Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Obrazki z życia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obrazki z życia - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 255 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dr Piotr Chmie­low­ski.

NA­KŁA­DEM I DRU­KIEM KSIĘ­GAR­NI FE­LIK­SA WE­STA

BRO­DY

1903

Zy­cie i twór­czość Mi­ko­ła­ja Go­go­la.

Zna­ko­mi­ty pi­sarz ro­syj­ski po­cho­dził ze sta­re­go rodu ukra­iń­skie­go Ho­ho­lów 1), z któ­re­go w XVI wie­ku wsła­wił się Jo­nasz, wła­dy­ka piń­ski i tu­row­ski, zwo­len­nik unii re­li­gij­nej, a w XVII Ostap, puł­kow­nik ko­zac­ki, ob­da­rzo­ny szla­chec­twem pol­skiem przez Jana So­bie­skie­go na sej­mie ko­ro­na­cyj­nym r. 1676. Wnuk wła­śnie tego Osta­pa, Jan, wy­cho­wa­niec Aka­de­mii ki­jow­skiej, wy­nió­sł­szy się z gra­nic Rze­czy­po­spo­li­tej, osiadł w gu­ber­nii po­łtaw­skiej pod pa­no­wa­niem ro­syj­skiem, a od jego imie­nia dal­sze po­tom­stwo wzię­ło przy­do­mek Ja­now­skich. Wnu­kiem znów Jana, już pra­wo­sław­nym, był pi­sarz łu­bień­skie­go puł­ku ko­za­ków Ata­na­zy (Afa­na­sij), któ­ry w do­ku­men­cie urzę­do­wym na­pi­sał, że przod­ko­wie jego po­cho­dzi­li „z pol­skiej na­cyi”. Umiał on tak cud­nie opo­wia­dać o daw­nych cza­sach, o wal­kach ko­za­ków z La­cha­mi, o wol­nej ko­za­czy­znie, o cza­ro­dzie­jach i dy­abłach, że słu­cha­no go z tchem za­par­tym, nie ru­sza­jąc się z miej­sca. Sy­nem jego był Ba­zy­li (Wa­syl), urzęd­nik pocz­tam­tu, ase­sor ko­le­gial­ny, „Ma­ło­ru­sin ty­po­wy, rów­nie z rodu jak z cha­rak­te­ru, z mowy i z gło­wy, we­so­ły, dow­cip­ny, oczy­ta­ny, ga­wę­dziarz nie­zrów­na­ny i zdol­ny pi­sarz”. Za­ło­żo­na prze­zeń wieś Wa­sy­lów­ka, „sta­no­wi­ła ogni­sko ży­cia to­wa­rzy­skie­go ca-

1) Z po­wo­du nia­lo­ru­akie­go po­cho­dze­nia, na­zy­wa­no u nas nie­raz i Mi­ko­ła­ja „Ho­ho­lem”; na­wet „Wiel­ka En­cy­klo­pe­dya, Ilu­stro­wa­na”, wy­cho­dzą­ca w War­sza­wie, w tem brzmie­niu po­da­ła na­zwi­sko ro­syj­skie­go pi­sa­rza w pięk­nym ar­ty­ku­le An­to­nie­go Piet­kie­wi­cza (Ada­ma Płu­ga). Nie­wąt­pli­wie av po­łtaw­skiej gub… na wsi tak wy­ma­wia­no to na­zwi­sko; aio jako na­zwi­sko au­to­ra ro­syj­skie­go musi ono być wy­ma­wia­ne z ro­syj­ska: Go­gol, jak go zresz­tą pi­szą inne na­ro­dy eu­ro­pej­skie. Wy­raz h o h o 1 czy g o g o 1 jest na­zwą, pew­ne­go ga­tun­ku pta­ków wod­nych, po pol­sku: gą­gol, po ła­ci­nie! f u 1 i x.

łej oko­li­cy, gdzie pod­czas roz­ma­itych fe­sty­nów urzą­dzał nie­raz i wi­do­wi­ska te­atralt­fe, na któ­rych ode­gry­wa­no naj­przód świe­żo wy­szłe ko­me­dye ma­ło­ru­skie Ko­tla­rew­skie­go: Na­tał-k a Po­łtaw­ka i Mo­skal O z a r i w n i k, a po­tem jego wła­sne: P i e s – o w c a i Pro­stak". Cza­sa­mi dy­ry­go­wał on tak­że te­atrem do­mo­wym swe­go są­sia­da w Ki­biń­cach, in­a­ło-ru­skie­go ma­gna­ta Trosz­czyń­skie­go, spo­wi­no­wa­co­ne­go z sobą przez żonę, i sam wy­stę­po­wał na nim we wła­snych kome-dy­ach. Żo­na­ty był z Ma­rya Ko­sia­row­ską, nie­wia­stą nie­u­kształ­co­ną, z ży­wym umy­słem, wiel­ce po­boż­ną, wiel­ce przy­wią­za­ną do cer­kwi pra­wo­sław­nej, lecz za­kła­da­ją­cą po­boż­ność prze­waż­nie na za­cho­wy­wa­niu i speł­nia­niu ca­łej for­ma­li­sty­ki ob­rzę­do­wej.

Ta­kich to ro­dzi­ców miał Mi­ko­łaj, uro­dzo­ny we wsi So­ro­czyń­cach, na gra­ni­cy po­wia­tu po­łtaw­skie­go i mi­ro­grodz­kie-go, 19 (31) mar­ca 1809 roku. Już w dzie­ciń­stwie prze­jął się głę­bo­kiem uczu­ciem re­li­gij­nem i wiel­kiem przy­wią­za­niem do stron swo­ich ro­dzin­nych, do Ukra­iny, do jej ko­zac­kiej prze­szło­ści, o któ­rej tyle się na­słu­chał od swe­go dziad­ka, owe­go wiel­ce uta­len­to­wa­ne­go opo­wia­da­cza. Po­znał też wów­czas za­rów­no ży­cie chłop­skie, kie­dy się ro­dzi­ce osie­dli­li w Wa-sy­lów­ce, jak i pań­skie, by­wa­jąc z nimi to na imie­ni­nach Trosz­czyń­skie­go, to na przed­sta­wie­niach te­atral­nych, w któ­rych bra­li udział i pod­da­ni tak­że chło­pi, to wo­gó­le na wsze­la­kich za­ba­wach, bo w Ki­biń­cach ży­cie wy­da­wa­ło się nie­usta­ją­cą uro­czy­sto­ścią: mu­zy­ka, tań­ce, obia­dy, ko­la­cye, zwa­bia­ły mnó­stwo go­ści. Chłop­cu wy­da­wał się pięk­nie urzą­dzo­ny dwór Trosz­czyń­skie­go za­cza­ro­wa­nym zam­kiem.

Ma­jąc lat lO, zo­stał Mi­ko­łaj od­da­ny do gim­na­zy­um w Po­łta­wie, ale nie­ba­wem gdy w czer­ni­how­skiej gu­ber­nii, w Nie-ży­nie otwar­to nowy za­kład na­uko­wy (li­ceum), po­je­chał do nie­go i Go­gol, a prze­by­wał w nim od maja 1821 r. do czerw­ca 1828 jako pen­sy­onarz. Chło­piec cho­ro­wi­ty, nie­zbyt pil­ny, skłon­ny do fi­glów i drwin z to­wa­rzy­szy, przez czas dłu­gi nie wy­wie­rał mi­łe­go wra­że­nia ani na ró­wie­śni­ków, ani na star­szych, uwa­ża­ją­cych go za bła­zna, nie­chlu­ja i le­niw­ca. Oto­cze­nie jed­nak i wa­run­ki ży­cia na­zwać na­le­ży szczę­śli­wy­mi. Dzie­ci mia­ły dużo swo­bo­dy, mo­gły ba­wić się wspól­nie, urzą­dzać te­atr ama­tor­ski i tp. Pod wzglę­dem na­uko­wym nie­wie­le, co praw­da, ko­rzy­sta­ły; więk­szość, użyt­ku­jąc z nad­zwy­czaj­nej wol­no­ści i po­błaż­li­wo­ści, prze­pę­dzi­ła lata szkol­ne bez wi­do­mych wy­ni­ków umy­sło­wych, i wy­jąt­ko­wo tyl­ko zdol­niej­si i do pra­cy du­cho­wej skłon­niej­si wy­ro­bi­li się na jed­nost­ki wy­bit­ne. Go­gol z po­cząt­ku za­do­wa­lał się żar­ta­mi i fi­gla­mi, zwłasz­cza nada­wa­niem to­wa­rzy­szom śmiesz­nych prze­zwisk, po­tem za­czął na­mięt­nie ry­so­wać, tro­chę czy­tać, wresz­cie za­pa­lił się do przed­sta­wień sce­nicz­nych, sam w nich gry­wał zna­ko­mi­cie star­ców i sta­rusz­ki; przy­tem wy­da­wał mie­sięcz­nik szkol­ny („Gwiaz­da”), któ­ry prze­waż­nie sam za­peł­niał. W r. 1826 umie­ra mu oj­ciec; po­waż­niej­sze my­śli za­czy­na­ją osia­dać w jego gło­wie; myśl o wła­snej przy­szło­ści i o lo­sie ro­dzi­ny skła­nia go do usil­niej­szej pra­cy, mia­no­wi­cie w dzie­dzi­nie hi­sto­ryi i li­te­ra­tu­ry; daw­niej­sza ko­stycz­ność prze­mie­nia się na zmysł kry­tycz­ny; Go­gol wy­śmie­wa pro­fe­so­ra li­te­ra­tu­ry, dla któ­re­go naj­więk­szym po­etą był Dier­ża­win, a Pusz­kin – god­nym wzgar­dy; ostro gani w li­stach do mat­ki li­ceum, w któ­rem koń­czył kurs, pra­wie żad­nej nie na­byw­szy wie­dzy i tp. Przy­sie­dziaws­ży fał­dów, wchło­nął nie­zbęd­ną ilość wia­do­mo­ści prze­pi­sa­ną dla koń­czą­cych li­ceum, zdał osta­tecz­ny eg­za­min, po­je­chał, tak samo jak lat po­przed­nich, do ro­dzi­ny na wieś; do­cze­kał się tu w grud­niu 1828 r. naj­bliż­sze­go swe­go ko­le­gi i przy­ja­cie­la, A. Da­ni­lew­skie­go, i z uim ra­zem pu­ścił się do Pe­ters­bur­ga.

Sto­li­cę Ro­syi wy­sta­wiał so­bie w tak tę­czo­wych, cza­ro­dziej­skich bar­wach, że aże­by nie ze­psuć ży­we­go wra­że­nia, nie chciał wstą­pić do le­żą­cej na jego dro­dze Mo­skwy. Ale uro­cze ro­je­nia nie spraw­dzi­ły się. Mu­siał miesz­kać li­cho, od­mó­wić so­bie przy­jem­no­ści wszel­kich, na­wet by­wa­nia w te­atrze, cho­dzić przez całą zimę w let­nim płasz­czy­ku; li­sty po­le­ca­ją­ce (mię­dzy in­ne­mi i od Trosz­czyń­skie­go) ua nic mu się nie zda­ły. Chciał wstą­pić do te­atru, ale jego pięk­ny spo­sób czy­ta­nia, wol­ny od afek­ta­cyi, nie­po­do­bał się ów­cze­snym kry­ty­kom te­atral­nym i Go­gol mu­siał dać po­kój sce­nie. Wy­dru­ko­wał sie­lan­kę wier­szo­wa­ną: „Hans Küchel­gar­ten”; kry­ty­ka obe­szła się z nią su­ro­wo i bied­ny au­tor mu­siał pa­lić jej eg­zem­pla­rze. Nie­po­kój we­wnętrz­ny, żą­dza po­zna­nia świa­ta szer­sze­go, po­wzię­ta jesz­cze w Nie­ży­nie po­rwa­ły go na­gle za gra­ni­cę w r. 1829, lecz za­le­d­wie obej­rzał Lu­be­kę i Ham­burg, taka go opa­no­wa­ła tę­sk­no­ta, że czem­prę­dzej wró­cił do Pe­ters­bur­ga, gdzie otrzy­mał nędz­ną po­sa­dę w za­rzą­dzie apa­na­żów. Za­uwa­żyw­szy wśród Pe­ters­bursz­czan pew­ne za­ję­cie się rze­cza­mi ukra­iń-skie­mi, po­sta­no­wił wy­zy­skać to, co sły­szał nie­gdyś od dziad­ka i co sam wi­dział; ale nie po­prze­sta­jąc na­tem, roz­pi­sał li­sty do mat­ki i zna­jo­mych, by zbie­ra­li i przy­sy­ła­li mu ma­ter­ja­ły, od­no­szą­ce się do mi­nio­ne­go i obec­ne­go bytu Ma­ło­ro-syi. Za­wią­zał przy­tem sto­sun­ki li­te­rac­kie, za­czął w cza­so­pi­smach dru­ko­wać pierw­sze swe ar­ty­ku­ły i po­zna­jo­mił się oso­bi­ście z kil­ku pi­sa­rza­mi, jak: Del­wi­giem, Żu­kow­skim i Plet­nie­wem. Ten ostat­ni za­jął się nim po oj­cow­sku; wy­ro­bił mu miej­sce na­uczy­cie­la hi­sto­ryi w In­sty­tu­cie Pa­try­otycz-nym, gdzie był in­spek­to­rem; wy­sta­rał mu się w kil­ku ma­gnac­kich do­mach o lek­cye, za­zna­jo­mił go z naj­więk­szjm po­etą ro­syj­skim, Alek­san­drem Pusz­ki­nem, któ­ry go nad­zwy­czaj­nie po­lu­bił. Go­gol zna­lazł się tedy wśród naj­wyż­szych sfer świa­ta li­te­rac­kie­go, a rów­no­cze­śnie za­wią­zał sto­sun­ki ob­szer­ne w in­nych sfe­rach, mia­no­wi­cie zaś z pięk­ną damą dwo­ru Ros­set (póź­niej­szą pa­nią Smir­no­wą), któ­ra rów­nie jak on roz­ko­cha­ną była w Ukra­inie.

W r. 1831 ogło­sił Go­gol pod pseu­do­ni­mem Ru­de­go Pan­ka, pierw­szy tom swo­ich „Wie­czo­rów na fu­to­rze koło Di­ka­ri­ki” (Wie­cze­ra na chu­tor ie b i i z D i-kań­ki) i od­ra­zu… zdo­był so­bie roz­głos wśród czy­tel­ni­ków oraz uzna­nie kry­ty­ki. Je­że­li w na­szej li­te­ra­tu­rze uka­za­ły się naj­przód ide­ali­zo­wa­ne przez Boh­da­na Za­le­skie­go ob­ra­zy prze­szło­ści ukra­iń­skiej; to w ro­syj­skiej wpierw się po­ja­wi­ły za­ry­sy spół­cze­sne­go ży­cia ukra­iń­skie­go za­rów­no w po­wsze­dnich, co­dzien­nych, a na­wet try­wial­nych jego prze­ja­wach, jak i w tem, co w niem było po­etycz­ne­go, a co się zna­mio­no­wa­ło buj­no­ścią, awan­tur­ni­czo­ścią, siłą i prze­bie­gło­ścią. Za­rów­no sto­sun­ki re­al­ne, jak wy­obra­że­nia o świe­cie nad­zmy­sło­wym, o związ­kach z dy­abłem, za­rów­no trzeź­wość my­śli, jak naj­za­baw­niej­sze prze­są­dy i za­bo­bo­ny znaj­do­wa­ły w tych ob­raz­kach i opo­wia­da­niach wy­raz pe­łen świe­żo­ści. Ale naj­pięk­niej od­two­rzył Go­gol urok przy­ro­dy ukra­iń­skiej w po­wia­st­ce p… t. „Noc ma­jo­wa”. – Nie­ba­wem w roku na­stęp­nym (1832) uka­zał się tom dru­gi „Wie­czo­rów”, a w nim prze­ślicz­ny opis „Nocy przed Bo­żem Na­ro­dze­niem”. W tym­że to­mie znaj­du­je się tak­że opo­wia­da­nie z ży­cia daw­nej ko­za­czy­zny p… t. „Strasz­na ze­msta”, w któ­rej po raz pierw­szy u Go­go­la prze­ja­wi­ła się nie­chęć do Po­la­ków w ka­ry­ka­tu­ral nem przed­sta­wie­niu za­rów­no ich po­sta­ci jak i mści­wych uczuć. Po­przed­nio uwy­dat­niał ra­czej prze­ci­wień­stwo Ukra­iń­ców do Mo­ska­li, czę­sto po­wta­rza­jąc ta­kie lu­do­we ze­sta­wie­nia po­jęć, że co „prze­klę­ty Mo­skal” to „zło­dziej” lub „czart”; te­raz ja­skra­wo uwy­dat­niał wza­jem­ną nie­na­wiść ko­za­ka i La­cha, upa­tru­jąc jej przy­czy­ny w po­gar­dzie wia­ry pra­wo­sław­nej i w uci­sku chło­pów ukra­iń­skich. Ra rdzo być może, iż po­wsta­nie li­sto­pa­do­we, jak u Pusz­ki­na, tak i u Go­go­la pi­zy­czy-niło się do obu­dze­nia czy oży­wie­nia nie­chę­ci wzglę­dem Po­la­ków. Po­mi­ja­jąc ato­li tę stro­nę utwo­ru, wy­znać na­le­ży, iż „Strasz­na ze­msta”, prze­waż­nie tre­ści fan­ta­stycz­nej, pięk­ną na­zwać się nie może; jest w niej wy­dwa­rzau­ie po­etyc­kie, da­le­kie od pro­sto­ty i na­tu­ral­no­ści in­nych ob­raz­ków, z ży­cia spół­cze­sne­go przez Go­go­la na­kre­ślo­nych; to­nem i sty­lem naj­bar­dziej się zbli­ża do „Po­wie­ści ko­zac­kich” Mi­cha­ła Czaj­kow­skie­go, daw­niej wiel­bio­nych, dziś za­po­mnia­nych.

Za dal­szy ciąg „Wie­czo­rów” uwa­żał Go­gol zbiór opo­wia­dań wy­da­nych r. 1835 w dwu to­mach p… t. „Mir­go­rod”. Istot­nie i one są wzię­to wy­łącz­nie z ży­cia ukra­iń­skie­go. Mie­ści się tu mia­no­wi­cie jed­no z drob­nych ar­cy­dzie­łek p… t. „Sta­ro­świec­cy oby­wa­te­le”, oraz wiel­ce przez Ukra­iń­ców, a na­wet Ro­sy­an ce­nio­na po­wieść (a jak oni po­wia­da­ją) epo­pe­ja ko­zac­ka p… t. „Ta­ras Bul­ba”. Epo­pei tej ato­li brak głów­nej za­le­ty tj. bez­stron­no­ści w ob­ra­zie stron wal­czą­cych; całe świa­tło skie­ro­wa­no tu ua ko­za­ków, a wszyst­kie cie­nie na La­chów; nie zy­sku­je na­tem ma­lo­wi­dło nie tyl­ko ar­ty­stycz­nie, lecz na­wet pod wzglę­dem uczu­cia chlu­by na­ro­do-l wej, boć je­że­li Po­la­cy tak ła­two da­wa­li się po­bić ko­za­kom, to cóż za sła­wa dla zwy­cięz­ców?… Na­le­ży prócz tego za­zna­czyć, że w pier­wot­ne­ni opra­co­wa­niu „Ta­ra­sa Bul­by” nie było tych sze­ro­kich, sty­lem epicz­nym kre­ślo­nych ob­ra­zów bi­tew, ja­kie zna­la­zły się w póź­niej­szem, dwa razy niem ii dłuż­szem, któ­re­go do­ko­nał au­tor mię­dzy r. 18.')!) a I84l? do pierw­sze­go zbio­ro­we­go wy­da­nia dzieł swo­ich.

Sta­ra­niem przy­ja­ciół, a mia­no­wi­cie Żu­kow­skie­go i Pusz­ki­na, otrzy­mał Go­gol r. 1834, choć nie miał stop­nia na­uko­we­go, ka­te­drę hi­sto­ryi wie­ków śred­nich w uni­wer­sy­te­cie pe­ters­bur­skim. Do­sta­tecz­ne­go ku temu przy­go­to­wa­nia nie po­sia­dał, a co gor­sza, za­ję­ty pra­ca­mi li­te­rac­kie­mi, nie sta­rał się na­wet na­le­ży­cie przy­go­to­wy­wać na lek­cye; są­dząc, że u – fl ro­kiem sty­lu, świet­ne­mi po­rów­na­nia­mi i nie­spo­dzia­ne­mi ze­sta­wie­nia­mi wiel­kich zda­rzeń zdo­ła za­stą­pić do­kład­ną zna­jo­mość przed­mio­tu. Oczy­wi­ście za­wiódł się okrop­nie; stu­den­ci od­czu­li, je­że­li nie zro­zu­mie­li, pust­kę pod wspa­nia­ły­mi fra­ze­sa­mi, i…za­czę­li pod­żar­to­wy­wać z pro­fe­so­ra i jego po­wie­ścio­we­go sty­lu; pro­fe­sor za­czął opusz­czać lek­cye; a że wła­śnie wte­dy pod­wyż­szo­no wy­ma­ga­nia od pro­fe­so­rów pod wzglę­dem na­uko­wym, Gfo­gol mu­siał się po­dać do dy­mi­syi, a rów­no­cze­śnie utra­cił tak­że lek­cye w In­sty­tu­cie Pa­try­otycz­nym.

Trze­ba się było utrzy­my­wać z pi­sa­nia. Te­ma­ta ma­ło­ru­skie już się prze­ja­dły; wy­pa­dło ko­rzy­stać ze spo­strze­żeń po­ro­bio­nych w Pe­ters­bur­gu, oraz z tych po­bież­nych stu­dy­ów, ja­kie po­czy­nić mu­siał pro­fe­sor dla swo­ich wy­kła­dów. Z ta­kie­go to ma­te­ry­ał­ti po­wsta­ły dwa tomy „Ara­be­sek” ogło­szo­ne w 1835 roku. Mie­ści­ły się tu rze­czy wiel­ce róż­no­rod­nej war­to­ści: roz­praw­ki o rzeź­bie, ma­lar­stwie, bu­dow­nic­twie, mu­zy­ce, o wie­kach śred­nich, o wy­kła­dzie uni­wer­sy­tec­kim hi­sto­ryi, o wę­drów­ce na­ro­dów, o geo­gra­fii, o pie­śniach ma­ło­ru­skich; a obok po­wiast­ki ta­kie, jak „Por­tret”, „New­ski Pro­spekt”, wresz­cie naj­lep­szy z ca­łe­go zbio­ru ob­ra­zek p… t. „Dzien­nik obłą­ka­ne­go”.

„Ara­be­ski” nie mo­gły pod­nieść sła­wy Go­go­la, ale wzmo­gło ją przed­sta­wie­nie sa­ty­rycz­nej ko­me­dyi „Re­wi­zor” w r. 183(i. Po­mysł do niej pod­dał Go­go­lo­wi Pusz­kin; ob­ro­bie­nie po­my­słu prze­wyż­sza­ło pod wzglę­dem siły ko­micz­nej wszyst­ko, co do owe­go cza­su w tym ro­dza­ju znaj­do­wa­ło się w li­te­ra­tu­rze ro­syj­skiej, prze­wyż­sza­ło tak­że wszyst­kie sce­ny śmiesz­ne, ja­kie do owe­go cza­su kre­ślił sani Go­gol. Kry­ty­ka ist­nie­ją­cych sto­sun­ków Ro­syi, mia­no­wi­cie wśród urzęd­ni­ków, ich nie­uc­two, zma­te­ry­ali­zo­wa­nie, prze­kup­stwo, wza­jem­ne pod­sta­wia­nie so­bie stoł­ka tak ja­skra­wo, z ta­kiem sa­ty­rycz­nem za­cię­ciem od­ma­lo­wał au­tor, że w roz­wo­ju ko­me­dyi ro­syj­skiej stwo­rzył nowy okres. Ce­sarz Mi­ko­łaj, u któ­re­go wy­pro­szor no przed­sta­wie­nie „Re­wi­zo­ra”, bę­dąc na niem, miał po­wie­dzieć: „Oto sztu­ka! wszyst­kim się do­sta­ło, a naj­wię­cej mnie sa­me­mu” – oczy­wi­ście dla­te­go, że się roz­wi­jać owej za­ra­zie do­zwo­lił. Wraz z po­wo­dze­niem ato­li li­te­rac­kiem i sce­nicz­nem, po­ja­wi­ło się strasz­ne obu­rze­nie ze stro­ny tych, co się czu­li sa­ty­rą do­tknię­ci; sta­ra­no się na­wet o za­ka­za­nie przed­sta­wień. Żeby się uwol­nić od tych ukłóć i in­tryg, Go gol po­sta­no­wił wy­je­chać za gra­ni­cę i za­mia­ru tego do­ko­nał w lip­cu 1836, pusz­cza­jąc się w po­dróż wraz ze swym przy­ja­cie­lem Da­ni­lew­skim. Prze­by­wał ko­lej­no to w Niem­czech, to w Szwaj­ca­ryi, to w Pa­ry­żu, gdzie w r. 1837 do­szła go bo­le­sna wieść o śmier­ci Pusz­ki­na w po­je­dyn­ku; wieść ta wy­war­ła na nim nig­dy nie­za­po­mnia­ne wra­że­nie i była może ta oko­licz­no­ścią, o któ­rej póź­niej czę­sto na­po­my­kał, że go osta­tecz­nie zwró­ci­ła do po­waż­ne­go za­sta­no­wie­nia się nad ce­le­ra ży­cia i po­pro­wa­dzi­ła na­stęp­nie do głę­bo­kie­go prze­ję­cia sie du­chem ewan­ge­lii i mi­stycz­nych po­glą­dów. Z Pa­ry­ża udał się do Włoch, na­pa­wa­jąc się dzie­ła­mi sztu­ki. Za­miesz­kaw­szy w Rzy­mie, by­wał u księż­nej Wol­koń­skiej, zna­nej de­brze z ży­cio­ry­su Mic­kie­wi­cza. Księż­na prze­szła już wte­dy na ka­to­li­cyzm i chęt­nie przyj­mo­wa­ła Po­la­ków kształ­cą­cych sie mi księ­ży, mia­no­wi­cie Hie­ro­uima Kaj­sie­wi­cza i Pio­tra Se­me­nen­kę, przy­szłych twór­ców Za­ko­nu Zmar­twych­wsta­ńe­ów Na jed­nym z obia­dów (17 mar­ca 1838) u księż­nej, oprócz tych dwu Po­la­ków, znaj­do­wał się i Go­gol. Z roz­mo­wy wiel­ce się im po­do­bał. Se­me­neu­ko te­goż dnia, pi­sał o nim w li­ście do Bog­da­na Jań­skie­go: „Szla­chet­ne­go jest Bo­rea, przy­tem mło­dy i głę­biej z cza­sem tknię­ty, może też i na praw­dę nie bę­dzie głu­chy i du­szą całą do niej się; ob­ró­ci. Te ma na­dzie­ję księż­na i my­śmy się dziś nie­co utwier­dzi­li. Na­tu­ral­na, że­śmy o Sło­wiańsz­czy­znie roz­pra­wia­li. Po­ka­zał się wca­le bez prze­są­dów, ba, na­wet może tam w głę­bi bar­dzo czy­sta tkwi du­sza. Umie po pol­sku, to jest czy­ta. Ga­da­li­śmy dłu­go o N i e b o s k i e j ko­me­dyi i O T a d e u s z u… Z tego po­ka­zu­je się, żeby wca­le rzecz była uży­tecz­na, gdy­by­śmy mie­li i Mic­kie­wi­cza i Nie­bo­ską ko­me­dyę z Iry­dio­nem i Moch­nac­kie­go. A po co tego ostat­nie­go? Owo mó­wił nam, że czy­ta Mie­ro­sław­skie­go 1) i że mu się po­do­ba „ wy­jąw­szy na­mięt­ność i prze­sa­dę. Więc my mu o Wrot­now­skim i Moch­nac­kim,– ostat­nie­go szcze­gól­niej dla ję­zy­ka i sty­lu. I to go wła­śnie uję­ło, bo­wiem chciał­by się prze­jąć mocą pol­skie­go ję­zy­ka”. A dnia 17 kwiet­nia pi­sa­li Se­me­nen­ko i Kaj­sie­wicz: „Oneg­daj Go­gol nas od­wie­dził, my jego na­za­jutrz. Mie­li­śmy u nie­go bie­sia­dę sło­wiań­ska. Co za czy­sta du­sza! Moż­na do

1) Praw­do­po­dob­nie dzie­ło jego pu fran­cu­sku aapiia­ne: Jli­sto­iie de la rcvo­lu­tiou de Po­lo­gneu 3 tomy, Pa­ryż, 1835–an.

nie­go z Pa­nem po­wie­dzieć: Nie­da­le­kiś Kró­le­stwa Bo­że­go. Ga­da­li­śmy sze­ro­ko o wspól­nej li­te­ra­tu­rze. Dziw­ne nam zro­bił wy­zna­nie; w pro­sto­cie bo­wiem ser­ca przy­znał się, że mu ję­zyk pol­ski da­le­ko dźwięcz­niej­szy się wy­da­je od ru­skie­go. Dłu­go – po­wia­da – o tem się prze­świad­cza­łem, sta­ra­łem zu­peł­nie stać się obo­jęt­nym, i na­resz­cie tak mi się wy­da­ło. Sani do­dał: Wiem, że po­wszech­nie in­a­czej po­wia­da­ją, szcze­gól­niej w Ro­syi to przy­ję­to, ale nie­mniej mi się wy­da­je praw­dą to, co mó­wię. Dla Mic­kie­wi­cza z naj­więk­szem po­wa­ża­niem".

Przez kil­ka ty­go­dni wi­dy­wa­li się ze sobą czę­sto; Po­la­cy mie­li na­dzie­ję po­zy­ska­nia Go­go­la dla ka­to­li­cy­zmu. Z przy­jem­no­ścią za­pi­sy­wa­li wy­rze­czo­ne prze­zeń sło­wa o Pol­sce i Ro­syi; wi­dać z nich, że w au­to­rze „Re­wi­zo­ra” od­by­wał się dziw­ny fer­ment. I tak 12 maja pi­sa­li nasi se­mi­na­rzy­ści: „Z Go­go­lem bar­dzo­śmy się za ła­ską bożą po­ro­zu­mie­li. Dziw­na! wy­znał, że Mo­skwa jest ró­zgą, któ­rą oj­ciec ka­rze dziec­ko, a po­tem ła­mie,– i wie­le, wie­le in­nych, peł­nych po­cie­chy rze­czy”. A 25 maja: „Go­gol jak naj­le­piej… Mó­wił nam za rzecz szcze­gól­niej­szą o od­mia­nie, jaką za­szła w umy­słach mo­skiew­skich w dwóch le­ciech ostat­nich. Ofi­ce­ro­wie lejb-gwar­dyi, tu prze­by­wa­ją­cy, przed dwo­ma laty en­tu­zy­aści ro­syj­scy, dziś nie­po­dob­ne rze­czy na cara wy­my­śla­ją, ci wła­śnie, któ­rzy sa osy­pa­ni ho­no­ra­mi, przy­wi­le­ja­mi, do­bro­dziej-stwy. I to dziw­na ta otwar­tość, któ­ra pa­pu­je mię­dzy Mo­ska­la­mi, w Pa­ry­żu ostroż­niej­si de­ma­go­dzy, niż tam­ci nie­za­do-wo­leń­cy. Zaj­mu­je się hi­sto­ryą ru­ską Go­gol. I w tem bar­dzo ma my­śli ja­sne. Wi­dzi to do­brze, że nie­ma pier­wiast­ku, coby wią­zał to nie­kształt­ne gma­szy­sko. Z góry na­pie­ra prze­moc, ale nie­ma we­wnątrz du­cha. I za ka­fdym ra­zem wy­krzy­ka: U was, u was co za ży­cie! Po upad­ku tyle mocy! Cios, któ­ry miał znisz­czyć, pod­niósł i oży­wił. Co za lu­dzie! co za li­te­ra­tu­ra! co za na­dzie­je! To rzecz nig­dy nie­sły­cha­na!”

Trwa­ło­ści jed­nak te sto­sun­ki z Po­la­ka­mi nie na­bra­ły i nie­ba­wem Go­gol wy­stą­pił jako go­rą­cy wiel­bi­ciel pra­wo­sła­wia. Z Mic­kie­wi­czem i Za­le­skim po­znał się Go­gol oso­bi­ście, ale kie­dy, nie­po­dob­na ozna­czyć do­kład­nie, bo daty, po­da­wa­ne przez bio­gra­fów, nie zga­dza­ją się ani z sobą, ani z oko­licz­no­ścia­mi ży­cia wszyst­kich trzech po­etów.

W dru­giej po­ło­wie r. 1839 od­wie­dził Go­gol Ro­syę, a za­cią­gnąw­szy za po­śred­nic­twem przy­ja­ciół znacz­ną po­życz­kę, wró­cił do Rzy­mu. Dwa razy w cią­gu r. 1840 cięż­ko cho­ro­wał, a każ­de wy­zdro­wie­nie po­czy­ty­wał za cu­dow­ne oca­le­nie od śmier­ci, ze­sła­ne przez Opatrz­ność na to, by on przy­szłe-mi dzie­ła­mi mogł przy­nieść po­ży­tek ludz­ko­ści w spo­sób wznio­ślej­szy, czy­li, jak sam się póź­niej wy­ra­ził, by „wy­śpie­wać ja­kiś hymn na cześć pięk­na nie­bie­skie­go0. Pra­co­wał usil­nie nad roz­po­czę­tem jesz­cze w r. 1835 z po­my­słu Pusz­ki­na dzie­łem p… t. „Du­sze zmar­łe” (Mio rt wy ja du­szi), któ­rych tom pierw­szy ukoń­czył w roku 1841, a zmu­szo­ny po­trze­bą, po­sta­no­wił go wy­dru­ko­wać, choć go jesz­cze za zu­peł­nie wy­koń­czo­ny nie po­czy­ty­wał. Utwór tm na­zwał Go­gol „po­ema­tem” praw­do­po­dob­nie dla­te­go, że pier­wiast­ko­wi li­rycz­ne­mu nie­raz w nim fol­go­wał, już to bo­le­jąc nad za­tra­tą swo­jej daw­niej­szej świe­żo­ści, juz to za­wo­dząc hym­ny ua cześć Ro­syi, jako oj­czy­zny bo­ha­te­rów, ma­ją­cej przed sobą naj­świet­niej­szą przy­szłość. W grun­cie ato­li rze­czy jest to wiel­ka sa­ty­ra spo­łecz­na, da­le­ko roz­le­glej­sza od „Re­wi­zo­ra i da­le­ko głę­biej się­ga­ją­ca w samą rdzeń sto­sun­ków.po­łecz­nych w Ro­syi. Nikt przed Go­go­lem nie od­ma­lo­wał tale prze­ra­ża­ją­co li­cho­ty ży­cia ro­syj­skie­go. Ka­ry­ero­wie­zo­stwo, ła­pow­nic­two, chęć zdo­by­cia gro­sza za ja­ką­bądź cenę… aby go bez­myśl­nie gro­ma­dzić, ży­jąc jak że­brak, albo też by go roz­pra­szać na uży­cie w bar­dzo or­dy­nar­ny czy wy­kwint­ny spo­sób; my­śle­nie tyl­ko o so­bie bez pa­mię­ci na in­nych, bez po­czu­cia ogól­niej­szych na­ro­do­wych spraw i za­dań, a W naj­lep­szym ra­zie za­cho­wu­jąc bier­ną uczci­wość, za­da­wa­la­nie się pięk­nie brzmią­cy­mi fra­ze­sa­mi o do­bru, obo­wiąz­ku i cno­cie: oto ce­chy głów­niej­sze, ja­kie uka­zał nam Go­gol, prze­glą­da­jąc wraz z swym bo­ha­te­rem ol­brzy­mie prze­strze­nie Ro­syi. Bo­ha­ter ten, Pa­weł Czy­czy­kow, to uoso­bie­nie ener­gii i prze­wrot­no i, roz­wi­ja­nych od dzie­ciń­stwa, ce­lem zdo­by­cia ma­jąt­ku. By­wał już nie­kie­dy u szczy­tu ma­rzeń, ale nie­po­ha­mo­wa­na chci­wość, nie po­zwa­la­ją­ca mu wstrzy­mać się w porę, spy­cha­ła go na dno. Osta­tecz­nie po­sta­no­wił wy­łu­dzać lub ku­po­wać pod­da­nych, któ­rzy już wpraw­dzie po­mar­li, ale któ­rzy jesz­cze w Spi­sach urzę­do­wych, co pe­wien czas jeno spo­rzą­dza­nych, fi­gu­ro­wa­li jako ży­ją­cy, i od któ­rych dzie­dzi­ce pła­ci­li po­dat­ki. Wpraw­dzie na­wet za cza­sów pod­dań­stwa w Ro­syi nie moż­na było sprze­da­wać „dusz” (tj. pod­da­nych) bez zie­mi, ale i na to zna­lazł się spo­sób; ku­pio­ne „du­sze” moż­na by io prze­pro­wa­dzić na inne miej­sce i tam je osa­dzić (na­zy­wa­ło się to sprze­da­wać i ku­po­wać du­sze na „wy­wód”). Czy­czy­kow, ob­je­dźa­jąc Ro­syę dla na­by­cia „dusz zmar­łych”, dał spo­sob­ność Go­go­lo­wi do na­kre­śle­nia ca­łe­go sze­re­gu cha­rak­te­rów i sy­tu­acyj. Jest to za­tem wspa­nia­ła ga­le­rya nad­zwy­czaj pla­stycz­nie od­ma­lo­wa­nych po­sta­ci z całą po­tę­gą zmy­słu spo­strze­gaw­cze­go i dow­ci­pu sa­ty­rycz­ne­go.

Gdy wy­szedł pierw­szy tom „Zmar­łych dusz” (1842) z dru­ku, po­sy­pa­ły się na au­to­ra tak samo jak po „Re­wi­zo­rze”, tyl­ko z in­nych warstw, zło­rze­cze­nia i obe­lgi za spo­twa­rza­nie spół­ziom­ków. Go­gol sani czuł i wie­dział, że sa­ty­rycz­ny jeno ob­raz sto­sun­ków wy­star­czyć nie może, iż trze­ba było wy­pro­wa­dzić na jaw do­bre, do­dat­nie stro­ny ży­cia, stwo­rzyć kil­ka przy­najm­niej oso­bi­sto­ści, któ­re­by się sta­ły wcie­le­niem prze­po­wied­ni, że ob­sza­ry Ro­syi dają pole naj­do­god­niej­sze do wy­ka­za­nia du­szy bo­ha­ter­skiej. Ale rów­no­cze­śnie czuł, że bez wzo­ru ży­we­go nie zdo­ła utwo­rzyć ta­kie­go bo­ha­te­ra. Do­my­ślał się, że on ist­nieć musi, tyl­ko nie­do­sta­tecz­na zna­jo­mość ca­łej Ro­syi nie po­zwa­la pi­sa­rzo­wi doj­rzeć go i od­ma­lo­wać. Więc wzy­wał wszyst­kich, a zwłasz­cza lu­dzi prak­tycz­ne­mi spra­wa­mi za­ję­tych, by mu przy­sy­ła­li uwa­gi swo­je nad pierw­szym to­mem „Dusz zmar­łych”, czy to ku po­twier­dze­niu, czy ku oba­le­niu mnie­mań tam wy­ra­żo­nych; chciał bo­wiem po­zna­czy­cie ro­syj­skie jak­najw­szech­stron­niej i fak­ta­mi po­przeć swój do­mysł o ist­nie­niu oby­wa­te­li, sze­rzej i głę­biej poj­mu­ją­cych za­da­nia ży­cia jed­nost­ko­we­go i pań­stwo­we­go. Ode­zwy jego ato­li wy­wo­ły­wa­ły tyl­ko uśmiech lub drwi­ny; po­żą­da­nych prze­zeń ma­te­ry­ałów o ży­ciu rze­czy­wi­stem ro­syj­skiem nie otrzy­my­wał. Mu­siał więc czer­pać z wnętrz­na wła­sne­go. Trze­ba sie­bie udo­sko­na­lić – po­my­ślał – by stwo­rzyć bo­ha­te­ra do­dat­nie­go. Ta myśl ści­śle się ze­spo­li­ła z nur­tu­ją­cem już du­szę jego od lat kil­ku uczu­ciem re­li­gij­nem i po­pro­wa­dzi­ła go do po­dob­ne­go na­stro­ju, jaki w tym sa­mym cza­sie po­głę­biał się w du­szy Mic­kie­wi­cza i in­nych, za ze­wnętrz­ną po­bud­ką To­wiań­skie­go. Szło mia­no­wi­cie o ści­słe sto­so­wa­nie za­sad ewan­ge­licz­nych w ży­ciu, szło o ta­kie ze­spo­le­nie się z Bo­giem, by w mo­dli­twie szu­kać na­tchnie­nia i od­po­wie­dzi na wszel­kie py­ta­nia i po­stę­po­wać we­dług wska­zó­wek du­cha bo­że­go, osią­gnię­tych w eks­ta­zie…

Za­ta­pia­jąc się co­raz bar­dziej w my­śli udo­sko­na­le­nia we­wnętrz­ne­go od cza­su po­wro­tu do Rzy­mu w koń­cu r. 1842, po­zy­skaw­szy dla swo­ich po­glą­dów daw­ną swo­ją zna­jo­mą Smi­mo­wą, z nią Go­gol naj­wię­cej prze­sta­wał czy to w Rzy­mie czy w Ni­cei. Nad dru­gim to­mem „Dusz zmar­łych” pra­ef wał pil­nie, usi­łu­jąc w nim na­kre­ślić parę po­sta­ci do­dat­nich; ale po pię­ciu pra­wie la­tach mo­zol­nej ro­bo­ty, uznał to ob­ro­bie­nie za sła­be i spa­lił je w r. 1845, przy­go­to­wu­jąc się do spo­wie­dzi wiel­ka­noc­nej w StUt­gar­dzie. Wziął się na­to­miast do prze­glą­da­nia ko­re­spon­den­cyi swo­jej o róż­no­rod­nych za­gad­nie­niach, wy­do­był z niej to, co od­po­wia­da­ło ów­cze­sne­mu jego na­stro­jo­wi re­li­gij­ne­mu, a prze­ro­biw­szy i do­peł­niw­szy, wy­dał w r. 184G „Wy­bor li­stów do przy­ja­cioł” (Wy­bran­ny­ja niie­sta iz pie­re­pi­ski s dru­zja­nip. Książ­ką tą ścią­gnął na sie­bie gro­my daw­niej­szych swych wiel­bi­cie­li, któ­rzy z bó­lem i wstrę­tem za­czę­li go uwa­żać za wstecz­ni­ka, nie­przy­ja­zne­go cy­wi­li­za­cyi eu­ro­pej­skiej i oświe­ce­niu ludu, za pie­ty­stę i mi­sty­ka, gar­dzą­ce­go zdo­by­cza­mi wie­dzy i ca­łym ru­chem my­śli no­wo­żyt­nej, za pysz­ne­go pro­ro­ka, dep­cą­ce­go wszyst­kich, za wa­ry­ata wresz­cie. Te za­rzu­ty, w znacz­nej czę­ści zgo­ła nie­uza­sad­nio­ne, bo opar­te na do­wol­nie wy­rwa­nych z tek­stu ustę­pach, strasz­li­wie za­bo­la­ły Go­go­la. Na­pi­sał „Spo­wiedź au­tor­ską”, w któ­rej sta­rał się oczy­ścić z do­tkli­wych na­pa­ści i wy­po­wie­dzieć myśl swą o udo­sko­na­le­niu we­wnętrz­nem jak­naj­ja­śniej. Zro­bił tu ato­li strasz­ne wy­zna­nie, iż nie czuł już w so­bie zdol­no­ści do two­rze­nia dzieł ar­ty­stycz­nych. Mimo to pra­co­wał wciąż nad no­wem ob­ro­bie­niem dru­gie­go tomu „Dusz zmar­łych”, nie usta­jąc w swo­ich ćwi­cze­niach po­boż­nych. W po­cząt­kach r. 184 od­był po­dróż do Zie­mi Świę­tej, bo ży­jąc w cią­głej oba­wie śmier­ci, chciał się do niej na­le­ży­cie przy­spo­so­bić i mnie­mał, że mo­dli­twa u gro­bu Chry­stu­sa przy­nie­sie mu uko­je­nie. 1 tu spo­tkał go za­wód. Nie zna­lazł wy­ma­rzo­nych przez sie­bie sto­sun­ków; z prze­stra­chem za­uwa­żył, że wra­że­nia, do­zna­ne w Pa­le­sty­nie, nad­zwy­czaj da­le­kie­ini oka­za­ły się od tych, ja­kich pra­gnął go­rą­co.

Za po­wro­tem do Ro­syi osiadł w Mo­skwie, skąd nie­kie­dy wy­jeż­dżał do ma­jąt­ku pani Snur­no­wej (w gub… ka­łu­skiej), na Ukra­inę i do Ode­ssy. Ostat­nie lata i pod ti­zycz­nym i pod mo­ral­nym wzglę­dem były dla nie­go sze­re­giem ka­tu­szy. Dru­gi toni „Zmar­łych dusz” w po­now­nem ob­ro­bie­niu spa­lił na krót­ko przed zgo­nem. Zmarł dnia 21 lu­te­go (4 mar­ca) 1852 roku w Mo­skwie.

Zna­cze­nie Go­go­la w dzie­jach li­te­ra­tu­ry ro­syj­skiej po­le­ga na­tem, że on pierw­szy zo­bra­zo­wał ży­cie ro­syj­skie wspo­sób re­ali­stycz­ny, że od­twa­rzał to, co ist­nia­ło na­praw­dę czy to w dzie­dzi­nie sto­sun­ków po­wsze­dnich, czy tez w sfe­rze wy­obraź­ni, mia­no­wi­cie lu­do­wej (prze­są­dy, za­bo­bo­ny, po­da­nia o cza­row­ni­kach, upio­rach, dy­abłach). Przed nim, twór­ca kie­run­ku ro­man­tycz­ne­go, Alek­san­der Pusz­kin, do­pie­ro pod ko­niec swej dzia­łal­no­ści wej­rzał pil­niej w prze­ja­wy ży­cia rze­czy­wi­ste­go, lecz jego wy­so­ki po­lot po­etyc­ki nie do­zwa­lał mu na­wet wte­dy zni­żyć się do dro­bia­zgów, pcha­jąc go za­wsze do kre­śle­nia pew­nych nie­zwy­kłych wy­pad­ków, pew­nych nie­co­dzien­nych lu­dzi. Go­gol, z na­tu­ry umy­słu swe­go, mało mogł sam wy­my­śleć, lecz za to do­sko­na­le umiał się prze­jąć wi­dzia­ne­mi i sły­sza­ne­mi rze­cza­mi, do­peł­nić rysy, ja­kich nie za­uwa­żył, a do­peł­nić tak, że każ­dy mu­siał uznać ich psy­cho­lo­gicz­ną ko­niecz­ność. Miał on fan­ta­zyę nie twór­czą w naj­wyż­szem zna­cze­niu tego wy­ra­zu, tyl­ko do­peł­nia­ją­cą, ale roz­wi­nię­tą tak buj­nie, że za twór­czą ucho­dzić mo­gła. Spo­strze­gaw­czość nad­zwy­czaj by­stra, wraż­li­wość nie­mal cho­ro­bli­wa, spół­czu­cie psy­cho­lo­gicz­ne na­der żywe i na­der wy­ro­bio­ne, zdol­ność pla­stycz­na nie­sły­cha­na, a przy­tem dow­cip i hu­mor nie­po­spo­li­ty: oto zna­mio­na ta­len­tu, nie ge­nial­ne­go wpraw­dzie, jak utrzy­mu­ją kry­ty­cy ro­syj­scy, lecz do ge­nial­no­ści zbli­żo­ne­go, a w każ­dym ra­zie nie­zmier­nie sil­ne­go i sa­mo­rod­ne­go.

Na ten ostat­ni rys na­le­ży po­ło­żyć na­cisk. Ze wszyst­kich zna­ko­mi­tych pi­sa­rzy ro­syj­skich Go­gol naj­mniej uległ wpły­wo­wi cu­dzo­ziem­skie­mu. Po czę­ści mała zna­jo­mość ob­cych ję­zy­ków, po czę­ści na­tu­ra, od­rzu­ca­ją­ca od sie­bie wszyst­ko,- co się w niej sa­mej nie zro­dzi­ło, spra­wi­ły, że au­tor „Re­wi­zo­ra” i „Dusz zmar­łych” po­zo­stał za­wsze w krę­gu ro­dzi­mej prze­waż­nie twór­czo­ści, ule­ga­jąc, pod wzglę­dem sty­lu, wpły­wo­wi nie­raz pod­rzęd­nych na­wet pi­sa­rzy, choć przedew­szyst­kim wiel­bił Pusz­ki­na i Żu­kow­skie­go. Z obcy ch od­dzia­łał nań lan­ta­sta nie­miec­ki Hof­f­mann, jak to wi­dać z opo­wia­dań: „Por­tret”, „Nosu i pierw­szej czę­ści „New­skie­go Pro­spek­tu”. Go­gol jest czę­sto po­dob­ny do Dic­ken­sa, ale to by­najm­niej nie przez na­śla­do­wa­nie, bo Dic­kens był od nie­go młod­szy i szki­ce swe za­czął ogła­szać póź­niej od nie­go. Hu­mor też Go­go­la nie po­sia­dał od­ra­zu cech upodob­nia­ją­cych go z hu­mo­rem an­giel­skim. Z po­cząt­ku był on nie­fra­so­bli­wą jeno we­so­ło­ścią, zmie­sza­ną z żar­ta­mi i kon­cep­ta­mi; póź­niej do­łą­czy­ła się sa­ty­rycz­ność do­tkli­wa; a w koń­cu do­pie­ro na­stą­pi­ło uśmie­cha­nie się przez łzy spół­czu­cia dla wszyst­kie­go, co bied­ne, nie­szczę­śli­we, uci­śnio­ne. Hu­mor ten prze­ja­wił się naj­do­bit­niej w drob­nych po­wiast­kach i ob­raz­kach; sa­ty­ra – w ob­szer­niej­szych utwo­rach („Re­wi­zor”, „Du­sze zmar­łe”).

Ujem­ną stro­ną umy­słu Go­go­la był brak głęb­sze­go wy­kształ­ce­nia na­uko­we­go. Nie moż­na go na­zwać płyt­kim i po­wierz­chow­nym, mia­no­wi­cie w dzie­łach wie­ku doj­rzal­sze­go; owszem po­dzi­wiać trze­ba traf­ność spo­strze­żeń psy­cho­lo­gicz­nych, któ­re go tak zna­ko­mi­cie wy­róż­ni­ły od po­wie­ścio­pi­sa­rzy, ma­ją­cych na wi­do­ku głów­nie rysy ze­wnętrz­ne; bą­dźe­obądź jed­nak wid­no­krąg my­śli Go­go­la za­kre­śla się nie­zbyt wiel­kim pro­mie­niem; a nie­moż­ność har­mo­nij­ne­go wy­koń­cze­nia więk­szej ca­ło­ści („Du­sze zmar­łe”), mię­dzy in­ne­mi przy­czy­na­mi, ma tak­że i tę, że au­tor nie uświa­da­miał so­bie na­le­ży­cie re­form, nie­zbęd­nych dla roz­wo­ju Ro­syi, co oczy­wi­ście zo­sta­je w ści­słym związ­ku z głęb­szem roz­wi­nię­ciem ro­zu­mu.

Ge­ne­za „Ob­raz­ków z ży­cia”.

Wszyst­ko, co two­rzył Go­gol, miał z wła­snych spo­strze­żeń lub ze sły­sze­nia. „Nig­dy nic nie utwo­rzy­łem z wy­obraź­ni – po­wia­dał sam au­tor – nie po­sia­da­łem tej wła­ści­wo­ści. To tyl­ko do­brze się w dzie­łach mo­ich przed­sta­wia­ło, com wziął z ży­cia rze­czy­wi­ste­go, z fak­tów mi zna­nych. Od­ga­dy­wać czło­wie­ka mo­głem tyl­ko wów­czas, gdym miał przed sobą naj­drob­niej­sze szcze­gó­ły jego ze­wnętrz­no­ści. Nig­dy jed­nak nie ma­lo­wa­łem por­tre­tu w zna­cze­niu pro­stej ko­pii. Two­rzy­łem por­tret, ale two­rzy­łem wsku­tek roz­my­śla­nia, a nie wy­obra­ża­nia (wsled­stwi­je s o o b r a ż e n i j a, a nie w o-ob­ra­że­ni­ja). Im wię­cej rze­czy bra­łem pod roz­mysł, tem utwór sta­wał się wier­niej­szy, praw­dziw­szy. Mu­sia­łem wie­dzieć da­le­ko wię­cej niż któ­ry­kol­wiek inny pi­sarz, bo gdym tyl­ko ja­kie szcze­gó­ły po­mi­nął, nie wziął pod roz­mysł, to fałsz wy­stę­po­wał w pra­cy ja­skra­wiej niż u kogo in­ne­go… Do­tych­czas (tj. do r. 1847) wy­obraź­nia nie ob­da­rzy­ła umie ani jed­nym god­nym uwa­gi cha­rak­te­rem i nie utwo­rzy­ła ani jed­nej ta­kiej rze­czy, któ­rej­by wzrok mój nie za­uwa­żył gdzie­bądż” w na­tu­rze… Mam taki umysł, jak więk­sza część Ro­sy­an, tj. zdol­ny ra­czej do wnio­sko­wa­nia, ani­że­li do wy­naj­do­wa­nia (spo­sob­nyj bol­sze wy w o d i t', czem wy d u m y w a t')".

Ge­ne­za więc trzech wy­bra­nych tu ob­raz­ków tkwi wy­łącz­nie w bez­po­śred­niej ob­ser­wa­cyi, do­ko­na­nej przez au­to­ra.

„Sta­ro­świec­cy oby­wa­te­le” (Sta­ro­swiet­ski­je p o-miesz­czi­ki) na­le­żą do naj­wcze­śniej­szej doby twór­czo­ści Go­go­la. Pierw­szy za­rys tego ob­raz­ka po­cho­dzi z r. 1833, wy­koń­cze­nie z na­stęp­ne­go, kie­dy au­tor miał lat 25. Żywe wspo­mnie­nia tego, cze­go się na­pa­trzył w dzie­ciń­stwie i mło­do­ści na Ukra­nie, opro­mie­nio­ne tę­sk­no­tą za stro­na­mi ro-dzin­ne­mi, wśród zgieł­kli­we­go ży­cia w Pe­ters­bur­gu, wy­two­rzy­ły i tło i po­sta­ci tak sym­pa­tycz­ne.

„Dzien­nik obłą­ka­ne­go” (Za­pi­ski su­mas­szed­sza-go) po­cho­dzi rów­nież z roku 1834; ale i treść i na­strój jego są cał­kiem od­mien­ne. Na wy­two­rze­nie ob­raz­ka zło­ży­ły się spo­strze­że­nia ro­bio­ne w świe­cie urzęd­ni­czym pe­ters­bur­skim, w któ­rym prze­by­wał czas ja­kiś sam au­tor jako biu­ra­li­sta w za­rzą­dzie apa­na­żów. Myśl za­sad­ni­czej rów­no­ści wszyst­kich lu­dzi w prze­ciw­sta­wie­niu do strasz­nej za­leż­no­ści niż­szych od wyż­szych w sto­sun­kach rze­czy­wi­stych, myśl ro­dzą­ca się w nie­jed­nej du­szy urzęd­ni­czej, po­słu­ży­ła za nić prze­wod­nią, sku­pia­ją­cą roz­my­śla­nia obłą­ka­ne­go.

„Płaszcz” (S z i n i e 1) po­my­słem się­ga tak­że r. 1834, ale zu­peł­nie ob­ro­bio­ny zo­stał do­pie­ro w r. 1842, kie­dy Go­gol przy­go­to­wy­wał pierw­sze zbio­ro­we wy­da­nie dzieł swo­ich. I tu ży­cie urzęd­ni­ków pe­ters­bur­skich do­star­czy­ło ma­te­ry­ału; ser­decz­na li­tość nad ich nę­dzą ma­te­ry­al­ną i du­cho­wą prze­nik­nę­ła ten ma­te­ry­ał na­wskróś.

Układ „Ob­raz­ków z ży­cia” i cha­rak­te­ry­sty­ka osób.

Układ wszyst­kich trzech ob­raz­ków jest nie­zmier­nie pro­sty, ni­czem nie skom­pli­ko­wa­ny, ale w każ­dym z nich co­kol­wiek inny, z po­wo­du ob­ra­nej przez au­to­ra for­my przed­sta­wie­nia rze­czy. Wy­pad­ki, zda­rze­nia mają zu­peł­nie po­rzęd­ne zna­cze­nie w roz­wi­nię­ciu cha­rak­te­rów; słu­żą głów­nie do spro­wa­dze­nia sta­now­czej zmia­ny w lo­sie osób czy­li tak zwa­nej ka­ta­stro­fy, wszę­dzie smut­nej, dwa razy na­wet tra­gicz­nej. Naj­bar­dziej przed­mio­to­wym pod wzglę­dem for­my jest „Dzien­nik obłą­ka­ne­go”; w nim au­tor nie wy­stę­pu­je ani razu ze swo­je­mi wła­sne­mi uwa­ga­mi; prze­ma­wia tyl­ko sam obłą­ka­ny; a z jego słów musi czy­tel­nik wy­ro­bie so­bie po­ję­cie i o cha­rak­te­rze jego i o po­wo­dach obłą­ka­nia. W dwu in­nych ob­raz­kach au­tor uka­zu­je swo­ją oso­bi­stość i za­zna­cza wła­sne spo­strze­że­nia oraz spo­sób wi­dze­nia rze­czy. W „Sta­ro­świec­kich oby­wa­te­lach” ta obec­ność jest zu­peł­nie uza­sad­nio­na ar­ty­stycz­nie, gdyż ob­ra­zek przed­sta­wia się jako oso­bi­ste wspo­mnie­nie z lat mło­do­cia­nych, kie­dy się do owe­go skrom­ne­go dwor­ku nie­raz za­jeż­dża­ło za ży­cia daw­nych ser­decz­nych jego miesz­kań­ców, a póź­niej od­wie­dzi­ło się go po ich zgo­nie, gdy pod za­rzą­dem no­we­go wła­ści­cie­la i przy­da­nej mu „opie­ki” rzą­do­wej wszyst­ko po­szło w ru­inę. Au­tor nie pil­no­wał sic for­my wspo­mnień oso­bi­stych, ale prze­cho­dził do for­my przed­mio­to­we­go ma­lo­wa­nia tre­ści i tyl­ko od cza­su do cza­su, dla wzmoc­nie­nia li­rycz­ne­go na­stro­ju, wra­cał zno­wu do oso­bi­stych wy­nu­rzeń. W „Płasz­czu” nie wi­dzi­my, przy­naj­mu­iej po­zor­nie, ze­wnętrz­nie, wspo­mnień oso­bi­stych, ale po­nie­waż utwór z nich po­wstał rze­czy­wi­ście, więc au­tor, choć ob­rał for­mę przed­mio­to­we­go ma­lo­wa­nia sto­sun­ków, nie mogł po­wścią­gnąć na­po­mknień i sar­ka­zmów, ja­kie mu się pod pió­ro ci­snę­ły, gdyż były wy­ni­kiem prze­ży­tych oso­bi­ście wra­żeń i wzru­szeń. Spół­e­zii­ją­cą jego du­szę obu­rzał przedew­szyst­kiem nie­ludz­ki spo­sób po­stę­po­wa­nia urzęd­ni­ków wyż­szych z niż­szy­mi. Stąd wy­pły­nął jego sar-ka­zin na ową „wy­so­ką fi­gu­rę” w ran­dze je­ne­ra­ła, któ­ry swo­ją sro­gą po­sta­wą i kar­cą­ce­mi sło­wy taki obu­dził strach w bied­nym urzęd­ni­ku, iż ten po­padł w go­rącz­kę i umarł nie­ba­wem. –Pod wzglę­dem sty­lu „Płaszcz” wy­róż­nia się od dwu in­nych ob­raz­ków wy­ro­bio­ną do­pie­ro w póź­niej­szych la­tach Go­go­la skłon­no­ścią do dłu­gich (nie­raz aż nad­to skom­pli­ko­wa­nych) okre­sów i do uży­wa­nia wie­lu zdań wtrą­co­nych, bez ja­kich po­przed­nio się ob­cho­dził, dba­jąc o ży­wość i zwrot­ność opo­wia­da­nia. Sta­ran­no­ści w uni­ka­niu po­wta­rzań czy to wy­ra­zów czy zwro­tów Go­gol nie oka­zy­wał nig­dy.

W „Sta­ro­świec­kich oby­wa­te­lach” pa­nu­je uczu­cie po­god­ne, sło­necz­ne, nie do­zwa­la­ją­ce nam pa­trzeć kry­tycz­nie na po­sta­ci, wy­pro­wa­dzo­ne przez Go­go­la ua sce­nę. Nie przy­cho­dzi nam chy­ba na myśl nie­zmier­nie cia­sny wid­no­krąg umy­sło­wy, w któ­rym się sta­rusz­ko­wie ob­ra­ca­li, nie razi uas cią­głe ich je­dze­nie i wiecz­nie te same roz­mo­wy. A dla­cze­go? Ho w tej

Sta­ro­świec­cy oby­wa­tel*.

Si sfe­rze, z któ­rej zo­sta­li wzię­ci, wśród tych wa­run­ków, w ja­kich żyli, i z ta­kiem jak oni uspo­so­bie­niem in­ny­mi być nie mo­gli; au­tor zaś nie miał zgo­ła na celu roz­trzą­snąć ich ro­zum, dać po­znać ich po­ję­cia, lecz tyl­ko od­ma­lo­wać to ży­cie jed­no­staj­ne, ale dla nich nie nud­ne i nie nu­żą­ce, a zwłasz­cza tę nad­zwy­czaj­ną do­broć ich ser­ca, spo­koj­ne­go i za­do­wo­lo­ne­go, któ­ra pra­gnę­ła, aże­by wszy­scy wko­ło nich byli spo­koj­ni i za­do­wo­le­ni. Żą­dza po­sia­da­nia nie tra­pi ich du­szy; po­trze­by ich są skrom­ne, a po­nie­waż mogą je za­do­wo­lić w zu­peł­no­ści, mniej­sza o to, czy ma­ją­tek mógł­by przy­no­sić jesz­cze wię­cej. Służ­ba okra­da ich bez­czel­nie, ale oni o tem nie wie­dzą, a ich do­bro­dusz­ność jest tak wiel­ka, że na­wet przez gło­wę im nie przy­cho­dzi po­są­dzać ko­goś o zło­dziej­stwo, a la­da­ja­kie wy­ja­śnie­nie bio­rą za praw­dę rze­tel­ną. Błysz­czeć wśród świa­ta nig­dy za­pew­ne nie ma­rzy­li; dość im przy­jąć suto go­ści, gdy ich na­wie­dzą; wte­dy ra­dość się ich zwięk­sza, i ro­bią wszyst­ko, co tyl­ko mogą, aże­by im do­go­dzić. Nie ro­bią tego dla po­pi­su, dla za­im­po­no­wa­nia bliź­nim, ale tyl­ko z do­bre­go ser­ca, pra­gnąc, by wrszy­scy tchnę­li we­so­ło­ścią.

W za­cho­wa­niu się oboj­ga sta­rusz­ków są pew­ne drob­ne róż­ni­ce, psy­cho­lo­gicz­nie do­sko­na­le uza­sad­nio­ne. Ata­na­zy, choć nie­gdyś zdo­był się na wy­kra­dze­nie Pul­che­ryi, choć roz­sąd­ny i znał się do­brze na go­spo­dar­stwie, nie miał w so­bie naj­mniej­szej skłon­no­ści ani do awan­tur, ani na­wet do dzia­ła­nia ja­kie­go­kol­wiek; na sta­rość we­gie­to­wał już tyl­ko, to jest żył nie­mal jak ro­śli­na, któ­ra po­trze­bu­je jeno od­ży­wia­nia i kie­dy­nie­kie­dy le­d­wie przy­po­mi­nał so­bie na­strój żar­to­bli­wy, żeby żonę tro­szecz­kę na­stra­szyć; zo­sta­wio­ny wła­snym si­łom i ob­rot­no­ści, oka­zy­wał zu­peł­ną ży­cio­wą nie­udol­ność, Pul-che­rya prze­ciw­nie, za­ję­ta wciąż go­spo­dar­stwem ko­bie­cem, za­cho­wa­ła wię­cej sa­mo­dziel­no­ści w tym szczu­plut­kim za­kre­sie, po­czy­ty­wa­ła Ata­na­ze­go za do­bre ko­cha­ne dziec­ko, któ­re rady so­bie dać nie bę­dzie mo­gło. To tez gdy zgon swój prze­wi­dy­wa­ła, naj­więk­szą jej tro­ską było, co się sta­nie z mę­żem, więc na zba­wie­nie wiecz­ne za­kli­na­ła sta­rą go­spo­dy­nię, aże­by o nim pa­mię­ta­ła. W tym jed­nym wy­pad­ku oka­za­ła się, w sło­wach przy­najm­niej, su­ro­wą, po­gro­zi­ła, że sama pro­sić bę­dzie Boga, aże­by Jaw­do­sze nie dał lek­kie­go sko­na­nia, je­że­li przez nia mąż owdo­wia­ły ucier­pi w czem­kol­wiek.

„Dzien­nik sza­lo­ne­go” jest bo­le­snym okrzy­kiem du­szy ludz­kiej, któ­ra jako du­sza czu­je się rów­ną wszyst­kim in­nym; a wie, że gdy­by za­chcia­ło się jej upo­mnieć o tę rów­ność, po­czy­ta­no­by ją co naj­mniej za po­zba­wio­ną ro­zu­mu. Ak­sen­ty Iwa­no­wicz Po prysz­czy n 1) nie wy­róż­nia! się za­pew­ne od swo­ich spół­ko­le­gów urzęd­ni­ków biu­ro­wych wyż­szem wy­kształ­ce­niem; to, co mu się ko­ła­ta­ło po gło­wie z dzie­jów daw­nych i naj­now­szych, wska­zu­je dość wy­ra­nie, że ze szkół nie wy­niósł ani wiel­kie­go, ani do­bo­ro­we­go za­pa­su wia­do­mo­ści; lecz wy­róż­niał się od nich am­bi­cya, któ­ra mia­ła źró­dło swe w mi­ło­ści wzglę­dem cór­ki dy­rek­to­ra. Znał on ha­sła rów­no­ści i wol­no­ści, sze­rzą­ce się i w lto­syi tak­że po roz­gro­mię Na­po­le­ona i po­wro­cie wojsk ro­syj­skich z Pa­ry­ża; ale wie­dział rów­nież, że po­mię­dy sło­wem a czy­nem jest prze­paść. Tam, gdzie ran­ga (c z i n) sta­no­wi­ła o god­no­ści czło­wie­ka, nie­po­dob­na było na­wet ma­rzyć, łeby rad­ca ty­tu­lar­ny mogł na­praw­dę się­gnąć po rękę cór­ki Jego Eks­ce­len­cya któ­re­mu tem­pe­ro­wał pió­ra. Ak­sen­ty Iwa­no­wicz wie­dział, że wszyst­ko do­sta­je się „tyl­ko ka­mer­jun­kro­ni i je­ne­ra­łom”. Ale wie­dząc o tem, nie chciał się pod­dać lo­so­wi; uspo­so­bie­nie jego było nie­spo­koj­ne, burz­li­we, bun­tow­ni­cze; god­ność czło­wie­czą w so­bie ce­nił wy­so­ko, ser­cem je­że­li nie ro­zu­mem wy­niósł się nad po­spo­li­tą w jego sfe­rze po­wsze­dniość; może pod wpły­wem ja­kie­go po­ety, od­czy­tu­jąc raz ustęp o psich za­le­can­kach, któ­re były tyl­ko in­nem wy­ra­zem za­le­ca­nek sa­lo­no­wych, wo­lał obu­rzo­ny: „I jak tez moż­na za­peł­niać list ta­kie­mi głup­stwa­mi!… Czło­wie­ka mi daj­cie! Ja chcę wi­dzieć czło­wie­ka; ja po­trze­bu­ję po­kar­mu ta­kie­go, któ­ry­by mie na­sy­cał i na­pa­wa! sło­dy­czą, moją du­szę”. Tie­płow, ubie­ga­ją­cy się o rękę Zo­fii, czem­że jest lep­szy od nie­go jako czło­wiek? Ba! ale jest ka­mer­jun­kro­iu. Aże­by módz się sta­rać o Zo­tię; Ak­sen­ty Iwa­no­wicz pra­gnął­by sam zo­stać ka­mer­jun­krem lub je­ne­ra­łem… Ma 42 lata.. tMUft czas do kary ery L. Cze­go jed­nak nic moż­na osią­gnąć w rze­czy­wi­sto­ści, to mieć wol­no W wy­obraź­ni. I zo­sta­je Ak­sen­ty Iwa­no­wicz.. kró­lem hisz­pań­skim. Te­raz już nic nie sta­nie na prze­szko-.

ł) W roz­mo­wie a ua w cf w opo­wia­da­niu Ro­sy­anie rzad­ko kie­dy Wy­mie­nia­ją na­zwi­sko oso­by, zwy­kle tyl­ko imię i imię… jej ojca w for­mie przy­miot­ni­ko­wej (pa­tro­ny­mit um), eo się zwie o t C z e s t w o; Ak­cen­ty Iwa­no­wie za­tem zna­czy: Ak­senM, *yii Iwa­na.

dzie do związ­ku z Zo­fią; Tie­płow pój­dzie z kwit­kiem, choć już we­se­le jego za­po­wie­dzia­ne. Tak się ro­iło bie­da­ko­wi w wy­obraź­ni; a w rze­czy­wi­sto­ści od­wie­zio­no go do szpi­ta­la wa­ry­atów, gdzie gło­wę zim­ną wodą zle­wa­no. Kto się wmy­śli i wczu­je w du­szę bied­ne­go sza­leń­ca, ten z ści­śnię­tem ser­cem czy­tać bę­dzie ostat­nie jego ode­zwa­nie się do bez­li­to­snych lu­dzi, co go drę­czą, choć on nic nie za­wi­nił. Może le­piej by­ło­by, gdy­by au­tor opu­ścił koń­co­wą no­tat­kę o na­ro­śli pod no­sem beja al­gier­skie­go, bo wra­że­nie sta­ło­by się jed­no­lit­szem; ale tak ści­sły re­ali­sta jak Go­gol nie chciał po­mi­nąć tego rysu wa­ry­ac­twa, rysu wy­do­by­wa­ją­ce­go się po­przez naj­sroż­sze cier­pie­nia.

Aka­kij Aka­ki­je­wicz, bo­ha­ter „Płasz­cza”, biu­ra­li­sta rów­nież jak i Ak­sen­ty Iwa­no­wicz, nie ma zgo­ła jego am­bit­nych urosz­czem Na­le­ży do tej ka­te­go­ryi lu­dzi, któ­rych na­zy­wa­my „przy­bi­ty­mi”, „za­hu­ka­ny­mi”. Przy­bi­ła ich nę­dza ma­te­ry­al­ną i sla­by roz­wój umy­sło­wy. Nie mają ani śmia­ło­ści, ani dumy; nie na­rze­ka­ją na los, nie kry­ty­ku­ją wyż­szych, nie czu­ją się zdol­ny­mi do żad­nej pra­cy, wy­cho­dzą­cej poza kres, do któ­re­go la­ta­mi ca­łe­mi przy­wy­kli, sta­ją się ma­szy­na­mi do prze­pi­sy­wa­nia pa­pie­rów urzę­do­wych. Za­hu­ka­ny, jed­no­staj­ną, nud­ną swą ro­bo­tą nie­zmę­czo­ny, służ­bi­sty w naj­wyż­szym stop­niu, nie­za­rad­ny, nie­umie­ją­cy ni­czem przy­spo­rzyć so­bie do­dat­kow do swej na­der szczu­płej pen­syj­ki, może tyl­ko za po­mo­cą nad­zwy­czaj­nej oszczęd­no­ści, ba, gło­dze­nia się, dojść do spra­wie­nia so­bie no­we­go płasz­cza, gdy sta­re­go na­wet pi­ja­ny par­tacz nie chciał już da­lej na­pra­wiać, bo się roz­la­ty­wał na próch­no. Ra­do­wał się tym na­byt­kiem jak dziec­ko, ale ra­dość ta trwa­ła krót­ko, jak bły­ska­wi­ca jeno prze­rzy­na­jąc pa­smo jego sza­re­go ży­cia. Po uczcie, wy­da­nej przez jed­ne­go z wyż­szych ko­le­gów, uczcie, któ­ra go znu­dzi­ła, gdyż do ta­kie­go prze­pę­dza­nia cza­su nie przy­wykł, w dro­dze po­wrot­nej do domu, ra­bu­sie zdar­li z nie­go płaszcz w oczach stój­ko­we­go, co się obo­jęt­nie temu przy­pa­try­wał, my­śląc że to żart „przy­ja­ciel­ski”; ko­mi­sarz po­li­cyi, za­miast się za­jąć szyb­ko od­kry­ciem zło­dziei, po­dejrz­li­wie wy­py­ty­wał się Aka­ki­ja, dla­cze­go tak póź­no się włó­czył; „wy­so­ka fi­gu­ra” aż nad­to do­bit­nie dała po­znać bied­ne­mu urzęd­ni­ko­wi swo­ją do­stoj­ność, jak nie­mniej nie­wła­ści­wość jego po­stę­po­wa­nia. Z prze­zię­bie­nia i ze stra­chu za­padł Aka­kij Aka­ki­je­wicz w go­rącz­kę i nie­ba­wem prze­niósł

Naj­lep­sze, naj­kom­plet­niej­sze wy­da­nie wszyst­kich „Pism” (So­czi­nie­ni­ja) Go­go­la, wy­szło r. 1901 w Pe­ters­bur­gu pod re­da­keyą Ti­chon­ra­wo­wa, a na­kła­dem A. F. Mark­sa, w 12 to­mach. Jest tu krót­ki ży­cio­rys au­to­ra, na­pi­sauy przez W. L Szen­ro­ka. Przy­pi­ski re­dak­to­ra do każ­de­go tomu wska­zu­ją rok po­wsta­nia utwo­rów, pier­wo­dru­ków, oraz od­mian­ki wa-ry­an­ty) po­mniej­sze; tam bo­wiem, gdzie ob­ro­bie­nie w róż­nych wy­da­niach wiel­ce się róż­ni­ło, od­dru­ko­wa­no je w ca­ło­ści. Po­stą­pio­no po­dob­nież z dwo­ma ob­ro­bie­nia­mi dru­gie­go tomu „Dusz zmar­łych”, o ile oca­la­ły od ognia, na któ­re je ska­zał au­tor.

O po­wie­ściach u k r a i ń s k i c li Go­go­la ob­szer­nie roz­wiódł się M. Pe­trow w „Za­ry­sach hi­sto­ryi li­te­ra­tu­ry ukra­iń­skiej XIX wie­ku” (Oczer­ki isto­rii ukra­iiw­koj li­tie­ra­tu­ry XIX sto­le­ti­ja, Ki­jów, ISSł).

U nas pierw­szą wia­do­mość o Go­go­lu po­dał Ty­go­dnik li­te­rac­ki po­znań­ski w r. 1838 (Nr. 37); po­tem, wraz z prze­kła­dem „Pa­mięt­ni­ka wa­ry­ata” do­ko­na­nym priei Mar­ci­na Szy­ma­now­skie­go, dru­ko­wa­ło ją r. 1843 cza­so­pi­smo ro­syj­sko-pol­skie „Ju­trzen­ka”, ogła­sza­ne w War­sza­wie przez Pio­tra Du­bro­we­kie­gO. Na­stęp­nie J, i… Kra­szew­ski w swo­jem „Athe­na­eum” po­mie­ści! r. 1844 prze­kła­dy: „Dzien­ni­ka wa­ry­ata”, „Płasz­cza” i „Przy­gód Czy­czy­ko­wa czy­li Du­sze zmar­łych”.

się na tam­ten świat. Au­tor, w któ­rym szla­chet­ne po­czu­cie mo­ral­ne w cza­sie osta­tecz­ne­go ob­ra­bia­nia „Płasz­cza” nie­zmier­nie sil­nie się roz­wi­nę­ło, nie chciał po­zo­sta­wić tej śmier­ci bie­da­ka bez na­le­ży­te­go skar­ce­nia przy­najm­niej „wy­so­kiej fi­gu­ry”. Nadał więc ob­raz­ko­wi zwrot fan­ta­stycz­ny, opo­wia­da­jąc o po­ja­wie­niu się upio­ra-urzęd­ni­ka, zdzie­ra­ją­ce­go płasz­cze prze­chod­niom; nie po­mi­nął ten upiór i „wy­so­kiej fi­gu­ry”. Kie­dy wra­ca­ła z przy­jem­nie spę­dzo­ne­go wie­czo­ru; roz­ma­rzo­ne­mu je­ne­ra­ło­wi wy­da­ło się, iż upiór robi mu wy­mów­ki za zwy­my­śla­nie i za nie­za­ję­cie się od­szu­ka­niem skra­dzio­ne­go płasz­cza; do­bro­wol­nie więc od­dał mu swój, czem­prę­dzej ka­zał je­chać do domu, i od­tąd w spo­so­bie po­stę­po­wa­nia z niż­szy­mi za­czął oka­zy­wać pew­ną ła­god­ność.

I ten więc ob­ra­zek jest ar­ty­stycz­nem wsta­wie­niem się za du­szą ludz­ką, w cie­le bie­da­ka po­ku­tu­ją­ca.

do­ko­na­ne przez Pio­tra Sze­pie­le­wi­cza, a ce­nił Go­go­la wy­so­ko, ze­sta­wia­jąc go w jed­nym rzę­dzie Dic­ken­sem i Bal­za­kiem. W r. 1846 w tłó­ma­cze­niu J. Cheł­mi­kow­skie­go wy­szedł „Re­wi­zor czy­li po­dróż bez pie­nię­dzy” w Wil­nie (dru­gie tłó­ma­cze­nie we Lwo­wie, 1884 w „Bi­blio­te­ce Mrów­ki”). „Ta­ras Bul­ba” w prze­kła­dzie Fe­do­ro­wi­cza, a wła­ści­wie Pio­tra Gło­wac­kie­go, uka­zał się we Lwo­wie r. 1850. „Mar­twe du­sze” w prze­kła­dzie Zyg­mun­ta Kier­de­ja-Wiel­hor­skie­go wy­szły w Po­zna­niu w r. 1876 i 1879. Wresz­cie p… t. „Po­wie­ści mniej­sze” (Lwów, 1871) za­war­to tłó­ma­cze­nie „Sta­ro­świec­kich oby­wa­te­li”, „Po­wie­ści o kłót­ni Iwa­na Iwa­no­wi­cza z Iwa­nem Ni­ki­fo­ro­wi­czem”, „Nosa”, „Po­wo­zu”, „Iwa­na Teo­do­ro­wi­cza Szpoń­ki i jego ciot­ki”, „No­ta­tek wa­ry­ata”. Tłó­ma­cze­nia do­ko­na­li we­dług Es­tre­iche­ra: Pau­lin Świę­cic­ki i Jan Grze­go­rzew­ski, ale bar­dzo li­chym ję­zy­kiem i z ja­kie­goś ob­cię­te­go przez cen­zu­rę eg­zem­pla­rza, mia­no­wi­cie w „No­tat­kach wa­ry­ata”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: