Odpływ - ebook
Odpływ - ebook
Nagroda Grand Continent za „wielką narrację europejską”.
W tej pięknej i sugestywnej prozie, jednocześnie instynktownej i bezlitosnej, Aroa Moreno Durán prowadzi nas przez prawie sto lat najnowszej historii Hiszpanii: horror wojny domowej, wykorzenienie czasu wygnania, lata ołowiu, puste domy, przegrane życia i dalej – od tajemnic przeszłości po ucieczkę przed przyszłością.
Czym jest pamięć o tym, czego nigdy nie wypowiedziano na głos?
Adirane wraca do rodzinnego domu w Kraju Basków w miasteczku nad ujściem rzeki. Chce zapisać ostatnie wspomnienia swojej babci Ruth, która była świadkiem tamtych wydarzeń. W Madrycie bez słowa wyjaśnienia zostawiła męża i pięcioletnią córeczkę. W domu mieszka także Adriana, jej matka. Nie rozmawiały ze sobą od lat.
Co to znaczy wychowywać dziecko i opiekować się bliską osobą w trzech bardzo odmiennych kontekstach historycznych i politycznych, na terytorium, gdzie panuje ciągłe napięcie? W rytmie i z siłą przypływów losy matek i córek splatają się w genealogię wstrząsaną rodzinnymi tajemnicami i konfliktami, które nie pozwalały im się zrozumieć.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07894-5 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
C’est la petite
(Ruth)
Jedliśmy tylko marmoladę porzeczkową i chleb, chleb i marmoladę porzeczkową. Rano, po południu, wieczorem. A jeśli dawali nam coś innego, to ja nie pamiętam. Teraz myślę, że musieli dawać nam coś innego, co nie? Sama nie wiem.
Prawie wszyscy mieliśmy gorączkę od szczepionek. Byliśmy we Francji, w Macau, przynajmniej dopóki nie zdecydowali, co zrobią z każdym z nas. Mieliśmy biegunkę i gorączkę przez ponad tydzień. Byliśmy armią dzieci, godnych pożałowania rekonwalescentów, zielonkawych wychudzonych widm w połowie drogi nie wiadomo gdzie. Setki chorych dzieci bez rodziców.
Tak, opiekowali się nami, oczywiście, że tak, ale byliśmy bardzo słabi. I mimo że zapewniali nam jedzenie i dach nad głową, to nie leczyło naszego smutku. Chociaż byliśmy mali, rozumieliśmy, co to znaczy być w niebezpieczeństwie i nastawialiśmy uszu na rozmowy w koszarach. Wiedzieliśmy, które miasta upadły. Że w Paryżu można było już zobaczyć Guernicę Picassa. Rok po tym, jak zaczęła się wojna, nastawili radio i słyszeliśmy, jak jeden z ministrów zagrzewa wojsko do walki. Wiedzieliśmy, że to coś bardzo szczególnego. I że jesteśmy bezpaństwowcami. Czego innego nie, ale byliśmy świadomi, że przywieźliśmy ze sobą pecha.
Czy ciała zmarłych dzieci odsyłano do domu? I jak? Nie mogę sobie przypomnieć.
Otarcia na kolanach nie zeszły mi przez ten czas, kiedy byliśmy w tych koszarach. Rana na ranie. Strupy jeden na drugim. Bawiliśmy się całymi dniami, bez odpoczynku. W chowanego, skakanie na skakance, w klasy, graliśmy w karty. Nauczyli nas, jak poruszać figurami szachowymi. Ale ja nie lubiłam siedzieć spokojnie i potykałam się o wystające płyty na patio. Amelia czesała mnie codziennie, grzebieniem szukając wszy, jak kazała jej matka.
Powoli napływali uchodźcy z innych miejsc. Także dorośli. Jakaś kobieta powiedziała nam, że widziała naszą matkę w kolejce na statek. Szukałyśmy jej z Amelią wszędzie. Patrzyłyśmy w twarze wszystkich przybyłych kobiet ubranych na czarno. Wtedy kobieta wskazała jakąś staruszkę. To ona.
Ale to nie była nasza matka. Była rybaczką, nawet do niej niepodobną. Ludzie tracili rozum. Potem powiedzieli nam, że mama wróciła do domu. Ale nikt nie wiedział nic ani o niej, ani o Matíasie.
Nie myślałam o przyszłości. Przyszłość nic nie znaczyła.
Kiedy masz niewiele lat, miesiąc zajmuje bardzo ważną część twojego życia. Przyszłość nadchodzi bardzo powoli. Nie było nocy, żeby Félix, chłopiec, który spał z nami, bo był sam i pochodził z naszej dzielnicy, nie wołał głośno swojej matki. Amelia, zajmująca nad nim łóżko, wyciągała rękę, głaskała go po plecach i mówiła: to tylko sen, śpij, to sen, ale wszyscy wiedzieliśmy, że nie uśnie aż do następnej nocy.
A najgorsze było to, że chłopak miał rację, to nie był zły sen. Rzeczywiste życie, to, co działo się, gdy otwieraliśmy oczy, polegało na tym, że mieszkaliśmy gdzieś w budynku wojskowym, że w naszym kraju była wojna, a nasi rodzice mogli być żywi albo martwi od jakiegoś czasu. A my mogliśmy się o tym nie dowiedzieć.
Byliśmy tam od miesiąca, kiedy po nas przyszli. Zawsze mieliśmy spakowany bagaż, żeby wyjechać, gdy nam każą. Nasza piątka, która trzymała się razem, schowała się za wielkim narożnym kredensem stojącym w kącie. Wiedzieliśmy, że gdzieś nas zabiorą, ale nie wiedzieliśmy dokąd.
Biedaki.
Chcieliśmy dalej być razem. Nie chcieliśmy rozłąki. Wiesz, jak mocno zaprzyjaźniają się dzieci. Ale nie byliśmy idiotami. Mówili Rosja. Mówili Moskwa. Mówili Armia Czerwona. I żadne z nas nie wiedziało, gdzie to jest. Ale brzmiało jak zimno, śnieg i sierociniec. Brzmiało jak jeszcze większy głód.
Żadne z nas nie miało więcej niż dwanaście lat. Postaw się na naszym miejscu, ty, mając dziesięć lat, nie chodziłaś sama nawet po chleb. Więc za tym kredensem chowaliśmy się cały dzień. Dopóki jeden z komisarzy nie zauważył, że mebel nie stoi dokładnie na swoim miejscu i go przesunął. I zobaczył nas trzęsących się ze zdenerwowania, ze strachu i ze śmiechu, że zrobiliśmy taki kawał. Potem płakaliśmy wszyscy. Félix też się zsikał i nie tylko.
Następnego dnia wsadzili nas do pociągu. Byliśmy ostatni. Kapitan powiedział: ci jadą do Moskwy, a ci do Belgii. W jednej grupie znalazła się Amelia, w drugiej ja. Amelia powiedziała, że tak nie może być, że nasza matka ją zabije, jeśli zostaniemy rozdzielone, i umieścili nas razem. Resztę wysłali do Rosji. A nas do Brukseli. Nie wiedzieliśmy też, gdzie jest Belgia. Słyszałam to słowo pierwszy raz w życiu.
Prawie o wszystkim myślałam pierwszy raz w życiu.
Teraz wydaje mi się, że o wszystkim myślę po raz ostatni.
Francuzi wychodzili na stacje, żeby zobaczyć, jak przejeżdżamy. Manger, manger. I dotykali ust złączonymi palcami, chcieli rzucić nam coś do jedzenia. Ale tak naprawdę chcieliśmy wody. Bardzo chciało nam się pić. To pamiętam. Okropnie wyschło mi w gardle.
Czy naprawdę chciało nam się pić?
Jechałyśmy, we dwie wtulając się w siebie, ale chłopcy wspinali się na siatki, na których kładło się walizki i na dach wagonu. Nie pamiętam nic z przekraczania granicy. Potem, w Brukseli, wsadzili nas do autokaru zmierzającego do Domu Hiszpańskiego. Nie wiem, ile było tam dzieci. W każdym razie bardzo dużo. My miałyśmy spać w domu monsieur Fernándeza, póki nikogo nam nie przydzielą. Złączył dwa łóżka i spaliśmy tam w wiele osób. Nareszcie mogliśmy się wykąpać i dobrze się wyspać. Byli dla nas mili.
Kilka dni później wyjęli ostatnie czyste ubrania, jakie nam zostały. Ja jak zawsze przedziałek pośrodku i grzywka, jak widzisz na zdjęciach. Byłam ładna. Zaprowadzili nas obie do domu, w którym miała zostać Amelia. Monsieur Fernández powiedział do mnie: Chcę, żebyś wiedziała, gdzie jest twoja siostra.
To było bolesne.
Do domu wiodły niewielkie schody. Monsieur Fernández zapukał do drzwi i otworzyła jakaś kobieta. Przyprowadziłem hiszpańską dziewczynkę, powiedział. I kobieta się uśmiechnęła. Moja siostra Amelia pokonała kilka schodków i stanęła przed nami. Rozglądała się wokół, a ja zobaczyłam, że łzy napływają jej do oczu. W tej chwili dziewczynka, zawsze będę ją pamiętać, ubrana na granatowo, z połową prawie białych włosów zaczesanych do tyłu, w lakierkach i podkolanówkach, szczuplutka w pasie, z szeroko rozstawionymi oczami, wyszła z domu i stanęła przed matką. Nie!, zaczęła krzyczeć, nie chcę ich tutaj, espagnols, dehors, nie, nie, nie. Moja siostra cofnęła się na schodach i musieliśmy ją podtrzymać. Delegat powiedział: nic się nie stało, zabiorę ją, proszę się nie martwić.
Przeklęta dziewczynka mogła pomyśleć wcześniej, zanim urządziła tę scenę. Ale nic lepszego nie mogło nam się przytrafić.
Domy tam są inne niż tutaj. Tam domy mają ogrody. A w ogrodach rosną drzewa, drzewa mają owoce, z których potem robi się ciasta, soki albo suszy się je i zatapia w czekoladzie. Wsie i miasteczka też nie są takie jak u nas. Ludzie kochają swoje miasta. Inaczej niż tutaj. Nie mówię, że tu nie kocha się ziemi. Gdzie tam, nie. To było niewielkie miasto, takie jak nasze, i mieli hutę i wydobywali węgiel. Więc ciągle miałyśmy przed oczami kominy.
Leżało na równinie na południu kraju. Châtelineau pochodzi od château, co znaczy zamek.
Przeszliśmy kawałek drogi i znaleźliśmy się na bardzo długiej ulicy. Monsieur Fernández zadzwonił do jakichś drzwi.
To pani dziewczynka, madame, powiedział, c’est la petite.
Kobieta zeszła po schodach i bardzo mocno mnie przytuliła. I się rozpłakała. Odetchnęłam słodkim zapachem jej białej bluzki. Zmoczyła mi włosy łzami.
Wyjaśnili jej, co przytrafiło się mojej siostrze w poprzednim domu, i Elise powiedziała, że przygarnie też Amelię. I tak zostałyśmy u niej obie.
Lepiej, jeśli na razie nie opowiem ci więcej. Na samo wspomnienie Elise...
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------