- W empik go
Obrazy z życia i natury. Ser. 1-2, Północny wschód Europy - ebook
Obrazy z życia i natury. Ser. 1-2, Północny wschód Europy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 695 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wydawnictwo dzieł tanich i pożytecznych przeszło w Towarzystwo Przyjaciół Oświaty, zawiązane w Krakowie, a to uważa wszystkich dawniejszych Prenumeratorów wydawnictwa za rzeczywistych Członków swoich, wedle statutu. Do dawniejszych tedy Prenumeratorów wydawnictwa a dzisiejszych członków rzeczywistych Towarzystwa Przyjaciół Oświaty, zwraca Zarząd Towarzystwa tę odezwę, wzywając ich do udziału w sprawie literatury polskiej i oświaty powszechnej. Tą książką, Towarzystwo Przyjaciół Oświaty rozpoczyna publikacye swoje, i ona to już wchodzi w rachunek tych stupięćdziesięciu arkuszy druku, które Zarząd Tow. Przyj. Ośw. wedle statutu obowiązanym jest oddać swoim Członkom w ciągu bieżącego roku. Zarząd, oddając niniejsze dzieło na własność Publiczności polskiej, pióra znanego i wziętego pisarza, a co do treści zajmującego – bo odnoszącego się do opisów ziemi ojczystej, którą każdy
Polak znać powinien: ma to przekonanie, iż się wywiązuje z obowiązku zaciągniętego w obec Publiczności czytającej i Członków Towarzystwa Przyjaciół Oświaty i liczy na gorliwe poparcie usiłowań swoich.
Od Zarządu Towarzystwa Przyjaciół Oświaty w Krakowie, d. 15go Gzerwca, 1869.
Zastępca prezydującego:
Fr. Trzecieski.WSTĘP.
Systematyczne opisy kraju pod względem natury, są niejako anatomicznemi preparatami samejże natury. Ścisłość nauki wymaga wyłączności, to jest tego, aby zapomnieć o wszelkich innych względach, kiedy się kraj pod pewnym danym opisuje względem. Ztąd też są geologiczne i geognostyczne opisy ziemi i całych części świata; orograficzne, dające ich kształt i powierzchnię; hydrograficzne, dające wodną sieć kraju; klimatyczne, wyświecające napowietrzne stosunki jego, ze względem na położenie na globie i do krain sąsiednich. Dalej idą opisy roślinności kraju i jego dzielnic, dalej jeszcze opisy zwierzęcego świata i zoologicznych granic, a w końcu, w najwyższej grupie organizmów swobodnych, idą opisy etnograficzne krain, które po ziemi i klimacie są pierwszym pokładem do dziejów.
Każdy tedy kraj można opisać pod wszystkiemi temi względami, i owszem dokładny opis natury pewnego kraju musi niejako z obowiązku wyświecać wszystkie te względy i stosunki. Ztąd powstają niejako anatomiczne preparaty, odpowiadające ścisłości nauki i potrzebie wyłącznego zapatrywania się z pewnego stanowiska na przedmiot, który tylko w ten sposób może być zbadany do gruntu.
Wszystkie wszakże te specyalne opisy nie dają żywego oddechu natury, bo nie ma kraju ani części świata, któraby była wyłącznie geologiczną, orograficzną, hydrograficzną i t… d. W naturze nie są te światy oderwane od siebie, ale stykają się z sobą, uzupełniają się nawzajem, przenikają się jak najściślej w czynnych i biernych potęgach i tworzą zjawiska powszechnego życia.
Tu wszystko ożywione jest ruchem, oddechem, barwami i głosami natury. Ztąd poszło tedy, że i w powszechnej, fizycznej i porównawczej geografii, a mianowicie w dzisiejszym postępie tej umiejętności, muszą pewne opisy odpowiadać temu zbiorowemu życiu zjawisk natury.
Są to " Widoki natury," od Humboldta i po nim tak nazwane, które po systematycznem rozpatrzeniu krain pod względem pojedyńczych nauk przyrodniczych, dają niejako syntetyczne poglądy natury.
Najwyższą bowiem syntezą życia jest rzeczywisty oddech natury, tej syntezie musi tedy w umiejętności odpowiadać osobny rodzaj opisów, które charakteryzują odrębną fizyognomię kraju, i po analizie naukowej, jest ta synteza duchową niejako potrzebą, bo w niej zbiera się to w życiu cało, co umiejętność dla naukowego rozpoznania szczegółowo oddzielić musiała od siebie.
Widok natury, z całym jej żywym oddechem – to prawdziwa synteza żywota: wszystko tu uderza współcześnie, a jeżeli graficzna metoda okazała się.
najwłaściwszą dla nauk przyrodniczych, illustracye artystyczne najwłaściwszym byłyby organem dla poglądów i widoków natury.
Zachodzi tu niemała trudność zgody pomiędzy samym widokiem a opisem. Opis rozwija się stopniowo w czasie – obraz uderza współcześnie i odrazu w przestrzeni. Ztąd dopełnia się widok opisem, a opis widokiem, jeżeli opisujący nie więcej szczegółów obejmuje, jak naraz widzieć zdoła w naturze, artysta zaś to tylko kreśli, co objąć może dokładnie na jeden rzut oka, ze względem na przedmioty pierwszego, drugiego, trzeciego planu i perspektywy powietrznej.
Temi kilkoma uwagami uznałem za potrzebne poprzedzić te Obrazy z żyda i natury, w których daję opisy odrębnej fizyognomii różnych okolic mniej lub więcej znanych, ale w literaturze niedostatecznie jeszcze wyświeconych aż po te czasy.
Każdy z następnych obrazów, jest obrazem miejscowym, zdjętym z natury; a że nie zawsze robimy podróże w celach wyłącznie naukowych, ztąd trzeba się czasem zapytywać myśliwych, pasterzy, flisów i rolników o tajemnice miejscowej natury, zwłaszcza kiedy chodzi o żywy jej oddech, o schwytanie jej głosów i widoków w przelotnej tłumnych zjawisk powodzi.
Północny wschód Europy, do którego się te obrazy odnoszą, ma tę właściwość, że typowe okolice natury znajdują się tu na wielkiej przestrzeni rozrzucone; na wyświecenie tej odrębności trzeba było tedy w opisie przeskoczyć lub pominąć nieraz przechodnie ogniwa, aby zająć stanowisko, odrębnym typem natury objęte.
Jak są doroczne święta w kolei i powrocie każdego roku, w których się streszcza życie narodu, tak i ziemia ma swoje święta, okolice odrębnych typów natury, w których wszystko jest już całością inną a nie powszednią; – są takiemi świętami ziemi, bo w świątecznym stroju staje tu natura przed nami.
Obrazami temi objąłem tedy tylko główne, uderzające i odrębne typy natury. Oznaczając tem stanowisko tej książki, pragnąłbym głównie zwrócić uwagę czytelnika na ścisły związek człowieka z naturą, który w coraz innej okolicy typowej, coraz się inaczej wyraża.
Nie była to dowolność, żem się w opisie północnego wschodu Europy przenosił z jednej okolicy w drugą, nie zdawając z tego na pozór ani sobie sprawy ani czytelnikowi.
Nie stało się to z przypadku. Odrębność typów natury występuje najdobitniej w porównawczych obrazach obok siebie stawionych; trzymałem się tedy metody w opisowej porównawczej geografii przyjętej, a z drugiej strony musiałem się stosować do usposobienia czytelników moich, bo umiejętność nowa nie znalazła jeszcze w literaturze naszej przygotowanego pola i dostatecznego usposobienia w umysłach, dostatecznej wprawy w zapatrywaniu się na naturę, która musi być badaną cierpliwie na to, aby mogła być dokładnie pojętą.
Obrazy te mogą tedy tylko w części zastąpić wrażenia podróży i mogą dać tyle przysposobienia, ile potrzeba, aby następnie odbyć można tę podróż z pewnym pożytkiem dla siebie lub drugich.
Nie chcę tem powiedzieć, aby ta książka mogła być przewodnikiem w podróży, ja chciałem tylko wskazać, jak się zapatrywać należy na odrębne okolice typowej natury, po czem je poznać, jak streścić i zobrazować dla siebie lub drugich.
W tem tedy oznaczeniu rzeczy jest ta książka przewodnikiem, bo ma zamiar zwrócić wzrok duszy na widoki natury.II. NA WODACH.
Odwiecznych Tatrów strażnice śniegowe!
Zdawnaście znane, a wiecznieście nowe;
Choć myśl i oko przy was się upaja,
Myśl i źrenica wiecznie tutaj gościa,.
Z wami przenigdy myśl się, nie oswaja,
Jak nie Oswoi się nigdy z wiecznością;
Bo nie wziąć myślą co oko zakreśli,
Ani wziąść okiem co ogarną myśli,
Ani was ująć, ni duchem wyświecić,
Ni w was się wcielić, ni nad was wylecić;
Tu hardość ducha mierzy się z naturą,
I rozegrana – bo nikomu górą…
Było to w Tatrach, i słońce chyliło się już nad turnie. Dzień był gorący i niemiła parota zawisła burzą nad Tatrami.
Od kilku dni napływały chmury od Węgier, południowym wiatrem niesione, i przedarłszy się przez szczyty turni, zawisły na reglach, nie mogąc się ani ochłodzić, ani wylać deszczem. Nawet noce nie orzeźwiały powietrza i jakaś ociężałość pętała członki i myśli….
Przed wieczorem doszliśmy do Jaszczurówki,. położonej na samem podnóżu reglów, w ciemnym ostępie starego świerkowego lasu, pomiędzy skałami.
Dziwnie to ponure miejsce, a przy dniu w burze ciężarnym i parnie zachmurzonym, wydało się ono jeszcze więcej ponurem.
Jaszczurówka, jest to przestrzeń kilkudziesięciu sążni kwadratowych, gdzie z płytkiego niby jeziorka, zawalonego wielkiemi bryłami skał, dobywa się źródło ciepłe. Jaskier i rzeżucha wodna porasta tu bujnemi kępami, a odłamy skał okryły się skorupami mchu i liszajców różnego koloru. Roślinność ta bowiem nie zaumiera tu i w zimie, ale ciepłem źródła podsycana, trzyma się świeżo. Nawet wówczas gdy zwaliste śniegi okryją całe podnóże Tatrów, nawet wówczas zielenią się te jaskry i rzeżuchy pomiędzy skałami, jak oaza na białych piaskach pustyni, a parne mgły wznoszą się z tego jeziorka, które się nigdy nie pokrywa lodem.
Znaną jest mityczna powieść o salamandrze, że w ogniu nie ginie. Otóż nad tą powieścią zadumany, przypatrywałem się długo całemu gniazdu salamandr, które się w Jaszczurówce gnieżdżą.
Nieraz przypatrywałem się naszej pospolitej jaszczurce całemi godzinami. Cóż to za ruch żywy! cóż to za zwinność i obrotność! cóż to za prześliczne te oczka maleńkie, czarne, tylko do ócz gazelli i arabskiego konia podobne! cóż to za swoboda obrotów tego krokodyla w miniaturze! Ale nic brzydszego nie znam jak salamandra. Jest to tłusta, ciężka, niezgrabna jaszczurka, czarną ślizką skórą powleczona, nakrapiana pomarańczowemi płatkami; łeb okrągławy i tłusty, nóżki krótkie jak u kreta., bokiem wykręcone; oczy mają wyraz głupiego płazu, tępe i zamglone; ruchy powolne, leniwe, niezgrabne, obrzydliwe nawet.
Na głazach Jaszczurówki wychylają się one z wody i leżą po całych godzinach bez ruchu, a kiedy je nocny szron tam zaskoczy, tężeją od zimna i zamierają niby. Cóś dziwnie mistycznego, ale i niemiłego zarazem ma widok tej Jaszczurówki i gniazdo odwieczne tych salamandr, które tam w każdym czasie i w każdej porze roku znaleźć można w wielkiej liczbie.
Dnia tego o którym mowa, spostrzegłem że salamandry pełzły od Jaszczurówki we wszystkich promieniach ku powyższym skałom, opuszczając gniazdo swoje. Od strony skał nie można było obejść Jaszczurówki, w obawie aby co krok nie stąpić na salamandrę. Zastanowiło mnie to bardzo i pytałem górala coby to znaczyło.
– Będzie psota, panie, i to długa. Od Węgier nagnało ciepłych chmur, że od paroty oddychać trudno, a kiedy te jaszczury pełzną ku skałom, to znać się boją powodzi, boją się żeby ich woda nie zabrała z sobą, bo będzie psota i psota wielka, ale nie zaraz jeszcze. Jaszczury czują najwcześniej słotę, bo to temu nie sporo, to kilka dni lezie, zanim się do bezpiecznej skały dostanie, gdzie się już wody bieżącej nie boi.
Niekoniecznie chciałem wierzyć temu, i jeszcze dnia tego pojechałem do Kościelisk na nocleg do leśniczówki, w myśli wycieczki nazajutrz na Pyszną. Towarzysz podróży czekał już na mnie w Kościeliskiej dolinie i już poczynił w leśniczówce przygotowania do kilkodniową podróży w turnie.
Mieliśmy tą razą zwiedzić Starą-Robotę, Ornok, Pyszną, Smereczyny i przez Przełęcz Tomaniarską przeprawić się do Węgier.
Jakoż nazajutrz wybraliśmy się już niebardzo rano, bo mgły wielkie leżały w Kościeliskiej dolinie. Gdy się mgły nieco podniosły, ruszyliśmy niepewni, czy nie powrócimy na obiad napowrót do leśniczówki. Nasi przewodnicy nie wróżyli bowiem pogody i ociągali się bardzo i z wybraniem się w drogę i w drodze.
Uderzało mnie to, czegom dawniej nigdy nie spostrzegł, że co chwila podrywały się pstrągi w potokach i mignąwszy srebrną błyskawicą, przerzucały się przez kamienie wielkiemi rzutami w górę pod wodę. Gdy się to raz i drugi i dziesiąty powtórzyło, stanęli nasi przewodnicy i powiadają nam:
– Myśleliśmy że obegnamy przed słotą na Pyszną, ale nic z tego nie będzie, bo nie dojdziemy nawet do Starej-Roboty. Będzie psota, kiedy pstrąg tak idzie w górę i tak się bardzo niepokoi; będą wody naremne i wracać potrzeba. Ale żeby z próżnemi nie wracać rękoma, to sobie tu na szałasie pożyczym konewki, a nabierzem pstrągów po drodze, bo aż się same proszą.
Wracając z szałasu, jeden z przewodników podbiegł na wysoką skałę i szukał widocznie czegóś między roślinami, a wróciwszy powiada nam:
– Tuligłówka trwoży się na słotę, trzeba uciekać do domu.
I pokazał nam zwój wielkiej rośliny, która się wije i pnie po skałach, a przed słotą okręca się mocniej i przymruża kwiaty: ztąd też jest u górali tuligłówką nazwana (Atragena alpina).
– My nałapiem cóś pstrągów, a panowie idźcie przodem. Niema rzeczy. W turniach już deszcz leje i mokre chmury walą się doliną.
Górale rozróżniają mokre i suche chmury, a dostawszy się między mokre chmury, można tak zmoknąć między niemi, choć deszczu niema, jak gdyby deszcz padał.
Tym razem wszakże wylały się wszystkie chmury deszczem, potoki poczęły przybierać, i gdyśmy na leśniczówkę wrócili, szumiał już gwałtownie Dunajec spieniony…
Dobra to zabawa przy pstrągach i kominku, kiedy taka słota w turniach, bo nic wyborniejszego jak ogień w Tatrach, do którego rad człowiek ucieka gdy słota, i nic wyborniejszego nad świeżego pstrąga, posolonego tylko i pieczonego na żarze.
Zabawiliśmy się z góralami i z rodziną leśniczego jak można było najlepiej; ale deszcz nie ustawał, a od wieczora nadciągnęła letnia burza z piorunami i błyskawicami, które były tak gwałtowne, że nikomu nawet na myśl nie przyszło ułożyć się do snu.
Gdy po krótkiej nocy odniało (bo było to w początkach lipca), nie ustawała burza, lecz posunęła się tylko nieco ku wschodowi, a deszcz ulewny zdawał się wolnieć na chwilę.
Wyglądaliśmy przez okna jak czyścowe dusze, wyczekując polepszenia losu, ale daremnie.
– On nie ustaje, on tylko wypoczywa sobie, mówili przewodnicy, będzie naremnica. Jeżeli panowie nie macie myśli zabawić tu dni kilka, to tylko siadać a jechać co siły, bo woda na potokach wzbiera i do wieczora przybędzie wody na Dunajcu, że go już nie zbrodzić.
Prawdę mówili górale, dobrze wróżyły salamandry, nie darmo trwożyły się pstrągi, nie darmo zamknęły się kwiaty tuligłówki przed burzą, bo na ostatnich brodach i potokach ledwo żeśmy już przebrnęli, siadając na konia, a nakładając kamieni do wózków, aby ich nie przewróciła i nie porwała woda.
Gdyśmy do Czarnego-Dunajca przybyli, zastaliśmy całą ludność na wysokim brzegu. Cała wieś wyległa w trwodze o bydło i trzody będące na paszach za wodą, a woda rosła z każdą chwilą i strach było żeby się nie potopił statek. Raźne parobczaki przeprawiały się na szczudłach przez rzekę i straszno było patrzyć, jak kroczyli wśród łomów kamieni i spienionych prądów, bo każdy krok pochybny groził tu śmiercią.
Parobcy ci przeprawiali się przez rzekę, by poratować pasterzy, którzy po drugim brzegu z bydłem i trzodami stali, a każdy z nich miał zapaśne szczudło, bo już i pasterze mogli się także tylko na szczudłach przeprawić napowrót do domu przez rzekę.
Bydło przepędzano tylko małemi częściami, owce takiemi stadkami jak się razem pasły, a za każdym statkiem kroczyło dwóch lub trzech parobków na szczudłach, kierując go żerdziami.
Brzeg na którym ludzie stali był wysoki; owce wyrywały się raźno z wody, ale bydło spadało z brzegu, który się obsuwał, i woda unosiła je coraz niżej.
Tu przyszło mi… tedy podziwiać zręczność, przytomność, i odwagę górali.
Silne tyki, zakończone ostremi widełkami, wkręcali w grzywę koni i w ogony bydła, a na rogi zarzucali po takich tyczkach siłki z lin i sznurów tak zręcznie, iż koń lub bydlę, niby w kleszcze chwycone, podnosiło się z wody i zaratowane siłą ludzką, wydobywało się na brzeg.
Nie mieliśmy zamiaru zostawać w Czarnym Dunajcu, a słysząc że się na długą słotę zanosi, chcieliśmy pospieszyć do Szczawnicy, gdzie wielkie towarzystwo kąpielowe zebrane dawało nam nadzieję" że i w czasie słoty można będzie użyć towarzyskich przyjemności.
Wypadało tedy spieszyć. Przesiadłszy się na świeże wózki, pędziliśmy co wyskok po równym, bitym gościńcu, prowadzącym na Nowy-Targ do Czorsztyna.
Szum Dunajca dolatywał nas w ciągu całej tej podróży, bez względu prawie czyśmy się od niego oddalali, czyśmy się zbliżali do niego.
Noc zapadła ciemna i deszcz sznurkowy puścił się ciurkiem. Tak nawalne deszcze nie są znane w kraju równym, ale tylko przy alpejskich i przy zwrotnikowych krainach.
Nad ranem prawie stanęliśmy w Ostrowsku, przemokli do nitki, i dalej jechać nie było już sposobu. '
W Ostrowsku, w dużej gospodzie na głównym trakcie Nowotargskiej doliny, było już dużo ludzi zebranych przed świtem. Gospodarze naradzali się ze sobą, co robić na to i na owo, gdzie paść bydło w czasie powodzi, jakby jeszcze sprowadzić statek, który za wodą pozostał, gdzie upiąć zapaśne spławy drzewa leżące na brzegach, aby ich powódź nie zabrała, słowem, około wielkiej karczmy była cała wieś w ruchu, a wójt wraz ze starszymi z gromady wydawał rozkazy.
Wielkie ognisko gorzało na izbie przed piekarskim piecem, w którym pod chleb palono.
Przebrawszy się, grzaliśmy się przy tem ognisku, a dnieć poczynało na świecie.
Deszcz nie ustawał, lecz owszem zdawał się powiększać co chwila. Zlewa szumiała po dachu wielkiej karczmy i coraz nowe tworzyły się potoki po polach, po łąkach i drodze.
Dalej jechać nie było sposobu i górale nie radzili się ruszać z karczmy, mówiąc że na potokach nie przejdziemy nawet do Krościenka, a cóż dopiero przez Dunajec do Szczawnicy.
Dwie doby tedy siedzieliśmy w karczmie w Ostrowsku, a deszcz nie ustawał ani na chwilę.
Był to dzień trzeci ulewnego deszczu i przed wieczorem przybyły naremne wody.
Dla przypatrzenia się całej okolicy w czasie powodzi, zajęliśmy na strychu dwa dymniki, z których się rozległy odkrywał widok na Tatry i znaczną część Nowotargskiej doliny.
Pod wieczór gromadziło się coraz więcej ludzi do karczmy, bo tylko murowany gościniec, który się w sposobie grobli wynosił ponad pola i łąki, służył jeszcze do komunikacyi.
Szmaragdowa zieloność doliny, osnutej tysiącem mniejszych i większych potoków, które się z sobą łączyły tworząc małe jeziorka i których wody w różne strony przewal brały, była w wieczornej zorzy podobna do zielonej gazy, naszytej srebrną tkaniną. Wszystko zdawało się drżeć i pływać w tej srebrnej zieloności, a Dunajec szumiał tak straszliwie, że od tego szumu i drżenia ziemi trwożyli się ludzie i ryczało bydło…
Niezwykła jasność zaświeciła już samym wieczorem wązkim pasem nad Tatrami.
– Źle! rzekli górale, to Węgierka tak świeci na słotę.
Kilka razy zdało mi się w ciągu dnia, że poznaję mewy po locie, które się z wrzaskiem tłukły w powietrzu. Nie ufałem wszakże sobie; lecz kiedym górali zapytał co to za ptaki, rzekli mi:
– To morskie ptactwo.
Na dziesięć dni, a nawet na dwa tygodnie przed naremną wodą, wzdłuż Wisły i Dunajca leci gromada mew, aż od wybrzeży morza Bałtyckiego i przybycie tych ptaków do Nowotargskiej doliny jest dla górali zapowiedzią naremnicy.
Pod wieczór uważałem, że szum Dunajca zdawał się ustawać.
– To też to źle, panie, rzekli górale, bo woda ląduje i występuje z brzegów.
Zato powiększał się szum małych potoków, i te co jeszcze rano płynęły za spadkiem doliny, cofały' się teraz wstecz i poczęły się rozlewać szeroko.
Nikt we wsi nie spał przez noc całą, ale większa część ludności oblegała podsienia, sienie i izby. Po północy ozwał się jakiś krzyk przeraźliwy przed karczmą… Wypadliśmy na podsienia. W znacznem oddaleniu niosła woda cały dom drewniany: w dwóch oknach domu świeciło się jeszcze. Znać gdzieś z brzegu niespodzianie zabrała woda ten dom i niosła na zatratę…
Coś strasznego miał ten widok w sobie. Światło w oknach przyświecało czasami mocniej; strwożeni ludzie przyklękli na podsieniu i mówili pacierz.
Gdy się dzień zrobił, cała okolica była pod wodą. Dunajec, wsparty na wyłomie w Pieninach, nie mogąc ulać obfitości wód swoich, tworzył jeziora na większych zatokach doliny, a drzewa unoszone przez wodę krążyły dokoła tych jezior, tworząc olbrzymie wiry, których prąd główny nie leżał pośrodku wód odlanych, ale przy brzegu.
Na jazach powyższych były widne przepyszne wodospady, od których silny szum dolatywał. Wody wydawały się na oko spokojniejsze, lecz drżenie ziemi nie ustawało….
Czasem też powstawał oryginalny szum starcia okrąglaków granitowych w prądach Dunajca. Powódź zrywała dawne ławy granitowego odtoku, a odsypywała nowe.
Brzeg wysoki, wodami podbity, urywał się tu i owdzie co chwila; ziemia się trzęsła, gdy powódź obmywała brzegi i niosła ławy kamieńca…
– Wielkie szczęście, rzekł mój towarzysz podróży, żeśmy nie żyli na świecie, kiedy wody tworzyły doliny. Mówimy sobie tak od niechcenia o naj – nowszych fonnacyach napływowych, jak o czemś bardzo niewinnem, a mam to przekonanie, że człowiek nie zniósłby widoku pierwotnych wód świata, że nie przeżyłby widoku formacyi jednego pagórka. Towarzysz mój leżał na posłaniu kiedy to mówił, a ja, stojąc u okna, zapytałem go:
– A czyby zniósł widok płynącej wyspy?
– Co to jest płynąca wyspa? zapytał mnie, zagłębiony w okropnościach, które się dziać musiały, gdy się kształtowała powierzchnia ziemi.
– Jest to taka wyspa, jaka teraz właśnie po Dunajcu płynie.
Zerwał się z posłania i poskoczył ku oknu.
W istocie był to prześliczny i osobliwy widok. Zielona jak ruta wyspa posuwała się powoli po wodach. Kilkadziesiąt gonnych świerków rosło na tej wyspie, a nadto były one jeszcze młodą świerczyną podszyte. Cały pokład ziemi, korzeniami związany, trzymał się silnie, jak gdyby wyspa na galarze płynęła; wolno posuwała się przodem, wierzchołki drzew drżały, ale żadne drzewo nie wychodziło z pionu.
Wtem stanęła nagle wyspa na jazie; kilka drzew poszło kłębem w przepaść, wyspa rozerwała się w kawałki i w jednej chwili poszły wszystkie drzewa w bryzgi i drzazgi, łamiąc się jedne o drugie. Niektóre z nich wbiły się szczytami w ruchomą ławę kamieńca, stercząc korzeniami w górę, inne na pował upadłe, sterczały w olbrzymich drzazgach i łomach na jazie zastrzęgłe, a jeszcze inne popłynęły Dunajcem….
Co chwila niosła cóś woda: potopione bydlęta, trumny i kolebki, drzewa zielone i kości mamutów, sprzęty domowe i odtok granitów, słowem, niosła żywe, umarłe i przedpotopowe.
I cóż to za potęga tych wód naremnych, kiedy z trzech różnych światów wybierają dla siebie zdobycze!
Górskie wody, jak nagle przybierać zwykły, tak też opadają nagle; ale widok Nowotargskiej doliny był niemiły na wybrzeżach Dunajca po opadnięciu wód.
Jakiś chaotyczny nieład spławionego świata, zasp namulistych, drzew i kamieni w styrm zwalonych, białym odtokiem granitu zawalone pola i łąki, uderzały niemiło, a ponad doliną hałasowały tylko mewy, objadając ości pstrągów i łososi, wyniesionych z potoków i rzek na mieliznę.
Czarne chmury owisły ciężko nad Tatrami i zakryły piękny ich widok, a z głębokich kotlin regli kurzyły się słupem białe dymy, odbijające przykro na tle czarnych lasów.
Dwa trzonowe zęby mamuta przyniosły nam dzieci, bo leżały na wierzchu niedalekiej zaspy, a dwie rozbite trumny, w których reszta kości leżała, pochowali ludzie na cmentarzu przy kościele.
Kiedyśmy po tym świeżo spławionym świecie spuścili się jak po potopie do Szczawnicy, zastaliśmy całe towarzystwo przerażone i zmęczone po przebytej słocie.
Dzień jeden był jeszcze mglisty i posępny, ale już dnia trzeciego zeszło lipcowe słońce i ozłociło szczyty Pionin tak uroczo, że wszyscy zapomnieli o niemiłem wrażeniu dni przebytych i czuli się ożywieni oddechem odświeżonego górskiego powietrza. Powódź dokuczyła, a w towarzystwie które się bawić pragnęło, chciano sobie powetować dnie stracone i zarządzono wycieczkę po Dunajcu na łódkach w Pioniny.
* * *
Nowotargskiej dolinie nie zbywa na pięknych widokach, owszem co chwila pokazują się Tatry z coraz nowego punktu, jakby się nową krainę widziało.
Znane i najwyższe nawet szczyty turni zmieniają kształt i wysokość swoję, w miarę oddalenia i punktu widzenia. Nigdy, przenigdy nie może się oko oswoić z temi pięknościami natury. Wszystko wiecznie jest tutaj nowe i świeże jak oddech tych… gór, nowe i świeże jak ich roślinność, nowe i świeże jak mgły i chmury, silne światła i cienie, nowe i świeże jak myśli i uczucia, któremi te widoki w grze nieustannej nawiedzają ducha i nawodzą serce…
Ztąd to pochodzi ta owa tęsknota do gór, ztąd to pochodzi owo nigdy wprzód nieznane uczucie silnych wrażeń natury, gdy się wśród nich i pod niemi znajdziemy; ztąd to ów żal w końcu, z którym góry opuszczać przychodzi.
Kto się nie czuł natchnionym wśród nich, kto się nie czuł lekkim i bezpiecznym w sobie, gdy tem… powietrzem oddychał, kto się z tęsknotą nie rozstał!
z Tatrami, żywiąc nadzieję że je jeszcze kiedyś zobaczy, ten nie żył ani wiarą, ani miłością, ani nadzieją, i drzwi do nieba zostaną mu na wieki zamknięte, bo w przedsionku wielkich natchnień nie miał nic do złożenia!
Tatry i Pioniny – Pioniny i Tatry! Pamiętam jeszcze te lata, w których się wszystko co swoje obcem dla nas stało i kiedy zaledwo do nowych odkryć nie należało to, że Bóg Tatry stworzył.