Ogień i furia - ebook
Ogień i furia - ebook
Najbardziej sensacyjna premiera 2018 roku!
Biały Dom robił wszystko, by nie dopuścić do ukazania się tej książki…
Jeszcze przed swą przyspieszoną premierą książka Michaela Wolffa zyskała ogromny rozgłos i wzbudziła wiele emocji i kontrowersji, a prezydent USA Donald Trump usiłował wstrzymać jej publikację. Bezskutecznie. Ogień i furia natychmiast stała się bestsellerem w Stanach Zjednoczonych, a prawa do niej wykupują wydawnictwa z całego świata.
Przez osiemnaście miesięcy autor przeprowadził ponad dwieście rozmów z pracownikami Białego Domu, członkami amerykańskiej administracji i samym Trumpem, dzięki czemu dogłębnie poznał kulisy działania najbardziej kontrowersyjnej prezydentury naszych czasów. Michael Wolff opowiada pasjonującą historię o tym, w jaki sposób Trump rozpoczął kadencję tak nieprzewidywalną i wybuchową jak on sam.
W książce, która wstrząsnęła posadami Białego Domu, znajdziemy odpowiedzi na wiele intrygujących pytań, m.in.:
· Czy Trump rzeczywiście nie chciał zostać prezydentem?
· Czy cała kampania wyborcza miliardera miała być tylko zabiegiem marketingowym, poprzedzającym otwarcie nowej stacji telewizyjnej?
· Po co syn prezydenta i szef jego kampanii wyborczej spotkali się przed wyborami z przedstawicielem Kremla?
· Co o prezydencie Trumpie tak naprawdę myślą pracownicy Białego Domu?
· Co oznaczają tajemnicze powiązania Trumpa z ludźmi Putina?
· Czemu Steve Bannon, szef kampanii wyborczej Trumpa i jego były doradca ds. strategicznych, określa prezydenta jako „umysłowo niezdolnego” do kierowania Białym Domem?
· Czy Trump zostanie odsunięty od władzy?
Nigdy przedtem prezydentura tak bardzo nie podzieliła narodu amerykańskiego. Znakomicie zrelacjonowana i zdumiewająco świeża, Ogień i furia Michaela Wolffa pokazuje nam sensacyjne kulisy prezydentury Donalda Trumpa.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8123-641-6 |
Rozmiar pliku: | 615 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powód napisania tej książki wydaje się oczywisty. Dwudziestego stycznia 2017 roku, czyli w dniu inauguracji Donalda Trumpa, Stany Zjednoczone znalazły się w samym środku najbardziej nadzwyczajnej politycznej burzy co najmniej od czasów afery Watergate. Na krótko przed tą chwilą postanowiłem opowiedzieć tę historię możliwie na świeżo, starając się przy tym spojrzeć na życie Białego Domu Donalda Trumpa oczami ludzi z najbliższego otoczenia nowego gospodarza.
Pierwotnie miałem zamiar sporządzić kronikę pierwszych stu dni administracji Trumpa, ponieważ to właśnie ten okres zwyczajowo uważa się za szczególnie istotny. Wydarzenia następowały jednak wartko jedne po drugich przez ponad dwieście dni bez żadnej znaczącej przerwy, a kurtyna po pierwszym akcie opadła, dopiero gdy pod koniec lutego emerytowany generał John Kelly objął stanowisko szefa prezydenckiej kancelarii, a trzy tygodnie później z zespołu odszedł jego główny strateg Stephen K. Bannon.
Opisy wydarzeń przedstawionych na kartach tej książki opierają się na rozmowach, które w ciągu półtora roku miałem okazję przeprowadzić z prezydentem i większością wysoko postawionych członków jego administracji (niektórzy z nich rozmawiali ze mną po kilkanaście razy), a także na relacjach sporej rzeszy ich rozmówców. Pierwszy wywiad z Trumpem przeprowadziłem na długo przed tym, jak dopuściłem do siebie myśl o jego prezydenturze, nawet nie wspominając o książce na ten temat. Rozmowa odbyła się pod koniec maja 2016 roku w jego domu w Beverly Hills. Trump, wówczas wciąż tylko kandydat, chętnie dzielił się ze mną swobodnymi przemyśleniami na różne tematy, opróżniając półlitrowy kubek lodów waniliowych Häagen-Dazs. Przez pokój nieustannie przewijali się jego współpracownicy − Hope Hicks, Corey Lewandowski i Jared Kushner. Spotkania z członkami sztabu wyborczego kontynuowałem podczas konwencji republikanów w Cleveland, gdy wciąż jeszcze mało kto wierzył w wyborczy sukces kandydata. Potem rozmowy przeniosły się do Trump Tower, gdzie informacje przekazywał mi wygadany Steve Bannon – zarówno przed wyborami, gdy dość powszechnie traktowano go jako zabawną osobliwość, jak i później, już po wyborach, gdy nagle dostrzeżono w nim cudotwórcę. Dość szybko po inauguracji zyskałem coś na kształt stałego miejsca na kanapie w Zachodnim Skrzydle. Od tamtej pory miałem okazję przeprowadzić ponad dwieście wywiadów.
Administracja Trumpa realizuje, co prawda, ogólną politykę wrogości wobec prasy, ale od momentu jej ustanowienia Biały Dom otworzył się na media w stopniu bezprecedensowym w historii ostatnich czasów. Z początku zabiegałem o formalny dostęp do Białego Domu, starając się zapewnić sobie status ignorowanego obserwatora, funkcjonującego na podobnej zasadzie jak mucha na ścianie. Sam prezydent odniósł się do tej koncepcji przychylnie, ale ponieważ w początkowym okresie prezydentury Trumpa w Białym Domu rozgorzały liczne otwarte konflikty o władzę, trudno było znaleźć kogoś, kto mógłby wydać stosowną zgodę. Z drugiej strony nie znalazł się też nikt, kto by mnie wyrzucił. Zamiast statusu serdecznie witanego gościa stałem się więc dyżurnym natrętem, co w pewnym sensie upodobniło mnie do wspomnianej muchy. Nie zobowiązałem się do przestrzegania żadnych reguł, nie złożyłem też żadnych obietnic, z których wynikałoby, o czym mogę pisać, a o czym nie powinienem.
Relacje dotyczące zdarzeń, które miały miejsce w Białym Domu Trumpa, często są ze sobą sprzeczne; jak to bywa w świecie Trumpa, wiele z nich po prostu mija się z prawdą. To właśnie sprzeczności, jak również owe luźne związki z prawdą − a niekiedy też z rzeczywistością jako taką − stanowią osnowę tej książki. Czasami pozwalam poszczególnym aktorom przedstawić ich własne wersje wydarzeń, ocenę pozostawiając czytelnikowi. Kiedy indziej, gdy wersje się pokrywają lub pochodzą z wiarygodnych dla mnie źródeł, przedstawiam tę, która moim zdaniem jest prawdziwa.
Niektóre z moich źródeł pozostają w tak zwanym głębokim tle (deep background), wpisując się w konwencję typową dla współczesnych książek o tematyce politycznej. Wydarzenia są wówczas opisywane w oderwaniu od osoby ich całkowicie anonimowego świadka. Korzystałem również z informacji przekazywanych mi nieoficjalnie (off the record), co umożliwiało mi przytoczenie dokładnego cytatu, jednak bez podania źródła. Była też grupa rozmówców, którzy w pełni zdawali sobie sprawę, że treść ich relacji nie ujrzy światła dziennego aż do chwili publikacji tej książki. Zdarzali się i tacy, którzy rozmawiali ze mną zupełnie jawnie i otwarcie (on the record).
Nie mogę nie wspomnieć o kilku dziennikarskich niespodziankach, z którymi się zetknąłem podczas moich kontaktów z przedstawicielami administracji Trumpa. W dużej mierze miały one związek z brakiem jakichkolwiek oficjalnych procedur i doświadczenia w tej materii. Największe zaskoczenie dotyczyło sytuacji, w których materiały przekazywane w formule off the record oraz deep background potem, jak gdyby nigdy nic, ukazywały się zupełnie otwartym tekstem; informatorzy przekazywali mi pewne fakty na zasadzie poufności, ale później opowiadali o tym samym w szerokich kręgach, jakby po tym pierwszym wyznaniu poczuli się swobodniej; rozmówcy często w żaden sposób nie wyznaczali zasad przytaczania treści prowadzonej rozmowy; poglądy moich informatorów były tak powszechnie znane i wygłaszane, że pominięcie źródła naraziłoby mnie na śmieszność; rozmowy o charakterze prywatnym lub prowadzone w formule deep background pojawiały się następnie w czymś na kształt trzeciego obiegu albo były przytaczane w jakiejś zdumiewającej wersji. W całej tej historii pobrzmiewa stały, niezmordowany i nieposkromiony głos prezydenta, którego publiczne i prywatne opinie pojawiają się na ustach innych ludzi czasem już wtedy, gdy wypływają z jego własnych.
Z jakiegoś powodu niemal wszyscy rozmówcy, z którymi się kontaktowałem – zarówno weterani kancelarii Białego Domu, jak i jego zaangażowani obserwatorzy – szczodrze dzielili się ze mną swoim czasem i dokładali wszelkich starań, aby pomóc mi rzucić światło na unikatową rzeczywistość Białego Domu czasów Trumpa. Najogólniej rzecz biorąc, miałem okazję obserwować − i opisuję w tej książce − grupę ludzi, z których każdy na swój własny sposób szuka sposobu na to, aby jakoś się odnaleźć w pracy dla Donalda Trumpa.
Wszystkim tym ludziom jestem niezmiernie wdzięczny.Prolog
AILES I BANNON
Wieczór rozpoczął się o wpół do siódmej, ale Steve Bannon się spóźniał. Nagle znalazł się w czołówce najpotężniejszych ludzi na świecie i coraz mniej zawracał sobie głowę takimi drobiazgami jak punktualność.
Bannon obiecał wcześniej, że zjawi się na kameralnej kolacji organizowanej przez znajomych z Greenwich Village. Miał się tam spotkać z Rogerem Ailesem, byłym szefem Fox News i najbardziej wpływowym przedstawicielem mediów prawicowych, a niegdyś również jego osobistym mentorem. Następnego dnia, 4 stycznia 2017 roku – czyli nieco ponad dwa tygodnie przed inauguracją jego przyjaciela, Donalda Trumpa, na 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych − Ailes miał lecieć do Palm Beach. Wybierał się tam na przymusową emeryturę, ale miał nadzieję, że to tylko przejściowa sytuacja.
Z powodu zapowiadanych opadów śniegu przez chwilę nie było pewności, czy spotkanie w ogóle dojdzie do skutku. Siedemdziesięciosześcioletni Ailes od dawna miał problemy z nogą i biodrem, przez co ledwo chodził. On i jego żona Beth mieszkali w północnej części stanu, nad rzeką Hudson − wyprawa na Manhattan przy potencjalnej ślizgawicy wiązała się więc ze sporym ryzykiem. Ailes jednak bardzo chciał się spotkać z Bannonem. Alexandra Preate, asystentka Bannona, raz po raz wysyłała SMS-y z informacją o tym, kiedy jej szef ma szanse opuścić Trump Tower.
Grupka zaproszonych gości czekała na Bannona, a w tym czasie Ailes zabawiał towarzystwo. Był równie zaskoczony wyborczym triumfem swego starego przyjaciela, Donalda Trumpa, jak niemal wszyscy, postanowił zatem przeprowadzić dla zgromadzonych miniseminarium poświęcone roli przypadku w polityce oraz towarzyszącym mu absurdom. Zanim w 1996 roku działalność zaczęła telewizja Fox News, Ailes przez trzydzieści lat pozostawał jednym z najbardziej aktywnych działaczy Partii Republikańskiej. Wynikiem wyborów był zdumiony dokładnie tak jak wszyscy, potrafił jednak połączyć w spójną całość kolejne wydarzenia od czasów Nixona aż do Trumpa. Zaznaczał przy tym, że nie ma pewności, czy podobne wyjaśnienia potrafiłby przedstawić sam Trump, który w różnych okresach swego życia był demokratą, republikaninem, a także politykiem niezależnym. Ailes wychodził z założenia, że zna Trumpa lepiej niż ktokolwiek inny i dlatego może pomóc w naświetleniu kilku kwestii. Bardzo chciał również wrócić do świata mediów prawicowych, więc z werwą przedstawiał niektóre swoje pomysły na zgromadzenie około miliarda dolarów, którego potrzebował, by rozkręcić nową stację telewizji kablowej.
Zarówno Ailes, jak i Bannon uznawali się za wyjątkowych miłośników historii, obaj we własnym zakresie zgłębiali teorie uniwersalnego pola świadomości. Podchodzili do tematu w sposób niezwykle charyzmatyczny – z historią, ale też z Trumpem łączyła ich relacja o charakterze osobistym.
Chociaż nie przyszło mu to łatwo, w pewnym momencie Ailes zrozumiał, że czas przekazać Bannonowi palmę pierwszeństwa w prawicowych mediach, choćby tylko tymczasowo. Cała sytuacja była mocno paradoksalna. Prowadzona przez Ailesa Fox News generowała 1,5 miliarda dolarów zysku rocznie i przez dwie dekady dominowała w świecie republikanów. Teraz jej miejsce miała zająć kontrolowana przez Bannona Breitbart News, której roczne zyski sięgały ledwie 1,5 miliona dolarów. Przez trzydzieści lat Ailes – do niedawna najpotężniejszy człowiek w całym środowisku konserwatystów – łaskawie tolerował Donalda Trumpa, ostatecznie jednak o jego wyborze na prezydenta zadecydowali Bannon i Breitbart.
Sześć miesięcy wcześniej, gdy zwycięstwo Trumpa wydawało się wręcz niemożliwe, Ailesa oskarżono o molestowanie seksualne. Otrzymał sowity czek i został usunięty z Fox News przez liberalnych synów osiemdziesięciopięcioletniego konserwatywnego w swych poglądach Ruperta Murdocha, głównego akcjonariusza stacji − niegdysiejszej potęgi w świecie mediów. Upadek Ailesa szczególnie ucieszył liberałów, bo tak oto najbardziej konserwatywny beton we współczesnej polityce został obalony przez nowy ład społeczny. Niecałe trzy miesiące później Trump − oskarżany o większą lubieżność i poważniejsze występki − został wybrany na prezydenta.
***
Ailes cenił Trumpa za jego zdolność perswazji, skłonność do robienia show, a nawet za zamiłowanie do plotkowania. Podziwiał go też za, być może intuicyjne, wyczucie nastrojów społecznych, a na pewno za konsekwentne i niezmordowane zabieganie o przychylność opinii publicznej. Odpowiadał mu jego styl. Podobało mu się, że Trump ma wpływy i potrafi być bezczelny.
– On się nie zatrzymuje – zachwycał się w rozmowie z przyjacielem po debacie Trumpa z Hillary Clinton. – Dostanie obuchem w łeb, ale nic sobie z tego nie robi. Jakby w ogóle nie poczuł, że oberwał.
Ailes był też przekonany, że Trump nie ma sprecyzowanych poglądów politycznych, żadnego sztywnego kanonu. Stał się symbolem typowego rozgoryczonego Amerykanina oglądającego Fox News, co zdaniem Ailesa samo w sobie stanowiło kolejną oznakę, że świat stanął na głowie. Ktoś tu kogoś robił w konia – i Ailes obawiał się, że może chodzić o niego.
Ailes funkcjonował w polityce od kilkudziesięciu lat i zetknął się już ze wszystkimi możliwymi stylami, dziwactwami, upodobaniami, pragnieniami, maniami. Ludzie tacy jak on – a teraz też jak Bannon – potrafili pracować z każdym. Ich relacje miały wówczas charakter symbiotycznej współzależności. Politycy stanowili tylko front dla skomplikowanych działań organizacyjnych. Działacze polityczni znali zasady tej gry, znała je również większość kandydatów i polityków obejmujących urzędy. Ailes był jednak przekonany, że Trump ich nie zna − brakowało mu dyscypliny, nie był w stanie zrealizować żadnego utartego planu. Nie mógł należeć do jakiejkolwiek organizacji, prawdopodobnie nie mógł też zadeklarować realizacji konkretnego programu czy trzymać się sprecyzowanych reguł. Ailes uważał go za „buntownika bez powodu”. To był po prostu „Donald” − jakby to określenie samo w sobie zawierało wyczerpującą definicję.
Na początku sierpnia, niecały miesiąc po tym, jak Ailes został wypchnięty z Fox News, Trump poprosił go, jako starego przyjaciela, by przejął kierownictwo nad jego kampanią – jak dotąd katastrofalną. Ailes się nie zgodził, wiedział bowiem, że Trump nie tylko nie stosuje się do cudzych rad, ale w ogóle ich nie słucha. Tydzień później proponowane mu stanowisko objął Bannon.
Po zwycięstwie Trumpa Ailes z jednej strony żałował, że nie wykorzystał szansy na kierowanie kampanią, a z drugiej – wciąż nie potrafił uwierzyć, że propozycja Trumpa faktycznie mogła być wielką okazją. Uważał, że sukces Trumpa należy interpretować jako nieoczekiwany wyraz uznania dla wartości reprezentowanych przez niego samego − Ailesa − i przez Fox News. Niewykluczone, że to właśnie on w największym stopniu odpowiadał za rozbudzenie trendów społecznego rozgoryczenia, które zapewniły Trumpowi zwycięstwo – w końcu wymyślił i stworzył prawicowe media, w których brylował nowy prezydent.
Ailes należał do zaufanego kręgu znajomych i doradców, z którymi Trump często rozmawiał, a teraz przyszło mu liczyć na to, że zyska nieco szerszy dostęp do nowego prezydenta − jeśli razem z Beth przeniosą się do Palm Springs. Wiedział, że Trump planuje regularne wizyty w Mar-a-Lago, niedaleko nowego domu Ailesa. Znakomicie się orientował w realiach politycznych i wiedział, że zwycięstwo wszystko zmienia – że zwycięzca faktycznie zostaje zwycięzcą – ale mimo to nie umiał się pogodzić z tym jakże mało prawdopodobnym i przedziwnym faktem, że oto jego przyjaciel Donald Trump został prezydentem Stanów Zjednoczonych.
***
Bannon zjawił się o wpół do dziesiątej, spóźnił się trzy godziny. Większa część towarzystwa była już po kolacji. Miał na sobie dość znoszony sweter, koszulę nałożoną na T-shirt i luźne wojskowe spodnie. Był nieogolony. Sześćdziesięciotrzylatek przy kości przywitał się z biesiadnikami i od razu przejął kontrolę nad rozmową. Odsunął postawiony przed nim kieliszek wina – „Nie piję” – po czym zaczął zasypywać zebranych informacjami o świecie, który odtąd miał należeć do niego.
– Planujemy zintensyfikowane działania. W ciągu najbliższych siedmiu dni wszyscy członkowie rządu odbędą rozmowy w celu weryfikacji ich dalszej przydatności – powiedział o składzie rządu w stylu biznesowo-wojskowym rodem z lat pięćdziesiątych – Tillerson ma dwa dni, Sessions ma dwa dni, Mattis ma dwa dni.
Od „Mad Doga” Mattisa, emerytowanego generała, którego Trump nominował na stanowisko sekretarza obrony, Bannon przeszedł do długiego wywodu na temat tortur, zaskakującego liberalizmu generałów oraz głupoty cywilno-wojskowej biurokracji. Potem wspomniał o zapowiadanej nominacji Michaela Flynna − ulubieńca Trumpa, który jako pierwszy występował na wielu jego wiecach wyborczych – na stanowisko doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego.
„Jest w porządku. Do Jima Mattisa trochę mu brakuje, brakuje mu też do Jima Kelly’ego (…), ale jest w porządku. Musi tylko się otoczyć odpowiednimi ludźmi”. Zaraz dodał jednak: „Jeśli wykluczyć ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli uniknąć Trumpa i podpisywali te wszystkie listy, i neokonserwatystów, którzy wpakowali nas w ostatnie wojny, to (…) zostaje dość krótka ławka”.
Bannon stwierdził, że naciskał na nominację dla Johna Boltona, dyplomaty znanego z radykalizmu. Ailes też wolałby, żeby to Bolton został doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego: – On potrafi czasem wrzucić jakiś granat i ogólnie jest z niego mały gnojek, ale jest wam potrzebny. Kto jeszcze się orientuje w sprawach Izraela? Flynn ma trochę bzika na punkcie Iranu, a Tillerson – kandydat na sekretarza stanu − zna się wyłącznie na ropie.
– Problemem Boltona są wąsy – rzucił kpiarsko Bannon. – Zdaniem Trumpa Bolton nie wygląda wystarczająco poważnie. Do Boltona nie byliśmy od razu przekonani.
– Cóż, sam sobie narobił problemów, gdy jednego wieczoru wdał się w bójkę w hotelu i zaczął gonić jakąś kobietę.
– Gdybym powiedział o tym Trumpowi, to może Bolton dostałby tę robotę.
***
Bannon potrafił przedstawiać Trumpa w pozytywnym świetle i jednocześnie zasugerować, że nie traktuje go do końca poważnie. Poznali się w 2010 roku, gdy Trump raz był kandydatem na prezydenta, a raz nim nie był. Podczas spotkania w Trump Tower Bannon zaproponował Donaldowi, aby w ramach pozyskiwania wsparcia dla własnych ambicji politycznych przeznaczył pół miliona dolarów na finansowanie kandydatów ze środowisk Partii Herbacianej. Bannon wyszedł ze spotkania przekonany, że Trump w życiu nie wybuli tak dużej kasy. On po prostu nie bawił się w to na poważnie. Bannon szacował, że – pomijając kilka wywiadów na antenie radia Breitbart − w okresie od tego pierwszego spotkania do połowy sierpnia 2016 roku, kiedy to objął szefostwo kampanii prezydenckiej, miał okazję rozmawiać z Trumpem w cztery oczy w sumie nie dłużej niż przez dziesięć minut.
Teraz nadszedł dla niego epokowy moment. Zapanowało globalne zwątpienie. Wielka Brytania zdecydowała się na brexit, do brzegów Europy napływały kolejne fale imigrantów, szarzy ludzie pracy coraz głośniej wyrażali swoje niezadowolenie, nad światem krążyło widmo kolejnej katastrofy finansowej, a do tego pojawił się Bernie Sanders i jego rewanżyzm liberalny, wszędzie spotykało się oznaki buntu i oporu. Wahali się nawet najbardziej zaangażowani zwolennicy globalizacji. Bannon uważał, że wielu ludzi chętnie powitałoby przesłanie nowego rodzaju: świat potrzebuje granic, świat powinien wrócić do czasów, w których te granice istniały. Do czasów, gdy Ameryka była wielka. Trump miał się stać nośnikiem tego przesłania.
Tamtego styczniowego wieczoru Bannon należał do najbliższego kręgu współpracowników Trumpa już od niemal pięciu miesięcy. Zdążył zaobserwować wiele jego dziwactw i zaniepokoić się z powodu nieprzewidywalności i poglądów swojego nowego szefa. Nadal jednak widział w nim wielką szansę. Dostrzegał jego niesamowity, charyzmatyczny urok, który trafiał do zwolenników Partii Herbacianej, prawicowców, pokolenia internetowych memów.
***
– Czy on to rozumie? – zapytał nieoczekiwanie Ailes, po czym zamilkł i zaczął intensywnie się wpatrywać w Bannona.
Miał na myśli Trumpa. A pytanie najwyraźniej dotyczyło programu prawej strony sceny politycznej: Czy milioner i playboy naprawdę rozumie populistyczny ruch klasy pracującej? Oczywiście pytanie mogło też dotyczyć sprawowania władzy jako takiego: Czy Trump rozumie, na czym polega jego rola w historii?
Bannon wziął łyk wody.
– Rozumie − odparł po nieco zbyt długiej chwili wahania − albo przynajmniej rozumie tyle, ile rozumie.
Ailes nie przestawał się wpatrywać w Bannona, jakby czekał, że ten bardziej odkryje karty.
– Naprawdę – dodał Bannon. – Jest zaangażowany w ten program, to jest jego program.– Chcąc nieco zmienić temat, skupił się właśnie na programie Trumpa. – Na początek przenosimy ambasadę amerykańską do Jerozolimy. Stawiamy na Netanjahu. Stawiamy też na Sheldona. – Miał na myśli Sheldona Andersona, miliardera, który dorobił się na kasynach, radykalnego prawicowca i zwolennika Izraela, a także poplecznika Trumpa. – W tej kwestii mamy pełną jasność.
– Donald też ma jasność? – zapytał sceptycznie Ailes.
Bannon uśmiechnął się, niemal mrugnął figlarnie, po czym mówił dalej:
– Jordania bierze Zachodni Brzeg, a Egipt bierze Gazę. Niech się z tym sami uporają albo niech się na tym wyłożą. Saudyjczycy stoją nad przepaścią, Egipcjanie to samo, wszyscy na śmierć boją się Persji… Jemenu, Synaju, Libii… tam to dopiero jest słabo… Dlatego kluczowe znaczenie ma Rosja… Czy Rosja jest aż taka zła? Pewnie, że to źli chłopcy, ale świat jest pełen takich złych chłopców. – Bannon zdawał się tym wszystkim podekscytowany, zupełnie jakby budował świat na nowo.
– Tylko że warto wiedzieć, że ci źli faktycznie są źli – naciskał na niego Ailes. – A Donald może tego nie wiedzieć.
Bannon starał się nie występować zbyt stanowczo w obronie Trumpa, ale też nie chciał go za bardzo krytykować, więc odparł rzeczowo, że prawdziwym wrogiem są Chiny. To one tworzą pierwszy front nowej zimnej wojny. „Za urzędowania Obamy jakoś opacznie to rozumiano – myśleliśmy, że się w tym orientujemy, a tak naprawdę w ogóle nie rozumieliśmy sytuacji. To porażka amerykańskiego wywiadu”. „Moim zdaniem Comey to gracz trzecioligowy, a Brennan to druga liga”, ocenił Bannon odpowiednio dyrektorów FBI i CIA.
– Obecny Biały Dom przypomina Biały Dom Johnsona z 1968 roku. Susan Rice (doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego za czasów Obamy – przyp. aut.), jako doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego, prowadzi kampanię wymierzoną w ISIS. Oni wybierają cele, a ona decyduje o atakach dronami. Chodzi mi o to, że prowadzą tę wojnę tak samo skutecznie jak Johnson w ’68. Pentagon został od całej tej sprawy zupełnie odcięty. Odcięty jest też wywiad. Media odpuściły Obamie. Jeśli odstawić na bok całą ideologię, to jest to kompletna amatorka. Nie wiem, co robi Obama. Na Kapitolu nikt go nie zna, w biznesie nikt go nie zna. Co on osiągnął? Czym się zajmuje?
– A co na to Donald? – zapytał Ailes, wyraźnie sugerując, że Bannon nie uzgodnił tego wszystkiego ze swoim dobrodziejem.
– Jest absolutnie za.
– Na tym się skupia?
– Zgadza się na to.
– Nie poddawałbym Donaldowi zbyt wielu tematów do rozmyślań – stwierdził rozbawiony Ailes.
– Za dużo myślenia, za mało myślenia – niekoniecznie robi to jakąś różnicę – prychnął Bannon.
***
– W co on się wpakował z tymi Rosjanami? – naciskał Ailes.
– To było głównie tak, że jechał do Rosji przekonany, iż spotka się z Putinem. Putin co prawda miał go kompletnie gdzieś, ale on uparcie próbował – odparł Bannon.
– Cały Donald.
– Wspaniałe stworzenie. – Bannon zdawał się dostrzegać w Trumpie coś na kształt nie do końca pojętego cudu natury.
Porzucając wątek samego Trumpa − potężnego, choć dziwnego bytu, któremu należało się podporządkować, ale o którym jednocześnie można było myśleć z wdzięcznością − Bannon ponownie wcielił się w rolę, którą sam sobie nakreślił. Z perspektywy budowniczego prezydentury Trumpa mówił dalej:
– Najważniejsze są Chiny, nikt inny się nie liczy. Jeśli nie rozgryziemy Chińczyków, wszystko inne też nam się posypie. To w sumie bardzo proste. Chiny to dziś takie nazistowskie Niemcy z 1929 albo 1930 roku. Chińczycy, podobnie jak Niemcy, to najbardziej racjonalnie myślący ludzie na świecie, przynajmniej do pewnego momentu. Odbije im dokładnie tak samo jak Niemcom w latach trzydziestych. Powstanie tam państwo hipernacjonalistyczne, a gdy ten proces już się zacznie, nie będzie się go dało zatrzymać.
– Donald w Chinach może nie wypaść tak dobrze jak Nixon w Chinach – zauważył Ailes, sugerując, że naiwnością byłoby zakładać, iż Trump zapanuje nad procesem globalnej transformacji.
Bannon się uśmiechnął. „Bannon w Chinach”. W słowach tych brzmiały jednocześnie zdumiewająca megalomania i gorzka autokrytyka.
– A jak tam synalek? – zapytał Ailes. Miał na myśli Jareda Kushnera, trzydziestosześcioletniego zięcia Trumpa i wpływowego doradcę politycznego.
– Współpracujemy – odparł Bannon tonem sugerującym, że nawet jeśli ma inne zdanie, będzie się trzymał obowiązującej linii.
– Poważnie? – mruknął Ailes z niedowierzaniem.
– Należy do zespołu.
– Często jada lunche z Rupertem.
– Prawdę powiedziawszy, przydałaby mi się twoja pomoc w tej sprawie.
Przez kilka następnych minut Bannon usiłował zwerbować Ailesa do próby zaszkodzenia Murdochowi. Odkąd Ailes został wypchnięty z Fox News, żywił do Murdocha jeszcze więcej gorzkich uczuć. Obecnie Murdoch uparcie zabiegał o względy prezydenta elekta, jednocześnie zachęcając go do umiarkowania w zamiłowaniu do establishmentu – to bardzo ciekawy zwrot w coraz dziwniejszych trendach panujących wśród amerykańskich konserwatystów. Bannon chciał, żeby Ailes zasugerował Trumpowi – pełnemu neurotycznych wizji związanych między innymi z demencją starczą i utratą pamięci – że Murdoch może już nie być w pełni władz umysłowych.
– Zadzwonię do niego – odparł Ailes. – Ale Trump poszedłby za nim w ogień, jak za Putinem. Podlizuje się im i spuszcza z tonu. Nie wiem do końca, kto tu kogo trzyma na łańcuchu.
Ku powszechnemu zadowoleniu pozostałych gości starszy wpływowy przedstawiciel świata mediów prawicowych i jego młodszy (choć znów nie tak bardzo) kolega po fachu skończyli tę rozmowę dopiero pół godziny po północy. Ten pierwszy usiłował rozgryźć nową narodową enigmę, którą stanowił dla niego Trump (choć teoretycznie twierdził, że wszelkie jego zachowania są w pełni przewidywalne), a drugi najwyraźniej próbował nie pozwolić na to, by cokolwiek zmąciło jego pięć minut w historii.
– Donald Trump ma wszystko pod kontrolą. To ciągle Trump, ale ma wszystko pod kontrolą. Trump jak Trump – zapewnił Bannon.
– Tak, Trump, jaki jest, każdy widzi – odparł Ailes z pewnym niedowierzaniem.
CIĄG DALSZY DOSTEPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TERŚCI:
OD AUTORA
Prolog. AILES I BANNON
Rozdział 1. WYBORY
Rozdział 2. TRUMP TOWER
Rozdział 3. POCZĄTEK
Rozdział 4. BANNON
Rozdział 5. JARVANKA
Rozdział 6. W DOMU
Rozdział 7. ROSJA
Rozdział 8. STRUKTURA ORGANIZACYJNA
Rozdział 9. KONFERENCJA CPAC
Rozdział 10. GOLDMAN SACHS
Rozdział 11. PODSŁUCH
Rozdział 12. COFNĄĆ I ZASTĄPIĆ
Rozdział 13. KRYTYCY BANNONA
Rozdział 14. POKÓJ DOWODZENIA
Rozdział 15. MEDIA
Rozdział 16. COMEY
Rozdział 17. ZA GRANICĄ I W DOMU
Rozdział 18. POWRÓT BANNONA
Rozdział 19. CO ZA MIKA?
Rozdział 20. MCMASTER I SCARAMUCCI
Rozdział 21. BANNON I SCARAMUCCI
Rozdział 22. GENERAŁ KELLY
Epilog. BANNON I TRUMP
PODZIĘKOWANIA
O AUTORZE