- W empik go
Obrazki - ebook
Obrazki - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 265 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
( L. Straszewicza
1907.
MAŃKA
Zakrapiając ciężkie czasy, likierami i węgierskiem, siedzieliśmy sobie w kółku niewzruszenie fliisterskiem i gadali o tych sprawach, co wstrząsają kraj dziś cały: bezrobocia… rewolucje… wolność… hasła… ideały…
Czasem pękła dykteryjka, czasem żarcik padł niechcący, lub raz poraz z błahych słówek wyniki nagle spór gorący. Przytłumiały go czemprędzej nowy figiel lub butelka…
A na dworzu… na ulicy była cisza jakaś wiolka… Zamarł handlu rozgwar zwykły, zmilkły wrzawa i turkoty i nad miastem zawisł całun bezczynności i martwoty, jakiejś strasznej, nieruchomej… z swej głębi tajemniczej, tem potwornem wszechzamarciem zda się, głucho grzmi i krzyczy i ogłasza dzwonem dziejów, że pod głazem śmierci, skrycie drzemie lawa… a w niej nowe przegryza się na świat–życie…
Jeden z grona był markotny i coś dumał na uboczu:
Czy się podpił, czy obraził? Coś mu złego patrzy z oczu; humor lic mu nie rozjaśnił, ani ust nie rozkołysał…
Dziwak – czasem ma napady; pono niegdyś wiersze pisał. „ Mówią, rewolucjonista, gdy mu bogi były wrogiem, nim ożenił się z posagiem, był podobno – demagogiem.
Posypały się żarciki w stronę Stacha marzyciela:
– Pajże pokój tej zadumie i nie marnuj nam wesela.
Robak gryzie, to go zalej: z ciężkich czasów drwij, kolego, i miast wzdychać, stokroć lepiej „ palnij nam co–wesołego…
Rozbudziły go te słowa – wyszedł z kąta… przetarł czoło – siadł przy stole biesiadniczym nawet zaśmiał się wesoło, schwycił flaszkę, o kant stołu trzasnął i odłamał szyjkę, nalał, wypił i tak… zaczął:
Opowiem wam – dykteryjkę… Bardzo śmieszna… słowo daję… Z owych czasów. Pal je licho…
Na ulicy było wtedy, jak dziś – pusto, jak dziś – cicho… Nie szemrały ludzkie gwary, nie kłóciły się turkoty i nad miastem leżał całun bezczynności i martwoty…
Przypomniało mi się właśnie. – Przeszłość błysła przed oczami.
Było temu lat piętnaście…
Była młodość z porywami! orle skrzydła, bezmiar pragnień, wiary w siły i nadziei, i ogromna w młodem sercu chęć do pracy dla idei…
Wychowała nas Warszawa: stara macierz, dobra macierz!
Uczył kochać, czuć i myśleć, jej pamiątek święty pacierz; do głowiny miód przekonań kładła skrzętna książka-pszczółka, a do czynu, do.,robo-yr zaprawiały kółka, kółka…
Było kółek co niemiara, różnej barwy i odcienia: Trzech berbeciów z drugiej klasy – już się bierze do zrzeszenia; już gotowa konspiracja w tor-nisterku szkolnym skryta…
Młodzież czyta Mickiewicza, i Spencera także Czyta; czasem Lassal wpadł do ręki… lub za serce Liebknecht chwytał…
W wyższej' klasie kilku nawet znało Marxa i – "Kapitał"
Wszyscy jednak:. starsi, młodsi, skosztowawszy tego chleba, przetrawili jedno hasło, że coś w życiu "robić" trzeba; że są pono wyższe cnoty nad karjery złotą cnotę!
No i garstka z ławy szkolnej poszła w życie – na "robotę"
Poszła na wieś… nieść pod strzechę niekłamanej karm oświaty; do miast weszła, gdzie zgrzytami mówią kotły i warsztaty, i dotarła do podziemi, gdzie o łono skały twardej uderzają piersi ludzkie, grzmią kilofy i oskardy
Wzięła z sobą młodość, zapał, wiarę w tryumf swego dzieła – cały impet poświęcenia… Weszła w wir i – utonęła…
Przeminęły dwa… trzy lata – a na fali cisza głucha.
Raz po razu gdzieś tam tylko coś się pieni, coś wybucha. – I znów cisza…
Czasem bańka na powierzchni się zabieli.
Ktoś wypuścił dech ostatni, tamten ustał, tego „wzięli.” Inny wyparł się sztandaru i wypłynął nad odmętem; piąty został dyrektorem, a dziesiąty – prokurentem!
Mnie los rzucił na bruk szary, do wielkiego fabryk miasta, co tysiącem łbów dymiących, jak czerwony las wyrasta i miljonem wre warsztatów, i w kotlinie swej olbrzymiej, od rozświtu do wieczora warczy, zgrzyta, huczy dymi…
Prawił do mnie ten zgrzyt dziki swe ogromne epopeje: jak z potwornej tej gardzieli co dnia skarbów nurt się leje; jak się wzbija coraz wyżej zadymiony Iob komina; jak tam w górze coraz jaśnieje a tu w mrokach śpi nizina; jak rozpacznie wśród lepianek, na podmiejskich chat podwórkach.
Ot, zupełnie, jakbyś czytał w piekle Danta lub w–broszurkach…
I wkroczyłem w mrok ten gęsty, niosąc pierwszą skrę kaganka…
Na przedmieściu, wśród wertepów, była sobie-tam lepianka, a w lepiance izb kilkoro, a w tych izbach ludzkie mrowie: chudy bariog przy barlogu szare ludzkich nędz pogłowie.
Zamieszkałem w tej lepiance, skromnym "kąlein" w izbie tkacza i w dziewiczej onej ziemi rozpocząłem trud oracza…
Powiadałem tej biedocie różne dziwy o jej doli; rozpalałem skry pożądań, rozdrażniałem to, co boli i uczyłem strasznych rzeczy o tym ślicznym ludzkim ładzie…
Aż dziwował się tkacz stary i szedł pomruk po gromadzie; aż niekiedy pięść zachrzęści lub łza bolu z ócz się stacza…
Lecz najczulej to słuchała płowowłosa coria tkacza.
Zawisając na mych ustach swojem jasnem szczerem okiem, pożerała „pana Stacha”' rozkochanym swoim wzrokiem.
Pan Stach plótł o „ nadwartości” i o prący wyzwalaniu, a dziewczyna zasłuchana śniła bajkę o kochaniu.
Mówił jej o nienawiści i o walce w imię chleba – a biedactwu wciąż się zdaje, że i kochać także trzeba.
Dawał książki do czytania nad któremi aż trza szlochać,chciał nauczyc wielu rzeczy, a nauczył tylko… kochać
Kazał główkę trzymać dumnie i czuć godność pracowniczy, a Marynia przed paniczem ma pokoręniewolnicy…
Lecz dla innych dumna za to, niedostępna niby skała, czasem straszna…
Wie coś o tem Jaś Stolarczyk, świszczypała. Wie i niemezyk, buchalterek… młode chłopię głalkolice, jaką zawsze ma odprawę na ulicy i w fabryce…
Wiedzaą i kacze, przędzalnicy… hardość Mańki nie nowina! Ani dostąp, ni pofigluj, ni pocałuj
Mur dziewczyna!
Farbiarz Franek, eo zarabia, jakby majster, rubli siła… spostrzegł także, że dziewczyna bardzo mu się odmieniła; że ją gniewa jego miłość i o ślubie, każda wzmianka… 1 z podełbazaczął patrzeć – na przybłędę, tego… panka.
A pan Stacho rządzi Mańką i zaprawia do działania…
Tam rozrzucisz proklamacje, tu odwołasz dwa zebrania, ztamtąd wciągnąć trza „szpinerki” tutaj?ostrzedz." ówdzie „schować” tam założyć nową kasę… atu kółko uformować.
Malika leci, Mańka niesie, a za Mańką tylu śpieszy… Wre „ robota” rosną siły… głuchy pomruk mknie po rzeszy, niewidzialny polip wrzenia straszne ssawki swe roztacza, grozi, szemrze, grzmi…
Stanęła raz przedemną córka tkacza…
Zapuchnięte miała ślipki, a w nich jakiś błysk ponury… Krągła pierś jej falowała, zsunęły się brewek sznury, dion kurczowo mnie fartuszek i drzą usta, jak ze strachu. Znać, że walczy, że się waha… aż szepęła:
– Panie Stachu! Załatwiłam dzisiaj wszystko. I ci pójdą, bonio chcieli, Hasło wyjdzie od zecerów; zaczną zaraz po niedzieli. Wiedzą wszyscy i Czekają…Z nami pójdą i sąsiedzi… Tu umilkła…
– Panie Stachu, jutro moje zapowiedzi… branek nagli… Ojciec mówi, że to lepiej; niż za tkaczem… Co ja biedna teraz pocznę?
I wybuchła głośnym płaczem…
Coś targnęło mnie za serce, jakby ostry szpon w nie wbito i szarpnięto,..
Mańka za mąż? Mańka za mąż? Sen-li… czy to straszna jawa?
Ten duch młody, porywami uskrzydlony; tu stostrunna ludzka harfa z ledwie zbudzonemi tony!
Ten kawałek mojej duszy, gdzie się snów mych pasma winą.
Ta ogromna bohaterka w szarej świtce pod chuściną…
To coś moje… to coś nasze, to Coś wielkie tęgo ludu ma zejść w mroki, w szarość, w nicość, gdzie kres wzlotów, marzeń, cudu!
Wziąłem Mańkę za rączynę Listek w mojej drzała.
– Koechasz-że go? – zapytałem.
– Nio – odrzekła i załkała. Pogłaskałem ją po buzi, co spływała łez kryształem.
– Więc nie wychodź za mąż – rzekłem… – i nie trymarcz swojem ciałem… Ho ten związek nie da szczęścia, zbruka serce, skala duszę.
Popatrzyła na mnie smutnie i szepnęła z mocą: "Muszę"
– Musisz? Dziecie! Któż śmie musić kochania serce czyje?
– Muszę… muszę, bo powiedział, że panicza on… zabije.
Była cisza. Straszna cisza, jak przed gromów kanonadą i majowy wstał poranek z twarzą, zda się, trupiobladą.
Nie ozwała się ulica swą codzienną handlu wrzawą i z kominów dym… girlandą nie wytryskał błękitnawa.
Gwizdków akord przeraźliwy nic zwiastował przebudzenia, i w tę ciszę zasłuchane drżało miasto z przerażenia…
Nagle zerwał się huragan i rozwichrzył ludzkie fale:
Zaroiły się ulice i zawyły w dzikim szale!…
Popłynęło straszne mrowie bez pamięci i bez laelii, ślepym pedem naprzód, naprzód,.jak lawina wodospadu!…
Szedłem z tłumem… Zrazu przodem, by bezładne sprawiać szyki i hamować skinieniami rozhukania rozpęd dziki!
Wszak mnie znają, wszak, bywało, mych rozkazów każdy słucha…
Nie zawiodą, posłuchają promienistych haseł ducha.
Wszak to karny, zwarty szereg, to tłum człowiek, nie tłum-zwierzę! Tak głosiły wszystkie księgi i programy na papierze..
Prześcignęła mnie lawina i wydarła się mej sile!… Poszła dalej rozhukana, ja zostałem gdzieś tam w tyle!…
Łowię uchem szum jej biegli; ścigam okiem głów jej morze….
Nagle… Co to? Wrzask potworny, ryk i łoskot… Boże! Boże!
Słyszę jęki i przekleństwa… krew rozpryska na kamienie i okropny krzyk dokoła:..Biją!… Burzą cudze mienie!"
Biegnę, wołam, błagam, grożę!… Nie słuchają mego głosu!
Pędzi żywioł rozpętany wśród krwi, jęków i chaosu!…
Depcze, zmiata, co spotyka, straszny, wściekły, rozszalały…
Załamałem z bólu ręce…
Właśnie grzmiały pierwsze strzały… Powiał straszny wicher świstów. Padł trup jeden, drugi, trzeci…
Tłum się łamie, pęka, zrywa, pierzcha, leci, leci… leci…
Zawichrzony i skłębiony, bez pamięci, nieprzytomnie – miażdży własne swoje członki i przelewa się koło mnie…
Krzyk, jęk, świsty, klątwy, łkania!… Nagle w zgiełku i chaosie usłyszałem głos niewieści, a co drgało w owym głosie, nie wypowiem: rozpacz, trwoga, tysiąc różnych drgnień w rozterce, wycie lwicy, jęk anioła – jakiś bezmiar jakieś serce…
I w tej chwili tuż przedemną obraz bólu i przestrachu – z rozwartemi ramionami staje Mańka:
– Panie Stachu!
Krzyk urwany – strzał ostatni dla mych piersi przeznaczony…
Głupia kula!… Padła Mańka u mych stóp, jak kłos skoszony…
Rok przeminął… Z nim minęły młodej duszy lwie rozmachy.
Przynęciła inna dola… inne blaski i zapachy… Przyszła „trzeźwość” i „rozwaga.”' rozbrat życia z ideałem… Sytość, spokój, narzeczona i – posada… Sfilistrzałem
Był pochmurny dzień wiosenny: wicher stęka deszczyk chlapie…
Po obiedzie – pan prokurent odpoczywał na kanapie – i ot marzył o swej doli, co na świetne weszła szlaki – i o bredniach ideowych, w które bawią, się – sztubaki…
Jeszcze miesiąc – pójdzie Stadio z panną Lolą do ołtarza…
Nagle haias. W przedpokoju lokaj z kimś się przekomarza, niechce wpuścić,… glos podnosi… Pewnie żebrak… Któż być może?