- W empik go
Obóz klasyków - ebook
Obóz klasyków - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 215 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spór między starożytnymi a nowożytnymi, którzy z nich lepsi? –— nie od dziś się datuje.
Jeszcze za Rzymian pod Augustem starzy poeci mieli swoje stronnictwo prześladujące i oczerniające nowych poetów. Horacy należący do tych ostatnich, był jakby romantykiem ówczesnym; dość przeczytać list jego do Augusta (l., księga II.), aby się przekonać, iak sobie drwi ze starożytnych, zapytując, czy wiersze tak jak wino im starsze, tem lepsze:
Si meliora dies, ut vina, poemata reddit, Scire velim, pretium chartis an arroget annus?
A pisarz żyjący przed sta laty, czy ma być policzony do starożytnych, to jest wzorowych, czy między partaczów, to jest nowych pisarzy?
Scriptor adhinc annos certum qui decidit, inter
Perfectos veteresque referri debat? an inter Viles atque novos?
Sławny siedmnastego wieku filozof Kartezjusz poruszył to pytanie w dowcipny sposób: „Nie mamy żadnej rozumnej przyczyny–—mówi on –— przyznawać tak wielką zasługę starożytnym za ich starożytność. My to raczej powinniśmy nazywać się starożytnymi: świat bowiem starszy dziś niż za ich czasów, a doświadczenia nierównie więcej mamy niż oni”.
Argument ten, w którym filozof daje znaczenie wyrazom odnośnie do wszechświata, a nie do człowieka dziś żyjącego, pochwycono przed stu kilkudziesięciu laty we Francji i zaczęto zapuszczać się w coraz głębsze rozumowania, dowodząc, że jak dla jednych uznana powaga wszystko rozstrzyga, tak dla drugich własny rozum służy za powagę. Jedni też lubią powoływać się na starożytnych i dają się jak dzieci ojcom prowadzić; drudzy utrzymują, że starożytni należą do młodego świata, właśnie są nowożytnymi, a nowożytni, jako żyjący w starym już świecie, mają prawo nazywać się starożytnymi i stanowić właściwą powagę.
Pocieszne te subtelności, czepiające się znaczenia wyrazów, służyły potem za punkt wyjścia w długiej wojnie piórowej między stronnikami wzorów greckich i rzymskich, a obrońcami nowożytnej literatury.
Walka ta przeniosła się i do Wioch i do Anglji, gdzie najnudniej szemi rozprawami spierano się o pierwszeństwo to dla starożytnych, to dla nowożytnych. Pope najtralniej godził kłócących się, powiadając: "Nie przywiązujcie się ani do tego, co stare, ani do tego co nowe, ale umiejcie odrzucie fałszywe piękności, a podziwiać utwory z piętnem prawdy".
W rzeczy samej, wszystkie te spory rozstrzyga to wyborne zdanie; zapomniano jednak o niera, kiedy przed pięćdziesięciu laty wytoczyła się wojna klasyków z romantykami.
Jest to pierwszy spór literacki, jaki przeniósł się z za granicy i do naszej literatury. Dawniejsze spory z XVII. i XVIII. wieku nie dostały się do nas. Czemu? bo ani czasopism literackich nie było, ani też literaci nie tworzyli osobnego ciała. Nawet nie istniało nazwisko literata. Ten był ziemianinem, ten księdzem, ten kanclerzem, ten hetmanem, –— a jeżeli pisał, to nie w zamiarze, żeby być policzonym do tej lub innej szkoły. Właściwie koło literatów sformowało się dopiero na dworze Stanisława Augusta i utworzyło nową szkolę, która nie potrzebowała z literatami reprezentującymi dawną epokę republikańską, staczać walk na polu teorji, z prostej przyczyny, że zastawszy przysposobione umysły, miała opinię po sobie. Tamci szli w zapomnienie, ci używali wziętości i protekcji, dopóki przeciw tym nowatorom wyczerpanym już i zużytym, nie zaprotestował w piewszych dwudziestu latach XIX. wieku romantyzm.
Tradycja literatury Stanisławowskiej najuparciej przechowywała się w Warszawie i miała tam główny swój obóz, nad którym powiewała chorągiew dobrego gustu,
Jak Turcy Koran, tak oni narzucali swój kodeks gustu, którego cala estetyczna tajemnica zasadzała się natem, żeby nic takiego nie powiedzieć, coby się nie znalazło w pisarzach podanych za wzór dobrego smaku. Ktokolwiek zdobył się na niezwykłe wyrażenie, lub ze śmielszą, a mniej spowszechniałą myślą wystąpił, srodze bywał karcony przez tych arcykapłanów świątyni gustu, wprawdzie nie po pismach publicznych (nie lubili bowiem wdawać się w drukowane rozumowania), lecz na koteryjnych zebraniach, gdzie niemiłosiernie przedrwiwano wykraczających przeciw kodeksowi, a głównie w poufnych literackich korespondencjach, tworzących nieoszacowany materjał, dający poznać ich sposób sądzenia utworów romantycznej szkoły, a w ogóle stan literackich pojęć.
Szczęśliwy przypadek rzucił w mo je ręce kilkaset listów, obejmujących perjod najżwawszej walki między klasykami a romantykami, to jest od r. 1823 do 1830. Są to korespondencje samych koryfeuszów tak zwanego klasycznego obozu, a zatem wcale nowy dokument do tej epoki, którą gdyby chciał kto opowiedzieć, musiałby uciec się jedynie do broszur i artykułów dziennikarskich stronnictwa romantycznego –— bo jak wyżej rzekłem, klasycy, osobliwie; główne ich powagi, miały sobie za ujmę wstępować w polemiczną arenę. Prelekcje literatury Ludwika Osińskiego, tego Ulissesa klasyków, mogłyby także posłużyć za materjał; ale szanowny profesor nie wdawał się w żadne rozbiory, ani w sądy o duchu i dążności nowej szkoły, tylko dowcipnymi sarkazmami odprawiał tak Szekspira, Schillera, Byrona i wszystkie literatury obcych narodów, jak świeżo jawiące się płody litewskiego wieszcza. Pochwyciwszy dwa wiersze z Dziadów, sparodjował je:
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, Głupstwo było, głupstwo będzie –—
i był przekonany w zarozumieniu swojem, że już na wieki zabił i dzieło i autora.
Rzecz godna zastanowienia się, że między klasykami ludzie nawet wyżsi charakterem i oczytani uznawali powagę tej lekkiej głowy, mającej jedyny talent dobrego deklamowania wierszy, i wierzyli w jego zdanie, chociaż nie miał żadnego, jak w sybillińską wyrocznię. Z tej uważając ich strony, malują się oni nie jako klasycy zentuzjazmowani dla arcydzieł Grecji i Rzymu, których nawet dobrze nie znali, ale iako stronnictwo walczące pod sztandarem tradycyjnej powagi przeciw nowemu stronnictwu, które zrazu innym wzorom przyznając pierwszeństwo, dążyło do oswobodzenia się ze wszelkiej tradycji i powagi, co, jak wytłómaczył Mochnacki; pierwszy z romantycznych estetyków, miało być uznaniem się w swojem jestestwie, Ale gdy wtenczas nie było mowy o dalszych następstwach tego prądu, objawiającego się w młodem pokolenia, cały spór ograniczał się w szrankach literatury, i natem polu tak zwani klasycy, przy bardzo miernych zasobach nauki, a przy ogromnej dozie rozumienia o swojej nieomylności, potrójną ponieśli klęskę; pobiły ich utwory romantyków, któremi entuzjazmowała się opinja, pobiły polemiczne i estetyczne pisma, pobiły wypadki…
Epokę tej walki literackiej usiłują we wspomnieniach swoich łagodnie wystawiać stronnicy niegdyś klasycznego obozu, dowodząc, że umiano odrazu ocenić talent autora Dztadów, Ballad, Sonetów, Wallenroda, tylko powstawano na niefortunnych naśladowców litewskiego poety. Następnie, że choć się toczyły po salonach rozprawy o klasyczność i romantyczność, nieraz aż do łajań i gniewów dochodzące, jednak rozprawy te nie wychodziły za obręb salonu, nie miały rozgłosu i wpływu na zdanie powszechne, chyba o tyle, o ile młodsi romantycy chcieli sami robić je przedmiotem gazeciarskich artykułów.*) Tymczasem rzeczy szły nie tak gładko, jakby się zdawało z powyższych słów. Koterja kilku poetów z czasów Księstwa Warszawskiego, składająca się z ludzi zajmujących wy-
*) J. S. Dmochowskiego Wspomnienia od r. 1806 do 1830, w Warszawie 1858.
sokie urzędy, głośnych dawniej nabytą sławą, miała się za jedynie godnych i uprzywilejowanych mieszkańców Parnasu, tak dalece, że wprzód jeszcze nim romantyzm u nas się zjawił, oni stojąc na szczycie rymotwórczej góry, każdego śmiałka wdzierającego się w ich szaniec,- niemiłosiernie spychali na łeb na szyję. Przywłaszczywszy sobie monopol rymów, przedrwiwali calą generację młodych pisarzów i potępiali ryczałtem, nie odróżniając nawet tych, co zaświecili lepszym talentem. Satyra pod napisem Nowy Parnas, wymierzona na młodych poetów, uderza najzajadlej na Antoniego Góreckiego, który rzeczywiście więcej miał ognia i czucia, niż te snzenery parnaskiego zamku. Nie poznano się na nim, a może dlatego, że się poznano i obawiano o swój monopol, skartaczowano go takimi rymami:
Góreckil ciebie pierwszym nowy Parnas
, ilu poetów za twą sławą goni.
Ta następuje cała litanja młodych pisarzów, z których każdy dostał po palcach, ale którzy, o ile sobie dziś przypominam, nie pisali gorzej od monopolistów, a więcej może od nich mieli świeżości. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby ta satyra wychodziła z fałszywego punktu widzenia; owszem, początek jej wy-
*) Uważałem to, że klasycy nie mogli przebaczyć Litwinom, że się rwali do polskiej poezji; ciągle im wyrzucali ich pochodzenie pińskie lub smorgońskie. Niesłychany monopol w sferze umysłowej!
borny, uderzał w tę manję wierszowania napastującą naszą młodzież, manję, która zawodnym najczęściej laurom parnaskim poświęca zdolności, mogące się lepiej przydać w jakim pożytecznym zawodzie:
Cóż to, czy mato cudów widzieliście jeszcze? Całaż to młódź sarmacka zamieni się w wio-
[szcze,
I wieczny cios zadając prozie Słowianina, Najpospolitszą nawet rymem poprzecina?
Można sobie wyobrazić, jakie oburzenie się, jakie gniewy powstały w gronie tych powag, kiedy zjawił się ów dziwotwór romantyczny, do którego zaraz przystosowano początek listu do Pizonów: