- W empik go
Obrazki z pożycia dobrej rodziny: powieści dla grzecznych dzieci - ebook
Obrazki z pożycia dobrej rodziny: powieści dla grzecznych dzieci - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 229 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielka była radość w domu państwa Krasnołęckich, – albowiem najczulsza żona, najlepsza z matek po śmiertelnej dziś pierwszy raz wstawała chorobie. Dwa tygodnie trwało niebezpieczeństwo, podczas którego sami nawet lekarze rozpaczali, a rodzina lada chwila najokropniejszego spodziewała się ciosu. A gdy nareszcie Bóg miłosierny łaskawie spojrzał na niewinne dziatki, które już już miały stać się sierotami, i gdy w nieskończonej Swojej dobroci oddalił stojącego nad łożem chorej anioła śmierci, ileż jeszcze dni cierpienia i niedoli, zanim osłabiona okrutnem wysileniem mogła o tem pomyśleć, iżby znowu dzieci swoje jak dawniej przypuściła do siebie i nierozłączną była ich towarzyszką.
Nadszedł przecię dzień pożądany, w którym godny lekarz pozwolił zwolna powracającej do zdrowia pani Krasnołęckiej podnieść się i w wygodnym spocząć fotelu.
Ależ i ta radość nie była bez przykrego uczucia. Pan Krasnołęcki, który od kilku już tygodni odbyć miał ważną bardzo podróż do Berlina, i którego choroba jedynie żony od wyjazdu wstrzymywała, nie mógł się już dłużej ociągać, i widząc wszelkie niebezpieczeństwo minione, polegając zresztą na zapewnieniach lekarza, poleciwszy żonę z dziećmi Bogu i pieczołowitości dobrej i wiernej sługi, nie bez ciężkiego obawą serca dwoma dniami wprzódy puścił się w drogę. Kochający więc i kochany Mąż i Ojciec nie mógł bydź przytomnym pierwszemu podniesieniu się z łoża cierpień drogiej matki swoich dziatek.
Dzieci jednak umyśliły zrobić ukochanej Mamie niespodziankę. Zaledwie dzień zaświtał, dwunastoletni Jasio z óśmioletnim Bronisiem wyszli do ogrodu, aby tam, jakie tylko najpiękniejsze nadarzą im się kwiaty, w zgrabny uwiązać wieniec. Dziesięcioletnia Izabelka, jako skrzętna gosposia, została w domu, już to dla lepszego dopilnowania mamy, już też aby wszystko w bawialnym pokoju jak najgustowniej urządzić. Miło to było patrzeć na roskoszną dziecinę, jak z poważną minką w każdy zaglądała kącik, jak schlujną ściereczką zewsząd kurz ocierała, jak odsunąwszy które krzesło o parę cali w bok, zaraz na kilka kroków się cofała, żeby zobaczyć czyli też tak nie wygląda porządniej. Potem zajrzała do kuchni i poprosiła kucharkę, żeby dziś lepszy zrobiła buljonik dla mamy niźli wczoraj, – bo był zbyt słony, a mama go między dzieci rozdzieliła; – następnie zaś usiadła przy drzwiach sypialni, aby za najpierwszej przebudzeniem się chorej bydź jej na rozkazy usłużną. .
Dzień był pogodny, jesienny; – słońce ostatniej jeszcze dobywało siły, żeby ocieplić ziemię, a dobroczynna rosa odświeżała ostatki kwiatów w pobliskim ogrodzie.
Nie trudno więc było Jasiowi i Bronisiowi o wieniec, jaki tylko spóźniona już cokolwiek pora roku nastręczała. Narwali piękne astry, malwy a nawet i lewkonii trochę, co się jeszcze zostały, i pełni rozmyślania, jakby to najlepiej uczcić kochaną Mamę, wracali do domu. "No, i coż teraz zrobimy? rzekł Broniś, gdy już blisko byli bramy. Żeby to… jeszcze były kwiaty z cukru, pamiętasz, jakie my to widzieli u cioci Boguckiej póki jeszcze w Warszawie mieszkała; – ale takie kwiaty; – będzie się Mama gniewać, że jej pokój zawalamy?
– Nie będzie się Mama gniewać, odrzekł Jasio, i wziął braciszka za rękę. Czy ci się zdaje, że dobra nasza Mama na podarunki uważa? Mamę cieszy, kiedy widzi że ją kochamy, i żebyśmy radzi byli sprawie jej jaką przyjemność, że jej dobrze życzemy i że kontenci jesteśmy z jej powrotu do zdrowia.
– Masz słuszność, Jasiu, powiedział zawstydzony nieco Broniś. Ależ trzeba przynajmniej co powiedziec, a ja tyle jeszcze nie umiem co ty, bo też i tylu się jeszcze rzeczy nie uczę. Żebym się choć jakich wierszy na pamięć…..
– Niepotrzeba i wierszy; wszakże wiesz, że Mama nie bardzo lubi, gdy które z dzieci jak papuga w Imieniny albo na Nowy rok przed nią stanie i piąte przez dziesiąte zacznie pleść o rzeczach których samo nierozumie. Czyś już zapomniał co mi powiedziała Mama w ostatniego Śgo Bonawenturę, w dzień imienin Ojca?
– O, pamiętam! Nieprawda? coś ty przepisał ogromne jakieś wiersze z tej wielkiej zielonej książki, która leży u Mamy na stoliku, a Mama kazała ci Ojcu ich nie oddać, a lepiej napisać choć kilka słów z własnej głowy, bo mówiła, żeś już dość duży chłopiec, i że wstydem byłoby, gdybyś sam nie potrafił Ojcu powiedzieć życzenie. O pamiętam! jakżeśmy ciebie wtenczas z Izabelką żałowali, żeś napróżno tyle dni się mozolił, bo wiersze były pięknie przepisane, a jaki papier śliczny od Zalewskiego, z aniołkami w około!….
– Nie było czego żałować, bo Mama miała słuszność, a Ojciec powiedział, że i to com sam napisał nieźle mi się udało. Ale widzisz, Bronisiu, że zamiast przyjemności przykrość może byśmy Mamie dziś wyrządzili, gdybyśmy zechcieli jakie wiersze zadeklamować. Najlepiej bez żadnego namysłu wprost od serca powiedzieć co się czuje, a ponieważ ty mówisz, że ci to będzie za trudno, tedy ja, jako starszy brat, ciebie zastąpię i powiem za nas wszystkich. Zobaczysz że i tobie tymczasem przyjdzie co do głowy……
– Ej, mnie nic nie przyjdzie, już ją wiem; – to też ja chyba zapłaczę…..
– A więc płacz, jeśli ci się na to zbierze, i to nie zaszkodzi. Wiem, jak raz mówił Ojciec, że czasem jedna łza bar – dziej jest wymowna niż najpiękniejsze słowa.
Tak rozmawiając weszli do pokoju, w którym siedząca przy drzwiach Izabelka palcem do ust przyłożonym dała znak, aby się cicho sprawili, ponieważ Mama jeszcze się nie przebudziła. Poszli więc na palcach do okna, tam usiedli i zarówno z siostrą w milczeniu na siebie poglądali, wieniec i bukiecik z kwiatów poprzednio białą przykrywszy serwetą. Po półgodzinnem przeszło oczekiwaniu usłyszano nareszcie kaszlnięcie w pobliskim pokoju. Dzieci się zerwały.
– Czy Mama już nie śpi? zapytała na wpół cichym głosem Izabella, twarzyczkę do drzwi przytulając.
– Nie, moje dziecko, nie śpię; już mnie Jadwiga kończy ubierać, zaraz będę u was.
– Mama zaraz będzie u nas! zawołały wszystkie troje dzieci z uniesieniem radości. Mama tu będzie, dodał Broniś, – ach, wielka szkoda ie nie ma Ojca, jakżeby się ucieszył!
– Cicho! przerwał Jasio, cicho, Bronisiu, hobyś Mamę zasmucił, która i tak już zapewne dosyć myśli o biednym Ojcu, że w taką porę po złych drogach musi podróżować i Bóg wie kiedy powróci.
– Zapewne, nic o tem mówić nie trzeba, rzekła Izabella. Tylko ja nie pojmuję, jak się Mama mogła przebudzić a jam nic nie słyszała. Wszakżem się odedrzwi nie ruszyła. No, ale trzeba wszystko poustawiać: fotel tutaj, żeby wiatr od okna nie zawiał, tu stołeczek pod nogi….
W tem drzwi się odemknęły, a oparta na ramieniu poczciwej służącej Jadwigi, weszła osłabionym jeszcze krokiem, ale z uśmiechem radości na twarzy pani Krasnołęcka. Dzieci rzuciły się ku niej i zaczęły ją ściskać i po rękach całować, ona zaś, czując, że przy zbyt długiem chodzeniu siły ją opuszczą, pośpieszyła do fotelu i tam dopiero serdeczne dzieciom uściski oddawać zaczęła.
– Moje kochane dzieci! rzekła, więc bardzo się cieszycie, że matka wasza powróciła do zdrowia?
– Cieszymy się, cieszymy! zawołali Izabella i Broniś.