Ofiary w sutannach - ebook
Ofiary w sutannach - ebook
Zmowa milczenia, niewygodne fakty. Zbrodnie, o których mieliśmy nie usłyszeć.
Sprawy kryminalne po 1989 roku, w których ofiarami byli księża. Typowe tylko z pozoru. Morderstwa z zemsty, powiązane z działalnością przestępczą, niektóre z wątkiem seksualnym w tle. Krzywda ofiary miesza się w nich z winą – autorytet duchownego zostaje zderzony z bezlitosnymi faktami.
Monika Całkiewicz, była prokuratorka, i Małgorzata Błaszczuk, dziennikarka, docierają do akt tych spraw. Rozmawiają z osobami, które były w nie zaangażowane – znajomymi ofiar, prowadzącymi śledztwo – oraz ekspertami, wyjaśniają zawiłości prawne, ale nie wydają wyroków.
Co było głównym motywem?
Jakie tajemnice ukrywali zamordowani księża?
Kim są sprawcy tych morderstw?
Nie każda zbrodnia popełniona na księdzu to sprawa polityczna. Nie każda ofiara jest bez winy. Wstrząsające i niezwykle wnikliwe reporterskie śledztwo.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6594-3 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książka, którą oddajemy w Państwa ręce, dotyczy zabójstw i usiłowań zabójstw księży w Polsce po 1989 roku. Sprawy te nie mają nic wspólnego z Instytutem Pamięci Narodowej, nie są też sprawami politycznymi, nie dotyczą prześladowania kapłanów. Każda z nich to typowa sprawa kryminalna.
W polskim społeczeństwie funkcjonuje aprioryczne założenie, że sutanna jest symbolem cnót jej właściciela, a jeśli ginie duchowny, to może za tym stać tylko Służba Bezpieczeństwa. Nasza najnowsza historia wielokrotnie utwierdzała nas w prawdziwości tych przypuszczeń, ale takie myślenie to myślenie kwantyfikatorami, zakłamujące rzeczywistość.
Od 1989 roku żadna ze zbrodni, których ofiarą był ksiądz, nie miała charakteru politycznego. Czy jednak jest to wystarczający powód, by o nich nie mówić i nadać im sygnaturę „utajnić”? Jako naród mamy niedobre doświadczenie z teczkami i ich zawartością, którą zastraszano i szantażowano ludzi, tak więc próba opowiedzenia prawdy wynika w tym przypadku z elementarnej uczciwości.
Sprawy, z którymi się zapoznałyśmy, przygotowując tę książkę, są różnorodne. Część z nich to pospolite napady rabunkowe, gdy przestępca lub przestępcy szukali pieniędzy, niejako „przy okazji” zabijając kapłana. Wszystkie pozostałe przypadki nie są łatwe i stanowią duże wyzwanie percepcyjne. Jedne mają w tle motyw seksualny, w tym także pedofilski, o którym mówić najtrudniej w kontekście sutanny. Pokazują także uwikłania w działalność przestępczą, która zazwyczaj nie ma happy endu. W innych okazuje się, że ksiądz nie przestrzegał celibatu, a sprawcą był jego homoseksualny kochanek. Jak więc widać, piszemy o sprawach arcytrudnych, dlatego też chcemy przygotować czytelników na zderzenie archetypu wizerunkowego z twardą, a czasem nawet drastyczną faktografią. Z tego samego powodu zmieniłyśmy również imiona niektórych osób występujących w książce.
Każdy z rozdziałów otwiera beletryzacja zdarzeń zrekonstruowana na podstawie dostępu do akt oraz źródeł dziennikarskich. Te historie opatrujemy rozmowami z osobami zaangażowanymi w sprawę – uczestniczącymi w czynnościach lub prowadzącymi śledztwo, jak sędzia, prokurator czy znajomi ofiary, ale też z ekspertami, którzy mogą uzupełnić te opowieści komentarzem, szczegółami oraz analizą, co pozwoli na pełniejsze ich odczytanie. Ostatnia część każdego rozdziału to garść informacji prawnych, potrzebnych do zrozumienia niektórych kwestii poruszanych w książce. Warto dodać, że każda z części w inny sposób dotyka tej samej historii – historii konkretnej zbrodni. Można je czytać osobno, swobodnie się między nimi przemieszczać, jednak dopiero lektura całości daje pełny obraz danej sprawy.
Nie oceniamy, nie wydajemy wyroków. Pozostawiamy to czytelnikom.
Za wstęp do każdej historii odpowiedzialna była Małgorzata, Monika pisała komentarze prawnicze, a obie pracowałyśmy przy wywiadach.
Zamierzałyśmy przedstawić w tej książce znacznie więcej spraw, nie chciałyśmy jednak opisywać ich bez materiałów pochodzących z akt. Stąd też zrezygnowałyśmy chociażby z odnoszenia się do tak ważnych przypadków jak zabójstwo krakowskiego księdza, dyrektora Caritasu. Oczywiście zwróciłyśmy się w trybie dostępu do informacji publicznej do Sądu Okręgowego w Krakowie z prośbą o udostępnienie odpisu wyroku wraz z uzasadnieniem. Wyrok otrzymałyśmy, uzasadnienia – nie, bo sprawa była prowadzona z wyłączeniem jawności. W takich przypadkach, zgodnie z procedurą, ogłoszenie wyroku odbywa się jawnie, bo obywatele mają prawo wiedzieć, za jakie przestępstwo i na jaką karę zostaje skazany oskarżony, ale już motywy rozstrzygnięcia mogą – tak jak w tym przypadku – zostać utajnione. Sama sucha treść wyroku nie pozwoliłaby jednak na rzetelną rekonstrukcję tego zabójstwa. W innych interesujących nas sprawach akta zostały zniszczone po upływie czasu, przez jaki musiały być przechowywane w archiwach, albo po prostu na podstawie dziennikarskich relacji nie udało nam się ustalić sygnatur. Niektóre odrzuciłyśmy, na przykład typowe zabójstwa na tle rabunkowym. Decyzja o oparciu się na materiałach z akt spraw okazała się słuszna. Jak się bowiem okazuje, przekazy dziennikarskie nie zawsze rzetelnie odnoszą się do faktów. Pokazuje to zwłaszcza sprawa księdza Janusza K.
Nie udało nam się namówić na rozmowę ani na komentarz nikogo z przedstawicieli polskiego Kościoła katolickiego, włączając w to zarówno rzecznika episkopatu Polski, jak i księży, którzy w innych sprawach chętnie wypowiadają się w mediach. W naszym przekonaniu zaprezentowany w książce materiał ilustruje różnorodność problemów i wpisuje się w szerszą dyskusję o wyzwaniach, z jakimi musi się dziś zmierzyć Kościół w Polsce. Dążyłyśmy do niej, zapraszałyśmy do rozmowy wiele osób z tego środowiska, ale zderzyłyśmy się ze zinstytucjonalizowanym milczeniem.
W tym kontekście ważnym wydaje się wywiad z profesorem Tadeuszem Bartosiem, byłym dominikaninem, filozofem, publicystą, profesorem Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku, dyrektorem programowym Studium Filozofii i Historii Idei WSFT. Tę rozmowę traktujemy jako swoisty _prologos._
Chcemy mocno podkreślić, że gdyby nie zaangażowanie i czas poświęcony nam przez życzliwe osoby pomagające dotrzeć do sygnatur, ułatwiające kontakt z ludźmi znającymi opisywane tu sprawy, a przede wszystkim z tymi, którzy zgodzili się udzielić nam wywiadów, ta książka zapewne nigdy by nie powstała.
_Ofiary w sutannach_ nie zostały napisane pod żadną tezę, nie ograniczałyśmy też w żaden sposób naszych rozmówców (chociaż nie ze wszystkimi ich wypowiedziami się zgadzałyśmy), jednak ciężar opowiedzianych tu historii nadaje jej wymiar publicystyczny i polemiczny, a nowotestamentowe słowa „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”, zapisane w Ewangelii Janowej (8, 32), są najlepszym komentarzem naszych intencji.
Wiele osób pytało nas, po co właściwie piszemy tę książkę. Dla taniej sensacji? I dlaczego właśnie o księżach?
Mamy nadzieję, że właśnie odpowiedziałyśmy na te pytania.
_Monika Całkiewicz_
_Małgorzata Błaszczuk_ROZMOWA Z PROFESOREM TADEUSZEM BARTOSIEM
MAŁGORZATA BŁASZCZUK: CO WEDŁUG PANA KIERUJE LUDŹMI, KTÓRZY WSTĘPUJĄ DO SEMINARIUM? CZEGO MŁODZI SZUKAJĄ DZIŚ W ZAKONACH?
PROF. TADEUSZ BARTOŚ: Jedni kierują się naturalną, idealistyczną, młodzieńczą pasją. To ci ideowi, którzy znajdują się w jakimś atrakcyjnym środowisku religijnym, gdzie życie duchownego przedstawiane jest jako coś szlachetnego, bardziej godnego, nadzwyczajnego wręcz. Inni z kolei mają przekonanie, że w ten sposób wezmą udział w czymś ważnym, a przecież dla nich nie ma nic ważniejszego na świecie niż powołanie kapłańskie. Ich motywacje są bardziej przyziemne, z czego mniej lub bardziej zdają sobie sprawę. Trudno powiedzieć, w którym okresie życia kto ma jaką świadomość. Najczęściej jednak jest tak, że na początku ludzie nie są świadomi pewnych rzeczy, dopiero z czasem uzmysławiają sobie, że ich życie miało wyglądać inaczej. Poza tym należy pamiętać, że wstąpienie do seminarium w pewnych środowiskach, zwłaszcza wiejskich, stanowi pewnego rodzaju awans społeczny i wciąż ma tę tradycyjną otoczkę w postaci dumy rodziny. No i jest trzeci motyw, który został dosyć dobrze opisany w ostatniej książce Frédérica Martela: _Sodoma_, czyli do niedawna jeszcze w większości krajów odrzucanie, nieakceptowanie homoseksualności. Ludzie homoseksualni, chcąc uniknąć ostracyzmu i napiętnowania, szukali schronienia właśnie w takim męskim klubie. To była dla nich naturalna droga, proste rozwiązanie bardziej lub mniej uświadomionego problemu własnej seksualności oraz tego, co zrobić ze sobą w życiu. No bo jak ktoś ma trzydzieści lat na karku i nie chce się żenić, to ile będziemy czekać? Nic dziwnego, że jest teraz coraz mniej powołań – przecież stosunek do homoseksualności zmienił się także w tych tradycyjnie katolickich państwach. Ludzie umieją zorganizować sobie życie i nie muszą się dziś ukrywać po klasztorach czy parafiach. Co ciekawe, ci najbardziej przeciwni homoseksualności kardynałowie i biskupi sami są osobami homoseksualnymi, o czym zresztą wszyscy wokół wiedzą. To, że najbardziej wrogimi, zjadliwymi homofobami są kaznodzieje homoseksualni, wynika z klasycznej sytuacji podwójnego życia, ciągłej obłudy, bo przecież ważnym elementem funkcjonowania duchownych jest pouczanie innych, jak mają żyć, a więc stanie na straży moralności. Jak to można ze sobą pogodzić? Otóż z pomocą przychodzą teksty chrześcijańskie, z których jasno wynika, że człowiek jest grzeszny, a Kościół święty, tak więc ci duchowni, którzy głoszą nauki kościelne, ale nie żyją zgodnie z nimi, mają rozwiązanie problemu na wyciągnięcie ręki. Mogą się usprawiedliwiać w imię tego, że człowiek jest słaby, błądzi, ale się naprawia, nawraca i tak dalej. Duchowni homoseksualni traktujący homoseksualizm jako wielkie zagrożenie to dość pogmatwane zagadnienie. Czy chodzi tu o wypieranie się czy też o zwykłą technikę odwracania od siebie uwagi? Nie wiem, jeśli to drugie, to raczej przynosi marny skutek, bo teraz ci homofobiczni kaznodzieje sami zwracają na siebie uwagę. Kiedy człowiek słyszy, co tacy wygadują, zaczyna się automatycznie zastanawiać, czy sami nie mają z tym problemu, skoro tak bardzo to piętnują. Takie ukrywanie się ze swoimi słabościami i przymus dawania przykładu oraz bycia wzorcem ogólnie dotyczy osób publicznych, bo z nieznanych mi przyczyn wymaga się tego również od polityków. Oczekujemy, że nie będą kłamali, kradli ani mieli lewych pieniędzy. W przypadku duchownych obowiązuje ten sam mechanizm, tyle że tutaj funkcjonalność społeczna związana jest z sakralizacją. Księża sakralizują siebie poprzez strój, poprzez sposób mówienia i zachowania. W świecie wyobrażeń religijnych, w którym dostępne są na co dzień rozmaite znaki religijne, czy to w kościołach, czy też w najbliższej okolicy, strój duchownego stanowi element wystroju, jest jego częścią. Jeśli duchowny w pełnym rynsztunku wychodzi z kościoła i idzie po ulicy, to widać, że wciąż jest z nim powiązany. Po to właśnie urządza się różnego rodzaju procesje z obrazami, monstrancją i tak dalej – ludzie nie klękają już wówczas tylko w kościele, ale i na ulicy, bo przecież klęka się przed monstrancją. Chodzi o pewne rytuały, jak na przykład tradycyjne całowanie księży w rękę – to całe wieki tych samych rytuałów, na których ufundowano sakralność duchownych, niejako dając im prawo do bycia ulepionymi z lepszej gliny. A więc można ich pytać o wszystko, bo na każdy temat się wypowiadają i są jakby ekspertami od wszystkiego. Zagarnęli sobie autorytet nauczyciela, który wie, bo jest nauczycielem. Podobna sakralizacja, choć już raczej umiarkowana, dotyczy dziś monarchii, jak choćby w Wielkiej Brytanii. Co prawda symbolika czysto religijna już została przesiana, ale Elżbieta II wciąż przestrzega wielu rytuałów, bo to one czynią z niej osobę inną niż reszta, odrębną, nadzwyczajną. Dziś pewnie byśmy powiedzieli, że to procedury marketingowe, bo tworzy się je z podobnych pobudek – żeby wyszło to, co chcemy, by wyszło. Rytuały związane z życiem duchownych wiążą się z pewnymi wizerunkami, które wywołują w ludziach określone reakcje. Mnisi z długimi brodami budzą skojarzenia z obrazami świętych, biskupów traktuje się z wielkim szacunkiem – to takie odruchowe zachowanie. Jeśli jednak trochę zepsuje się ten wizerunek, jeśli docierają do opinii publicznej informacje o przestępstwach seksualnych kleru, to ludzie mogą zacząć kojarzyć sutannę z – bo ja wiem – dajmy na to pedofilem. Przecież myślą obrazami, to naturalne. Nie żeby ktoś robił to celowo, uprawiał czarny PR, po prostu wystarczy regularne ujawnianie informacji o kolejnym księdzu pedofilu i kolejnym biskupie, który kłamie w jego sprawie. W taki właśnie sposób wizerunek osoby duchownej może stać się demoniczny.
PANIE PROFESORZE, CZY KOŚCIÓŁ W POLSCE JEST GOTÓW NA KONFRONTACJĘ ZE SOBĄ, NA SAMOOCZYSZCZENIE?
To są oczekiwania opinii publicznej, a nie Kościoła. Kościół nie będzie dokonywał samooczyszczenia, bo to pojęcie z gruntu mu obce, tylko będzie chronił swój wizerunek, robiąc to lepiej lub gorzej. Działania w postaci na przykład udostępnienia pewnych materiałów, jak ostatnio zrobiła to pewna niezależna komisja we Francji, powołana przez tamtejszy episkopat, wynikają wyłącznie ze strategii zarządzania kryzysowego. Wylewanie się gnojowicy przez osiem lat jest gorsze niż jednorazowe wylanie się wszystkiego i ostatecznie ucięcie tematu. Bo pytania do kolejnych biskupów o to, co zrobili z konkretną sytuacją, będą się ciągle powtarzać, a oni ciągle będą kluczyć, i będzie to trwało długie lata, co ostatecznie zepsuje wizerunek Kościoła bardziej niż jednorazowe działanie. Pojęcie samooczyszczenia w świecie kleru ma jeden cel: rozwiązać problem i zamknąć temat. Duchowni mogą to mniej lub bardziej zgrabnie wypowiadać, mogą nawet deklarować zupełnie inne intencje, ale chodzi wyłącznie o to, by zamknąć innym usta. Niektórzy stosują taką strategię, głupią zresztą, bo przez nią wzrasta niechęć do kleru, że jedne materiały udostępniają, a inne nie, coś powiedzą, a później się z tego wycofają, pokażą jakieś papiery, po czym stwierdzą, że ich nie ma. Być może po prostu opłaca im się nie mówić wszystkiego, a być może te ukrywane dokumenty mogą skompromitować ich samych lub ich najbliższych kolegów. Możliwości jest sporo, w każdym razie to przeciąganie, udawanie, że się rozwiązuje problem, czyli działanie w sposób powierzchowny, jest zapewne zwykłą strategią obronną. W końcu oskarżonemu przysługuje prawo do tego, by nie powiedzieć prawdy w sądzie, nie musi się przyznawać – najpierw trzeba mu udowodnić winę. Żeby był ścigany, musi być ścigający, a w tym przypadku mamy do czynienia ze ściganym, który przedstawia się jako wcielenie boskości, dobroci i świętości. Bo Kościół to nie tylko ludzie, ale też sakramenty i święci, przecież wciąż odbywają się nowe procesy kanonizacyjne. Dlatego żadne działania kościelne, żadne raporty przekazywane opinii publicznej przez biskupów czy gesty obecnego papieża nie są dla mnie wiarygodne, bo mają tylko i wyłącznie charakter wizerunkowy.
JAK KOŚCIÓŁ W POLSCE RADZI SOBIE Z ODCHODZENIEM OD ZASAD CELIBATU? Z HOMOSEKSUALIZMEM ORAZ PEDOFILIĄ, CHOĆ MÓWIMY TU O DWÓCH ZUPEŁNIE RÓŻNYCH POJĘCIACH…
Zwyczajny stan życia duchownych oznacza po prostu tak zwane życie podwójne. Wszyscy wiedzą, że proboszcz ma kobietę i dzieci – jednych to denerwuje, inni się z tego śmieją, a biskup stwierdza tylko: „Zrób coś z tym, no tak nie może być”. Generalnie chodzi o to, żeby nie siać zgorszenia publicznego, czyli krótko mówiąc, zachować nieco więcej dyskrecji. To samo dotyczy homoseksualności duchownych oraz ich związków – nie ma żadnego problemu, o ile ludzie na mieście nie gadają. Z jednej strony liczy się wygląd zewnętrzny, to jak się jest postrzeganym, a z drugiej – przecież wiadomo, że duchowni też są słabi i grzeszni. Wszyscy tacy jesteśmy, każdy z nas niesie swój krzyż. Taka argumentacja w zupełności wystarcza, by zracjonalizować problemy z celibatem. Co innego jest w przypadku pedofilii. Duchowni mają nikłe wyobrażenie na temat cierpienia ofiar pedofilii. Zresztą nie tylko oni, przecież o kwestii nadużyć seksualnych wobec nieletnich opinia publiczna dowiaduje się stosunkowo od niedawna – mówimy tu o ostatnich kilkudziesięciu latach. Z tym kłopotem Kościół radzi sobie wciąż w ten sam sposób: kiedy ksiądz krzywdzi jakieś dziecko, zostaje przeniesiony do innej parafii. Nie chodzi więc o rozwiązanie problemu, tylko o uniknięcie skandalu – najważniejsza jest ochrona wizerunku Kościoła. Kiedy dziennikarze czy same ofiary zaczynają mówić o pedofilii, wyrządzają duchownym szkodę, bo ci boleją nad tym, że muszą się zajmować takimi rzeczami. Chcieliby żyć spokojnie, zachować swój dotychczasowy sakralny wizerunek, który sprawiał, że byli bezkarni. Niestety, w Polsce wciąż obowiązuje taki rodzaj bezkarności – i nie dotyczy on tylko pedofilii, ale również kwestii finansowych czy w ogóle uprzywilejowania prawnego. Kościół na przykład nabywa ziemie na innych zasadach, a prokuratura i policja często nie podejmują przeciwko niemu żadnych działań. To taki rodzaj zblatowania, wynikającego między innymi z powiązań państwa z Kościołem w Polsce, które jest bardzo silne i trwa od lat dziewięćdziesiątych. Zaczęło się od Jana Pawła II. Wszyscy chcieli u niego wylądować na kolacji czy zrobić sobie z nim zdjęcie, czy to lewica, czy prawica. Zamiast stworzyć model wyraźnego rozdziału Kościoła od państwa, stworzyliśmy model zależności państwa od duchownych, który się nazywa przyjaznym rozdziałem.
CZY KSIĘŻA MAJĄ ZAPEWNIONE WSPARCIE PSYCHOLOGICZNE Z POWODU ABSTYNENCJI SEKSUALNEJ?
Skądże znowu. Dlaczego mieliby mieć wsparcie psychologiczne?
A DLACZEGO MIELIBY NIE MIEĆ?
Przecież wsparcie psychologiczne jest wtedy, kiedy ludzie mają ze sobą problemy, a Kościół nie uważa, by dotyczyło to duchownych. Nie istnieje nawet coś takiego jak edukacja w kwestii celibatu. Kiedyś uczestniczyłem w wykładach z teologii moralnej, w ramach których wykładowca po kolei wymieniał, jak można zgrzeszyć przeciwko szóstemu przykazaniu. Omawiał wszystkie te możliwe grzechy w ramach spowiednictwa, czyli przygotowania do spowiedzi. Młodzi klerycy pierwszy raz słyszeli wtedy o uprawianiu seksu ze zwierzęciem, o masturbacji, lesbijkach i homoseksualistach, a żeby nie mieli poruszeń seksualnych przy takich opowiastkach erotycznych, to wykład był na przykład sakralizowany. Czyli wykładowca wykładał, ale wokół stali ubrani w komże klerycy ze świecami, żeby stworzyć atmosferę odpędzającą ducha erotyzmu.
CHCE MI PAN POWIEDZIEĆ, ŻE NIE PRZYGOTOWUJE SIĘ KLERYKÓW DO PORADZENIA SOBIE Z POTRZEBAMI SEKSUALNYMI?
Nie ma czegoś takiego. Młodzi klerycy po prostu nie radzą sobie z popędem seksualnym. Popełniają rozmaite grzechy, później się spowiadają i znów popełniają rozmaite grzechy przeciw szóstemu przykazaniu, znów się spowiadają i tak dalej.
ZMIEŃMY NIECO TEMAT. O ZAMOŻNOŚCI KSIĘŻY KRĄŻĄ MITY. JAKIE JEST PANA ZDANIE NA TEN TEMAT?
System awansu kościelnego w Polsce jest związany przede wszystkim z tym, co można nazwać zaradnością lub przedsiębiorczością duchownych. Cenieni są więc księża biznesmeni – mają szybką ścieżkę awansu i zdobywają wysoką pozycję. Z tym wiąże się też status majątkowy, bo tacy księża mają dobre relacje z różnymi ludzi, otrzymują od nich wsparcie finansowe, a duża część majątku funkcjonuje w obiegu gotówkowym, bo nie ma u nas kontroli obrotu gotówką duchownych. Zatem ci najważniejsi ludzie w diecezji nie zawsze są biskupami, wystarczy, że mają pieniądze. Na przykład cmentarze w parafiach przynoszą gigantyczne dochody. Najbardziej wpływowe postacie, takie jak ksiądz Maj ze Służewa, Jankowski czy Głódź, dysponowały pieniędzmi i dzięki temu o wszystkim decydowały. To jakby taka kapituła diecezjalna – najmajętniejsi rządzą, bez względu na to, czy są prałatami czy nie, bo skoro zdobywają pieniądze, to są również hojnymi darczyńcami dla diecezji. Pozycja duchownego w diecezji nie zależy od jego pobożności czy zdolności, tylko od tego, jak gruba jest koperta. Po to są tak zwane kolędy u biskupa. Księża przyjeżdżają przełamać się opłatkiem i przy okazji dostarczyć koperty. Ten, który przynosi duże pieniądze, staje się gościem wpływowym, a reszta odprawia msze w biednych parafiach, bo takie też są. Jest grupa księży z bardzo niskimi dochodami, czasem praktycznie nie mają za co przeżyć. Niektórym nawet pomagają rodzice i znajomi. To dotyczy małych wiejskich parafii z niewielką liczbą ludzi zamożnych. W Kościele hierarchia jest bardzo precyzyjna: o tym, kto jest wyżej, a kto niżej, decyduje dostęp do gotówki.
A CO W PRZYPADKU, GDY PROBOSZCZ Z NIEWIELKIEJ MIEJSCOWOŚCI PRZYJEŻDŻA DO BISKUPA I PRZYWOZI MU GRUBĄ KOPERTĘ, A BISKUP WIE O WYKROCZENIACH NA PRZYKŁAD PRZECIWKO CELIBATOWI? CZY TAKIEMU PROBOSZCZOWI WOLNO WIĘCEJ?
To nie tak, że komuś wolno, a innym nie. Wszyscy wiedzą, że nie wolno. Spotkanie na przykład dekanatu warszawskiego może polegać na tym, że duchowni otwartym tekstem mówią, kto z kim jest nieformalnie związany. To są tak zwane tajemnice poliszynela w zamkniętym środowisku, bardzo wąskim kręgu, który przypomina taki klub młodszych i starszych panów.
_BOYS CLUB?_
Tak. Chłopców, którzy się znają i lubią, których łączą bardzo różnego rodzaju zależności, każdy na każdego coś tam ma… W pewnym sensie przypomina to strukturę mafijną – mamy tu do czynienia z solidarnością i lojalnością, a także ze zmową milczenia, bo nie wolno wydawać swoich.
PANIE PROFESORZE, JAK KOŚCIÓŁ WEDŁUG PANA POWINIEN REAGOWAĆ NA TAKIE OBRAZY JAK _KLER_ CZY _TYLKO NIE MÓW NIKOMU?_
Kościół, czyli kto?
HIERARCHOWIE.
Hierarchowie bardzo źle to znoszą. Woleliby, żeby takie filmy nigdy się nie pojawiły, ponieważ muszą się przez nie tłumaczyć, świecić oczami, co przekłada się na to, że tracą twarz i mniej ludzi wstępuje do seminariów. Przecież wszystkie przedsięwzięcia kleru, inwestycje, budynki do utrzymania, środki do wybudowania parafii i tak dalej w dużej mierze funkcjonują dzięki wiarygodności. Kiedy się ją traci, istnieje duże ryzyko, że w przyszłości będą kłopoty finansowe, trzeba więc się odpowiednio zabezpieczać. Oczywiście niektórzy mają własne dochody, bo już wcześniej zainwestowali, jak choćby Głódź, który teraz ma się całkiem dobrze. Zatem głośne mówienie o pedofilii w Kościele jest dla niego niezwykle szkodliwe, ponieważ psuje duchownym krew. Zamiast żyć sobie spokojnie, muszą codziennie stawiać czoła dziennikarzom, którzy dzwonią i zawracają im głowę. Przecież powinni raczej nabożnie się wsłuchiwać w słowa hierarchów kościelnych, a nie zadawać im bezczelne pytania. Tak to wygląda z punktu widzenia kleru. Filmy w rodzaju _Kleru_ czy _Tylko nie mów nikomu_ są czymś irytującym, szkodliwym. Nieważne, czy mówią prawdę czy nie, najgorsze, że niszczą całą ich robotę.
MYŚLI PAN, ŻE DZIĘKI TAKIM OBRAZOM JEST SZANSA NA PRZEŁOM?
Przełom dokonuje się w opinii publicznej i pod presją opinii publicznej. W żadnym Kościele, ani w Irlandii, ani we Francji, ani w Stanach Zjednoczonych, przełom nie dokonał się sam… Najpierw musi być presja sądów, wyroki, kary. Wszystkie kroki, które podejmują duchowni, zakładając telefon dla ofiar czy powołując komisje badające przypadki pedofilii, są działaniami wymuszonymi przez opinię publiczną. Gdyby nie dziennikarze, nic nigdy nie zostałoby ujawnione. W czasach PRL-u służby oczywiście szantażowały duchownych, ale na zasadzie: my o was trochę wiemy, więc uważajcie… Po zmianie politycznej nikt się nie zamierzał tym zajmować. Ci, co wiedzieli, starannie to skrywali, tak samo jak najwyżsi hierarchowie w Polsce, a w Watykanie Jan Paweł II i Dziwisz. Dziwisz zresztą do dziś stara się tak mówić, żeby nikt niczego się nie dowiedział. Nic dziwnego, jest bardzo silnym i sprawnym człowiekiem, który uwielbia żyć w ukryciu. Po prostu nic nie pamięta, i koniec.