- W empik go
Odczytanie Listy. Opowieści o warszawskich powstańcach Żydowskiej Organizacji Bojowej - ebook
Odczytanie Listy. Opowieści o warszawskich powstańcach Żydowskiej Organizacji Bojowej - ebook
Idealne uzupełnienie, a niejako kontynuacja książki „Ciągle po kole”. Zbiór ponad 300 biogramów – epitafiów żołnierzy Żydowskiej Organizacji Bojowej, oparty na Liście wysłanej w 1943 roku do Londynu przez przywódców tej organizacji, jako ślad pamięci po tych, którzy walczyli w powstaniu w getcie warszawskim. Marek Edelman w krótkim i przejmującym wstępie pisze: „Getto warszawskie nie ma cmentarza. Kości żołnierzy żydowskich są zmieszane z cegłami zburzonego miasta. Proch spalonych ciał zmieszany z ziemią. Nie ma grobów, nie ma kamiennych tablic. I nie ma człowieka z jego imieniem i nazwiskiem, z opowieścią najkrótszą, kim był i jak żył”. Hanka Grupińska tworzy taki cmentarz, miejsce pamięci ze słów. Zbiera historie, czy raczej ich okruchy, z których rekonstruuje fragmenty życia. Skrupulatność w zbieraniu faktów, uważność na każdy drobiazg, który odkrywa znacznie więcej – to wszystko sprawia, że czujemy oddech wielkiej literatury. Autorka zostawia bohaterom ich język, nie poprawia, nie tłumaczy, bo „język czasem, jak obraz, może pokazać, a nie wytłumaczyć czy objaśnić”.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8032-741-2 |
Rozmiar pliku: | 9,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kult śmierci w basenie Morza Śródziemnego istnieje od bardzo dawna. Piramidy egipskie, sarkofagi rzymskie, piękne cmentarze w zieleni, z kamieniami, na których wyryte nazwiska i imiona zmarłych. Często dopisane krótkie zdanie o ich życiu. Im więcej ów człowiek uczynił, tym dłuższy napis, okazalszy pomnik, bogatsza historia.
W Polsce żyjemy w kulcie dla niepodległości – składamy hołd tym, którzy walczyli za Kraj. I każdy z nich ma własne nazwisko, własne imię – oni żyją w naszej pamięci. Powstanie warszawskie: wielka kwatera brzozowych krzyży. Monte Cassino: tam, gdzie w jasnym słońcu ginęli żołnierze, tam mają dziś jasne kamienie z imionami, stopniem wojskowym, datą śmierci. I Katyń, i Starobielsk. Na Powązkach kolejne imiona, ranga wojskowa. I każdy z nich istnieje. Każde imię zostało zapisane.
Getto warszawskie nie ma cmentarza. Kości żołnierzy żydowskich są zmieszane z cegłami zburzonego miasta. Proch spalonych ciał zmieszany z ziemią. Nie ma grobów, nie ma kamiennych tablic. I nie ma człowieka z jego imieniem i nazwiskiem, z opowieścią najkrótszą, kim był i jak żył.
Anka Grupińska tworzy pomnik. Buduje pomnik dla każdego z nich, dla każdego żołnierza getta warszawskiego. I to jest cmentarz Żydowskiej Organizacji Bojowej. A ten cmentarz nie z zieleni, kwiatów, nie z kamieni. To cmentarz z liter, cmentarz ze słów o tamtych ludziach. I będzie taki cmentarz stał na półkach, i każdego dnia przypomni nam tych, którzy kamiennych grobów nie mają.
Marek Edelman, lipiec 2002Zapisywanie Zagłady
Relacje, świadectwa, paradokumenty, formy fabularyzowane. O Zagładzie pisze się wiele. I choć Holokaust wydaje się doświadczeniem niemożliwym do zapisania, zapisujemy Zagładę ciągle. Uwolnić się od tego zapisywania nie potrafimy. Szukamy nieistniejącej formy dla ponadludzkiej treści. Odnaleźć czyjąś śmierć, odgadnąć fragment cudzego losu – w strzępach i skrawkach różnych pamięci. I zanotować. Na kolejnym skrawku przetworzonej pamięci. Odnaleźć szczegół, który będzie nasz: czerwony sweter, dziewczyna z kawałkiem bułki na Waliców, sukienka w groszki, bony wycięte... Czytamy kolejny tekst w poszukiwaniu własnego szczegółu. A pomiędzy jest przestrzeń dla milczenia. Bez niej nie ma zapisania Zagłady. I chwilę potem ogarniamy na moment rzeczywistość nieprzedstawialną, i znowu rozumiemy tę niemą przestrzeń, bo za nią ukryty jest szczegół, dzięki któremu przez sekundę dotykamy świata wyobrażanego.
Marek Edelman mówi: było nas 220 powstańców. Historyk pisze: ŻOB liczył 450–500 członków. Nie wiadomo, ilu żołnierzy tworzyło armię Żydowskiej Organizacji Bojowej. Ilu ich było w styczniu 1943, a ilu w kwietniu 1943 roku. Wiadomo, że w nocy z 18 na 19 kwietnia do walki stanęły 22 grupy ŻOB-u. Przyjmuje się, że każda grupa liczyła około 12 bojowców. I jeszcze łączniczki i łącznicy, żydowscy i polscy, w getcie i poza murem. Wiadomo, że żobowców nie mogło być mniej niż 220 i nie było ich więcej niż 400. (W powstaniu walczyli też inni. Na przykład tak zwani dzicy. Jakoś uzbrojeni, działali pojedynczo albo w małych grupach, bronili się w bunkrach i ruinach. Były też grupki partyjne, które nie weszły do ŻOB-u; być może miały z nim jakiś kontakt. I druga formacja zbrojna: Żydowski Związek Wojskowy – żołnierze bitwy na placu Muranowskim. O nich wszystkich w tej książce nie piszę). Próbuję opowiedzieć o żołnierzach Żydowskiej Organizacji Bojowej, zrekonstruować armię, która nigdzie nie została spisana.
W czerwcu, a może w lipcu 1943 roku Celina Lubetkin, Antek Cukierman i Marek Edelman mieszkali w ukryciu przy ulicy Komitetowej 4. (U pani Stasi Kopikowej, która z sukcesem kryła swoje żydostwo i udawała „kapitanową” przed sąsiadami). Celina, Antek i Marek postanowili spisać imiona żobowców zamordowanych w powstaniu w getcie warszawskim. Odtwarzali z pamięci ich nazwiska. Bo przecież myśmy się wszyscy znali – mówił Marek Edelman. I podpisali zdaniem: „Lista niniejsza nie jest kompletna z powodu braku informacji o pozostałych członkach ŻOB-u”. Marek Edelman pamiętał, że spisali 220 nazwisk. Lista była przechowywana prawdopodobnie w mieszkaniu Józefa Saka i Tadka Borzykowskiego. Chyba Sak zaniósł ją na Żurawią, do Ignacego Samsonowicza. Bodaj w listopadzie 1943 Leon Feiner wysłał listę mikrofilmem do Londynu. Możliwe, że adresatami byli Emanuel Szerer i Ignacy Schwarzbart.
Odczytuję Listę londyńską żołnierzy Żydowskiej Organizacji Bojowej. 222 nazwiska (w numeracji jest pomyłka) i litera oznaczająca przynależność organizacyjną: D to Dror, B – Bund, Sz – Haszomer Hacair. Jeszcze w styczniu 1945 roku z Palestyny do Warszawy przyjechał Melech Neustadt. Siedzieli z Markiem, Antkiem i Kazikiem w hotelu Polonia. Neustadt miał przy sobie tę Listę londyńską. Wypytywał o tych, którzy zginęli. W 1946 napisał książkę Hurban begetto warsza, a w niej zanotował to, co usłyszał w Warszawie, i to, czego dowiedział się w Palestynie o kwietniowych powstańcach.
Potem Lista londyńska została zapomniana. Chyba w 2001 roku zapytałam Marka Edelmana, czy ktoś kiedyś zapisał nazwiska żobowców kwietniowych, powstańców warszawskich. I wtedy Marek Edelman przypomniał sobie, że listę spisaną na Komitetowej wysłali do Londynu. Kilka tygodni później przeglądałam papiery składowane od prawie sześćdziesięciu lat w kartonie, na którym ktoś napisał: „Żydzi”. Przywiozłam kopię Listy londyńskiej do Warszawy.
Próbuję ją odczytać na nowo. W 2022 roku – po raz kolejny. Bo ciągle odbieram listy pisane ręką i listy pisane klawiaturą, telefony z Polski i z zagranicy – a w nich: małe poprawki, uzupełnienia, sprostowania, strzępy nowych szczegółów. Lodzia Hamersztein (Hamersztajn) na przykład prosiła, żeby koniecznie poprawić adres kibucu powojennego przy Poznańskiej. Mieszkali pod 38, a nie pod 58. A Majus Nowogrodzki napisał, że trzeba w nowym wydaniu zaznaczyć, że Michał Klepfisz dostał Virtuti Militari, a kopia certyfikatu tego odznaczenia znajduje się w nowojorskim YIVO. A Gienia Pocalun napisała, że Niuta Tajtelbaum bardzo kochała zwierzęta.
Lista londyńska jest na pewno niekompletna. Nie ma na niej nazwisk wielu powstańców: nie ma tych, którzy przeżyli, i nie ma tych, którzy zginęli, a o których nie pamiętano. Jest też w jakimś sensie błędna: są na niej nazwiska tych, których w kwietniu, ani nawet w styczniu 1943 roku nie było już w getcie. (Jest grupa 12 chaluców, którzy zginęli w 1942 w Hrubieszowie. Są tam też imiona trzech żobowców krakowskich).
Moja lista także jest niekompletna, być może niepoprawna, również błędna. Spisałam 246 powstańców kwietniowych, 29 żydowskich i 13 polskich łączników ŻOB-u. Znalazłam 20 nazwisk żobowców zamordowanych w styczniu 1943 roku. Doliczyłam się 308 warszawskich żobowców żyjących w styczniu 1943 roku. 275 walczyło w powstaniu kwietniowym. 20 zginęło w akcji styczniowej. (Nie ma w tej książce opowieści o żobowcach aresztowanych, o żobowcach zamordowanych przed styczniem 1943). Ustaliłam, że 31 powstańców przeżyło powstanie i wojnę. Nie potrafię – zresztą to już chyba niemożliwe – stworzyć pełnej listy tamtych imion.
Zbieram strzępy, fragmenty najróżniejszych zapisków i z nich wyczytuję opowieści o przyjaźniach, o tęsknieniu do Erec Israel, o niedokończonych kochaniach, spisuję opowieści o umieraniu. Szukam szczegółu, przez który wyobrażam tamten świat. Chcę zachować jak najwięcej. Czasem nie znajduję nic – pozostaje tylko imię z Listy. Piszę trochę cudzymi, a trochę swoimi słowami. W żydowskich tekstach chłopak był jasny: nie blondyn, lecz właśnie jasny. Więc jasny jest w mojej książce Jurek Błones i jasny jest Zygmunt Frydrych. Niektóre określenia brzmią niezgrabnie: że w czasie rewizji znaleziono ludzi, że ktoś zbyt niebezpiecznie wyglądał albo miał bezpieczną urodę. Nie chciałam zgrabniej.
Za późno na taką książkę – mówił Marek Edelman w 2001 roku. Bo choć upierał się, że szczegół nie ma żadnego znaczenia – szczegół historyczny, a nie narracyjny – to chciał, żeby było prawdziwie, „bez haftowania”. Ale i dawniej nie można było prawdziwiej zapisać. Bo relacje – i te pierwsze, i te ostatnie – pełne są własnego pamiętania, pełne przeinaczeń i niepamięci. Czasem niechcący, a czasem świadomie tekst uczestnika czy świadka tworzy kolejną rzeczywistość. Marek Edelman twierdził, że nie ma prawdziwych relacji, bo wszystkie są „podkolorowane”. Mieszają się fakty, legendy, plączą krzywe pamięci.
I tak buduje się nasza pamięć historii. I tak nasza pamięć historii jest fałszowana. Dotarłam do opowieści o powstańcu imieniem Aleksander. Nie zapamiętano jego nazwiska. Jakiś historyk napisał, że Aleksander to prawdopodobnie Efraim Fondamiński. W jednej książce Fondamińskiemu przypisano pseudonim Aleksander. W następnej to imię się już nawet nie pojawia, pozostaje tylko przywódca pepeerowski w komendzie ŻOB-u Efraim Fondamiński. On nie miał nic wspólnego z Aleksandrem. Fondamiński nie istniał już w październiku 1942, musiał zginąć w Wielkiej Akcji. A Aleksander zginął w powstaniu na Miłej – twierdził Marek Edelman. Tak fałszuje się pamięć historii: zapomnianymi faktami, wymyślonymi opowieściami, wyobrażonymi uczuciami. Powstaje mit, który czasem, na chwilę, odzierany jest ze swojej archeologii.
Powstanie w getcie skończyło się 8, a może 10 maja – mówił Marek Edelman. Powstanie czynne trwało do 23 albo 24 kwietnia – twierdził Antek Cukierman. Powstanie skończyło się 28 kwietnia – opowiadał Kazik Ratajzer. Inna pamięć, bo inne doświadczenie, inne widzenie, a w konsekwencji – inna historia.
Albo inny przykład. Bronisław Mirski (Sławek Friedman) w 1951 roku opowiedział o swoich powstańczych doświadczeniach Bernardowi Markowi, zdał relację w Żydowskim Instytucie Historycznym. Bernard Mark był historykiem, dyrektorem ŻIH-u, działaczem PZPR-u i pisał swoją wersję przeszłych zdarzeń. Bronisław Mirski stwierdził, że miał w getcie kontakt z Sarą Żagiel. Jako że ona była lewicowa, Bernard Mark zapisał, że Mirski należał do grupy młodzieży komunistycznej. Po wielu latach kolejny historyk powtarza ten zapis. A Sławek Mirski w 2014 roku ze smutkiem mówił mi, że nigdy nie był komunistą. Tak fałszuje się historię.
*
„Lista poległych w obronie ghetta warszawskiego”, nazywana przeze mnie Listą londyńską, jest pierwszym źródłem dla opowieści o kwietniowych powstańcach z getta. Reprodukuję tę listę i dokładnie przepisuję. Potem ją porządkuję: dopisuję kolejne nazwiska powstańców styczniowych i kwietniowych, zaznaczam nazwiska tych, którzy znaleźli się na liście pomyłkowo, zapisuję nazwiska żydowskich i polskich łączników ŻOB-u. Liczę powstańców i opowiadam o nich. Podaję ich imiona, różne brzmienia, różnie zapisane: wiele imion i krótka opowieść. Czasem to tylko formuła: że imię zostało zapisane i że nie znalazłam żadnej wiadomości. Jest też w zapisie nazwisk i słów obcych jakaś zasada mimo pozornej niekonsekwencji. Jedne nazwiska odmieniam (piszę na przykład „Mittelmana”), drugich – nie, bo się ich nie odmieniało (jest więc grupa Heńka Kawe, a nie Kawego). Piszę, że ktoś należał do Frajhajtu, ale uczył się w szkole Tarbut.
Aleksander Edelman zapytał mnie w 2014 roku, dlaczego w książce nie ma biogramu Chawki Folman. Dlatego, że Chawki nie było w powstaniu – odpowiedziałam. (Aresztowano ją w grudniu 1942 roku). Ktoś pytał o Reginkę Justman. (Reginka była w Krakowie, a nie w Warszawie). Nie ma w tej książce opowieści o żobowcach aresztowanych, o żobowcach zamordowanych przed styczniem 1943. Nie ma też opowieści o żobowcach z innych gett. To moje odczytanie listy żobowców powstania w getcie warszawskim zostało autoryzowane przez Marka Edelmana. I mimo że niepozbawione ukrytych błędów, takim zapisem już pozostanie.
Pisałam Odczytanie Listy językiem, w jakim słyszałam, słyszę te opowieści. (Bo język czasem, jak obraz, może pokazać, a nie wytłumaczyć czy objaśnić). Słyszę, że „Marek Edelman ma prosty kręgosłup” i że „taka była moc słowa Abraszy”, i „Masza była w parze z Jakubkiem”, „ktoś dostał zapewnienie w szopie”, a ktoś inny „miał bezpieczny wygląd”. A jeśli piszę, że „był dumny, więc nadawał się na łącznika”, znaczy to, że wielu Żydów na łączników się nie nadawało, bo się bali; poza gettem jeszcze bardziej niż w getcie. „Leon Feiner umarł w łóżku”: w łóżku, a nie na kupie śmieci, nie w komorze gazowej, nawet nie na ulicy. Po prostu: umarł w łóżku. Cukierman zapisał, że Artsztajn mówił „żydowskim pełnym patosu i wykrzykników, ale że to był prawdziwy język”. Więc piszę, że Artsztajn mówił prawdziwym językiem – cokolwiek miałoby to znaczyć, jakkolwiek można by to odczytać. Niech decyduje słuchacz moich cudzych opowiadań.
W opowieściach o powstańcach nie ma żadnego faktu, zdarzenia, żadnej informacji, żadnego przymiotnika z potrzeby wymyślenia, dodania czy upiększenia. Wszystkie one są s k ą d ś wzięte. (Pochodzą z tekstów pisanych bądź z moich rozmów. Kiedyś Ala Margolis przedstawiła mnie swojej znajomej tak: Anka – od dwudziestu lat rozmawia z Żydami, którzy jeszcze żyją). I to „skądś” jest tu ważne, bo oznacza, że informacja ma swoje źródło, ale nie owo źródło jest istotne. W jakimś sensie jest ono nawet nieważne. Nieważne, bo nikt wiedzieć nie może, na ile wiarygodne. I nieważne, bo nie o źródła w pamięci, w pamiętaniu chodzi. Pamięć szybko dystansuje się wobec źródła, pamięć staje się autonomiczna i autonomiczne stają się opowieści o tamtej przeszłości.
Piszę: zapisano, zapamiętano, gdzieś zapisano; czasem piszę: wspomniał historyk. To taki sposób na powiedzenie, że informacja, którą podaję, istnieje poza źródłem – dokumentem. Że jakiś fakt, tym razem przeze mnie opowiedziany (zapisany), jest już poza weryfikacją. Że autorytet źródła tu już nie ma znaczenia. Usłyszawszy słowa Marka Edelmana, że „Masza to dobrze pamięta”, dzwoniłam do Maszy Putermilch. Zapisując jej pamięć, wymieniam Maszy imię. Często odwołuję się imiennie do moich wieloletnich rozmówców. Chciałam „wyrozmawiać” jak najwięcej z ich pamięci. Usłyszeć i zapisać. Wzięte z tych rozmów kawałki zdań, strzępy opowieści potem brzmiały mi w głowie. Zapisałam opowieści i opowiadania innych. Moja książka jest opowiadaniem cudzych (i trochę moich) opowiadań.
Hanka Grupińska
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------