Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odwołać katastrofę. Rozmowy o klimacie, buncie i przyszłości Polski - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

Odwołać katastrofę. Rozmowy o klimacie, buncie i przyszłości Polski - ebook

Jesteśmy jak ludzie w Czarnobylu, którzy idą w kierunku katastrofy

­­­– ostrzega David Attenborough

 

Zmiany klimatu, utrata bioróżnorodności, wylesianie czy zakwaszanie oceanów ­­– to kilka z dziewięciu granic planetarnych, które określają, jak wielkim obciążeniem dla środowiska jesteśmy. Przekroczyliśmy już pięć z nich.

Czy będziemy masowo umierać z gorąca?

Jak ważne są dla nas komary?

Czy więcej czasu wolnego może nas uratować?

I jakie nauki płyną dla nas z Doliny Muminków?

Dziennikarz Tomasz Borejza rozmawia z naukowcami na temat kryzysu klimatycznego i jego bezpośredniego wpływu na Polskę i Polaków.

Czy jesteśmy w stanie odwołać katastrofę?

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8907-9
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JAK LUDZIE W CZARNOBYLU

Dwa lata temu na portalu Onet.pl opublikowałem artykuł o Davidzie Attenborough wieszczącym, że doprowadzimy do załamania środowiska na Ziemi – w zaledwie kilka godzin tekst przeczytało trzysta tysięcy internautów. Byłem zaskoczony, bo na ogół myśli się, że takie sprawy większości Polaków nie interesują. Tymczasem zaciekawiło ich, jak słynny brytyjski przyrodnik opowiadał o tym, że jesteśmy dziś niczym ludzie w Czarnobylu – kroczymy w kierunku katastrofy. Gdy Attenborough patrzy na to, co robimy ze środowiskiem, ma przed oczami kontrolerów z elektrowni jądrowej, w której w 1986 roku doszło do wybuchu reaktora. Inżynierowie czarnobylskiej elektrowni nie znali słabych punktów ani ograniczeń systemu, a mimo to kręcili kontrolkami i testowali jego możliwości. Robili to bez należnego szacunku oraz zrozumienia ryzyka, które się z tym wiązało. I kiedy w końcu przekroczyli granicę wytrzymałości reaktora, doszło do wybuchu i katastrofy.

Takie osoby jak David Attenborough mówią, że jako ludzkość zachowujemy się podobnie jak tamci inżynierowie. Z tą tylko różnicą, że naszym reaktorem jest cała planeta – przestająca radzić sobie ze śmieciami i zanieczyszczeniami, którymi ją obciążamy. Tak jest na całym świecie, więc nie ma powodu, by skutki tych działań nie dotknęły także Polski. Rzadko o tym myślimy, bo to sprawa, którą ogląda się z perspektywy globu.

Czytamy więc o „lodowcach zagłady”, zmieniających się prądach oceanicznych i ginących „płucach świata”. Ale co to znaczy dla nas – ludzi mieszkających w Polsce? Mało kto to wie. Tym bardziej że eksperci i media na poziom codziennego doświadczenia schodzą w tym wypadku głównie wtedy, kiedy dzieje się coś spektakularnie złego. Takiego jak Odra, umierająca na naszych oczach, o której jednak zapominamy równie szybko, jak szybko się nią zainteresowaliśmy. Albo kiedy za pomocą przykładów przemawiających do wyobraźni próbuje się nam tłumaczyć, że żadnego zagrożenia nie ma, bo ostrzeganie o zmianach to głównie metoda zarabiania pieniędzy. Tak jak wtedy, kiedy Łukasz Warzecha wrzuca do sieci kolejne zdjęcie ulicy zaśnieżonej w zimie, by spytać, gdzie to globalne ocieplenie? Albo gdy Janusz Korwin-Mikke w studiu telewizyjnym wrzuca do szklanki kostkę lodu, by pokazać, że kiedy ta się roztapia, poziom wody wcale nie rośnie, i w ten sposób dowieść, że kiedy stopią się lądolody Antarktydy, nie podniosą się także morza. To oczywiście ładne obrazki przemawiające do wyobraźni. Ale tylko dlatego, że ich odbiorcy nie dostrzegają, w jaki sposób są manipulowani.

Przez kilka ostatnich miesięcy odwiedziłem dziewięcioro z najlepszych polskich specjalistów, by opowiedzieli o tym, co robimy ze środowiskiem i jak może się to na nas odbić. Liczba ta nie była przypadkowa, bo za przewodnika wziąłem sobie koncepcję granic planetarnych. To pojęcie stworzone przez naukowców – przede wszystkim Johana Rockströma i Willa Steffena, których wspierał między innymi noblista Paul Crutzen – skupionych wokół sztokholmskiego Centrum Badań nad Odpornością Ziemi (ang. Stockholm Resilience Centre), którzy kilkanaście lat temu postanowili sprawdzić, jak wielkim obciążeniem dla środowiska się staliśmy.

By to zrobić, przyjrzeli się kluczowym systemom naszej planety i uznali, że mają one dziewięć granic. Wśród nich są stan klimatu, mórz i oceanów, ilość śmieci i chemii, które wpuszczamy do środowiska, a także to, czy wciąż mamy wystarczająco dużo czystej wody oraz warstwę ozonową. Koncepcję granic planetarnych uznano za jedną z najważniejszych idei współczesnej nauki. Przez kolejne lata do projektu dołączyły setki badaczy, którzy sprawdzają, jak bardzo każdy z systemów Ziemi jest obciążony – kiedy jego stan zaczyna być dla nas „ryzykiem”, a kiedy może „pęknąć” i doprowadzić do katastrofy. Dotąd ustalono, że – w różnym stopniu – przekroczyliśmy już pięć granic. Część, jak tę związaną z ziemskim klimatem, trochę. Niektóre bardzo.

Każdego z moich rozmówców zapytałem o to, co dzieje się ze światem w ich dziedzinie. Przez kilka miesięcy słuchałem o tym, w jakim stanie są polskie rzeki, jeziora i Bałtyk, a także ryby żyjące w tych wodach. Rozmówcy opowiedzieli mi, dlaczego w żywności jest tyle antybiotyków i pestycydów. Wyjaśnili, co zrobiły z rolnictwem nawozy sztuczne. Czego spodziewać się po cieplejszym klimacie. A także co dla Polaków może oznaczać przekroczenie punktów krytycznych planety i to, że na drugim końcu świata stopią się lądolody, spłonie las deszczowy lub oceany uwolnią zmagazynowane gazy cieplarniane. I czy katastroficzne wizje, które znamy z popularnych filmów i seriali, są prawdziwe. Moi rozmówcy mówili, dlaczego produkujemy tak dużo śmieci i czy nasze życie musi polegać na sprzedawaniu czasu, którego mamy zbyt mało, by zarobić na rzeczy, których nie potrzebujemy? Czy potrzebujemy komarów? I czy pszczoła miodna to na pewno ten owad, od którego zależymy najbardziej?

Ale przede wszystkim pokazali, co kryzys, do którego zmierzamy bardzo pewnym krokiem, będzie oznaczać dla nas, Polaków.

I co trzeba z tym zrobić.GRANICA I
WIELKIE WYMIERANIE

Najgorzej jest z różnorodnością biologiczną. Gatunki giną bowiem w tempie, którego nie widziano od milionów lat. Za granicę bezpieczeństwa uznano utratę dziesięciu gatunków na milion w ciągu roku. Obecnie tracimy co najmniej sto na milion rocznie. Problemem jest nie tylko to, że znikają całe gatunki, lecz także to, że spada ich liczebność. Najwięcej słyszymy o pszczołach, ale problemów jest o wiele więcej. Giną między innymi zwierzęta, które gwarantują działanie całych ekosystemów. Dlatego naukowcy mówią, że jesteśmy świadkami „szóstego wielkiego wymierania”.CZY LUDZKOŚĆ JEST AROGANCKA?

Można tak powiedzieć. Jest arogancka wobec innych form życia – naszych współtowarzyszy. Żyjemy w świecie, w którym wszystko jest ze sobą powiązane, tworzy jedną całość. Każdy organizm ma do odegrania ważną rolę w funkcjonowaniu życia na Ziemi. Gdy naruszamy ten porządek, niszczymy inne formy życia. Kiedy niszczymy sieć życia, niszczymy także siebie.

JAK BARDZO AROGANCCY JESTEŚMY?

Pokazują to badania. W 2020 roku opublikowano wyniki prac zespołu Yinona Bar-Ona¹. Odkąd na Ziemi pojawił się człowiek, jej biomasa zmniejszyła się o połowę. Niektórzy chcieliby nas widzieć w roli opiekunów, ogrodników, którzy troszczą się o świat. Tymczasem z naszego powodu na Ziemi jest o połowę mniej życia. Szczególnie okrutni jesteśmy dla dzikich ssaków. Jest ich – patrząc na masę – już o osiemdziesiąt trzy procent mniej. Bywa też tak, że jeśli bardzo sprzyjamy jednym gatunkom, to niszczymy inne. Bardzo poruszają mnie wyniki badań, w których porównano masę kręgowców dzikich i tych, które udomowiliśmy oraz które hodujemy. Zwierzęta hodowlane i udomowione – głównie krowy, kury i świnie – stanowią sześćdziesiąt siedem procent całości biomasy. Trzydzieści procent to ludzie. A dzikie kręgowce? Zaledwie trzy procent. Dzikiej przyrody, dzikich zwierząt już prawie nie ma. Obraz, który widzimy, jest zafałszowany. Zazwyczaj nie widujemy krów, kur i świń. W mediach oglądamy za to dzikie zwierzęta, które wyłapują dla nas producenci programów dokumentalnych. Oglądamy piękno, którego zostało mało. Nie widzimy zniszczeń, których dokonaliśmy na Ziemi.

BIORÓŻNORODNOŚĆ TO JEDNA Z DZIEWIĘCIU GRANIC WYTRZYMAŁOŚCI PLANETY. TA, W KTÓREJ PRZEKRACZANIU POSUNĘLIŚMY SIĘ NAJDALEJ. KIEDY PATRZY SIĘ NA WYKRES, KTÓRY TO OBRAZUJE, WYRAŹNIE WIDAĆ, ŻE DLA TEMPA, W KTÓRYM WYMIERAJĄ KOLEJNE GATUNKI, BRAKUJE SKALI.

Niektórzy mówią, że dziewięć granic planetarnych to najważniejsza koncepcja naukowa ostatniej dekady. I słusznie. Intencją autorów tej idei było pokazanie politykom i wszystkim innym osobom bezpiecznego obszaru funkcjonowania dla ludzkości. Przestrzeni, w której to, jak eksploatujemy planetę, nie zagraża naszemu trwaniu. Johan Rockström i Will Steffen, główni autorzy koncepcji, już w 2015 roku informowali, że przekroczyliśmy cztery z dziewięciu granic. W 2022 roku ogłoszono, że przekroczyliśmy też piątą. W środowisku jest zbyt dużo nowych związków chemicznych, żebyśmy mogli być spokojni. Zanik bioróżnorodności znajduje się w strefie czerwonej – strefie wysokiego zagrożenia. Przekroczyliśmy bezpieczny próg dziesięciokrotnie. Drugą granicą znajdującą się w czerwonej strefie jest obecność azotu i fosforu w ekosystemach. Ten próg przekroczyliśmy trzyipółkrotnie. Do strefy żółtej – strefy niepewności – zaliczono zmiany klimatu. Ale te dopiero się rozpoczynają, będzie gorzej. Czwarta przekroczona granica wiąże się z gospodarowaniem ziemią. Przede wszystkim wycinaniem lasów.

DZIESIĘCIOKROTNE PRZEKROCZENIE GRANICY BRZMI GROŹNIE. ALE CO TO DOKŁADNIE OZNACZA?

Autorzy koncepcji uznali, że bezpieczne tempo wymierania gatunków to dziesięć gatunków na milion w ciągu roku. Obecnie tracimy ich około stu na milion rocznie. Inni naukowcy przypominają też o tym, że tempo utraty bioróżnorodności jest obecnie od stu do tysiąca razy szybsze niż naturalne tempo wymierania gatunków. Każdy gatunek ma swój kres. Ale gwałtowność zmiany, prędkość, z jaką tracimy życie na Ziemi, to coś zupełnie nowego.

Ekolodzy od kilku dekad straszą katastrofą. Już w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku pojawiały się dramatyczne publikacje i apele Organizacji Narodów Zjednoczonych. Klub Rzymski wydał raport _Granice wzrostu_². Te prognozy zaczynają się dziś sprawdzać.

TO STATYSTYKA. ALE JAK TE ZMIANY ODDZIAŁUJĄ NA ŚWIAT?

Naukowy przykład, po który często sięgam, to hipoteza wypadających nitów. W 1981 roku Paul i Anna Ehrlichowie – małżeństwo amerykańskich ekologów – przedstawili koncepcję, która tłumaczy związek między bioróżnorodnością a stabilnością ekosystemu. Przyrodę przyrównali do samolotu. Wyobraźmy sobie mechanika, który wykręca nity ze skrzydła maszyny. Ktoś podchodzi i pyta go, co robi. Ten odpowiada, że nie ma się czym przejmować, bo bez tego jednego nitu samolot nadal jest bezpieczny. Nic złego się nie stanie. Z przyrody – tak jak te nity – wypadają kolejne gatunki i na razie nic złego się nie dzieje. Wciąż lecimy. Każdy rozsądny człowiek rozumie jednak, że w końcu wypadnie ten nit, bez którego lecieć się nie da, i nastąpi katastrofa.

WIEMY KIEDY?

Nie wiemy, w którym momencie się to stanie, ale wiemy, że może to nastąpić. Znamy badania pokazujące, kiedy przyroda może rozsypać się jak domek z kart. Podam dwa przykłady. Pierwszy dotyczy tego, kiedy zmiany klimatu mogą spowodować załamanie się biosfery i katastrofalną utratę różnorodności biologicznej. Niedawno powstała analiza, w której badacze wykorzystali roczne prognozy temperatury i opadów do oszacowania, kiedy warunki klimatyczne staną się niebezpieczne dla trzydziestu tysięcy gatunków. Naukowcy, którzy ją przygotowali³, patrzyli na to, co się działo od 1850 roku, i prognozowali, co się wydarzy w najbliższych latach – do 2100 roku – w miarę ocieplania się klimatu. Sprawdzali, kiedy różne gatunki „wypadną z gry”, bo zrobi się dla nich za gorąco lub za sucho. Wyszło, że zmiany postępują bardzo szybko i już w 2030 roku dojdzie do załamania ekosystemów morskich w strefie tropikalnej. Niewiele później dojdzie do załamania wśród gatunków lądowych tej strefy. Zacznie się więc w tropikach, gdzie już zbliżamy się do granic wytrzymałości wielu gatunków i nawet niewielkie ocieplenie może stać się dla nich zabójcze. W kolejnych latach – do 2050 roku – załamanie będzie się przenosić do bardziej umiarkowanych stref klimatycznych. Do nas dotrze więc ono najpóźniej około 2050 roku. Zauważamy już, że przyroda przestaje nam „świadczyć usługi” niezbędne do naszego funkcjonowania.

DO TAKIEGO ŚWIATA ZMIERZAMY?

Naukowcy mówią to bardzo jasno i wprost. Rozpad naszej cywilizacji jest możliwy. Możliwe jest nawet unicestwienie naszego gatunku. To nie jest bardzo odległa perspektywa. Powstały na przykład poważne prognozy, które przewidują, że jeżeli będziemy niszczyć lasy w takim tempie, w jakim robimy to teraz, to w ciągu dwóch–czterech dekad może dojść do rozpadu ludzkiej cywilizacji.

W wyniku tylko jednego destrukcyjnego działania.

W JAKI SPOSÓB DOKŁADNIE MA SIĘ TO WYDARZYĆ?

Autorzy tego nie opisują, ale możemy to sobie łatwo wyobrazić. Bez leśnych ekosystemów nasza planeta przestanie działać. Nie dostarczy odpowiedniej ilości powietrza, pokarmu, czystej wody ani gleby rodzącej plony. I tak dalej… Gdy autorzy badania przyłożyli model komputerowy do tego, co się dzieje, prawdopodobieństwo tak katastrofalnego efektu wycinki lasów wyniosło dziewięćdziesiąt procent. Mówiąc inaczej: mamy dziesięć procent szans na przetrwanie naszych własnych działań.

To niewiele. Wyniki tych badań i liczby powinny nam dać do myślenia. Jeżeli naukowcy mają rację – a uważam, że powinniśmy polegać na nauce – to perspektywa jest nie tylko przerażająca, lecz także bardzo bliska. Widzimy, że wszystko bardzo przyspiesza. Zmianę totalną może wywołać wylesianie. Mogą to zrobić również zmiana klimatu albo załamanie ekosystemu…

COŚ SIĘ JEDNAK WE MNIE BURZY, KIEDY MAM ZAAKCEPTOWAĆ TAKĄ PROGNOZĘ. ROBIMY WIELE GŁUPICH RZECZY, ALE CZY AŻ TAK GŁUPICH? TRUDNO MI – TAK JAK WIELU OSOBOM – UWIERZYĆ W TAK MROCZNĄ PRZYSZŁOŚĆ…

Tak. Trudno nam sobie to wyobrazić i dlatego żyjemy, jak żyjemy. Niewielkie symptomy dostrzegamy już dzisiaj. Widzimy, co się dzieje z wodą. Widzimy to, że za jakiś czas może jej nam zabraknąć. Ona wciąż płynie z kranu, ale w otoczeniu jest jej coraz mniej. Widzimy poziom wód w polskich rzekach, którego widocznym efektem była tragedia w Odrze. Widzimy wysychające jeziora.

Obserwujemy to i w części społeczeństwa taka świadomość się pojawia.

CHYBA JEDNAK NIE ŚWIADOMOŚĆ AŻ TAK WIELKIEJ SKALI ZAGROŻENIA.

Są huragany. Trąby powietrzne. Wichury. Ekstremalne zjawiska pogodowe. Ich bezpośrednie doświadczenie może stać się impulsem do zmiany. Może pozwolić zrozumieć, z czym igramy. Dla mnie wielkim przeżyciem była nawałnica na Pomorzu, której świadkiem byłem w 2017 roku. Wystarczyła ona, by pobliski las przestał istnieć. Połamała betonowe słupy. Zniszczyła domy i samochody. A w porównaniu z tym, czego możemy się spodziewać w kolejnych dekadach, było to coś naprawdę niewielkiego. Nie trzeba jednej wielkiej katastrofy, by zobaczyć, co się dzieje.

Wie pan, czym jest zjawisko przedniej szyby?

PROSZĘ WYJAŚNIĆ.

Jeszcze kilka lat temu, kiedy jechał pan samochodem, przednia szyba była cała zapaćkana owadami. Prawda?

TAK.

Obecnie tego nie ma. Z analiz naukowców wynika, że na przednich szybach samochodów dzisiaj jest nawet o osiemdziesiąt procent mniej owadów niż jakiś czas temu. Mnie to szokuje. Pokazuje, jak szybko znikają one z naszego świata. Badania potwierdzają, że tempo wymierania bezkręgowców – w tym oczywiście owadów – jest osiem razy szybsze niż kręgowców. Prawdziwa, zwielokrotniona katastrofa rozgrywa się w świecie owadów. Widzimy to po przedniej szybie, ale ja tego doświadczam także na co dzień. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu owadów wszędzie było dużo. Były na łące. Towarzyszyły nam podczas spacerów. Dziś? Motyl to rzadkość. Nie widać tylu pszczół, much. Dziwi mnie, jak mało osób wyraża swoje poruszenie tym, że tych owadów już nie ma. Naukowcy mówią, że rocznie tracimy dwa i pół procent biomasy owadów. Jeżeli nic się nie zmieni, a to tempo się utrzyma, za sto lat nie będzie na Ziemi żadnego owada. W tym miejscu można przytoczyć badania, które w 2017 roku przeprowadzono w rezerwatach w Niemczech, na obszarach chronionych. Badania te pokazały, że spadek łącznej wagi owadów wyniósł tam siedemdziesiąt pięć procent w ciągu dwudziestu siedmiu lat. Badania w lesie tropikalnym w Puerto Rico pokazały zaś, że spadek liczby owadów naziemnych w ciągu ostatnich trzydziestu pięciu lat wyniósł tam dziewięćdziesiąt osiem procent⁴. Spadki liczebności owadów są dramatyczne. Kiedyś trzeba się było od owadów opędzać. Dziś niekoniecznie. Trzy lata temu byłem nad jeziorem w Łagówku. Wynająłem z żoną domek. Żona jak zawsze wzięła torbę rzeczy na komary. Usiedliśmy wieczorem na tarasie. Włączyliśmy światło. Patrzymy – nie ma owadów. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy to efekt jakiegoś skażenia. Może ktoś coś rozpylił? Jednak nie.

Dziś to norma. Te siedemdziesiąt pięć procent to prawda.

WŁAŚNIE. BO RZECZ NIE TYLKO W WYMIERANIU GATUNKÓW. ALE TEŻ W TYM, ŻE SPADA ICH LICZEBNOŚĆ.

Tak. Niektóre organizmy jeszcze istnieją jako gatunek. Ale tak naprawdę prawie już ich nie ma. Takich przykładów nie brakuje także w Polsce. Jeden z najpiękniejszych gatunków zamieszkujących najdziksze zakątki naszego kraju – ryś azjatycki – występuje w liczbie około dwustu osobników. Żyje w dwóch regionach: w północno-wschodniej części kraju (ryś nizinny) oraz w górach i na pogórzu (ryś karpacki). Populacja niedźwiedzi brunatnych w Polsce liczy zaledwie sto dziesięć osobników. Morświn – kuzyn delfina – ma status gatunku krytycznie zagrożonego wyginięciem. W naszym morzu pływa dziś zaledwie pięćset osobników. Spotkamy tylko około stu żółwi błotnych i nie więcej niż dwieście węży Eskulapa. Lista takich zwierząt wydłuża się z każdym rokiem.

ZNIKAJĄ GATUNKI NIE TYLKO ŻYJĄCE NA DRUGIM KOŃCU ŚWIATA, LECZ TAKŻE NASZE.

Oczywiście. Warto też wspomnieć, że pewne gatunki na zmianach klimatu skorzystają. Na przykład niektóre ptaki. Populacje gatunków osiadłych, takich jak pełzacz ogrodowy lub sierpówka, zwiększają liczebność dzięki cieplejszym zimom. Na cieplejszym lecie w Europie mogą zyskać ptaki przybywające do niej z odległych zimowisk, pojawiające się w późniejszych miesiącach sezonu lęgowego – to choćby białorzytka czy pleszka. Ptaki migrujące są zależne także od zmian warunków klimatycznych, jakie zastaną na swoich zimowiskach w Afryce. Trzeba jednak pamiętać, że ornitolodzy przyglądają się poszczególnym gatunkom i okazuje się, że tych, które stracą, jest trzy razy więcej. Za każdym, który korzysta, kryje się tragedia większej liczby form życia. Wielkie zagrożenie wiąże się również z przenoszeniem się bakterii oraz wirusów.

ISTNIEJE JEDNAK TEORIA, ŻE TEN ALARM NAUKOWCÓW JEST PRZESADZONY. MÓWI SIĘ, ŻE TO NIE JEST PIERWSZE WIELKIE WYMIERANIE. ŻE BYŁO TAK JUŻ WCZEŚNIEJ. JEDNE GATUNKI GINĄ. INNE SIĘ POJAWIĄ.

Życie na Ziemi przetrwa i kiedyś się odrodzi. Skutki naszej krótkiej obecności na tej planecie będą jednak widoczne przez miliony lat. Ja osobiście nie chcę przykładać do tego ręki. Nie chcę być reprezentantem gatunku, który wszystko niszczy. Chciałbym być członkiem wspólnoty, która dba o inne formy życia. Troszczy się o swój dom i jego mieszkańców. Taki świat chcę budować.

TO ARGUMENT MORALNY. TEORIA, O KTÓREJ MÓWIĘ, ODNOSI SIĘ RACZEJ DO PRAKTYKI. LUKA PO WYMARŁYCH GATUNKACH SIĘ WYPEŁNI – PRZEKONUJĄ ZWOLENNICY TEJ KONCEPCJI – A CZŁOWIEK SOBIE PORADZI.

Dopóki przyroda jest postrzegana jako coś obcego, oddzielonego od nas, istniejącego poza nami – jest stracona. To dla mnie kluczowe. Myślę, że przejrzymy na oczy i zaczniemy naprawiać to, co zepsuliśmy, dopiero kiedy przestaniemy postrzegać człowieka i przyrodę jako dwa odrębne światy, które oddziela wysoki mur. To iluzja, którą sobie stworzyliśmy, żeby się lepiej czuć. Prawda jest taka, że tworzymy jedną, spójną całość. Doskonale to widać, kiedy uświadomimy sobie, że uczestniczymy w obiegu materii w przyrodzie. Wszystkie komórki w naszym ciele wymieniają się regularnie. Odtwarzają się, bo czerpią z tego, co jest wokół nas. Wie pan, ile lat musi upłynąć, by nasze ciało zmieniło się niemal w stu procentach? Niemal, bo na przykład neurony w korze mózgowej nigdy nie są wymieniane. Tak jak cząsteczki krystalin – grupy białek będących głównym składnikiem białkowym soczewki oka. Jak długo ciało człowieka wymienia całą materię, z której jest złożone?

NIE WIEM.

Siedem–osiem lat. To doskonale pokazuje, że komórki mojego ciała przenikają do przyrody, a ja odbudowuję się z tego, co w tej chwili jest gdzieś w niej. W jakimś drzewie, dżdżownicy, marchewce, jabłku, rzece lub ścieku. Z tego, co do niej wrzuciliśmy. Widać, że nie jesteśmy od przyrody oddzieleni. Takie spojrzenie jest bzdurą. Stanowimy z przyrodą jedną całość.

MOŻE JEDNAK JESTEŚMY NA TYLE BYSTRZY I ZARADNI, ŻE ZAPANUJEMY NAD SKUTKAMI TEGO, CO SIĘ DZIEJE?

Niektórzy naukowcy upatrują rozwiązania w technologii. Na przykład w tym, że będziemy zarządzać klimatem z pomocą wynalazków z dziedziny inżynierii. Ale ja się zgadzam z tymi, którzy mówią, że użycie technologii zakończy się tragedią, bo jeśli zaczniemy manipulować klimatem, rozregulujemy go.

PRÓBUJEMY JUŻ ZARZĄDZAĆ EKOSYSTEMAMI. NA PRZYKŁAD Z POMOCĄ GATUNKÓW INWAZYJNYCH.

Do tej pory pokazujemy jednak, że nam to nie wychodzi. Większość działań, które miały zapobiec destrukcji, kończyła się niepowodzeniem. Naukowcy jednoznacznie dowodzą, że ludzie potrzebują bioróżnorodności, by funkcjonować. My, naukowcy, wiemy, jak wiele przyrody musi być wokół nas, by system ziemski funkcjonował. Politycy na razie tworzą – niekiedy przyjmują – plany. W 2010 roku podczas międzynarodowej konferencji w Nagoi postanowiono, że do 2020 roku pod ochroną powinno znaleźć się 17 procent lądów i 10 procent oceanów. Nie udało się tego zrealizować. Pod ochroną jest obecnie 14,7 procent lądów i 7,5 procent oceanów. A trzeba też pamiętać, że ochrona to często tylko hasło. Jedna trzecia tych obszarów jest zdegradowana. Są tzw. papierowe parki narodowe. Niby ochrona w nich jest, ale w rzeczywistości nie spełniają one swojej funkcji. A to i tak tylko pierwszy krok, bo do 2030 roku musimy objąć ochroną trzydzieści procent planety. Dziesięć procent musi się znaleźć pod ścisłą ochroną.

Naukowcy postulują też, by do 2050 roku chroniona była już połowa planety.

DLACZEGO AKURAT TYLE?

Tak wynika z analiz różnych badaczy. Pierwszy zgłosił to Edward O. Wilson – największy autorytet światowej ekologii. Inni to potwierdzają. A dlaczego tak dużo? Jesteśmy już tak daleko na drodze destrukcji, że nie wystarczy się zatrzymać. Musimy się cofnąć. Zagarnęliśmy już tyle dzikiej przyrody, że bez kroku wstecz ekosystemy przestaną działać. Sygnałów jest bardzo wiele. Przede wszystkim żyjemy ponad stan. Nasz ślad ekologiczny jest już tak duży, że w ciągu roku wykorzystujemy o siedemdziesiąt pięć procent więcej zasobów, niż się odtwarza i regeneruje. Jak się wydaje, człowiek rozumny powinien wiedzieć, że mądrością jest branie tylko tyle, ile może się odtworzyć. Więcej to już dług, który się powiększa. Ciężar staje się tak duży, że „budżet” się załamuje. Ale niestety w tym wypadku nie zachowujemy się rozumnie. Bierzemy za dużo. Unia Europejska planuje do 2030 roku objąć ochroną trzydzieści procent powierzchni kontynentu. W tym dziesięć procent ścisłą ochroną. Ale jak to zrobić? Czy to się uda? Spójrzmy na nasze podwórko: w Polsce chronimy dzisiaj półtora procent powierzchni kraju – pod postacią parków narodowych i rezerwatów. I mimo wielu wysiłków nie widać szans, żeby zwiększyć ten odsetek. Nie zanosi się na przykład na powstanie Turnickiego Parku Narodowego, choć wartość przyrodnicza tych terenów jest oczywista.

POTRZEBUJEMY SZEŚCIOKROTNIE ZWIĘKSZYĆ OBSZAR TERENÓW POD ŚCISŁĄ OCHRONĄ?

Tak wychodzi.

TO PRZEMAWIA DO WYOBRAŹNI.

Parki narodowe stanowią 1,1 procent powierzchni Polski. To zdecydowanie za mało. Europejska średnia to 3,4 procent. Zajmujemy pod tym względem dwudzieste szóste miejsce w Europie.

I MUSIMY ZWIĘKSZYĆ TEN ODSETEK, BY ZAPEWNIĆ ZDEGRADOWANEJ NATURZE MOŻLIWOŚĆ ODRODZENIA SIĘ?

Tak. A mówimy tylko o obszarach dzikiej przyrody. Musi się to stać także tam, gdzie żyjemy. Choćby w miastach. Spontaniczna przyroda ma ogromną wartość. Ingo Kowarik, niemiecki badacz flory Berlina, tego rodzaju kategorię przyrody w mieście nazwał czwartą. Oprócz niej mówi się o przyrodzie pierwszej (czyli pozostałościach naturalnych i półnaturalnych elementów środowiska), do której należą rezerwaty przyrody, jej pomniki i starodrzewy; drugiej, a więc takich elementach krajobrazu rolniczego w miastach jak pola, łąki, sady, pastwiska, aleje, zadrzewienia czy lasy gospodarcze; oraz trzeciej, czyli urządzonej zieleni miejskiej, alejach, skwerach, parkach miejskich. Czwarta przyroda to zbiorowiska roślinne rozwijające się samoistnie, bez ingerencji człowieka, na siedliskach opuszczonych czy zdegradowanych. Ona znacznie lepiej od urządzonej pochłania dwutlenek węgla. Zapewnia lepszą retencję. Mieszkańcy ją doceniają. To nie tak, że zdecydowana większość osób chce mieć wypielęgnowaną zieleń – wielu z nas bardziej ceni tę dziką.

WSPOMNIAŁ PAN O HIPOTEZIE WYPADAJĄCYCH NITÓW. CZY ISTNIEJĄ GATUNKI, KTÓRYCH ZNACZENIE JEST KRYTYCZNE?

Według tej koncepcji każdy gatunek jest tak samo ważny i wypadnięcie któregokolwiek może zapoczątkować rozpad ekosystemu. Ale to tylko jeden z wielu przykładów tego, jak funkcjonuje przyroda. Istnieją bowiem gatunki nazywane zwornikowymi, niezbędne do prawidłowego funkcjonowania całego ekosystemu, warunkujące istnienie innych zwierząt i roślin. Mamy mocne dowody. A także liczne przykłady.

PROSZĘ O JEDEN.

Szkolny przykład to słoń afrykański. Jego obecność powoduje, że mamy sawannę. Gdyby słonia usunąć, sawanna zarośnie.

DLACZEGO?

Słoń zjada i niszczy krzewy i drzewa, a tym samym przyczynia się do wzrostu udziału traw. Nie dopuszcza do rozwoju lasów.

DOBRZE. PRZYJMIJMY, ŻE ZNIKA SAWANNA. I CO DALEJ?

Pojawia się las. Oczywiście można powiedzieć: czym tu się przejmować, skoro powstanie coś innego. Ale już na przykład wydra morska jest gatunkiem kluczowym u zachodnich wybrzeży Ameryki Północnej – od Alaski po południową Kalifornię. Jakiś czas temu praktycznie ją tam wytępiono, co doprowadziło do zamarcia życia. Mechanizm był taki, że jeżowce (główne ofiary wydr) gwałtownie zwiększyły liczebność i zaczęły konsumować przybrzeżne wodorosty. Powstały pustkowia jeżowcowe, zniknęły skorupiaki, głowonogi, ryby i wiele innych organizmów… A to nie wszystko. W okolicznych lasach wodorostowych, które nie zostały wyjedzone przez jeżowce, pojawiły się płetwale. Dorosłe osobniki zostawiały tam młode i płynęły na polowanie. Kiedy jeżowce zjadły wodorosty, te wodne ssaki nie miały gdzie zostawiać potomstwa i jak polować. Na początku XX wieku wydrę objęto ochroną i dużym wysiłkiem społecznym udało się przywrócić jej obecność w tym rejonie, jej ­liczebność wzrosła, a liczebność jeżowców spadła. Lasy wodorostów wróciły do stanu pierwotnego bogactwa, pojawiło się mnóstwo pomniejszych glonów, skorupiaków, głowonogów, ryb i innych organizmów. Wieloryby szare znów migrowały bliżej brzegu. Gdyby wydra ponownie zniknęła, wszystko by się rozsypało.

WYCIĄGAMY JEDEN GATUNEK I PRZEWRACA SIĘ CAŁE DOMINO?

Spektakularnymi przykładami są jaguar i puma. Te dwa drapieżniki żyją w lasach Ameryki Południowej i Środkowej. Obydwa gatunki zostały wytępione na jednej z wysp należących do Panamy. Wtedy ofiary tych zwierząt – koati z rodziny szopów, gryzonie aguti i paka – zaczęły rozmnażać się bez kontroli. Zwierzęta te odżywiają się dużymi nasionami pewnych gatunków drzew. I pewne drzewa zaczęły znikać. Zmieniły się gatunki tworzące las. Wraz z tym przyszły nowe zwierzęta, ale i nowe gatunki grzybów oraz pasożytów. To domino szło przez całą sieć życia i po pewnym czasie wszystko wyglądało już zupełnie inaczej. Powstał całkowicie inny świat – a zaczęło się od zniknięcia dwóch gatunków.

A CZY SĄ BLIŻSZE PRZYKŁADY?

Bóbr! On jest inżynierem środowiska. Buduje tamy. Tworzy rozlewiska. A z nimi całe ekosystemy. Rola bobra jest nieoceniona. Wchodzi oczywiście niekiedy w konflikt z rolnikami, ale zyski z jego pracy wielokrotnie przekraczają straty, które ponosimy. Bobry zwiększają retencję. Dzięki nim woda jest zatrzymywana na dużym obszarze. Rozlewa się. A takie podmokłe obszary to doskonałe miejsce do życia dla bardzo wielu gatunków. Różnorodność jest tam ogromna. To niezwykle cenne.

ALE MY TEŻ POTRAFIMY REGULOWAĆ RZEKI.

Właśnie niezbyt potrafimy, bo nasze regulacje rzek często kończą się katastrofami. Przykładem może być ta, która wydarzyła się niedawno w Odrze. Ważną przyczyną problemów było to, że w ostatnich dziesięcioleciach tak mocno ją zmieniono. Że pojawiło się na niej tak wiele tam, spiętrzeń i zbiorników. Nasza ingerencja była zbyt duża. Pozbawiono Odrę możliwości samooczyszczania. Jej odporność na zanieczyszczenia jest znacznie mniejsza niż w przypadku rzek bardziej naturalnych. Mamy świadomość tego, że regulacje mogą się źle kończyć. Unijne strategie zakładają konieczność renaturyzacji wielu rzek w Europie. Dzika rzeka może przyjąć więcej zanieczyszczeń i przetrwać. Uregulowana, staje się po prostu kanałem, którym nieczystości spływają do morza.

A JAK TO WYGLĄDA W LASACH?

Niekiedy spotykamy gatunki zwornikowe, które wydają się niepasujące do tej roli. Na przykład huba – pasożytniczy grzyb atakujący topole. Kiedy znika huba, o której myślimy, że jedynie szkodzi, natychmiast zmniejsza się liczba owadów żerujących na drzewie. Ale nie tylko owadów. Zmniejsza się też liczba gatunków ptaków związanych z takim drzewem.

ILE JEST KRYTYCZNIE WAŻNYCH GATUNKÓW, BEZ KTÓRYCH ROZPADAJĄ SIĘ ŚWIATY?

Nie wiemy. Niekiedy udaje się to opisać lokalnie, ale często już po tym, jak środowisko się załamie. Bywa i tak, że nie ma jednego gatunku gwarantującego funkcjonowanie ekosystemu. Takich zwierząt jest wiele i dopiero wtedy, kiedy wypadnie kilka z nich, całość przestaje działać. Jest też coś takiego jak hipoteza redundancji, nadmiarowości.

CO TO TAKIEGO?

Mówi, że najważniejsze jest, by w każdym ekosystemie były wszystkie tzw. grupy funkcjonalne, czyli grupy gatunków, które odgrywają tę samą rolę. Na przykład owadożercy. Kiedy z grupy wypada jeden, drugi, a nawet piąty gatunek – nic się nie dzieje. Cały czas istnieją inne, które mogą je zastąpić. Problem pojawia się jednak, gdy ginie cała grupa i nikt nie jest już w stanie zrealizować jakiegoś zadania.

KIEDY SŁUCHAM O KLUCZOWYCH GATUNKACH I RYZYKU ZWIĄZANYM Z ICH WYMIERANIEM, MOJE MYŚLI KONCENTRUJĄ SIĘ NA JEDNYM Z NICH: PSZCZOLE. WSPÓŁCZESNE LITERACKIE DYSTOPIE POKAZUJĄ ŚWIAT BEZ ZAPYLACZY. TA WIZJA MOŻE SIĘ SPEŁNIĆ?

Tak. Pszczoły wymierają na sporą skalę. Zwróćmy jednak uwagę, że nie chodzi tylko o nie. Pszczoła miodna jest naszym niewolnikiem. Ale czy my jej potrzebujemy? Czy potrzebujemy uli, pszczelarzy? Dla naszej przyjemności – tak. Powinniśmy jednak podchodzić do tego z rozwagą. Ostatnio nastała moda na pszczoły miodne w miastach, bardzo hołdujemy tym owadom. Tymczasem kiedy jest ich za dużo, pojawia się zagrożenie dla dzikich zapylaczy. Potrzebujemy dzikich pszczół, dzikich zapylaczy – to setki gatunków, które trzeba wspierać. Musimy tak kształtować nasze miasta, by tym stworzeniom było dobrze. Za bardzo skupiamy się na pszczołach miodnych, które hodujemy tak jak krowy i świnie i którym fundujemy coraz bardziej nieciekawy los. W wielu miejscach w Ameryce dzikie zapylacze już wyginęły. Tamtejsi rolnicy muszą zamawiać ule – wożone przez pszczelarzy tirami po całych Stanach Zjednoczonych i rozstawiane tam, gdzie są akurat potrzebne. Pszczoły podróżują w duchocie i zamknięciu. To przerażające, do czego dopuściliśmy. I to nie jest dystopijna wizja. To fakt.

SPRZECIW WOBEC STAWIANIA ULI W MIASTACH MOŻE BYĆ NIEZROZUMIAŁY.

Teraz każda firma chce być zielona, chce być eko. Na ogół pierwsze, co potrafi wymyślić, to postawienie uli. Okazuje się jednak, że nadmiarowa liczba uli jest problemem. Dużo pszczół miodnych ma bardzo zły wpływ na dzikich zapylaczy. Trzeba jednak sadzić łąki i dbać o rośliny, które zapewniają tym owadom pokarm. Kiedy zapylacze mają co jeść – radzą sobie. Ja sobie bez miodu dam radę. Wiem jednak, że nie poradzimy sobie, gdy nie będziemy mieć dzikich owadów.

Siedemdziesiąt procent roślin uprawnych korzysta z dzikich zapylaczy.

CO STANIE SIĘ Z TYMI ROŚLINAMI BEZ ZAPYLACZY?

Każdy spadek ich liczby ma realny wpływ na przyrodę. One zapylają dziewięćdziesiąt procent drzew i krzewów, osiemdziesiąt procent roślin kwiatowych. Bez tego te rośliny nie mają szansy wyrosnąć. Mówi się o tym głośno, bo ich znikanie to zagrożenie dla produkcji pokarmu dla ludzi. Rzecz jednak w tym, że my nie zobaczymy skutków tego, co się stanie bez zapylaczy. Nie dlatego, że to odległa perspektywa. Dlatego, że ta planeta nie będzie działać bez owadów. Bez nich nie będzie też nas. A ich wymieranie postępuje bardzo szybko. One są fundamentem życia na Ziemi. Ich obecność jest kluczowa dla prawidłowego funkcjonowania wszystkich ekosystemów. Owady stanowią dwie trzecie życia na Ziemi, są pożywieniem większości gatunków płazów, gadów, ptaków i ssaków. Przyczyniają się do rozkładania i obiegu składników pokarmowych w przyrodzie. Ziemia bez owadów oznacza katastrofę ekologiczną i kres naszej cywilizacji.

CZY JEST WE WSPÓŁCZESNYM ŚWIECIE COŚ, CO POWODUJE, ŻE TAK KATASTROFALNY SCENARIUSZ JEST MOŻLIWY?

Człowiek.

CZŁOWIEK?

Tak.

KTÓRE Z NASZYCH DZIAŁAŃ SPRAWIAJĄ, ŻE CAŁE ŻYCIE NA ZIEMI JEST ZAGROŻONE?

Naukowcy to analizują. Na przykład w 2016 roku opublikowali wyniki badań⁵ dotyczące losu ponad ośmiu tysięcy sześciuset zagrożonych gatunków. Określili, co w największym stopniu przyczynia się do tego, że spychamy je na skraj istnienia. Pierwszym i najważniejszym powodem jest po prostu bezpośrednie niszczenie środowiska: wycinanie lasów, polowania, połowy, zbieractwo. Cały czas niszczymy i zabijamy. Na ogół robimy to na taką skalę, że populacje nie są w stanie się odradzać. Oczywiście musimy korzystać z lasów, ale robimy to bez szacunku, przez co sprawiamy, że las znika. Rozumne byłoby wycinanie tylu drzew, ile może odrosnąć. Łowienie tylu ryb, ile może się odrodzić.

My zachowujemy się głupio. Od lat przekraczamy zdolność przyrody do regeneracji. Widać to doskonale w oceanach, w których wielkość połowów stale spada od połowy lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Spada, bo zbiorniki wodne są przełowione, ryb jest coraz mniej.

TO PIERWSZY POWÓD. JAKI JEST DRUGI?

Przemysłowe rolnictwo i przemysłowa hodowla zwierząt. Wytwarzamy żywność, a jednocześnie niszczymy życie wokół nas. W glebie jest coraz mniej bakterii, bo zabijamy je antybiotykami. Podczas produkcji pożywienia emitujemy ogromne ilości gazów cieplarnianych, które przyspieszają zmiany klimatu. Do środowiska trafia bardzo dużo azotu i fosforu. Rolnictwo musi się zmienić, jeżeli chcemy przetrwać.

Trzecim powodem jest urbanizacja. Przede wszystkim: beton. Nasza planeta jest nie tylko plastikowa, z czego coraz bardziej zdajemy sobie sprawę. W jeszcze większym stopniu jest betonowa. Już pod koniec 2020 roku ilość technomasy na świecie przekroczyła ilość biomasy.

_Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji_

¹ Chodzi o artykuł: Emily Elhacham i in., _Global Human-Made Mass Exceeds All Living Biomass_, „Nature” 2020, vol. 588, iss. 7838, s. 442–444.

² _Granice wzrostu_ (ang. _Limits to Growth_) – książka wydana przez Klub Rzymski w 1972 roku. Naukowcy z Massachusetts Institute of Technology (D.L. Meadows i inni) przeanalizowali w niej przyszłość ludzkości wobec wzrostu liczby mieszkańców Ziemi oraz wyczerpujących się zasobów naturalnych.

³ C.H. Trisos, C. Merow, A.L. Pigot, _The projected timing of abrupt ecological disruption from climate change_, „Nature” 2020, 580, https://www.nature.com/articles/s41586-020-2189-9 .

⁴ C.A. Hallmann, M. Sorg et al., _More than 75 percent decline over 27 years in total flying insect biomass in protected areas_, PLoS ONE 12(10): e0185809. https://doi.org/10.1371/journal.pone.0185809 .

⁵ S.L. Maxwell i in., _Biodiversity: the ravages of guns, nets and bulldozers_, „Nature” 2016, 536, www.nature.com/articles/536143a .SmogLab powstał w 2016 roku jako blog poświęcony powietrzu. Od tamtego czasu rozwinął się w portal informacyjny dotyczący spraw środowiska i zdrowia. Piszemy – mówiąc krótko i lekko patetycznie – po to, żeby zmieniać świat na lepsze. Staramy się interweniować, kiedy to tylko możliwe, a także pokazywać perspektywę oraz kwestie, które umykają mediom tak zwanego głównego nurtu.

Polski Alarm Smogowy to założona w 2015 roku inicjatywa zrzeszająca ponad 50 ruchów obywatelskich zaniepokojonych złą jakością powietrza w Polsce – w państwie, w którym co roku ponad 40 tysięcy ludzi umiera z powodu smogu. PAS prowadzi działania na rzecz wprowadzania przepisów antysmogowych na poziomie kraju, regionów i gmin, uruchamiania programów finansowych wspomagających ochronę powietrza, a także zwiększania świadomości wśród mieszkańców i mieszkanek Polski oraz decydentów i decydentek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: