- nowość
- W empik go
Odnaleźć niedźwiedzia - ebook
Odnaleźć niedźwiedzia - ebook
Sequel niezapomnianego Ostatniego niedźwiedzia.
April Wood wraca do domu po niesamowitej przygodzie, jaka spotkała ją na Niedźwiedziej Wyspie – przyjaźni z niedźwiedziem polarnym. Po ponad roku nie może przestać myśleć o swoim niezwykłym przyjacielu.
Któregoś dnia dziewczynka dowiaduje się, że na Svalbardzie, dokąd trafił jej niedźwiedź, zostało postrzelone zwierzę tego samego gatunku. April jest przekonana, że ucierpiał właśnie jej przyjaciel. Nie zastanawia się długo i postanawia nakłonić tatę na powrót na Svalbard. We dwójkę ruszają ku kolejnej przygodzie.
Podczas podróży April odkrywa jednak znacznie więcej, niż się spodziewała – małego niedźwiedzia polarnego, który potrzebuje pomocy. Aby go uratować, na wielkim, mroźnym i niebezpiecznym lodowym pustkowiu April musi stawić czoła naturze – ale i swoim największym lękom.
Oszałamiająca historia o przetrwaniu, miłości i nadziei zrodzonej z najmniejszych drobinek.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8387-359-6 |
Rozmiar pliku: | 5,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po dokładnie siedemnastu miesiącach od powrotu z Wyspy Niedźwiedziej April Wood siedziała po turecku w swoim ogrodzie, wsłuchując się w dźwięki ciszy. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież cisza nie wydaje z siebie żadnych dźwięków, ale April wiedziała, że to nieprawda.
Wiedziała, że cisza bywa bardzo wymowna – zwłaszcza, jeśli nauczyć się dobrze słuchać. Poza tym wolała przebywać na dworze niż w domu. Tu było o wiele milej.
Szczególnie ostatnimi czasy.
Kiedy April i jej ojciec po raz pierwszy wrócili z Arktyki, czuli się zupełnie, jakby wpadli do bardzo zimnego basenu. Nieustanny smog, ciągły hałas samochodów i motocykli, niekończący się smród spalin były dla nich prawdziwym szokiem. I ludzie. Mnóstwo ludzi, wszędzie. Zgiełk, gwar, krzątanina w każdej zatłoczonej minucie dnia.
To tato zdecydował, że przyspieszą przeprowadzkę nad morze. W ciągu miesiąca sprzedali swój wysoki i ponury miejski dom i znaleźli nowy, niedaleko babci Apples. Niekoniecznie był to dom, który April sama by wybrała. Numer trzydzieści cztery przy Stirling Road stał w rzędzie identycznych nowoczesnych budynków z czerwonej cegły – każdy z własnym zadbanym ogródkiem, przystrzyżonym trawnikiem i ze świeżo pomalowanym płotkiem. W przeciwieństwie do ich starego domu, a nawet drewnianej chaty na Wyspie Niedźwiedziej, ten budynek był pełen twardych, kanciastych narożników i nowiutkich błyszczących blatów. Brakowało w nim prawdziwego kominka, na którym można by opiekać racuszki – mieli jedynie elektryczne palenisko ze sztucznymi polanami, które po naciśnięciu guzika świeciły na czerwono. Ale tato wydawał się szczęśliwy. April od lat nie widziała go szczęśliwszego. Przypominał jej bezustannie, że teraz o wiele łatwiej będzie im utrzymać czystość. To jednak nie znaczyło, że miała zostać w środku, zwłaszcza w taki wieczór jak ten – kiedy zachodzące słońce powlekało niebo odcieniami złota, a wietrzyk szeptał między drzewami jak magiczna istota.
– Jak pięknie – powiedziała na głos.
Oto kolejna pamiątka z Arktyki: nawyk mówienia do siebie na głos. April nie uważała tego za coś dziwnego. Nie, dopóki inni nie zaczęli rzucać jej osobliwych spojrzeń.
Na szczęście był piątek, co oznaczało koniec szkoły aż do poniedziałku i mogła robić, co tylko chciała. Chodziła tam od zaledwie kilku miesięcy, ale wciąż czuła, że nie pasuje.
Sytuacji nie poprawiło to, że na jej prezentacji o trudnym położeniu niedźwiedzi polarnych – której przygotowanie zajęło wieki – większość klasy po prostu ziewała. Kiedy April próbowała ich obudzić swoim najlepszym rykiem (z którego była bardzo dumna), a potem zademonstrowała, jak potrafi wyczuć masło orzechowe z odległości ponad kilometra, zareagowali śmiechem i drwinami oraz chóralnymi odgłosami niedźwiedzi. Jakby to było nie dość żenujące, nauczyciel poprosił ją na bok i zasugerował, żeby w szkole unikała udawania zwierząt.
April próbowała wyjaśnić najuprzejmiej, jak umiała, że to nie było udawanie. Starała się uświadomić wszystkim problemy Arktyki – tak jak zachęcała ją Lisé z Instytutu Polarnego. Ale jej wysiłki poszły na marne. Od tego momentu była znana jako Niedźwiedziara i sądząc po towarzyszących temu chichotach, raczej nie przypuszczała, że to komplement.
Artykuł w lokalnej prasie również nie pomógł. Miejscowy reporter dowiedział się skądś o podróży April i jej ojca do Arktyki, a ponieważ nie miał akurat lepszych tematów, postanowił opisać ich historię. Tato miał opory – ale nie April. Skorzystała z okazji, ponieważ dzięki temu mogła powiedzieć wszystkim, jak bardzo niedźwiedzie polarne potrzebują ich pomocy. To była szansa, by ostrzec ludzi, jak szybko topnieje Arktyka! Lecz artykuł zawierał wiele błędów, w tym imię samej April. Jakby w czymkolwiek przypominała Alicję! A co gorsza, zamiast podkreślić, że to ona uratowała Niedźwiedzia, artykuł sugerował, że całą ciężką robotę wykonał kapitan statku.
April nie szukała uznania ani komplementów. Chciała tylko, by ktoś potraktował ją poważnie. Zwłaszcza teraz, gdy planecie kończył się czas.
– Gdybym naprawdę była Niedźwiedziarą – mruknęła – to ludzie by mnie słuchali! Wprowadzaliby zmiany!
Wrona siedząca na płocie zakrakała zgodnie. April westchnęła. Był luty i pomimo tego, że w ogrodzie wykiełkowała już garstka odważnych żonkili, w powietrzu wciąż czuło się przenikliwy ziąb. Bez wątpienia tato wkrótce ją zawoła – ciągle się bał, że dostanie hipotermii lub dopadnie ją inna śmiertelnie groźna przypadłość. Odkąd wrócili z Arktyki, nieustannie się o nią martwił i obawiał, że wpadnie w jakieś straszne kłopoty. Nawet teraz widziała przez kuchenne okno, jak jej szuka, co oznaczało, że zostało jej tylko parę minut.
Ostrożnie sięgnęła do kieszeni bluzy i wyjęła zdjęcie. Był to nie tylko najbezpieczniejszy schowek, ale co ważniejsze, dzięki temu fotka cały czas spoczywała tuż przy jej sercu. Większość ludzi zwykle nie nosi w kieszeniach takich zdjęć. Nie przedstawiało ono mamy ani taty, ani braci i sióstr czy babci i dziadka. Na fotografii widniała ona sama i dorosły niedźwiedź polarny – skuleni razem w ciasnym uścisku, który większość ludzi uznałoby za nieprawdopodobny. Był to najcenniejszy skarb April: portret jej i Niedźwiedzia. Zdjęcie zrobiono na nabrzeżu w Longyearbyen na Svalbardzie, a ich sylwetki na tle słońca tuliły się do siebie, gdy migawka aparatu uchwyciła ich ostatnie pożegnanie. Tak mocno przywarli do siebie, że trudno było dostrzec, gdzie kończy się niedźwiedź, a zaczyna dziewczynka. Nawet teraz April nie mogła patrzeć na to zdjęcie bez bolesnego ucisku w gardle.
– Witaj, Niedźwiedziu – wyszeptała, słysząc drżenie we własnym głosie.
April nie była pewna, jak dobrą pamięć mają niedźwiedzie polarne ani nawet, czy Niedźwiedź w ogóle ją pamięta. Na pewno nie w taki sam sposób, w jaki ona pamiętała jego. Nigdy, przenigdy go nie zapomni. Dopóki będzie żyła. A potem jeszcze przez bilion lat.
Bez wątpienia odnalazł się w nowym życiu. Tato powtarzał, że ona też powinna. I przecież próbowała. Każdego dnia starała się żyć tak, jak oczekiwali od niej tato, babcia Apples i wszyscy – zupełnie normalnym ludzkim życiem. Niektórym mogło to wystarczyć. Ale co jakiś czas nawiedzało ją wspomnienie – łaskotanie wąsów Niedźwiedzia na jej twarzy, nagły dotyk jego mokrego nosa i, najbardziej żywe ze wszystkich: ciepłe, czekoladowe oczy i to, w jaki sposób jego spojrzenie stapiało się z jej własnym.
– Tęsknię za tobą – powiedziała cicho, upewniając się, że tato nic nie usłyszy przez otwarte okno w kuchni. – Bardzo za tobą tęsknię.
Nie spodziewała się odpowiedzi. W końcu Arktyka była bardzo daleko, a April nie miała żadnych wieści o Niedźwiedziu od czasu ich pamiętnego ostatniego dnia. Niedźwiedź nie mógł pisać listów ani odbierać telefonów i był zbyt daleko, by usłyszała jego ryk. Miała jednak nadzieję, że znalazł nowych przyjaciół wśród niedźwiedzi polarnych, a może nawet partnerkę. Przede wszystkim miała nadzieję, że jest szczęśliwy.
– Bo po to przecież zabrałam cię z powrotem na Svalbard, prawda? – wyszeptała. – Chciałabym tylko… chciałabym wiedzieć, że nic ci nie jest.
April chłonęła ciszę, licząc, że gdzieś na nocnym niebie znajdzie odpowiedź, której tak bardzo pragnęła. Wytężyła słuch. Słyszała szept srebrnej brzozy, szczekanie psa dwie ulice dalej, odległe drżenie morza. Ale nie mogła usłyszeć…
– APRIL! – Tato otworzył tylne drzwi i na zewnątrz rozlała się kałuża ciepłego, żółtego światła. – Co ty tu robisz? Przeziębisz się na śmierć!
– Już idę – powiedziała, niechętnie wstając, a wieczorny spokój nagle prysł.
Wsunęła zdjęcie z powrotem do kieszeni na piersi i zapięła ją mocno. A potem, choć wrona nie przestawała krakać, weszła za ojcem do domu.