Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Obrona Sokołowa: śpiew bohaterski w IX pieśniach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obrona Sokołowa: śpiew bohaterski w IX pieśniach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 263 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LO­GUS.

Sław­ny Ho­me­rus, hisz­pań­ski po­eta,

Co żył za cza­sów po­noś Ma­ho­me­ta,

Opie­wał czy­ny ry­cer­skie i boje

Cne­go Hek­to­ra, któ­ry zbu­rzył Tro­je;

Ma­lo­wał wdzię­ki pięk­nej Ilia­dy,

Uczty, ku­li­ki, sej­mi­ki, bie­sia­dy,

Śpie­wał He­le­nę prze­cud­nej uro­dy,

Któ­rą zkądś wy­kradł Aga­mem­non mło­dy;

Wyją tam dzia­ła, tną mie­cze i sza­ble,

Biją Ta­ta­rów Chrze­ścia­nie dja­ble!

Ale to wszyst­ko, wszyst­ko nic nie zna­czy,

Ja wam opo­wiem, jak trza bić in­a­czej!

Pi­sał Wir­gi­liusz pod kró­lem Mar­ju­szem

Wal­ki Enea z dziel­nym Ro­mu­lu­szem;

Jak się czu­bi­li, sztur­ka­li, jed­na­li,

I gdzieś we Wło­szech Rzym wy­bu­do­wa­li.

Lecz cóż tam uj­rzysz? wiel­moż­nych het­ma­nów,

Ciu­rów, pa­choł­ków, sej­mi­ko­wych pa­nów,

Piki, rusz­ni­ce i woj­sko kwar­cia­ne,

Ale to wszyst­ko nam od daw­na zna­ne,

Więc o tem śpie­wać dzi­siaj nic nie zna­czy,

Ja wam opo­wiem, jak bili in­a­czej!

Zresz­tą i Taso, rodu li­tew­skie­go

Przed­sta­wił ob­raz ludu ży­dow­skie­go,

Jak ta ciem­no­ta gry­zła się, kłó­ci­ła,

I w mie­ście Ta­bor Chry­stu­sa za­bi­ła;

Lecz ta hi­stor­ja nie każ­de­go bawi,

Wszak o tem ple­ban co nie­dzie­la pra­wi.

I Wol­ter, nie­miec w opię­tej opoń­czy

(Musi być niem­cem, bo na er się koń­czy)

Dziw­ne nam rze­czy pi­sze w Hen­ry­adzie:

O bun­tach, sej­mach, se­na­to­rów ra­dzie;

Jak tam król Hen­ryk, fran­cu­skie­go rodu

Bił się z niem­ca­mi śród ognia i chło­du.

Ale to wszyst­ko, wszyst­ko nic nie zna­czy

Ja wam opo­wiem, jak bili in­a­czej!

A więc słu­chaj­cie Je­go­mość Pa­no­wie!

Co kto nie słu­cha, ten się nic nie do­wie.PIEŚŃ I.

wy! co wie­cie gdzie leżą Ate­ny,

W któ­rych dzi­wacz­ne miesz­ka­ją sy­re­ny,

Gdzie mia­sta: Egypt, Tybr, Pa­ryż, Ry­ma­nów,

Lon­dyn, Bo­le­chów, Krym, sto­li­ca Cha­nów,

Gdzie Oło­mu­niec, sław­ny tar­giem wo­łów,

Wie­cie za­pew­ne, gdzie leży So­ko­łów!

Bo trze­ba wie­dzieć, że to inne cza­sy!

Za­le­d­wie chło­piec wyj­dzie z dru­giej kla­sy

Za­raz wie wszyst­ko, gdzie co jest, gdzie nie­ma,

A cóż do­pie­ro na­uczy in­fi­ma.

A gdy, bróń Boże! skoń­czy hu­ma­nio­ry,

Wszyst­ko po­tra­fi, i to a prio­ri;

Lecz tym, co w szko­łach li­cho się spi­sa­li,

By po atla­sach dłu­go nie szu­ka­li,

Je­ogra­ficz­ne taj­ni­ki od­ko­pię:

Że nasz So­ko­łów leży – w Eu­ro­pie!

Lecz aby god­nie opi­sać to mia­sto

Do­brze wy­mie­sić trza po­ezyi cia­sto;

By świat po­dzi­wiał jego cno­ty, losy,

Trze­ba­by śpie­wać aniel­skiem! gło­sy:

Ale do cia­sta, ale do śpie­wa­nia,

Trud­no się za­brać bez ko­bie­ty zda­nia.

A więc dzie­wi­ce, sio­stry Hy­po­kre­ny,

Któ­re lir­ni­kom do­da­je­cie weny

Pięk­na dzie­wiąt­ko czar­no­okie muzy,

I mnie na­tchnij­cie uro­kiem Me­du­zy!

Ale, cze­kaj­cie, stój­cie moje pa­nie!

Dzie­więć na­dmu­chań, któż wy­trzy­mać w sta­nie?

Gdy­by­ście ra­zem za­czę­ły mi dmu­chać,

Go­tó­wem du­szę z na­tchnie­nia wy­chu­chać!

Wiec po jed­ne­mu, chodź Muzo bed­na­rzy,

Po­bi­ła gęba dmuch­nij mi do twa­rzy;

Do pierw­szej pie­śni do­po­móż wiesz­czo­wi

Niech to, co czu­je i czu­le opo­wie;

Na­bij na lut­nią naj­lep­szych ob­rę­czy

Niech jej głos sil­nie po świe­cie za­brzę­czy,

Niech się do­wie­dzą naj­dal­sze na­ro­dy,

Ze so­ko­łow­skie bed­nar­skie go­spo­dy

Wy­da­ły męża, któ­ry siał na cze­le

Na woj­nie, w ra­dzie, w karcz­mie i w ko­ście­le!

Pię­ny So­ko­łów jak ra­nek ma­jo­wy,

Miły So­ko­łów, jak głos sło­wi­ko­wy:

Rów­nie jak ła­będź sre­brzy­stej uro­dy

Co dum­ny buja po krzysz­ta­łach wody

Tak­że So­ko­łów, ob­la­ny wo­da­mi,

Wabi wę­drow­ca rzad­kie­mi wdzię­ka­mi;

A rzad­kie wdzię­ki! nie zni­ko­me, sta­łe!

Prze­trwa­ją wio­snę, trwa­ją lato całe,

Bo choć co­kol­wiek w le­cie wy­sy­cha­ją,

Jed­nak przy­najm­niej po kost­ki się­ga­ją.

Lecz wdzię­ki tak­że do gu­stu na­le­żą,

Więc w urok wdzię­ków tych nie wszy­scy wie­rzą;

Nie­któ­rzy ple­tą o tych wdzię­kach duby,

Mie­niąc je bło­tem, ale pierw­szej pró­by.

Na­wet ich mó­wić na­pa­da ocho­ta

Że­gnasz So­ko­łów jest ko­pal­nią – bło­ta! '

Lecz to nie sztu­ka ga­nić obce błę­dy;

Wprzó­dy nie­bo­że ze­trzej wła­sne trę­dy,

A gdy cię bodą wdzię­ki So­ko­ło­wa,

Zaj­rzyj ko­chan­ku pier­wej do Zbo­ro­wa.

Tam rzad­kie wdzię­ki, na świę­te­go Jana

Się­ga­ją jesz­cze po­wy­żej – ko­la­na;

A prze­cież rad­byś być Zbo­ro­wa pa­nem,

Bo wdzię­ki mie­rzysz wor­kiem nie ko­la­nem.

Bądź jak bądź, bło­tem ubar­wion czy chwa­stem

Jed­nak So­ko­łów nad­zwy­czaj­nem mia­stem.

Praw­da, są mia­sta kędy pły­nie mo­rze:

Stam­buł, Ca­ro­gród, Mo­skwa, Za­po­ro­że;

San­do­mierz leży nad mo­rzem i Sa­nem,

Ar­me­nia wisi nad by­strym Ty­gra­nem,

I przy dwóch rze­kach tra­fia­ją się gro­dy;

Jak Ki­jów, Kra­ków, Ne­apol i Bro­dy!

Lecz nie­masz mia­sta po­mię­dzy mia­sta­mi

Coby nad czter­ma le­ża­ło rze­ka­mi!

Je­den So­ko­łów ma czte­ry po­to­ki:

Tu pę­dzą nur­ty sre­brzy­stej Roz­to­ki

Z tę­sk­no­tą w oku w Mły­nów­ki ra­mio­na,

Mły­nów­ka dąży do Su­kie­li łona,

Su­kie­li zdro­je lo­tem bły­ska­wi­cy

To­pią swe wdzię­ki do bał­wa­nów Świ­cy!

Tak więc So­ko­łów sta­rych rze­czy świa­dom

Te czte­ry rze­ki wy­pie­ścił Naja­dom!

A co za rze­ki! wod­ni­ste, pia­sczy­ste,

Nie uro­jo­ne, ale rze­czy­wi­ste;

Wiją się, mru­czą, prze­rzy­na­ją łany,

Biją o brze­gi pie­ni­ste bał­wa­ny,

Szum się roz­le­ga, głu­szy mia­sta gwa­ry,

Aż się od­bi­ja o dzwon­ni­cę fary!

A prze­cież mó­wią, że ta­kie fal bi­cie

Wi­dać, jak ulał, we chlew­nem ko­ry­cie.

Że szmer, co sły­chać od brze­gów stru­my­ka

Nie jest szum nawy, lecz ża­bia mu­zy­ka.

Trud­no za­bro­nić; każ­dy ma swe zda­nie

Lecz ja nie zwa­żam na lada ga­da­nie;

Bo mniej­sza o to, szum taki czy sia­ki,

Ki­jem czy pał­ką za­wsze ból jed­na­ki;

Zresz­tą nie każ­dy mą­dry, ten co szu­mi

A pies czem głup­szy, tem wię­cej wyć umie;

I pro­szę zwa­żyć pa­nów Je­go­mo­ści,

Co to się za­wsze pnie­cie do wiel­ko­ści,

Czy z wiel­ką rze­ką i wiel­kie wy­go­dy?

Tam sta­wiaj mo­sty śród burz­li­wej wody,

Co tu szar­war­ków dla za­cnej gro­ma­dy,

Gdy idą kry­hy, co stra­chu, co rady!

A tu się do­syć pod­ka­sać po łyt­ki

I przej­dziesz rze­kę nie zmo­czyw­szy nit­ki!

Pły­wać tu moż­na bez żad­nej na­uki,

Bo le­żeć w bło­cie nie trza wiel­kiej sztu­ki.

Wpad­nie kto w rze­kę, pew­nie nie uto­nie,

Leży wy­god­nie jak w pie­rzy­ny ło­nie!

O tak! So­ko­łów mia­sto że nie żar­ły,

Wszak nie na­le­żał do woj­sko­wej kwar­ty.

Praw­da, teu­toń­skie nie kwi­tły tu pra­wa,

Lecz bez ław­ni­ków i tu była ława!

Pra­wa ki­jow­skie wszyst­ko za­stą­pi­ły

I bez praw­ni­ków spra­wę ukoń­czy­ły;

Bo kij, to ko­dex bar­dzo zro­zu­mia­ły,

Krót­ki i zwię­zły, a w prak­ty­ce sta­ły!

Zresz­tą, że z Nie­miec nie było kon­zu­lów,

Wina w tem tyl­ko nie­bosz­czy­ków kró­lów,

Bo gdy­by mia­sto samo się rzą­dzi­ło

Na­wet nad pra­wa było by się wzbi­ło.

I mała stra­ta! mniej­sze ztąd za­tar­gi,

Gdzie nie­ma sądu, tam nie­ma i skar­gi,

I sły­ną na­wet z bra­ter­skiej mi­ło­ści

Oby­wa­te­le so­ko­łow­skiej wło­ści; "

Je­śli się cza­sem nie­co po­czu­bi­li,

Za­wsze jak bra­cia swe spo­ry za­pi­li!

Bo w tem duch wyż­szy i miesz­czań­ska du­sza,

Że nie chce spla­mić żu­pa­na, kon­tu­sza,

By nie dać zgro­zy dla wiej­skiej ho­ło­ty,

Tyle w miesz­cza­nach i dumy i cno­ty!

Lecz nie­po­trzeb­nie o miesz­cza­nach pra­wię,

Do dru­giej pie­śni le­piej ich zo­sta­wię,

Więc do wi­dze­nia! nim na­zad przyj­dzie­cie,

Mu­szę po­wie­dzieć jak ryby ła­pie­cie;

Bo w so­ko­łow­skich rze­kach, to nie grzy­by,

Ani za­ją­ce, lecz ło­wia się ryby!

Ale nie sie­cią, nie zdra­dli­wym gro­tem

Tyl­ko otwar­cie, ka­mie­niem i mło­tem,

A sko­ro mło­tem o ka­mień przy­wi­tasz,

Tak ryby zda­rzysz, że je ręką schwy­tasz.

To wy­na­la­zek ro­dzi­my, nie obcy.

Tak ło­wią wszy­scy w So­ko­ło­wie chłop­cy!

A co za ryby! smacz­ne jak kwi­czo­ły,.

Po­tul­ne, jak­by cho­dzi­ły do szko­ły,

A jeź­li nie są zby­tecz­nej wiel­ko­ści,

Za to i mniej­sze po­sia­da­ją ości.

Zresz­tą, to zda­nie daw­no się roz­chwia­ło,

Że ten jest wiel­ki kto ma wiel­kie cia­ło.

Czyż każ­dy ple­ban so­ko­łow­skiej fary

Ce­lo­wał cia­łem, był sąż­ni­stej mia­ry?

A tylu było z nich wiel­kich ba­da­czów,

Ni Lwów miał ta­kich, Kra­ków ni Ży­da­czów.

Ksiądz Jan wy­ba­dał ba­da­jąc trzy lata,

Że ko­los z Ro­dus po­szedł gdzieś do kata.

Więc na­śla­du­jąc to mi­strzo­stwo… sztu­ki,

Wsa­dził dzwon­ni­ce na dwa gru­be buki.

Ksiądz Am­bros bę­dąc wiel­kim li­po­lo­giem,

Ba­dał lat dzie­sięć nad lipy na­ło­giem.

W koń­cu z teo­ryi dą­żąc do prak­ty­ki

Wpiął sy­gna­tur­kę na li­po­we tyki.

Ale z ple­ba­nów jest kon­klu­zya czy­sta,

Że jest tu fara, że jest or­ga­ni­sta;

O tak, jest fara go­tyc­kiej bu­do­wy,

Wszak kry­ta gon­tem od sto­py do gło­wy,

I z tego wno­szą nie­cni he­re­ty­cy

Że ko­ścioł tyl­ko zbu­do­wan z tar­ci­cy!

Zresz­tą, a choć­by ko­ścioł był drew­nia­ny,

Czyż bez­piecz­niej­sze mu­ro­wa­ne ścia­ny?

Mur gdy się zwa­li, za­bi­ja, ka­le­czy,

Tłum się roz­pierz­cha i ję­czy i krzy­czy,

A cza­sem ce­gła strasz­na, roz­hu­ka­na

Ude­rzy w gło­wę sa­me­go ple­ba­na!

Ta zaś, choć de­ski zrzu­cą swe oko­wy

Prócz kil­ka siń­ców każ­dy wyj­dzie zdro­wy.

Ta­kie ko­rzy­ści ma ko­ścioł drew­nia­ny!

Mają t eż swo­je tu­tej­sze or­ga­ny,

Boć peł­ne ży­cia lek­kie i ru­cha­we,

Co dzień wę­dru­ją od chó­ru pod ławę,

A z tąd je nosi pod płasz­czem co rana

Ko­ściel­ny na chór, sko­ro msza śpie­wa­na.

I w tej to cno­cie jest ko­rzy­ści wie­le;

Ani je zło­dziej za­sta­nie w ko­ście­le,

Na­wet gdy po­żar świą­ty­nie owład­nie

Or­ga­nom z . gło­wy ani włos nie spad­nie;

I tra­cąc farę, gmi­na tra­ci mało,

Bo gdy zdrów or­gan, zdro­we całe cia­ło;

Więc gdy w dni kil­ka gmach go­to­wy sta­nie,

Znów or­ga­ni­sta dud­ni po or­ga­nie,

I znów się mo­dlą miesz­czan­ki, miesz­cza­ny,

Taki tam ko­ścioł! ta­kie tam or­ga­ny!

Mó­wiąc o fa­rze, nie miń­my ra­tu­sza,

Wszak ra­tusz wszę­dzie to mia­sto­wa du­sza,

A na ra­tu­szu naj­waż­niej­sza wie­ża:

Prze­wo­dzi mia­stu, go­dzi­ny wy­mie­rza,

Zdo­bi, prze­strze­ga i po­rząd­ku uczy,

Świe­ci i dźwię­czy, i trą­bi i hu­czy;

Gdy prze­to wszę­dzie wie­żę uwiel­bia­ją,

Tu wła­snej wie­ży za wie­cheć nie mają.

A mnie się zda­je, że ta zła es­ty­ma

Ma w tem po­czą­tek, że tu wie­ży nie­ma!

Lecz choć tu nie­ma wie­ży ra­tu­szo­wej

Zdol­nej ku temu nie brak­nie mu gło­wy,

Bo z miesz­czan mą­drej, ta­jem­ni­czej miny

Poj­miesz, że umią sta­wiać i – ko­mi­ny!

Ztąd wi­dać, że im nie po­trze­ba wie­ży,

Wie­dzą go­dzi­ny, gdy czas do pa­cie­rzy,

Bo jak z pod bu­ków dzwo­nić za­czną dzwo­ny,

Cały So­ko­łów wzru­szo­ny, zgłu­szo­ny.

Tu nie­po­trze­ba i wie­żo­wej stra­ży,

Bo gdy, broń Boże, po­żar się wy­da­rzy,

Tak wszyst­kim oczy, gęby po­za­my­ka,

Iżby i straż­nik za­po­mniał ję­zy­ka.

Za to też ra­tusz, zu­cho­wa­tej miny

Dla se­na­to­rów so­ko­łow­skiej gmi­ny,

Czap­ka na ba­kier, ra­mio­na otwar­te,

De­sko­we boki ko­ła­mi pod­par­te;

Lecz czyż, po­zwa­la i cno­ta i wia­ra

By ra­tusz lep­szy był jak sama fara?

Więc gmach gdzie miesz­ka Te­mis so­ko­łow­ska

Jest jed­nem sło­wem ot, – karcz­ma ży­dow­ska!

Ale gdzie czło­wiek le­piej ra­dzić w sta­nie,

Jeź­li nie w karcz­mie, jeź­li nie przy dzba­nie?

A że tu ra­dzić mają waż­ne rze­czy,

Nikt z mą­drych lu­dzi pew­nie nie za­prze­czy:

Ko­wa­le ra­dzą, za­cho­dzą do gło­wy

Jak wy­glą­da­ją sza­ta­nów pod­ko­wy?

Szew­cy ba­da­ją nad obu­wiem Ewy.

Czy Adam no­sił pa­lo­ne cho­le­wy?

Rzecz­po­spo­li­ta bed­nar­ska zaś ra­dzi,

Ile ob­rę­czy było na tej ka­dzi,

W któ­rej się w wino prze­mie­ni­ły wody,

Gdy były w Ka­nie ga­li­lej­skiej gody.

Je­den się żali, że z wiel­kiej czu­ło­ści

Żona mu gębę zdra­pa­ła do ko­ści;

Dru­gi się ska­rzy, że mu cza­row­ni­ca

Kro­wom, to wa­rzy mle­ko, to pod­chwy­ca.

Ci o to­piel­ce, tam­ci o upio­ry

Żywe w ra­tu­szu wy­ta­cza­ją spo­ry.

Po­cóż wy­mie­niać wszyst­kie ple­bi­sci­ta?

Z nich­by uro­sła książ­ka wy­śmie­ni­ta!

I inne cno­ty ma So­ko­łów prze­cie:

Jest tu uli­ca, ja­kich nie ma w świe­cie:

Sze­ro­ka, pew­nie na do­bre trzy kro­ki

Dłu­ga na sąż­ni sto a może dwie­ście,

Bo się nie koń­czy w sa­mem tyl­ko mie­ście,

Na niej się miesz­czą i sław­ne jar­mar­ki

Ry­nek, przed­mie­ścia, mia­sto i fol­war­ki.

Jar­mar­ki sław­ne! do roku dwa razy;

Wte­dy tu zwo­żą cer­kiew­ne ob­ra­zy.

Me­da­lio­ni­ki, ko­run­ki, szka­ple­rze,

Krzy­że, krzy­ży­ki, drew­nia­ne ta­le­rze,

Per­ły jak orzech, i pier­ścion­ki z cyny,

Mi­ski i garn­ki z ro­do­wi­tej gli­ny,

I smo­łę, czy­stą, niby miód lip­co­wy,

Cza­sem przy­pę­dzą trzy lub czte­ry kro­wy!

Bo­gat­szy to­war obok sa­mej fary

Mie­rzą łok­cia­mi roz­ma­itej mia­ry;

Tu znaj­dziesz ta­śmy, ta­siem­ki, dre­li­chy,

Gor­lic­kie płót­na, mo­sięż­ne kie­li­chy,

Tu try­bu­la­rze, pusz­ki na ja­ło­wiec,

Lisy z kró­li­ków, a so­bo­le z owiec;

Róż­ne to­wa­ry! kie­lisz­ki i szklan­ki,

I ży­da­czow­skie bure ob­wa­rzan­ki,

Buty, cho­da­ki, cho­dacz­ki, trze­wi­ki

I róż­ne rze­czy, na­wet i gu­zi­ki!

O! wie­le, wie­le bym jesz­cze wam pra­wił.

Lecz by mię każ­dy sa­me­go zo­sta­wił;

Więc nim opo­wiem za­bie­gi obroń­cze,

Na sław­nych tar­gach tę pieśń pierw­sza koń­czę.PIEŚŃ II.

Chodź dru­ga sio­stro, chodź muzo ko­py­ta!

Ci­cho w mej lut­ni, i w gło­wie nie świ­ta!

Więc by na­tchnie­nie wy­sa­dzić na czo­ło,

Uwieńcz skroń moją naj­won­niej­szą smo­łą!

Lut­nia pęk­nię­ta! więc gę­dzieć nie­ła­two,

Ścią­gnij ją muzo naj­moc­niej­szą dra­twą!

Gdy wieszcz w eks­ta­zach za­po­mni o świe­cie

Po­skrob go z lek­ka po­cię­glem po grzbie­cie.

Roku pań­skie­go, ot, nie wiem któ­re­go,

Cóż, gdy w kro­ni­ce nie było żad­ne­go?

A je­śli było, to na pierw­szej stro­nie,

A pierw­sza stro­na? już w prze­pa­ści ło­nie!

Tej pierw­szej kart­ki hi­sto­rya smut­na,

Śmierć jej za­da­ła dzie­wi­ca okrut­na:

Raz się mu­ska­ła od bia­łe­go rana

Ro­dzi­wa sio­stra god­ne­go ple­ba­na,

Bo za­pro­szo­na była na we­se­le,

A po we­se­lach ka­wa­le­rów wie­le;

Więc trza być ład­na, do­być ca­łej bro­ni,

Może się jesz­cze w niej kto za­gaw­ro­ni.

Pierw­sze kę­dzio­ry, by gło­wę ozdo­bić,

Ba, ale z cze­go pa­pi­lo­ty zro­bić?

Bie­gnie w pa­tyn­kach do izby pi­sa­nia,

Lecz i jed­ne­go nie wi­dać ka­za­nia;

Szu­ka i szu­ka, a do pa­ra­lu­sza!

Nie­ma pa­pie­ru ani pół ar­ku­sza;

Ha, co tu ro­bić? do ar­chi­wu bie­ży,

"Mam cię!" Krom­ka tuż na wierz­chu leży;

Szast! już po kart­ce, co była na cze­le,

Cios dla hi­sto­ryi, a dla niej we­se­le!

Mar­no­ści świa­ta, nie­cne pa­pi­lo­ty!

Przez was to tyle i stra­ty i pso­ty!

Przez was świat cały, o któ­re­go uszy

Pieśń ta ude­rzy, zdu­mi go. za­głu­szy,

Choć bę­dzie wie­dział jak się wszyst­ko dzia­ło

Już się nie do­wie, kie­dy się to sia­ło!

O za­cne sio­stry, ciot­ki, sio­strze­ni­ce!

Ten przy­kład pew­nie ru­mie­ni wam lice,

Oj le­piej zaj­rzeć do kuch­ni, do chle­wu,

Niż do taj­ne­go pro­bo­stwa ar­chi­wu!

Ja nim­bym zmą­cił ar­chi­wo­skie pro­chy,

Wo­lał­bym ku­dły za­wi­nąć w poń­czo­chy!

Roku wam po­dać nie je­stem więc w sta­nie

Dość, że to było po Chry­stu­sie pa­nie,

Gdy król San­he­ryb zwal­czył Eu­fra­ta

Na sto lat bli­sko przed po­to­pem świa­ta.

Tego więc roku, co w świet­ne waw­rzy­ny

So­ko­ło­wia­nom uwień­czył ły­si­ny,

Strasz­ne­mi wie­ści za­ję­cza­ły wia­try,

Aż się od­bi­ły o ol­brzy­mie Ta­try;

Bie­gną bo­hy­nie od sio­ła do sie­ła,

A głos gro­bo­wy prze­raź­li­wie woła:

"Prze­padł ród ludz­ki! nic mu nie­po­mo­że,

"Mó­dl­cie się, płacz­cie, bli­skie sądy Boże!"

We­szli Ta­ta­rzy, po­ga­nie, nie­cno­ty,

Cią­gnąc za sobą mi­lio­ny ho­ło­ty;

Ta­tar! to be­stya, z jed­nem w czo­le okiem,

Sto sąż­ni mie­rzy jed­nym nóg pod­sko­kiem,

A gdy w pa­zu­ry czło­wie­ka po­chwy­ci

Po­łknie od­ra­zu, ani się na­sy­ci!

Ta­kie po­two­ry wy­lę­gły się z . Kry­mu

Co leży w Per­syi, dzie­sięć mil od Rzy­mu.

Był to strach wiel­ki na ru­ską kra­inę,

Każ­dy się chro­ni i swo­ją ro­dzi­nę;

Już się sze­rzy­ły po­żo­gi i mor­dy,

Szlach­ta wąs głasz­cze, wy­do­by­wa kor­dy,

Miesz­cza­nie w mu­rach za­py­cha­ją dziu­ry,

Męż­ne ma­tro­ny ostrzą swe pa­zu­ry,

Dziew­ki, ko­biet­ki, któ­rych wdzięk uro­czy,

By ich nie wi­dzieć za­my­ka­ją oczy.

O So­ko­ło­wa i basz­ty i mury

Od­bił się od­głos tych wie­ści po­nu­ry,

Tu się los wa­żył świa­ta po­ło­wi­cy

Aż się wzdy­ma­ły dum­ne nur­ty Świ­cy!

Lecz nim o wal­ce głos z lut­ni ude­rzy,

Opi­szę pier­wej wa­lecz­nych ry­ce­rzy.

Lud so­ko­łow­ski… o! to za­cne ple­mię,

Za­cne a mą­dre, ba! nie bite w cie­mię,

Jaka głę­bo­kość, jaka wiel­kość w oku!

Jaka wspa­nia­łość w każ­dym ru­chu, kro­ku!

Po ich ob­li­czach gdy twój wzrok się pa­sie

My­ślisz, ze wi­dzisz boż­ków na Par­na­sie!

Wzrok ich tak by­stry, niby prąd By­strzy­cy,

Bar­ki sze­ro­kie, jak ra­mio­na Świ­cy,

Nosy po­tęż­ne, jak ser­ca u dzwo­nów,

Któ­re z pod bu­ków do­by­wa­ją to­nów;

Wi­dząc ich szorst­kie pod no­sem za­go­ny,

Rzekł­byś że wi­dzisz dwa koń­skie ogo­ny;

Zresz­tą i ce­sarz Alek­san­der wiel­ki

Nie był ro­ślej­szy jak tu jest lud wszel­ki.

Ale nie­ste­ty! trud­no do śle­dze­nia

Z ja­kie­go lud ten po­cho­dzi ple­mie­nia;

Mówi He­ro­dot na trze­ciej stro­ni­cy:

"Że So­ko­łow­ski ród dziel­nej pra­wi­cy

"W naj­prost­szej li­nii od Kop­tów po­cho­dzi,

"Co po­do­bień­stwo ich na­zwisk do­wo­dzi!

"Bo z Kop­tów, Sop­tów uro­sło na­zwi­sko,

"A ma­jąc sop­tów, do Sok­tów jaż bli­sko,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: