekowałam się babcią Gabrielą.

– To nie ma znaczenia, jak długo pani tam mieszka.

– Jak to, przecież zostałam zameldowana w zamian za opiekę. Pani w urzędzie lokalowym powiedziała, że przez zasiedzenie, czyli po 10 latach, to mieszkanie będzie mi się należało! – powiedziałam dość nerwowo i głośno.

– Pani to nie obejmuje, bo jest pani obcą osobą, ktoś panią wprowadził w błąd, na dodatek nie ma pani tego na piśmie. A z tego, co pamiętam, to pani Malitowska została już wymeldowana, czyż nie tak? – pytała adwokatka.

– Tak, córka trzy miesiące temu wymeldowała ją z tego mieszkania – powiedziałam.

– Czyli pani Gabriela Malitowska, nie jest już tam zameldowana?

– Tak.

– Inaczej by sprawa wyglądała, gdyby pani Malitowska z wami mieszkała i była zameldowana, a tak nie sprawuje pani opieki, bo nad kim?

– Ale cały czas opiekowałam się nią i to nie moja wina, że córka ją wymeldowała, zabierając ją do siebie, jak mówiła.

– Wiem, że była i jest możliwość wykupienia mieszkania komunalnego, dlaczego państwo nie skorzystaliście z takiej możliwości? – Prawniczka wyglądała na zaskoczoną.

– Zbieraliśmy na to pieniądze i mieliśmy zamiar to zrobić – powiedziałam.

– Trzeba było to zrobić wcześniej i byście państwo mieli problem z głowy, a tak niestety będziecie musieli opuścić to mieszkanie.

– Przecież mówię pani, że zbieraliśmy pieniądze na wykup.

– Rozumiem, ale na obecną chwilę, niestety musicie państwo opuścić to mieszkanie.

– Słucham!? – powiedziałam głośno i z niedowierzaniem w głosie.

– Niestety, panią nie obejmuje żaden przepis prawny, bo jest pani obcą osobą.

– A to, że mieszkam tu tyle lat, opiekowałam się właścicielką i wyremontowałam mieszkanie, to się nie liczy – powiedziałam zbulwersowana, słysząc słowa mecenaski.

– Niestety, ale nie. Przepisy prawne pani nie obejmują, wręcz dyskwalifikują. Nie ma pani żadnych szans ani w urzędzie, ani w sądzie – podsumowała pani adwokat.

– A prawo prezydenta, może on? – pytałam coraz bardziej roztrzęsiona, słysząc te informacje.

– Pan prezydent może przyznać wam ten lokal, ale nie musi.

– Nie rozumiem? Powtarzam: mieszkam tam tyle lat, wyremontowaliśmy to mieszkanie, mamy małe dziecko i to nie kwalifikuje nas do przyznania nam tego lokalu? – prawie krzyczałam ze zdenerwowania.

– Niestety, ale nie. Jedyne, co was obejmie, to eksmisja. Dostaniecie inne, mniejsze mieszkanie socjalne, bo wiadomo, że nie można państwa, zwłaszcza z małym dzieckiem, wyrzucić na bruk – powiedziała adwokatka.

– Pani chyba żartuje, pani mecenas? – powiedziałam zbulwersowana, słysząc te słowa.

– Mówię poważnie, szkoda pani czasu, zdrowia i pieniędzy, bo nie ma pani szans na wygranie tej sprawy.

– Ja muszę ją wygrać i nie poddam się – powiedziałam twardo.

– Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej – powiedziała równie twardo prawniczka.

– Kiedy mówię pani, że gdybym wiedziała o tym, to bym tak zrobiła. Więc pytam się, po co są urzędnicy, skoro wprowadzają w błąd obywatela, skoro nie udzielają rzetelnej informacji i nie ponoszą z tego tytułu żadnej odpowiedzialności karnej.

– Niestety, nieznajomość prawa szkodzi.

– I pani nie podejmie się prowadzić mojej sprawy? – zapytałam.

– Nie, bo nie widzę szans na jej wygranie – powiedziała adwokatka.

– Jestem zaskoczona, bo ponoć jest pani najlepsza w tych sprawach, tak mi mówiono – powiedziałam rozgoryczona.

– Biorę tylko te sprawy, co do których wiem, że je wygram, nawet jak toczą się długo, proszę pani. Widzi pani, chłop, mimo że jest niewykształcony, ale sprawę ziemi załatwia zawsze u adwokata, i ma wszystko czarno na białym – powiedziała adwokatka.

– Oczywiście, ale to jest jego prywatna ziemia, prawda? I wy adwokaci z tego żyjecie, kiedy prowadzicie takie sprawy, zwłaszcza przedłużając je, ile się da. Wtedy konto wam rośnie, mam rację? – powiedziałam z ironią.

– Taka jest nasza praca, proszę pani, taki zawód.

– Powinniście pomagać ludziom, a wy po prostu ich naciągacie, korzystając z ich nieświadomości i z nieznajomości prawa – powiedziałam ze złością.

– Proszę pani, za dużo sobie pani pozwala. Myślę, że to już koniec pani wizyty i naszej rozmowy – powiedziała nieprzyjemnym tonem mecenas Figurska.

– Ile płacę pani mecenas za usługę? – spytałam.

– Dwieście złotych proszę – dodała opryskliwie.

– Słucham? Mam zapłacić dwieście złotych za usługę, która nic mi nie dała. Nie otrzymałam od pani ani porady, ani pomocy, to jest kpina!

– Takie mam stawki, ale z racji tego, że jest pani z polecenia pani Izy, wezmę sto złotych – zaproponowała wspaniałomyślnie pani mecenas.

– Proszę, oto sto złotych, i do widzenia.

– Do widzenia – usłyszałam jeszcze za sobą, kiedy mocno trzasnęłam drzwiami, a echo uderzenia rozniosło się po klatce, sprawiając wrażenie, jakby coś porządnego huknęło.

Zeszłam schodami na sam dół kamienicy i zaczęłam ryczeć z bezsilności. Uklękłam na zimnej posadzce, bo poczułam taką niemoc, że nie miałam sił ani chęci wstać…

Nie dosyć, że straciłam moje maleństwo, moją małą córeczkę, to jeszcze teraz grozi mi wyrzucenie na bruk lub przeprowadzka do innego, gorszego lokum… I jak to tak, wszystko ma pójść na marne, moja praca, mój trud, moje wyrzeczenia?Właśnie o to chodzi w dorastaniu, prawda? O to, by nie dać po sobie poznać, że się cierpi.

Staliśmy przed blokiem, naciskając domofon, ale niestety nikt nie odbierał.

– Piotr, Robert nie podnosi słuchawki. Albo nie ma go, albo jest tak pijany, że nie odbierze.

– O, zobacz, ktoś akurat wychodzi, to wejdziemy. Dzień dobry pani, czy możemy wejść, bo chyba domofon nie działa – powiedział Piotr.

– Domofon działa. Dzień dobry, a państwo do kogo, jeśli można wiedzieć? – spytała wścibska sąsiadka z parteru, którą kojarzyłam z widzenia, bo to ona zawsze w oknie filuje przez firankę, obserwując każdego, kto wchodzi i wychodzi. Jest lepsza niż kamera, bo na bieżąco poinformowana.

– My do Roberta Mileckiego – powiedziałam.

– A to pani, siostra Roberta, tak? – spytała sąsiadka.

– Tak – odpowiedziałam.

– To niech pani zrobi z nim porządek, bo jeszcze trochę to go wyrzucą z tego mieszkania.

– Niby dlaczego? – spytał Piotr.

– Panie, co tam się dzieje?! Tam codziennie są libacje alkoholowe i pewnie skończy jak jego rodzice. Dlatego my, mieszkańcy, boimy się o swoje zdrowie, bezpieczeństwo i mieszkania.

– Piotr, idziemy – ponaglałam zdenerwowana, słysząc nowiny wścibskiej baby.

– Do widzenia – powiedział Piotr.

– Do widzenia. I zróbcie państwo z nim porządek, i to jak najszybciej, żeby nie spalił nam domu i przy okazji siebie, tak jak to się stało z waszymi rodzicami.

– Co za wstrętna baba – powiedziałam rozzłoszczona.

– Daria, powiedziała prawdę, wiesz, jaki jest twój braciszek, bardzo rozrywkowy i niestety nieodpowiedzialny.

– Wiem, ale nie musiała wspominać o moich rodzicach – dodałam smutno.

Wchodząc po schodach, słyszeliśmy jakieś wrzaski, krzyki. Im byliśmy bliżej drugiego piętra, tym dźwięki stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Domyślałam się, jednocześnie nie będąc zaskoczoną, że u Roberta trwa właśnie kolejna pijacka impreza.

Nie musieliśmy pukać, drzwi były uchylone…

Kiedy weszliśmy, już w korytarzu czuć było odór alkoholu, jakiegoś bimbru, sama nie wiem, co tak śmierdziało. W każdym razie smród był tak okropny, że trzeba było zatykać nos.

W kuchni, gdzie popadło, stały butelki różnego koloru i wielkości. Na stole walały się resztki zepsutego już jedzenia, pety, smród był tak niemiłosierny, że Piotr szybko otworzył okno, żeby wpuścić do środka trochę świeżego powietrza.

Z kuchni wchodziło się do jedynego w mieszkaniu pokoju, a tam obraz nędzy i rozpaczy.

– O matko! – krzyknęłam, widząc trzech facetów. Jeden leżał w fotelu i chrapał, a dwóch, w tym Robert, siedziało, a właściwie chwiało się przy ławie. Pijani byli w sztok, bełkotali coś do siebie i trzymali w rękach kieliszki napełnione jakimś trunkiem. Na ławie również walały się puste butelki, resztki jedzenia, pety, po prostu jeden wielki chlew.

– O, siostrunia przyszła – bełkotliwie powiedział zaskoczony Robert.

– Dzień dobry pani – przywitał mnie gość Roberta, również bełkotliwym głosem, przy czym próbował wstać, ale niestety nie dał rady, bo chwiał się raz na lewo, raz na prawo, nie mogąc utrzymać równowagi.

– Siedź już pan na dupie – powiedział Piotr do niego.

– Robert, co to ma być?! – Byłam zła na brata.

– Impreza, siostro – bełkotał.

– Może znowu impreza urodzinowa, co?! – krzyknęłam wściekle.

– A tak, urodziny, ja mam dziś urodziny – powiedział kolega Roberta.

– Co ty znowu wyprawiasz, braciszku, znowu pijesz i sprowadzasz kolesi? Obiecałeś, że przestaniesz pić! – wrzeszczałam z bezsilności.

– Tylko dzisiaj, jak mogłem odmówić kumplowi, skoro ma urodziny – bełkotał Robert.

– Dzisiaj naprawdę są moje urodziny, droga pani.

– To życzymy panu wszystkiego najlepszego – powiedział Piotr.

– A może pan się napije za moje zdrowie, nalej chłopakowi, Robi.

– Nie piję, bo prowadzę – wykręcił się Piotr.

– A to szkoda, a może pani droga się napije za moje zdrowie.

Spiorunowałam mężczyznę wzrokiem i miałam ochotę wyrzucić całe to towarzystwo za drzwi.

– Pani też nie pije – powiedział Piotr, widząc moje spojrzenie.

– A to szkoda, bo dzisiaj są moje urodziny – powtarzał mężczyzna.

– Robert, czy ty chcesz skończyć jak rodzice? Masz mieszkanie i wiesz, że mogą cię stąd wyrzucić na bruk?

– Nie mają prawa – powiedział bełkotliwie Robert, wymachując przy tym rękoma.

– Mają, bo z tego, co mi mówiła sąsiadka, to codziennie robisz tu imprezy i libacje alkoholowe? Czy to prawda? – dopytywałam się.

– A tam, głupie babsko ci nagadało. Wścibska jędza.

– Ma rację, tak?

– Siadajcie, siostra i szwagier, no proszę – bełkotał Robert, zapraszając, żebyśmy usiedli.

– Postoimy, bo w tym syfie to nie ma nawet gdzie usiąść.

– O, wielka dama się odezwała! – powiedział Robert.

– Widzę, że nie wyciągnąłeś żadnych wniosków, nadal chlasz. Miałeś chodzić na terapię do klubu Anonimowych Alkoholików?

– E tam, byłem raz i więcej nie pójdę.

– A to dlaczego, braciszku?

– Nie podoba mi się tam i tyle, siostrunio. Nie będą mi mówić, co mam robić i kiedy mam przestać pić.

– Wiadomo, tam obowiązują pewne zasady. A ty? Co robisz? Robert, ja już więcej nie przyjdę tu z Piotrem. To jest nasza ostatnia wizyta. Tyle razy wyciągaliśmy do ciebie rękę, żeby ci pomóc, a ty i tak znowu robisz to samo. Chcesz stracić mieszkanie? I gdzie pójdziesz?! – wykrzyczałam mu w twarz.

– Do ciebie, siostro, pójdę.

– Chyba żartujesz, do nas nie masz wstępu, zwłaszcza w takim stanie. O tym, że cię przyjmiemy, jeśli cię wyrzucą, to zapomnij. Po prostu zapomnij. Masz mieszkanie, bo ci je załatwiłam, a jak je stracisz, zostanie ci tylko noclegownia dla bezdomnych, braciszku.

– Szwagier, co ona gada – powiedział bełkotliwie Robert.

– Ma rację. Robert, weź się w garść i przestań pić.

– Ale to tylko dzisiaj, bo urodziny Wiesia są, naprawdę.

– U ciebie to codziennie, jak nie urodziny to jakaś inna okazja, którą trzeba opić. Brak mi słów – powiedziałam zła.

– Robert, a ty w ogóle gdzieś pracujesz? – spytał Piotr.

– Nie – powiedział bełkotliwie Robert.

– Pewnie go znowu wywalili z roboty za chlanie, mam rację? – zapytałam.

– A nie, po prostu miałem dość tej roboty. Wyzysk był, no nie, Wiesiu? – Robert zwrócił się do kolegi, który próbował trzymać pion i nie zasypiać, ale niestety, nie udawało mu się to. Wyglądał bardzo komicznie, przechylając się to na prawą stronę, to na lewą.

– Tak, był wyzysk i dlatego koniec z tym, rzucilim pracę – powiedział szanowny kolega Wiesio.

– No tak, wszędzie, gdzie pracujesz, to wyzyskują cię, braciszku, biedny naprawdę jesteś. A ciekawa jestem, za co wy pijecie, co?

– A, mamy pieniądze – pochwalił się Wiesio.

– Pewnie jeszcze z wypłaty wam zostało i dlatego chlejecie, pijusy jedne! – powiedziałam zła.

– Tylko nie pijusy, droga pani – powiedział oburzony Wiesiu.

– To może pijaki? Brzmi lepiej, a może menele? – dodałam rozzłoszczona.

– O, wypraszam sobie, droga pani, tak nas nazywać – odezwał się Wiesio.

– Nie będziemy z panem dyskutować – uciął rozmowę Piotr.

– Robert, jeśli nie pójdziesz na odwyk i nie zaczniesz się leczyć, to nasza noga nie postanie tu więcej. Ty do nas też nie masz wstępu. Chyba że zaczniesz się leczyć. Przecież wiesz, że jesteśmy zawsze chętni, żeby ci pomóc. Ale ty, widzę, nie chcesz albo odrzucasz naszą pomoc.

– Jutro już nie będę pił.

– Jak zawsze nie dotrzymujesz słowa. Pamiętaj, że masz dziecko i musisz pracować na alimenty dla Karoliny.

– Wiem o tym. Mam córkę, moją Karolinkę.

– Ciekawa jestem, kiedy z nią się widziałeś, braciszku?

– Siostro, ale ja tylko dzisiaj piję – tłumaczył się bełkotliwie Robert.

– Jak zawsze, ta sama śpiewka, braciszku.

– Robert, ile razy obiecywałeś, że to już ostatni raz? – powiedział Piotr.

– Dzisiaj już ostatni raz, naprawdę – błagał pijackim tonem Robert.

– Albo odwyk, albo nie pokazuj się nam wcale. Bo ja nie będę marnowała swojego zdrowia i czasu dla ciebie. Tyle razy wyciągałam rękę do ciebie, spłacałam za ciebie długi, ale teraz kategorycznie mówię, że to koniec, rozumiesz, Robert, koniec! – wrzeszczałam głośno, żeby dotarło to do niego. Chociaż wiedziałam, że te krzyki niewiele dadzą. W takim stanie żadne słowa by do niego nie dotarły.

– Siostro?

– Zostaniesz sam, ciekawa jestem, czy któryś z tych swoich kumpli ci pomoże, jak będziesz w potrzebie?

– Ja na pewno pomogę Robiemu – powiedział Wiesio.

– Zamknij się pan, bo z panem nie rozmawiam – powiedziałam zła jak osa.

– Siostro, to tylko urodziny – dukał Robert.

– Piotr, wychodzimy! Zresztą nie mamy czego tu szukać. Do widzenia!

– Obiecuję poprawę.

– Do widzenia, Robercie – powiedział Piotr.

– Siostro, siostro, poczekaj! – wrzeszczał Robert i próbował podnieść się, ale efekt był taki sam jak u tego Wiesia. Dupa mu się chwiała i nie mogła podnieść się do góry, bo ponownie lądowała na wersalce. Była ciężka, jak i głowa, od tego picia. Usłyszeliśmy z Piotrem rumor, więc domyśleliśmy się, że usiadł znów na wersalce, nie mogąc się podnieść.

– Siostro, siostro! – słyszałam jeszcze za sobą głos Roberta coraz bardziej cichnący, w miarę jak schodziliśmy schodami.

_Samotność jest jak ogród, w którym dusza usycha, a kwiaty przestają pachnieć._

Pielęgniarka właśnie kończyła przebierać Gabrielę, która była w śpiączce.

Starsza pani była bardzo blada, wręcz biała i przeraźliwie chuda. Sieć żyłek oplatała jej kościste ciało, dając wręcz upiorne wrażenie, jakby w łóżku leżał kościotrup, a nie wciąż jeszcze żywy człowiek. Jedynie aparatura, do której podłączona była Gabriela, pokazywała, że ta żyje, oddycha i być może słyszy.

– Dzień dobry – powiedziała Agnieszka, wchodząc do pokoju.

– Dzień dobry pani – powiedziała pielęgniarka.

– Jak się czuje moja mamusia? – spytała Agnieszka z udawaną troską.

– Jak na razie bez zmian. Właśnie przebrałam ją i zmieniłam opatrunki, bo zaczynają robić się odparzenia.

– Jak można było do tego dopuścić? – wysyczała oburzona Agnieszka.

– Proszę pani, my staramy się na bieżąco zmieniać opatrunki, smarować skórę, ale sama pani widzi, że mama leży, jest w podeszłym wieku… Czasami to nieuniknione – tłumaczyła się pielęgniarka.

– Powinniście częściej zmieniać opatrunki – powiedziała z wyrzutem Agnieszka.

– Staramy się.

– To za mało się staracie – skwitowała opryskliwie Agnieszka.

– Proszę pani, a kiedy pani była ostatnio u mamy? – spytała pielęgniarka.

– Nie mam czasu przychodzić tu często, bo dużo pracuję.

– Ja również pracuję, a pani mama nie jest naszą jedyną pacjentką, prawda? Tu leży wiele osób w tak ciężkim stanie – powiedziała pielęgniarka.

– W końcu za to macie płacone.

– Oczywiście, że mamy. Ale pani obowiązkiem, jako córki, jest pomagać nam w opiece, prawda? Przepraszam, ale muszę iść do następnej podopiecznej – powiedziała pielęgniarka i wyszła, z ulgą uwalniając się od nieprzyjemnej osóbki, która przychodziła do pani Malitowskiej.

– Co za okropne babsko, słyszałaś, matka? – powiedziała Agnieszka, zwracając się do Gabrieli.

Agnieszka przysunęła sobie krzesełko bliżej Gabrieli, żeby móc z nią rozmawiać tak, żeby nikt jej nie słyszał.

– Matka, ty się w końcu obudź, słyszysz mnie, tu twoja córeczka.

Słychać było tylko tykającą aparaturę i płytki oddech Gabrieli.

– Matka, ty musisz jeszcze żyć, rozumiesz. Obudź się wreszcie i nie planuj umierać. Bo przez ciebie nie dosyć, że straciliśmy mieszkanie i tyle pieniędzy, to jak umrzesz, jeszcze mi twoją emeryturę zabiorą. Muszę ją mieć jak najdłużej, rozumiesz? A zresztą ty nic nie rozumiesz, matka, dlatego musisz się obudzić, bo dzięki tobie to oni, ta patologia, też nie dostaną mieszkania! – mówiąc to, Agnieszka zaśmiała się szyderczo.Ludzie, którzy otwarcie pokazują swoje uczucia nie są ani głupi, ani naiwni. Wręcz przeciwnie są tak silni, że nie potrzebują masek.

Kolejna kancelaria i kolejny adwokat.

Mecenas na pierwszy rzut oka sprawiał sympatyczne wrażenie. Wysoki, szczupły, szpakowate, krótkie włosy, twarz pociągła i niebieskie oczy. I ten ton głosu, jakże ciepły, przyjacielski, budzący zaufanie. W kancelarii wyczuwało się dobre fluidy. Przedstawiliśmy się sobie.

– Piotr Greber.

– Daria Greber.

– Marek Winiarski.

– Proszę, niech państwo siadają. Co państwa sprowadza do mnie, bo rozumiem, że jakiś problem? – spytał uprzejmie mecenas.

– Tak, mamy problem – powiedział Piotr.

– W takim razie słucham.

Opowiedziałam prawnikowi, jak wyglądała sprawa z meldunkiem i mieszkaniem u babci Gabrieli, aż do wymeldowania jej przez córkę. Mecenas cierpliwie słuchał, od czasu do czasu zadawał jakieś pytanie, notował i dalej słuchał cierpliwie, zwłaszcza mojego monologu. Piotr czasami coś dodawał, uzupełniając moją opowieść. Już samo podejście do pracy tego człowieka, w porównaniu z innymi adwokatami, było jak dzień do nocy.

– Powiem tak, sytuacja nie jest ciekawa. Przepisy dotyczące spraw mieszkaniowych zmieniały się już tyle razy, że jako adwokat sam nie nadążam za nowościami, a co dopiero państwo.

– To co mamy robić? – pytał Piotr.

– Czy występowaliście z pismem do prezydenta? – spytał mecenas.

– Pisałam do przewodniczącej Rady Miejskiej i dostałam odmowną odpowiedź.

– Muszą państwo napisać do prezydenta, bo tylko on może przyznać mieszkanie, ma taką możliwość, jak również do wydziału lokalowego.

– To napiszemy, panie mecenasie. Czy jest jakaś szansa, nadzieja – spytałam zatroskana.

– Drodzy państwo, nadzieja zawsze jest, dlatego warto walczyć do końca. Przecież musicie gdzieś mieszkać, prawda? To co, mają was przenieść do innego lokalu, a przecież z tego, co słyszę, nie mają mieszkań i trzeba czekać w długiej kolejce.

– Czy według pana w sądzie są szanse na wygranie tej sprawy? – spytał Piotr.

– Zawsze warto próbować, czas będzie działał na państwa korzyść. Jeżeli droga administracyjna zostanie wyczerpana, proszę napisać do sądu o przydzielenie adwokata z urzędu.

– A pan nie chciałby nas reprezentować?

– Droga pani Dario, nie chcę państwa narażać na dodatkowe koszty i dlatego proponuję, żebyście wystąpili do sądu o przyznanie wam adwokata z urzędu. Dzięki temu nie będziecie musieli za niego płacić, a sprawa będzie się ciągnęła jakieś dwa, trzy lata. Może przez ten czas coś się zmieni na korzyść państwa, wejdą w życie jakieś nowe przepisy.

– Ale nam grozi eksmisja, do końca czerwca mamy czas na opuszczenie mieszkania – powiedziałam zrozpaczona.

– Spokojnie, pani Dario, nikt nie może państwa wyrzucić, zwłaszcza że macie małe dziecko.

– W piśmie, które otrzymaliśmy, jest jednak napisane, że do czerwca musimy się wyprowadzić – powiedziałam płaczliwie.

– Spokojnie, naprawdę. Proszę napisać do prezydenta i do dyrektora wydziału lokalowego.

– Dobrze, napiszemy.

– Jeśli decyzja będzie odmowna i dyrektora, i prezydenta, wtedy trzeba złożyć pozew w sądzie oraz poinformować wydział lokalowy i prezydenta, że państwo wnieśli sprawę, wtedy eksmisja zostanie zawieszona aż do czasu wydania wyroku. Możecie państwo spokojnie mieszkać w tym mieszkaniu tak długo, jak będzie toczyła się sprawa.

– Spokojnie to się nie da mieszkać, panie mecenasie – powiedział Piotr.

– Rozumiem państwa niepokój, ale niestety, takie są procedury.

– A jeśli będziemy potrzebowali pomocy przy pisaniu pisma do sądu, to pomoże pan nam je napisać? – zapytałam.

– Oczywiście, pomogę państwu.

– Kochanie, czeka nas jednak walka, długa walka – powiedziałam, zwracając się do Piotra.

– Proszę próbować, na początek drogą administracyjną, bo urzędnicy mają spore możliwości. A jak się nie uda, pójdziecie do sądu – podsumował mecenas swoim uspokajającym tonem.

– Będziemy próbowali – zadeklarowałam.

– Czyli mówi pan, panie mecenasie, żeby na początek przygotować pismo do dyrektora wydziału lokalowego i do prezydenta – upewnił się Piotr.

– Tak. Możecie też osobiście porozmawiać z dyrektorem wydziału lokalowego. Przecież musiałby znaleźć wam inne mieszkanie, bo nie możecie być wyrzuceni na bruk, zwłaszcza że macie małe dziecko, prawda?

– Dobrze, pójdę osobiście do dyrektora – powiedziałam.

– Myślę, że to jest najlepsze wyjście na ten moment. Sprawa albo się wyjaśni u dyrektora, albo u prezydenta.

– Albo i nie – powiedział sceptycznie Piotr.

– Jeśli sprawa trafi do sądu, będzie się ciągnęła i być może wejdą jakieś przepisy korzystne dla was. Jak mówiłem wcześniej, po prostu trzeba próbować, jak nie tak, to inaczej. – Adwokat wyraźnie starał się nas pocieszyć.

– Dziękujemy za poradę. Ile płacimy, panie mecenasie? – zapytałam.

– Nic, porada była pro bono.

– Pan chyba żartuje, panie mecenasie – dopytywałam się zaskoczona.

– Nie, naprawdę nic, życzę państwu, abyście wygrali tę sprawę. Powodzenia i wytrwałości!

– Dziękujemy bardzo, panie mecenasie – mówiąc to, podałam prawnikowi rękę.

– Nie ma za co. Miło było was poznać. Życzę jeszcze raz powodzenia.

Będąc już na ulicy, byliśmy zaskoczeni kulturą i zachowaniem adwokata.

– No popatrz, tamta prawniczka niby z polecenia, a nie dosyć, że nie udzieliła nam żadnej porady, nie pomogła, to tylko nas zdołowała i jeszcze wzięła za to pieniądze – powiedziałam oburzona na samo wspomnienie spotkania z mecenas Figurską.

– Masz rację, kochanie. Niby przepisy są takie same, ale każdy adwokat widzi sprawę inaczej.

– Więc pytam, po co ten adwokat? – dociekałam.

– Adwokat powinien być jak lekarz, starać się pomagać i szukać wyjścia z każdej sytuacji, a nie zostawiać człowieka samego z problemem – analizował Piotr.

– Właśnie, prawdziwy adwokat powinien być taki jak ten – powiedziałam.

– Ale niestety, są ludzie i ludziska, prawda?

– Zresztą jak w każdym zawodzie.

– Właśnie.

– Powiem ci, Piotr, że ten mecenas przywrócił mi wiarę w dobre imię adwokata.

– Tak, kochanie, zgadzam się z tym. Bardzo sympatyczny człowiek i taki ludzki.

– Ludzki adwokat. Pięknie powiedziane. – Cmoknęłam Piotra w policzek i ruszyliśmy do domu. Jednak była dla nas jakaś nadzieja. Na pewno nie poddamy się bez walki.Jeszcze będzie pięknie, mimo wszystko. Tylko załóż wygodne buty, bo masz do przejścia całe życie.

Siedziałam w pokoju przy biurku, mając zamiar zabrać się za pismo, którego nie miałam ochoty ani chęci pisać, ale musiałam…

Obserwowałam, jak Filipek bawi się autkami, których miał bardzo dużo, bo kto przychodził, to przynosił mu w prezencie zawsze jakiś samochodzik. Dziadkowie też rozpieszczali wnuka i przyczyniali się do zwiększania jego kolekcji. Filipek był zachwycony każdą nową zdobyczą. Jednak dziś zamiast bawić się z dzieckiem, siedziałam przy biurku. Westchnęłam głośno. Do pokoju zajrzał Piotr, spoglądając na mnie, a potem na Filipa.

– Piotr, piszę pismo do wydziału lokalowego.

– Dobrze, kochanie, wezmę małego, żeby ci nie przeszkadzał.

– Ale ja tak fajnie się bawię, brum, brum – powiedział zadowolony Filipek.

– Pobawisz się u siebie w pokoju. Chodź, pozbieramy autka, a potem dasz buziaka mamie.

– Pa, mamusiu. – Synek cmoknął mnie w policzek.

– Baw się dobrze, kochany syneczku – mówiąc to, mocno go przytuliłam.

– Aua, nie tak mocno, mamo, to boli! – wrzasnął Filipek.

– Zabolało cię, naprawdę – zapytałam troskliwie, puszczając syna.

– Żartowałem – Filipek zaśmiał się łobuzersko, jak to miał w zwyczaju.

– Oj, ty mały łobuziaku – pogłaskałam go po głowie.

– Filip, idziemy i nie przeszkadzamy już mamie!

Piotr pomógł Filipowi pozbierać autka do pudełka, potem poszli do jego pokoju.

– Pa. Bawcie się dobrze.

Uruchomiłam komputer i zaczęłam pisać. Najpierw datę, potem swoje dane.

_W odpowiedzi na pismo z dnia 14.02.2011 r. pragnę podkreślić, iż zgadzam się z argumentacją, że w oparciu o postanowienie uchwały Rady Miejskiej w stosunek najmu mogą wstąpić najemcy, o których mowa w tej uchwale. Wiem, że nie spełniam jednego kryterium zawartego w tej uchwale, a dotyczy to określonego stopnia pokrewieństwa, i jedynie na tej podstawie nie mogę wejść w stosunek najmu lokalu po Gabrieli Malitowskiej. Chociaż wiadomo, że Gabriela Malitowska jest dla mnie przyszywaną babcią, a ja jej wnuczką. Lata mieszkania pod jednym dachem, moja opieka nad babcią Gabrielą wpłynęły na wywiązanie się bardzo silnej więzi między nami, mimo braku pokrewieństwa, o jakim mówią przepisy prawne._

_Jednak wyżej przywołana uchwała w pewien sposób reguluje moją sytuację, stanowiąc, że wynajmujący może zawrzeć umowę najmu lokalu z osobami, z którymi nie zawarto takiej umowy wcześniej, o ile osoby te były zameldowane w lokalu, zamieszkiwały z najemcą przez okres co najmniej 10 lat i pod warunkiem, że spełniają kryterium dochodowe wymienione w uchwale Rady Miejskiej._

_Bezspornym jest fakt mojego zameldowania oraz zamieszkiwania przez wymagany okresu czasu, co potwierdza również dokument, jakim jest umowa najmu lokalu mieszkalnego._

_Spełniam również kryterium dochodowe, o którym jest mowa w wyżej wymienionej uchwale, na dowód czego załączam potrzebne dokumenty._

_Proszę o ponowne rozpatrzenie mego wniosku, wobec przedstawionych wyżej argumentów i załączonych dokumentów, które dowodzą, że zostałam zameldowana za opiekę i ta opieka była sprawowana przeze mnie bardzo dobrze._

_Nadmienię również, że jesteśmy rodziną i mamy małe dziecko, któremu musimy zapewnić godziwe warunki do życia. Pragnę dodać, że dobro rodziny jest najważniejsze i powinno być wspierane zwłaszcza przez państwo._

_Bardzo proszę o pozytywne rozpatrzenie mojej prośby._

Uff, jeszcze tylko napiszę „z poważaniem”, wydrukuję, podpiszę i zaniosę do urzędu. A potem znów zacznie się czekanie, denerwowanie się i ta niepewność, co dalej…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: