Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Obrazy i obrazki Warszawy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obrazy i obrazki Warszawy - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 369 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DO CZY­TEL­NI­KÓW

CO? I DLA CZE­GO?

Za­iste, trud­ne­by to było za­da­nie, gdy­by mi przy­szło zdać ści­słą spra­wę i ra­chu­nek z tego co się w tem dzieł­ku mie­ści. – Nig­dy nie mia­łam chę­ci, ani za­mia­ru zbie­ra­nia ści­słych sta­ty­stycz­nych wia­do­mo­ści o sto­li­cy na­sze­go kra­ju; jej hi­sto­ryi nie po­wa­ży­ła­bym się do­tknąć śmia­ło, bo ta in­ne­go pió­ra, wiel­kich wia­do­mo­ści i przy­jaź­niej­szej pory ocze­ku­je – do świet­ne­go ży­cia War­sza­wy nig­dy czyn­nie nie na­le­ża­łam i nie na­le­żę – cóż więc o niej po­wiem? co na­pi­szę?

Od dzie­ciń­stwa ży­jąc w mie­ście, znam bez wąt­pie­nia wie­le jego oso­bli­wo­ści, ale któż ich nie zna? Mamy tyle wspo­mnień o War­sza­wie, tyle jej opi­sów po­rząd­nych, że wie­dząc przy­najm­niej o Świec­kim, Go­łę­biow­skim, Li­piń­skim i Ba­liń­skim, zna­jąc cząst­ko­wo udzie­la­ne wia­do­mo­ści Au­to­ra Pa­mią­tek War­sza­wy, wiel­kiej śmia­ło­ści, wiel­kie­go za­ufa­nia w swych si­łach po­trze­ba­by, do przed­się­wzię­cia no­we­go opi­su.

Ale ja też opi­sy­wać nie my­ślę; nie po­wiem wam ile łok­ci dłu­go­ści i sze­ro­ko­ści ma jaki plac lub uli­ca, ile przy niej do­mów stoi – ile ka­plic i ko­lumn znaj­du­je się w któ­rym ko­ście­le, i do ja­kie­go one po­rząd­ku ar­chi­tek­tu­ry na­le­żą; – wszyst­kich ta­kich szcze­gó­łów, dat, cy­fer, nie wie­le tu znaj­dzie­cie. – Za to po­wiem, ja­kie uwa­gi po­wsta­wa­ły w umy­śle moim na wi­dok nie­któ­rych gma­chów lub za­kła­dów, po­dzie­lę się z wami wra­że­niem, ja­kie mnie kie­dyś w tej lub owej świą­ty­ni ogar­nę­ło, wspo­mnę co od sta­rych lu­dzi sły­sza­łam, co w książ­kach cza­sem spo­tka­łam, co nie­daw­no do­wie­dzia­łam się od mę­żów zna­ko­mi­tych na­uką i ba­da­ją­cych dzie­je War­sza­wy.

Wiem, że zda­nie moje nie w każ­de­go zda­nie tra­fi, że wsu­nię­te tu wia­do­mo­ści nowe ani rzad­kie nie będą, jed­nak mi­lej je bę­dzie zna­leźć go­to­we, w wła­ści­wem miej­scu, niż z mo­zo­łem szu­kać w po­trze­bie.

Te­raz po­zo­sta­je mi jesz­cze po­wie­dzieć dla cze­go zbie­ra­łam te ob­raz­ki, i cze­mu je dziś na wi­dok po­wszech­ny wy­sta­wiam? Oto – uro­dzi­łam się w War­sza­wie. – Gwar jej ży­cia naj­pierw ude­rzył moje ucho, dzwo­ny wszyst­kich jej ko­ścio­łów śpie­wa­ły nad moją ko­ły­ską, usy­pia­jąc i bu­dząc mnie na prze­mia­ny, z po­śród jej mu­rów wzrok mój naj­przód w nie­bo się wzno­sił, wszyst­kie wy­pad­ki i wspo­mnie­nia bytu mo­je­go tak za­wsze z War­sza­wą się łą­czą, że bez mej woli i wie­dzy na­wet, wzro­sło we mnie uczu­cie szcze­gól­nej życz­li­wo­ści, dla tego punk­tu sze­ro­kiej zie­mi, świad­ka tylu wiel­kich wy­pad­ków, tylu cno­ty przy­kła­dów. – Dla tego to, jak dziec­ko o ro­dzin­nej cha­cie, jak sta­rzec o daw­nych cza­sach, ja lu­bię słu­chać, mó­wić o War­sza­wie. – Dla tego pa­trząc na zmia­ny, któ­re w niej jak w każ­dem dzie­le ludz­kiej ręki nie­ustan­nie za­cho­dzą, pa­trząc na nowe gma­chy wzno­szą­ce się w miej­scu tych, co w gru­zy upa­dły, i za­cie­ra­ją­ce ich śla­dy, nie­raz po­my­śla­łam so­bie: że szko­da­by choć kil­ku za­ry­sa­mi nie utrwa­lić tych kształ­tów tak cią­gle a nie­znacz­nie się zmie­nia­ją­cych, tak zwol­na nowe przy­bie­ra­ją­cych bar­wy; – pod wpły­wem każ­de­go no­we­go wra­że­nia po­bież­nie, dla sie­bie, rzu­ca­łam na pa­pier uwa­gi o tej lub owej czę­ści lu­be­go mi gro­du. I Ta­kim to spo­so­bem po­wsta­ły te ob­raz­ki.

Nie je­stem tyle próż­ną, by im ja­kieś pew­ne, trwa­łe sta­no­wi­sko na­zna­czać, lecz prze­ko­na­na, że żad­na myśl po­czci­wa zu­peł­nie bez­owoc­ną być nie może, spo­dzie­wam się że i ta książ­ka znaj­dzie swo­ich czy­tel­ni­ków; że ją chęt­nie weź­mie do ręki mat­ka w ro­dzin­nem kół­ku, dzie­wi­ca w swo­jej kom­nat­ce, lub brat jej, co pa­su­jąc się z na­wa­łem róż­no­rod­nych nauk, nie miał jesz­cze cza­su spoj­rzeć w dzie­je swo­je­go kra­ju, a tem mniej po­je­dyn­czych jego czę­ści; że mło­da zie­mian­ka prze­czy­taw­szy te kart­ki, nie tyl­ko za skład mod­nych to­wa­rów, za przy­by­tek za­baw i we­so­ło­ści uwa­żać bę­dzie War­sza­wę.

Sło­wem; – je­że­li cho­dząc po Kra­kow­skiem przed­mie­ściu, od skle­pu do skle­pu, dla na­by­cia kosz­tow­nej frasz­ki, wspo­mni kto­kol­wiek, że na prze­ciw­ko jest nę­dzy schro­nie­nie – je­śli kto dru­gi za­miast rzu­cić ubo­gie­mu obo­jęt­ną jał­muż­nę, umiesz­cze­niem go w ja­kim za­kła­dzie, za­pew­ni po­kój ostat­ka dni jego, je­śli prze­cho­dząc koło sta­rych mu­rów uczci pa­mię­cią ich daw­nych miesz­kań­ców – je­śli spo­tkaw­szy pięk­ne­go czy­nu wspo­mnie­nie po­my­śli: że war­to po so­bie po­dob­ną pa­mięć zo­sta­wić – to już nie próż­no moje ob­raz­ki kre­śli­łam.

Je­że­li wresz­cie dzi­siaj trud­no im cel wy­bit­ny na­zna­czyć, po­myśl­my, że świat i lu­dzie, idąc zwy­kłą lat ko­le­ją, jed­nak na je­den i ten sam przed­miot co­raz z in­ne­go pa­trzą sta­no­wi­ska; cho­ciaż więc każ­dy wie i wi­dzi wszyst­ko co tu opi­sa­łam, przyj­mij­cie te ob­raz­ki, jako szkic zdję­ty z ulu­bio­nej po­sta­ci, jako kart­kę dzien­ni­ka, któ­re lubo zwy­czaj­ne i obo­jęt­ne w chwi­li skre­śle­nia, z każ­dym dniem na­bie­ra­ją ceny: – a gdy się po­stać zmie­ni i uczu­cia prze­mi­ną, sta­ją się nam świad­ka­mi bytu i wra­żeń, któ­re in­a­czej prze­mi­nę­ły­by bez śla­du.

I.PIEL­GRZYM­KA PO KO­ŚCIO­ŁACH.

W każ­dej waż­niej­szej chwi­li ży­cia, pierw­sza myśl re­li­gij­ne­go czło­wie­ka ku Bogu dąży; pierw­szy krok dzie­cię­cia z domu ro­dzi­ców do chrzciel­ni­cy je pro­wa­dzi, praw­dzi­we uczu­cie szczę­ścia lub cier­pie­nia ku nie­bu nas zwra­ca; – ono naj­czę­ściej bywa ce­lem pierw­sze­go po­lo­tu wy­obraź­ni, ono bywa kre­sem głę­bo­kich do­cie­kań mę­dr­ców roz­bi­ja­ją­cych się o nie­do­cie­czo­na isto­tę Stwór­cy. – Dla tego za­czy­na­jąc po sta­re­mu, za­mie­rzam naj­przód wspo­mnieć nie­któ­re ko­ścio­ły War­sza­wy, te przy­byt­ki jaw­nej i uro­czy­stej czci Boga od tak daw­na nie­prze­rwa­nie Mu skła­da­nej, te gma­chy w któ­rych tylu wie­ków prze­szłość wy­pi­sa­na ol­brzy­mie­mi gło­ska­mi oł­ta­rzy, fi­la­rów i gro­bow­ców, roz­łą­cza swe bo­gac­twa przed okiem prze­chod­nia, któ­re naj­czę­ściej za­ćmio­ne le­ni­stwem du­cha, błą­ka się obo­jęt­nie po tych świę­tych szcząt­kach.

Ko­ścio­ły były u nas świad­ka­mi wszyst­kie­go, co tyl­ko waż­ne­go, świet­ne­go, po­ży­tecz­ne­go sta­ło się w kra­ju: – każ­de wiel­kie przed­się­wzię­cie po­le­ca­no pu­blicz­nie Bogu, za każ­dą po­myśl­ność dzię­ko­wa­no ser­decz­nie; w cza­sie klęsk po­wszech­nych, tu wspar­cia i po­cie­chy szu­ka­no; to tez każ­de­go pra­wie zna­ko­mit­sze­go wy­pad­ku śla­dy znaj­dzie­my w ko­ściel­nych mu­rach.

A po­mi­nąw­szy daw­ne dzie­je i wy­pad­ki" czyż dla każ­de­go z nas, ko­ściół nie ma świę­te­go, ta­jem­ni­cze­go uro­ku? – Któż wcho­dząc pod te wy­nio­słe skle­pie­nia nie czu­je się prze­ję­tym pew­nem trwoż­nem po­sza­no­wa­niem? Kto wśród wzbu­rze­nia umy­słu nie do­znał uci­sze­nia w tych mu­rach ręką Wia­ry ku czci Mi­ło­ści wznie­sio­nych? Kto wresz­cie prze­cho­dząc wła­sne­go ży­cia ko­le­je, za­po­mni, że u stop­ni oł­ta­rzy, pła­kał w cier­pie­niu, w ra­do­ści, dzię­ko­wał?

Ko­mu­kol­wiek zaś War­sza­wa jest miłą, kto się w niej ro­dził lub prze­miesz­kał dłu­go, ten pew­nie w po­czci­wem ser­cu za­cho­wa! cześć głę­bo­ką dla jej ko­ścio­łów, jak dla gro­bów bo­le­ści, jak dla bło­gie­go po­ko­ju ko­leb­ki.KA­TE­DRAL­NY KO­ŚCIÓŁ Ś. JANA (1)

Przy wąz­kiej Świę­to­jań­skiej uli­cy, stoi naj­daw­niej­sza War­sza­wy świą­ty­nia, oto­czo­na i za­sło­nię­ta są­sied­nie­mi do­ma­mi, jak w ów czas, kie­dy jesz­cze ta stro­na mia­sta była głów­nym punk­tem sku­pie­nia ogól­ne­go ży­cia; dla tego – (1) W r. 1250, kie­dy War­sza­wa wsią jesz­cze była, ist­niał tu już ko­ścio­łek drew­nia­ny, po zgo­rzo­niu któ­re­go, od­bu­do­wa­ny w r. 1201 przez Zie­mo­wi­ta 1. księ­cia ma­zo­wiec­kie­go, w r. 1313 stał się pa­ra­fial­nym, pod ty­tu­łem Świę­te­go Jana. W roku 1330 Kom­mis­sa­rze apo­stol­scy są­dzi­li tu spra­wę Ka­zi­mie­rza W. z Krzy­ża­ka­mi. Ja­nusz ks. ma­zow, od­no­wił i po­więk­szył go do dzi­siej­szej ob­szer­no­ści, a w roku 1400 kol­le­gi­ja­tę z Czer­ska tu prze­niósł.

W 1762 roku, przy­sta­wio­no sta­ra­niem i na­kła­dem Kle­men­sa Bra­nic­kie­go ka­pli­cę po pra­wej stro­nie Wiel­kie­go oł­ta­rza, roz­po­czę­tą w po­ło­wią XVII wie­ku, przez Sta­ni­sła­wa Ma­ło­pol­skie­go. – W roku 1822 sta­ran­nie od­no­wio­ny. – W roku 1843 prze­ro­bio­ny, jak go do­tąd wi­dzi­my.

może ze­wnętrz­na jej po­stać nie mo­gąc w ma­łej prze­strze­ni spra­wić wi­dzo­wi wiel­kie­go wra­że­nia, nie przy­go­to­wy­wa go na­le­ży­cie do wi­do­ku, jaki za wnij­ściem we­wnątrz spo­strze­ga.

Przez ob­szer­ny przy­sio­nek wcho­dzisz pod chór, i tu już sto­jąc w pół­cie­niu czu­jesz, jak cię mi­mo­wol­ne po­sza­no­wa­nia uczu­cie ogar­nia; wznio­słe skle­pie­nie śmia­ło wspar­te na wy­smu­kłych ko­lum­nach, po­cią­ga wzrok ku so­bie; – bocz­ne okna wiel­kie, ko­lo­ro­wem szkłem gdzie­nieg­dzie ozdo­bio­ne, rzu­ca­ją na po­trój­ną nawę ko­ścio­ła ja­sne świa­tło, któ­re odej­mu­jąc mu po­sęp­ność, go­tyc­kim gma­chom wła­ści­wą, nie umniej­sza prze­cież po­wa­gi i pięk­no­ści. Okna te cud­ny spra­wu­ją ef­fekt, kie­dy w Czwar­tek lub w Nie­dzie­lę, uro­czy­sta pro­ces­sya cały we­wnętrz­ny ob­wód świą­ty­ni ob­cho­dzi, a po bo­ga­tych sza­tach ka­pła­nów, po bia­łej nie­wiast odzie­ży, po si­wych wło­sach star­ców, prze­bie­ga­ją róż­no­barw­ne pro­mie­nie, przy­po­mi­na­ją­ce tę­czę – zwia­stun­kę na­dziei i po­ko­ju.

W wiel­kim oł­ta­rzu, wszyst­ko nosi pięt­no po­wa­gi i uro­czy­sto­ści nie­wy­po­wie­dzia­nej; – z każ­dej stro­ny dłu­gi chór z dę­bo­we­go drze­wa i pod nim ta­kież stal­le ka­no­ni­ków, bo­ga­tą rzeź­bą ozdob­ne, two­rzą dwie ciem­ne ścia­ny, od któ­rych moc­no się od­zna­cza­ją­ca pur­pu­ra pra­ła­tów, i bia­łe kom­że młod­sze­go du­cho­wień­stwa, samą sprzecz­no­ścią bar­wy, zda­ją się przy­po­mi­nać we­zwa­nym ku służ­bie bo­żej: – "Ty sam bądź ja­snym i nie­ska­żo­nym, a prze­pych świa­ta za cień tyl­ko uwa­żaj. "

I jak­by dla uła­twie­nia tego na­ka­zu, oł­tarz ja­śnie­ją­cy zło­tem po­cią­ga oko, ale go nie razi, bo tro­skli­wie do­bra­ne szy­by dwóch ol­brzy­mich okien, ła­go­dzą blask świa­tła, i ta­jem­ni­czym pra­wie uro­kiem na­peł­nia­ją całą tę cześć świą­ty­ni. Pa­trząc ze środ­ka ko­ścio­ła, zda­je się tu wi­dzieć ów przy­by­tek, w któ­rym duch Boży ogar­niał wy­bra­nych; przej­mu­je nas trwoż­na nie­śmia­łość, a prze­cież ła­god­ne ja­kieś wzru­sze­nie po­cią­ga mi­mo­wol­nie do tych sze­ro­kich stop­ni, u któ­rych pra­gnie­my uko­rzyć ser­ca na­sze, do tych ob­ra­zów, co mdle­jąc, w nie­pew­nem świe­tle, po­ry­wa­ją umysł od zie­mi; do tych pro­stych i po­waż­nych śpie­wów sług Pana, to znów do nie­rów­nych a prze­cież zgod­nych to­nów z chó­ru po­cho­dzą­cych, i ma­lu­ją­cych tak wier­nie burz­li­we czu­cia i nie­sta­ły umysł sług świa­ta; – w śpie­wie ka­pła­nów sły­szysz wy­raź­nie od­bi­cie po­ko­ju du­szy, uf­no­ści w Panu, nie­ustan­ną a za­wsze jed­na­ką mo­dli­twę; – w dźwię­kach or­kie­stry nie­pew­ność, unie­sie­nie, cza­sem ci­szę lub we­se­le chwi­lo­we, czę­ściej bu­rzę, płacz, lub jęki.

Kie­dy tak prze­ję­ły i nie­pew­ny wa­hasz się mię­dzy po­cią­giem i nie­śmia­ło­ścią, rzuć okiem na lewo; – na stop­niach ka­mien­nych mnó­stwo uko­rzo­nych po­sta­ci po­chy­la w mo­dli­twie czo­ło; – wy­żej ciem­na ka­pli­ca, na­peł­nio­na po­boż­nym lu­dem.

Jest to zna­na ka­pli­ca Pana Je­zu­sa.

W oł­ta­rzu, po­sąg ukrzy­żo­wa­ne­go Zba­wi­cie­la wy­ro­bio­ny z ciem­ne­go drze­wa, ta­kie pięt­no bo­le­ści i mi­ło­ści nosi w ob­li­czu, że nie­przy­ta­cza­jąc wspo­mnie­li nie­zli­czo­nych cu­dów, któ­rych tu wie­rzą­cy po­dług po­dań i akt ko­ściel­nych jaw­nie do­zna­li, – już samo roz­tkli­wie­nie naj­zim­niej­sze­go ser­ca na wi­dok tej twa­rzy, samą po­cie­chę ja­kiej do­zna­je cier­pią­cy, wpa­tru­jąc się w ten wy­raz nie­wy­sło­wio­ne­go, nad­ludz­kie­go cier­pie­nia, jest jaw­nym, co­dzien­nie po­wta­rza­ją­cym się do­wo­dem ła­ski Stwór­cy i Po­cie­szy­cie­la.

Ile to gło­sów wznio­sło się ztąd w nie­bo od cza­su, kie­dy po­boż­ny Ba­rycz­ka miesz­cza­nin war­szaw­ski spro­wa­dził po­sąg ten z No­rym­berg!, chwy­ta­ją­cej się re­for­my! Har­tow­na du­sza Ma­ryi z Gon­za­gów, nie­raz tu siły i wspar­cia szu­ka­ła. Prze­bie­gły umysł Ma­ryi-Ka­zi­mi­ry tu się uni­żał w po­ko­rze. Ma­rya-Jó­ze­fa mo­dli­ła się na tych ka­mien­nych stop­niach o cno­tę dla dzie­ci, o szczę­ście mał­żon­ka; a oprócz znacz­nych ro­dem i god­no­ścią, ileż to od koń­ca XVI wie­ku aż do na­szych cza­sów, żon, cór, ma­tek, star­ców za­sy­ła­ło tu mo­dły do nie­ba – i je­że­li nie speł­nie­nie proś­by, to przy­najm­niej uspo­ko­je­nie, zła­go­dze­nie bo­le­ści, nowa uf­ność w spra­wie­dli­wość i mi­ło­sier­dzie Boga od­nio­sły! Nie wiem czy to ogól­ne jest wra­że­nie, ale miej­sca skro­pio­ne łza­mi, miej­sca w któ­rych od­na­wia­ją się nie­ustan­nie ozna­ki wia­ry i mi­ło­ści, miej­sca smut­ku i po­cie­chy, bu­dzą we mnie głę­bo­kie po­sza­no­wa­nie.

Ka­pli­ca Pana Je­zu­sa, co­dzień peł­na jest po­boż­nych; – w piąt­ki, od świ­tu aż do po­łu­dnia, trud­no się tędy prze­ci­snąć, a msze jed­na po dru­giej bez prze­rwy od­pra­wia­ne by­wa­ją.

Po dru­giej stro­nie W. oł­ta­rza jest ka­pli­ca po­świę­co­na Naj­święt­szej Ma­ryi Pan­nie. – Tu wszyst­ko świet­niej­szej, we­sel­szej bar­wy, świa­tło dzien­ne zło­ci ścia­ny, mały chó­rek z or­ga­na­mi u góry, ław­ki pod ścia­na­mi, wszyst­ko milą, choć może nie tyle co po­przed­nia ka­pli­ca uro­czy­stą ma po­stać. – Sam oł­tarz z po­sta­cią bo­skiej dzie­wi­cy, za­rów­no cier­pią­cych jak szczę­śli­wych po­cią­ga ku so­bie.

Ka­pli­ca ta na­le­ży do ist­nie­ją­ce­go od daw­na, przy ko­ście­le tu­tej­szym Brac­twa li­te­rac­kie­go, któ­re­go za­ło­że­nie od­no­si się do roku 1669. – Król Mi­chał i Jan III. po­twier­dzi­li je; do pro­tek­to­rów tego zgro­ma­dze­nia, pra­wie za­wsze na­le­ża­ły zna­ko­mi­te oso­by, a mię­dzy nie­mi, Kar­dy­nał Ra­dzie­jow­ski, Mar­ja Ka­zi­mi­ra, Au­gust II. i wie­lu in­nych.

Daw­niej­sze­mi cza­sy do Brac­twa li­te­rac­kie­go na­le­że­li głów­nie oby­wa­te­le i rze­mieśl­ni­cy war­szaw­scy, dziś obok nich uj­rzysz kup­ców, ar­ty­stów, urzęd­ni­ków wyż­szych i niż­szych stop­ni. Obo­wiąz­kiem bra­ci jest znaj­do­wa­nie się w uro­czy­sto­ści w świą­ty­ni, jał­muż­na i mo­dli­twa.

Nie­wia­do­mo dla cze­go to brac­two, li­te­rac­kiem na­zwa­no? Może w cza­sie, gdzie mię­dzy śred­nią klas­sa war­sza­wian rzad­ką była oświa­ta, na­uka czy­ta­nia i chó­ral­ne­go śpie­wu, ko­niecz­nie każ­de­mu Człon­ko­wi tego to­wa­rzy­stwa po­trzeb­na, nada­wa­ła mu pew­ną wyż­szość nad współ­bra­cia, kto­ra się jesz­cze nie pod­nio­sła była do tego stop­nia umie­jęt­no­ści, i jako czło­wie­ko­wi zdol­ne­mu za­ję­cia się książ­ką z po­żyt­kiem, nada­wa­ła na­zwę li­te­ra­ta?

Świą­ty­nia ta, naj­daw­niej­sza w ca­łem mie­ście.

……………………………………………………………………………..

Przy wiel­kim oł­ta­rzu znaj­du­je się gro­bo­wiec Sta­ni­sła­wa i Ja­nu­sza, ostat­nich ksią­żąt ma­zo­wiec­kich, wy­ku­ty z czer­wo­ne­go mar­mu­ru, i przed­sta­wia­ją­cy w bra­ter­skiem ob­ję­ciu, tych dwóch mło­dzień­ców tak sil­nem przy­wią­za­niem za ży­cia złą­czo­nych, i w kwie­cie wie­ku, w jed­nym­że pra­wie cza­sie snem śmier­ci owia­nych. W ka­pli­cy Pana Je­zu­sa, z czar­ne­go mar­mu­ru na­gro­bek Jana Szem­be­ka z mo­dli­twą przez nie­go uło­żo­ną. – W ścia­nach mo­zaj­ko­we por­tre­ty Okęc­kie­go bi­sku­pa po­znań­skie­go, i pry­ma­sów, Ra­czyń­skie­go i Po­nia­tow­skie­go Mi­cha­ła. – Mar­mu­ro­we ta­bli­ce z ta­kie­miż po­pier­sia­mi, Za­gór­skie­go, No­wo­dwor­skie­go, tylu szczę­śli­we­mi bi­twa­mi i przy­jaź­nią Fa­bi­ja­na Bir­kow­skie­go zna­ko­mi­te­go, Czar­to­ry­skie­go, Zyg­mun­ta Ka­za­now­skie­go, wszyst­kich zna­ko­mi­tych wo­jow­ni­ków. – Skrom­na ta­bli­ca po­ło­żo­na uczo­ne­mu Al­ber­tran­de­mu, i por­tre­ta­mi ozdob­ny na­gro­bek Bac­cia­rel­le­go, któ­re­go pra­ce tyle ko­ścio­łów, tyle pa­ła­ców ozdo­bi­ły.

Oprócz kil­ku jesz­cze gro­bow­ców z czer­wo­ne­go gra­ni­tu, uj­rzysz ślicz­ny, z bia­łe­go mar­mu­ru wy­sta­wio­ny po­mnik Sta­ni­sła­wa Ma­ła­chow­skie­go. – W pła­sko­rzeź­bie po­pier­sia ry­ce­rzy, ka­pła­nów, urzęd­ni­ków miej­skich, a na­pi­sy na nich świad­czą, że każ­dy szczy­cił się swo­im sta­nem i ca­łem ży­ciem usi­ło­wał w raz ob­ra­nym za­wo­dzie na chlub­ną i po­czci­wą wzmian­kę po śmier­ci za­słu­żyć. – Cie­ka­wa rzecz, ja­kie też dla nas na­grob­ki pi­sać będą? – my tak wszy­scy wszyst­kiem być chce­my, tak zda­je­my się za­po­mi­nać zu­peł­nie, że wa­run­kiem pierw­szym do­sko­na­ło­ści bu­do­wy, jest sta­ran­ne, do­kład­ne ob­ro­bie­nie każ­de­go ka­my­ka, każ­dej ce­gieł­ki, że rów­nie waż­ną jest pra­ca ko­pią­ce­go zie­mie na po­sa­dę, jak i tego, któ­ry naj­wyż­sze koń­czy skle­pie­nie!

Z wiel­kie­go chó­ru po nad głów­ne­mi drzwia­mi umiesz­czo­ne­go, i wiel­kie­mi or­ga­na­mi opa­trzo­ne­go, prze­ślicz­ny jest wi­dok na cale wnę­trze ko­ścio­ła; w cza­sie wiel­kich uro­czy­sto­ści, kie­dy cała nawa na­peł­nio­na jest po­boż­ny­mi, kie­dy przed Wiel­kim oł­ta­rzem roz­to­czo­na cała wspa­nia­łość na­szych ob­rzę­dów po­waż­nem uczu­ciem du­szę na­peł­nia, kie­dy dźwięk na­rzę­dzi mu­zycz­nych i do­bra­nych gło­sów, w nad­ludz­ką sfe­rę umysł i ser­ce uno­si, wten­czas bę­dą­ce­mu na chó­rze zda­je się, jak­by za­wie­szo­ny mię­dzy nie­bem i zie­mią, bu­jał w nie­zmie­rzo­nej prze­strze­ni i raz w mo­dli­twie z ludź­mi brać­mi swy­mi, to znów w me­lo­dyi z nie­bie­skie­mi chó­ra­mi się łą­czył.

Wie­le jest dni świą­tecz­nych ze szcze­gól­ną uro­czy­sto­ścią, w ko­ście­le Świę­te­go Jana ob­cho­dzo­nych, ale mnie, dwie naj­moc­niej zaj­mu­ją.

Umy­wa­nie nóg star­com w Wiel­ki Czwar­tek… i od­pust na Prze­mie­nie­nie Pań­skie. Ko­góż bo nie wzru­szy ten jaw­ny do­wód po­ko­ry Zba­wi­cie­la, któ­rą on uczniom swo­im prze­ka­zał? Któż się nie upo­ko­rzy, wi­dząc pa­ste­rza i du­chow­ne­go ojca tylu wier­nych, czy­nią­ce­go naj­niż­szą po­słu­gę naj­uboż­szym z ubo­gich? Kto nie przy­zna, że ta tyl­ko re­li­gja jest bo­ską praw­dzi­wie, w któ­rej zwy­cię­że­nie py­chy nie po­ni­że­nia, lecz naj­więk­szej do­sko­na­ło­ści jest do­wo­dem.

W dniu Prze­mie­nie­nia Pań­skie­go i przez cały ty­dzień po­tem świę­cie na­stę­pu­ją­cy, nie­prze­li­czo­ne tłu­my mo­dlą­cych się, za­le­ga­ją świą­ty­nię, bo je­st­że kto, coby prze­mia­ny na lep­sze nie pra­gnął?

Stro­jem i kor­ną po­sta­wą od­zna­cza­ją się wło­ścia­nie z oko­lic War­sza­wy, tłum­nie na tę uro­czy­stość ze wszyst­kich stron przy­by­wa­ją­cy. – Ubiór ich mile w oko wpa­da; gło­wę każ­dej nie­wia­sty wiel­ki cze­pek osła­nia, każ­da dzie­wu­cha wzo­rzy­stą chust­ką przy­kry­wa gę­ste wło­sy i kra­śne­mi kwia­ta­mi zdo­bi swe czo­ło, a świe­ża bie­li­zna, licz­ne wstę­gi u war­ko­czy, sta­ran­nie wy­szy­wa­ne trze­wi­ki, i nie­zli­czo­ne mnó­stwo ko­ra­li, pa­cio­rek błysz­czą­cych na ich szy­jach, świad­czą rów­nie o za­moż­no­ści, jak i o za­mi­ło­wa­niu po­rząd­ku tych są­sia­dek na­szych. Odzież męż­czyzn ko­lo­rem tyl­ko róż­ni się jed­na od dru­giej – czy to zie­lo­na, gra­na­to­wa, czy siwa, za­wsze jed­ne­go kro­ju suk­ma­na okry­wa sil­ne bar­ki, jed­na­kie­go kształ­tu wy­so­ka czap­ka " z ba­ran­kiem pod ra­mie­niem spo­czy­wa, a wszy­scy przez ciąg ca­łe­go na­bo­żeń­stwa na ko­la­nach z schy­lo­ną gło­wą, rów­nie a może go­rę­cej niż miesz­kań­cy mia­sta w ław­kach i krze­słach sie­dzą­cy, mo­dlą się do Pana nie­bios o prze­mie­nie­nie wszyst­kie­go, co w ich doli zbyt cięż­kiem jest lub było. – Przez tyle lat w tych mu­rach i w tym dniu tak jed­no­gło­śnie, o tęż samą ła­skę wo­ła­ją, a choć ogól­na proś­ba czę­sto tyl­ko w drob­nych i roz­pro­szo­nych cząst­kach wy­słu­cha­ną bywa, proś­ba ta co rok z rów­nym za­pa­łem, z rów­ną wia­rą się po­wta­rza. Pa­trząc na te ty­sią­ce głów, to schy­lo­nych z po­ko­rą, to z mi­ło­ścią ku nie­bu wznie­sio­nych, z uwiel­bie­niem po­dzi­wia­my te dwa cuda – je­den sta­łej, nie­zmien­nej uf­no­ści, dru­gi – nie­ogra­ni­czo­ne­go mi­ło­sier­dzia, za któ­re taką wdzięcz­ność mieć na­le­ży, choć­by ono nie ob­ja­wia­ło się in­a­czej, jak tyl­ko utrzy­ma­niem w ser­cach wia­ry i za­ufa­nia.KO­ŚCIÓŁ XX. PI­JA­RÓW.

Przy­tu­lo­ny do ka­te­dry Świę­te­go Jana, tuż obok niej stoi nie­po­zor­ny z po­wierz­chow­no­ści, jak naj­skrom­niej­szy we­wnątrz ko­ściół Xię­ży Pi­ja­rów, w roku 1618 przez Zyg­mun­ta III dla OO. Je­zu­itów za­czę­ty, a przez tych­że za­kon­ni­ków w r. 1626 do­koń­czo­ny; od­da­nym zo­stał Pi­ja­rom, po prze­nie­sie­niu ich z uli­cy Dłu­giej, z miej­sca gdzie dziś jest ko­ściół ka­te­dral­ny N. Trój­cy.

Ko­ściół ten, w któ­rym po tyle razy brzmia­ły po­czci­we, szla­chet­ne, peł­ne re­li­gij­ne­go uczu­cia wy­ra­zy na­sze­go Skar­gi, świet­na wy­mo­wa Sar­biew­skie­go i tylu in­nych, któ­ry po skas­so­wa­niu Je­zu­itów, przez dłu­gi czas stał pust­ką, a póź­niej za skład weł­ny i in­nych to­wa­rów słu­żył, przy­wró­co­ny do daw­ne­go prze­zna­cze­nia zno­wu od­bi­ja gło­sy ku Nie­bu dą­żą­ce, czy to w śpie­wie ar­ty­stów i lu­bow­ni­ków mu­zy­ki, któ­rzy tu co nie­dzie­lę pra­wie, z praw­dzi­wym ta­len­tem naj­pięk­niej­sze re­li­gij­ne dzie­ła wy­ko­ny­wa­ją; czy w ci­chej mo­dli­twie po­boż­nych, czy w peł­nych za­pa­łu wy­ra­zach zna­ko­mi­te­go ka­zno­dziei.

Uro­czy­ście tu ob­cho­dzo­nym bywa dzień N. P. Ła­ska­wej, przez Jana Ka­zi­mie­rza za szcze­gól­ną opie­kun­kę mia­sta tu­tej­sze­go uzna­nej, a przy­pa­da­ją­cy w pierw­szą nie­dzie­lę ma­jo­wą.

Do ko­ścio­ła tego przy­ty­ka od Je­zu­ic­kiej uli­cy, daw­ne kol­le­gi­jum Je­zu­ic­kie w r. 1725 przez Lu­dwi­ka Za­łu­skie­go wy­sła­wio­ne, a te­raz na miesz­ka­nie dla Xię­ży Pi­ja­rów słu­żą­ce. – Dziw­nym zbie­giem oko­licz­no­ści, w miej­scu gdzie przez lat tyle żą­dzą wła­dzy oży­wio­ne Zgro­ma­dze­nie Je­zu­itów jed­nym try­bem kształ­ci­ło mło­de umy­sły, i za ich po­śred­nic­twem tak wiel­ki wpływ na kraj cały wy­wie­ra­ło, prze­by­wa Zgro­ma­dze­nie. Pi­ja­rów. (1)

–- (1) XX. Pi­ja­rów spro­wa­dził do Pol­ski Wła­dy­sław IV. w r. 1635.BER­NAR­DY­NI.

Na­prze­ciw zam­ku, jed­ną stro­ną ku Kra­kow­skie­mu-przed­mie­ściu, dru­gą ku Wi­śle zwró­co­ny, wzno­si się za­ło­żo­ny przez Annę księż­nę ma­zo­wiec­ką w roku 1454, ko­ścioł Ber­nar­dy­nów, z wie­żą wło­skie­go kształ­tu, i klasz­to­rem przy­sło­nię­tym ozdob­ną ga­ler­ją. Ko­ściół ten ma pięk­ną ka­pli­cę świę­te­go Ła­dy­sła­wa, i dru­gą N. P, Ma­ryi, zwa­ną Lo­re­tań­ską – wiel­ki oł­tarz za fi­la­ra­mi, któ­re­go wi­dać ob­szer­ne skle­pie­nie za­kon­ne­go chó­ru zda­je się mimo po­wa­gi, ja­kąś na­po­wietrz­ną bu­do­wą. – Wnę­trze tego ko­ścio­ła po mi­strzow­sku na płót­no prze­nie­sio­ne przez p. M. Za­le­skie­go, wi­dzie­li­śmy na ostat­niej wy­sta­wie sztuk pięk­nych. – Ogro­dy ber­nar­dyń­skie roz­cią­ga­ły się daw­niej aż do Wi­sły, a za­kon­ni­cy wier­ni uczy­nio­ne­mu ślu­bo­wi ubó­stwa i pra­cy, sami je upra­wia­li, sami tak­że sta­ra­li się ozda­biać swój ko­ściół już pędz­lem, już dłu­tem, któ­rem umie­jęt­nie wła­dać umie­li.

Lu­bię w dzień po­chmur­ny mo­dlić się u Ber­nar­dy­nów, bo wte­dy ko­ściół ten o po­waż­nych i wy­nio­słych skle­pie­niach, naj­sto­sow­niej­szą do kształ­tu swe­go przy­bie­ra bar­wę.

Pew­ne­go razu, kie­dy już mrok przy­sło­nił bia­łe mury ber­nar­dyń­skiej celi, i za­le­d­wie już moż­na było ro­ze­znać sto­ją­ce w niej sprzę­ty, któ­rych świet­ność do­wo­dzi­ła, że to nie pro­ste­go za­kon­ni­ka było miesz­ka­nie, mąż po­waż­nej po­sta­ci, w dłu­giej fjo­le­to­wej sza­cie, z sze­ro­ką srebr­ną bro­dą, cho­dził wzdłuż i w po­przek, w mil­cze­niu i głę­bo­kiej za­du­mie. Był to Sta­ni­sław Karn­kow­ski, Ar­cy­bi­skup gnieź­nień­ski i Pry­mas kró­le­stwa; miał o czem my­śleć i du­mać, bo to było bez­kró­le­wie po śmier­ci Ste­fa­na; czas nie­zgod i kłót­ni, kie­dy po dłu­gich spo­rach gło­sy wy­bor­ców po­dzie­li­ły się na dwie stro­ny, dwo­ma obo­za­mi na elek­cyj­nem bło­niu sta­nę­ły, i do za­cię­tej go­to­wa­ły się wal­ki.

Ar­cy­bi­skup od­daw­na jaż z bo­le­ścią po­glą­dał na te wa­śni, od­daw­na i Zbo­row­scy pra­gną­cy na kró­la Ma­xy­mil­ja­na Ar­cy­ksie­cia au­stry­ac­kie­go, i Za­moj­ski trzy­ma­ją­cy stro­nę Zyg­mun­ta Wazy, sta­ra­li się prze­cią­gnąć ku so­bie prze­waż­ne zda­nie star­ca, a za jego śla­dem i du­cho­wień­stwa ca­łe­go; lecz Karn­kow­ski wier­ny ka­płań­skie­mu po­wo­ła­niu, nie mie­sza­jąc się do nie­sna­sek brat­nich, stał mię­dzy dwo­ma stron­nic­twa­mi jak praw­dzi­wy słu­ga boży, go­dząc spo­ry, ła­go­dząc nie­chę­ci, i ocze­ku­jąc kto ob­ra­nym zo­sta­nie, by go we­dle urzę­du i obo­wiąz­ku swe­go na kró­la na­ma­ścić. – Jed­nak ser­cem sprzy­jał kró­le­wi­czo­wi szwedz­kie­mu, boć to syn Ja­giel­lon­ki, a Karn­kow­scy z ojca do syna, wier­ny­mi byli Ja­gieł­łów ro­dzi­nie.

Otóż jak już mó­wi­łam miał o czem my­śleć po­waż­ny sta­rzec, tem bar­dziej, że stro­na Zyg­mun­ta sła­bia­ła, że cho­ciaż pa­no­wie licz­ne dwo­ry po­dej­mo­wa­li, cho­ciaż kró­lo­wa Anna sama nie­za­moż­na, prze­zna­czy­ła sto ty­się­cy zło­tych na utrzy­ma­nie w War­sza­wie stron­ni­ków uko­cha­ne­go sio­strzeń­ca, prze­cież uboż­sza szlach­ta nie mo­gąc się koń­ca elek­cyi do­cze­kać, roz­jeż­dża­ła się do do­mów; – a co naj­gor­sza, to że Zbo­row­scy wi­dząc iż Karn­kow­skie­go prze­cią­gnąć nie mogą, z po­gróż­ka­mi się ode­zwa­li, i za­pa­lo­ny ich stron­nik Gór­ka wo­je­wo­da po­znań­ski, tego jesz­cze dnia wy­krzyk­nął:

– Al­bom nie Gór­ka, albo ju­tro Ar­cy­bi­sku­pa mię­dzy nami uj­rzy­cie!

Wia­do­mo że Zbo­row­scy nie ła­two od­stę­po­wa­li od po­wzię­tych za­mia­rów, a Sta­ni­sław Karn­kow­ski prze­cho­dząc my­ślą wszyst­ko cze­go się do­pu­ści­li do­tąd, co­raz głę­biej i smut­niej się za­my­ślał, gdy zlek­ka we drzwi za­pu­ka­no, i wnet z spusz­czo­nym w tył kap­tu­rem, z za­ło­żo­ne­mi rę­ka­mi, sta­nął w celi po­waż­ny ber­nar­dyn.

– Cóż tam oj­cze prze­orze? spy­tał Karn­kow­ski nie prze­ry­wa­jąc prze­chadz­ki.

– Źle oto! je­że­li Prze­wie­leb­ność Wa­sza po­słu­chać ra­czy. Przed go­dzi­ną, oj­ciec Am­bro­ży cho­dził po ogro­dzie nad sa­mym brze­giem rze­ki i od­ma­wiał wie­czor­ne pa­cie­rze, gdy nie­spo­dzia­nie usły­szał obce gło­sy, i za­sło­nię­ty drze­wem zo­ba­czył dwóch nie­zna­jo­mych uwi­ja­ją­cych się nad wodą; – to oglą­da­li brzeg; to pa­trzy­li na klasz­tor, w koń­cu wsie­dli, w małe czó­łen­ko i od­pły­nę­li, mó­wiąc: "za do­brą go­dzi­nę!"

– A mi­nę­ła już ta go­dzi­na oj­cze?

– Tyl­ko co! Ale­ja też usły­szaw­szy o wi­dze­niu ojca Am­bro­że­go, po­sła­łem trzech bra­cisz­ków na zwia­dy, i to mó­wią mi, że do brze­gu pod ogro­dem przy­bił spo­ry sta­tek, zbroj­nym lu­dem osa­dzo­ny.

– Może jacy źli lu­dzie my­ślą najść ci­chych sług bo­żych?

– Nie! – Tyl­ko nie­wiem jak so­bie wy­eks­pli­ko­wać co bra­cisz­ko­wie sły­sze­li.

– A mów­cież no, mów­cie oj­cze prze­orze! – rzekł znie­cier­pli­wio­ny tro­chę Karn­kow­ski.

– Oto, – chcą po­rwać Wa­szą Prze­wie­leb­ność! – wy­mó­wił przy­tłu­mio­nym gło­sem ber­nar­dyn.

Za­my­ślił się Karn­kow­ski, groź­by Zbo­row­skich przy­szły mu na pa­mięć i za­py­tał po chwi­li:

– Nie wie­cież oj­cze co to byli za jed­ni?

– Nie­wiem! Tyl­ko je­den z bra­cisz­ków sły­szał jak cóś mó­wi­li o Gór­ce, i o przy­rze­czo­nej na­gro­dzie, je­że­li mu przed pół­no­cą Wa­szą Prze­wie­leb­ność do­sta­wią.

– Nie­chże się dzie­je wola boża! – rzekł Ar­cy­bi­skup, i za­ło­żyw­szy ręce na pier­si po­czął znów cho­dzić po celi.

– Z po­zwo­le­niem Wa­szej Prze­wie­leb­no­ści, – rzekł po­waż­nie za­kon­nik, – z wolą bożą ta­kie zgor­sze­nie stać się nie może; i w tem prze­ko­na­niu ta­kem rze­czy roz­po­rzą­dził, że nasi go­ście nie pręd­ko się tu do­sta­ną.

– A! broń Boże! nie chcę ja być po­wo­dem gwał­tów i bi­twy.

– Może do niej nie przyj­dzie; boć my­ślę, że sko­ro na­past­ni­cy uj­rzą sze­reg sług bo­żych go­to­wych na ich przy­ję­cie, za­nie­cha­ją bez­boż­ne­go za­mia­ru.

– Nie! nie! Dzię­ku­ję wam za życz­li­we chę­ci, ale nie chcę żad­ne­go opo­ru; roz­każ­cie oj­com i bra­ciom po­wró­cić do cel swo­ich, a sta­ra­nie o mo­jem bez­pie­czeń­stwie zdaj­cie na Opatrz­ność.

Sło­wa te, ła­god­nie lecz sta­now­czo wy­rze­czo­ne, za­smu­ci­ły ber­nar­dy­na; wsze­la­ko po­słusz­ny zwierzch­niej wła­dzy, wy­szedł z celi po­ma­łu i nie­chęt­nie od­wo­ły­wać wy­da­ne roz­po­rzą­dze­nia.

Karn­kow­ski tym­cza­sem przy­wo­ław­szy po­ko­jo­we­go, roz­ka­zał mu ja­rzą­ce świe­ce w srebr­nych świecz­ni­kach osa­dzo­ne po­za­pa­lać, celę urzą­dzić, na sto­le umie­ścić in­fu­łę i sza­ty bi­sku­pie, a przy krze­śle po­sta­wić pa­sto­rał; –

sko­ro się zaś mło­dzie­niec od­da­lił, sta­rzec klęk­nął u mo­dli­tew­ni­ka, i zło­żyw­szy ręce po­boż­ną mo­dli­twę za­sy­łał do Pana Za­stę­pów.

Krót­ko trwa­ła spo­koj­ność i mil­cze­nie, drzwi celi otwo­rzy­ły się na­gle, i mąż lat śred­nich z su­tym wą­sem, pod­go­lo­ną gło­wą, i sza­blą u pasa sta­nął na pro­gu, a po­chy­liw­szy się dwor­nie przed star­cem, rzekł:

– Da­ruj­cie mi naj­prze­wie­leb­niej­szy Księ­że Ar­cy­bi­sku­pie, je­że­li wam świę­te prze­ry­wam za­trud­nie­nie; ale co mi po­le­co­no wy­peł­nić mu­szę. Dla do­bra kra­ju, dla wła­sne­go bez­pie­czeń­stwa, chciej Prze­wie­leb­ność Wa­sza udać się za mną bez zwło­ki.

– Gdzie? – spy­tał po­wsta­jąc Karn­kow­ski.

– Nie mogę po­wie­dzieć aż u drzwi klasz­to­ru. Ar­cy­bi­skup zbli­żył się do mó­wią­ce­go, a przy­pa­trzyw­szy mu się przez chwi­lę rzekł:

– A gdy­bym nie chciał?

– Mam zbroj­nych lu­dzi u bra­my, od­parł za­gad­nio­ny, – po­rwie­my Wa­szą Prze­wie­leb­ność!

– I to wy, pa­nie Pę­ko­sław­ski, pod­ję­li­ście się ta­kie­go po­le­ce­nia? In­a­czej ja o ser­cu i pra­wo­ści wa­szej trzy­ma­łem.

– Na tej nikt się nie za­wie­dzie. Ale czas ucho­dzi, Księ­że Ar­cy­bi­sku­pie! spiesz­my!

– Po­wiedz­cie mi wprzó­dy – rzek! Karn­kow­ski, kogo żą­da­cie? Pry­ma­sa, czy Sta­ni­sła­wa z Karn­ko­wa?

– Po­dob­no bar­dziej dru­gie­go; – od­po­wie­dział Pę­ko­sław­ski.

– Nie­chże więc te ozna­ki du­chow­nej god­no­ści po­zo­sta­ną w za­kon­nej celi, – rze­ki Pry­mas, wska­zu­jąc na ob­rzęd­ne sza­ty swo­je, a umo­czyw­szy pal­ce w za­wie­szo­nej przy drzwiach kro­piel­ni­cy, prze­że­gna! się i wy­szedł na ku­ry­tarz. – Ztą­piw­szy na dół, zdzi­wił się nie po­ma­łu, gdy za­miast ogro­dem ku Wi­śle, po­pro­wa­dzo­no go do drzwi na Kra­kow­skie-przed­mie­ście wy­cho­dzą­cych; lam wsa­dzo­no go w ka­re­tę po­cze­tem zbroj­nych oto­czo­ną, i ko­nie sko­czy­ły ga­lo­pem ku kra­kow­skiej bra­mie, a stam­tąd ty­ła­mi na zam­ko­wy dzie­dzi­niec wpa­dły.

Zwięk­szy­ło się jesz­cze zdzi­wie­nie po­rwa­ne­go, kie­dy prze­szedł­szy kil­ka kom­nat w ślad za Pę­ko­sław­skim, wszedł do oświe­tlo­nej sali, i za­miast zu­chwa­łych Zbo­row­sczy­ków, uj­rzał wy­cho­dzą­cą na swo­je spo­tka­nie kró­lo­wę Annę Ja­giel­lon­kę, w wdo­wich sza­tach, lecz z spo­koj­nem i po­god­nem ob­li­czem, a za nią wiel­kie­go Za­moj­skie­go, któ­ry po­da­jąc Pę­ko­sław­skie­mu rękę, rzekł:

– Dzię­ki wam pa­nie Sta­ni­sła­wie! będę ja tę przy­słu­gę pa­mię­tał Wasz­mo­ści. – A oby­ło się bez bój­ki?

– Już się za nami bra­ma za­my­ka­ła, kie­dym usły­szał Zbo­rowsz­czy­ków, jak się od ogro­du cha­ła­śnie do klasz­to­ru ci­snę­li, i jak ich ksiądz prze­or od­mo­ne­sto­wał.

Tu do­pie­ro do­wie­dział się Ar­cy­bi­skup, że Za­moj­ski wcze­śnie uwia­do­mio­ny o za­ma­chu wy­mie­rzo­nym przez Gór­kę, zni­we­czył go, i nie­ma­ło przy­kro­ści sę­dzi­we­mu star­co­wi oszczę­dził.

Wkrót­ce po­tem, kie­dy Za­moj­ski zwy­cięz­twem pod By­czy­ną elek­cję Zyg­mun­ta Wazy za­pew­nił, po­waż­ny ka­płan roz­ra­do­wa­ny z ukoń­cze­nia nie­sna­sek, w ka­te­dral­nym ko­ście­le w ob­li­czu mnó­stwa pa­nów i ludu, oto­czo­ny licz­nem du­cho­wień­stwem, do­no­śnym gło­sem śpie­wał Te Deum, a nie­da­le­ko, w ber­nar­dyń­skim klasz­to­rze, za­cny prze­or i za­kon­ni­cy, leż same po­wta­rza­li wy­ra­zy,

W wie­le lat póź­niej, bo w 1657, w cza­sie woj­ny szwedz­kiej, ko­ściół ber­nar­dyń­ski przy­le­gły zam­ko­wi, gdzie Al­fred Wit­tem­berg do­wód­ca szwe­dów za­mknął się by? ze swo­imi, zmie­nio­nym zo­stał w sza­niec, z któ­re­go po­la­cy usi­ło­wa­li ra­zić prze­ciw­ni­ków, i do ustą­pie­nia przy­mu­sić, a w cza­sie ogól­ne­go ra­bun­ku, ja­kie­go póź­niej do­pusz­cza­li się szwe­dzi, mimo uro­czy­stych przy­rze­czeń, wie­le tak­że ucier­piał.

Wie­ża ber­nar­dyń­ska, na któ­rej za­wie­szo­ne były sław­ne w daw­nych cza­sach, a przez po­żar sto­pio­ne dzwo­ny, kształt­na i wy­so­ka, nie­raz tak­że w cza­sie bitw lub wo­jen­nych po­cho­dów po dru­giej stro­nie rze­ki od­by­wa­nych, słu­ży­ła za wi­dow­nię war­sza­wia­nom, bo ztam­tąd wzrok da­le­ko za Wi­słę pu­ścić moż­na.

O Ber­nar­dy­nach wie­le­by po­wie­dzieć moż­na.

W ber­nar­dyń­skich klasz­to­rach osia­da­ła za­zwy­czaj drob­niej­sza szlach­ta, cza­sem miesz­cza­nie, a czę­sto sta­ry wo­jak nie ma­ją­cy ma­jąt­ku ani ro­dzi­ny, szu­kał na sta­re lata przy­tuł­ku u tego Zgro­ma­dze­nia, wy­słu­gu­jąc mu się w mia­rę moż­no­ści.

Jako za­kon z jał­muż­ny się utrzy­mu­ją­cy, ber­nar­dy­ni jeź­dzi­li po kwe­ście i żyli w cią­głych ze szlach­tą sto­sun­kach; za ofia­rę dla klasz­to­ru ber­nar­dyn wy­pła­cał się zwy­kle ga­węd­ką, wspo­mnie­nia­mi z świec­kie­go swe­go ży­cia, pro­stym i ży­wym dow­ci­pem – lu­biąc ogro­dy, zna­li wła­sno­ści ziół i nie­raz na­peł­niw­szy zbo­żem lub in­nym pro­duk­tem kwe­star­ską fur­kę, ber­nar­dyn uzdro­wie­nie w za­pła­tę zo­sta­wił. Wie­lu z nich, jako do­mo­wi ka­pła­ni prze­wod­ni­czy­li w ćwi­cze­niach po­boż­no­ści ro­dzin ca­łych, i w pier­wot­nem wy­cho­wa­niu pa­cho­ląt, a za­wsze z współ­czu­ciem i za­ję­ciem po­glą­da­jąc na po­wszech­ne wy­pad­ki, ber­nar­dyn w każ­dym szla­chec­kim dwor­cu, a cza­sem i w zam­ku wy­nio­słym, mi­łym i po­żą­da­nym był go­ściem.KO­ŚCIÓŁ Ś. KRZY­ŻA.

Wspa­nia­ły i ob­szer­ny ten ko­ściół stoi w miej­scu, gdzie przed trzy­stu prze­szło laty sta­ła już ka­plicz­ka pod tem sa­mem go­dłem. – O ile tyl­ko za­się­gnąć moż­na ja­kich­kol­wiek wspo­mnień, oj­co­wie nasi nie odłą­cza­li nig­dy mo­dli­twy od mi­ło­sier­dzia, a przy każ­dym domu Bo­żym sta­wia­li tak­że schro­nie­nie dla cier­pią­cych bra­ci; i przy tej ka­pli­cy już w roku 1572, ist­niał szpi­tal dla sze­ściu ubo­gich. – Na po­cząt­ku XVII wie­ku po­więk­szo­no świą­ty­nię dwó­ma jesz­cze ka­pli­ca­mi, a w r, 1626 sta­ła się pa­ra­fial­ną.

Mar­ja z Gon­za­gów, któ­rej sta­ra­niu win­ni je­ste­śmy tyle do­bro­czyn­nych za­kła­dów, tyle po­boż­nych Zgro­ma­dzeń, spro­wa­dziw­szy z Fran­cji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: