Obywatel i Małgorzata - ebook
Obywatel i Małgorzata - ebook
Po raz pierwszy Małgorzata Potocka, przez dziesięć lat towarzyszka życia Grzegorza Ciechowskiego, opowiada o ich związku. Powstał niezwykły portret muzyka – ikony pokolenia lat 80., dla którego utwory Republiki, a potem Obywatela G.C. były wielkim przeżyciem.
Portret kreślony z wielką miłością, pełen opisów życia codziennego Artysty, uzupełniony o unikatowe zdjęcia.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7700-125-7 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiem, ten okres mojego życia najbardziej interesuje czytelników i wydawcę.
Mnie też.
Życie z Grzegorzem było czymś tak wyjątkowym, tak niezwyczajnym, że wcale ci się nie dziwię. Ale ta rozmowa będzie mnie kosztowała bardzo dużo. Muszę sięgnąć do szuflad, które już dawno pozamykałam, starając się przeżyć i żyć dalej. Wspomnienia odłożyłam na półkę, a teraz muszę je z niej pozdejmować i otworzyć ranę, która już się zabliźniła. Tylko że ta blizna cały czas jest bardzo świeża. Boję się tej rozmowy. Być może ja jednak chcę rozdrapać tę bliznę. Bo moje życie z Grzegorzem było niezwykłe. Nie wiem nawet, czy chociaż w części uda mi się tę niezwykłość ubrać w słowa. Ale teraz chcę wspomnienia przywołać z niepamięci. Przypomnieć sobie te lata, te uczucia i tę naszą codzienność, która codziennością nie była.
Teraz, kiedy o tym rozmawiamy, wracam do życia, które przysypałam popiołem, zagrzebałam i uklepałam, mając nadzieję nigdy tego grobu nie rozkopać. Wiesz, poczucie winy w stosunku do mojego pierwszego męża, którego opuściłam dla Grzegorza, zabija mnie do dzisiaj, a jednocześnie wiem, że nie miałam wyjścia, że to wszystko musiało się potoczyć tak, jak się potoczyło. W dalszym ciągu bardzo to przeżywam. Rozmawiając z tobą, nie układam jakiejś opowiastki, tylko rozdrapuję żywe rany, które potwornie bolą także dlatego, że mój etap życia z Grzegorzem się skończył. Gdyby żył, leżał tu w domu na górze, czytał książkę, a ja bym o nim opowiadała, pomrukiwałby tylko: nie pleć bzdur. A ja byłabym szczęśliwa, że mogę te bzdury pleść. Ale jego po prostu nie ma.
Zgodziłaś się na tę rozmowę, bo…?
Miałam z tym wielki problem. Bałam się, że mogą wrócić negatywne emocje i pretensje, z którymi co prawda się uporałam, ale łatwo mi nie było. W końcu jednak podjęłam to wyzwanie, bo uważam, że byliśmy parą ważną dla polskiej kultury, bez względu na to, czy zostaliśmy docenieni, czy niedocenieni, opluci czy obsypani kwiatami. Uważam, że to, co razem przeżyliśmy, powinno być udokumentowane dla jego dzieci, dla jego fanów, dla niego samego. Nie chcę, żeby poszedł w zapomnienie. Są jego poezje, są płyty, ale nie wiadomo, jakim był człowiekiem na co dzień. Ot, takie drobiazgi, jak choćby to, że rano długo się ociągał, nie mógł wstać, palił papierosa, wygrzebywał się do łazienki, a potem wychodził z psem, jadł śniadanie, które było zawsze takie samo: kanapka z serem. To mnie dobijało, a on powtarzał: „Jestem synem mleczarza, wychowanym na żółtym serze i tego żółtego sera nikt mi nie odbierze”.
Twoje życie składa się z etapów – przed Grzegorzem, z Grzegorzem i po Grzegorzu?
Józek, Grzegorz i po Grzegorzu.
Oddzielasz je grubą kreską?
Nie, moje życie jest ciągłością. Nie byłoby następnego etapu, gdyby nie poprzedni. Teraz, jak to analizuję, doszłam właśnie do takiego wniosku. Przed Grzegorzem było niesamowite małżeństwo z Józkiem Robakowskim, które miało się nigdy nie skończyć. Miało być na zawsze. Grzegorz śpiewał „nigdy nie mów na zawsze” i dopiero teraz wiem, o co mu tak naprawdę chodziło. Bo widzisz, kiedy jesteś już dorosła i dostałaś mnóstwo kopniaków, dopiero wtedy dowiadujesz się, że coś nie jest dane aż do śmierci. Ale gdybym w młodości chociaż przez ułamek sekundy myślała, że coś jest tylko na chwilę, nigdy bym w to nie weszła. Lecz tym się właśnie różni dojrzałość od niedojrzałości. Jak byłam młoda, nie miałam w sobie takiego strachu przed zburzeniem czegoś jak teraz. Gdyby nie nasza młodość, tkwilibyśmy cały czas w jednym miejscu i nic byśmy w naszym życiu nie zmieniali – jest lepiej czy gorzej, ale zawsze masz coś, co już poznałaś, i to jest w jakimś sensie bezpieczne.
Myślisz, że gdybyś znała przyszłość, nie weszłabyś w związek z Grzegorzem?
Myślę, że mimo wszystko bym weszła, bo to niesamowicie wzbogaciło moje życie. Warto przeżyć wielką miłość, nawet jeśli ona po jakimś czasie przygasła, rozsypała się i nie była na zawsze.
Wiesz, ja mam skomplikowaną naturę. Jacek Santorski – psycholog, który bardzo mi pomógł w zrozumieniu siebie – powiedział: jesteś stary model. Trafił w sedno mnie. Jestem zatem stary model. Idealistka. Jeżeli więc tego starego modelu w sobie nie poskromię, nie przystosuję się do życia, tylko będę tkwiła w jakichś ramach od-do, nigdy nie znajdę partnera, bo cały czas będę żyć w reżimie konwenansu. Tego, co wypada, a co nie. I strachu, że jeżeli się zbuntuję, to się dla mnie może źle skończyć. Z tego strachu staram się być otwarta na świat, otwarta na życie. Nie chcę kostnieć w utartych schematach. I myślę, że na tym paradoksalnie polega moja nowoczesność. Mój ojciec mimo pięćdziesiątki czy sześćdziesiątki ciągle był chłopcem i tego chłopca w sobie pielęgnował. Ja podobnie – pielęgnuję w sobie dziewczynę.
Jak ją pielęgnować? Dziewczyną albo się jest, albo nie.
Nie masz racji. Gdy jesteśmy dzieckiem, patrzymy na świat z otwartą naiwnością. Mówimy prawdę, jesteśmy bezpośredni, a potem życie nas temperuje. Rodzice, szkoła tresują nas: podaj łapę, machaj ogonem, siad, noś tarczę, nie odzywaj się, kiedy mówią dorośli, jedz nożem i widelcem. Różne takie bzdury, które powodują, że się zmieniamy i ze spontanicznych nastolatków robimy się pokornymi, pełnymi hipokryzji dorosłymi.
Trudno jednak zostać na całe życie nastolatkiem, który nie akceptuje żadnych norm.
Nieprawda, ja jestem anarchistką do dzisiaj. Nie akceptowałam norm, chociaż pochodzę z tak zwanego dobrego domu. Nigdy nie byłam agresywną, napastliwą „przebojówą”, choć na pewno nie zgadzałam się na wszystko. Z tego powodu do dzisiaj nie znalazłam się w żadnej grupie twórczej ani w partii politycznej, ani kiedyś w ZMS-ie, ani w żadnym innym układzie. Nie jeżdżę na zorganizowane wycieczki turystyczne, ponieważ się do tego po prostu nie nadaję. Nieludzko mnie wkurza, gdy mam robić to co inni i wykonywać czyjeś komendy. Gdy inni się cieszą, ja jestem sfrustrowana, krytyczna i komentująca. Mam taką fantastyczną panią doktor Lidię Trawińską, która zawsze mi mówiła, że gdy człowiek ciągle krytykuje, to ma organizm zatruty toksynami. Oczyszczam więc mój organizm nieustannie dietą. Ale z krytyki rzeczywistości nie rezygnuję, bo tłamszenie w sobie emocji jeszcze bardziej nas zatruwa.
Czasami myślę, że ja tutaj nie pasuję i że coś ze mną jest nie w porządku. Ale tak naprawdę to nie w porządku jest świat naokoło mnie. Jest takie niemądre powiedzenie: „Nie szukaj winy w sobie”. Ja myślę, że winę ponoszą wszyscy naraz. My też jesteśmy udziałowcami tej winy.Był kiedyś moment, gdy uważałaś, że pasujesz do tego świata?
Nie, nigdy.
Nawet kiedy poznałaś Grzegorza Ciechowskiego?
Wtedy tym bardziej. Myśmy się fantastycznie dopasowali do siebie, ale do świata zupełnie nie. Stworzyliśmy własny świat. Robiliśmy rzeczy, które nie mieściły się w żadnych normach. Byliśmy artystami, którzy tworzą coś innego niż wszyscy. Dlatego pewnie tak nas zauważano. Powiem trochę kabotyńsko: jeżeli ktoś odkrywa w życiu jakąś inność i robi krok naprzód, żeby wejść w tę inność, to wielka frajda. Tata zawsze mi mówił, że jestem bardziej utalentowana, że pewne rzeczy widzę głębiej i mam wielką intuicję twórczą niż inni ludzie. I ja w to uwierzyłam. Nigdy nie chciałam żyć według schematu.
Ale w gruncie rzeczy czuję się bardzo samotna. Zawsze się tak czułam. Może dlatego tak zabiegałam o miłość i akceptację mężczyzny. O to, żeby mnie bardzo kochał, bo chciałam być bardzo kochana. Są kobiety, które twierdzą, że wymaganie tak wielkiej miłości jest więzieniem, które się stwarza sobie samemu i drugiemu człowiekowi. Ale nie ma na to recepty, tak jak nie ma sposobu, by opanować różnego rodzaju emocje. Staram się jednak nie zatruwać życia innym, nie zwracać na siebie nieustannie uwagi. Staram się nie być egocentryczną egoistką, bo to niszczy ludzi naokoło mnie. Ale gdy obserwowałam mojego męża Józka i potem Grzegorza, gdy obserwuję wielu artystów wyjątkowych i wybitnych, to oni jednak podporządkowują sobie świat, wymagają posłuszeństwa i dworu. Nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Mają swoją misję do spełnienia i to staje się dla nich nadrzędne, a wszystko i wszyscy mają temu służyć. Ja więc swoją misję musiałam podporządkować misji Grzegorza, bo ona była ważniejsza. Ale bywało tak, że on podporządkowywał się mnie.
Opowiedzmy waszą historię po kolei. Ile lat byłaś z Grzegorzem?
Dziewięć, prawie dziesięć, kawał życia, który nie był wycięty z kontekstu. Przeszłość i teraźniejszość gdzieś się tam poplątały, aczkolwiek stworzyliśmy absolutnie własną rzeczywistość. Bycie ze sobą dwojga ludzi, którzy tworzą, na pewno nie jest łatwe. Jednak mimo to, że każde z nas zajmowało się czymś innym, nie dzieliło nas to. A może właśnie dzięki temu, że ja nie byłam piosenkarką w jego zespole czy gitarzystką, spędziliśmy ze sobą tyle czasu. Byłam aktorką, reżyserem, fotografem, producentem. Robiłam to, co dopełniało jego twórczość. Idealna sytuacja. Tworzyłam koncepcję okładek jego płyt, ale przede wszystkim reżyserowałam wszystkie jego teledyski i koncerty. Pamiętasz festiwale w Sopocie czy Opolu albo wielki występ w katowickim Spodku chyba w osiemdziesiątym czwartym roku? To ja byłam jego reżyserem i stworzyłam przedstawienie, jakiego do tej pory w Polsce nie było. Wielkie kilkugodzinne audiowizualne widowisko, monumentalny spektakl. My ciągle przełamywaliśmy utarte ścieżki, próbując czegoś nowego. Wszystko robiliśmy wspólnie. Nawet w tej chwili, kiedy o tym mówię, mam wielki przypływ adrenaliny. Przypomina mi się atmosfera wokół naszej pracy, kiedy wszyscy czekali, aż ich zadziwimy jakąś nowością.
Jak się poznaliście?
Kończyłam właśnie łódzką Szkołę Filmową i robiłam swój film dyplomowy na Wydziale Reżyserii. Nazywał się roboczo „Zoo”. To był film o zbuntowanej dziewczynie, która nie pasuje do rzeczywistości. Taki trochę o mnie. Ona bierze udział w strajku, protestach, otoczona ogrodem zoologicznym, jakim jest świat wokół niej. Ten film był pewnego rodzaju rozliczeniem z rzeczywistością po osiemdziesiątym roku. Moje studia i ich końcówka przypadły na początek i środek stanu wojennego. Myśmy już przeszli przez strajki i przez Solidarność. To był bardzo intensywny okres, czas niezwykle silnego zespolenia się nas – studentów; nawet spaliśmy w szkole filmowej. A ja wszystkie te strajki i protesty nagrywałam, tak jak i ludzi na łódzkiej ulicy, których kręciłam z ukrytej kamery, robiłam zdjęcia plakatów, napisów na murach. Film dostał tytuł „Awondo” – czyli „Odnowa” czytana od tyłu. Mój mąż Józek Robakowski powiedział mi, że potrzeba do tego dokumentu dobrej grafiki i oprawy muzycznej i że słyszał o takim zespole rockowym Republika. I o takim chłopaku z Torunia, który zdaje się jest plastykiem czy grafikiem – Józek był zachwycony szatą graficzną płyty Republiki w czarno-białe pasy. Namówił mnie, żebym go odszukała, bo ci chłopcy mają fajny styl. Józek ich słyszał na koncercie w Toruniu. Potem się okazało, że Grzegorz nie był plastykiem, studiował polonistykę na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zresztą nigdy jej nie ukończył, bo pochłonęła go muzyka.
Zatem twój mąż był spiritus movens waszej miłości? To przewrotne.
Bardzo przewrotne. Wówczas byliśmy z Józkiem strasznie umęczeni stanem wojennym i naszymi problemami, aresztowaniami, inwigilacją nas i naszych przyjaciół. Ten film miał być podsumowaniem tego trudnego etapu, oczyszczeniem i zamknięciem go. Zależało mi na tym, żeby był dopracowany pod każdym względem. Kiedy Józek powiedział mi o tej muzyce, trzeba trafu, że akurat Republika przyjechała do Łodzi. Z Ewą Wycichowską robili spektakl w Teatrze Wielkim „Republika rzecz publiczna”. Dali chyba cztery przedstawienia. Umówiłam się przez Andrzeja Ludewa, menedżera Republiki, że po ostatnim koncercie spotkam się z liderem zespołu Grzegorzem Ciechowskim. Przyszłam trochę wcześniej i obejrzałam naprawdę fantastyczne widowisko. I usłyszałam śpiewającego Grzegorza. Pomyślałam sobie, że to absolutnie znakomita muzyka i właśnie taką bym chciała do mojego filmu.
Poczułaś, że ten chłopak może zmienić twoje życie?
Nie, wtedy zupełnie nie brałam pod uwagę nowej miłości. Byłam bardzo szczęśliwa ze swoim mężem. Chociaż być może przeżywaliśmy jakiś niewielki kryzys wypływający z tego zmęczenia trudnymi czasami. Teraz przypominam sobie uczucie duszności, jakie mnie ogarniało, gdy budziłam się rano. Bo musiałam przeżyć następny dzień. Myślę, że podświadomie szukałam czegoś nowego, co odwróci moje myśli od szarości na ulicy, kolejek w sklepach i zmęczonych twarzy ludzi w Łodzi, uśmiechających się bardzo rzadko.
I nagle w tym krajobrazie „wojennym” pojawił się Grzegorz. O tym, kim jest dla ludzi, przekonałam się, gdy po przedstawieniu razem z muzykami wyszedł na scenę, a krzyczące siedemnastolatki wyciągały do nich ręce z kasetami i czarno-białymi zdjęciami po autografy. Ten tłum piszczących dziewczyn uświadomił mi, że Ciechowski jest idolem pławiącym się w rozkoszy uwielbienia. Taki typ Paula McCartneya i Freddiego Mercury'ego jednocześnie. Czujesz ten klimat? Jakbym widziała aureolę wszystkich bogów muzyki jednocześnie. Wychowałam się na Rolling Stonesach, na Mercurym, na Doorsach, Animalsach i Beatlesach. To była moja ukochana muzyka.
Pamiętam, że chciałam do Grzegorza podejść, ale stał otoczony tłumem tych dziewcząt, a ja nie mogłam się przez nie przebić. I nawet nie chciałam, bo to byłoby śmieszne przeciskać się przez rozwrzeszczany tłum fanek. Nie miał prawa pomyśleć, że jestem jeszcze jedną z tego tłumu wielbicielek. Pomyślałam poza tym, że Ludew przecież zaanonsował moją obecność na spektaklu, dlaczego więc nikt na mnie nie czeka, nie wita i nie podprowadza do Grzegorza?Uważałaś się wtedy za gwiazdę? W końcu zagrałaś już w kilku filmach.
Nie, skądże, nie byłam żadną gwiazdą w kapeluszu i boa z pawich piór, wyglądałam jak ostra pankówa, ubrana w dzikie czarne stroje.
Jakiego Grzegorza wtedy zobaczyłaś na scenie Teatru Wielkiego?
Pewnego siebie chłopaka z grzywką. Cała Polska hodowała sobie wtedy takie same grzywki. Przystojnego, wysokiego, dobrze zbudowanego, ale nieważne było, jak wygląda. Miał ogromną siłę w sobie, osobowość, która narzucała innym szacunek dla niego, budziła nieśmiałość. Są tacy ludzie, przy których zawsze czujesz się niepewnie, zawsze się czujesz mniejsza. A na dodatek, gdy usłyszałam, jak śpiewa, miałam wrażenie, że na scenie znajduje się tygrys, dzikie zwierzę kipiące energią szykujące się do skoku. Poczułam się całkiem nierealnie. Ja, obyta z bardzo utalentowanymi ludźmi, znająca wielu artystów, przebywająca z nimi na co dzień, miałam ściśnięte gardło i zamiast zrobić krok do przodu, stałam na końcu tej masy wrzeszczących dziewcząt i patrzyłam na niego, jak rozdaje autografy. Widziałam, jak niektóre fanki go obejmują, całują, przytulają i najchętniej rozdzierałyby na nim odzież, żeby jej kawałek zachować jako relikwię. To było dla mnie jakieś szaleństwo, pomyślałam sobie, że kiedy on jest tak totalnie rozwibrowany emocjami, to nie mam po co podchodzić, bo nie będzie normalnej rozmowy ani skupienia, nie będę mogła z nim porozmawiać na poważnie. A przecież po to przyszłam. I przemknęło mi przez głowę, że ja tu nie pasuję i że to nie ten moment.
Ani nie ten człowiek?
W ogóle o nim nie myślałam jako o człowieku. Spodobał mi się – fajny chłopak – ale wydawał mi się kimś z innej planety, nie z mojego świata. Nie patrzyłam na niego jak na mężczyznę, z którym mogłoby mnie coś łączyć. Poza tym byłam wtedy bardzo zakochana w swoim mężu. Wiedziałam tylko, że zrobię wszystko, żeby on napisał dla mnie tę muzykę. To jego muzyka do mnie przemówiła. Po cichu wyszłam z teatru, w domu powiedziałam Józkowi, że świetny chłopak i świetna muzyka, ale on jest wokalistą, a nie grafikiem, i nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Ma swój zespół, który może zagrać to, co on napisze. Grzegorz wydał mi się zbyt gwiazdorski. Może nawet kapryśny. A ja szukałam kogoś oryginalnego, ale kto nie będzie mi narzucał swoich wizji artystycznych. Miałam przecież własną.
Chyba też życie zadecydowało za ciebie, bo wyjechałaś na kilka miesięcy do Nowego Jorku. Opowiedz o tym wyjeździe, bo kontakty, które tam nawiązałaś, były ważne potem i dla Grzegorza.
Wyjechałam, bo dostałam stypendium z Millennium Film Workshop. Przez pół roku przeżywałam wspaniałą amerykańską przygodę. Mieszkałam w przepięknym studiu artystycznym w East Village. Poznałam Yoko Ono, Davida Byrne’a i Basquiata. Całą masę świetnych artystów. Poznano mnie też z Andym Warholem na parę miesięcy przed jego śmiercią. Miałam niesamowite przeżycia, które mnie naładowały energią i bardzo wzmocniły psychicznie. Oderwałam się od polskiej zgrzebności. Przez kilka miesięcy mogłam odetchnąć światem do tej pory znanym tylko z filmów i książek. Przekonałam się, że on istnieje naprawdę, a ja znakomicie się z takimi sławami dogaduję. Nikt nie traktował mnie jak Kopciuszka zza żelaznej kurtyny, tylko jak pełnoprawną artystkę. W końcu zaprosiła mnie tam ciesząca się estymą instytucja. To była świetna rekomendacja. Ona gwarantowała, że automatycznie wchodziłam do tego środowiska, do tej galerii, do tego mieszkania i między tych ludzi. Przychodziły do mnie imienne zaproszenia na różnego rodzaju spotkania, imprezy i wieczory artystyczne. A zaczęło się od tego, że zauważono mnie na festiwalu filmowym w Berlinie, gdzie gościłam jako aktorka, choć pokazywano też tam mój film dokumentalny o sztuce. Zawsze brałam tam udział w segmencie filmów dokumentalnych. Jeździłam do Cannes i do Berlina bez względu na to, czy miałam tam swój film, czy nie. Po prostu musiałam tam być.
Pamiętam, że rok wcześniej w Berlinie podszedł do mnie Richard Ross – producent sztuki teatralnej „Tamara Łempicka”, nad którą miał pracować w teatrze w Los Angeles – i powiedział, że chce mi zaproponować tę rolę. Zaraz wyśle do mnie zaproszenie. I rzeczywiście je wysłał. Ale wtedy nie dostałam paszportu – generał Kiszczak nie chciał mi go wydać. Straciłam wielką szansę, nie pojechałam. A Tamarę Łempicką zagrała Anjelica Huston. Rok później byłam już mądrzejsza. Pisałam do biura paszportowego, że nie dając mi paszportu, kreują mój pomnik, chcą ze mnie zrobić męczennicę-bohaterkę. A przecież ja nie przygotowuję rewolucji, nie organizuję marszów głodowych, tylko robię filmy z wolnymi artystami. Czy to zagraża systemowi, czy on jest tak słaby, że mój wyjazd go zrujnuje i skompromituje? Pismo odniosło skutek – zostałam wezwana do Warszawy, gdzie Kiszczak wręczył mi paszport osobiście. Mogłam więc wreszcie jechać do Stanów. Lecz już nie zaproponowano mi żadnej roli w teatrze czy filmie. No, może gdybym zgodziła się udzielić do amerykańskiej prasy politycznego wywiadu, że jestem prześladowana, że chcę uciec zza żelaznej kurtyny… Ale to nie była ta rzeka, do której miałam ochotę wejść. Nie chciałam robić kariery jako polska dysydentka. Wydawało mi się to nieuczciwe, bo to nie ja zakładałam Solidarność czy KOR, chociaż z nimi współpracowałam.
Nie chciałaś zostać w Ameryce?
Może i tak, ale mój mąż, gdy napisałam w liście, żeby do mnie tam przyjechał, odpowiedział, że on nie nadaje się do życia w Ameryce, nie chce wyjechać i nigdy nie wyjedzie. Wiedziałam więc, że jeśli ja tam zostanę, to nasze małżeństwo się skończy. I tylko dlatego wróciłam, trzynastego maja zgodnie z przewidywaną datą przyjazdu, i oddałam paszport w terminie.
Po powrocie z Ameryki przechodziłam ulicą Nabielaka w Warszawie. Stała tam ciężarówka, willys 4 wheel drive, nigdy podobnej w Polsce nie widziałam, od razu się w niej na zabój zakochałam. Podszedł do niej facet z ręką i nogą w gipsie. Zaczepiłam go: „Bardzo bym chciała mieć ten samochód”. A on na to: „No to ja go pani sprzedam, bo jestem połamany i długo nie będę mógł prowadzić, a nie chcę, żeby on tutaj stał”. I kupiłam go w ciągu pięciu minut. Okazał się kompletnie zepsuty, więc wszystkie pieniądze władowałam w jego naprawę i rekonstrukcję. Mój mąż miał z pewnością o to pretensje. Opowiadam tę historyjkę, bo potem ta ciężarówka grała ważną rolę w życiu moim i Grzegorza, jeździłam nią między Łodzią a Warszawą, woziłam Grzegorza na koncerty.
Podczas pobytu w Stanach zapomniałam o filmie dyplomowym, o muzyce i Ciechowskim. W ogóle o nim nie myślałam. Chłonęłam Amerykę. Ale wróciłam i musiałam ten film dokończyć, żeby otrzymać dyplom ukończenia reżyserii. Po powrocie to była dla mnie najważniejsza sprawa do załatwienia. Zatelefonowałam więc do Andrzeja Ludewa, że chcę spotkać się z Grzegorzem Ciechowskim na służbową rozmowę. – No to przyjedź, mamy nagrania w Warszawie – odpowiedział. Podał mi adres studia na Wawrzyszewie.
Wszystko z tego dnia pamiętam w szczegółach, tak jakbym oglądała film klatka po klatce. Była zima, śnieg, pojechałam więc z Łodzi do Warszawy pociągiem, nie odważyłam się wsiąść w samochód. Z dworca wzięłam taksówkę. Pamiętam, że wesoło rozmawialiśmy z taksówkarzem, i ta rozmowa rozładowała mój stres i tremę, jaką miałam przed spotkaniem z Grzegorzem. Obawiałam się tego, jak mnie potraktuje i czy zgodzi się na współpracę ze mną. Bardzo mi zależało na tej muzyce. Dobra muzyka to przecież połowa sukcesu filmu. Weszłam do studia nagrań, gdzie oni już składali instrumenty, zobaczyłam go przez ogromną szybę. Był w T-shircie z krótkimi rękawami. Najpierw zobaczyłam więc jego piękne, naprawdę piękne ręce i niesamowicie długie palce. Zatrwożyło mnie to, co poczułam.Dlaczego?
Bo od razu zrobiło się niebezpiecznie. Zatrwożyło mnie, że w ogóle zauważyłam piękno jego rąk. Pomyślałam sobie w nagłym przeczuciu: szkoda, że to widzę. Szkoda, że jego ręce są tak piękne. A on spojrzał na mnie przez tę szybę, popatrzył, znieruchomiał na chwilę i wrócił do grania. Nie wstał, nie podszedł, żeby mnie przywitać, tylko usiadł znowu przy fortepianie. A przecież pracę już skończył, jego muzycy się pakowali i wychodzili. W powietrzu wisiało coś, czego nie umiem nazwać. Najlepsze chyba określenie to napięcie, jak przed nawałnicą. Cały świat się zatrzymał. I nagle Grzegorz zaczął grać jakąś szaloną muzykę.
Grał dla ciebie?
Tak, wiedziałam, że ten cudowny koncert daje tylko dla mnie, że to jest popis przede mną, coś w rodzaju tańca godowego. Jego muzycy opuścili już studio, a on nadal siedział przy swoim dużym elektronicznym pianinie Yamaha. Niby skończył, zaczął się podnosić, ale znowu na mnie popatrzył, z powrotem usiadł i grał dalej. To nie była jakaś konkretna muzyka konkretnego autora, on ją wymyślał dla mnie w tamtej chwili. Absolutnie spontanicznie.
To tak, jakby pisał dla mnie wiersz, malował obraz, śpiewał serenadę. Było w tej muzyce coś dzikiego, pierwotnego. Jak i w całej tej sytuacji. Czułam się tak, jakbym oglądała surrealistyczny film. Pomyślałam, że on ma w sobie dzikość serca i wielką drapieżność. To było w nim fascynujące. Słuchałam jego muzyki i waliło mi serce, ręce mi się trzęsły, pot spływał kroplami po plecach, tak jakby zagarnęła mnie wielka fala, która zwala człowieka z nóg. Nie wiedziałam, czy to ogień, czy woda, tajfun. To coś uderzyło we mnie z wielką siłą, zagarnął mnie żywioł. Jeszcze nie wiedziałam, że prawdziwe emocje dopiero nadejdą. Ja wtedy nic nie wiedziałam. Byłam zamknięta na miłość, na nowy związek, on nie wchodził w ogóle w rachubę, ale zawsze miałam ogromną pokorę wobec twórców, wobec talentu. Gdy widzę, że ktoś dostaje złoty medal, zawsze płaczę, nie mogę opanować łez, one same mi płyną z oczu. I wtedy też miałam mokre policzki. Z zachwytu, zauroczenia muzyką i Grzegorzem. Zagarnęła mnie wielka siła.
On widział, co się z tobą dzieje?
Nie wiem. Skończył grać, wyszedł do mnie. Przywitaliśmy się „na sztywnych rękach”, to znaczy podaliśmy sobie dłonie w robotniczo-żołnierski, biznesowy sposób. Jakbyśmy chcieli obronić się przed tym, co zdarzyło się przed chwilą. Chciałam mu pokazać, że jestem tutaj w innej sprawie, że przyszłam służbowo. Grał dla kobiety, ale ja usiłowałam tę kobietę w sobie unicestwić. Byłam filmowcem, potrzebowałam jego muzyki do filmu i pragnęłam, żeby on wyłącznie w ten sposób mnie postrzegał.
W czasie tej pierwszej rozmowy stworzyłam idiotycznie sztuczną atmosferę spotkania wielkiego amerykańskiego producenta i reżysera filmowego z kompozytorem. Sucho, konkretnie, nieludzko. Odcięłam się od image’u czarującej aktoreczki czy kobietki. Prawie w ogóle się nie uśmiechałam. Grzegorz potem opowiadał, że miałam taką minę, jakby mi ktoś przystawiał do skroni pistolet. Mówiłam do niego bardzo rzeczowo, że zrobiłam film, że chcę mu ten film pokazać i że chciałabym, żeby on napisał do niego muzykę. Zapytał mnie, czy widziałam go kiedykolwiek na scenie. Czy słyszałam, jak gra. Czy znam jego płyty. Odparłam, że byłam na koncercie. Był zdumiony, że nie podeszłam do niego i że on nie wiedział o mojej obecności na widowni. „Ludew mi mówił, że ktoś ma się ze mną spotkać, jakaś kobieta w sprawie muzyki, ale nie powiedział mi nic konkretnego, tylko że do spotkania dojdzie po koncercie Republiki. Myślałem, że tej pani coś wypadło i nie przyszła” – powiedział. Ja na to: „Stałam na końcu, przyglądałam ci się i nagle poczułam, że to nie jest ani ten moment, ani to miejsce, ani ta chwila, żebyśmy mogli spojrzeć sobie w oczy”. Wtedy mnie spytał: „A dzisiaj to jest właśnie ten moment?”. Wyczułam, że chce zrobić na mnie wrażenie. Więc zaczęłam się bronić i budować mur.
Jaki ci się wydał wtedy?
Poważny, zamknięty w sobie. Bardzo oszczędny w słowach, skupiony na rozmówcy, nie strzelał na boki oczami, nie starał mi się w ogóle przypodobać. Dał mi odczuć, że nie traktuje mnie jak fankę, tylko partnera artystycznego. Chociaż nic o mnie nie wiedział. Nie miał pojęcia, w jakich kręgach się obracam. Z jakimi ludźmi pracuję.
Opowiem tu zabawną historię, którą po latach Grzegorz mi zdradził. Tego samego dnia, kiedy mieliśmy się spotkać, wybierała się do niego Hania Bakuła. Oczywiście menedżer Andrzej Ludew ubawiony tymi wycieczkami kobiet przyszedł do studia i zapytał: „Grzegorz, chcesz na pożarcie plastyczkę czy aktorkę?”. Grzegorz odpowiedział: „Dawaj aktorkę”. No i dostał.
Wracam do naszego pierwszego spotkania. Byłam poważną żoną i matką, miałam córkę Matyldę. On miał żonę Jolę. Każde z nas miało swoje życie. Wiedziałam tylko, że chcę, żeby napisał tę muzykę i że powinniśmy to omówić w cztery oczy. Nie zamierzałam poznawać się z całą Republiką, zaprzyjaźniać się z jego muzykami. Miałam sprawę tylko do Grzegorza i ten wieczór chciałam spędzić jedynie z nim i z nim tylko rozmawiać. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam. A prawda była taka, że bałam się świadków. Żeby nie zauważyli iskier, jakie między nami przefruwały. Udawałam zresztą, że ich nie ma. Że sytuacja jest całkiem normalna.
Po nagraniu wsadził mnie w swojego czerwonego malucha i pojechaliśmy do centrum, do restauracji. Pytał, czy nie pojadę z nim do mieszkania, gdzie nocował u Andrzeja Ludewa, przy ulicy Goszczyńskiego, ale odmówiłam. Chociaż później odwiedzałam go tam wielokrotnie. Podczas tego pierwszego spotkania zaczęliśmy rozmawiać o bardzo wielu rzeczach. Grzegorz nie był gadatliwy, ale wtedy się otworzył. Fantastycznie nam się rozmawiało o muzyce, o sztuce. Wyczułam, że zrobiłam na nim wrażenie, zwłaszcza tym, że ludzi, których on znał z płyt czy zdjęć, ja spotkałam osobiście w Ameryce, poznałam ich życie prywatne i cały ten niesamowity świat, dla niego wtedy zamknięty.Leżą przede mną kalendarze. Nigdy do nich nie zaglądałam. Były gdzieś zagrzebane. Nie wszystkie znalazłam. Kilku lat mi brakuje. Wcześniej nie chciałam do nich zaglądać, wspominać. Rozdrapywać ran. Te moje lapidarne zapiski budzą wszystkie demony, odbijają nasze twarze, przywołują przyjaciół, którzy nas otaczali, detale, na które zwracałam uwagę, światło, które padało, zapachy i smaki... Przeżywam to jeszcze raz. Z lękiem zaraz otworzę pierwszy notes...
Nie da się wszystkiego ujawnić, bo są bliscy, a ranić ich nie wolno. Najważniejsze, że nie mam już negatywnych uczuć. To była piękna historia.
Małgorzata PotockaHanna Bakuła – malarka
Mirosław Bałka – artysta rzeźbiarz
Maciej Bednarkiewicz – prawnik, adwokat
Zofia Bigosowa – właścicielka pensjonatu w Zakopanem
Leszek Biolik – muzyk Republiki
Boris Blank – muzyk z zespołu Yello, partner muzyczny Dietera Meiera
Bocianówna – piosenkarka
Jaś i Honorata – Jan Borysewicz, wokalista Lady Pank i Honorata, jego żona
Inez Bosch – kostiumografka z Zurichu
Richard Boulez – Amerykanin mieszkający w Polsce, performer
Egon Bunne – reżyser
Jan Byrczek – biznesmen
Christo – artysta z Nowego Jorku
Wawrzon Chybowski – brat matki Małgorzaty Potockiej
Ola Ciechowska – siostra Grzegorza
Andrzej Dąbrowski – operator filmowy
Richard Demarco – dyrektor festiwalu sztuki w Edynburgu
Wojciech Długosz – biznesmen
Ula Dubińska – fanka
Wojciech Fibak – tenisista i kolekcjoner obrazów
Ryszard Fijałkowski – ambasador Polski w Paryżu, mąż Agnieszki Kossakowskiej
Wojciech Fortuna – sportowiec, mistrz olimpijski i świata z Sapporo w 1972 roku
Janusz Gazda – teoretyk filmu
Alinka Gorbatowska – siostra cioteczna Małgorzaty Potockiej, malarka
Anka Gorbatowska – siostra matki Małgorzaty Potockiej
Cornelia Grolimund – aktorka, modelka
Jola Grzęda – kostiumografka z Wrocławia
Andrzej Gutowski – producent filmowy, partner M.M. Potocka Production
Wojciech Has – reżyser
Aknin Herve – artysta z Francji
Wala Hoffman – żona reżysera Jerzego Hoffmana
Jan Hryniak – reżyser
Anka Iwaszkiewicz – kierownik produkcji M.M. Potocka Production
Kora Jackowska – wokalistka Maanamu
Lech Janerka – muzyk, wokalista
Monika Jaruzelska – stylistka, projektantka mody, córka generała Wojciecha Jaruzelskiego
Zdzisław Jaskuła – poeta z Łodzi
Joan Jonas – artystka wideo z Nowego Jorku
Janusz Józefowicz – choreograf
Ryszard Kalisz – adwokat, polityk
Krzysztof Kieślowski – reżyser, scenarzysta
Janusz Kijowski – reżyser
Witold Kirstein – stomatolog, mąż Ewy Sałackiej
Krzysztof Kłopotowski – teoretyk filmu
Joasia Kochańska (obecnie Zielewska) – fanka, przyjaciółka
Zofia Komedowa – żona kompozytora Krzysztofa Komedy
Liliana Komorowska – aktorka
Maria Kornatowska – teoretyk filmu
Natalia Koryncka – reżyserka
Jerzy Kosiński – pisarz
Agnieszka Kossakowska – pierwszy sopran Opery Warszawskiej
Nina Kowalewska – dziennikarka, menedżerka, szefowa wydawnictwa Harlequin
Andrzej Krakowski – reżyser
Ulf Krueger, „dr No” – muzyk z Hamburga
Zbigniew Krzywański – muzyk Republiki
Eryk Kulm – muzyk, perkusista
Jolanta Kwaśniewska – prawniczka, żona Aleksandra Kwaśniewskiego
Aleksander Kwaśniewski – dziennikarz, minister sportu, potem prezydent
Halina i Lucjan Kydryńscy – piosenkarka i znany dziennikarz muzyczny
Ola Laska – projektantka i scenografka
Bogusław Linda – aktor
Andrzej Ludew – pierwszy menedżer Republiki
Max i Maciejak (Maciejewski) – przyjaciele Grzegorza z Torunia
Tomasz Magierski – reżyser z Nowego Jorku
Krzysztof Materna – wtedy dyrektor ZPR
Dieter Meier – producent muzyczny i filmowy, lider zespołu Yello
Ania i Stefan Mendza – przyjaciele z Paryża
Robi Miller – operator filmowy
Dorota Morawska – graficzka
Andrzej Mroczek – dyrektor BWA w Lublinie, przyjaciel
Paweł „Siła” Mroziński – prawnik, ochroniarz Grzegorza Ciechowskiego
Mona Mur – piosenkarka z Berlina
Zbigniew Namysłowski – saksofonista jazzowy, kompozytor
Gianna Nannini – piosenkarka z Włoch
Piotr Nowicki – współwłaściciel SARP-u, kolekcjoner sztuki
Wiesław Ochman – wielki tenor operowy
Daniel Olbrychski – aktor
Elżbieta Olechowska – żona Tadeusza Zieleniewicza
Rafał Paczkowski – realizator nagrań Republiki
Renata Pajchel – artystka fotografik
Maciej Partyka – menedżer, Polskie Nagrania
Jolanta i Jacek Petryccy – operator filmowy i jego żona
Tomasz Pierchała – producent filmowy
Krzysztof Piesiewicz – prawnik, współautor scenariuszy z Krzysztofem Kieślowskim, polityk
Roman Polański – reżyser
Żenia Priwieziencew – aktor
Rod – profesor anglistyki na Uniwersytecie Łódzkim
Michael Roemer – menedżer zespołu Yello
Anda Rottenberg – teoretyk sztuki
Ewa i Andrzej Różyccy – fotograf i jego żona
Zbigniew Rybczyński – reżyser, zdobywca Oscara w 1983 roku za najlepszy krótkometrażowy film animowany
Zygmunt Rytka – fotograf
Lew Rywin – producent filmowy
Ewa Sałacka – aktorka
Stefan i Tomek Schabenbeckowie – reżyserzy, animacja filmowa
Dagmara Schroeder – chrzestna Matyldy Robakowskiej
Krzysztof Skarbek – artysta malarz z Wrocławia
Alina Skiba – reżyserka
Stanisław Soyka – wokalista jazzowy, kompozytor
Dorota Stalińska – aktorka
Tomasz Stańko – trębacz jazzowy, kompozytor
Ewa i Jacek Sylwinowie – producent muzyczny i jego żona
Maryna i Michał Szczepańscy – scenarzyści filmowi
Michał Szczerbic – producent filmowy
Krzysztof Ścierański – muzyk
Jerzy Tolak – menedżer Republiki
Michał Urbaniak – jazzman, kompozytor
Gabriela Walter – producentka filmowa z Berlina
Jakub Wdowicki – operator filmowy
Anna Wędrowska – fanka
Wierutek – pieszczotliwie o Weronice Ciechowskiej
Piotr Wojtowicz – operator filmowy
Andrzej Wyrozębski – operator filmowy
Janusz Zagrodzki – teoretyk sztuki, przyjaciel
Anna Zarzycka – artystka
Tadeusz Zieleniewicz – konserwator zabytków
Ziggy – żona Michaela Roemera
Iwona Ziułkowska – producentka filmowa
Staś Zybowski – muzyk, gitarzysta
Piotr Żelazny – kardiolog