Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Odrzania. Podróż po Ziemiach Odzyskanych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odrzania. Podróż po Ziemiach Odzyskanych - ebook

Nowa książka Zbigniewa Rokity, laureata Nagrody Literackiej „Nike” 2021

Włóczęgowski poemat reporterski autora Kajś.

To tu, na „Ziemiach Odzyskanych”, miało po wojnie miejsce jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń w dwudziestowiecznej historii Europy. To tu, w tych wszystkich Wrocławiach i Szczecinach, Polska stanęła przed jednym z największych cywilizacyjnych wyzwań – przemienieniem Niemiec w Polskę.

Ale wciąż widać szwy, którymi pozszywali Polski przedwojenną i powojenną. Wyłażą france. Bo tu, na „Odzyskanych”, jest jakoś inaczej. Uliczne tabliczki przypominają piastowskie drzewka genealogiczne, zewsząd wyzierają cegły o barwie wściekłej krwi, blokowiska lokowane na prawie niemieckim, wilhelmińskie gmachy otoczone przez parkingi niestrzeżone, a jednak płatne. Tutejsi Polacy często wciąż wahają się, czy już są stąd, czy jeszcze znikąd – a niektórzy dalej snują opowieść, którą ktoś ileś tam lat temu przerwał martwym już mieszkańcom ich kamienic.

I dlatego ja, kundel „Ziem Odzyskanych”, zlepiony z tutejszych i przyjezdnych, ruszyłem w tę dziwną podróż po „Odzyskanych”, po Poniemiecczyźnie, żeby to wszystko ujrzeć na własne oczy.

„Zbigniew Rokita jest prawdziwym odkrywcą Odrzanii – krainy, o której miałem nikłą wiedzę, mimo że wielokrotnie w niej byłem. Ta książka to fascynująca podróż w czasie i przestrzeni po ziemiach przyłączonych do Polski po 1945 roku. Pomysł, język, humor i w końcu absolutna miłość autora do Odrzanii sprawiły, że ja – rodowity Wiślanin – nie mogłem się oderwać od lektury. Niezwykle ważna książka, która może pomóc zrozumieć współczesną Polskę”.

- Jan Holoubek

“Niby znaliśmy to wszystko z lekcji historii – Ziemie Odzyskane, Uzyskane, Stracone – a jednak Rokita tak opowiada o powojennych losach polskich granic, że mam ochotę wołać: ach, Polska, cóż to za kraj? Kraj, do którego przyzwyczailiśmy się aż za bardzo, dlatego raz na jakiś czas ktoś musi nam go opowiedzieć na nowo. Rokita zadaje pytania, interpretuje i wątpi w taki sposób, że historiozofia staje się thrillerem i kryminałem, dramatem i komedią. Znakomita książka, i zawadiacka, i frasobliwa, i roztropna”.

- Małgorzata Rejmer

„Po II wojnie światowej Polska wchłonęła potężną część Niemiec. Rozpoczął się jeden z największych eksperymentów demograficznych w Europie XX wieku. Odrzania to wyznanie miłości Zbigniewa Rokity do ziemi i ludzi, którzy byli i ciągle są obiektem tego eksperymentu, fascynująca wyprawa w głąb świata odzyskanego, który pozostaje zagadką”.

- Dariusz Rosiak

„Zbiorowa pamięć i tożsamość to dynamiczne i różnorodne wymiary życia, pełne sprzeczności, paradoksów, konfliktów i cierpienia. Żeby je w tym całym powikłaniu i skomplikowaniu opisać – zwłaszcza dzisiaj, kiedy do doraźnych politycznych celów chętnie posługują się nimi różnej barwy populiści – potrzeba dużej wrażliwości i talentu. Zbigniew Rokita ma i jedno, i drugie. A co najważniejsze, ma także odwagę, żeby mierzyć się z najtrudniejszymi aspektami polskiej – i nie tylko polskiej – historii. Bardzo polecam”.

- Tomasz Stawiszyński

Kategoria: Reportaże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-9931-3
Rozmiar pliku: 9,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zbigniew Rokita jest prawdziwym odkrywcą Odrzanii – krainy, o której miałem nikłą wiedzę, mimo że wielokrotnie w niej byłem. Ta książka to fascynująca podróż w czasie i przestrzeni po ziemiach przyłączonych do Polski po 1945 roku. Pomysł, język, humor i w końcu absolutna miłość autora do Odrzanii sprawiły, że ja – rodowity Wiślanin – nie mogłem się oderwać od lektury. Niezwykle ważna książka, która może pomóc zrozumieć współczesną Polskę.

Jan Holoubek

Niby znaliśmy to wszystko z lekcji historii – Ziemie Odzyskane, Uzyskane, Stracone – a jednak Rokita tak opowiada o powojennych losach polskich granic, że mam ochotę wołać: _ach, cóż to za kraj – Polska?_ Kraj, do którego przyzwyczailiśmy się aż za bardzo, dlatego raz na jakiś czas ktoś musi nam go opowiedzieć na nowo. Rokita zadaje pytania, interpretuje i wątpi w taki sposób, że historiozofia staje się thrillerem i kryminałem, dramatem i komedią. Znakomita książka, i zawadiacka, i frasobliwa, i roztropna.

Małgorzata Rejmer

Po II wojnie światowej Polska wchłonęła potężną część Niemiec. Rozpoczął się jeden z największych eksperymentów demograficznych w Europie XX wieku. _Odrzania_ to wyznanie miłości Zbigniewa Rokity do ziemi i ludzi, którzy byli i ciągle są obiektem tego eksperymentu, fascynująca wyprawa w głąb świata odzyskanego, który pozostaje zagadką.

Dariusz Rosiak

Zbiorowa pamięć i tożsamość to dynamiczne i różnorodne wymiary życia, pełne sprzeczności, paradoksów, konfliktów i cierpienia. Żeby je w tym całym powikłaniu i skomplikowaniu opisać – zwłaszcza dzisiaj, kiedy do doraźnych celów politycznych chętnie wykorzystują je różnej barwy populiści – potrzeba dużej wrażliwości i talentu. Zbigniew Rokita ma i jedno, i drugie. A co najważniejsze, ma także odwagę, żeby mierzyć się z najtrudniejszymi aspektami polskiej – i nie tylko polskiej – historii. Bardzo polecam.

Tomasz Stawiszyński1.

Jest poniedziałek, początek maja, a ja stoję na peronie katowickiego dworca. Za późno wyszedłem i od Teatralnej musiałem już przyśpieszyć kroku, ale ostatecznie zdążyłem. Pociągu jeszcze nie ma, zaraz przyjedzie, a ja ruszę do tej dziwnej krainy, którą po 1945 roku nazwano Ziemiami Odzyskanymi*. Ja poniemieckie ziemie przyłączone do Polski po wojnie rzadziej nazywam Ziemiami Odzyskanymi, a częściej Polską odrzańską czy Odrzanią – nawet jeśli miasta takie jak Olsztyn czy Gdańsk wcale nad żadną Odrą nie leżą.

Do Polski odrzańskiej ciągnęło mnie, odkąd pamiętam. Pokochałem ją ja, kundel Ziem Odzyskanych, w którego żyłach płynie krew i autochtonów, i osadników. Będąc w niej, cieszyłem się jak wówczas, gdy w podstawówce drogę ze szkoły do domu, która zimą zajmowała dziesięć minut, wiosną pokonywaliśmy w minut trzydzieści. Gdy byłem w Polsce odrzańskiej, świat kręcił się dla mnie szybciej, było mnie więcej, tylko tam nieustannie czułem na sobie czyjś wzrok, jakby ktoś chciał mi coś powiedzieć, jakby rozsypywał okruszki, które miały ułożyć się w drogę. Czasem je znajdowałem, szedłem po tej ścieżce i wtedy zauważałem też swój własny, śląski świat – raz jego strzępy, raz całe połacie. Okruszkami były bluźniercza przeszłość tych ziem, poniemieckie napisy pod kruszejącym tynkiem, cegły o barwie wściekłej krwi, z których budowano tu szkoły i poczty, uliczne tabliczki upstrzone piastowskimi książętami, wyziera­jące zewsząd blizny apokalipsy roku czterdziestego piątego. Spotykałem też ludzi, którzy wahali się, czy już są stąd, czy jeszcze znikąd. To tu Polacy z pokolenia na pokolenie coraz rzadziej jeździli w listopadzie na groby do odległych województw, tracili przednio­językowe „l” i spokojnie wrastali. Niektórzy zaczęli nawet dalej snuć opowieść, którą ktoś ileś tam lat temu przerwał martwym już mieszkańcom ich kamienic, choć na opowieści te nie starczało miejsca w szkolnych podręcznikach.

To tu miało miejsce jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń w XX­-wiecznej historii Europy – zajęcie Ziem Odzyskanych i przemienienie Niemiec w Polskę. To tu – między Świnoujściem a Ełkiem, Szczecinem a Jelenią Górą – Polska stanęła przed jednym z największych wyzwań cywilizacyjnych w swojej najnowszej historii. To tu doszło też do jednego z największych eksperymentów demograficznych w dziejach ludzkości. I dlatego dziwię się, że nagłe zniknięcie stąd milionów Niemców i pojawienie się milionów Polaków uznaliśmy za najzwyklejszą rzecz pod słońcem, dziwię się, że zajęcie Odrzanii zajmuje w polskiej pamięci tak niewiele miejsca, że całych Ziem Odzyskanych nie ogłoszono ósmym cudem świata.

Urodziłem się w Gliwicach, na samym skraju Ziem Odzyskanych, ale pokochałem je całe. Latami jeździłem po nich i cieszyłem się jak głupi. To tu najłatwiej zauważałem szwy, którymi Polski pozszywano, a które na złość zszywającym nie chciały się wchłonąć. Wyłaziły france. Z tymi Odzyskanymi to była dziwna historia. Gdy tak jeździłem, to z jednej strony wszystko wska­zywało na to, że po wojnie Rzeczpospolita, przy­łączywszy do siebie niemieckie ziemie, rzeczywiście przetrawiła tak ogromny kęs Niemiec, że się nim nie udławiła, że na Polsce bruzdy nowych granic naprawdę goją się jak na psie. Ale z drugiej strony nie mogłem dać wiary, że przeszczep Ziem Od­zyskanych do reszty Polski przyjął się ot tak łatwo, że cały kraj, w którym żyję, jest taki sam.

Tę resztę Polski – tę Polskę­-Polskę – czasem nazywałem Polską wiślańską, a czasem Wiślanią. Wiślanią nazwałem Płock, Kraków, Poznań, wszystkie ziemie, które leżały w Polsce co najmniej od początku świata i leżą w niej do dzisiaj.

O, jest, pociąg wjeżdża na peron. Zarzucam plecak i gramolę się do środka. Dziś zaczynam pisać tę książkę. Ruszam w długą podróż po Odrzanii. Chcę się dowiedzieć, jakie były losy milionów osadników, którzy przyjechali do tej krainy, przyjechali do tych, którzy już tu byli, do ludzi takich jak moi przodkowie – Else i Hans Hajokowie.

Chcę się też dowiedzieć, czy Odrzania rzeczywiście istnieje.

2.

Nie wiem, czy ktoś we współczesnej historii był tak bardzo pokonany, jak w czterdziestym piątym pokonani są Niemcy. Ich Führer najpierw ogłasza te swoje festungi, potem ogłasza Festung Deutschland, a w głodującym Berlinie krąży dowcip, że „wojna się skończy, gdy Göring wejdzie w spodnie Goebbelsa”. Wreszcie nawet Hitler ma tego wszystkiego po dziurki w nosie, postanawia, że Rzesza poradzi sobie jakoś bez niego, życie odbiera sobie on i jego świeżo upieczona żona Eva. Na podróż poślubną państwo Hitlerowie jadą do piekła, Hitler woli schronić się w śmierci, w śmierci jest najbezpieczniej, a każdy kolejny dzień wprowadzania w życie jego _Mein Kampf_ wzmaga nienawiść do Niemców. A ja, nie powiem, nie raz, nie dwa wyobrażałem sobie, co zrobiliby z Hitlerem Sowieci, gdyby wpadł w ich ręce żywy. Hitler pewnie też to sobie wyobrażał.Hitler umiera i wszystko staje się możliwe. W XX­-wiecz­­­nej Europie są trzy momenty, gdy marzy się więcej niż zazwyczaj. To jedne z tych rzadkich chwil, gdy fantaści stają się strategami, filozofowie prezydentami, a szaleńcy generałami. Chwile te trwają krótko i następują po trzech największych wojnach stulecia: po I wojnie, II wojnie oraz wojnie zimnej.

W roku 1945 Europa nabiera kształtów po kolejnym już samobójstwie, które w ostatnim czasie popełniła. Żaden inny zakątek świata nie jest tak zniszczony przez II wojnę światową jak ona. Zwycięzcy puszczają wodze fantazji i opowiadają sobie, co poczną z przegranymi. Współcześni chcą poradzić coś na to, że przez ostatnich kilkadziesiąt lat według kolejnych wywoływanych przez Niemcy wojen mogli regulować zegarki.

Padają najrozmaitsze pomysły. Jedni proponują pozbawienie Niemiec przemysłu i zamienienie ich w wielką ziemię orną. Inni chcą reslawizacji Niemiec – nie wiem, co to oznacza, ale raczej nie wróży Niemcom niczego dobrego. Są i tacy, którzy chcieliby zetrzeć Niemcy z powierzchni ziemi, ale ich sny się nie ziszczają i do dziś nie powstała granica polsko­-francuska. Wielu życzy sobie rozpadu Niemiec na kilka, kilkadziesiąt mniejszych państewek. Być może zauważają prawidłowość, że jedne wielkie Niemcy częściej podpalają świat niż wiele małych niemieckich kraików. Dziś pomysł likwidacji niemieckiej państwo­wości wydaje się absurdalny, ale wówczas taki wydawać się wcale nie musiał. Niemcy w 1945 roku wciąż są tworem młodym. Jako jedno państwo nie istniały od niepamiętnych czasów, może nigdy takiego państwa nie było, aż w 1871 roku Prusy ostatecznie wygrały z Austrią walkę o to, kto zjednoczy Niemcy. W czterdziestym piątym Niemcy mają więc ledwie siedemdziesiąt cztery lata i gołąbkowi staruszkowie dobrze pamiętają świat bez zjednoczonych Niemiec. Siedem­dziesiąt cztery lata nie gwarantują wieczności, siedemdzie­siąt cztery lata to tyle, ile upłynęło od rewolucji bolszewickiej do upadku Związku Sowieckiego.

Na razie ogryzek, który zostaje z nazistowskiego imperium, alianci dzielą na cztery strefy okupacyjne: francuską, brytyjską, amerykańską i sowiecką. Ta ostatnia już niebawem zmieni się w NRD, a pozostałe w RFN. Austrię alianci też dzielą, ale dziesięć lat później w zamian za trwającą do dziś wieczystą neutralność odzyska ona niepodległość, a sowieccy żołnierze zrobią tam coś, co w historii robili stosunkowo rzadko – dobrowolnie wyniosą się z jej terytorium. Alianci Austrię uznają – bardziej lub mniej słusznie – za pierwszą ofiarę nazizmu. Takie szczęście mogło przydarzyć się tylko narodowi, który zdołał wmówić światu, że Niemiec Beethoven był Austriakiem, a Austriak Hitler Niemcem.

3.

Polszczyzna skonstruowana jest w taki sposób, że w zdaniu: „Niemcom należy się kara” nie wiadomo, czy dopełnienie „Niemcom” odnosi się do narodu, czy państwowych władz, w polszczyźnie Niemcy­-kraj i Niemcy­-naród łatwo zlewają się w jedno. I po polsku musieli myśleć alianci, bo za nazizm ukarać zamierzają nie tylko nazistowskie władze, ale wszystkich Niemców. Euro­pejczycy myślą, jak wyegzorcyzmować z Niemców Niemców, jak wykastrować ich z niemieckości, tak aby w najbliższym czasie nie próbowali po raz kolejny zapanować nad planetą. Wiele osób ma do nich stosunek zoologiczny, a po wojnie słowo „niemiec” w polskich gazetach zapisuje się małą literą.

Polacy uważają się za tej wojny zwycięzców i dlatego planują przyszłość Europy. Polacy jednak jeszcze nie wiedzą, że najbliższe dekady więcej dobrobytu przyniosą mieszkańcom Monachium i Dortmundu niż Warszawy i Krakowa.

Polacy przyszłości Niemiec nie wymyślą, a szczerze powiedziawszy, zbyt wielkiego wpływu nie mają nawet na własną. W Europie Wschodniej nie powstaje taka pustka jak ćwierć wieku wcześniej, nie roz­pocznie się tu kolejna wschodnioeuropejska wojna domowa, w której po wojnie imperiów dogrywkę urządzą sobie narody. I dlatego o ile po I wojnie światowej Polacy mieli spory wpływ na kształt swoich granic, o tyle po II wojnie wpływu mieli niewiele. Tyle dobrego, że Stalin nie decyduje się włączyć Polski do Związku Sowieckiego jako siedemnastej republiki, bo historia uczy, że stolicę lepiej mieć w Warszawie niż w Mosk­wie. Stalin pozostawia Polsce niezależność, ale głównie na papierze. Stalin wprawia też Polskę w ruch, w jego dłoniach Polska staje się gniotliwa, Stalin nadaje jej nowy kształt.

Polskie elity już dawno zdały sobie sprawę, że powrotu do granic sprzed września 1939 roku nie będzie. Początkowo chcą utrzymania na wschodzie granicy przed­wojennej, ale to się nie uda. Już na początku wojny Związek Radziecki wchłania polskie Kresy. Od Polski odpadają najważniejsze, obok Krakowa i Warszawy, dla polskiej wyobraźni miasta – Lwów i Wilno. Ciekaw jestem, czy kiedykolwiek w dziejach kraj, który jednak teoretycznie należał do obozu zwycięzców, stracił tak wiele ziem jak Polska.

Z kolei na kierunkach zachodnim i północnym polskie władze na uchodźstwie chcą powiększenia terytorium Polski, ale chcą mniej, niż Stalin zamierza im dać. Sowieci trykają Polskę w lewy bok, aby ustąpiła im miejsca, na mapie przesunęła się w lewo, by mniej było jej na wschodzie, a więcej na zachodzie. Stalin wie, że Polska będzie jego strefą wpływów, stąd im dalej Polska będzie sięgać na zachód, tym dalej na zachód sięgać będzie sowiecka strefa wpływów. Polska przesunie się na zachód, a ja nawet policzyłem kiedyś, ile razy jeszcze należało­by w ten sposób Polskę przesunąć, żeby dopełzła do oceanu. Chyba pięć czy dziewięć, nie pamiętam, muszę policzyć znowu.

Polskie władze długo nie życzą sobie tak wielkich ziem niemieckich być może dlatego, że nie mieści się im w głowie to, co dla mnie jest oczywistością – że Polskę od Berlina może, jak obecnie, dzielić pięćdziesiąt kilometrów. Mnie nie mieści się natomiast w głowie, dlaczego polski rząd przez jakiś czas nie chce zdobyczy wojennej w postaci rozleg­łych ziem wschodnich Niemiec, i jestem zaskoczony, gdy trafiam na wypowiedzi kolejnych premierów na uchodźstwie, którzy oświadczają: „Nie chcemy Wrocławia ani Szczecina”. Polskie władze, po pierwsze, wciąż wierzą, że Lwów i Wilno będą polskie, a po drugie, obawiają się, że Polska Niemcami się udławi, że jeśli za dużo poniemieckich ziem dostanie, to w końcu się pod własnym ciężarem załamie. To chyba trochę tak jak po I wojnie światowej – wówczas Polska mogłaby się bardziej nachapać, z łatwością iść na wschód jeszcze dalej, poszerzyć się o taki choćby Mińsk, ale Polska rozsądnie jednak tego nie zrobiła, bo wiedziała, że to za dużo.

Szukam kogoś, kogo będę mógł o to wypytać. Myślę o tym, jadąc po Wrocławiu tramwajem numer 4 w kierunku Biskupina. Dzwonię do Sebastiana Rosenbauma, śląskiego historyka, którego zastaję fedrującego akurat w zabrzańskiej bibliotece.

– Najlepiej pogadaj we Wrocławiu z Grzegorzem Straucholdem, on wszystko wie. Poza tym niedługo idzie na emeryturę, to już nie będzie owijał w bawełnę.

Dobrze, idę do Straucholda. To znakomity wrocławski historyk; i tak ostatnie tygodnie spędziłem na czytaniu jego książek. Badając Odzyskane, rozszczepił chyba wszystkie tutejsze atomy, a na potwierdzenie tej intuicji po naszym spotkaniu wyśle mi jeszcze książkę, która niespodziewanie okaże się fascynująca, a której jest współtwórcą: _Jabłka zaś ziemne, a po teraźniejszemu kartofle. Znaczenie ziemniaka w Europie i na ziemiach polskich ze szczególnym uwzględnieniem Dolnego Śląska w kontekście historii i teraźniejszości._

Dzwonię do Straucholda, a ten zaprasza mnie na rozmowę, podaje adres: Szajnochy 7. Okazuje się, że to ten piękny, gotycki budynek, na który codziennie patrzę z mojego tymczasowego lokum we wrocławskim Zaułku Solnym, a który, prawdę powiedziawszy, myślałem, że od dawna stoi opuszczony.

– Polski rząd na emigracji żadnej wymiany ziem na wschodzie na tak wielkie ziemie na zachodzie nie chciał, dopóki myślano, że uda się zachować te na wschodzie – mówi Strauchold.

– A długo tak rząd emigracyjny myślał?

– Długo. Do lata 1944 roku nie wiedziano, że alianci już dawno zdecydowali o przekazaniu Sowietom Wilna i Lwowa. Podczas powstania warszawskiego nie jest już tajemnicą, że Kresy przepadły.

W 1941 roku Roosevelt i Churchill zawarli pakt ze Stalinem i szybko zdali sobie sprawę, że po wojnie Moskwa będzie się domagała polskich ziem. Ostatecznie przypieczętowano to dwa lata później w Teheranie.

– Dlaczego Polacy nie żądali więcej ziem na zachodzie, gdy wiedzieli już, że na wschodzie zostaną okrojeni?

– Po pierwsze, skąd mieliśmy wziąć ludzi do obsadzenia i zagospodarowania poniemieckich ziem? Na tzw. Ziemiach Odzyskanych przed wojną żyło kilka milionów Niemców, nie mieliśmy tylu osadników – z Kresów przybyły niecałe dwa miliony, poza tym Polska straciła miliony obywateli podczas wojny. Po drugie, rząd na uchodźstwie bał się brać ziemię z taką ogromną mniejszością niemiecką. Nawet Roman Dmowski podczas konferencji wersalskiej nie zabiegał o Dolny Śląsk, bo nie chciał popełnić błędu, który popełniła Czechosłowacja, przyłączając zamieszkany przez Niemców tzw. Kraj Sudetów.

Strauchold wyjaśnia mi, że na początku czterdziestego piątego, gdy Armia Czerwona przekracza granicę późniejszych Ziem Odzyskanych, rząd na uchodźstwie już również chce przyłączenia Wrocławia i Szczeci­na oraz granicy wysuniętej kosztem Niemiec daleko na zachód. Sprawa kształtu granicy polsko­-niemieckiej będzie zresztą jedyną sprawą, co do której polskie władze w Londynie i w Warszawie będą tak zgodne. Nie ma to jednak już większego znaczenia, bo większego znaczenia nie ma już sam rząd na uchodźstwie.

A stalinowskie granice Polski mają wiele uroku. Po wojnie polsko­-niemiecka granica skraca się 4-krotnie, co oznacza 1,5 tysiąca kilometrów mniej granicy do obrony. Wyprostowała się i biegnie już tylko z jednej strony, a nie jak do niedawna – z trzech. Polska nie ma już kształtu kleksa, teraz ma kształt zbliżony do koła, kształt, pod­powiadają stratedzy, optymalny. Polskie granice prezentują się znacznie lepiej, Polska granice ma śliczne.

W Poczdamie krótko po pokonaniu Niemiec spotykają się przywódcy trzech zwycięskich mocarstw, żeby jeszcze trochę na ten temat porozmawiać. Czytam układ poczdamski i co rusz zauważam punkty, które wciąż czekają na realizację – na przykład w rozdziale czwartym, punkt piętnasty, podpunkt drugi: „Średnia stopa życia w Niemczech nie może przekraczać średniej stopy życia w krajach europejskich (nie licząc Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego)”. Mnie jednak najbardziej interesuje rozdział dziewiąty, poświęcony Polsce. Sprawdzam, jak dokładnie brzmi zapis o polskiej granicy zachodniej. Znajduję: „Ostateczne wyznaczenie polskiej granicy zachodniej powinno poczekać do czasu ogłoszenia traktatu pokojowego”. I dalej: „Dawne niemieckie terytoria na wschód od linii biegnącej od Bałtyku na zachód od Świnoujścia, wzdłuż Odry i Nysy do grani­cy czechosłowackiej, włączając część Prus Wschodnich nie będącą pod administracją Związku Sowieckiego (…) i włączając dawne Wolne Miasto Gdańsk, powinny znaleźć się pod administracją państwa polskiego”.

Nie rozumiem, co to znaczy „pod administracją”, nie rozumiem, czy te ziemie ostatecznie Polsce przyznano, czy ich nie przyznano. Dopytam o to Straucholda.

– Powiem panu tak: dobrze, że po II wojnie światowej do żadnej konferencji pokojowej na wzór wersalskiej nie doszło – mówi mi.

– Dlaczego?

– Bo mogliśmy te ziemie stracić. Sowieci mogli je przehandlować. I mogliśmy zostać małym państewkiem bez Kresów i bez Ziem Odzyskanych. Układ poczdamski nie włączał ziem poniemieckich w granice Polski, a tylko przekazywał pod polską administrację, ale co to znaczy być pod polską administracją?

– Właśnie tego chciałbym się od pana dowiedzieć.

– Nie wiadomo, to potwór językowy.

– Panie Grzegorzu, a może Polsce się ta wymiana terytoriów opłacała?

– W jakim sensie? Gospodarczym? Ależ oczywiście, że się opłacała. Na wschodzie zostawiliśmy trochę ropy, węgla i kilka miast. A co zyskaliśmy? Port szczeciński, Odrę, zurbanizowane terytoria czy niezniszczone zagłębie noworudzko­-wałbrzyskie – mówi mi Strauchold.

Porównuję sobie wielkość miast straconych i zyskanych. W 1939 roku wynosiła ona w przybliżeniu dla największych miast straconych: Lwów – 320 tysięcy, Wilno – 210 tysięcy, Stanisławów – 65 tysięcy, a dla miast uzyskanych: Wrocław – 630 tysięcy, Szczecin – 380 tysięcy, Gdańsk – 250 tysięcy.

– No dobrze, a czy to wszystko mogło się nie udać?

– Co?

– Zagospodarowanie Ziem Odzyskanych, tak jak straszyli Anglosasi? Polska mogła ponieść tu porażkę?

– Proszę pana, oczywiście, że mogło się nie udać.4.

Na początku II wojny doszło do niemiecko­-sowieckiego, czwartego rozbioru Polski, a teraz, na jej końcu, dochodzi do drugiego w XX wieku rozbioru Niemiec. Najbardziej pożywi się na nim Polska. Po obu wojnach światowych Niemcy się kurczą (powojenny RFN jest 2-krotnie mniejszy od Cesarstwa Niemieckiego, a licząc z koloniami – 9-krotnie). To Polsce przypadają największe zdobycze. Na Ziemiach Odzyskanych zmieściłoby się:

– pięć Izraeli;

– albo Dania, Holandia i niemal cała Belgia;

– albo Czechy i Macedonia;

– albo Irlandia, Słowenia i Czarnogóra.

Bardzo dużo by się tam zmieściło, bo to bardzo duże terytorium – Ziemie Odzyskane to jedna trzecia dzisiejszej Polski.

Wraz z ich przyłączeniem rozpoczyna się też najdłuższy w dziejach Polski okres, gdy ma ona z grubsza te same granice i gdy wewnątrz nich nie toczy się wojna.

5.

Stalin obiecał Churchillowi i Rooseveltowi, że przy­łączy tylko te polskie ziemie, na których nie ma Polaków, dlate­go teraz musi co prędzej wykarczować Po­laków z Litwy, Białorusi i Ukrainy. To do tych trzech sowiec­kich prowincji trafiają Kresy.

Sowieci ogłaszają: „Można zapisywać się na repatriacje do Polski!”, a Warszawa podpisuje umowy repatriacyjne z trzema sowieckimi republikami: Białorusią, Ukrainą i Litwą, które w ten sposób udają, że są niezależne od Moskwy. Komuniści zamierzają zakończyć przesiedlenia do wiosny roku 1945, w praktyce zajmie im to dwa lata dłużej.

Jedni Polacy na repatriację się zapisują i chcą gonić uciekającą im Polskę, inni nie, choć w przypadku ludzi opuszczających własną ojczyznę i jadących do ojczyzny cudzej słowo „repatriacja” i tak nie ma żadnego sensu. Wielu ma wątpliwości, czy nie lepiej byłoby przeczekać całą awanturę i nigdzie się nie ruszać. Sowieci mówią co prawda mieszkańcowi takiego Wilna, że teraz już zawsze będzie tu Związek Sowiecki, ale wilnianin swoje wie, pamięta, że w ciągu ostatnich trzydziestu lat zjawia­ło się tu wiele państw i każde, bez wyjątku, twierdziło, że pozostanie tu już na zawsze – Rosja carska, Niemcy kajze­rowskie, Polska, Litwa, Sowieci, Niemcy hitlerowskie, teraz znowu Sowieci. I bądź tu mądry i pisz wiersze.Ruszają przesiedlenia. Historyk Tony Judt zwraca uwa­­gę, że co do zasady po I wojnie światowej zmieniają się granice państw, ale ludzie pozostają na swoich miejscach, a po II wojnie jest odwrotnie: granice się nie zmieniają, ale dziesiątki milionów ludzi migruje. W czterdziestym piątym najważniejszym wyjątkiem są Niemcy, Polska i ZSRR, którym migrują też granice. Polacy zostają wprawieni w ruch jak nigdy wcześniej i nigdy później. Z Ziem Odzyskanych zniknie około dziesięciu milio­­nów Niemców i kimś trzeba ich zastąpić. Nie mogą zrobić tego miliony Polaków, które zginęły na wojnie, i dlatego Warszawa tęsknie patrzy na ciąg­ną­cych z Kresów Zabużan. Rodzi się Rzeczpospolita Taborowa, krótki moment w polskim powojniu, gdy już nie nęka Polaków nazizm, ale jeszcze nie nęka komunizm.

Rozumiem, jak polsko­-sowieckie przesiedlenia widzą przesiedleni, a teraz jestem ciekaw, jak widzą je przesiedlający. Ziemie popolskie interesują mnie nie mniej niż poniemieckie. Chcę się dowiedzieć czegoś przede wszystkim o przesiedleniach z Litwy. To najciekawsze przesiedlenia, bo o ile Białorusini i Ukraińcy wysiedlali Polaków nie z Kijowa czy Mińska, ale ze swoich galicyjskich, wołyńskich czy poleskich peryferii, o tyle Litwini, usuwając Polaków z Wilna, usuwali ich ze swojej stolicy.

Wileńska przyjaciółka podpowiada mi, żebym pogadał o tym z litewską historyczką z Instytutu Historii Litwy Vitaliją Stravinskienė, bo nikt lepiej nie zgłębił tego, czym były repatriacje mieszkańców Litewskiej SRR do Polski. Swoją książkę na ten temat Vitalija zatytułowała pięknie: _Między Ojczyzną a Ojczyzną_.

O polskiej historii lubię bowiem rozmawiać z ludźmi spoza Polski, bo tak jak być może to nie Rosjanie naj­lepiej rozumieją rosyjską historię (podejrzewam, że Polacy czy Ukraińcy rozumieją ją lepiej), tak być może polską historię również ktoś inny rozumie lepiej niż Polacy.

Stravinskienė tłumaczy mi, że Litwini wcale nie chcieli pozbyć się wszystkich Polaków – tak postępowali Ukraińcy, ale Litwini prowadzili inną politykę: chętnie wysiedlali Polaków z miast, niechętnie z prowincji. U Stravinskienė wyczytałem, że na przykład w punkcie ewakuacyjnym Rzesza w powiecie wileńskim (są tam obok siebie wioski Mała Rzesza, Rzesza i Wielka Rzesza) na wyjazd do Polski pozwolono jedynie co trzeciemu spośród tych, którzy się do wyjazdu zgłosili. Badaczka mówi mi, że władze sowieckiej Litwy nie chciały, by wieś doszczętnie opustoszała, ziemia musiała być przecież uprawiana. Polska zamierzała przyjąć co najmniej 500 tysięcy Polaków spośród 600 tysięcy żyjących w Litwie, Litwini zaś chcieli wypuścić jedynie 200 tysięcy. A wielu Polaków chciało wyjechać, bo z perspektywy zwykłego Polaka przesiedlenia miały dwa wymiary: oznaczały nie tylko wyjazd do Polski, ale też ucieczkę ze Związku Sowieckiego.

– Inaczej było z przesiedleniami w Wilnie?

– Zupełnie inaczej. Stamtąd Polaków rzeczywiście chciano się pozbyć i w dużej mierze się to udało: Wilno opuściło ponad 90 procent polskich mieszkańców. Lit­wini chcieli, aby ich stolica, którą dwadzieścia pięć lat wcześniej Polacy zbrojnie im odebrali, miała jak najbardziej litewski charakter – mówi mi litewska historyczka.

Każdy sam podejmował decyzję, czy wyjechać. Każdy mógł zostać, ale w przypadku inteligencji i mieszczaństwa sprowadzało się to do wyboru: albo wyjechać do Polski, albo zostać zesłanym w głąb ZSRR lub trafić do więzienia.

Dla Polaka lepiej było nie być obywatelem sowieckim, niż nim być. Jedna z różnic między hitleryzmem a stalinizmem polegała na tym, że Hitler mordował przede wszystkim obywateli innych państw, a Stalin mordował przede wszystkim obywateli własnych. Poza tym ten ostatni szczególnie chętnie mordował właśnie Polaków. Zdziwiłem się, gdy u Timothy’ego Snydera w _Skrwawionych ziemiach_ wyczytałem kiedyś, że „najbardziej prześladowaną mniejszością narodową w Euro­pie w drugiej połowie lat trzydziestych nie było około 400 tysię­cy niemieckich Żydów, lecz 600-tysięczna w przybliżeniu grupa sowieckich Polaków” oraz że mieszkający w ZSRR Polacy „ginęli w latach wielkiego terroru prawie 40-krotnie częściej niż inni obywatele sowieccy”. Po wojnie na sowietyzowanych właśnie Kresach nie mogli liczyć na dobry los.

Gdański pisarz Stefan Chwin wspominał kiedyś na łamach „Tygodnika Powszechnego” w rozmowie _Szczęście wypędzonych_: „To, że Stalin mojemu ojcu, »wypędzonemu« z dawnych terenów polskich przez Armię Czerwoną, »pozwolił« opuścić sowiecką Rosję, mój ojciec uważał za prawdziwy dar losu i za ten dar dziękował Panu Bogu każdego dnia”.

Wyjeżdża większość spośród dwóch milionów Polaków żyjących do niedawna na Kresach.

Wyjeżdżają, a ja myślę o Stanisławie Stommie, który napisał, że nawet gdyby nie wybuchła wojna, Polska prędzej czy później musiałaby oddać Kresy, tak jak Francja oddała swoją kolonię w Algierii.

– Przesiedlenia sprawiły, że charakter żywiołu polskiego w Litwie zmienił się po wojnie: zabrakło inteligencji, pozostała ludność gorzej wykształcona, wiejska – mówię Stravinskienė.

– Polacy na Litwie sprzed wojny i powojenni to dwie różne społeczności.

– Czy dziś na Litwie wiedza o niedawnej obecności tam Polaków jest powszechna?

– Oczywiście, że większość Litwinów nie wie, iż Polacy stanowili tu przed wojną większość.

6.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_

* „Ziemie Odzyskane” to termin propagandowy, spopularyzowany po wojnie. Ma sugerować, że Polska ziem poniemieckich nie odebrała, ale je odzyskała. Wiele spośród tych ziem nie należało jednak do Polski od wieluset lat, stąd trudno mówić o ich odzys­kaniu. Dlatego w tej książce terminu „Ziemie Odzyskane” używam, ale umieszczam go w jednym wielkim cudzysłowie. Lepszy byłby pewnie termin „Ziemie Wyzyskane” czy „Uzyskane”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: