- W empik go
Obrona Sokołowa: śpiew bohaterski w IX pieśniach - ebook
Obrona Sokołowa: śpiew bohaterski w IX pieśniach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 263 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sławny Homerus, hiszpański poeta,
Co żył za czasów ponoś Mahometa,
Opiewał czyny rycerskie i boje
Cnego Hektora, który zburzył Troje;
Malował wdzięki pięknej Iliady,
Uczty, kuliki, sejmiki, biesiady,
Śpiewał Helenę przecudnej urody,
Którą zkądś wykradł Agamemnon młody;
Wyją tam działa, tną miecze i szable,
Biją Tatarów Chrześcianie djable!
Ale to wszystko, wszystko nic nie znaczy,
Ja wam opowiem, jak trza bić inaczej!
Pisał Wirgiliusz pod królem Marjuszem
Walki Enea z dzielnym Romuluszem;
Jak się czubili, szturkali, jednali,
I gdzieś we Włoszech Rzym wybudowali.
Lecz cóż tam ujrzysz? wielmożnych hetmanów,
Ciurów, pachołków, sejmikowych panów,
Piki, rusznice i wojsko kwarciane,
Ale to wszystko nam od dawna znane,
Więc o tem śpiewać dzisiaj nic nie znaczy,
Ja wam opowiem, jak bili inaczej!
Zresztą i Taso, rodu litewskiego
Przedstawił obraz ludu żydowskiego,
Jak ta ciemnota gryzła się, kłóciła,
I w mieście Tabor Chrystusa zabiła;
Lecz ta historja nie każdego bawi,
Wszak o tem pleban co niedziela prawi.
I Wolter, niemiec w opiętej opończy
(Musi być niemcem, bo na er się kończy)
Dziwne nam rzeczy pisze w Henryadzie:
O buntach, sejmach, senatorów radzie;
Jak tam król Henryk, francuskiego rodu
Bił się z niemcami śród ognia i chłodu.
Ale to wszystko, wszystko nic nie znaczy
Ja wam opowiem, jak bili inaczej!
A więc słuchajcie Jegomość Panowie!
Co kto nie słucha, ten się nic nie dowie.PIEŚŃ I.
wy! co wiecie gdzie leżą Ateny,
W których dziwaczne mieszkają syreny,
Gdzie miasta: Egypt, Tybr, Paryż, Rymanów,
Londyn, Bolechów, Krym, stolica Chanów,
Gdzie Ołomuniec, sławny targiem wołów,
Wiecie zapewne, gdzie leży Sokołów!
Bo trzeba wiedzieć, że to inne czasy!
Zaledwie chłopiec wyjdzie z drugiej klasy
Zaraz wie wszystko, gdzie co jest, gdzie niema,
A cóż dopiero nauczy infima.
A gdy, bróń Boże! skończy humaniory,
Wszystko potrafi, i to a priori;
Lecz tym, co w szkołach licho się spisali,
By po atlasach długo nie szukali,
Jeograficzne tajniki odkopię:
Że nasz Sokołów leży – w Europie!
Lecz aby godnie opisać to miasto
Dobrze wymiesić trza poezyi ciasto;
By świat podziwiał jego cnoty, losy,
Trzebaby śpiewać anielskiem! głosy:
Ale do ciasta, ale do śpiewania,
Trudno się zabrać bez kobiety zdania.
A więc dziewice, siostry Hypokreny,
Które lirnikom dodajecie weny
Piękna dziewiątko czarnookie muzy,
I mnie natchnijcie urokiem Meduzy!
Ale, czekajcie, stójcie moje panie!
Dziewięć nadmuchań, któż wytrzymać w stanie?
Gdybyście razem zaczęły mi dmuchać,
Gotówem duszę z natchnienia wychuchać!
Wiec po jednemu, chodź Muzo bednarzy,
Pobiła gęba dmuchnij mi do twarzy;
Do pierwszej pieśni dopomóż wieszczowi
Niech to, co czuje i czule opowie;
Nabij na lutnią najlepszych obręczy
Niech jej głos silnie po świecie zabrzęczy,
Niech się dowiedzą najdalsze narody,
Ze sokołowskie bednarskie gospody
Wydały męża, który siał na czele
Na wojnie, w radzie, w karczmie i w kościele!
Pięny Sokołów jak ranek majowy,
Miły Sokołów, jak głos słowikowy:
Równie jak łabędź srebrzystej urody
Co dumny buja po krzyształach wody
Także Sokołów, oblany wodami,
Wabi wędrowca rzadkiemi wdziękami;
A rzadkie wdzięki! nie znikome, stałe!
Przetrwają wiosnę, trwają lato całe,
Bo choć cokolwiek w lecie wysychają,
Jednak przynajmniej po kostki sięgają.
Lecz wdzięki także do gustu należą,
Więc w urok wdzięków tych nie wszyscy wierzą;
Niektórzy pletą o tych wdziękach duby,
Mieniąc je błotem, ale pierwszej próby.
Nawet ich mówić napada ochota
Żegnasz Sokołów jest kopalnią – błota! '
Lecz to nie sztuka ganić obce błędy;
Wprzódy nieboże zetrzej własne trędy,
A gdy cię bodą wdzięki Sokołowa,
Zajrzyj kochanku pierwej do Zborowa.
Tam rzadkie wdzięki, na świętego Jana
Sięgają jeszcze powyżej – kolana;
A przecież radbyś być Zborowa panem,
Bo wdzięki mierzysz workiem nie kolanem.
Bądź jak bądź, błotem ubarwion czy chwastem
Jednak Sokołów nadzwyczajnem miastem.
Prawda, są miasta kędy płynie morze:
Stambuł, Carogród, Moskwa, Zaporoże;
Sandomierz leży nad morzem i Sanem,
Armenia wisi nad bystrym Tygranem,
I przy dwóch rzekach trafiają się grody;
Jak Kijów, Kraków, Neapol i Brody!
Lecz niemasz miasta pomiędzy miastami
Coby nad czterma leżało rzekami!
Jeden Sokołów ma cztery potoki:
Tu pędzą nurty srebrzystej Roztoki
Z tęsknotą w oku w Młynówki ramiona,
Młynówka dąży do Sukieli łona,
Sukieli zdroje lotem błyskawicy
Topią swe wdzięki do bałwanów Świcy!
Tak więc Sokołów starych rzeczy świadom
Te cztery rzeki wypieścił Najadom!
A co za rzeki! wodniste, piasczyste,
Nie urojone, ale rzeczywiste;
Wiją się, mruczą, przerzynają łany,
Biją o brzegi pieniste bałwany,
Szum się rozlega, głuszy miasta gwary,
Aż się odbija o dzwonnicę fary!
A przecież mówią, że takie fal bicie
Widać, jak ulał, we chlewnem korycie.
Że szmer, co słychać od brzegów strumyka
Nie jest szum nawy, lecz żabia muzyka.
Trudno zabronić; każdy ma swe zdanie
Lecz ja nie zważam na lada gadanie;
Bo mniejsza o to, szum taki czy siaki,
Kijem czy pałką zawsze ból jednaki;
Zresztą nie każdy mądry, ten co szumi
A pies czem głupszy, tem więcej wyć umie;
I proszę zważyć panów Jegomości,
Co to się zawsze pniecie do wielkości,
Czy z wielką rzeką i wielkie wygody?
Tam stawiaj mosty śród burzliwej wody,
Co tu szarwarków dla zacnej gromady,
Gdy idą kryhy, co strachu, co rady!
A tu się dosyć podkasać po łytki
I przejdziesz rzekę nie zmoczywszy nitki!
Pływać tu można bez żadnej nauki,
Bo leżeć w błocie nie trza wielkiej sztuki.
Wpadnie kto w rzekę, pewnie nie utonie,
Leży wygodnie jak w pierzyny łonie!
O tak! Sokołów miasto że nie żarły,
Wszak nie należał do wojskowej kwarty.
Prawda, teutońskie nie kwitły tu prawa,
Lecz bez ławników i tu była ława!
Prawa kijowskie wszystko zastąpiły
I bez prawników sprawę ukończyły;
Bo kij, to kodex bardzo zrozumiały,
Krótki i zwięzły, a w praktyce stały!
Zresztą, że z Niemiec nie było konzulów,
Wina w tem tylko nieboszczyków królów,
Bo gdyby miasto samo się rządziło
Nawet nad prawa było by się wzbiło.
I mała strata! mniejsze ztąd zatargi,
Gdzie niema sądu, tam niema i skargi,
I słyną nawet z braterskiej miłości
Obywatele sokołowskiej włości; "
Jeśli się czasem nieco poczubili,
Zawsze jak bracia swe spory zapili!
Bo w tem duch wyższy i mieszczańska dusza,
Że nie chce splamić żupana, kontusza,
By nie dać zgrozy dla wiejskiej hołoty,
Tyle w mieszczanach i dumy i cnoty!
Lecz niepotrzebnie o mieszczanach prawię,
Do drugiej pieśni lepiej ich zostawię,
Więc do widzenia! nim nazad przyjdziecie,
Muszę powiedzieć jak ryby łapiecie;
Bo w sokołowskich rzekach, to nie grzyby,
Ani zające, lecz łowia się ryby!
Ale nie siecią, nie zdradliwym grotem
Tylko otwarcie, kamieniem i młotem,
A skoro młotem o kamień przywitasz,
Tak ryby zdarzysz, że je ręką schwytasz.
To wynalazek rodzimy, nie obcy.
Tak łowią wszyscy w Sokołowie chłopcy!
A co za ryby! smaczne jak kwiczoły,.
Potulne, jakby chodziły do szkoły,
A jeźli nie są zbytecznej wielkości,
Za to i mniejsze posiadają ości.
Zresztą, to zdanie dawno się rozchwiało,
Że ten jest wielki kto ma wielkie ciało.
Czyż każdy pleban sokołowskiej fary
Celował ciałem, był sążnistej miary?
A tylu było z nich wielkich badaczów,
Ni Lwów miał takich, Kraków ni Żydaczów.
Ksiądz Jan wybadał badając trzy lata,
Że kolos z Rodus poszedł gdzieś do kata.
Więc naśladując to mistrzostwo… sztuki,
Wsadził dzwonnice na dwa grube buki.
Ksiądz Ambros będąc wielkim lipologiem,
Badał lat dziesięć nad lipy nałogiem.
W końcu z teoryi dążąc do praktyki
Wpiął sygnaturkę na lipowe tyki.
Ale z plebanów jest konkluzya czysta,
Że jest tu fara, że jest organista;
O tak, jest fara gotyckiej budowy,
Wszak kryta gontem od stopy do głowy,
I z tego wnoszą niecni heretycy
Że kościoł tylko zbudowan z tarcicy!
Zresztą, a choćby kościoł był drewniany,
Czyż bezpieczniejsze murowane ściany?
Mur gdy się zwali, zabija, kaleczy,
Tłum się rozpierzcha i jęczy i krzyczy,
A czasem cegła straszna, rozhukana
Uderzy w głowę samego plebana!
Ta zaś, choć deski zrzucą swe okowy
Prócz kilka sińców każdy wyjdzie zdrowy.
Takie korzyści ma kościoł drewniany!
Mają t eż swoje tutejsze organy,
Boć pełne życia lekkie i ruchawe,
Co dzień wędrują od chóru pod ławę,
A z tąd je nosi pod płaszczem co rana
Kościelny na chór, skoro msza śpiewana.
I w tej to cnocie jest korzyści wiele;
Ani je złodziej zastanie w kościele,
Nawet gdy pożar świątynie owładnie
Organom z . głowy ani włos nie spadnie;
I tracąc farę, gmina traci mało,
Bo gdy zdrów organ, zdrowe całe ciało;
Więc gdy w dni kilka gmach gotowy stanie,
Znów organista dudni po organie,
I znów się modlą mieszczanki, mieszczany,
Taki tam kościoł! takie tam organy!
Mówiąc o farze, nie mińmy ratusza,
Wszak ratusz wszędzie to miastowa dusza,
A na ratuszu najważniejsza wieża:
Przewodzi miastu, godziny wymierza,
Zdobi, przestrzega i porządku uczy,
Świeci i dźwięczy, i trąbi i huczy;
Gdy przeto wszędzie wieżę uwielbiają,
Tu własnej wieży za wiecheć nie mają.
A mnie się zdaje, że ta zła estyma
Ma w tem początek, że tu wieży niema!
Lecz choć tu niema wieży ratuszowej
Zdolnej ku temu nie braknie mu głowy,
Bo z mieszczan mądrej, tajemniczej miny
Pojmiesz, że umią stawiać i – kominy!
Ztąd widać, że im nie potrzeba wieży,
Wiedzą godziny, gdy czas do pacierzy,
Bo jak z pod buków dzwonić zaczną dzwony,
Cały Sokołów wzruszony, zgłuszony.
Tu niepotrzeba i wieżowej straży,
Bo gdy, broń Boże, pożar się wydarzy,
Tak wszystkim oczy, gęby pozamyka,
Iżby i strażnik zapomniał języka.
Za to też ratusz, zuchowatej miny
Dla senatorów sokołowskiej gminy,
Czapka na bakier, ramiona otwarte,
Deskowe boki kołami podparte;
Lecz czyż, pozwala i cnota i wiara
By ratusz lepszy był jak sama fara?
Więc gmach gdzie mieszka Temis sokołowska
Jest jednem słowem ot, – karczma żydowska!
Ale gdzie człowiek lepiej radzić w stanie,
Jeźli nie w karczmie, jeźli nie przy dzbanie?
A że tu radzić mają ważne rzeczy,
Nikt z mądrych ludzi pewnie nie zaprzeczy:
Kowale radzą, zachodzą do głowy
Jak wyglądają szatanów podkowy?
Szewcy badają nad obuwiem Ewy.
Czy Adam nosił palone cholewy?
Rzeczpospolita bednarska zaś radzi,
Ile obręczy było na tej kadzi,
W której się w wino przemieniły wody,
Gdy były w Kanie galilejskiej gody.
Jeden się żali, że z wielkiej czułości
Żona mu gębę zdrapała do kości;
Drugi się skarzy, że mu czarownica
Krowom, to warzy mleko, to podchwyca.
Ci o topielce, tamci o upiory
Żywe w ratuszu wytaczają spory.
Pocóż wymieniać wszystkie plebiscita?
Z nichby urosła książka wyśmienita!
I inne cnoty ma Sokołów przecie:
Jest tu ulica, jakich nie ma w świecie:
Szeroka, pewnie na dobre trzy kroki
Długa na sążni sto a może dwieście,
Bo się nie kończy w samem tylko mieście,
Na niej się mieszczą i sławne jarmarki
Rynek, przedmieścia, miasto i folwarki.
Jarmarki sławne! do roku dwa razy;
Wtedy tu zwożą cerkiewne obrazy.
Medalioniki, korunki, szkaplerze,
Krzyże, krzyżyki, drewniane talerze,
Perły jak orzech, i pierścionki z cyny,
Miski i garnki z rodowitej gliny,
I smołę, czystą, niby miód lipcowy,
Czasem przypędzą trzy lub cztery krowy!
Bogatszy towar obok samej fary
Mierzą łokciami rozmaitej miary;
Tu znajdziesz taśmy, tasiemki, drelichy,
Gorlickie płótna, mosiężne kielichy,
Tu trybularze, puszki na jałowiec,
Lisy z królików, a sobole z owiec;
Różne towary! kieliszki i szklanki,
I żydaczowskie bure obwarzanki,
Buty, chodaki, chodaczki, trzewiki
I różne rzeczy, nawet i guziki!
O! wiele, wiele bym jeszcze wam prawił.
Lecz by mię każdy samego zostawił;
Więc nim opowiem zabiegi obrończe,
Na sławnych targach tę pieśń pierwsza kończę.PIEŚŃ II.
Chodź druga siostro, chodź muzo kopyta!
Cicho w mej lutni, i w głowie nie świta!
Więc by natchnienie wysadzić na czoło,
Uwieńcz skroń moją najwonniejszą smołą!
Lutnia pęknięta! więc gędzieć niełatwo,
Ściągnij ją muzo najmocniejszą dratwą!
Gdy wieszcz w ekstazach zapomni o świecie
Poskrob go z lekka pocięglem po grzbiecie.
Roku pańskiego, ot, nie wiem którego,
Cóż, gdy w kronice nie było żadnego?
A jeśli było, to na pierwszej stronie,
A pierwsza strona? już w przepaści łonie!
Tej pierwszej kartki historya smutna,
Śmierć jej zadała dziewica okrutna:
Raz się muskała od białego rana
Rodziwa siostra godnego plebana,
Bo zaproszona była na wesele,
A po weselach kawalerów wiele;
Więc trza być ładna, dobyć całej broni,
Może się jeszcze w niej kto zagawroni.
Pierwsze kędziory, by głowę ozdobić,
Ba, ale z czego papiloty zrobić?
Biegnie w patynkach do izby pisania,
Lecz i jednego nie widać kazania;
Szuka i szuka, a do paralusza!
Niema papieru ani pół arkusza;
Ha, co tu robić? do archiwu bieży,
"Mam cię!" Kromka tuż na wierzchu leży;
Szast! już po kartce, co była na czele,
Cios dla historyi, a dla niej wesele!
Marności świata, niecne papiloty!
Przez was to tyle i straty i psoty!
Przez was świat cały, o którego uszy
Pieśń ta uderzy, zdumi go. zagłuszy,
Choć będzie wiedział jak się wszystko działo
Już się nie dowie, kiedy się to siało!
O zacne siostry, ciotki, siostrzenice!
Ten przykład pewnie rumieni wam lice,
Oj lepiej zajrzeć do kuchni, do chlewu,
Niż do tajnego probostwa archiwu!
Ja nimbym zmącił archiwoskie prochy,
Wolałbym kudły zawinąć w pończochy!
Roku wam podać nie jestem więc w stanie
Dość, że to było po Chrystusie panie,
Gdy król Sanheryb zwalczył Eufrata
Na sto lat blisko przed potopem świata.
Tego więc roku, co w świetne wawrzyny
Sokołowianom uwieńczył łysiny,
Strasznemi wieści zajęczały wiatry,
Aż się odbiły o olbrzymie Tatry;
Biegną bohynie od sioła do sieła,
A głos grobowy przeraźliwie woła:
"Przepadł ród ludzki! nic mu niepomoże,
"Módlcie się, płaczcie, bliskie sądy Boże!"
Weszli Tatarzy, poganie, niecnoty,
Ciągnąc za sobą miliony hołoty;
Tatar! to bestya, z jednem w czole okiem,
Sto sążni mierzy jednym nóg podskokiem,
A gdy w pazury człowieka pochwyci
Połknie odrazu, ani się nasyci!
Takie potwory wylęgły się z . Krymu
Co leży w Persyi, dziesięć mil od Rzymu.
Był to strach wielki na ruską krainę,
Każdy się chroni i swoją rodzinę;
Już się szerzyły pożogi i mordy,
Szlachta wąs głaszcze, wydobywa kordy,
Mieszczanie w murach zapychają dziury,
Mężne matrony ostrzą swe pazury,
Dziewki, kobietki, których wdzięk uroczy,
By ich nie widzieć zamykają oczy.
O Sokołowa i baszty i mury
Odbił się odgłos tych wieści ponury,
Tu się los ważył świata połowicy
Aż się wzdymały dumne nurty Świcy!
Lecz nim o walce głos z lutni uderzy,
Opiszę pierwej walecznych rycerzy.
Lud sokołowski… o! to zacne plemię,
Zacne a mądre, ba! nie bite w ciemię,
Jaka głębokość, jaka wielkość w oku!
Jaka wspaniałość w każdym ruchu, kroku!
Po ich obliczach gdy twój wzrok się pasie
Myślisz, ze widzisz bożków na Parnasie!
Wzrok ich tak bystry, niby prąd Bystrzycy,
Barki szerokie, jak ramiona Świcy,
Nosy potężne, jak serca u dzwonów,
Które z pod buków dobywają tonów;
Widząc ich szorstkie pod nosem zagony,
Rzekłbyś że widzisz dwa końskie ogony;
Zresztą i cesarz Aleksander wielki
Nie był roślejszy jak tu jest lud wszelki.
Ale niestety! trudno do śledzenia
Z jakiego lud ten pochodzi plemienia;
Mówi Herodot na trzeciej stronicy:
"Że Sokołowski ród dzielnej prawicy
"W najprostszej linii od Koptów pochodzi,
"Co podobieństwo ich nazwisk dowodzi!
"Bo z Koptów, Soptów urosło nazwisko,
"A mając soptów, do Soktów jaż blisko,