Obłok niewiedzy - ebook
Obłok niewiedzy - ebook
Obłok niewiedzy jest jednym z najwspanialszych arcydzieł chrześcijańskiej literatury mistycznej. Ten przewodnik XIV-wiecznego mnicha, prowadzącego swojego ucznia ku pełni zjednoczenia mistycznego z Bogiem, zachwyca głębią osobistego doświadczenia duchowego oraz doskonałą znajomością ludzkiej psychiki. Autor zachowuje bliską czytelnikowi XXI wieku powściągliwość, a nawet ironiczny dystans w opisie „mistycznych doznań", które nie tylko nie prowadzą do Boga, ale stanowią przeszkodę na drodze prawdziwej kontemplacji.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7906-505-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Co robić, aby modlitwa nie była bezmyślnym błądzeniem – błąkaniem się po bezdrożach uczuć, wyobraźni i pobożnych marzeń? Odprawianie modlitwy myślnej, świadomie i regularnie, nie jest domeną tylko sióstr kontemplacyjnych, ukrytych za kratą zakonnej klauzury. Wielu świeckich podejmuje dziś przygodę przyjaźni z Bogiem, codziennie przeznaczając pół godziny albo godzinę na modlitwę odprawianą w ciszy w pustym kościele lub zamkniętym pokoju, czasem z Pismem Świętym w ręku. Jak te – tak niekiedy trudno wygospodarowane chwile – najkorzystniej spędzić? Co robić, by ich nie zmarnować? Przecież wstaje się czasem od modlitwy z uczuciem, że ten czas był stracony, myślało się o wszystkim – o koniecznych zakupach, o konfliktach z sąsiadami, o powtarzających się grzechach. A przecież miała to być modlitwa! Gdzie szukać przewodników, nauczycieli modlitwy? Spowiednik nie zawsze dorasta do roli kierownika duchowego. Czasem potrafi wręcz zdenerwować swoją małodusznością. Pyta się tylko o uczestnictwo we mszy świętej niedzielnej, o zachowanie postów, zadaje za pokutę litanię. A tu chodzi o coś więcej. Chrystus obiecał: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy w nim przebywać” (J 14,23). Chciałoby się, by ta obietnica była realna – by zaczęła żyć, by nas od wewnątrz przemieniała. Nasza wrażliwość na Bożą obecność w naszej duszy może narastać. Chcemy takiej modlitwy, która by ku temu wiodła, dzięki której stawalibyśmy się coraz bardziej narzędziem Gospodarza naszej duszy.
Dla wielu z nas modlitwa myślna sprowadza się do medytacji – czyli rozważania scen z ziemskiego życia Jezusa i Jego Matki. Uwielbione człowieczeństwo Jezusa jest wyobrażalne, dzięki wcieleniu Syn Boży stał się drogą do Boga. Bardzo pożyteczne są wskazówki św. Ignacego Loyoli, który w swych Ćwiczeniach duchowych poucza, jak skupiać wyobraźnię, aby dobrze odprawić rozmyślanie. Ale na rozmyślaniu modlitwa nie może się kończyć! Święta Teresa z Ávili powie, że nie o to chodzi, aby na modlitwie wiele rozmyślać, ale aby wiele kochać. Teologia terezjańska wyróżnia dziewięć etapów modlitwy. Rozmyślanie jest tylko początkiem, pierwszą próbą wykroczenia poza odmawianie pacierza. Na samym rozmyślaniu poprzestać nie można. Zresztą doświadczenie uczy nieraz, jak nieudolne bywa rozmyślanie. Zaczynamy rozważać Chrystusa, wpatrujemy się w tajemnicę Jego życia. Ale nasza myśl nie potrafi się na Nim zatrzymać, nie pozwala trwać w zachwycie, w akcie wiary i miłości. Bardzo szybko kieruje się ku przymiotom Chrystusa – dostrzegamy Jego łagodność, cierpliwość, dobroć. Nie minie minuta – a już uwagę naszą przykuwa brak tychże cnót w nas. Zaczęliśmy od rozważania uwielbionego człowieczeństwa Chrystusa, a kończymy na myśleniu o sobie.
Co miało być modlitwą, skupieniem się na Bogu – pogłębieniem miłości, zaufania, stało się zwyczajnym oglądaniem siebie, rozważaniem swoich wad i grzechów. Czy naprawdę grzeszność naszej duszy jest tak ciekawym tematem, że warto temu poświęcić tyle uwagi? Czyż nie lepiej skupiać uwagę na Bogu? Całkowicie się Jemu oddać? Jego kochać ze wszystkich sił? Jemu poświęcać każdą sekundę naszej modlitwy?
Niniejsza książeczka, pisana przed wiekami w katolickiej jeszcze Anglii, jest przeznaczona dla tych, którzy przeżywają kryzys modlitwy myślnej, którzy odczuwają, że modlitwa im nie wychodzi. Chcą na modlitwie znaleźć Boga – a tymczasem znajdują siebie. Chcą się nauczyć skupienia, które prowadziłoby do kontemplacji. Chcą takiej modlitewnej dyspozycji, która by otwierała duszę na działanie darów Ducha Świętego. I co więcej, chcą, by im wskazano sposób prosty, łatwy do zastosowania. Modlitwa kontemplacyjna nie jest przecież przeznaczona dla tytanów ducha, nie wymaga skomplikowanych technik medytacyjnych. Życie z Bogiem nie jest sprawą wyjątkową, zarezerwowaną dla dusz wybranych, nadzwyczajnych. Gdyby tak było, chrześcijaństwo spadłoby do roli gnozy – jakiejś ukrytej wiedzy tajemnej, dostępnej dla niektórych tylko ludzi. Ich wyjątkowość z natury rzeczy rodziłaby pychę – wynoszenie się z pogardą nad całą resztę świata, uważaną za massa damnata.
Życie mistyczne wcale nie jest sprawą nadzwyczajną, wyjątkową. Stwierdzenie Chrystusa, że Maria obrała najlepszą cząstkę (Łk 10,42), wcale nie oznacza, iż nikt z nas nie może tej najlepszej cząstki zapragnąć. Każdy bowiem w momencie chrztu świętego otrzymał wystarczające łaski, aby móc osiąg- nąć szczyty świętości. Wierność łaskom otrzymanym otwiera nas na dalsze. Droga wiodąca do mistycznego zjednoczenia z Bogiem nie jest drogą charyzmatyczną, nadzwyczajną, wymagającą nietypowych łask. Stoi otworem przed każdym, kto pragnie na nią wejść. Co nie znaczy, że ta droga jest stereotypowa. Bóg każdego wiedzie drogą inną, u każdego jest ona szczególna, niepowtarzalna, ale oparta na zwyczajnych łaskach, dostępnych dla wszystkich. Ta sama łaska uświęcająca u każdego ma inny kolor. Bóg wszystkim udziela swej miłości, ale każdego kocha inaczej.
Droga ku Bogu nie jest jednoznacznie uzależniona od naszej erudycji czy wykształcenia. Anonimowy autor Obłoku niewiedzy dziwi się opiniom, że tylko najinteligentniejsi są w stanie pojąć jego pisma. Jak gdyby zjednoczenie z Bogiem wymagało szczególnej intelektualnej formacji! To nieprawda, że kontemplacja jest jakąś trudną ponadintelektualną gimnastyką. W gruncie rzeczy sprawa jest całkiem prosta. Mamy tylko trzy sposoby dotykania Boga – mamy wiarę, nadzieję i miłość, a z nich największa jest miłość (1 Kor 13,13). Obłok niewiedzy uczy takiej modlitwy, w której cnoty teologalne ogarniają człowieka coraz szerzej i Bóg coraz bardziej staje w centrum ludzkiej, duchowej dynamiki.
W modlitwie medytacyjnej skupiamy się na jakiejś prawdzie lub scenie z Ewangelii. Staramy się ją zgłębić, pojąć, i sobie wyobrazić. Za światem pojęć idzie pewne poruszenie serca, miłości. Ale przychodzi moment, kiedy umysł nie jest w stanie podjąć dalszej refleksji. Obróbka myślowa prawdy Bożej staje wobec tajemnicy. Czy można bez końca rozmyślać nad dogmatem Trójcy Świętej, o unii hipostatycznej lub o realnej obecności Chrystusa w Eucharystii? Zrozumieć tych tajemnic się nie da, bo te prawdy przekraczają możliwości poznawcze naszego umysłu. Modlący się, który natrafia na nieprzekraczalną granicę umysłu, staje wobec obłoku niewiedzy, który jest pomiędzy nim a Bogiem. Może wtedy albo wycofać się świadomie z dalszej refleksji, albo pozwolić‚ by zmęczony umysł sam pobłądził na inne tory. Może też próbować sięgać dalej – już nie rozumem, ale wiarą. Wiara jest pokorą rozumu, jest uznaniem, że rozum nie jest w stanie pojąć tajemnicy. W tym rationabile obsequium, pokornym skłonie rozumu, akceptuje on tajemnicę nie na podstawie sobie właściwych racji, lecz na podstawie autorytetu samego Boga.
Refleksja racjonalna o Bogu może trwać tylko krótko, do czasu zmęczenia. Postawa wiary i miłości, w której następuje zawieszenie refleksji racjonalnej, nie jest tak męcząca. Autor Obłoku niewiedzy zachęca do takiej właśnie modlitwy. Proponuje, aby wziąć jedno słowo, możliwie jak najprostsze i najkrótsze – „Bóg” lub „miłość” – i w postawie modlitewnej kierować za pomocą tego jednego słowa całą swą uwagę i miłość ku Bogu. Jeżeli przychodzą rozproszenia, obce myśli, należy je odrzucać, rozbijając je tym słowem. Ono jest narzędziem, które oczyszcza pole uwagi, pozwala się kierować jedynie ku Bogu. Można w takiej „bezpojęciowej” modlitwie trwać długo, nawet godzinę, patrząc jedynie na tabernakulum. Wówczas dusza ludzka nawiązuje kontakt z Bogiem. Nie ma innego sposobu. A kto się Boga dotknie, musi być Nim napełniony, bo w Bogu jest życie, ruch. Bóg ma wewnętrzną potrzebę udzielania się. On jest miłością (1 J 4,16), On znajduje większe szczęście w dawaniu aniżeli
w odbieraniu naszych hołdów (Dz 20,35). Przebijając się ciemną wiarą i miłością przez obłok niewiedzy ku Bogu, człowiek zostaje napełniony Bożą mocą jak kobieta cierpiąca na krwotok, która chciała się tylko Chrystusa dotknąć. Gdy dotknęła Go z tyłu, Chrystus odwrócił się, bo moc z Niego wyszła (Łk 8,46). Trzeba wierzyć w skuteczność takiej modlitwy. Cnoty teologalne sięgają do samego wnętrza życia Bożego. Sięgają głębiej niż refleksja racjonalna. Autor Obłoku niewiedzy zapowiada błogosławione skutki modlitwy prostoty: „Zechce On zesłać ci promień duchowego światła, który przeniknie obłok niewiedzy pomiędzy tobą a Nim i ukaże ci niektóre spośród Jego tajemnic, o których nie wolno ani nie można mówić. Poczujesz wówczas, jak twoja tęsknota wybucha płomieniem Jego miłości” (26).
Filozofia Boga opisuje Absolut, posługując się wyłącznie rozumem. Teologia opisuje Boga, posługując się rozumem, który akceptuje przyjęte przez wiarę dane objawienia. Obie te nauki oglądają Boga od zewnątrz, nie sięgają do Jego wewnętrznego życia. Pozostają na Bożym progu. Jedynie poznanie mistyczne poprzez cnoty teologalne, świadomie w modlitwie rozwijane, zanurza człowieka w sam wir Bożego życia. Te cnoty pozwalają w konsekwencji myśleć myślami Bożymi, kochać Bożą miłością. Autor Obłoku niewiedzy zaprasza do takiego zanurzenia. Dlatego poleca odłożyć na bok wszelkie wyobrażenia i rozumowania i jedynie prostym zdaniem się na Boga wystawić się na Jego działanie.
Czy taki program modlitewny nie jest zbyt pasywny? Skoro pomiędzy człowiekiem a Bogiem jest obłok, mgła nieprzenikniona, wyrosła z istotnej różnicy pomiędzy stworzeniem a Stwórcą, nie ma innego sposobu. Trzeba się usadowić obok obłoku i w nagiej wierze i miłości czekać, aż Bóg udzieli świat- ła. Nie jest to zbyt bierna postawa, bo na modlitwie nie szukamy myśli – szukamy Boga. Jeśli ktoś ma odwagę wierzyć i trwać w postawie pragnienia Boga, „strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza” (J 7,38). Autor Obłoku niewiedzy postuluje to samo co św. Piotr. Wobec rozproszeń i pokus na modlitwie nie ma innej broni jak tylko wiara. „Czuwajcie!... Mocni w wierze przeciwstawcie się” (1 P 5,8–9). Jeśli od każdej obcej myśli wraca się ku Bogu, to każde takie odbicie się jest błogosławieństwem. Przykrywa się tę obcą myśl obłokiem zapomnienia, kierując się ponownie ku Bogu z pomocą wybranego prostego słowa.
Nie jest to postawa fideistyczna, odpowiadająca luterańskiej maksymie sola fides. Autor nie neguje wartości rozumu, nie proponuje odrzucenia go, zdania się na nieracjonalną, emocjonalną wiarę. Rozum jest darem Bożym i nie należy nim gardzić. Ale ma swoje granice. Rozum, ponieważ jest rozumny, potrafi te granice rozeznać. Wie, co może, a czego nie może. Nie potrafi Boga ująć. Gdy pragnienie człowieka rwie się ku Bogu, rozum potrafi w akcie wiary uznać swą ograniczoność i przyzwolić na wiarę, która jak motyl sięga ku Boskiemu ogniowi. Taka wiara, choć wykracza poza rozum, jest rozumna.
Zdanie się na Boga nie jest kwietystyczną rezygnacją czy buddyjską obojętnością. Jest uznaniem prymatu łaski. Nasze uświęcenie jest przede wszystkim dziełem Boga. My sami jesteśmy tylko Jego współpracownikami. Chrystus nam przypomina: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić!” (J 15,5). Obiecuje łaskę, a autor Obłoku niewiedzy dopowiada: „Niech łaska będzie czynna, a ty pozostań bierny. Przyglądaj się jej, jeśli chcesz, ale jej nie tykaj. Nie próbuj jej przeszkadzać, byś czasem wszystkiego nie zepsuł. Bądź drzewem – ona niech będzie cieślą. Bądź domem – ona niech mieszka w tobie jak gospodarz” (34).
Zaprzeczenie lub odłożenie na bok łaski w procesie uświęcania człowieka nieuchronnie prowadzi do liczenia na siebie. Kto nie chce zdać się bezwarunkowo na Boga, będzie naprężał własne siły, mobilizował ambicję i odwagę, aby własną energią doprowadzić się do świętości. Taka postawa jest nie tylko herezją pelagianizmu, może być też źródłem nerwicy. Z przenikliwością współczesnej psychiatrii autor Obłoku niewiedzy dostrzega nieskuteczność takiej metody. Budowla moralna, konstruowana na siłę, co jakiś czas pęka. Zmęczony organizm domaga się rekompensaty, obsesyjnie szuka zadowolenia. Dlatego też autor uczy, jak w miłości i wierze złożyć swoją wolę i udoskonalenie w ręce Boże. „Im bardziej ochocza jest twoja praca, tym bardziej też pokorna i duchowa; im bardziej uciążliwa, tym bardziej materialna i zwierzęca. (...) Nie próbuj zatem wierzgać dziko jak zwierzę, ale ucz się kochać Boga w pokoju, z gorliwą radością i w spoczynku ciała i duszy” (46).
Uznanie pierwszorzędnej roli Boga w uświęceniu nie neguje ludzkiej woli. Ukazuje jednak, że ta ludzka wola jest od wewnątrz przez Boga poruszana. Bóg jest jej Stwórcą, On może naszą wolą tak poruszać, że nie odbiera nam w tym naszej wolności. Święty Paweł powie, że „to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z Jego wolą” (Flp 2,13). Życie mistyczne w poznaniu i miłości rozeznaje Pierwszego Sprawcę. Zdanie się na Niego odpowiada najgłębszym ludzkim skłonnościom. Pozwala człowiekowi nabyć właściwą naturalność. Bóg, który uświęca, nie gwałci ludzkiej natury, ale ją udoskonala. Łaska dla natury nie jest alienacją, nie jest sztywnym garniturem. Sprawia, że człowiek jest coraz bardziej sobą. Święci zawsze cechowali się bezpośrednią, pełną harmonii osobowością. Nie ma nic bardziej denerwującego jak fabrykowana świętość, misternie wyprodukowana maska, udawana pobożność ludzi, którzy przyjmują pozy, mówią sztucznym głosem, dopatrują się świętości w gestach i wywoływanych uczuciach. Autor Obłoku niewiedzy pokpiwa sobie z takiej erzac-pobożności. Prawdziwe zdanie się na Boga obdarza świętością naturalną, miłością czynną, w pełni ludzką i zarazem boską, ciepłą, autentyczną, przekonującą. Bo miłość Boża rozlana w sercach ludzkich (Rz 5,5) nie śpi, ale przelewa się w działanie, ożywia wszystkie władze.
Zgodnie z częstym, choć niesprecyzowanym przekonaniem wielu chrześcijan kresem życia wewnętrznego będzie miłość. Uważa się, że najpierw trzeba wielu lat ascezy, pracy nad sobą, wyrabiania cnót, a w końcu Bóg ze swej łaski udzieli chwil mistycznych. Tylko wyjątkowe dusze mogą liczyć na te nadzwyczajne łaski. A więc o intensywnej, żarliwej miłości Bożej można marzyć, ale tymczasem trzeba mozolnie wyrabiać sprawiedliwość, czystość, łagodność, umiarkowanie. Takie ujęcie jest sprzeczne z doświadczeniem niektórych mistyków. Sprzeciwia się również takiemu rozumowaniu autor Obłoku niewiedzy. Czyż Maria Magdalena, którą przez wieki utożsamiano z Marią z Betanii, nie została przeniesiona z dołów moralnych na szczyty kontemplacji jednym żarliwym porywem miłości? Asceza z mistyką się przeplatają. Miłość nie jest kresem drogi, jest punktem wyjścia. Człowiek grzeszny, właśnie dlatego że jest grzeszny i słaby, rzuca się z miłością w objęcia Boże, zdaje się na Jego łaskę. Opieranie się na mocy Bożej już jest mistyką. Kto odnajduje Bożą miłość, znajduje w niej wszystkie pozostałe cnoty moralne. Święty Tomasz powie, że jak na poziomie naturalnym, pozachrześcijańskim, roztropność jest cnotą ogólną, obecną w każdej cnocie, tak na poziomie nadprzyrodzonym cnotą ogólną jest miłość. Kto zdaje się na boską miłość – caritas, dostrzega, iż jest ona forma omnium virtutum.
Jest z tego wniosek praktyczny: nie trzeba najpierw z wysiłkiem budować cnót moralnych, a dopiero po latach takiej gimnastyki przestawiać się na poziom nadprzyrodzony, na miłość. Zresztą, czy można kiedykolwiek zadowolić się własną doskonałością moralną? O ile prościej i łatwiej jest rzucić się od razu w ogień Bożej miłości – tej miłości się ofiarować, na nią liczyć, a o budowę gmachu pozostałych cnót za bardzo się nie niepokoić. Nie oznacza to, że one nie są potrzebne – bez nich miłość będzie tylko pozorną, pustą fasadą. Ale gdy ktoś rzeczywiście oddaje się prawdziwej miłości, jego pozostałe cnoty narastają same. Nie na darmo św. Augustyn wołał: Ama et quod vis fac! Autor Obłoku niewiedzy przypomina, że „jeśli prawdziwa miłość jest w tobie, wraz z nią równie prawdziwie, doskonale i świadomie posiadasz wszystkie inne cnoty” (12). Dlatego też poryw miłości rozwijany w bezpojęciowej modlitwie prostoty jest o wiele wartościowszy od wszystkich pokut, choćby najsurowszych, jak też od najserdeczniejszych rozważań nad własnym grzechem lub nawet nad ziemskim życiem Jezusa. Bo jedyna rzecz konieczna to miłowanie i chwalenie Boga dla Niego samego.
Kontemplacyjne jednoczenie się z Bogiem dokonuje się poprzez ćwiczenie trzech cnót teologalnych. Łączą się one razem w jednym porywie rozumu i woli. Można jeszcze mówić o dodatkowym ich wsparciu przez pokorę. Dlatego też niektórzy współcześni (np. B. Häring) chcieliby pokorę nazwać czwartą cnotą teologalną. Pokora ukazuje ludzką nieudolność, poskramia pelagianizm, otwiera na łaskę. Ostatecznie więc ma za przedmiot Boga. Nasz autor podkreśla z naciskiem, że miłość, która przebija się przez obłok otaczający Boga, zawiera w sobie pokorę. Nie trzeba zatem specjalnie pracować nad poszczególnymi cnotami, nie trzeba misternie, perfekcyjnie uprawiać swego duchowego ogródka. Miłość kontemplacyjna samoczynnie tego dokona. „Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak” (Mk 4,26–27).
Obłok niewiedzy jest dziełem bardzo dzisiaj popularnym. Świadczą o tym liczne wydania angielskie oraz tłumaczenia. Ta perła czternastowiecznej angielskiej mistyki ma w sobie coś bardzo świeżego i nowoczesnego. Nie straszy autor piekłem (poza jednym intrygującym obrazkiem, wziętym ze średniowiecznej demonologii), nie kładzie nacisku na Bożą sprawiedliwość. Nie ma tutaj sztywnej, jansenistycznej religijności szacunku. Autor jest zafascynowany Bożym miłosierdziem. Wzywa do żywej, serdecznej odpowiedzi na Boską miłość. Taka religijność jest pociągająca! Ma on wyraźne zrozumienie niebezpieczeństwa religijnego znerwicowania. Chrześcijańskie normy moralne są zdrowe, wyzwalające, ale gdy recepcja tych zasad bywa emocjonalna, rodzi to represję, uczuciowe zahamowania i wypaczenia. Autor Obłoku niewiedzy przestrzega przed uczuciową modlitwą, przed uświęcaniem się na siłę, przed praktykami pokutnymi, które stają się celem samym w sobie, wiodącym do autodestrukcji. Nie pozwala na neurotyczne trwanie w poczuciu winy. Nakazuje wyspowiadać się z grzechów, a potem pogrzebać je w obłoku zapomnienia, by na nowo szukać łaski, Bożej dobroci. Pisze językiem prostym, egzystencjalnym, niekiedy dowcipnym, nie męczy czytelnika słownictwem naukowym, choć dla dorobku ojców Kościoła i mistrzów scholastyki ma ogromny szacunek. Umie ze skarbu ich doktryny wydobyć nauki, które przystępnie wyjaśnia czytelnikowi.
Niewiele wiadomo o autorze Obłoku niewiedzy. Przypuszcza się, że był kapłanem, skoro na końcu dzieła udziela swego błogosławieństwa. Sam musiał być kontemplatykiem, trudno sobie wyobrazić, by mógł tak żywym językiem mówić o drogach Bożych bez własnego doświadczenia. Dzieło pisze około 1370 roku, kiedy to Chaucer pisał swoje Opowieści kanterberyjskie. Wnioskując z dialektu jego czternastowiecznej angielszczyzny, uważa się, że musiał pochodzić z północno-wschodnich Midlandów. Zapewne był wiejskim kapłanem, nieco obeznanym z życiem zakonnym, mającym grono dusz poddanych jego kierownictwu. Adresatem Obłoku był młody uczeń proszący o kierownictwo duchowe. Niewątpliwie autor orientował się we współczesnych mu sporach teologicznych dotyczących życia duchowego. Kontemplacyjne poszukiwania wzbudzały kontrowersje. Autor opowiada się za prymatem łaski w uświęceniu, omawia stosunek ciała i duszy w kontemplacji, z zapałem broni wartości życia kontemplacyjnego wobec – powtarzającego się zresztą w dziejach – zarzutu bezczynności. Odrzuca heretyckie wątki panteistyczne, którym ulegały ruchy beginek i begardów.
Zostawił kilka dzieł: The Cloud of Unknowing (Obłok niewiedzy), The Epistle of Privy Counselling (List o kierownictwie wewnętrznym), The Epistle of Prayer (List o modlitwie), The Epistle of Discretion in Stirrings of the Soul (List o rozeznaniu), oraz The Treatise of the Discerning of Spirits (Traktat o rozeznaniu duchów). Do tych dzieł należy dodać dwa przekłady: Deo- nise Hid Divinite, będące dowolnym tłumaczeniem głośnego dziełka Mystica Theologia Pseudo-Dionizego, oraz Benjamin, tłumaczenie książki Ryszarda ze Świętego Wiktora.
Ci dwaj pisarze wywarli największy wpływ na naszego autora. Pseudo-Dionizy był zapewne syryjskim mnichem żyjącym na przełomie piątego i szóstego wieku. Średniowiecze pomyłkowo wzięło go za Dionizego Areopagitę, o którym jest mowa w Nowym Testamencie (Dz 17,34). Cieszył się więc przez wieki ogromnym autorytetem. Głównym wątkiem jego myśli jest niepoznawalność Boga. Teologia zachodnia wolała określać Boga poprzez via positiva, przenosząc przymioty tego świata na Boga. Stąd określa się Boga jako najwyższe dobro, piękno, miłość. Teologia negatywna wychodzi od intuicji, że Bóg jest totaliter alius, całkiem inny, stąd lepiej o Nim mówić, iż jest nieskończony, niezmienny, niewypowiedziany. Gdy umysł kieruje się ku Bogu, napotyka obłok, którego przebić nie potrafi. Ten rodzaj uprawiania teologii bliższy był mentalności chrześcijańskiego Wschodu. Określano tam taką teologię jako apofatyczną, w odróżnieniu od teologii katafatycznej, pozytywnej. Dzięki jednak Pseudo-Dionizemu nurt apofatyczny nie był całkiem nieobecny w teologii, a tym bardziej mistyce zachodniej.
Ryszard ze Świętego Wiktora, zmarły w 1173 roku, był Szkotem; jako kanonik regularny spędził swe życie w Paryżu. Był opatem u Świętego Wiktora. Zostawił liczne dzieła z egzegezy, filozofii, teologii, psychologii i mistyki. Nasz autor czerpał z nich obficie. To Ryszard pierwszy pisał o nubes ignorantiae, obłoku niewiedzy, który oddziela człowieka od Boga, oraz o nubes oblivionis, obłoku niepamięci, który zakrywa odpuszczone grzechy.
Obłok niewiedzy wpisuje się w nurt czternastowiecznej mistyki katolickiej. Był to wiek niepokojów i wojen, kiedy rozpadał się jednolity dotąd świat chrześcijańskiej, zachodniej Europy. Między Anglią a Francją trwała wojna stuletnia, papiestwo najpierw przeniosło się gościnnie do Awinionu, by potem gorszyć świat katolicki schizmą zachodnią. Jednolity system myśli wypracowany przez trzynastowieczne summy pękał pod naporem nominalizmu i późnej scholastyki. Rozwijała się świadomość odrębności narodowych. Zakony ulegały rozprężeniu, czarna śmierć dziesiątkowała miasta. Ludzie tymczasem garnęli się do Boga. Niektórzy popadali w herezję. Wszyscy szukali przewodników duchowych. Mistycy opisywali więc swe doświadczenia. Starczy wymienić najwybitniejsze postaci. Litania nazwisk obejmuje cały wiek. Geograficznie sięga od Szwecji i Anglii poprzez Niemcy do Włoch: Mechtylda
(† 1298), Gertruda († 1302), Aniela z Foligno († 1309), Mistrz Eckhart († 1327), Jan Tauler († 1361), Henryk Suzo († 1365), Brygida († 1373), Katarzyna ze Sieny († 1380), Ruysbroeck († 1381). Do tego grona należy dodać szereg nieprzeciętnych Anglików: Ryszard Rolle († 1349), Walter Hilton († 1396), autor Obłoku niewiedzy († około 1370), Juliana z Norwich († 1413). Wcześniejsze postaci tego szeregu to ludzie związani z zakonami, ich nauka poparta jest głęboką teologią. W ostatnich dziesięcioleciach czternastego wieku rozprzestrzenia się cecha angielskiej mistyki: nieufność wobec abstrakcyjnej spekulacji oraz wobec tradycyjnego życia zakonnego. Pojawiają się świeccy mistrzowie życia wewnętrznego. Nie zawsze w klasztorach odnajdują poszukiwany klimat. Nie jest to jeszcze wrogość wobec intelektu, szanują oni wielkich scholastyków, ale odrzucają intelektualizm, w którym nie odnajdują odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Szukają bowiem Boga, a nie nauki czy erudycji.
Dla poszukiwania samego Boga autor Obłoku niewiedzy gotów jest odłożyć na bok doznania modlitewne, medytacje, nawet rozważanie barwnych dziejów Jezusa Chrystusa. Pośpieszna lektura Obłoku niewiedzy może zaniepokoić marginesowym potraktowaniem wcielenia. Chrystus, wcielone Słowo Boże jest dla nas drogą. Nie mamy innego Pośrednika. Czyżby autor, proponując całkowicie uproszczoną modlitwę, chciał pominąć Zbawiciela? Nie neguje on Chrystusa, nie przeczy, że rozmyślanie nad ziemskim życiem Jezusa, Jego męką, śmiercią i zmartwychwstaniem jest cenną praktyką – dla niektórych wręcz jedyną. Opracowane później ignacjańskie lub inne metody medytacji oswajają ze Zbawicielem, nasycają duszę Jego życiem. Samo jednak rozmyślanie nie wystarcza. Wpatrywanie się w Jezusa zachęca do naśladownictwa. A czyż nie ma sprawy bardziej frustrującej niż próba naśladowania Jezusa? Człowiek nie znajdzie w sobie dosyć sił, aby naśladować Boga-człowieka. Trzeba zatem iść dalej, zanurzyć się w łasce, pozwolić Bożemu życiu, by dokonało zaboru naszego wnętrza, by się w nas rozwijało. Nawet dla głośnego Tomasza Hemerkena à Kempis naśladowanie Chrystusa jest wątkiem drugorzędnym, niesłusznie przeniesionym z pierwszych słów książki na stronę tytułową dzieła. Autor Obłoku niewiedzy jest święcie przekonany, że „żaden człowiek nie może marzyć o kontemplacji, jeśli nie ma fundamentu w licznych, jakże zachwycających rozmyślaniach, (...) a to o własnej nędzy, o męce Pańskiej, o łagodności Boga, o Jego wielkiej dobroci i godności. Niemniej człowiek wprawiony już w rozmyślaniach musi porzucić je i usunąć w obłok zapomnienia, jeśli przeznaczone mu jest przeniknąć obłok niewiedzy między nim a Bogiem” (7).
Negacja wcielenia byłaby też zaprzeczeniem Mistycznego Ciała Chrystusa, Jego Kościoła obdarzonego naturą sakramentalną. Autor Obłoku niewiedzy z wielkim szacunkiem odnosi się do Kościoła. Wielokrotnie podkreśla, że modlitwa, do której zaprasza, zakłada stan łaski, a więc korzystanie z sakramentalnej spowiedzi, Eucharystii. Nie dopuszcza myśli, że modlitwa kontemplacyjna może podważać liturgię czy modlitwę brewiarzową nakazaną przez Kościół. Ciągle przypomina o potrzebie kierownictwa duchowego.
Niewłaściwe byłoby zatem dopatrywanie się związków pomiędzy bezpojęciową modlitwą prostoty Obłoku niewiedzy a technikami medytacyjnymi buddyzmu. Podobieństwo między chrześcijańską tradycją apofatyczną a duchowością Azji jest tylko pozorne. Autor Obłoku niewiedzy, idąc za via negativa
Pseudo-Dionizego, wzywa do jak najprostszej modlitwy, aby się otworzyć na rzeczywistość Bożą, na Tego, który jest samą Miłością, samym dawaniem. Dostrzega, iż zbyt ciężki bagaż pojęciowy może przeszkodzić w spotkaniu, dlatego nakazuje ten bagaż rozładować. Zapomnienie o sobie, nawet o swoim istnieniu, nie jest w systemie autora Obłoku niewiedzy negacją stworzenia, a więc i Stwórcy. Jesteśmy daleko od skrajnego apofatyzmu buddyjskiego. Chrześcijański apofatyzm wyrasta z nieporadności ludzkiego umysłu, który pragnie się przybliżyć do Boga. Azjatycki apofatyzm jest zaprzeczeniem wszelkiego racjonalnego poznania. Do tego sprowadza się epistemologia japońskiego systemu zen. Chodzi w nim o wyzwolenie z jasnych pojęć. Nie określaj niczego, niczego nie definiuj. „Nie myśl, patrz!”1. Zen rozbija kategorie pojęciowe. Akceptuje tylko egzystencjalne doświadczenie – ponadracjonalne, ponadintuicyjne. Ale doświadczenie czego? Nie mów czego, bo już wprowadzasz pojęcia. Po prostu: bądź wobec. I co dalej? Nic. „Zen niczego nie tłumaczy, zen po prostu widzi. Co widzi? Żaden Absolutny Przedmiot, tylko Absolutne Widzenie”2. Jest to filozofia poznawczego anarchizmu.
Cytowany przez Thomasa Mertona Zenkei Shibayama porównuje świadomość zen do lustra. Lustro jest bezosobowe i bezmyślne. Pojawia się kwiatek, odbija się kwiatek; pojawia się ptaszek, odbija się w lustrze ptaszek. Wszystko jest odzwierciedlone dokładnie, ale gdy rzecz znika, lustro pozwala zniknąć obrazowi – niczego nie pamięta, nie przyzwyczaja się do niczego. Czysta obojętność wobec bytu. Apofatyzm chrześcijański nie sięga tak daleko. Stara się tylko uchronić rzeczywistość łaski przed reifikacją pojęciową.
Jest jakieś pierwszeństwo dla doświadczenia religijnego. Najpierw przychodzi doświadczenie Boga, a potem dopiero refleksja teologiczna. Zachwyt jest pierwszy. Ważne jest w religijnym przeżyciu, by nie zatrzymywać się tylko na pojęciach i formułach katechetycznych, ale by iść dalej, do osobistego spotkania. Tego uczy Obłok niewiedzy poprzez modlitwę ponadpojęciową. Ale jest to zawsze spotkanie z Kimś – kto się objawił, zesłał Syna, który przyjął konkretne ograniczenia czasowe i historyczne, stał się człowiekiem, jest poznawalny poprzez pojęcia i wyobrażenia. Skrajnie apofatyczna miłość – bezpojęciowa, odrzucająca dane objawienia, odrzucająca charakter osobowy Boga, nie jest spotkaniem, a więc nie jest miłością – jest życzliwością wobec Próżni, jest obojętnym uśmiechem Buddy.
W chrześcijańskim spotkaniu z Bogiem dokonuje się, dzięki łasce, wejście w intymne życie Trójcy. Święty Tomasz nie zawaha się mówić tu o niby-doświadczalnym poznaniu Boga. Nie jest to oczywiście poznanie doświadczalne w rozumieniu nowożytnym, zmysłowym. Człowiek nie dokonuje eksperymentu z Bogiem. Próby nadania nowożytnego sensu Tomaszowej formule quasi-experimentalis cognitio musiały się zakończyć niepowodzeniem. Nie chodzi o jakąś nową władzę, o „bezpośrednią, ponadintencjonalną percepcję”
(A. Gardeil) ani o „pośrednią ponaddyskursywną wiedzę”
(R. Garrigou-Lagrange), ale o poznanie, któremu towarzyszy miłość. A to się dokonuje poprzez naturalne władze rozumu i woli. W ciemności cnót teologalnych poznanie i kochanie Boga łączą się w jedno. Kto się do Boga zbliża, może Go jakby smakować. „Skosztujcie i zobaczcie, jak słodki jest Pan” (Ps 34,9). Działanie Boga w duszy jest porywające. Dlatego scholastycy wyprowadzali etymologię daru mądrości, sapientia, nie od sapere – pojmować, ale od sapor – smak. Do smakowania Boga w prostej modlitwie kontemplacyjnej zaprasza autor Obłoku niewiedzy. Daleko stąd do azjatyckiej adoracji Próżni.
***
Oryginalny, średnioangielski tekst Obłoku niewiedzy został krytycznie opracowany przez prof. Phyllis Hodgson i wydany przez Oxford University Press. Tłumacz korzystał także ze współczesnej wersji angielskiej, której autorem jest anglikański duchowny Clifton Wolters. Z niej zaczerpnięty został między innymi podział na akapity. Pozwoliło to dać przekład wierny oryginałowi, a zarazem bardziej przejrzysty.
WOJCIECH GIERTYCH OP
1 Thomas Merton, Zen i ptaki żądzy, przeł. A. Szostkiewicz, Pax, Warszawa 1988, s. 54.
2 Tamże, s. 59.Boże,
ku Tobie otwarte są wszystkie serca,
ku Tobie zwraca się wszelka wola,
dla Ciebie nie ma ukrytych tajemnic –
błagam Cię,
tak oczyść zamiar mego serca
niewypowiedzianym darem swojej łaski,
bym mógł doskonale Cię kochać
i godnie wysławiać. Amen.
PROLOG
W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! Kimkolwiek jesteś, który posiadasz tę książkę (być może masz ją na własność, przechowujesz, zanosisz komuś lub pożyczasz), o to cię proszę i to nakazuję, z całą siłą i mocą, do jakiej zdolna jest miłość, byś z własnej woli i ze świadomym zamiarem nie czytał jej, nie pisał o niej i nie wspominał nikomu ani też nikomu nie pozwalał jej czytać, pisać o niej lub wspominać, jak tylko człowiekowi, który według twego osądu naprawdę i w pełni postanowił sobie podążać doskonale za Chrystusem. Podążać za Nim nie tylko w życiu czynnym, ale i ku najwyższym szczytom życia kontemplacyjnego, jakie zdobyć może doskonała dusza w śmiertelnym ciele dzięki łasce Bożej. Winien to być zatem człowiek, co do którego jesteś przeświadczony, iż od dawna ze wszystkich sił stara się poprzez swe życie czynne dojść do życia kontemplacyjnego. W przeciwnym razie z książki tej niczego nie pojmie.
Nakazuję ci ponadto i proszę usilnie, mocą władzy danej przez miłość, jeśliby ktokolwiek czytał tę książkę, pisał o niej lub wspominał, albo też słyszał, iż kto inny czyta ją lub wspomina, ty przykaż mu (jak ja tobie) zapoznać się do końca z tym, co czyta, mówi, pisze lub słyszy. Może się bowiem zdarzyć, że jakaś sprawa, poruszona na przykład na początku albo w środku książki, nie jest tam do końca opisana lub w pełni wyjaśniona w tym samym miejscu. Jeśli tak, być może mówi się o niej nieco dalej albo też przy końcu książki. Gdyby ktoś pojął tę sprawę tylko częściowo, mógłby łatwo zbłądzić. Aby zatem oszczędzić takiej omyłki tobie i innym, błagam cię, byś w imię miłości czynił to, co ci nakazuję.
Nie zmartwię się wcale, jeśli książki tej nie ujrzą nigdy ludzie o długich językach, pochlebcy, udający skromnych i wynajdujący uchybienia, plotkarze i gaduły, bajarze i zrzędy wszelkiego rodzaju. Dla takich pisać nie zamierzałem, niech zatem trzymają się lepiej z dala. Podobnie wszyscy owi uczeni (jak i nieuczeni), którymi powoduje jedynie ciekawość. Nawet jeśli w życiu czynnym są to dobrzy ludzie, ze spraw tu opisanych nie pojmą niczego. Inaczej ci, którzy – choć „czynni” w zewnętrznym sposobie życia – usposobieni są do kontemplacji dzięki wewnętrznemu działaniu Ducha Bożego i Jego niezbadanym zrządzeniom. Jeszcze nie bezustannie, jak to jest w przypadku dusz prawdziwie kontemplacyjnych, ale od czasu do czasu pragną oni doświadczać tajemnic kontemplacji. Jeżeli książka ta trafi do takich ludzi, powinna być dla nich – za łaską Bożą – wielkim natchnieniem.
Książka zawiera siedemdziesiąt pięć rozdziałów. W rozdziale ostatnim opisane są dokładnie znaki, dzięki którym dusza przekonać się może nieomylnie, czy Bóg powołał ją do tej pracy, czy też nie.