- W empik go
Obowiązek - ebook
Obowiązek - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 516 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Autor Obowiązku, Juliusz Franciszek Szymon Suisse, nazwany Juliuszem Simon, jest Bretończykiem z rodu. Przyszedł na świat w Lorient nad Oceanem Atlantyckim w dep. Morbihan, dnia 31 grudnia 1814 r. Kształcił się w szkołach w Lorient i Vannes. W bardzo młodym wieku rozpoczął już zawód nauczycielski, jako dodatkowo wykładający w kollegium w Rennes. W r. 1833, mając lat dziewiętnaście, już jako nauczyciel wstąpił do szkoły normalnej w Paryżu. Słuchał wykładów Wiktora Cousina, który z filozofii niemieckiej Leibniza, Hegla i Schellinga, oraz z platońskiej, złożywszy całość eklektyczną, berło filozoficzności od r. 1828 do 1840 we Francyi dzierżył. Zyskawszy po trzech latach pierwszy stopień w filozofii (agrege de philosophie) Simon otrzymał posadę etatowego nauczyciela w lyceum w Oaen. W roku 1837 w tym samym charakterze przeniesiono go do Wersalu, a w roku następnym powołano do Paryża. Cousin oceniając jego zdolności wyrobił mu tu urząd zastępczo wykładającego w Szkole Normalnej. W r. 1839 był już Simon professorem etatowym tej szkoły na katedrze historyi filozofii. W tymże roku jeszcze Cousin dopuścił go na katedrę swoją w Sorbonnie, którą sam był wykładami o historyi filozofii uświetnił. Ta gałęź umiejętności filozoficznej ma pierwszorzędne znaczenie dla eklektyków, jakimi byli i mistrz i uczeń: Si – mon też gruntownie znał swój przedmiot i chociaż wykłady jego nie należały do głośniejszych, nie porywały i nie zapalały, stały jednak na wysokości wymagań, i przez lat dwanaście trwania swego niemało się do oświecenia umysłów młodzieży uniwersyteckiej przyczyniły. W czasach tego szlachetnego prozelityzmu, który osnuwał się na wykładach Quineta, Mieheleta i Mickiewicza w College de France, Simon nie zwrócił na siebie uwagi umysłów więcej gorącemi zadaniami życia niźli nauką ścisłą zajętych; sam też od życia daleko się trzymał. Lecz przewroty polityczne, jakim Francya od r. 1848 ulegać zaczęła, oddziałały i na umysłowy spokój professora historyi filozofii. Jak wielu innych nauczycieli w College de France i Sorbonnie, podobnie i Juliusz Simon, do najmłodszego pokolenia należący, nie mógł się ustrzedz porównań, zestawień i alluzyj politycznych, które obywatelskim duchem swoim dobry nawet wpływ na młodzież wywierały: ale nie wszędzie dobrze widzianemi być mogły. Kiedy w grudniu 1851 r. Bonaparte, późniejszy Napoleon III, rozpędził przedstawicieli narodu, powięził ich i powywoził z Francji, nie mógł też w dążeniu do swoich celów zostawić na uboczu propagandy republikańskiej, która się z katedr w College de France i Sorbonnie wypromieniała. Niejeden kurs wtedy zawieszono, a między dotkniętymi zakazem był także i Juliusz Simon. W grudniu 1851 r. wzbroniono mu wykładów, a w styczniu 1852 r., gdy odmówił żądanej przysięgi, wykreślono go zupełnie z listy professorów w Sorbonnie. Odtąd nigdy już na katedrę nie wrócił, i normalny swój zawód nauczycielski wcześnie rozpocząwszy, wcześnie też zakończył, bo w 37 roku życia.
Usunięcie Simona z katedry w Sorbonnie spowodował nietylko duch jego wykładów, ale i rola polityczna, jaką za rzeczypospolitej lutowej poza katedrą odegrał. Nie była ona pierwszorzędną, wybitna; ale była szczerze republikańską. Simon obrany deputowanym przez departament bretoński Cotes du Nord (w lutym 1848 r.) wszedł do zgromadzenia konstytucyjnego, które-to tak niefortunnie organizowało czwartą w kolei czasu rzeczypospolitą we Francyi. Jak był umiarkowanym w filozofii, tak też pozostał umiarkowanym i w polityce: umysł jego nie mógł się czepić krańcowości. Na wielką dynamikę polityczną stronnictw ówczesnych mało i prawie wcale nie wywarł wpływu. Nie był istotnym mężem stanu, nie posiadał rzeczywistego talentu politycznego – i nie wybił się też na czoło stronnictwa, czego może spodziewano się po nim bacząc na siłę i zasoby umysłu. Jako deputowany oddał się zadaniom wychowania: najlepiej one do jego dążności duchowych przypadały, i powiedzieć można, że mając raz przed sobą otwarty zawód polityczny przeznaczonym był niejako na ministra oświaty. W r. 1848 przedstawił zgromadzeniu konstytucyjnemu opracowany przez siebie ogólny projekt urządzenia oświaty we Francyi. Zgromadzenie miało jednak zbyt wiele do czynienia z socyalizmem, który samo nieopatrznie rozzuchwaliło, zbyt oddane było trudom wojny domowej, która przez trzy lata tak zwanej rzeczypospolitej lutowej szarpała Francyę, aby się szczerze roztrząsaniu i uchwalaniu kwestyj tak arcy-pokojowych, jakiemi są sprawy wychowania poświęcić mogło. Projekt złożono do akt, a wybitniejsza rola Simona w zgromadzeniu skończyła się. Wiele dobrych myśli wypowiedział on na radach przedstawicieli narodu jako sekretarz kommissyi oświaty ludowej; myśli te odnalazły się w kilkanaście lat później w dziełku: L'Ecole.
Jako członek zgromadzenia ustawodawczego, w zakresie działalności czysto politycznej, odznaczył się Simon głównie w dniach czerwcowych podczas ruchu przedmieść, uśmierzonego przez Cavaignac'a. Zamianowano go wtedy prezesem komissyi, która w imieniu narodu miała po ukróceniu okazać miłosierdzie i przekonać się naocznie o wielkości strat i zniszczeń, o jakie przyprawiło ludność nieszczęsne powstanie socyalistyczne. Przedtem jeszcze należał do kommissyi organizującej pracę i ówczesna jego działalność, pobudziwszy umysł do stałego zajęcia się przedmiotem, wystąpiła później w formie literackiej – w dziełach i w wykładach publicznych (L'ouvriere, Le Travail, L'ouvrier de huit ans) – gdzie wytrwale i wynikowo bronił praw ludności robotniczej, wobec tolerowanej przez społeczeństwo ciemnoty, zaniedbywanego umoralniania, i nieoględnej przewagi kapitału.
Zgromadzenie prawodawcze w r. 1849, normalnie już na podstawie nowej konstytucyi funkcyonujące, wybrało Simona do rady stanu; zasiadł tu w oddziale prawodawstwa. Utraciwszy przez wybór ten mandat deputowanego, nie utrzymał się w roku następnym przy ponownych wyborach i z urzędowego zawodu politycznego zupełnie wyszedł. Kiedy go usuwano z katedry w Sorbonnie był już tylko professorem.
Teraz poświęcił czas swój na studya filozoficzne i prace piśmiennicze z zakresu filozofii moralnej. "Wypadki same wtłaczały myśl jego w głąb' własnej osobistości, i kazały mu w niej dobierać się do niepodległego ducha ludzkiego i jego praw moralnych. Pod nawałą-to tych wypadków, – które odtrąciły od życia publicznego większą część ludzi poprzedniej epoki, co zachowawszy uczciwość nie chcieli się nawet form jej społecznych wyrzec – powstał Obowiązek. W całem tem dziele przebijają się ślady owego pierwotnego wrażenia, któremu dusza zaraz po wypadkach grudniowych uległa. W czasie, kiedy prawa i instytucye rozwiewano na cztery wiatry, umysł filozofa streszczał w sobie i zatrzymywał niewzruszone pojęcia Obowiązku. Pocieszały one osobistość własną autora, rzucając zarazem promień jaśniejszy na mroczną rzeczywistość, która go otaczała. Obowiązek wyszedł w r. 1854 i od tego czasu do r. 1874 doczekał się jedenastu wydań. Przełożono go na język grecki. Jestto, że tak powiemy modlitewnik moralny – książka, nietylko do jednorazowego odczytania, ale i do przygodnego użytku przydatna. Wywody jej, mimo wszelkich zarzutów, zdolne są utrzymać w dzielności należytej te dane moralności, które w umysłowym stanie człowieka spoczywają i od przewagi pewnych pojęć w umyśle zależą. Taki pogląd na dzieło zalecił nam przyswojenie go na język polski.
Nietylko w książkach, ale i z mównicy nauczycielskiej, dorywczo zajmowanej, w formie odczytów publicznych, Simon objawiał ustawiczną wytwórczą działalność swego umysłu. Głośne i z zapałem nawet niekiedy przyjmowane były jego konferencye z filozofii moralnej odbywane w Belgii między r. 1855 i 7. W r. 1861 podjąwszy temat pracy i losu robotnika miał Simon szereg prelekcyj, w swoim czasie bardzo wziętych. Od wydania Obowiązku, który odrazu bardzo dobrze przyjęto, nie ustawał w pisaniu dzieł filozoficznych, w formie właściwej sobie, przystępnej, chociaż niezawsze dość zajmującej, a to wskutek pewnej rozwlekłości stylu, który nie posiada w sobie pożądanego ześrodkowania i jędrności. Najgłośniejszą i może najlepiej napisaną jest Robotnica; najważniejszą, najbardziej naukową – Religia naturalna (przełożona na język angielski). W tym czasie również powstał, pisany dla Francuzów przeważnie, traktat o Wolności. Uzupełnieniem Religii naturalnej jest pismo o Wolności sumienia. Wszystkie te dzieła powstały pomiędzy r. 1856 a 1859, oznaczając okres moralno-filozoficznej działalności Simona. Po tym okresie dopiero nastał czas działalności społeczno-piśmienniczej; do niego należą, oprócz trzech prac wyżej już wymienionych, jeszcze: Kara śmierci, Polityka radykalna, Szkoła, wszystkie pomiędzy 1863 a 1869 r. wydane. "W r. 1863 rozbudzający się duch publiczny, korzystając z wyborów ogólnych wprowadził do Ciała Prawodawczego kilka wybitniejszych osobistości nietrzymających z systematem napoleońskim, a pomiędzy niemi i dawnego professora Sorbonny. Juliusz Simon wzmocnił Opozycyę Pięciu, która od r. 1852 przez lat dziesięć w formach możliwych i takiemiż środkami broniła republikanizmu; wniósł do niej prawe dążenia spółeczne, czujność na nędze klassy robotniczej, przekonanie o potrzebie innej formyrządu dla Francyi, przeświadczenie wreszcie filozofa i myśliciela, że radykalnym środkiem poprawy ludu może byćjedynie tylko ludu tego oświata. W sześcioletnim okresie prawodawczym od r. 1863 – 69 przemawiał za wolnością myśli, za uregulowaniem pracy, za koniecznością wprowadzenia porządnej oświaty ludowej, na którą Francya od czasów wielkiej rewolucyi podziśdzień jeszcze nadaremnie czeka. W r. 1865, tłómaczącemu się zawsze –
i słusznie – brakiem prawidłowych środków pieniężnych, państwu – zaproponował zaciągnięcie pożyczki 140 milionów franków na kształcenie ludu. Propozycya ta ani przez władzę wykonawczą ani przez przedstawicieli narodu uwzględnioną nie została. Francya nie znalazła pieniędzy na oświatę, bo potrzebowała ich na armię. – Drugi-to raz już w politycznej zabiegliwości około oświaty i jej dobrodziejstw spotykał Simona zawód, którego gorycz wszakże złagodzić musiało samo przewidywanie niepowodzenia.
W r. 1869, kiedy już wywróżyć było można rozdział między Francyą a familią Napoleona I., wybrano Simona nanowo do Ciała Prawodawczego, a zpomiędzy licznych kandydatów republikańskich był on wówczas prawie najpopularniejszym. Obrały go naraz departamenta Żyrondy i Sekwany; Simon przyjął mandat od pierwszego. W nowej kadencyi prawodawczej dał się poznać z nowej zupełnie skony, jako rzecznik ulepszeń ekonomicznych. Podczas rozpraw nad swobodą handlu, w drugiej połowie stycznia 1870 r. zadziwił współdziałaczy swoich mową, w której złożył dowód cierpliwego nagromadzenia faktów i gruntownego przetrawienia przedmiotu; przemawiał zaś za swobodą. Na tej również kadencyi, która przez obrót dziejów z sześciu lat do kilkunastu miesięcy skrócić się miała, Simon zabrał wymowny glos za zniesieniem kary śmierci. Wyznaczono wprawdzie kommissyę do rozpatrzenia wniosku, ale kary nie zniesiono.
Wybuchnęła nierozważnie wywołana wojna francuzko-niemiecka. Klęska Sedańska wydarła Francyi resztę armii nieuwięzionej w Metz lub Paryżu. Napoleon zrzekłszy się udzielności osobistej w ręce cesarza Wilhelma, któremu w niewolę się oddał, utracił przez to i wobec samej Francyi możność panowania nad nią. D. 4 b… m… wniesiono detronizacyą i zrywając z ideą najwyższego przedstawiennictwa, jakoby w Ciele Prawodawczem tkwiącą, pod naciskiem opinii publicznej, ludu paryzkiego, przemożnych okoliczności, i własnej wreszcie aienawiści, wytworzono zamiast regencyi komitet, który samozwańczo – ale w danych warunkach nieuchronnie – ogłosił się Rządem Obrony Narodowej. Wszedł do tego rządu i Juliusz Simon i otrzymał w nim wydział oświaty i wyznań. Pozostał w oddziale paryzkim i przetrwał cały czas oblężenia w stolicyi Francyi. Czynności jego były żadne, a teka tylko nominalną. Podczas zaburzenia socyalistycznego w d. 31 października uszanowano jego osobę. Po kapitulacyi (28 stycznia 1871 r.) paryzki oddział rządu obrony narodowej powierzył Simonowi wykonanie dekretu nakazującego odbycie w całej Francyi wyborów do zgromadzenia narodowego, które miało pokój z Niemcami zawrzeć. Delegat pojechał do Bordeaux, gdzie wywiązując się z posłannictwa zadarł z Gambettą, przeciwstawiającym dekretowi paryzkiemu własny swój dekret. Gambetta stał po stronie wojny do upadłego; oddział paryzki, a w nim i Juliusz Simon, uważał przeciwnie, że się zadość już czci narodu stało, dobro zaś tego samego narodu wymaga zaprzestania walki. Jakoż wypadki poszły po myśli Simona. Zgromadzenie d. 1 marca potwierdziło umowę zawartą w Wersalu w d. 26 lutego przez Thiersa i Favra. Francya zyskała… pokój. Na dziesięć dni już przedtem Thiers mianowany naczelnikiem władzy wykonawczej rzeczypospolitej francuzkiej wziął do gabinetu swego Simona i oddał mu w zawiadywanie wydział oświaty i wyznań. Na tym urzędzie zostawał Simon od 19 lutego 1871 r. do 16 maja 1873 r.
Przez czas zostawania w gabinecie Thiersa Simon pracował usilnie nad poprawą wychowania publicznego; z wielkiej jednak liczby obmyślonych przez niego przekształceń niewiele za jego jeszcze ministrowania w życie weszło. (Już po jego usunięciu się wprowadzono parę szczegółowych reform, przezeń projektowanych). Winne były temu urządzenia francuzkie, które krępują ministra przez rady nadzorcze wychowania publicznego i początkującej sile jego należytej nie zostawiają dzielności; winne były również znowu przeszkody ogólnie politycznej natury. W całości organicznej projektu, jaki ułożył Simon, mieści się i oświata ludu bezpłatna i obowiązkowa i niezależność uniwersytetów, zbliżająca je do instytucyj niemieckich, i wprowadzenie większej żywotności i praktyczności do nauczania średniego, większej sprężystości do egzaminów przejściowych, uwzględnienie wreszcie jako niezbędnego czynnika wychowania publicznego – ćwiczeń gimnastycznych. Część tych przekształceń, dotyczącą szkół średnich, wyłuszczył Simon w okólniku z d. 27 grudnia 1872 r. Chciał on w lyceach i kollegiach zaprowadzić nowy rozkład nauk i samej pracy; chciał znieść (w części już tego dokonał) scholastycznoscią tchnące zadawanie tez łacińskich i greckich, zbytnią, a szkodliwą retoryczność, nadmierne zajmowanie ucznia przekładami; chciał naukę klassyczna, racy onalniejszą uczynić, a obok tak poprawionej, nadać prawa należne naukom przyrodzonym, geografii oraz umiejętności języków nowożytnych, (angielskiego i niemieckiego). Okoliczności wyżej wytknięte stanęły mu na zawadzie. Czas poprawienia stanu oświaty we Francyi teraz dopiero nadszedł, kiedy po wprowadzeniu konstytucyi republikańskiej naród znalazł się w warunkach normalnego rozwoju i, według wszelkich obliczeń, nieprędko, bez gwałtownych zewnętrznych bodźców, warunki te sobie odmieni.
Reakcya, która zwaliła Thiersa d. 24 maja 1873 r., w nadziei przywrócenia Burbonów, spowodowała na tydzień przedtem usunięcie się Simona. Czepiono się mowy, którą miał w Sorbonnie d. 22 kwietnia 1873 r. i niemogąc mu wybaczyć szczerego oświadczenia się za rzecząpospolitą, intrygami zniewolono ministra do wyjścia z gabinetu. Simon powrócił na ławy Zgromadzenia Narodowego, do którego był w lutym 1870 r. wszedł, a przez przyjęcie wydziału ministeryalnego należeć nie przestał. Zasiadając w lewicy umiarkowanej, działania jej popierał, mniej sam początkując niż aa innymi idąc. Powtarzamy, nie miał talentu iście politycznego, jakiego wybicie się na czoło w walkach stronnictw wymaga. W grudniu 1875 roku, kiedy wybierano dożywotnich członków Senatu rzeczypospolitej, ustanowionego przez konstytucyę z 25 lutego t… r., Simon znalazł się w liczbie 75 senatorów wyszłych z łona Zgromadzenia Narodowego. Na stanowisku tym zostaje obecnie.
W r. 1863 Akademia Nauk Moralnych i Politycznych obrała Simona członkiem swoim w miejsce zmarłego Dunoyera (autora: " De la liberte du travail" zm. 1862). Wybór ten był prawie jednomyślnym. W mniej dobrych warunkach wchodził Simon w grudniu 1875 r. do Akademii Francuzkiej; tu miał za sobą przewagę paru tylko głosów. Progi Akademii Nauk Moralnych i Politycznych otwarły mu w r. 1863 nietylko te dzieła z zakresu filozofii moralnej i filozofii porządku społecznego, które wyżej wymieniono, ale i prace czysto naukowe, których, jako historyk filozofii, będąc jeszcze professorem w Sorbonnie, dokonał. Znajdzie je czytelnik poniżej w wykazie wszystkich dzieł Simona.
Autor Obowiązku był przez pewien czas prezesem stowarzyszenia: Socieie des gens de lettres, istniejącego w Paryżu. W stowarzyszeniu tem nieraz głos zabierał i przemówienia jego na uwagę zasługują.
Remte des deux mondes pomiędzy r. 1840 – 1848 zamieszczała prace Simona obejmujące krytyki dzieł i pomysłów filozoficznych.
W r. 1847 był Simon jednym z głównych założycieli czasopisma La liberie de penser, w ostatnich zaś latach, już po roku 1870, występował jako naczelny redaktor dziennika paryzkiego Le Sieole.
W v. 1845 Ludwik Filip mianował go kawalerem Legii honorowej.
Dzieła autora Obowiązku oryginalne są:
1) Du commentaire de Proclus sur le Timee de Platon (1839, pisane na doktorat).
2) Etude sur la Theodicee de Platon et d'Aristote (1840)
3) Histoire de Fecole d' Alexandrie, 2 tomy (1844 i 5).
4) Manuel de philosophie (1847 – wspólnie z Saisset' em i Jacques'em).
5) Le devoir (1854).
6) La religion naturelle (1856).
7) La liberte de conscience (1859).
8) La liberte. 2 tomy (1859).
9) L'ouvriere (1863).
10) L'ecole (1864). (Przełożone na język polski 1866.)
11) Le travail (1866).
12) L'ouwrier de huit ans (1867).
13) La politique radicale (1868).
14) La peine de mort (1869).
15) La reforme de l'enseignement secondaire (1874).
Nadto Simon wydał z komentarzami własnemi:
1) Oeuvres de Descarłes (1842).
2) Oeuvres philosophiques de Bossuet (1842).
3) Oeuvres de Malebranche. 2 tomy (1842 – 7).
4) Oeures philosophiques d'Antoine Arnauld (1843).
Wypada tu jeszcze zaznaczyć współpracownictwo Simona w Dictionnaire des sciences philosophiqves Ad. Franck'a.
S. K.PRZEDMOWA AUTORA
DO WYDANIA JEDENASTEGO.
Filozofija, według tego jak ją, pojmują filozofowie, obejmuje ogromny obszar kwestyi oderwanych, które dotyczą zasad i ogólnych, wyników wszystkich innych umiejętności; ale ludzie światowi zwracając się do niej… ograniczają żądania swe do praktycznych rozwiązań mających za przedmiot obowiązki życia i przyszłość naszą po śmierci. Dla nich… filozofija mogłaby zmienić nazwę i przybrać miano religii naturalnej.
Czy człowiek jest istotnie wolnym, czy też rządzą nim fatalnie przesądy i namiętności? Jeśli jest wolnym, czy ma do spełnienia jakie obowiązki? Czy jest jakiś Bóg nad nim? Czy ten Bóg wdaje się w zarząd świata? Czy pozwala udawać się do siebie w troskach i niebezpieczeństwach? Czy wymaga modłów? Czy przygotowuje nam drugie życie poza grobem? Czego spodziewać się, czego obawiać mamy od tej tajemniczej przyszłości?… Oto są pytania, jakie świat zadaje filozofii, oto zagadnienia pospolite a zarazem groźne, jakie jej stawia.
Chce on dla każdego z nich odpowiedzi prostej, jasnej i wyraźnej. Jeżeli jest jakie, któregoby umiejętność rozwiązać nie mogła, chce, aby się do tego przyznała bez ogródki. Nie dopuszcza on ani subtelnych rozróżnień, ani zbyt wątłych analiz, ani dowodzeń ciemnych i naciąganych. Nie pozwala na wprowadzenie kwestyi wypadkowych, ani na wyciąganie zpoza tych wielkich i poważnych zagadnień, pytań innych, doniosłości mniej oczywistej, a do rozwiązania może wcale niepodobnych. Ma on jakiś wstręt od tego, co się zowie systematem, bo systemata zna tylko z ich przesady i rezultatów niedokładnych, a wie poniekąd, że wszystkie niszczą, się wzajem od samego początku filozofii.
Trzeba nieco brać świat takim, jakim jest, by następnie odwieśdź go od niektórych niedość dorzecznych antypatyi. Filozofija nie może mu się narzucać w swej własnej formie. Świat nie smakuje w abstrakcyach nie ma on czasu ich zgłębiać, i odwraca się od nich ze wstrętem. Filozofija winna ukazać mu się swą stroną użyteczną, a zamiast kazać mu oczekiwać na swe ostatnie słowo, wygłosić je z góry, położyć mu palec na ważność i nagłość swych wyników, a odrzucić cały przybór niezrozumiałych wyrażeń, rozpraw szkolnych, pytań nierozwiązalnych. Zyska ona natem. Nie jest ona powołaną do tego, by została umiejętnością szkolną, ona właśnie stanowi naukę życia. Byłoby to sprzecznością, iżby… mając potrzebę, prawo, obowiązek poruszania wszystkich zagadnień, od których zależy teraźniejszość i przyszłość społeczeństwa ludzkiego, – systematycznie ubezpożyteczniać się przez odosobnienie, przez dobrowolne zanikanie w poszukiwaniach historycznych, w drobiazgach psychologicznych, w rzekomych kwestyach transcendentalnych dotyczących początku i prawowitości naszego poznawania. Filozofowie narzekają czasami, że są niesłuchani. Czemuż nie przemawiają jedynym językiem, który możemy i chcemy rozumieć?
Powiadają, że stojąc na pospolitym poziomie, filozofija zmaleje, przestanie być umiejętnością najwyższą, i zamiast swobodnie poszukiwać prawdy, sama ulegnie słabości umysłów, nad któremi chce zapanować.
Obawa to płonna, niegodna.
Trzeba nasamprzód, porozumieć się o stopień popularności, do jakiej filozofija jest zdolną. Dałby Bóg… gdyby rzeczywiście można jej metody, dowodzenia i zasady przeprowadzić aż do najniższych warstw społeczności! Ale o rezultacie takim ani marzyć; a jeśli żądamy od umiejętności, ażeby się popularyzowała, znaczy to… iżby stała się dostępną umysłom ukształceńszym. Osiągnąwszy to, może będzie można pójść dalej, lecz przede wszystkiem należy zajść dotąd.
Nic w takiej walce nie tracąc, filozofija przez nią wzmocnić się tylko może. Nabierzeona w niej poczucia praktyczności, umiarkowania w sądach, trafności w spostrzeżeniach, jaką jedynie nadaje obycie się z ludźmi i sprawami świata. W całości opinii wspólnych, przyjętych w każdym wieku przez massę umysłów oświeconych, leży pewna siła, z którą sama nauka liczyć się musi. Siłą tą jest to, co nazywamy pospolicie rozsądkiem powszechnym. – Nie trzeba ani wielbić go służebnie, ani lekceważyć. W dniu, w którym Galileusz oświadczył po raz pierwszy, że ziemia się rusza, miał przeciwko sobie rozsądek powszechny: we dwadzieścia lat potem, nowa doktryna była już popularną, więcej niż popularną, wszechludzką, stała się cząstką dziedzictwa ludzkości, i zaprzeczanie jej byłoby pogwałceniem rozsądku powszechnego. Rozważny człowiek, nie czyniąc się jego niewolnikiem, nigdy się z nim nie rozstaje, chyba w ostatnim razie, i dokłada wszelkich usiłowań, by żyć z nim w zgodzie. Z tego stosunku między światem i umiejętnością, między praktyką i teoryą, wynikła niegdyś męzka i skuteczna doktryna stoicyzmu; i w tych-to może warunkach powstanie filozofija właściwa w naszych wzburzonych czasach.
Przywilejem jest filozofii pocieszać i umacniać. Kiedy ziemia nic już nam powiedzieć nie chce, wznosimy się z większą siłą ku wiecznej dusz naszych ojczyźnie; kiedy nam teraźniejszość umyka, chronimy się w świat myśli, kędy promienieje przyszłość. Ciemność tylko i chwiejność napotykamy w świecie faktów; światło i trwałość panują jedynie w sferze zasad.
Filozofija ma trojakiego, rodzaju wrogów: jedni gardzą nią jako bezużyteczną, lub bezwładną; inni ją wypędzają jako niebezpieczną. Darmo uchylać głowy: jeśli tylko jesteś filozofem, spotykasz tych trzech wrogów przed sobą. Pierwszym nie mam nic do powiedzenia.
Są to ludzie stawiający sobie za punkt honoru, to, by myśleć tylko o teraźniejszości, a rachować się tylko z materyą, nie zaglądający nigdy poza fakta; ludzie, których cała czynność umysłowa wyczerpuje się w kwestyach zarobku, którzy naukę cenią jako środek ułatwiający produkcję i handel, sztukę, jako dostawczynię zbytku i wygody w życiu, cnotę, jako warunek udostojnienia, który wreszcie w danym razie wymienia się na gotówkę.
Co się tyczy umysłów szczerych, pojmujących wielkość zagadnień filozoficznych, ale odstręczających się od filozofii z powodu jej granic, wyznaję, że nigdy słuchać ich nie mogłem bez smutku, gdyż ich niepokoje i cierpienia są we mnie. Za każdym krokiem uczynionym naprzód, zastajemy ciemności obok światła. Wiedza ludzka określona jest ciasnem kołem, za które ciekawość nasza wykracza. Chcielibyśmy: znać wszystkie przyczyny, a znaj dujemy tylko ich odrobinę; zgłębić przyczynę pierwszą, a zmuszeni jesteśmy wyznać, że ona jest niepojętą; wytłumaczyć dokładnemi formułami wszystkie obowiązki życia, a przychodzimy tylko do zasad ogólnych. Położenie to przykre; niema co zaprzeczać. Błąd naszych przeciwników polega na pogardzaniu tem, co mamy, z żalem zatem, czego mieć nie możemy. Dokąd się schronić, jeśli opuścimy filozofiję? Do sceptycyzmu? To śmierć. Jakto! Ponieważ natura boska nam jest niepojętą, mamyż odrzucać dowody istnienia Boga? Trzebaż być obojętnym na dogmat Opatrzności, dlatego, że drogi jej są nam w części zakryte? Jeżeli nie możemy przedłożyć ludziom stałych i niezaprzeczalnych prawideł życia, czyż idzie zatem, że głos sumienia nie zasługuje na posłuchanie? Uznajmy granice wiedzy ludzkiej, nie dlatego, by żalić się przed Bogiem na to, co nam odejmuje, ale – by mu dziękować za to, co nam daje.
Najstraszniejszymi wrogami filozofii, wyznaję, są ci, którzy jednocześnie występują jako wrogowie wolności, i którzyby radzi stłumić wolność u jej ogniska, to jest w sumieniu. Polemika ich przeciwko nam przywdziewa formę podwójną: raz zarzucają, oni wolności zboczenia jej; to znowu imają myśl wolną w jej spekulacyach najszlachetniejszych, i zazdroszczą jej tego nawet dobra, jakie iście zdolną jest wyświadczyć. My, wielbiciele wolności, którzy służymy jej bez względu na niebezpieczeństwa, jakie przedstawia, a dochowamy jej wierności we wszystkich jej kolejach… – my, powiadam, rozumiemy, iż można ją czynie odpowiedzialną za niemoralne lub bezbożne doktryny, które tak często przerażały lub gorszyły świat: ale jak to zrozumieć, by w imię doktryny spirytualistycznej, można rzucać się na filozofiję… ducha i moralność obowiązku? Czegóż chcecie od nas? Cóż to za ślepa nietolerancya, której czasy nasze nie znały już? Mało sobie ważą te umysły mroczne, że nauka otacza światłem prawdy pierwotne, że wolną wolę ludzką czyni niewątpliwą, że z powagą kreśli prawa moralności wiekuistej, że z siłą niezłomną przekonywa o istnieniu Boga, stwórcy i sędziego, że wszystkie umysły przejmuje nadzieją, więcej powiem, pewnością o nieśmiertelności duszy; im te nauczania są bardziej wzmacniające i trwałe, tem je z większą odpychają gwałtownością fanatycy: tak, jakby sami chcieli zagarnąć monopol dobra, i jakby cnota przestała być szczytną, jeżeli godzi się z wolnością sumienia i nabywa się… w imię rozumu!
Nie potrzebujemy już dziś, chwała Bogu, walczyć z takiemi przeciwnikami; znajdują oni obok siebie, w stronnictwie własnem, umysły prawe i szczere, które je nawołują do słuszności i rzeczywistości. Po usiłowaniach dokonywanych w wieku szesnastym przez myśl wolną, po potężnej szkole Kartezyusza, który za jednym razem ogłosił niepodległość rozumu ludzkiego i założył podstawy śmiałego a poważnego dogmatyzmu, – co to zbawiennym swym wpływem z tak wysoka panuje dotąd nad rozwojem wszelkiej wiedzyludzkiej – po rewolucyi francuzkiej, której wielki i trwały charakter polegał na postawieniu wszędzie wolności w miejsce przywileju, rozumu w miejsce tradycyi, – filozofija już bronić się nie potrzebuje.
Czego jej być może brak, to ukazania się więcej zblizka, udostępnienia się… odjęcia przez samą propagandę, swą wszelkiego pozoru do oszczerstwa przeciw sobie. Ona zyskać tylko może na wyjściu z obrębu szkoły i na objęciu nad rządem dusz tego wpływu, jaki jej przynależy.
Czemużby nie miała być wysłuchaną? Daremnie to lekceważyć filozofiję lub stronić od niej: prędzej lub później trzeba jej uledz; a ponieważ życie to lada chwila może być przeciętem, niepodobna nie zapytać siebie: Co to jest śmierć?
Możnaby wreszcie zrozumieć obojętność w rzeczach filozofii śród społeczeństw religijnych, każda bowiem religija ma swe rozwiązanie codo początku, przeznaczenia i celu człowieka: ale w naszych teraźniejszych społeczeństwach obojętność ta istnieć tylko może na powierzchni.
Jakąkolwiek wrzawa napełni nas świat tuteczny, nigdy nie będzie on tak głośnym, by w nas bezwarunkowo zagłuszył świat, drugi.
Czy wiecznym jest świat? Jeżeli nie, to czemże jest Bóg? Czy mięsza się on do rzeczy ziemskich? Czy wdaje się jedynie w wielkie wypadki wstrząsające ludzkością, czy też rządzi swemi stworzeniami, aż do najdrobniejszych bytu ich szczegółów? Czy może fatalność prowadzi nas? Zależymyż od naszych instynktów? Prawo obowiązku jestże złudzeniem lub prawdą: wynalazkiem ludzkim czy wyrazem woli Boga? Czem jest ta dusza, którą czujemy poruszającą się w sobie? Jestże to przechodni ogień, który śmierć zagasić ma, czy też pierwiastek nieśmiertelny, którego istotna przyszłość poza grobem? Oto są zagadnienia filozofii, których godzina naznaczoną jest w życiu każdego człowieka. Najzagorzalszy sceptyk znachodzi je kiedyś u śmiertelnej poduszki, ku pocieszeniu swemu lub rozpaczy, w miarę użytku, jaki czynił z życia.
Złą to będzie odpowiedzią: że kwestye te są istotnie największe ze wszystkich, ale że należy je usunąć, gdyż rozum ludzki niezdolnym jest ich rozwiązać. Trzeba być bardzo zuchwałym, ażeby tak bez dowodów i bez poprzednich studyów wygłosić nicość nauki ludzkiej: a kiedy ktoś podejmuje się utrzymywać, że człowiek skazany jest na nieprzezwyciężoną nieświadomość, to musi sam być bardzo zatwardziałym, aby mimo to znaleźć jakąś pociechę.
W gruncie jednak nie pociesza się nikt, i więcej znajduje się fanfaronów sceptycyzmu, niżeli sceptyków prawdziwych. Choćbyśmy nawet zdołali zapomnieć o śmierci, nie unikniemy jednak filozofii; ona gwałtem wdziera się w praktykę życia, a co ją zwraca ku niej nieustannie, to obowiązek.
W chwili działania, w okolicznościach ważnych, słyszymy w sobie dwa głosy: jednym jest głos interesu, który mówi do nas: Oto co ci da spoczynek, pewność lub bogactwo, sławę lub potęgę; drugim jest głos tak zwanego przez wszystkich obowiązku, który woła do nas: Zapomnij siebie! poświęć się! uczyń z siebie ofiarę!
Jeżeli niedowiarcy idą za głosem interesu, zgoda; ale z wiedzą czy bez wiedzy, kto wybiera obowiązek, ten ma wiarę, filozoficzna. Niemożna wierzyć w obowiązek niewierząc zarazem w Boga, w wolną wolę, w nieśmiertelność.
Nikt nie poświęciłby się… za obowiązek, gdyby obowiązek był instytucyą ludzką. Oddajemy mu spokój, mienie, życie, uznając, iż on pochodzi od Boga. Najniezaprzeczeńszym dowodem istnienia Boga jest życie i śmierć sprawiedliwego.
Takie są myśli, którym ulegałem, kiedym postanowił napisać krótki traktat o moralności dla ludzi światowych, a zwłaszcza dla umysłów oświeconych, które skłaniają się ku filozofii, nie odbywszy należytych jej studyów. Jakkolwiek skromne z pozoru zadanie to… czuję więcej niż ktobądź, ile ono było nad moje siły; ale szczerość moja i gorące przekonania znalazły uznanie. Tytuł mej książki uratował książkę. To wielkie i religijne imię Obowiązku broniło ją przeciw wrogom filozofii i przeciw własnej mej słabości.
Może to i właściwa chwila, by mówić ludziom o ich obowiązkach, kiedy oni w największej części zajęci są tylko swem prawem, a schodzą do pomięszania prawa z interesem. Nietylko charaktery rzednieją/pożądliwość się wzmaga, a wyrozumiałość zbyteczna idzie w ślad za powodzeniem; ale ukazują się teorye przeznaczone do uprawnienia w oczach ludzi wszystkiego, co obowiązek za godne potępienia uznaje. Słyszymy apologiję siły, rozróżnienie moralności na wielką i małą, wzgardę wolności, potępienie filozofii w ojczyźnie Abelardów i Dekartów, przekleństwa rzucane na rewolucyę z roku 1789 dokonaną w kraju, który ona ocaliła i ochrania dotąd.
Walczyłem przeciw tym bezbożnościom z całego serca mego ze wszystkich sił moich przez siedmnaście lat nauczania. Dzisiaj, poświęcam mojej dawnej, mojej wiekuistej sprawie, tę skromną książkę, którą radbym był mniej niegodną jej uczynić. Ofiaruję ją także mym dawnym słuchaczom ze Szkoły Normalnej i Fakultetu Literackiego. Znajdą tam oni naukę, którą studyowaliśmy razem – wówczas, kiedy miałem zaszczyt wykładać filozofiję obok mych mistrzów w tym wielkim uniwersytecie, tak spotwarzanym a tak szlachetnym.
Część pierwsza.
WOLNA WOLA.