Odrobina magii - ebook
Odrobina magii - ebook
Czerwone dachy powolutku przykrywa śnieg. Księżyc zagląda do okien mieszkańcom. Oto Zosia, która właśnie straciła miłość swego życia i pragnie ją odzyskać. Oto Klara, tkwiąca w nieudanym związku. Tu zaś śpi Kosma, marzący o debiucie literackim. Pani Jadzia krząta się jeszcze w kuchni i zerka na telefon. Może syn wreszcie zadzwoni, może zapowie się na święta. A syn? Syn, który po sześciu latach nadal nie pogodził się ze śmiercią żony, pragnie tylko, aby matka zostawiła go w spokoju.
Wszyscy czegoś pragną, czegoś szukają. I wszyscy znajdą, jeśli tylko pozwolą, aby w ich życiu pojawiła się odrobina magii.
No tak, jest jeszcze kot. Kot też marzy. O czymś, co dałoby się zjeść, o ciepłym kąciku, gdzie mógłby po prostu spać i jeszcze… żeby to białe, mokre paskudztwo przestało wreszcie lecieć z nieba.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-359-7 |
Rozmiar pliku: | 922 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szary kot przeciągnął się, wyginając grzbiet w wysoki łuk. Staruszek z brodą, który zwykle go dokarmiał, jeszcze nie wyszedł z domu. Zwykle skoro świt dreptał do sklepu, a po powrocie zawsze miał dla swego czworonożnego przyjaciela jakiś smakowity kąsek. Jednak od początku grudnia kot widywał go rzadziej – co kilka dni, a w ostatnim tygodniu ani razu.
Nie ufał ludziom. Odkąd parę lat temu dwie dziewczynki, młodsza z czarnym warkoczem i starsza z burzą rudych loków, wrzuciły go do rzeki, unikał tych dwunożnych stworzeń. Ale mężczyzna z brodą był zupełnie inny: nie miał długich włosów, nie był hałaśliwy – no i często przynosił kotu coś smacznego. Kiedy nastawały chłody, zostawiał też uchylone okienko do blokowej piwnicy. Kot rzadko korzystał z tego zaproszenia; tylko gdy robiło się naprawdę bardzo zimno i mokro. A w tym roku okienko pozostało zamknięte.
Wreszcie zapadł wczesny grudniowy wieczór. Ulice były puste, jakby ludzi gdzieś wymiotło. Mężczyzna się nie pojawił, więc zrezygnowany kot powlókł się na wędrówkę ulicami miasteczka o nazwie Kornaty. Zwiedził kilka przydomowych ogródków, zajrzał na dziedziniec szkolny, potem przemknął pod kościelnym murem. Wreszcie udało mu się znaleźć spory karton, który ktoś wyrzucił za sklepem meblowym. Tektura była sucha i wydawała się ciepła. Kot wpełzł do płaskiego pudła i zwinął się w ciasny precelek, aby schronić się przed chłodem.
W domach, mieszkaniach i wynajętych pokoikach ludzie siadali właśnie do stołu albo już przy nim siedzieli, świętując Boże Narodzenie. W pięknej, urządzonej ze smakiem willi na przedmieściach Kornat młody mężczyzna o imieniu Kosma patrzył ponuro na grubą kopertę z pieniędzmi, którą jak co roku znalazł pod choinką. Po stokroć wolałby skromny upominek – choćby parę skarpetek albo niedrogą wodę po goleniu – coś, co dowodziłoby, że rodzice chcieli sprawić mu przyjemność, a nie po prostu pozbyć się kłopotu, dając pieniądze, żeby sam sobie kupił prezent. Wolałby też, aby rozmawiali, przekomarzali się albo nawet kłócili, zamiast w zupełnej ciszy spożywać kolację wigilijną zamówioną w firmie cateringowej.
W zupełnie innej części miasta, w niewielkim mieszkaniu na pierwszym piętrze czteropiętrowego bloku, podobnego do dwunastu innych bloków na osiedlu Piastowskim, przy stole zgromadziły się trzy osoby: babcia, dziadek i ich wnuczka, dziewczyna o imieniu Klara. Dziadek był wyraźnie nie w sosie, Klara wydawała się onieśmielona, natomiast babcia za wszelką cenę starała się rozładować atmosferę.
– Cieszę się, Klaruś, że nas odwiedziłaś. Życzę wam, kochani, wszystkiego, co sobie wymarzycie – powiedziała uroczyście, biorąc w palce opłatek. – Każde z nas teraz pomyśli sobie życzenie. Albo dwa. Albo nawet trzy.
Życzenie? Klara nie była pewna, o czym marzy. Może o tym, aby móc w cudowny sposób cofnąć czas o kilka lat – do tamtego pięknego okresu, kiedy rodzice byli razem, kiedy się kochali. Nie wiedziałaby, co zrobić, aby zapobiec rozpadowi rodziny, ale przynajmniej jeszcze przez parę chwil poczułaby, jak to jest być beztroskim dzieckiem, które czuje się najważniejsze na świecie dla tych dwóch osób: mamy i taty.
Ale to było nierealne marzenie, a Klara należała do ludzi, którzy twardo stąpają po ziemi. Więc co poza tym? Żeby udało się zdobyć zawód i potem zarobić na siebie. Tak po prostu.
Co do dziadka, pomyślał tylko, że chciałby mieć wreszcie święty spokój. I jeszcze może kogoś, kto od czasu do czasu zagrałby z nim w szachy.
Zaledwie trzysta metrów dalej, w innym bloku, starsza pani o pięknym, królewskim imieniu Jadwiga nalewała właśnie barszcz do bulionówek z motywem śnieżynek. Jej mąż czekał cierpliwie, aż żona przysunie jego wózek do stołu i nałoży mu pierogów. Z całego wigilijnego menu najbardziej kochał pierogi.
– Dzwoniłam jeszcze raz, ale nie odbiera – oznajmiła z żalem Jadwiga. – Ja tego nie rozumiem. Przecież z nami byłoby mu lepiej. Nikt nie powinien być sam w Wigilię. I pojadłby swoich ulubionych smakołyków.
– Może się upił – podpowiedział mąż. – I teraz śpi.
– Bój się Boga, Stefan, co ty opowiadasz! Pijaka z naszego syna robisz? Porządny człowiek nie upija się w taki wieczór, nawet z rozpaczy. Co najwyżej wypił piwo albo dwa, zawsze się robił senny po piwie. Na pewno piwo, o!
– Pewnie tak – zgodził się Stefan, patrząc łakomie na zrumienionego pierożka, który leżał na brzegu talerza. – No, Jadzia, dajże już ten opłatek, bo jedzenie obsycha.
Jadwiga westchnęła ciężko. Zwlekała z rozpoczęciem wieczerzy, ponieważ przez cały czas miała nadzieję, że ich syn Marek stanie w progu i powie: „Jednak przyjechałem, mamo”. Od czterech lat – od śmierci jego młodziutkiej żony – nie chciał spędzać z nimi świąt, a Jadwidze kroiło się serce, gdy myślała o jego samotności.
Święta powinny być białe, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Tymczasem – kiedy już wszyscy, którzy zerknęli przez okno, ujrzeli swoją pierwszą gwiazdkę – na niebo nad Kornatami wypełzła wielka stalowa chmura. Zaczął z niej kropić lodowaty, drobny deszcz.
Szary kot miauknął żałośnie, usłyszawszy stukanie kropel o ścianki kartonu. Jeszcze tylko tego brakowało.