- promocja
- W empik go
Obserwacja - ebook
Obserwacja - ebook
Młoda, ambitna psycholog spełnia się zawodowo, pracując na Oddziale Psychiatrii Sądowej. Jej spokój niespodziewanie zakłóca dzień, gdy do szpitala trafia na obserwację sądowo-psychiatryczną szczególnie groźny aresztant. Alicja Staszewska wraz z zespołem mają ocenić jego poczytalność. Z pozoru proste zadanie, z każdym dniem komplikuje się coraz bardziej. Alicja wikła się z podejrzanym o zabójstwo mężczyzną w niebezpieczną grę. Okrutna choroba, która doprowadziła do tragedii, czy może skrupulatnie zaplanowana zbrodnia? A co jeśli rozwiązanie zagadki leży w innym miejscu? Stawka z każdym dniem rośnie, a niewiadomych przybywa. Zegar tyka i czasu na poznanie prawdy pozostaje coraz mniej.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397287815 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czarna, obcisła koszulka, którą założył dzisiaj rano, nie była dobrym pomysłem. Już w ciągu dnia kleiła mu się do ciała od potu. Mógł pojechać do domu, żeby się przebrać, ale wolał być na czas. Wchodząc do przydomowego ogródka, zobaczył znajome twarze z klasy maturalnej. Uśmiechnął się szczerze i przywitał ze wszystkimi, po czym usiadł do stołu. Trafił dość niefortunnie, bowiem od godziny piętnastej do samego zmierzchu nawet na moment nie znajdował się w cieniu. Sprzyjało to zarówno dalszemu poceniu, jak i szybszemu niż zwykle uderzeniu alkoholu do głowy. Wprawdzie nie planował się upić, ale już przy wejściu wychylił dwie pięćdziesiątki bez popitki.
Małgośka mówiła mu, że rodzice wyprowadzają się na całe lato na wieś, pozostawiając tym samym miejscówkę do organizowania schadzek. Wiedział doskonale, że to ostatnie tygodnie wspólnego imprezowania. Matura stawała się wspomnieniem i wypadało pomyśleć o przyszłości. Niektórzy z ekipy lada dzień mieli podjąć pracę, inni kontynuować naukę, jeszcze inni planowali wyjazd z miasta lub nawet kraju. Miał poczucie, że wszyscy zdawali sobie sprawę z upływającego czasu i tego, że już niedługo trudno im będzie spotkać się w podobnym gronie. Chcieli więc wycisnąć z ostatnich tygodni wakacji możliwie jak najwięcej. Godziny mijały, wieczór upływał pod znakiem poważnych rozmów o przyszłości, licealnych historii, a także grupowego fałszowania przy piosenkach zespołu Lady Pank.
Pod koniec Siwy żałował, że impreza przygasa. Podkochiwał się w Małgośce, ale nie miał śmiałości jej o tym powiedzieć. Bardzo chciał okazać jej zainteresowanie i po raz kolejny z lekkim zawodem przełożył to na następny dzień, a czas uciekał. Myślał teraz, że źle zrobił, przyjeżdżając autem i pijąc tylko symboliczne kilka kieliszków (nawiasem mówiąc, rachubę stracił już przy trzecim). Postanowił, że kolejnym razem nie będzie sobie dawkował i kiedy nadarzy się okazja, spontanicznie ją pocałuje. Wolał w ten sposób okazać swoje uczucie, niż rozpocząć gadkę, w czym nie czuł się zbyt pewnie. Prawda była taka, że Siwy bał się odrzucenia ze strony Małgośki. Miał wrażenie, że zbyt wiele ich dzieli. Ona z bogatego domu, zawsze dobrze ubrana. On wiecznie nierozgarnięty, podobnie jak dziś, gdy siedział pół wieczoru w spoconej koszulce. Myśląc o tym, dyskretnie podciągnął ramię do nosa. Odór sprawił, że poczuł się jeszcze gorzej. Zdał sobie sprawę, że wszyscy jego znajomi musieli wyczuć ten smród.
Butelki wypitego piwa, wina i wódki kazał starannie ułożyć pod wiatą śmietnikową. Mimo krążących w organizmie procentów miał na tyle świeży umysł, że zabronił reszcie wrzucania szkła do metalowego śmietnika stojącego przy bramie. Słusznie przewidywał, że spowoduje to niepotrzebny hałas, który na dobre może obudzić sąsiadów. Grupa posłusznie wykonała polecenie. Poukładali w równym rzędzie szkło, co oznaczało również powolne trzeźwienie. Wszyscy imprezowicze byli zgodni, że kolejnego dnia pod wieczór znów się spotkają w tym domu. Wcześniej jednak załadują akumulatory spaniem do południa.
Siwy klepnął Ryśka w ramię i zamaszystym gestem głowy dał do zrozumienia, żeby tamten się zbierał. Obaj pili tego wieczoru alkohol. Mniej niż zwykle, ale jednak. Tylko ich naiwna młodzieńcza fantazja mogła zakładać, że zjedzona w nadmiarze kaszanka i kiełbasa śląska przyspieszą trawienie alkoholu na tyle, że jeden z nich będzie mógł prowadzić. Rysiek na początku imprezy w drodze losowania wyciągnął krótszą zapałkę, co oznaczało, że miał być pasażerem. Towarzyszył jednak Siwemu i podobnie jak on omijał co drugą kolejkę.
Wsiedli do samochodu. Silnik golfa zaskoczył za pierwszym razem, co ostatnio nie było regułą. Siwy zwolnił drążek hamulca ręcznego i ruszył. Przy pierwszym skręcie auto wydało charakterystyczny piskliwy dźwięk paska klinowego, co sygnalizowało, że któryś z podzespołów jest do wymiany. Obaj prawie jednocześnie chwycili za korbki w drzwiach, opuszczając szyby po same uszczelki. Wpuścili do auta świeże powietrze, które wymieszało się z panującą w blaszaku duchotą, odorem alkoholu i smrodem ich ciał. Z papierosami w ustach ruszyli przed siebie. Gdy zostawili za sobą miejsce schadzek, pierwszym tematem, jaki poruszyli, był biust koleżanek. Nie byli zgodni co do tego, która z nich ma najładniejszy. Siwy ostatecznie zachował informacje o uczuciu do Małgośki dla siebie.
Dwukrotnie przetarł już oczy, choć droga na ich osiedle trwała zaledwie siedemnaście minut. Do celu mieli sześć kolejnych. Jezdnia była pusta. Pomimo słabego oświetlenia widoczność była dobra. Po prawie kulistym kształcie księżyca kierowca uznał, że jutro będzie pełnia. Radio w golfie od tygodni było zepsute, więc jechali w ciszy. Siwy spojrzał na Ryśka, który zsunął się lekko z fotela. Miał już zamknięte oczy i uchylone usta. Każda następna sekunda płynęła wolniej od poprzedniej. Mimo wszystko czuł przyjemne odprężenie, pozwalając głowie kołysać się na boki.
Senna atmosfera w aucie została zburzona w jednej chwili dwoma mocnymi uderzeniami. Silnik golfa momentalnie zgasł. Zapanowała głucha cisza.
– Nie mogę się ruszyć. Rychu, słyszysz? Odezwij się! – Z auta wydobył się męski głos.
– Ja pierdolę! Żyję. A ty? – Wyrwany ze snu pasażer był w szoku. Zaczął się nerwowo dotykać po całym ciele.
– Ręce mam zablokowane. – Siwy zamarł z grymasem bólu na twarzy. Jego ciało się usztywniło. Bał się, że gdy się poruszy, uszkodzi sobie którąś z kończyn.
– Spróbuj się jakoś uwolnić! – Rychu wytarł czoło, z którego coś ewidentnie kapało. Spoglądając na rękę, nie widział dokładnie koloru cieczy, nie miał jednak wątpliwości, że była to krew.
– Kurwa! Rowerzysta! Zabiłem go. Ja go zabiłem!
– Zamknij się! – wrzasnął Rychu, po czym zaczął się szarpać z drzwiami, by wyjść z auta.
– Ale ja go zabiłem! Rozumiesz?!
– Rozumiem!
– Wjebałem się w niego. Kurwa! Nie widziałem go. Przysięgam! – Pierwszy szok minął i do Siwego docierał już dramatyzm sytuacji, w której się znaleźli.
– Może żyje. – Ze ściekającą na nos krwią Rychu nadal szarpał się z drzwiami.
– Nie żyje! Już po mnie! – Siwy czuł, że głowa mu zaraz eksploduje.
– Cicho. Coś się wymyśli. – Pasażer zostawił na moment drzwi samochodu, by spojrzeć na kierowcę błędnym wzrokiem.
– Jak, kurwa, wymyśli? Psiarnia tu zaraz będzie, a ja przecież piłem.
– Pas odpinaj.
– Nie mogę.
– Pas, kurwa, odpinaj, ci mówię!
– Nie mogę!
– Odpinaj, kurwa! Ja mniej piłem. Biorę to na siebie. Może u mnie nic nie wyjdzie.
– Ale jak na siebie? Rychu! Zabiłem go! – Do Siwego nie docierały proste polecenia.
– Odpinaj, kurwa, ten pierdolony pas! – wrzasnął Rychu, po czym kolejnym już kopnięciem udało mu się otworzyć drzwi od strony pasażera.
– A odciski palców na kierownicy? Przecież pójdziesz siedzieć. To się nie uda. – Siwy nadal był w tej samej pozycji i bił się pięściami w głowę.
– Stary coś wymyśli. Odpiąłeś?
– Tak.
– To dawaj do tego rowerzysty. Może się gość uratuje. Trzeba się nim zająć. Wyrok mniejszy będzie, jak spróbujemy go ratować. Po karetkę trzeba dzwonić. – Rychu jednym szarpnięciem otworzył drzwi od strony kierowcy.
Stanęli przy leżącej w trawie postaci. Mimo ciemności byli prawie pewni, że nie jest to mężczyzna.
– Żyje?
– Nie wiem. Nie czuję pulsu. – Siwy zabrał drżącą rękę z szyi poszkodowanej i wpatrywał się w nią tępo. W oddali słychać było dźwięk syren.
– Dobra. To robimy tak, jak mówię. Ja kierowałem. Ona jechała środkiem pasa. Nie zdążyłem wyhamować. Rozumiesz? – cedził przez zęby Rychu, trzymając Siwego jedną ręką za kark.
– Rozumiem. – Siwy nie był przekonany do wersji kolegi, szok nie pozwolił mu jednak myśleć samodzielnie.
– Jak się boisz, to mów psiarni, że spałeś, bo trochę wypiłeś, i obudził cię huk, jak żeśmy w barierkę przyjebali – poradził nieco wyższy z mężczyzn, zdając sobie sprawę, że mieli coraz mniej czasu na ustalenie wersji zdarzeń. Wiedział doskonale, że już w ciągu najbliższych godzin każdy z nich będzie przesłuchiwany w osobnych pomieszczeniach, przez dużo cwańszych od nich funkcjonariuszy.
– Boję się.
– Będzie dobrze. Stary mi zawsze powtarzał, żeby w takich sytuacjach jak najmniej gadać.
Ratownicy medyczni właśnie wychodzili z karetki. Siwy wpatrywał się z przejęciem w młodych mężczyzn biegnących do leżącej na trawie rowerzystki. Spojrzał na stojącego obok Ryśka i pomyślał, że wszystko, co się teraz wokół niego dzieje, jest filmem, a on czeka na jego zakończenie. Nagle przed oczami mignęła mu twarz Małgośki. Momentalnie wrócił do rzeczywistości i zdał sobie sprawę, że nie będzie miał raczej okazji jutro jej pocałować…ROZDZIAŁ 1
Wiele lat później
Sąd Rejonowy Gdańsk-Południe w Gdańsku
Tego dnia Alicja Staszewska założyła obcisłą czarną bluzkę bez dekoltu i ołówkową spódnicę w orientalny wzór. Wychodząc z domu, spojrzała na siebie w lustrze. Podobała się sobie. Nie potrzebowała zbędnych komplementów z zewnątrz, by dobrze się czuć.
Zwykle nie kupowała oryginalnych, markowych ciuchów, choć jej szafa pękała w szwach. Koleżanki, które niejednokrotnie spoglądały na nią z zazdrością, byłyby zdziwione, gdyby dowiedziały się, że część z nich pochodzi z miejscowych second handów. Alicja lubiła tam chodzić i nie czuła się przez to gorsza. Nauczyła się sprawnie poruszać między wieszakami już w czasie studiów. Wkurzały ją ceny za byle szmatki w markowych sklepach. Jej zdaniem nieadekwatne do jakości ubrań. Zawsze zresztą była zaradna i udowadniała to sobie także w trakcie zakupów. Nie chciała po prostu, by jej środowe wizyty na alei Niepodległości wyszły na jaw na oddziale. Nie, żeby się wstydziła. Uważała, że postępuje słusznie. W głębi duszy sądziła, że nie tylko walczy o utrzymanie pieniędzy na własnym koncie, ale w ten sposób również przeciwstawia się globalnemu konsumpcjonizmowi. Czuła jednak, że gdyby prawda ujrzała światło dzienne, czar związany z jej postacią by prysł. A nie chciała dać tej satysfakcji zwłaszcza doktor Sabinie Wieczorek-Gąsiorowskiej.
Gmach sądu wydawał jej się nieco obskurny. Zdjęła biały paproszek ze spódnicy i weszła do środka.
***
– Czy obrońca ma pytania do biegłego? – zwróciła się sędzia Wybicka zasadniczym tonem do mecenasa Zabłockiego.
– Tak, Wysoki Sądzie – odpowiedział, wstając. – Mam pytania do pani psycholog.
– Proszę.
– Pani biegła, na jakiej podstawie twierdzi pani, że intelekt pokrzywdzonej jest w normie? W pani opinii brak jest odniesień do jakichkolwiek badań lub testów w tym zakresie – zaczął ostro Zabłocki.
Alicja chłodnym wzrokiem spojrzała na mecenasa. Nie miała mu za złe, że z takim zaangażowaniem stara się bronić oskarżonego. Szanowała wykonywaną przez niego profesję. Nawet w sytuacji, gdy za klienta miał starszego pana z twardo postawionymi zarzutami molestowania własnej wnuczki. Alicja wymieniła spojrzenia również z sędzią i spokojnym tonem zaczęła odpowiadać na zadane pytanie.
– Wysoki Sądzie, oceny sprawności intelektualnej dziecka dokonałam w sposób poglądowy, co zresztą ujęłam w swojej opinii. Oceniłam zasób słownictwa dziecka, zakres wiedzy ogólnej oraz wszechstronną orientację na podstawie całokształtu przeprowadzonych badań. Przeanalizowałam również przebieg edukacji i uznałam, że wykonywanie testów badających dokładny iloraz inteligencji jest zbędny. Wydłuży samo badanie, a ponadto będzie dodatkowym czynnikiem stresującym dziecko, dla którego sama obecność na badaniu była niekomfortowa.
– W takim razie, skoro pani opinia jest tak dalece uznaniowa i według pani badania potwierdzające tezę są zbędne, to jak udało się pani ocenić brak skłonności do konfabulacji i wiarygodność pokrzywdzonej? – Twarz mecenasa Zabłockiego wykrzywiła się w dość teatralnym grymasie.
– Panie mecenasie, moim zdaniem w badanej sprawie było to wykonalne. – Alicja tym razem dała wyraz swojemu zirytowaniu. Podniosła przy tym nieznacznie głos, posyłając w jego kierunku równie nieprzyjemną minę.
– Pani biegła, przypominam, że zwraca się pani do Wysokiego Sądu, a nie do mnie – zwrócił uwagę obrońca, śmiejąc się przy tym uszczypliwie.
W tym momencie z torebki Alicji wydobyła się melodia piosenki promującej ostatnią trasę koncertową Męskiego Grania. Kurwa, ale siara – pomyślała Alicja. Jednym ruchem ręki sięgnęła do torebki i wyciszyła telefon. Napis „Dziadek” zniknął z ekranu, a na sali rozpraw ponownie zapanowała grobowa cisza.
– Najmocniej przepraszam, Wysoki Sądzie. – Alicja poprawiła lewą ręką włosy, które w wyniku zamieszania częściowo opadły jej na przód bluzki. Odczekała jeszcze kilka sekund, żeby zebrać myśli, i tym razem patrząc w oczy pani sędzi, kontynuowała: – Odpowiadając na pytanie adwokata, mam wrażenie, że mecenas nie zapoznał się z moją opinią i wyrywkowo słuchał mojej wypowiedzi z pierwszej części rozprawy. Niemniej jednak na życzenie obrońcy odpowiem na to pytanie. Tym razem w bardziej przystępny sposób. – Alicja była wyraźnie wzburzona. Czuła mimo wszystko, że przejmuje inicjatywę.
Nie obchodziło ją, że wdała się w pyskówkę z Zabłockim. Chciał wojny, to będzie ją miał – pomyślała. Była pewna swojej opinii. Bardzo dobrze pamiętała pierwszy kontakt z pokrzywdzoną i przeprowadzone później badanie psychologiczne. Zdarzało się oczywiście, że miała wątpliwości co do swoich przekonań. Niejednokrotnie nie była pewna wniosków po jednorazowym badaniu, unikała nawet jednoznacznych odpowiedzi na pytania prokuratora dotyczące wiarygodności danej osoby. W tym konkretnym przypadku mowa ciała dziewczynki oraz dobór słownictwa wykluczały konfabulację.
Mimo że końcówka rozprawy potoczyła się już spokojniej i Alicja utarła nosa Zabłockiemu, któremu sąd uchylił nawet dwa ostatnie pytania, emocje nadal nią targały. Co za tupet ma ten gość. A wszystko to za pieprzone trzydzieści dwa złote za stawiennictwo w sądzie. To jakieś chore, że nadal utrzymują się tak niskie stawki dla biegłych. Eh, muszę o tym jak najszybciej zapomnieć – pomyślała, wychodząc z budynku sądu. Obiecała sobie, że ostatni raz godzi się na przyjazd do Gdańska w podobnej sprawie. Spojrzała przy tym na kalendarz w telefonie i sprawdziła, co ją jeszcze czeka tego dnia. W tyle głowy miała, że powinna oddzwonić do dziadka. Dobra, zadzwonię teraz, bo później zapomnę i znowu wjedzie mi na emocje. A po co mi kolejne zmartwienie?
***
– Córuś? Dziękuję, że oddzwaniasz. – Ochrypły głos dziadka wydał jej się zmartwiony.
– Nie ma problemu, dziadziuś. Na rozprawie byłam. Nie mogłam gadać – odpowiedziała, szukając w torebce kluczyków do samochodu.
– Na rozprawie? I jak poszło?
– Przykra sprawa. Jeden typ gwałcił małą dziewczynkę, a wszystkim dookoła wciska kit, że sprawdzał, czy wysypka na jej plecach się goiła. Szkoda gadać. Do tego robił to własnej wnuczce. Wyobrażasz sobie? – zadając to pytanie, wyjęła kluczyki z torebki.
– A widzisz. Taki ten świat jest zepsuty.
– Mało powiedziane. Ale poradzimy sobie. Jak zdrówko? – zapytała, siedząc już za kierownicą niebieskiego suzuki swifta.
– Dobrze, dziękuję – odpowiedział dziadek. – Słuchaj, kwiatuszku, do domu się nie wybierasz? – Kaszlnął dwa razy.
– No byłam przecież w zeszłym miesiącu u ciebie, jak miałam sprawę w Bydgoszczy.
– No wiem, ale do domu mówię. Z mamą rozmawiałem. Widać, że za tobą tęskni.
– Dziadziuś, bez takich tandetnych, emocjonalnych dyrdymałów, ja cię proszę. Bo stwierdzę, że się starzejesz. – Alicja lubiła się droczyć z dziadkiem, który właściwie wiele lat temu sam ją tego nauczył.
– Poważnie mówię. Zadzwoń do niej chociaż.
– Zadzwonię.
– A jakiś młody lekarz się tam u was nie przyjął ostatnio na praktyki?
– Nic. Zero. Sama padlina. – Nie cierpiała pytań dziadka Alfreda o jej życie osobiste, co niby przypadkowo robił prawie przy każdej okazji. Zdawała sobie sprawę, że dopytuje z dobrego serca, ale mimo wszystko wolała się nie wdawać w dyskusje na ten temat. A na pewno nie w sytuacji, gdy siedziała w aucie z odpalonym silnikiem i czekała ją godzinna droga do Starogardu Gdańskiego na Oddział Psychiatrii Sądowej, gdzie pracowała. – Muszę kończyć. Lecę do szpitala. Kocham cię, dziadziuś. Pa!
Zdawało jej się, że dziadek Alfred jeszcze coś powiedział. Pewnie, że ją kocha i trzyma za nią kciuki. Alicja jednak nie mogła tego usłyszeć, bo rozłączyła się za szybko. Również kochała dziadka i bardzo go szanowała. Zwłaszcza po rozstaniu ze swoim byłym. Tylko on z całej rodziny widział, że Wiktor nie jest dobrą partią na męża, i mówił o tym wprost. Nie miała jednak czasu na zbędne rozczulanie się.
Momentalnie po odpaleniu silnika ponownie dzisiejszego dnia usłyszała swoją ulubioną piosenkę z ostatnich tygodni wydobywającą się z telefonu. Tym razem mogła sobie pozwolić na dosłuchanie do refrenu, choć nadal nie potrafiła uwierzyć, że zaliczyła taką wtopę na sali sądowej.
– Co tam? – zapytała nonszalancko, zakładając okulary przeciwsłoneczne. Złośliwi uważali, że wygląda w nich jak natrętna mucha. Poranek w sądzie był już historią i właśnie zaczynała nowy etap dnia.
– W tym tygodniu przysyłają nam kogoś z aresztu śledczego do badań. Szef pyta, czy weźmiesz go na warsztat – zapytała piskliwym głosem Sylwia pracująca od sześciu lat w sekretariacie w Kocborowie.
– To stary nie mógł do mnie z tym zadzwonić, tylko tobie dupę truje? – Alicja nie powstrzymała się od uszczypliwości wobec swojego przełożonego. Wiedziała, że koleżanka ma podobne zdanie o nowym ordynatorze, więc mogła sobie pozwolić na złośliwy ton. – Możesz przekazać wielmożnemu, że po długich przemyśleniach, biorąc pod uwagę dobro oddziału oraz personelu, jestem skłonna się poświęcić.
Obie równocześnie wybuchły śmiechem i zakończyły rozmowę. Alicja czuła przyjemne mrowienie w brzuchu, jak zawsze gdy na oddział miał trafić nowy obserwant.ROZDZIAŁ 2
Niebieskie suzuki zaparkowała na Skarszewskiej 7 w Starogardzie Gdańskim. Blisko stąd mieścił się szesnastohektarowy kompleks Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych, potocznie zwany Kocborowem. Od początku pracy w tym miejscu uważała, że mocno wysłużona czerwona cegła nadaje mu właściwy klimat, a zarazem powagę. Budynki otoczone były zadbanymi alejkami i uporządkowaną zielenią. W połączeniu z ponadstuletnimi dębami, sosnami i kasztanowcami dodawały kolorytu, prosząc niejako przechodniów, aby choć na chwilę przysiedli na ławeczkach i zaznali wyciszenia. Oaza ta zakłamywała w pewien sposób codzienność za murami szpitala.
– Ty chuju, znowu mi coś do zupy dosypałeś! Zabiję cię! – Usłyszała Alicja, wchodząc na oddział.
Gracjan Tarnowski, od sześciu lat pacjent Oddziału Psychiatrii Sądowej o Wzmocnionym Zabezpieczeniu, wstał właśnie z rozmachem z krzesła, przewracając je do tyłu. Zrobił przy tym sporo hałasu. W jednej chwili wziął zamach i cisnął w kierunku Bartosza Adamskiego łyżką. Trafił w ścianę. Alicja wiedziała, że ślad, który ostra krawędź pozostawiła na żółtej farbie, zostanie tam do kolejnego remontu, czyli przez dwadzieścia lat. Zanim zdążyła zareagować, reszta zadziała się jak na przyspieszonym filmie.
– Już nie żyjesz! – Gracjan podążał w stronę Bartka jedzącego posiłek na szpitalnej stołówce.
Dwóch innych pacjentów wstało ze swoich miejsc, żeby zablokować pierwszemu drogę.
– Spokój, Gracjan, bo w ryj dostaniesz! – krzyknął Paweł. Musiał przestraszyć go huk upadającego krzesła, przez co pochlapał brodę zupą pomidorową. Wszystko wskazywało na to, że zaraz uderzy Gracjana, jak to zwykle czynił dla rozładowania złości.
– Panowie! – Alicja próbowała wejść pomiędzy pacjentów, żeby ich uspokoić, ale nawet jej donośny głos nie miał szans się przebić przez męski testosteron.
– Zabiję tego skurwiela! – krzyczał nadal Gracjan, który miał w oczach wyraźne oznaki psychozy i nie docierały do niego żadne bodźce z zewnątrz. Był w tej chwili jak bestia, która musiała dopaść swoją ofiarę.
Momentalnie pomiędzy trojgiem dorosłych mężczyzn ubranych w dresy wywiązała się szarpanina. Mimo że dwójka obrońców Bartka, z pozoru lepiej zbudowanych, próbowała obezwładnić Gracjana, ten nie dawał za wygraną.
– Dawaj, Gracjan! Przyjeb mu! – Igor nakręcał sytuację.
– Sanitariusz! Biją się! – krzyczał inny.
Alicja zginęła w rozwścieczonym tłumie. Żaden z pacjentów nie zwracał na nią uwagi. Sebastian i Janusz przybiegli, nim Gracjan zdążył zadać pierwszy celny cios. Sanitariusze od razu przejęli inicjatywę, próbowali załagodzić sytuację. Nie było już jednak szans na dyplomatyczne rozwiązania. Przez moment siłowali się z Gracjanem. Gdy tylko udało mu się wyswobodzić, machał rękoma, ale jego uderzenia przecinały jedynie powietrze.
– Gracjan, nie poddawaj się! – wrzeszczał Igor wyraźnie rozbawiony sytuacją.
Bójki na oddziale pomiędzy pacjentami nie należały do rzadkości. Zwykle do rękoczynów dochodziło w efekcie kradzieży albo handlu. Dziś jednak u Gracjana pojawiły się objawy psychotyczne w postaci urojeń i to właśnie one były przyczyną agresji. Alicja widziała to w jego oczach.
– Bierzemy go na korytarz, dawaj, Seba! – zarządził Janusz z wyraźnymi wypiekami na twarzy. Lewą rękę Gracjana wykręcił przy tym do tyłu.
– Wszystkich was pozabijam! Wysadzę to pojebane miejsce! – krzyczał Gracjan. Nadal się szarpał, tym razem z samymi sanitariuszami.
– Spokój, Gracjan, spokój! Zaraz przyjdzie lekarz. Wszystko minie. – Janusz przyjął kojącą barwę głosu, mimo że przed chwilą oberwał łokciem w bark.
– Policja! Biją mnie! – Gracjan wymagał coraz większego skrępowania.
Sanitariusze prowadzili go korytarzem, zgiętego wpół, w stronę gabinetu zabiegowego. Alicja zaraz po tym, jak uspokoiła pozostałych pacjentów na stołówce, dołączyła do rozkręconego pacjenta, na wypadek gdyby miała jednak na coś się przydać. Choć siła Janusza i Sebastiana miała teraz znacznie większą wartość niż jej psychologiczne umiejętności.
– Dzwoń do lekarskiego, czy zawodnika w pasy dajemy – zwrócił się Sebastian do Krystyny, pielęgniarki, która zaalarmowana krzykami, nadbiegała z drugiego końca korytarza.
Krystyna wyciągnęła z kieszeni starego samsunga, wybrała numer do gabinetu lekarskiego i nie wiedzieć czemu, podała telefon Alicji.
– Halo? Doktor Wieczorek? – Alicja zastanawiała się, czy przypadkiem nie przeszkodziła w czymś doktor >Sabinie Wieczorek-Gąsiorowskiej. Wyczuła w jej głosie, że tamta nie miała ochoty rozmawiać. – Pani doktor, Gracjan Tarnowski się pobudził. Jest bardzo agresywny. Zaatakował innego pacjenta na stołówce. Urojenia trucia – zreferowała psycholog. – Leki doraźne? Nie sądzę, aby tak łatwo się uspokoił. Może doktor zejdzie i zobaczy pacjenta? – Rozmowa zakończyła się bez odpowiedzi. – Macie podać leki doraźne – skonsternowana skierowała słowa do personelu, nerwowo drapiąc się po czole.
– Zaraz sprawdzę, co ma zapisane. Dawajcie z nim do zabiegowego – poleciła pielęgniarka.
– Ta Sabina to jakaś porażka. Za Charysia takie rzeczy się nie działy – skomentował wyraźnie zdenerwowany Sebastian. – Nie ma nikogo innego z lekarzy? – zapytał, siłując się dalej z Gracjanem, który po kilku głębszych oddechach na nowo wyrywał się z uścisku. Tym razem wymachiwał bardziej nogami.
– Co się tak patrzycie? Widocznie nie ma. Robimy, jak mówi – zarządziła Krystyna, która pracowała najdłużej ze wspomnianej grupki osób na oddziale i przeżyła już czterech ordynatorów.
Gracjan dostał zastrzyk w ciągu trzech kolejnych minut od telefonu do doktor Sabiny. Siedział w ciszy od piętnastu minut na krześle, w asyście tych samych sanitariuszy. Alicja przez moment pomyślała, że już po wszystkim i czas wrócić do obowiązków. Puste oczy Gracjana nie wskazywały jednak na poprawę stanu zdrowia. Uciekał wzrokiem na lewo i prawo, jak gdyby czegoś szukał. Wciągał przy tym coraz mocniej powietrze ustami. Wyraźnie coś złego wisiało w powietrzu.
W końcu Alicja zapytała Gracjana, czy coś się dzieje. Pytanie to podziałało na siedzącego trzydziestolatka jak płachta na byka. Wyrwał z krzesła i z rozbiegu trzech kroków próbował staranować jednego z sanitariuszy głową. Janusz zdążył się uchylić od ciosu. Zrobił krok wstecz, a wyciągniętymi rękoma sparował rozpędzonego pacjenta na posadzkę. Obaj sanitariusze w tym samym momencie przycisnęli Gracjana kolanami do podłogi. Na nowo próbowali go obezwładnić.
– Dawaj do dwójki z nim, bo nas dzisiaj pozabija – powiedział Sebastian, podnosząc się wolno z podłogi. Nadal trzymał wykręconą w łokciu prawą rękę Gracjana.
– Dzwonię jeszcze raz do lekarskiego – oświadczyła Alicja z nadzieją, że odbierze inny z lekarzy.
Doktor Błażej Witczak, gdy tylko dostał telefon, zostawił na biurku dokumentację medyczną innego pacjenta i zszedł na oddział. Alicja odetchnęła z ulgą. Witczak zawsze przed podjęciem decyzji o zapięciu w pasy chciał zobaczyć pacjenta i próbował załagodzić sytuację. Preferował rozwiązania najmniej inwazyjne. Unieruchomienie traktował jako ostateczność.
– Halo, słyszy mnie pan? Panie Gracjanie? Jeśli się pan nie uspokoi, będziemy musieli pana przypiąć pasami do łóżka. Dla pana i naszego dobra, a bardzo byśmy nie chcieli tego robić. Rozumie pan? – zapytał doktor Witczak, próbując nawiązać kontakt wzrokowy z pacjentem, który nadal był wyraźnie pobudzony.
– Jesteście w zmowie! Nie będę jadł tej zasranej zupy! – Gracjan przez obfity ślinotok opluł zarówno siebie, jak i wszystkich i wszystko w promieniu dwóch metrów. Nadal wierzgał nogami, tym razem próbując kopnąć lekarza.
Witczak skinął głową w kierunku dwójki rosłych mężczyzn na znak, że dalsza rozmowa z pacjentem nie ma sensu. Sanitariusze, do których dołączył jeszcze >Vitalij, przygwoździli pacjenta do łóżka. Ostatni z nich prawie się położył na Gracjanie, aby go ustabilizować i obezwładnić. Pozostała dwójka przypinała prawą rękę grubym pasem. Gracjan ostatkami sił zaczął pluć na sanitariuszy. Sebastian stanowczo odchylił mu głowę w prawą stronę z wyraźnie już wściekłą miną. Otarł przy tym rękawem ślinę ze swojej twarzy. Po kilku kolejnych sekundach Gracjan miał skrępowane obie ręce. Zdołał jeszcze dwa razy kopnąć Janusza i było po sprawie.
Alicja opuściła salę zaraz po Witczaku. Po chwili cały personel był za drzwiami. Sebastian podciągnął lewy rękaw swojej podkoszulki. Miał dziesięciocentymetrową szramę od paznokci na wysokości bicepsa. Rana lekko krwawiła.
– Masakra – skomentował Vitalij.
– Chodźcie się umyć i coś zjeść – rzucił Janusz, z którego schodziła adrenalina.
Alicja wzięła głęboki wdech. Nie tak wyobrażała sobie początek dnia na oddziale, ale czuła, że najgorsze za nią. Skierowała się do swojego gabinetu.
– Cześć, chłopaki, poradziliście sobie z Gracjankiem? – Usłyszała głos doktor Sabiny za plecami. Stukanie jej obcasów po szpitalnej posadce wydało się wyjątkowo irytujące. – Wychodzę i nie wiem, czy jeszcze dzisiaj wrócę, gdyby ktoś pytał. Do jutra.
Alicja zatrzymała się i przymknęła oczy, by nie ruszyć w stronę lekarki, jak przed chwilą zrobił to Gracjan względem sanitariusza.ROZDZIAŁ 3
Alicja ucieszyła się, gdy odsłoniła rano rolety. Kwietniowe poranki stawały się coraz cieplejsze. Pomyślała, że będzie mogła w końcu na dobre schować do szafy zimową kurtkę, której nie lubiła. Obiecała sobie nawet, że do jesieni kupi nową, z pewnością jednak już nie czarną. Przed wyjściem do pracy upewniła się jeszcze, czy nie będzie dzisiaj padać. Założyła dżinsową katanę, a szyję owinęła szeroką chustą z frędzlami. Z przyzwyczajenia zerknęła w duże pozłacane lustro. Na koniec odgarnęła włosy do tyłu i chwyciła za torebkę. Miała kilka minut zapasu, więc nie spieszyła się szczególnie.
Gdy wyszła z klatki czteropiętrowego budynku przy alei Jana Pawła II, w którym trzy lata temu kupiła na kredyt dwupokojowe mieszkanie, poczuła orzeźwiające, wiosenne powietrze. Wzięła głęboki wdech i pomyślała przez moment, że musi zadzwonić do Kaśki i umówić się z nią na wypad do Sopotu podobny do tego jak rok temu.
Wsiadła do auta i odpaliła silnik. Mimo że miała do pracy zaledwie cztery kilometry, kolejny raz utknęła w korku już przy Galerii Neptun. Nie przejęła się tym zbytnio, podkręciła radio, nucąc w myślach przebój sprzed laty, który właśnie leciał w jej ulubionej rozgłośni. Po drodze zatrzymała się jeszcze w piekarni po dwie ciabatty na śniadanie i dwa żytnie chleby. Często kupowała pieczywo na zapas, mrożąc jego nadmiar. To jedno z niewielu przydatnych doświadczeń, które zostały jej po byłym. Na parkingu przy Skarszewskiej była o siódmej pięćdziesiąt. Idealnie – pomyślała. Przez cały poranek pamiętała o tym, że dzisiaj przyjeżdża nowy obserwant.
Zanim udała się na oddział, zajrzała do administracji, by zapytać, czy prokurator przesłał akta i pytania w sprawie obserwacji. Cieszyła się, że to właśnie ją z psychologów ordynator wyznaczył do zespołu biegłych. Nie zdziwiła się, że drugim z lekarzy będzie doktor Witczak. Uważała, że stawiał trafne diagnozy, podobnie jak wcześniejszy ordynator Mirosław Charyś. Jej nowy szef, Robert Mauer, jeszcze za krótko z nią pracował na oddziale, żeby mogła wydać podobną opinię o jego pracy. Co innego, jeśli chodzi o samą osobę nowego kierownika sądówki, o którym zwyczajowo w Kocborowie mówiono ordynator. Tu analizę miała gotową. Z pewnością Mauer nie byłby zadowolony z jej wniosków, które wskazywały na narcystyczną i impulsywną osobowość. Charakter przełożonego nie przeszkadzał jednak Alicji w codziennej pracy. Była pewna swoich kompetencji. Podświadomie miała też wrażenie, że Mauer zbyt długo nie zabawi w Kocborowie.
– I co wy właściwie będziecie sprawdzać u tego obserwanta? – zapytała jedna z kobiet w niemodnej od lat fryzurze, wręczając Alicji postanowienie od prokuratora. Kilka tomów akt, które czekały na nią i pozostałą dwójkę z zespołu biegłych do przejrzenia, wskazywało na poważną zbrodnię.
Alicja nie chciała się wdawać w bezsensowną gadkę, wychwytując u swojej rozmówczyni tak daleko posuniętą ignorancję.
– To nie można go tak od razu za kratki wpakować, zamiast angażować pół Polski w jego zbrodnię? – Starsza od Alicji kobieta szukała kontaktu wzrokowego z rozmówczynią.
– Wiesz, to nie takie proste. – Alicja się zawahała, bo zorientowała się, że nie zna imienia siedzącej naprzeciwko niej kobiety, którą widuje w Kocborowie od półtora roku. – W trakcie obserwacji sądowo-psychiatrycznej musimy podjąć decyzję, czy podejrzany w chwili popełnienia przestępstwa był poczytalny, czy nie. – Młoda psycholog zrobiła dłuższą pauzę, aby się upewnić, czy to, co mówi, jest zrozumiałe. Widząc, że tamta pokiwała głową, uznała, że może kontynuować: – Najczęściej choroba psychiczna jest równoznaczna z niepoczytalnością, choć nie zawsze. Zdarza się, że osoba chora psychicznie w chwili popełnienia czynu jest w pełni świadoma tego, co robi. – W głosie Alicji słychać było entuzjazm.
– I dlatego trafiają do nas? – Rozmówczyni skrzywiła się i uniosła brwi ze zdziwienia.
– Upraszczając, tak. Jeśli biegli uznają sprawcę czynu za niepoczytalnego, to sąd z niemal stuprocentową pewnością umorzy postępowanie i orzeknie, że jest niewinny. – Alicja była w gruncie rzeczy z siebie zadowolona, że w profesjonalny, a dodatkowo według niej przystępny sposób tłumaczy swoją rolę w obserwacji sądowo-psychiatrycznej. – Później prokurator wnosi o zastosowanie środka zabezpieczającego, którym może być właśnie skierowanie delikwenta na oddział psychiatryczny.
– A to musi trwać aż cztery tygodnie?
– Skierowanie na oddział jak nasz jest ostatecznością. Wcześniej faktycznie ocenę zdrowia psychicznego przeprowadzają biegli w warunkach jednorazowego badania. Dopiero gdy nie są w stanie określić jednoznacznie poczytalności, wnioskują o przeprowadzenie obserwacji sądowo-psychiatrycznej w warunkach szpitalnych. – Alicja zachowywała nadal profesjonalizm w tym, co mówiła, mimo że dostrzegła u rozmówczyni rozkojarzenie, a w sumie może nawet i znudzenie słuchaniem przedłużającego się wywodu.
– Powiem ci, Ala, że moim zdaniem to strata czasu. Tacy powinni za kratki trafić od razu, a skoro faktycznie są chorzy, to przecież w więzieniu też można ich leczyć. – Ucięła stanowczo i skierowała wzrok na ekran komputera, dając tym samym do zrozumienia, że nie ma ochoty dłużej rozmawiać.
Alicja nie skomentowała ostatniej dygresji. Jednocześnie uznała, że następnym razem daruje sobie podobne akademickie wykłady.
Mimo że na sądówkę miała ponad kilometr, postanowiła zostawić auto przy bocznym wjeździe do kompleksu szpitalnego i przejść się pieszo. Wśród alejek poczuła nadchodzącą wiosnę. Spojrzała na kwitnące na różowo głogi dwuszyjkowe i przypomniała sobie, że niedługo ponownie usłyszy dźwięk wydawany przez sójki, które na siedliska upodobały sobie cmentarną część kompleksu.
***
Radiowóz policyjny z nowym obserwantem podjechał pod oddział około godziny trzynastej. Najpierw wysiadło z niego dwóch mundurowych. Obaj prawie w tym samym momencie założyli czapki z autentyczną powagą, jak gdyby tylko z nakryciem głowy mogli dobrze wykonywać swoją pracę. Następnie z tylnego miejsca wyłonił się on. Czterdziestolatek z krótko przystrzyżonymi włosami wyprostował się, wyraźnie rozciągając grzbiet po blisko trzygodzinnej podróży z aresztu śledczego w Łodzi. Poprawił też nogawki w przetartych jeansach, które lekko mu się podwinęły, odsłaniając kostki. Pomimo krępujących przeguby kajdanek wykonał to sprawnym ruchem. Czekał na asystę policjantów, kręcąc głową na wszystkie strony na znak, że kark też mu zesztywniał. Znał reguły gry, w której uczestniczył, i wiedział, że nie wolno mu zrobić chociażby jednego zbędnego kroku.
Ziewając, spojrzał lekceważąco na zabytkowy budynek, który przez kolejne tygodnie miał być jego domem. Czuł na sobie wzrok innych osób. Z pozoru chaotyczne przeciąganie i ziewanie miało odwrócić uwagę ukrytych za szybami podglądaczy. W rzeczywistości szukał w oknach postaci, które na niego patrzą. Lustrował piętro po piętrze w poszukiwaniu paru wpatrzonych w niego źrenic.
Alicja w chwili, gdy pod budynek sądówki podjechał radiowóz, wyjrzała przez okno gabinetu. Stanęła w lewym rogu i dyskretnie spoglądała na wysiadających mężczyzn. Widziała więc, kiedy obserwant się schylał i poprawiał nogawki. W czarnym, obcisłym podkoszulku dość wyraźnie prezentowała się jego sportowa sylwetka. Dostrzegła od razu, że jego lewą rękę przyzdabiały tatuaże, które jej zdaniem łączyły się z tatuażem na szyi. Odległość nie pozwalała jednak odgadnąć motywów. Nadal nie znała czynu, jaki miał popełnić mężczyzna, który wydał się jej niebezpiecznie przystojny. Gdyby miała zgadywać, posądziłaby go o zabójstwo kobiety. Ostatnią myśl szybko jednak wyrzuciła z głowy, nie chcąc niepotrzebnie szufladkować rozglądającego się po oknach sądówki mężczyzny, z którym miała pracować przez następne cztery tygodnie. Tyle bowiem w standardowych warunkach trwała obserwacja sądowo-psychiatryczna. Zwykle czas ten wystarczał zespołowi biegłych na wyczerpujące badania. Jedynie w wyjątkowych sytuacjach sąd mógł przedłużyć obserwację nawet do ośmiu tygodni. Ale tego nie zakładała.
W tym samym czasie z innego okna na drugim piętrze oddziału sądówki sytuację śledził pięćdziesięcioletni mężczyzna o charakterystycznym ciemnym zaroście. Gęsta broda zastępowała niejako owłosienie głowy, która wiele lat temu zapomniała o istnieniu włosów. Do trzymanego w ustach papierosa swoją wielką niedźwiedzią dłonią przystawił właśnie zapalniczkę. Zaciągnął się lekko, po czym wyjął peta z ust, bez zbędnych gestów. Mauer wypuścił dym papierosowy. Nie przejmował się tym, że siwa poświata wyraźnie go zdradzała. Stał bez ruchu na samym środku dużego dwuskrzydłowego okna z białą stolarką i śledził wzrokiem trójkę mężczyzn, z której to właśnie ten skrępowany kajdankami wydawał się najbardziej pewny siebie, dowodząc niejako pozostałą dwójką.ROZDZIAŁ 4
Na koniec piątkowego porannego obchodu doktor Mauer zwrócił się do Alicji i doktora Witczaka z prośbą, żeby przyszli do niego do gabinetu w okolicach godziny dziewiątej trzydzieści. Miał jeszcze dwa prywatne telefony do wykonania i nie chciał, aby mu ktoś przerywał. Czuł się nieco zmęczony mijającym tygodniem. Wiedział jednak, że obowiązki związane z obserwantem go nie miną. Nie był typem, który przerzuca pracę na kolejne tygodnie, a świętowanie piątku zaczyna o poranku. Szczerze drażnili go ludzie, którzy z uśmiechem na twarzy zasłaniali się piątkiem przed podjęciem jakiejkolwiek pracy i wytężeniem umysłu. Gardził nimi i mówił im to wprost.
Mauer spojrzał na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Miał ponad trzydzieści minut do spotkania, które sam zainicjował. Włączył komputer i zalogował się do Eskulapa, żeby sprawdzić, czy ma na dzisiaj jeszcze coś pilnego do zrobienia. Gdy upewnił się, że najbliższe godziny może w pełni poświęcić obserwantowi, wyciągnął telefon.
Wybrał numer z listy kontaktów i nacisnął zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach odłożył telefon bez większych emocji. Jego biurko pozostawało w wiecznym nieładzie zalegającej na nim dokumentacji. Meble, które zastał w nowym gabinecie, były zdecydowanie wysłużone. Blat, na którym codziennie układał nową korespondencję z sądu, przypominał mu historię tego miejsca. Wytarcia i rysy w połączeniu z intrygującym zapachem tworzyły urok tego miejsca. Mauer był zdania, że również przedmioty codziennego użytku powinny przystawać do reszty psychiatrycznej układanki. Współczesne krzesła w drugim końcu pomieszczenia, pomimo zachowania panującej w gabinecie kolorystyki i stylu, nie pasowały do tej przestrzeni. Były nieskalane, świeże i czyste. Stały w kontraście z resztą sądówki w Kocborowie.
Mauer ponownie chwycił za telefon. Oparł przedramiona o kanty biurka i kciukiem zaczął wertować listę kontaktów, raz w jedną, raz w drugą stronę. W końcu zatrzymał się na imieniu Renata. Spojrzał na awatara kobiety, która patrzyła na niego radosnymi oczami.
– Cześć. Przepraszam, że nie odebrałem. Miałem wizytę lekarską – zaczął twardym męskim głosem.
– Rozumiem. Nie tłumacz się. Dzwoniłam, bo chciałam cię poinformować, że Maurycy nie żyje. Nowotwór jelita grubego. Nie wiem, czy cię to w ogóle obchodzi, ale znaliście się i pomyślałam, że powinieneś wiedzieć – powiedziała surowo kobieta po drugiej stronie słuchawki.
– Dziękuję, że mi o tym mówisz. Moje kondolencje.
– Pogrzeb w poniedziałek o dziesiątej. Będzie chowany w Oleśnicy na Wojska Polskiego.
– Będę na pewno.
– Cześć.
– Do zobaczenia – odpowiedział chłodno Mauer.
Ordynator odłożył telefon i odruchowo spojrzał w stronę okna. Niebo tego dnia było przejrzyste. Z pozoru piękny kwietniowy poranek. Mauer zawiesił przez moment wzrok, bo nie był pewny, czy dobrze zapamiętał godzinę pogrzebu. Uznał jednak, że nie będzie ponownie niepokoił swojej rozmówczyni i w inny sposób potwierdzi tę informację. Stojąc przy oknie, próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widział się z Maurycym. Zabolało go, że nic nie wiedział o jego chorobie. Zacisnął pięści, wbijając paznokcie w wewnętrzne części dłoni. Miał ochotę krzyknąć z całych sił. Wiedział, że powinien opanować nerwy, co jeszcze bardziej go złościło. Uderzył zaciśniętą prawą dłonią w ścianę na wysokości głowy. Poczuł, jak ból promieniuje przez całe ramię aż po bark. Nie zabrał od razu ręki z powrotem. Zamknął oczy i pozostał w tej pozycji kilka chwil, zanim uznał, że może wrócić do biurka.
Gdy usiadł na krześle, chwycił odruchowo za słuchawkę, tym razem oddziałowego telefonu stacjonarnego, równie wysłużonego jak reszta asortymentu w jego gabinecie.
– Marysia? Dużo pracy? – Nim zdążył usłyszeć pełną odpowiedź po drugiej stronie słuchawki, kontynuował: – Zrób mi kawę z tego waszego ekspresu, bo mnie chuj strzela, jak mam pić z tych kapsułek zasranych. Dziadostwo.
Mauer, jeśli chodzi o kawę, był tradycjonalistą. Czarna. Sypana. Bez dodatków. Pielęgniarki z pierwszego piętra miały ekspres przelewowy i ordynator zdecydowanie wolał kawę od nich. Nawet on czuł się jednak niezręcznie, codziennie do nich dzwoniąc. W tym momencie było mu wszystko jedno, kto i co o nim pomyśli.
– Przynieś, przynieś. Będę u siebie. – Odłożył słuchawkę bez pożegnania, oglądając zdarte i zaczerwienione kostki prawej dłoni.
***
– Można już? – Ujrzał nieśmiało wsuniętą do gabinetu głowę Alicji. Za nią stał doktor Witczak. Dobrze, że przyszli razem. Będzie można szybciej zacząć – pomyślał.
– Wchodźcie – odpowiedział Mauer, gasząc papierosa. W filiżance, którą przyniosła wcześniej pani Marysia, widać już było dno, więc zadzwonił do pielęgniarskiego po kolejną kawę. – Pani Alicjo, pójdzie pani po tego nowego, co? – Ordynator rzadko zwracał się do Alicji, używając zwrotu grzecznościowego. Tym razem uznał, że wypada. Alicja nawet nie kiwnęła głową, tylko wstała i wyszła.
Już od pierwszego dnia Mauer mówił do wszystkich po imieniu, co nie każdemu się podobało. Tylko lekarze odwzajemnili tę nową tradycję mówienia na ty do kierownika sądówki. Reszta personelu zwracała się do ordynatora z utartą na oddziale powagą. Przez moment pomyślał, że mógłby przecież pójść po pacjenta sam. Uznał jednak, że Alicja jest młodsza i na pewno wie, na której sali leży nowy. On nie pamiętał.
Po chwili do gabinetu ponownie weszła Alicja, tym razem z mężczyzną we flanelowej piżamie żółto-szarego koloru, w której miał przez kolejne tygodnie chodzić po oddziale, by odróżniać się na tle reszty pacjentów.
– Proszę usiąść. – Doktor Witczak wskazał wcześniej przygotowane krzesło.
Wojciech Zajkowski na pierwszy rzut oka nie różnił się niczym od wcześniejszych obserwantów. Na początek rozejrzał się po gabinecie, po czym zatrzymał na dłużej wzrok na szklanej gablocie. Najwyraźniej zobaczył w niej własne odbicie. Nie wyglądał na zdenerwowanego, bardziej na zainteresowanego sytuacją, w której się znalazł.
– Nazywam się Robert Mauer. Jestem ordynatorem na tym oddziale. To jest doktor Błażej Witczak, a to psycholog Alicja Staszewska.
Zajkowski przenosił wzrok na poszczególne osoby, jak gdyby próbował zapisać w pamięci ich twarze.
– Wie pan, dlaczego się tu znalazł? – zapytał Mauer.
– Prokurator tak chciał.
– Tak. Prokuratura Rejonowa w Szczecinie zwróciła się do nas z prośbą o przeprowadzenie badań sądowo-psychiatrycznych połączonych z obserwacją na oddziale zamkniętym. Liczymy na współpracę z naszym zespołem. Teraz zadamy panu kilka podstawowych pytań – mówiąc to, Mauer masował kostki prawej dłoni, które zaczynały go nieco boleć.
Na początek proceduralne kwestie. Nie lubił tego, ale musiał poinformować Zajkowskiego o panujących na oddziale zasadach. Gdy uzyskał potwierdzenie poprzez skinienie głowy, mógł przejść dalej.
Zajkowski nie należał do rozmownych. Odpowiadał jednym słowem lub wcale. Jedynie w kilku zdaniach opowiedział o swojej rodzinie. Gdy Witczak pytał o znane mu w rodzinie choroby psychiczne, uzależnienia czy próby samobójcze, zrobił, według Mauera, głupią minę. Ordynator lubił pracować z młodszym od siebie lekarzem, mimo że uważał, że tamten zbytnio się spina. Miał wrażenie, że uzupełniają się w zadawaniu pytań. Działali jak dobrze naoliwiona maszyna. Dzięki temu po wykonanej pracy miał poczucie spełnienia. Tym razem doktor Witczak przejął inicjatywę w przeprowadzaniu wywiadu. Alicja spisywała coś na kartce, pewnie ważniejsze dla niej kwestie, z tym że tym razem kartka wydawała się Mauerowi wyjątkowo pusta. Pozwolił sobie otworzyć laptop i nieco zdystansować się do badania. Nie przejął się zbytnio, czy dźwięk klikającej myszy i uderzenia w klawiaturę nie przeszkadzają pozostałym.
– Przejdźmy może teraz do dnia zabójstwa ofiary. Pamięta pan ten dzień? – zapytał Witczak.
– Może pamiętam, a może nie pamiętam. – Zajkowski wpatrywał się kolejny już raz we fragment pękniętej ściany, ten sam, który Mauer próbował znokautować przed przyjściem gości.
– Dobrze. Proszę w takim razie powiedzieć, co pan pamięta.
– Przecież wszystko macie w aktach. Po co ta szopka? – Pierwszy raz w trakcie rozmowy można było dostrzec jakiekolwiek emocje w wypowiedzi obserwanta.
– Wolelibyśmy usłyszeć to od pana – drążył Witczak, co rusz poprawiając palcem wskazującym okulary.
– Wszystko, co miałem na ten temat do powiedzenia, już powiedziałem. I tak mi nie jesteście w stanie pomóc. – Zaakcentował końcówkę swojej wypowiedzi.
– Pomóc? – Wyraźnie rozczarowana badaniem Alicja nie mogła się opanować, żeby nie zadać tego pytania. W jej głosie słychać było nadzieję na jakiś przełom.
– Nie wiecie, jak to jest.
– Mógłby pan mówić konkretniej? Czuję, że chciałby pan nam coś powiedzieć, ale się blokuje. – Alicja odłożyła zapiski na bok. Faktycznie zanotowała ledwie cztery linijki tekstu.
– Nie wiem, czy mogę wam zaufać – mówił niepewnie Zajkowski, przerzucając wzrok na otaczających go rozmówców.
– Zaufać? Czy pan się czegoś boi? Czy ktoś panu groził? – Alicja pociągnęła temat.
– Nie chcę o tym mówić. W kółko mnie tylko wszyscy ciągle o coś pytają. – Zajkowski zmarszczył czoło, wyraźnie się irytował.
– Skoro pan zaczął, proszę dokończyć. – Młoda psycholog nie dawała za wygraną.
Wszystko wskazywało na to, że badanie dobiegło końca. Obserwant przestał odpowiadać na pytania. Zamilkł. Mimo że próbowali jeszcze kilkoma dodatkowymi pytaniami zmobilizować go do rozmowy, nie udało im się nic z niego wydobyć. Jak na pierwszy dzień niewiele się dowiedzieli, ale ostatnie zachowanie obserwanta dawało dużo do myślenia.
– Dziękujemy za rozmowę. Czy ma pan jakieś pytania? Jeśli nie, pani psycholog odprowadzi pana do sali. O wszystkim będzie się pan dowiadywał na bieżąco. – Mauer pomyślał, że dalsze badanie nie ma sensu i szkoda czasu, by je przeciągać.
– Co się panu stało w rękę, panie doktorze? – zapytał chłodno Zajkowski, patrząc nienaturalnie rozszerzonymi oczami na pęknięcie w ścianie.