Obrona przypadku. Teksty o prozie 2 - ebook
Obrona przypadku. Teksty o prozie 2 - ebook
Janusz Drzewucki nie jest strażnikiem literackiego Parnasu ani Panteonu. W szkicach o polskiej prozie ostatnich dziesięcioleci porusza się według własnych upodobań, nie próbując przy tym walczyć z ustalonymi hierarchiami. Po prostu ma własne zdanie, ma pisarzy, których twórczość regularnie monitoruje. I właśnie ten spokój pozwala mu na zbliżenie do obrazu obiektywnego. Dlatego nie posługuje się zapożyczonymi etykietkami, ani nie tworzy własnych.
Jego talent krytyczny sprawia, że omawiane przez krytyka teksty są przedstawiane rzetelnie. Powiedziałbym nawet, że daje nam wiedzę o nich na takim poziomie, jak wymaga tego historia literatury. Drzewucki nie bawi się w aluzje, które odczytać potrafi niewielu i tylko dziś, nie puszcza oka. A ponieważ interesuje go mimetyczność prozy, wysiłek włożony przez autorów w trud przedstawiania świata, otrzymujemy obraz literatury nie zajętej (używając terminu Stempowskiego) własnym pępkiem, tylko rzeczywistością, która nas ukształtowała i w której żyjemy.
Autor ""Obrony przypadku"" interesuje się nie tylko tematem, ale też możliwością jego uchwycenia, czyli strategią narracji pisarskich. Zachowuje jednak równowagę, nie przesadza ani w rozważaniach o społeczeństwie przedstawionym, ani analizach formalnych. Jeśli dołączymy do tych walorów klarowność stylu Drzewuckiego, jego nie hermetyczność (częstą niestety w literaturoznawstwie), trzeba stwierdzić, że jest to, w najlepszym tego słowa znaczeniu, książka popularyzatorska, którą można bez wahania polecić uczniom i studentom, którzy praktykują jeszcze sztukę czytania.
Piotr Mitzner
Kategoria: | Polonistyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65778-89-5 |
Rozmiar pliku: | 890 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każdy pisarz jest wyjątkowy, każda książka jest wyjątkowa. Oczywiście wybitny pisarz, rzecz jasna znakomita książka. Oczywiście wyjątkowy pisarz to nie tylko pisarz wybitny, ale także inny niż inni, będący klasą sam dla siebie. Rzecz jasna, wyjątkowa książka to nie tylko książka znakomita, ale także jedyna w swoim rodzaju, jakiej jeszcze nie było, niepodobna do tych, jakie znamy. Dzieło wyjątkowe powstaje przypadkiem. Nie w zgodzie z regułą, lecz przeciw regule.
Krytyk literacki – jakim jest piszący te słowa – jak każdy krytyk literacki szuka pisarzy wyjątkowych, szuka książki wyjątkowej; tak dla siebie, jak i dla innych, a więc dla czytelników z myślą o których pisze, będąc przecież także jednym z nich. Jeśli znajduje to, kogo i czego szuka, to właśnie przypadkiem.
Nie ma krytyka, który nie chciałby odkryć literackiego arcydzieła, a co za tym idzie – pisarza, który w niespotykany dotąd sposób wypowiedziałby to, co dla nas ważne, co nas z jednej strony cieszy i zachwyca, z drugiej zaś niepokoi i przeraża; który swoim słowem zawładnąłby naszą wyobraźnią i wrażliwością, ale również naszym językiem.
Właśnie dlatego tak gorączkowo czytamy nowe książki, których nikt jeszcze nie przeczytał, chcemy być ich pierwszymi czytelnikami, chcemy jako pierwsi opowiedzieć o nich innym. Szukamy arcydzieła wśród książek wydawanych nie tylko tu, ale i teraz, przede wszystkim teraz, które dopiero co trafiły do księgarni przy naszej ulicy; a jednocześnie chyba zbyt pochopnie zapominamy o książkach, które przeczytaliśmy rok temu, dziesięć lat temu, ćwierć wieku temu. Między nimi szukajmy – tak myślę – arcydzieła nieznanego. Niewykluczone, że się ono nam objawi, oczywiście przypadkiem.
+ + +
Komponując tę książkę, zatytułowaną może zbyt tromtadracko Obrona przypadku, postanowiłem zamieścić w niej teksty z różnych okresów mojego krytycznoliterackiego życia, a więc teksty o książkach z końca XX wieku i z początku XXI wieku, z dwu różnych epok społecznych i politycznych; o książkach pisanych zarówno w kraju, jak i na emigracji, pod pręgierzem cenzury, mimo cenzury, przeciw cenzurze i po zniesieniu cenzury.
Oprócz pisarzy wyznaczających główny nurt polskiej prozy, uznałem, że warto włączyć do tego tomu pisarzy niedocenionych, a nawet zapoznanych, czekających na powtórne odkrycie lub po prostu: wreszcie na odkrycie. Przypominam zatem książki które wzbudziły kiedyś moje zainteresowanie, bywało, że wielkie zainteresowanie, a nawet entuzjazm, a o jakich dzisiaj pamięta już tylko niewielu entuzjastów, których co jakiś czas na szczęście spotykam. Przy okazji nieco się speszyłem, gdy tylko stwierdziłem, z jak wielką łatwością zapominamy o książkach wydanych wczoraj i przedwczoraj na rzecz książek wydawanych dzisiaj. Jakby to, co nowe, miało być zawsze lepsze od tego, co stare lub choćby tylko starsze. Zwłaszcza że, szukając arcydzieła, szukamy książki, do której będziemy po latach wracać i po latach odkrywać w niej to, czego wcześniej nie odkryliśmy; będziemy odczytywać ją na nowo, bowiem dopiero po latach ujawni ona ukryte, utajone sensy i znaczenia.
Szukając arcydzieła, wiedziałem, że nie znajdę go między sezonowymi bestsellerami, dlatego też nigdy – wiem, nigdy nie mów nigdy, a zatem – prawie nigdy nie pisałem i nie piszę o książkach, o których wszyscy mówią i piszą, o których jest głośno wskutek energicznej promocji i reklamy, czyli na pewno nie ze względów stricte literackich i artystycznych.
+ + +
Nie posiadałbym się ze szczęścia, gdyby ktoś, kto trzyma teraz w rękach Obronę przypadku, zechciał sięgnąć po moją wcześniejszą książkę krytycznoliteracką o prozie polskiej Stan skupienia (2014). Obydwie bowiem stanowią wzajemnie się uzupełniającą i dopełniającą całość. Z tym, że nie jest to całość – że tak się wyrażę – zamknięta, lecz otwarta. Obydwie książki można czytać nie tylko na wyrywki, ale i na przemian.
W Stanie skupienia – poświęconym pamięci Henryka Berezy, jednego z tych kilku krytyków, którzy wywarli na mnie największy wpływ – pisałem o: Jarosławie Iwaszkiewiczu, Witoldzie Gombrowiczu, Mironie Białoszewskim, Edwardzie Stachurze, Wiesławie Myśliwskim, Edwardzie Redlińskim, Janie Drzeżdżonie, Dariuszu Bitnerze, Januszu Rudnickim, Jerzym Pilchu oraz o wspólnej książce poetycko-prozatorskiej Adama Wagi i Mariana Pilota. Wtedy zaczynałem od Iwaszkiewicza, teraz w Obronie przypadku też z premedytacją zaczynam od niego, chociaż określeń typu początek i koniec w odniesieniu do tak żywego organizmu, jakim jest literatura, używam w sposób wielce umowny.
Znalazły się tu szkice i recenzje utworów stricte beletrystycznych: powieści, mikropowieści i zbiorów opowiadań, ale nie tylko, bo przecież omawiam również utwory z pogranicza literatury pięknej i literatury faktu, książki podróżnicze i reporterskie, tomy esejów i literackich (bo nie żurnalistycznych!) felietonów, wreszcie dzienniki i zbiory listów. Proza to dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, pojęcie nad wyraz pojemne. Języków prozy jest co niemiara, cały bezlik. Analizuję i interpretuję tylko teksty wybrane, mianowicie te, które przemawiają do mnie najdobitniej, te które usłyszałem najwyraźniej.
+ + +
Na koniec, gwoli ścisłości: w niniejszej książce znalazły się teksty – oczywiście, nie wszystkie – jakie opublikowałem w ciągu trzech dekad na łamach miesięcznika „Twórczość” oraz dziennika „Rzeczpospolita” (z którym zresztą mentalnie związany jestem do dzisiaj), a także w nieistniejącym już tygodniku „Życie Literackie” oraz w kwartalnikach „Wyspa” i „Zeszyty Literackie”, z którymi mam zaszczyt współpracować. Wszystkie teksty na poczet Obrony przypadku poprawiłem i przeredagowałem, dokonując również stosownych skrótów. Nie jestem historykiem literatury, lecz krytykiem, stąd osobisty ton powyższego tekstu i każdego następnego.
Janusz Drzewucki
Warszawa, ulica Wiejska, lipiec 2018 rokuWŁÓCZĘGI JAROSŁAWA IWASZKIEWICZA
1. Nie mógł nie podróżować, więc podróżował, a musiał podróżować, żeby pisać. W podróży znajdował nie tylko inspirację do pisania, ale także samotność, ciszę i spokój – tak do pisania potrzebne. A tego właśnie nie mógł znaleźć w Polsce, obciążony z jednej strony sprawami publicznymi – jako poseł na Sejm, prezes Związku Literatów Polskich, redaktor naczelny „Twórczości”, krótko mówiąc, osoba społecznego i politycznego zaufania, natomiast z drugiej – sprawami rozrastającej się wielopokoleniowo rodziny.
To wszystko, co pisarzowi do pisania potrzebne, znajdował dopiero w Rzymie, na Sycylii, w Paryżu i tam właśnie powstało wiele jego wierszy i opowiadań, których – o paradoksie – akcja liryczna bądź fabularna rozgrywa się w Polsce. A przecież z rozlicznych podróży – a trzeba przypomnieć, że wędrował po świecie we wszystkich kierunkach, niemal kompulsywnie, ile się dało, kiedy się dało i dokąd się dało – przywoził nie tylko wrażenia, przeżycia i wspomnienia, ale także teksty, które następnie składały się w intrygujące i fascynujące książki stricte podróżnicze. Wymieńmy je gwoli ścisłości: Listy z podróży do Ameryki Południowej (1954), Książka o Sycylii (1956), Gniazdo łabędzi (1962), Petersburg (1976), Podróże do Polski oraz Podróże do Włoch (obydwie z 1977).
Był podróżnikiem z krwi i kości, namiętnym i zapamiętałym, a nawet bezkompromisowym, jak tylko mógł dokądś pojechać, to natychmiast tam jechał; podróżował intensywnie przez całe życie. Nieprzypadkowo zatem, wspominając swoje peregrynacje z okresu międzywojennego, skonstatował nawet, że były to czasy, kiedy: „kręcił się człowiek po Europie jak po własnym powiecie, a po własnym powiecie jak po Europie”.
Cytat ten pochodzi z eseju Jarosława Iwaszkiewicza, który znalazł się w zredagowanej przez Radosława Romaniuka, znawcę jego życia i twórczości, książce Rachunki włóczęgi. Felietony i szkice podróżne (Warszawa 2016). Składając rozproszone po czasopismach, gazetach, tygodnikach i miesięcznikach, ogłoszone w: „Nowinach Literackich”, „Współczesności”, „Życiu Warszawy”, „Przekroju”, „Tygodniku Powszechnym”, „Przeglądzie Kulturalnym”, „Literaturze”, „Twórczości”, a pisane poniekąd na marginesie głównego nurtu twórczości artykuły, stworzył Romaniuk niezwykłą opowieść o Iwaszkiewicza sztuce podróżowania; ale także o zachwycie nad światem, wreszcie o przemijaniu i starości. Wszak najwcześniejszy z tekstów, które złożyły się na tę opowieść pochodzi z roku 1947, najpóźniejszy zaś z roku 1979 i pojawia się w nim polski papież – Jan Paweł II. Owszem, pojedyncze z pomieszczonych w tym tomie szkiców ukazały się w tomach Rozmowy o książkach oraz Ludzie i książki, ale zdecydowana większość ukazuje się pod twardą okładką książki po raz pierwszy (a tekst zatytułowany po prostu Kijów został odczytany z dotąd w ogóle niepublikowanego rękopisu znajdującego się w Muzeum Literatury w Warszawie), dlatego też nie będzie chyba wiele przesady w stwierdzeniu, że Rachunki włóczęgi to na swój sposób dzieło odnalezione, ukazujące zresztą nie tylko literacki, lecz także dziennikarski, publicystyczny i reporterski temperament Iwaszkiewicza.
2. Niezależnie od tego, czy podróżuje po Polsce, czy po Rosji lub Ukrainie, po Włoszech, Francji czy Niemczech, zdając relację z tego, co widzi, czego jest uczestnikiem lub świadkiem, pisarz nieustannie zastanawia się nad sensem podróży, istotą podróżowania. Każda podróż interesuje go jako podróż sama w sobie, ta jedna, jedyna podróż, ale także jako jedna z podróży. Dokonując zatem w grudniu 1947 podsumowania najważniejszych wypraw z mijającego właśnie roku, konkretnie zaś do – zachowuję kolejność – Londynu, Kielc, Paryża i Wrocławia, czyli przeprowadzając tytułowe „rachunki włóczęgi”, powiada: „Nic tak szybko nie mija jak podróże, ale nic też nie zostawia dłuższych wspomnień”, stwierdza też: „podróże właściwie wszystkie są jednakowe” i konstatuje jeszcze rzecz najciekawszą, jak się wydaje: „Każda podróż jest w gruncie rzeczy bardzo sztucznie skonstruowaną wyprawą w głąb siebie albo w głąb własnego życia”. Do tej myśli nawiązuje pisarz w szkicu Trianon z roku 1972, zwracając uwagę na stronę zewnętrzną i wewnętrzną każdej podróży, tę pierwszą – nazwijmy ją egzystencjalną – da się opisać zaraz, natychmiast, bezpośrednio, choćby w relacji dla gazety, tę drugą – nazwijmy ją esencjonalną – dopiero po latach, o ile w ogóle – w wierszu, w opowiadaniu, w wysmakowanym artystycznie szkicu literackim.
Podróż bywa sensem życia, ale przecież nie musi być sensem życia, ważniejsze wydaje się to, co podróż wyzwala w podróżniku, w człowieku po prostu – mianowicie podnietę do życia. Pisząc, co pisze, w wygłosie tekstu zatytułowanego wprost Z podróży (z 1961), o sobie samym, przecież Iwaszkiewicz pisze i o każdym z nas, jego czytelników: „poruszenie się z miejsca, przeniesienie się w inne warunki pobudza wszystkie siły intelektualne i uczuciowe, odmienia spojrzenie na samego siebie i na własne sprawy, porusza coraz to inaczej wszystko to, czym się żyje”. A zatem: podróż to święto w życiu człowieka. W części zatytułowanej Castelmola, stanowiącej integralną część szkicu Sycylia (również z 1961), poeta wyznaje: „każda podróż ma jakieś bardzo swoiste, bardzo intymne i jedyne znaczenie. A jeżeli takiego znaczenia nie ma, nie jest podróżą, tylko zwyczajnym zabijaniem czasu. Przecież ja po to tylko aż tutaj przyjechałem, aby zobaczyć to niezamierzone i bezwiekowe piękno: piramidę śniegu nad lazurowym morzem i wielkie szare, «zimowe» obłoki, które znad tej piramidy gdzieś aż z mórz Grecji powstają i na moje spotkanie się niosą”.
3. Podróżne opowieści, opowiastki i anegdoty Iwaszkiewicza to nie tylko opowieści o krajobrazach, architekturze, malarstwie, literaturze, to także opowieści o ludziach, zarówno tych żyjących, jak i zmarłych, spotkanych w czasie i w przestrzeni. W relacji z Poznania pojawiają się Egon Naganowski, eseista i tłumacz, jako właściciel ogromnej prywatnej biblioteki, w której de facto mieszka, oraz Czesław Kubalik, inicjator wydawanego zaraz po wojnie „Życia Literackiego”, redagowanego zresztą przez autora Panien z Wilka, ale także zapomniany już za życia poeta religijny Wojciech Bąk; w relacji z Sandomierza jak żywi stają przed oczami premier Jędrzej Moraczewski, minister Eligiusz Kwiatkowski i marszałek sejmu Maciej Rataj, a także uczestnicy rejsu motorówką po Wiśle, literaci: Stanisław Miłaszewski, Alfred Łaszowski i Jan Emil Skiwski; w relacji zaś z Paryża elegancka Halina Skibniewska, architektka i urbanistka czy aktorka Ewa Krzyżewska opromieniona sławą po roli w Popiele i diamencie Andrzeja Wajdy. Znajdujemy ponadto w tych krótkich i lapidarnych, pisanych w dużej mierze z utylitarną intencją, artykułach, pełnokrwiste portrety Karola Szymanowskiego, dyrygenta Emila Młynarskiego i skrzypka Pawła Kochańskiego, aktorki Stanisławy Wysockiej z Teatru „Studya”, reżysera operowego Bronisława Horowicza, ucznia Leona Schillera, pianistów Artura Rubinsteina i Witolda Małcużyńskiego, pisarza Józefa Wittlina czy profesora filologii klasycznej Tadeusza Zielińskiego.
Mamy tu także dynamiczne opisy sąsiadujących ze sobą redakcji „Lettres Nouvelles” i „Temps Modernes” oraz urzędujących w nich wielkich redaktorów – Maurice’a Nadeau i Jeana-Paula Sartre’a, mamy równie sugestywny opis mieszkania Sartre’a z widokiem na Paryż (jak z „jaskółczego gniazda”) czy przekonujący opis podparyskiego domu Vercorsa, przerobionego ze starego młyna w Saint-Auberge. Innym razem są to podane skrótowo, ale przecież po mistrzowsku, portrety Ravela, Mauriaca, Ungarettiego, Moravii, jak skromnie Iwaszkiewicz dodaje: „postaci ludzi, z którymi na chwilę skrzyżowały się moje drogi”; ale także Vittoriniego, autora Rozmów o Sycylii czy Guido Piovene, autora Podróży do Italii, wreszcie Renato Guttuso, twórcy ilustracji do książki Juliana Stryjkowskiego Bieg do Fragalà, nie mówiąc już o słynnym kompozytorze Paulu Hindemicie, wygłaszającym na pewnym konwentyklu przydługą i nudnawą mowę, na dodatek nieco nie na temat.
Do najwspanialszych spośród tych portretów należy bez wątpienia konterfekt Jana XXIII z okazji wręczenia mu Nagrody im. Eugeniusza Balzana (Iwaszkiewicz był, obok prof. Kazimierza Kuratowskiego, członkiem szacownego jury) – 10 maja 1963 roku, a więc na trzy tygodnie przed śmiercią papieża. Do najlepszych kart tej książki należą i te, na których znalazły się sylwetki Tadeusza Brezy, autora Spiżowej bramy, oraz Jerzego Zawieyskigo, autora Wawrzynów i cyprysów, zamieszczone w szkicu Żałoba w Rzymie z 1971 roku. O tym pierwszym napisze Iwaszkiewicz: „żaden z naszych pisarzy tak głęboko nie wniknął w ducha Rzymu, tak nie zrozumiał treści tych murów, tak nie oddał po prostu ich barwy”, o tym drugim zaś, spotkanym przelotem w okolicach Panteonu kilka lat wcześniej: „Był w radosnym, podnieconym nastroju. Zdawało mu się, że odegra wybitną polityczną rolę. Spieszył się. A jak wiadomo, w polityce – zwłaszcza gdy się ma do czynienia z Kościołem katolickim – największym błędem jest pośpiech”.
Jest w tych szkicach, jak się wcześniej rzekło, wiele intrygujących stron o malarstwie i architekturze, a zatem: nostalgiczny i refleksyjny opis obrazu Koncert Romana Kramsztyka w Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu, wspomnienie płócien Józefa Chełmońskiego Pejzaż zimowy na Ukrainie oraz Wojciecha Piechowskiego Orka, zobaczonych na wystawie w Sandomierzu (Iwaszkiewicz pisze, że w kamienicy Okońskich, ale chyba jednak miał na myśli Oleśnickich) czy Uczty Paolo Veronese’a w Paryżu, a także fresków Caravaggia i rzeźb Michała Anioła, ponadto opisy: pałacu w Chantilly, kościoła w Poitiers, nowoczesnej dzielnicy La Défense, która zresztą niespecjalnie przypadła polskiemu pisarzowi do gustu. Uwagę na sobie skupiają też: opis paryskiego pomnika Mickiewicza przeniesionego z placu Alma na aleję Cours-la-Reine, opis szpaków i kotów na rzymskim Largo Argentina, wreszcie opis pomnika Fryderyka Schillera dłuta Thorvaldsena w Stuttgarcie, o grobie Fryderyka Chopina na cmentarzu Pére-Lachaise już nie wspominając czy o rzeźbie Celliniego przedstawiającej jednorożca, a znajdującej się w – uwaga! – aptece nieopodal fontanny di Trevi. Oczywiście Iwaszkiewicz raz i drugi daje dowód swojej wrażliwości na naturę, czego przykładem zastygły w kilku, kilkunastu słowach widok Etny czy Pilicy – jako „najładniejszej z polskich rzek”.
O reporterskiej dla odmiany żyłce Iwaszkiewicza znakomicie świadczą relacje z przejazdu Via del Sole, czyli nowoczesną autostradą ciągnącą się przez but Italii, lub z podróży pociągiem z południa na północ Włoch, gdy, rozmyślając nad ujrzaną tu biedą i nędzą, dochodzi do przygnębiającego wniosku: „Północ traktuje Południe jak jakiś obcy i nieznany kraj” i że generalnie Włosi „wstydzą się Południa i nie chcą o nim nic wiedzieć”; wreszcie sprawozdanie z przepełnionej modnymi, sezonowymi bestsellerami renomowanej księgarni Rizzoli czy ze sparaliżowanego strajkiem generalnym Wiecznego Miasta, ale także zaskakujące, aczkolwiek nad wyraz rzeczowe sprawozdanie z oficjalnej państwowej wizyty Edwarda Gierka u prezydenta Georges’a Pompidou. Całkiem paradne okazuje się też ostatnie zdanie felietonu Książki w Rzymie z 1970 roku: „Gdyby nie sensacyjny mecz Górnika, to już by zupełna ogarniała melancholia” (na marginesie na wszelki wypadek przypomnę: 1 kwietnia tamtego roku Górnik Zabrze w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów zremisował na Stadionie Olimpijskim w Rzymie z faworyzowaną drużyną AS Roma; w rewanżu na Stadionie Śląskim w Chorzowie także padł remis, również remis był w trzecim meczu rozegranym na neutralnym stadionie w Strasburgu, jednak Górnik awansował do finału dzięki losowaniu monetą!).
4. Złożone w tej książce teksty powstawały w ciągu ponad trzydziestu lat. Ostatni na niespełna rok przed śmiercią pisarza. Czytając zatem wszystkie te szkice i eseje, zapiski i notatki, relacje i sprawozdania, mimo że ułożone nie chronologicznie, lecz tematycznie, doznajemy wraz z Iwaszkiewiczem upływającego czasu, doświadczamy jego nadciągającej i następnie potęgującej się – co tu wiele mówić – starości. Im bliżej zaś starości, tym więcej powrotów do miejsc, w których się już było: w dzieciństwie, w młodości, w wieku dojrzałym.
Pisarz nie kryje przed sobą, przed czytelnikami: „lubię powracać do rzeczy raz już widzianych i które coraz to innym światłem oświetla epoka historyczna , a także i najrozmaitsze epoki mojego życia, które coraz to inaczej pokazują znane powszechnie rzeczy” – zanotował podczas wizyty w Rzymie na przełomie 1959 i 1960 roku, zaś rok później we Florencji lub w Mediolanie: „Powroty do ongi widzianych pejzaży i ongi podziwianych dzieł sztuki są jednak niebezpieczne. Konstatuje się w sobie jakieś ochłodzenie czy jakieś skostnienie i bierze się je za nieprzyjemną oznakę starości”, ale w Taorminie już siebie samego pociesza: „W tym może leży cały urok podróży starszego człowieka: w powracaniu do miejsc już znanych”, natomiast w Rzymie, tyle że w 1971 roku, wręcz: „im człowiek robi się starszy, tym mniej lubi poznawać nowe miejsca, tym bardziej lubi powracać na stare”. Tyle tylko, że powracając w stare miejsca, narzeka i to jak diabli. Zlikwidowano stary sklep Poirier z krawatami, muszkami i męską galanterią przy ulicy Godot-de-Mauroy, a więc wystarczy, by stwierdzić „to już nie jest ten Paryż”. Po którymś z kolei przyjeździe na Sycylię, na samym niemal wstępie zaczynającej się właśnie podróży orzeknie: „już nie ma mojej Sycylii”, chociaż w finale tego samego tekstu zatytułowanego Ostatni rozdział albo „Roberto i Lucia”, czyli pod koniec tej wyprawy napisze także: „pogodziłem się ze zmianami na Sycylii. Sycylia istnieje”.
Jeśli narzeka na starość, to tyle, ile wypada, nie żali się, nie lamentuje, choć starość faktycznie musi mu doskwierać coraz silniej. Jeśli narzeka, to na turystów, których coraz więcej na wszystkich szlakach, i na rosnące w siłę zjawisko turystyki, które to zjawisko pisarz widzi coraz wyraźniej i precyzyjniej i które koniec końców określa brutalnym mianem „jednej z największych klęsk XX wieku”. Co prawda niemal natychmiast się reflektuje i dodaje, że ma na myśli „turystykę bezmyślną”, ale słowo się rzekło. Nie ma już wędrowców, takich jak on, są już tylko turyści, zorganizowane grupy turystów, zaliczających jak najwięcej znanych miejsc, zabytków, osobliwości kultury i natury w jak najkrótszym czasie. Zauważa zresztą Iwaszkiewicz nie bez autoironii, że na takich podróżnych jak on – co to podróżują w pojedynkę, samotnie i zatrzymują się w jednym hotelu czy pensjonacie tydzień albo nawet dziesięć dni – patrzy się podejrzliwie, a nawet traktuje niczym natrętów. Ale też tych zmęczonych, zziajanych, spoconych turystów gnających z kościoła do kościoła, z klasztoru do klasztoru, z zamku do zamku, z pałacu do pałacu, z muzeum do muzeum, z placu na plac, z miasta do miasta, rozbijających się po świecie nowoczesnymi autokarami i samochodami z klimatyzacją, stara się zrozumieć, nawet jeśli jest to wyrozumiałość nieco protekcjonalna. W datowanej w 1965 roku miniaturce Lato, zamieszczonej jednak nieprzypadkowo przez redaktora tomu na samym końcu książki, zwraca Iwaszkiewicz uwagę na tkwiący głęboko w człowieku instynkt: „Jakieś pragnienie utwierdzenia się, pomnożenia swojego życia. A może przede wszystkim przekonania się o trwałości ludzkiego istnienia, o wiecznej egzystencji trwałych dzieł ludzkich”. Zaiste, świat przewraca się raz na jakiś czas do góry nogami, a jednak Koloseum w Rzymie stoi jak dawniej, podobnie wieża Eiffla w środku Paryża, Wawel również na swoim miejscu trwa jak trwał. Zatem świat ma sens, życie ma sens – mimo całego bezsensu, jakiego doświadczamy dzień w dzień. A przecież cała twórczość Iwaszkiewicza – poetycka, prozatorska, eseistyczna, dramaturgiczna, wreszcie diarystyczna – to koniec końców zgoda na świat jaki jest, zgoda na życie jakie jest.
5. Podróżowanie, według autora Książki moich wspomnień, to nie tylko włóczęga w przestrzeni, po Europie i po Polsce, to także włóczęga w czasie; a im pisarz starszy, tym chętniej włóczy się w czasie niż w przestrzeni. Włócząc się po świecie, włóczy się po własnej twórczości. Na marginesie zasadniczego toku narracji pisarz wtrąca: tu napisał ten wiersz, tam powstało to opowiadanie, tę postać przywołał w jeszcze innym wierszu, w tamtym miejscu osadził akcję jeszcze innej noweli.
Im więcej życia, tym więcej śmierci, tym więcej tych, których Charon – przywołany zresztą z imienia w jednym z tekstów – przewiózł na drugą stronę. Żywi zamieniają się w umarłych, ale przecież żyją, tyle tylko, że wyłącznie w pamięci i w wyobraźni, będącej pochodną pamięci. Powroty do miejsc, w których było się już raz lub nie tylko raz, to powroty do ludzi i jednocześnie powroty ludzi związanych z tymi miejscami; to jak powroty do kiedyś przeczytanych książek.
W szkicu Spacer po Dnieprze z 1958 roku omawia Iwaszkiewicz dwie podróże w towarzystwie żony Anny, jedną – do Moskwy, gdzie spędziła ona dzieciństwo i młodość, skąd wróciła do Polski w 1918, i drugą – do Kijowa i na Ukrainę, gdzie dzieciństwo i młodość spędził Jarosław. Ona pokazała mu swoją, nieznaną mu Moskwę, on pokazał jej swój, nieznany jej Kijów. Obydwie podróże okazały się powrotami w czasie, ale nie tylko do okresu młodości, „do zamierzchłych krain minionego czasu”, lecz także, równocześnie „powrotem do rzeczy wiecznych”. W jeszcze innej podróży na Ukrainę, opisanej we wspomnianym tekście Kijów (z 1974), osiemdziesięcioletni Iwaszkiewicz skonstatował, że to był smutny powrót, a tym, co w tej wyprawie najsmutniejsze, okazało się, „że tam już nic nie ma”, a to, co jest, bo przecież coś tam jednak jest, to „nowe, nieznajome, obce i niemające nic wspólnego z moją młodością”. W tekście trzy lata późniejszym Droga z Iliniec do Daszowa (z 1977), nawiązującym w tytule do opowieści Henryka Rzewuskiego, zdaje relację z ostatniej podróży – niech będzie: włóczęgi – w rodzinne strony, do Kalnika, Sobu, Babin, do Oratowa i Kazimierówki, na cmentarz w Daszowie – na grób ojca Bolesława, zmarłego w 1902 roku, a zatem siedemdziesiąt pięć lat temu.
Wracając do miejsc i do ludzi, do ludzi i miejsc, wraca pisarz do siebie samego sprzed lat. Podróż – czy każda podróż, tego pewnym być nie można, ale ta ostatnia, najważniejsza na pewno – okazuje się podróżą właśnie w głąb swej indywidualnej, osobowościowej istoty, w głąb człowieczeństwa jako takiego, inaczej mówiąc, jest powrotem do samego źródła.nota biograficzna autora
Janusz Drzewucki (ur. w 1958 r. w Kruszwicy) – poeta, krytyk literacki, dziennikarz, wydawca, od 1996 roku członek zespołu redakcyjnego „Twórczości”. Mieszka w Warszawie. Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1988), Nagrody im. Stanisława Wyspiańskiego (1989), Funduszu Literatury Ministerstwa Kultury i Sztuki (1989), Nagrody im. Stanisława Piętaka (1991), Nagrody XVIII Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu (1995), Nagrody im. Cypriana Kamila Norwida (2014) oraz Symbolicznej Nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruna (2014). Od roku 2016 przewodniczący jury Nagrody Literackiej m. st. Warszawy. Autor książek krytycznoliterackich: Chaos i konwencja (1988), Smaki słowa. Szkice o poezji (1998), Akropol i cebula. O Zbigniewie Herbercie (2004), Stan skupienia. Teksty o prozie (FLiHB / FORMA 2014), Charakter pisma. Szkice o polskiej poezji współczesnej (2015), Środek ciężkości (2016), Lekcje u Różewicza. Teksty krytycznoliterackie i osobiste (2018), Obrona przypadku. Teksty o prozie 2 (13 Muz / FORMA 2014); dziennika: Życie w biegu. O ludziach, miejscach, literaturze, piłce nożnej, maratonach i całej reszcie (2015); zbiorów wierszy: Ulica Reformacka (1988), Starożytny język (1989), Podróż na południe (1995), Światło września (1998), Ostatnia niedziela sierpnia (2006), Wiersze wybrane (2010), Dwanaście dni (2013), Rzeki Portugalii (2016) oraz książki we własnym opracowaniu: Wiersze i poematy z «Twórczości» (1946-2005) (2017) Tadeusza Różewicza.w serii wokół literatury ukazały się:
„Ta sama Europa? Inna literatura? Współczesna proza europejska”
Henryk Bereza „...Wypiski...”
Jarosław Błahy „Literatura jako lustro. O projekcji i odbiciach fizjologicznych w twórczości Leo Lipskiego”
Janusz Drzewucki „Obrona przypadku. Teksty o prozie 2”, „Stan skupienia. Teksty o prozie”
Krzysztof Hoffmann „Dubitatio. O poezji Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego” / Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki „10 wierszy na wszelki wypadek”
Piotr Michałowski „Narożnikowo, centralnie, pogranicznie. Szkice szczecińskie i europejskie”
Alan Sasinowski „Apetyt na eksces. Szkice o literaturze, szkice o krytyce”
Andrzej Skrendo „Falowanie nowoczesności. Szkice krytyczne”
Grzegorz Tomicki „Po obu stronach lustra. O poezji Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego” / Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki „jasnowidzenie”
Andrzej Wasilewski „Teoria literatury Stanisława Lema”