Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Ogon kici. Tom 7 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ogon kici. Tom 7 - ebook

Kicia jest instruktorem harcerskim, zdała właśnie do maturalnej klasy i chce spędzić najbliższe lato na obozie ze sprawdzonymi przyjaciółmi. Wszystko przebiegłoby zgodnie z planem, gdyby zupełnie przypadkiem nie poznała Dawida Kaliskiego, przyjaciela swojego ojca. Od ich pierwszego spotkania nic już nie płynie gładko i spokojnie. Zamiast na obóz harcerski Kicia jedzie na obóz su-rwiwalowy, wikła się w trudne i nieziszczalne uczucie. Szczęście przeplata się z rozgoryczeniem. Kicia będzie musiała zmierzyć się z przeszłością swojej rodziny i zmienić stosunek do wszystkich osób w swoim otoczeniu. Autorka zadaje czytelnikowi bardzo ważne pytanie: czy miłość beznadziejna ma jakikolwiek sens? A jeśli nie, to, dlaczego jest aż tak pociągająca? Ogon Kici to powieść, którą powinna przeczytać każda młoda osoba myśląca, że panuje nad swoim życiem, uczuciami i przyszłością.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7352-9
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kicia miała kolejny atak śmie­chu.

Nie pierw­szy raz w życiu zda­rzała jej się taka seria. Atak dopa­dał ją w naj­mniej ocze­ki­wa­nych momen­tach, a raczej w naj­mniej sto­sow­nych momen­tach. Na przy­kład teraz.

Dziko zachciało jej się śmiać. Tak dziko, że nie było tego jak opa­no­wać. Śmie­szył ją widok klamki w samo­cho­dzie, a szmer sil­nika wywo­ły­wał wręcz spa­zmy chi­chotu. Wszystko było śmieszne. Zaci­snęła wargi, żeby śmiech się z niej nie wylał, ale nie udało się. Par­sk­nęła.

– Znowu masz atak?

Kicia ener­gicz­nie poki­wała głową i szturch­nęła Roberta w ramię.

– Pro­wa­dzę, jak pra­gnę zdro­wia! – fuk­nął Robert, zer­ka­jąc na Kicię. Mimo woli też się uśmiech­nął.

– To ze zmę­cze­nia – powie­działa Kicia, ocie­ra­jąc łzy, a Robert tylko mruk­nął coś pod nosem.

Jechali wol­niutko piasz­czy­stą polną drogą pełną kolein. Wła­śnie oboje pod­sko­czyli na kolej­nym wyboju. Czub­kami głów nie­mal dotknęli dachu auta. Kicia na nowo zaczęła dusić się ze śmie­chu.

Uwiel­biała mieć te ataki wyzwo­lo­nego opty­mi­zmu, jak sama mówiła. Bez powodu, dla nikogo, ot tak dawała o sobie znać radość życia. Musiało minąć kilka minut, żeby jej prze­szło. Potem ni­gdy nie umiała przy­po­mnieć sobie, co ją tak roz­ba­wiło. Tym bar­dziej że praw­dziwe, te naj­lep­sze ataki opty­mi­zmu zawsze przy­cho­dziły bez naj­mniej­szego powodu. Ow­szem, Kicia miała wyborne poczu­cie humoru. Dystansu do samej sie­bie też jej nie bra­ko­wało (może poza jed­nym maleń­kim wyjąt­kiem), nie przej­mo­wała się ludźmi ani ich plot­kami, jak rów­nież opi­nią o sobie… Opty­mizm zde­cy­do­wa­nie był główną cechą jej cha­rak­teru.

Wyje­chali z War­szawy kilka minut po pią­tej. Do Bia­łe­go­stoku ósemką prze­mie­ścili się w dwie i pół godziny. Potem jesz­cze skok przez Zabłu­dów do Narwi i dalej do Narewki. Pusz­cza Bia­ło­wie­ska to było to, o co cho­dziło Kici. W tym roku naresz­cie ona wybie­rała miej­sce na obóz. Była zastępcą komen­danta do spraw pro­gra­mo­wych, odpo­wie­dzial­nym za zna­le­zie­nie miej­sca.

*

Jeź­dzili ponad godzinę i nic. Mikla­szewo, Olchówka, Leśna, Pasieki – to wszystko było nie to. W końcu Kicia zde­cy­do­wała, że wra­cają na połu­dnie. Znów zna­leźli się w oko­li­cach Narewki. Doje­chali do Janowa, a potem jakimś ledwo zazna­czo­nym na mapie szla­kiem, przez gęste dzie­wi­cze lasy dotarli do miej­sca, gdzie droga prze­ci­nała rzekę Narewkę.

Kicia poczuła drże­nie serca. Jeśli miała intu­icję, to wła­śnie w tej chwili dała ona o sobie znać.

– Gdzie jest to jezioro?! Jeśli za chwilę go nie zoba­czę, wra­camy.

– Rober­cik, to ma być rzeka… – powie­działa spo­koj­nie Kicia.

Lubiła Roberta. Znali się od zuchów, byli razem na ponad dzie­się­ciu obo­zach, naj­pierw jako har­ce­rze, teraz już jako kadra. Rozu­mieli się, współ­pra­co­wali bez słów i nie wcho­dzili sobie w drogę. Nie usta­lali, kto jest za co odpo­wie­dzialny. Po pro­stu każde z nich robiło to, co umiało.

Wła­śnie w tym momen­cie Narewka, zie­lona dzika rzeka, zami­go­tała mię­dzy drze­wami.

Wysie­dli.

„Tu będzie kuch­nia, tam sto­łówka, tu maga­zyny, tam, koło tych pogię­tych sosen, namioty kadry. Mój może być koło tej brzózki… albo nie! Lepiej mię­dzy namio­tami har­ce­rzy. W każ­dym razie brama na pewno przy tych dwóch jałow­cach… stoją jak war­tow­nicy. Prze­ge­nialne miej­sce”.

Roz­glą­dała się i roz­glą­dała. Miała chyba bez­radną minę.

– Za bar­dzo się tym przej­mu­jesz. Ważne są tylko trzy rze­czy: las, woda i pozwo­le­nie z nad­le­śnic­twa.

Kicia nawet na niego nie spoj­rzała. Wie­działa, że nie będzie się wtrą­cał. Zna­la­zła to, czego szu­kała, i chciała jesz­cze przez moment pode­lek­to­wać się tą chwilą speł­nie­nia.

– Czego w zasa­dzie szu­kamy?

– Miej­sca na obóz, już zapo­mnia­łeś? – Kicia się roze­śmiała.

Coś trza­snęło. Usły­szeli strzępki roz­mowy.

Instynk­tow­nie popa­trzyli w tym samym kie­runku. Od strony lasu sły­chać było głosy nad­cho­dzą­cych ludzi. Kicia i Robert wymie­nili szyb­kie spoj­rze­nia. Dali nura w krzaki i znie­ru­cho­mieli.

Było ich dwoje. Na oko mieli pięt­na­ście–sie­dem­na­ście lat. Dziew­czyna była bar­dzo szczu­pła, nawet chuda. Pod­bie­gła do wody, nie spraw­dza­jąc tem­pe­ra­tury, bez waha­nia wysko­czyła z dżin­sów, nie­dbale rzu­ciła je na brzegu. Cisnęła za sie­bie buty i skar­petki, z chlu­po­tem wsko­czyła do rzeki i zaczęła bro­dzić.

Chło­pak – wysoki, o jasnej kar­na­cji i nie­sfor­nych wło­sach, zgar­biony, a nawet jakby zgięty w pałąk, z rękami w kie­sze­niach – doszedł po chwili do piasz­czy­stej plaży i usiadł na tra­wie.

– Kąpiesz się? – zawo­łała wesoło dziew­czyna.

– Nie. I ty też nie – powie­dział, cho­ciaż ona stała już w wodzie. – Za zimno jesz­cze.

Nachy­lił się i nabrał garść mokrego przy­brzeż­nego pia­sku. Zro­bił z niego kulę i rzu­cił w kie­runku dziew­czyny. Nie zare­ago­wała. Schy­lona, wypa­try­wała cze­goś na dnie. Może obser­wo­wała ryby? On z namasz­cze­niem znów zro­bił kulę z mokrego pia­sku. Przy­mie­rzał się, mru­żył oczy, jakby bar­dzo sta­rał się wce­lo­wać w nogi dziew­czyny.

– No, chodź już.

– Dokąd?

– Nie wiem. Nudno.

– Inte­li­gentny czło­wiek ni­gdy się nie nudzi – powie­działa, ale wyszła z wody. – Zdej­mij bluzę.

– Po co?

– Chcę sobie wytrzeć nogi. Zimno mi.

– Spa­daj.

Robert poru­szył się i pod sto­pami trza­snęła mu gałązka.

– Patrz! – Dziew­czyna wska­zała w ich stronę.

Kicia i Robert natych­miast z god­no­ścią wyszli ze swo­jej kry­jówki. Pode­szli kilka kro­ków do miej­sca, gdzie leżały dżinsy dziew­czyny. Robert odru­chowo zlu­stro­wał wzro­kiem jej nogi i, o zgrozo, obli­zał się.

– Cześć! – powie­działa szybko Kicia, żeby zatu­szo­wać cham­skie zacho­wa­nie Roberta.

– Cześć! – odpo­wie­dzieli jed­no­cze­śnie.

– Wy z tej wio­chy? – zapy­tał obce­sowo Robert.

Jak zawsze, gdy kogoś pozna­wał, zacho­wy­wał się jak ostatni gbur. Potem mu prze­cho­dziło, ale nie wszy­scy zdo­łali dotrwać do tego „potem”. Kicia nie zno­siła chwil, gdy Robert kogoś pozna­wał. Już chciała obró­cić wszystko w żart, by znów rato­wać sytu­ację, ale chło­pak sam sobie pora­dził.

– Nie, skąd! – odparł. – Nie jeste­śmy z żad­nej wio­chy. Przy­le­cie­li­śmy z Marsa. To zna­czy ja z Marsa, a ona z Wenus. Nie wie­dzia­łeś o tym?

– Tak, jeste­śmy stąd. Z Narewki. Zgu­bi­li­ście się? Jestem Ela. – Chuda dziew­czyna wycią­gnęła rękę do Kici.

Kicia mocno uści­snęła jej dłoń.

– Robert. Jestem komen­dan­tem szczepu ZHR, z War­szawy – powie­dział Robert i Kicia pomy­ślała, że w sztuce zra­ża­nia do sie­bie ludzi jest mistrzem wszech cza­sów.

– Zie­mo­wit – przed­sta­wił się chło­pak. Naj­wi­docz­niej sztuczki Roberta na niego nie dzia­łały.

– Szu­kamy miej­sca na obóz. Ktoś nam mówił, że tu jest zno­śnie. Pole­ca­cie to miej­sce?

Twarz Zie­mo­wita w jed­nej chwili stała się ponuro prze­ra­żona. Splótł ręce na pier­siach i z miną Napo­le­ona powie­dział:

– Zły wybór. Bar­dzo zły wybór.

– Dla­czego?

– No… – rozej­rzał się wokół sie­bie, jakby cze­goś szu­kał – żmije. Przede wszyst­kim żmije. Latem aż się od nich roi. A poza tym… w Narewce nie wolno się kąpać, no i co roku mamy tu epi­de­mię wście­kli­zny.

– Wie­wiórki? Sły­sza­łem o tym!

Robert uznał sprawę za zakoń­czoną. Jako komen­dant obozu miał tylko jeden prio­ry­tet: żad­nych pro­ble­mów. Przy­naj­mniej tych, któ­rych można unik­nąć. Zie­mek jed­nak naj­wy­raź­niej dopiero się roz­pę­dzał.

– Mamy tu epi­cen­trum pta­siej grypy, inne zwie­rzęta też cho­rują: wie­wiórki, dudki, kukułki, jele­nie, a nawet wilki.

– Tu są wilki?

– Tak. A komary… wiel­kie jak śle­dzie.

– Zie­mek, co ty gadasz?!

– Taka jest prawda. Nie możemy ich okła­my­wać. Nie zachę­caj ich. Jedni już tu byli na obo­zie i potem bar­dzo żało­wali. Cztery osoby pogry­zione przez rysia, jeden znisz­czony samo­chód…

– Co?! – Robert słu­chał jak urze­czony.

– Locha, a mamy tu sporo dzi­ków, jakoś ich nie polu­biła. Dziki pod­cho­dzą pod same namioty. Miaż­dżą śpią­cych ludzi. Roz­ry­wają na sza­blach.

Kicia uważ­nie spoj­rzała na czu­pry­nia­stego. Uśmiech­nęła się.

„Bar­dzo fajny chło­pak”.

– Zaczyna kro­pić. – Zie­mek wycią­gnął dłoń i ponuro dodał: – U nas jest mikro­kli­mat. Każde lato jest desz­czowe.

– Nie słu­chaj­cie go! Tu jest bar­dzo faj­nie, a woda w Narewce bez względu na pogodę zawsze jest cie­pła.

– Nie daj­cie się Elce ocza­ro­wać. To cza­row­nica. Elka-cza­row­nica.

– Prze­stań! Jesteś podły!

– Podły? Co za słowo! A może tak nie jest? Może im opo­wiemy, jak…

– Nie musisz mówić każ­demu! Głu­pek!

– Kre­tynka.

– Idiota.

– Debilka.

Deszcz lunął nagle z nie­spo­dzie­waną siłą. Był to cie­pły, opty­mi­styczny, wio­senny deszcz, ale mimo to Zie­mek szybko ścią­gnął bluzę. Roz­po­starł ją nad głową i podał Eli. Schy­lił się po jej buty, zna­lazł skar­pety. Oboje, idąc tuż koło sie­bie i chro­niąc się pod bluzą, ode­szli.

– Powo­dze­nia w szu­ka­niu miej­sca. Koło Okrą­głego jest chyba faj­nie. Tam szu­kaj­cie. Cześć!

– Tu przy­jedź­cie! Tu jest eks­tra! Może naresz­cie lato nie będzie nudne! I lepiej się poznamy! – zawo­łała dziew­czyna.

– Cześć… – powie­działa cicho Kicia, wpa­tru­jąc się w plecy tej dwójki.

Szli ramię w ramię. Coś do sie­bie mówili. W pew­nym momen­cie wybuch­nęli śmie­chem i macha­jąc bluzą, która i tak ich nie ochra­niała, pobie­gli piasz­czy­stą drogą.

Kicia nie mogła ode­rwać od nich oczu. Wyda­wali jej się ruchomą czę­ścią lasu. Ide­al­nie paso­wali do kra­jo­brazu. Gdy zni­kli, zro­biło się dziw­nie głu­pio i pusto.

– No, ucie­kamy. Leje!

Lało ostro, a oni do samo­chodu mieli około trzy­stu metrów. Robert jed­nak nie cze­kał z dal­szym cią­giem roz­mowy, aż znajdą się w miłym, suchym wnę­trzu auta, tylko sapiąc, zawo­łał ponuro:

– I co? Nic nie zna­leź­li­śmy. Dobrze, że nam powie­dział o tej wście­kliź­nie.

– Jak to nic nie zna­leź­li­śmy? Tu!

– Prze­cież żmije… komary… locha! A ta Elka jest cza­row­nicą!

– Ale ty jesteś łatwo­wierny. To fajni ludzie. Lubię miej­sco­wych.

– Jak chcesz… – Robert zro­bił szybką kal­ku­la­cję, czy warto tłu­ma­czyć Kici, że popeł­nia gruby błąd, ale z jego żołądka dobiegł tak pełen żalu i wyrzutu odgłos, że natych­miast spu­ścił z tonu. – Jedźmy już na ten obiad. A miej­sce w zasa­dzie może być. Od razu wie­dzia­łem, że ten wło­chaty żar­tuje.

„Jasne, od razu…” – zaśmiała się w duchu Kicia. Wsko­czyła na sie­dze­nie obok kie­rowcy i wycią­gnęła z torby tele­fon komór­kowy.

„Jest! Miej­sce bar­dzo super! Wró­cimy na wie­czór”.

W spi­sie tele­fo­nów odszu­kała wpis „Justyna” i wysłała wia­do­mość.

Robert też wyjął tele­fon.

– Chyba nie masz zamiaru stu­kać ese­mesa, pro­wa­dząc auto?

– Racja, ty pisz.

Podał jej apa­rat.

„Mamy miej­sce. Narewka, wieś Janowo. Wpadnę do Cie­bie, jak tylko wrócę”.

– Do kogo wysłać?

Robert z pamięci podał jej numer, ale Kicia była docie­kliwa.

– A kto to jest?

– Taka jedna Marzena. Nic waż­nego.

Kicia badaw­czo na niego spoj­rzała. Jak na „nic waż­nego” był sta­now­czo za bar­dzo prze­jęty. Nie scho­wał komórki, a gdy ode­zwał się sygnał, że nade­szła odpo­wiedź, szybko zła­pał tele­fon. Były tam ze cztery słowa, co Kici udało się podej­rzeć, ale Robert czy­tał, jakby to były trzy strony. Zaczer­wie­nił się, uśmiech­nął pod nosem i znów zaczer­wie­nił.

Kicia wbiła wzrok w lusterko, żeby prze­ko­nać się, że zawsze gdy jest mokra, wygląda bez­na­dziej­nie. Następ­nie, jako opty­mistka, powie­działa sobie w duchu, że nie ma to dla niej naj­mniej­szego zna­cze­nia, bo wygląd jest nie­istotny. Zupeł­nie ode­chciało jej się jed­nak śmiać.

Zaje­chali do nad­le­śnic­twa, zje­dli obiad w karcz­mie Przy Dro­dze (Robert – żurek, kopytka z gula­szem, buraczki i kom­pot, Kicia – pstrąga i zie­loną her­batę z cyna­mo­nem), a potem, zado­wo­leni, że ten ważny punkt przy­go­to­wań mają już za sobą, wró­cili do War­szawy.

*

Był dopiero 14 kwiet­nia, ale Kicia czuła, że teraz wszyst­kie przy­go­to­wa­nia pójdą już z górki. Wście­kli­zna, dziki, wilki, cza­row­nica Ela, Zie­mo­wit… Genial­nie! Tego wła­śnie szu­kała.

Cie­szyła się, że jadą, że znów będzie zmę­czona, potrzebna, że wykaże się, doce­nią ją, a ona nazbiera wra­żeń i wspo­mnień na cały następny rok. Waka­cje zde­cy­do­wa­nie nie były po to, żeby je mar­no­wać. Mogło być róż­nie, ale tej jed­nej zasady trzy­mała się zawsze: nie tra­cić życia na sie­dze­nie w domu.

*

Kicia wsko­czyła na łóżko. Się­gnęła po misia Tadzia i pod­ło­żyła go sobie pod plecy zamiast poduszki. Otwo­rzyła gruby czarny zeszyt z napi­sem „Pomy­sły” i zabrała się do pracy. Jak zawsze, już w szkole uło­żyła sobie listę rze­czy, które musi dziś zro­bić, spraw­dzić, przy­go­to­wać. Na począ­tek dokładne opra­co­wa­nie kon­cep­cji. Z tym aku­rat nie miała kło­po­tów.

Har­cer­stwo inte­re­so­wało ją od zawsze. W zerówce do ich sali przy­szła dziw­nie ubrana osoba i każ­demu dała kar­teczkę z zagad­ko­wym napi­sem „JUCZ”. Kicia znała już litery, ale tego słowa nie rozu­miała, toteż kartka zain­try­go­wała ją bar­dzo. Lubiła tajem­nice, więc gdy tylko Justyna, jej mama, ode­brała ją ze szkoły, Kicia zaraz kazała sobie roz­szy­fro­wać te dziwne litery i sta­now­czo oznaj­miła, że idzie na spo­tka­nie z panią, która roz­daje kartki.

Spo­tka­nie było nudne. Przez godzinę sie­dzieli w kole, a pani mówiła dużo o Pol­sce i opo­wie­działa jakąś legendę. Potem chłopcy z jej grupy zaczęli się wygłu­piać. Na koniec pani powie­działa, że teraz ktoś musi zga­sić świeczki i wybrała… Kicię. Wła­śnie ją. Kicia poko­chała tę panią, która spo­śród tylu ład­nych, grzecz­nych dziew­czy­nek z dłu­gimi wło­sami wybrała wła­śnie ją, chudą wier­ci­piętę, z zapa­mię­ta­niem ssącą koniec swo­jego war­ko­czyka. Kicia poko­chała naj­pierw druhnę Ulę, a potem har­cer­stwo. Oczy­wi­ście Justyna była zachwy­cona, że córka chce jechać na kolo­nię zuchową, że potem, po czwar­tej kla­sie, jedzie na obóz pod praw­dziwe namioty, a naj­bar­dziej jej się podo­bało, że w tym cza­sie ona z ojcem mogą poje­chać sobie na obóz żeglar­ski i zdo­być patenty. Har­cer­stwo odpo­wia­dało wszyst­kim.

Kicia była zaan­ga­żo­wana po uszy. W zasa­dzie tej wio­sny sku­piała się tylko na przy­go­to­wa­niach do obozu. Ni­gdy by tego Nata­szy nie powie­działa, ale sprawy ser­cowe przy­ja­ciółki i całe to zamie­sza­nie z Hadria­nem były na dru­gim miej­scu.

Kilka tygo­dni wcze­śniej, pierw­szego dnia po feriach, Nata­sza jak sztu­bak dała się zła­pać na wkła­da­niu walen­tynki do szafki szkol­nego kolegi. Kolega, śliczny i pach­nący jak szklar­niowy nagie­tek, nabrał się na jej nie­udolną i dość marną, jak potem wspól­nie oce­niły, histo­ryjkę, że wkłada tę kartkę w imie­niu kole­żanki, Kici wła­śnie. Nata­sza zawo­łała Kicię i z miej­sca jej oświad­czyła, że Hadrian już wie, że Kicia się w nim kocha. To było nawet śmieszne, w każ­dym razie Kici ta wer­sja wyda­wała się gro­te­skowa. Ona i Hadrian, dobre sobie! Pięść do nosa, kwia­tek do kożu­cha, musz­tarda do dżemu. Ze zdzi­wie­niem jed­nak zauwa­żyła, że ludzie nie widzą w tym nic dziw­nego. Nikt tego faktu nie pod­waża, nikomu nie wydaje się to absur­dalne. Więc dobrze. Skoro Nata­szy na tym zale­żało, Kicia grała swoją rolę. Nie podo­bał jej się ani Hadrian, ani nikt inny, uda­wała więc zain­te­re­so­wa­nie Nagiet­kiem z pasją i peł­nym pro­fe­sjo­na­li­zmem aktorki. Współ­czuła w duchu przy­ja­ciółce, bo Hadrian wyda­wał jej się skoń­czo­nym osłem, podob­nie jak inni przed­sta­wi­ciele jego płci ze śliczną buźką. Ale niech tam! Nie robiąc sobie abso­lut­nie nic z tego, że ludzie wyty­kają ją pal­cami, a Hadrian wręcz się od niej oga­nia, robiła, co mogła, żeby biedna, ogłu­piała z miło­ści Nata­sza była bli­sko niego. Tak samo dobre zaję­cie jak każde inne, a skoro Hadrian wie­rzy w ten absurd, to co jej szko­dzi…

W szkole, mimo zbli­ża­ją­cego się końca roku, pano­wał względny spo­kój. Zresztą nie była ani nad­mier­nie ambitna, ani rodzice nie robili ni­gdy żad­nych pro­ble­mów z jej ocen. Dawali jej wolną rękę w spra­wach szkoły, w innych zresztą też. Miała więc czas, żeby zająć się tym, co naj­waż­niej­sze – obo­zem. Kicia nie była nowi­cjuszką i wie­działa, że wszystko, czego nie przy­go­tuje teraz w domu, potem srogo się na niej zemści. A że odpo­wia­dała za pro­gram, czyli za to, żeby ferajna się nie nudziła, i jesz­cze miała poczu­cie, że robi coś nie­zwy­kłego – wymy­ślała i wymy­ślała bez końca. Żyła tym obo­zem i wszyst­kim, co było z nim zwią­zane.

W końcu się udało. Był kom­plet kadry: kucharka, lekarka, księ­gowa, wszyst­kie bez ogo­nów, czyli bez rodzin, dzieci i innych kotwic życio­wych, które Kicia zawsze tępiła. Miej­sce było, pro­gram – tak jak trzeba, miał dwie wer­sje: sło­neczną i desz­czową, wszel­kie pozwo­le­nia zostały zała­twione i pod­pi­sane.

Jedyne, nad czym zawsze nale­żało pra­co­wać, to dodat­kowe wer­sje desz­czowe. Tych ni­gdy za dużo.

*

Wła­śnie gło­wiła się, co będą robić zamiast rajdu, gdy zja­wił się u niej Robert. Wcho­dząc, jak zawsze obej­rzał sobie stos ksią­żek w przed­po­koju, dys­kret­nie prze­su­nął nogą górę zmię­tych kar­to­nów, sza­rych papie­rów i kopert po książ­ko­wych prze­sył­kach i dopiero wszedł dalej.

– Cześć! Justyna jest nie­zmor­do­wana, prawda? Zaczyta się kie­dyś na śmierć. Masz coś na ząb? Padam z głodu.

– Weź sobie, jest w garnku na kuchni.

Kicia nie sko­men­to­wała słów Roberta. Do czy­tel­ni­czej pasji matki miała ambi­wa­lentny sto­su­nek. Dziś aku­rat jej to nie prze­szka­dzało, ale bywało, że wście­kała się o zagra­ca­nie miesz­ka­nia, a jesz­cze bar­dziej o zupy z mro­żonki.

Robert znik­nął w kuchni. Walił garn­kami, szu­rał deską do kro­je­nia, grze­cho­tał sztuć­cami. Przez chwilę stał cicho, to zna­czy, że czy­tał sobie frag­ment powie­ści, którą Justyna zosta­wiła w szafce, w szu­fla­dzie lub w zmy­warce (nawet to zda­rzyło się dwa razy). Po chwili wró­cił, oczy­wi­ście nie komen­tu­jąc, w jakim sta­nie jest ich kuch­nia. Ni­gdy tego nie robił. Może czuł, że w ste­ryl­nej prze­strzeni nie mógłby tak swo­bod­nie sobie poczy­nać z tale­rzem spe­cjal­no­ści kuli­nar­nej Justyny, czyli „zupą wio­senną” z mro­żonki.

– I co?

– Nic. Pra­cuję nad wer­sjami desz­czo­wymi. Teo­re­tyczne przy­go­to­wa­nie do prze­prawy przez rzekę, alfa­bet Morse’a, wią­za­nie węzłów. Kupi­łam w ciu­chlan­dzie osiem kilo­gra­mów sznurka baweł­nia­nego! Jutro jedziemy na Koszyki. Mam tu spis ksią­żek: zie­lar­stwo, żeglar­stwo, roz­po­zna­wa­nie grzy­bów jadal­nych. Na deszcz ide­alne.

– Nie prze­sa­dzaj, ma być ładne lato. Ktoś mi tak mówił.

– Cztery lata temu, jak jesz­cze byłam zastę­pową, nie było ani jed­nego bez­desz­czo­wego dnia, więc słu­chaj dalej i mnie pochwal. Mam roz­po­zna­wa­nie roślin tru­ją­cych, okłady z błota, wspi­na­nie się na mokre drzewa, pierw­sza pomoc w nagłych wypad­kach, masaż…

– Masaż? Zwa­rio­wa­łaś! Chcesz, żeby rodzice cze­piali się o nad­miar seksu?

– Ty zawsze tylko o jed­nym. Zależy jaki masaż. Ja zna­la­złam już pra­wie dzie­sięć róż­nych spo­so­bów masażu. Na przy­kład masaż dźwię­kami.

– Czym?

– Dźwię­kami. Zobacz, jak puknę tu… – Kicia lekko brzdęk­nęła w brzeg tale­rza – to ten dźwięk, który wydał talerz, wpływa na cie­bie. Masuje cię.

– Co za bzdura!

– Módl się, żeby nie było ani jed­nego desz­czo­wego dnia, bo ina­czej takie bzdury będziesz miał codzien­nie! Poza tym szy­cie. Kupi­łam worek mate­ria­łów, trzeba je tylko uprać. I oczy­wi­ście ty mi w tym pomo­żesz?

– O rany! – burk­nął Robert.

Widząc jego nijaką minę, Kicia poczuła, że atak śmie­chu jest tuż-tuż, ale wtedy Robert ukrad­kiem zer­k­nął na swoją komórkę i Kici natych­miast prze­szło.

„Czyżby Marzenka? – pomy­ślała z cie­ka­wo­ścią. – Może Robert naresz­cie się z kimś zwią­zał?”

Życzyła mu tego z całego serca.

Robert przez chwilę nic nie mówił. Wystu­kał ese­mesa, a potem gapił się na ekra­nik tak długo, aż przy­szła odpo­wiedź. Potem znów stu­kał i znów cze­kał. Kicia bez słowa otwo­rzyła czarny zeszyt i pod nume­rem 81 zano­to­wała kolejny pomysł na dni desz­czowe:

„Kon­kurs na bez­wzro­kowe pisa­nie ese­me­sów”.

*

Robert nie przy­pro­wa­dzał Marzenki ani na zbiórki, ani na rady szczepu. A jed­nak Kicia czuła, że nie ma sekundy, by nie była ona obecna w jego myślach. Na­dal, cho­ciaż z coraz mniej­szym prze­ko­na­niem, Kicia mówiła sobie, że prze­cież na obo­zie jej nie będzie. Dla­czego? Szkoda…

Kicia nie zno­siła ogo­nów. To była jej święta zasada: żad­nych mężów kucha­rek, żad­nych sióstr kwa­ter­mi­strza, żad­nych dzieci obo­zo­wych leka­rzy, żad­nych narze­czo­nych kie­rowcy. Nie zno­siła, gdy za kimś z kadry snuł się cień jakie­goś obcego czło­wieka. To roz­bi­jało pracę, psuło atmos­ferę, unie­moż­li­wiało inte­gra­cję… Dla Roberta zro­bi­łaby jed­nak wyją­tek, bo tak samo jak ona był noto­rycz­nie samotny. Jego ogon by znio­sła, i to z rado­ścią.

„Dla­czego jej nie poka­zuje? Boi się. Może mu powie­dzieć, że nie mam nic prze­ciwko? Nie, jesz­cze nie teraz. Nie ma się co śpie­szyć. Cie­kawe, jaka ta Marzenka jest. Może w moim wieku? Pew­nie drob­niutka, bo Robert do olbrzy­mów nie należy. Jejku, jak faj­nie, że Robert się zako­chał!”

Robert zako­chany, Nata­sza też. Każde jed­nak zupeł­nie ina­czej. Kilka dni temu Hadrian strasz­li­wie Nata­szę ura­ził. Zro­bił coś, czego obie nie prze­wi­działy: powie­dział, że kocha Kicię, że jej otwarte mani­fe­sto­wa­nie uczuć bar­dzo mu się podoba. Nata­sza ledwo doje­chała do domu. W auto­bu­sie tak się popła­kała, że jakaś osiem­dzie­się­cio­latka ustą­piła jej miej­sca, a potem odpro­wa­dziła pod same drzwi domu i poszła sobie dopiero, gdy Nata­szę prze­jęła mama. Kicia zaraz do niej poje­chała i zastała przy­ja­ciółkę „w kawał­kach”. Roz­bita i zała­mana, była zdolna tylko leżeć i łkać. Smutny widok. Kicia pomy­ślała, że to kolejne potwier­dze­nie tego, że lepiej trzy­mać się jak naj­da­lej od chło­pa­ków, a już na pewno ni­gdy nie wolno pozwo­lić sobie na żadne, naj­mniej­sze nawet zaan­ga­żo­wa­nie. Ow­szem, dzieci kie­dyś chyba chcia­łaby mieć, ale chło­pak, facet – to tylko źró­dło pro­ble­mów. Patrząc na strzę­pek, który został z Nata­szy, zyskała nama­cany dowód słusz­no­ści swo­jej teo­rii. Nie chcąc jed­nak draż­nić przy­ja­ciółki swo­imi prze­my­śle­niami ani gada­niną w stylu „a nie mówi­łam”, w mil­cze­niu słu­chała Nata­szy.

– Zawsze ci mówi­łam, że boję się zako­chać bez wza­jem­no­ści, i wła­śnie w to się wła­do­wa­łam. Jestem jak Anna Kare­nina! Pozo­staje mi tylko rzu­cić się pod pociąg – łkała Nata­sza, a Kicia gła­skała ją po gło­wie i wyobra­żała sobie, że za chwilę zamówi tak­sówkę, poje­dzie do tej nędzy moral­nej, Nagietka Hadriana Cha­brosa, i zabije go.

Kon­kret­nie pla­no­wała uciąć mu głowę – na przy­kład odpi­ło­wać ją pil­ni­kiem do paznokci, a potem zrzu­cić ją z ostat­niego pię­tra i patrzeć, jak się toczy po chod­niku. Albo lepiej! Odciąć mu głowę kilka razy z rzędu, żeby dotkli­wiej zapła­cił za swoje winy.

Wizja wie­lo­krot­nej śmierci Hadriana – tego, jak Kicia odcina mu głowę, zrzuca z gale­ryjki, następ­nie zjeż­dża po nią windą, wkłada na kark i znów odcina, znów zrzuca, znów zjeż­dża, szuka jej, bo poto­czyła się pod jakiś samo­chód, ale w końcu znaj­duje, wwozi windą i znów odcina – tak jej się spodo­bała, że uśmiech­nęła się i o mało nie wybuch­nęła gło­śnym śmie­chem.

– Ten cały Hadrian nie jest wart oddy­chać powie­trzem, które ty mia­łaś w płu­cach. To ośli­zgły leszcz bez krę­go­słupa, z wyłu­pia­stymi oczkami i bra­kiem zwo­jów mózgo­wych. – Ponie­waż jed­nak nie pierw­szy raz pod­trzy­my­wała na duchu Nata­szę, szybko dodała: – Ale powta­rzam: jeśli kie­dy­kol­wiek będzie­cie razem, nie mów mu tego, dobrze?

Przy­sia­dła się do niej, objęła ją ramie­niem i pogła­skała po wło­sach.

– To nie­moż­liwe, że on się kocha we mnie – powie­działa na pocie­sze­nie i nagle zro­zu­miała, że to rze­czy­wi­ście nie­moż­liwe, że coś tu jest nie tak. – Wiesz, głu­pio to zabrzmi, ale… gdyby to była prawda, na pewno bym to czuła, byłoby mi przy­naj­mniej miło, on by miał coś w oczach… A on nic nie ma, żad­nego wyrazu… Dobra, bądźmy ze sobą szczere: mile by mnie to połech­tało. Ale nie wie­rzę w to i kropka.

To było dokład­nie to, czego Nata­sza potrze­bo­wała: pocie­sze­nie. Co z tego, że wątłe i nacią­gane? Tonący brzy­twy się chwyta. Gdy Kicia szła ulicą Zega­rynki w stronę przy­stanku, czuła dumę z samej sie­bie. Całe to wyzna­nie Hadriana to bzdura. Prze­ko­nała Nata­szę i sama była tego pewna.

Gdy wró­ciła do domu i znów dopadł ją zawa­lony książ­kami przed­po­kój, sterty opa­ko­wań po prze­sył­kach i zapach przy­pa­lo­nego mleka, jej nastrój nagle się zmie­nił.

„Ock­nij się, dziew­czyno! Żyjesz cudzymi spra­wami, cudzym życiem! Nata­sza i Hadria­nek, Robert i Marzeń­cia! A ty?! Pomyśl o swoim życiu uczu­cio­wym! Co ja robię dla sie­bie? Nic. Nikt mnie nie kocha… Stuk­nij się w łeb, kre­tynko! I dobrze, że nikt. Jesz­cze tylko tego ci trzeba! Zwie­rzeń, opo­wia­da­nia o sobie? Jak byłam malutka to… a moja mamu­sia mojego tatu­sia poznała tu i tu. Brr. Ni­gdy!”

Wypłu­kała usta, byle jak pod­sta­wiła szczotkę pod stru­mień wody, ochla­pała twarz, wytarła się i spoj­rzała w lustro.

– Żeby być aż tak nie­cie­ka­wym…? – jęk­nęła i poszła dać Justy­nie i ojcu buzi na dobra­noc.

*

Minęło kilka dni, zanim Nata­sza poja­wiła się w szkole. Kicia przez cały dzień nie odstę­po­wała jej na krok. Wymy­ślała różne śmieszne histo­ryjki, nie­koń­czące się wer­sje, jak może wyglą­dać Rober­towa Marzenka, powta­rzała po tysiąc razy, że wszystko będzie dobrze, zaraz waka­cje, Nata­sza pozna kogoś innego i będzie fajowo. Robiła wszystko, żeby Nata­sza nie wpa­dła na tego tępaka Cha­brosa. I byłoby się pra­wie udało, gdyby nie to, że do okna zwa­biło je cie­płe wio­senne powie­trze. Usia­dły na para­pe­cie, opie­ra­jąc się ple­cami o ścianę. Na boisku chłopcy grali w piłkę. Obie patrzyły, jak mio­tają się po tra­wie i wydaje im się, że ta łomo­ta­nina ma jakiś sens, że są w super­li­dze wszech­świata. Wyglą­dali żało­śnie, więc obie zaczęły się z nich śmiać.

Dopiero po chwili zoba­czyły, że Hadrian gra tam rów­nież. Jak na komendę wbiły w niego wzrok. Nata­sza – bo nie umiała ina­czej, a Kicia – bo była na niego nie­ziem­sko wście­kła. Chyba to wyczuł, bo spoj­rzał na nie i, co za bez­czel­ność, poma­chał.

Odsko­czyły od okna jak opa­rzone.

Kicia odcze­kała chwilę i pierw­sza się ode­zwała:

– Może wpad­niesz dziś na zbiórkę? Będziemy ćwi­czyć pierw­szą pomoc. Jest fajny mane­kin.

– Jakoś nie mam nastroju – odparła smęt­nie Nata­sza.

– Daj swoją komórkę. – Kicia wycią­gnęła do niej rękę.

– Po co? Chyba nie chcesz do niego dzwo­nić?

– Nie. Chcę ją wyłą­czyć.

– Dla­czego?

– Żebyś na pewno nie ode­brała.

– Myślisz, że zadzwoni?

– Masz nie odbie­rać!

– Racja, nie mogę ufać sobie. Muszę o nim zapo­mnieć. Koniec z tym, biorę się w garść. Koniec, nie to nie. Trudno. Nie będę za nim latać. Co on sobie wyobraża? Koniec…

Nata­sza opu­ściła głowę i scho­wała twarz w ramio­nach Kici. Po chwili Kicia poczuła, że przy­ja­ciółka ma kom­plet­nie mokrą szyję.

Dopiero około dzie­więt­na­stej, na zbiórce (Robert w ostat­niej chwili wysłał ese­mesa, że z bar­dzo waż­nego powodu nie może przyjść), gdy zro­bili sobie pod­chody po dziel­nicy i dwie osoby naj­pierw się zgu­biły, a potem szczę­śli­wie odna­la­zły – poczuła się naresz­cie odprę­żona. To był jej świat, tu czuła się u sie­bie.

Gdy wra­cała do domu, na przy­stanku zoba­czyła cału­jącą się parę. Byli w takich samych koszul­kach, róż­nią­cych się tylko napi­sami.

_Życie bez miło­ści nie jest nic warte_ – gło­sił napis u chło­paka.

_Chcesz mieć pro­blemy? Zako­chaj się_ – wołał ten u dziew­czyny.

Oba hasła były fio­le­towe i dość duże. Widocz­nie komuś zale­żało, żeby prze­chod­nie mogli łatwo je odczy­tać. Kicia odczy­tała, ale uznała, że oba są tak samo głu­pie, wcale nie śmieszne, bez polotu i na doda­tek fio­le­towe, co je osta­tecz­nie dys­kwa­li­fi­ko­wało.

*

Był cie­pły, sło­neczny dzień. Kicia z roz­ma­rze­niem pomy­ślała, jak by to było dobrze, gdyby cały lipiec był taki. Widok nie­ska­la­nego chmu­rami nieba wpra­wił ją w zna­ko­mity nastrój.

Gdy zadzwo­niła jej komórka i wyświe­tlił się numer Hadriana, nawet się tym spe­cjal­nie nie zde­ner­wo­wała.

Począt­kowo tro­chę krę­cił, ale szybko przy­znał się, że to jego zain­te­re­so­wa­nie Kicią to był tylko manewr, żeby zmu­sić Nata­szę do oka­zy­wa­nia uczuć. Kicia jasno mu powie­działa, że po pierw­sze – jest kre­ty­nem, po dru­gie – nic nie wie o dziew­czy­nach, po trze­cie – wymy­ślił to wszystko bar­dzo głu­pio i mógł stra­cić Nata­szę (nie wspo­mniała o tym, że to aku­rat wyj­ście uważa za naj­lep­sze). Następ­nie oznaj­miła, by na żadne oka­zy­wa­nie uczuć nie liczył, bo Nata­sza nie jest do tego zdolna. Jest zaś zdolna do tego, żeby z jego powodu dostać wyso­kiej gorączki. Jed­nak coś mięk­kiego w jego gło­sie nagle dobrze ją do Hadriana nastro­iło. Poga­dali jesz­cze chwilę i Kicia odra­dziła mu, żeby do Nata­szy dzwo­nił, za to pora­dziła, żeby do niej poje­chał. Wytłu­ma­czyła, gdzie jest ulica Zega­rynki, ese­me­sem wysłała adres, a następ­nie siłą woli powstrzy­mała się, żeby nie zadzwo­nić do przy­ja­ciółki z dobrą nowiną.

„Jakie to wszystko banalne. Try­wialne roz­wią­za­nia. Sche­ma­tyczne zakoń­cze­nia. Lukro­wane happy endy. Stan­dard i nuda. Per­ma­nentna prze­wi­dy­wal­ność. Cie­kawe, czy moja przy­jaźń z Nata­szą prze­trwa. Dziś nie wyobra­żam sobie dnia bez niej, ale prze­cież przed nami tysiące takich psiap­sió­łek też sobie nie wyobra­żało”.

Kicia przy­po­mniała sobie, jak ze łzami w oczach opo­wie­działa Nata­szy histo­rię misia Tadzia albo dla­czego rodzice nazy­wają ją Kicią.

„Tylko co z tego? Milion przy­ja­ció­łek ze łzami w oczach wyzna­wało sobie milion takich smu­ta­sów. Nic nowego już nikomu nie może się przy­da­rzyć. To wszystko tylko sche­mat, maka­brycz­nie zwy­czajna matryca życia. Jak to będzie, gdy prze­sta­niemy się przy­jaź­nić? Czy sen­ty­ment zosta­nie…? Co zro­bię za dwa­dzie­ścia lat, gdy spo­tkam ją na ulicy? Podejdę… Na pewno nie udam, że jej nie znam! Tylko czy nie będzie nam głu­pio, że umiemy żyć bez sie­bie? Teraz Nata­sza znik­nie na jakiś czas z hory­zontu, bo zaj­mie się tym smęt­nym Nagiet­kiem, ale to prze­cież minie. Prze­trwam Nagietka. Nie on pierw­szy, nie ostatni. Cho­ciaż, oczy­wi­ście, życzę jej, żeby był ostatni. Zresztą… czy ja wiem…”

Nagle, zupeł­nie nie­ocze­ki­wa­nie, Kicia w wyobraźni zoba­czyła Nata­szę z wóz­kiem. Sie­dział w nim nalany, mię­si­sty Nagie­tek.

Atak śmie­chu trwał ponad pięć minut.

Wielką satys­fak­cję spra­wiło jej to, że plan się powiódł. Od początku wie­działa, że taki mydłek nie jest wart Naty, ale niech tam! Teraz cie­szyła się, że wresz­cie się doga­dają. Zadzwo­niła do niej. Ode­zwała się auto­ma­tyczna sekre­tarka. Kicia zalała ją poto­kiem słów.

– Skoro cię nie ma, to zna­czy, że pew­nie poszli­ście gdzieś poła­zić. A skoro już odsłu­chu­jesz, to zna­czy, że wró­ci­łaś i wiesz, że twój wyma­rzony Hadrian zabu­jał się w tobie zgod­nie z naszym pla­nem. Ha! Taka jestem zado­wo­lona, że nie mogłam się opa­no­wać, żeby do cie­bie nie zadzwo­nić. Przej­rzał nas. Wiem to z pierw­szej ręki, a raczej z pierw­szych ust, bo mi powie­dział. To ja dałam mu twój adres. Mam u cie­bie samo­chód, pamię­tasz? I nie mów mi wię­cej, że się boisz zako­chać bez wza­jem­no­ści. Pa!

Roz­ło­żyła na biurku szcze­gó­łową mapę terenu. Przez chwilę się w nią wpa­try­wała, wyobra­ża­jąc sobie po raz nie wia­domo który, gdzie co posta­wią, a potem pokor­nie wró­ciła do wer­sji desz­czo­wych.

*

Było kilka minut po czwar­tej rano. Kicia, zre­lak­so­wana po cudow­nym roz­wią­za­niu pro­ble­mów Nata­szy, odda­wała się sma­ko­wi­tej lek­tu­rze Buł­ha­kowa. Do jej pokoju zaj­rzała Justyna.

– Dla­czego jesz­cze nie śpisz? – zapy­tała.

Kicia popra­wiła Tadzia, który był jej ulu­bioną poduszką, i bez słów poka­zała jej książkę.

– Znów _Mistrz i Mał­go­rzata_? Ile razy można?

Mama była w swo­ich ulu­bio­nych dżin­sach, bluzce ze stret­chu i zgrab­nej wyj­ścio­wej kami­zelce. Wszystko nieco pognie­cione, włosy w kom­plet­nym nie­ła­dzie, pod­krą­żone oczy.

– A ty to niby co robisz? Skoń­czy­łaś Kare­ninę?

– Tak. – Na twa­rzy Justyny z miej­sca poja­wił się wyraz roz­ma­rze­nia. – Wroń­ski ją rzu­cił, a Anna rzu­ciła się pod pociąg. Nie­stety, tyle razy to czy­ta­łam, a za każ­dym razem mam nadzieję, że ona jed­nak tego nie zrobi. Mówię ci, za każ­dym razem kibi­cuję jej, żeby jed­nak zde­cy­do­wała ina­czej, żeby tego nie robiła. A ona wciąż to samo. W koło Macieju, że tak powiem. Idź spać!

– Zaraz.

– Teraz. I ty masz być opie­kunką dzieci? Ja bym ci paczki z maku­la­turą nie powie­rzyła! Jesteś kom­plet­nie nie­od­po­wie­dzialna.

Kicia w duchu pomy­ślała: „I kto to mówi?”, ale nie chciała kłó­cić się z mamą.

– Jeśli natych­miast nie zga­sisz świa­tła, jutro napi­szę na stro­nie obozu, kim naprawdę jesteś. Zeska­nuję twoje zdję­cia z uro­dzin babci, te ze strin­gami na wło­sach, i zdra­dzę, że nie umiesz zasnąć bez Tadzia.

– Nie zro­bisz tego.

– Ow­szem, zro­bię. Dobra­noc.

– O, już pra­wie wpół do pią­tej…

– Wła­śnie. Ja mam dziś sześć lek­cji. Dobra­noc.

Mama piesz­czo­tli­wie potar­gała Kici włosy. Zga­siła świa­tło, co nie­wiele dało, bo na dwo­rze było już jasno. Nakryła córkę koł­drą i zamknęła za sobą drzwi.

W miesz­ka­niu zapa­dła cisza. Kicia spoj­rzała w okno. Wscho­dzące słońce prze­bi­jało się przez zasłony. Nagle drzwi otwo­rzyły się z impe­tem. Na progu stała mama. Kicię to nie­spe­cjal­nie zdzi­wiło.

– Na śmierć zapo­mnia­łam, że muszę jutro, to zna­czy dziś, wysta­wić oceny trze­ciej C.

– To wysta­wisz.

– Tak, ale nie spraw­dzi­łam ich prac seme­stral­nych. Dziś muszę je oddać – jęk­nęła. – Pomo­żesz?

Kicia skrzy­wiła się, po czym uda­jąc, że się ociąga, odrzu­ciła koł­drę i wstała z łóżka.

– Dla­czego ty niczego nie umiesz zro­bić na czas? Jak możesz tak lek­ce­wa­żyć swo­ich uczniów?

– Dobra, dobra… A zresztą, czy ja ich lek­ce­ważę? Ty prze­cież spraw­dzasz dokład­niej. Bierz się do grupy B. Zro­bić ci kawkę?

– Nie pod­li­zuj się.

– Tylko pisz wyraź­nie, bo potem dzieci się skarżą, że roz­czy­tać nie mogą. Aha, i nie pisz komen­ta­rzy w stylu: „Puk­nij się w łeb! Czy ktoś może mieć minus sześć lat?”. Deli­kat­nie, to prze­cież jesz­cze dzieci.

*

Gdy o siód­mej zadzwo­nił budzik, Kicia wła­śnie koń­czyła spraw­dzać swoją grupę. Mamie zostały jesz­cze dwie prace.

– Jesteś pod­porą oświaty pol­skiej. – Justyna poca­ło­wała Kicię w głowę.

– A ty jej zakałą.

– O, już wsta­ły­ście? – Ojciec, prze­cią­ga­jąc się, wszedł do kuchni.

W ciągu dnia, gdy mama była wystro­jona i tym samym doda­wała sobie parę lat, nie było tak bar­dzo widać, że ojciec jest sporo od niej star­szy. Ale rano, gdy w szla­fro­kach sie­dzieli przy stole, Kicia zawsze stwier­dzała, że ta róż­nica wieku jed­nak rzuca się w oczy.

Ojciec łyk­nął zim­nej kawy z kubka mamy i poczła­pał do łazienki. Kicia pode­szła do okna. Mama też zaraz przez nie spoj­rzała.

– Dziś będzie śliczny dzień.

Kicia poszła do swo­jego pokoju i bez waha­nia wło­żyła do torby małą skła­daną para­solkę.

– Czy mi się zda­wało, czy żadna z was dziś nie spała?

– Oj, tatku, czy­ta­ły­śmy.

– Rozu­miem. – Ojciec nie pocią­gnął tematu.

Nie był roz­mowny. Żeby docze­kać się dłuż­szej jego wypo­wie­dzi, trzeba było się nie­źle nagim­na­sty­ko­wać.

– O czym myślisz, tato? Powiedz, pro­szę. Widzę, że coś ci cho­dzi po gło­wie.

– Ja poło­ży­łem się spać o jede­na­stej, wy w ogóle nie spa­ły­ście. Ja wyglą­dam jak prze­krę­cony przez maszynkę, a po was nic nie widać.

– To wiek! Prawo mło­do­ści! – krzyk­nęła z łazienki Justyna, a Kicia ze współ­czu­ciem popa­trzyła na ojca.

– Nie jesteś jesz­cze taki stary, tato. – Kicia przy­tu­liła się do ojca.

– Zjeż­dżaj, mało­lato – powie­dział i czule poca­ło­wał ją w czoło. – Ty nie pla­nu­jesz ni­gdy mieć czter­dzie­stu trzech lat?

– Ni­gdy! Czy ja wyglą­dam na kogoś, kto będzie taki stary? Tato, no co ty!

Gdy po pół­go­dzi­nie rodzina wycho­dziła z domu, wszy­scy byli w dobrych humo­rach.

Kiedy Kicia wysko­czyła z samo­chodu i zro­biła kilka kro­ków, usły­szała, że mama ją woła. Odwró­ciła się.

– Kocha­nie, nie cze­kaj­cie na mnie z kola­cją. Idę dziś na imprezkę do Iwony. Wrócę nad ranem.

– Weź klu­cze! I uwa­żaj na sie­bie! – krzyk­nęła Kicia, macha­jąc odjeż­dża­ją­cym rodzi­com.

– Sio­stra? – zapy­tała ją przy­jaź­nie nauczy­cielka angiel­skiego.

Kicia natych­miast się spięła. Ogól­nie rzecz bio­rąc, nie nale­żała do osób prze­czu­lo­nych, ale ta sprawa zawsze była dla niej draż­liwa. Już chciała rzu­cić coś zło­śli­wego w stylu: „nie każda kobieta, tak jak pani, przy­po­mina musz­kie­tera z wąsami”, ale nic nie powie­działa. Jej mama nie tylko wyglą­dała bar­dzo młodo.

*

Poza tym, że po trze­ciej lek­cji Kicia dostała roz­pacz­li­wego ese­mesa od mamy, że zapo­mniała tych kla­só­wek i że błaga córkę, żeby jej pod­rzu­ciła (a przy oka­zji wzięła jej klu­cze i _Teren pry­watny_ Kosmow­skiej, bo ma na to ogromną chętkę, a przed imprezą już do domu nie dotrze), nic szcze­gól­nego się nie działo.

Po połu­dniu Kicia poszła do swo­jej pod­sta­wówki, gdzie mie­ścił się ich szczep. Mieli kolejną przed­obo­zową odprawę.

– Wiesz, co mi powie­dzieli w hufcu, jak odbie­ra­łem dziś twój plan pracy? Że przy takim szcze­gó­lar­stwie, jaki pre­zen­tuje kon­spekt druhny Anny Sawic­kiej, i tylu wer­sjach ten obóz może popro­wa­dzić każdy głupi – powie­dział ze śmie­chem Robert, a Kici zro­biło się bar­dzo przy­jem­nie. – Widać, że dużo cię to kosz­tuje. Masz wory pod oczami – dodał z uzna­niem, jed­no­cze­śnie wymow­nie patrząc na te osoby z kadry, które wciąż nie robiły tego, za co były odpo­wie­dzialne.

Kicia dyplo­ma­tycz­nie nie wspo­mniała o spo­tka­niu z _Mistrzem i Mał­go­rzatą_ ani o kla­sów­kach trze­ciej C.

Odprawa poto­czyła się nor­mal­nie. Może poza tym, że Robert poin­for­mo­wał całą kadrę, że kwa­ter­mistrz się wyco­fał i należy natych­miast zna­leźć nowego.

– Słu­chaj­cie, bie­rzemy każ­dego. Nawet z ogo­nem. Trudno. – Zer­k­nął na Kicię zna­cząco, a ona z dez­apro­batą pokrę­ciła głową.

„»Nawet z ogo­nem«… Tak się mówi, a potem z kimś takim pra­co­wać się nie da”.

Gdy wycho­dzili, padał deszcz. Roz­kła­da­jąc para­solkę, jak zawsze w takich momen­tach Kicia pomy­ślała o swo­jej mamie.ROZDZIAŁ DRUGI

Cie­kawe, czy jest na świe­cie czło­wiek, który zro­bił wszystko, co miał do zro­bie­nia, wyko­nał wszel­kie zada­nia, najadł się, umył, ubrał, skoń­czył uko­chaną lek­turę, wes­tchnął głę­boko i pomy­ślał: „To dosko­nały moment na kło­poty. Teraz powinny nadejść”. Jeśli taki ktoś jest, to albo wariat, albo… Kicia.

Kicia naprawdę poczuła pustkę. Za żadne skarby nikomu, no może poza Nata­szą, nie przy­zna­łaby się do tego, ale gdzieś z tyłu głowy maja­czyła jej zadziorna myśl, że gdyby tak na przy­kład kucharka się wyco­fała albo nad­le­śnic­two nagle kazało dostar­czyć jesz­cze jakieś zezwo­le­nia, byłoby co robić. A tak… nic. Nawet zała­twie­nie kwa­ter­mi­strza oka­zało się banalne. Hadrian pole­cił swo­jego cio­tecz­nego brata, Emila, a ten chęt­nie się zgo­dził.

A jed­nak wszystko poszło nie tak…

*

Dwa dni po zakoń­cze­niu roku szkol­nego, kiedy oby­dwa wie­czory prze­ga­dała z Emi­lem na Gadu-Gadu, cał­kiem nie­ocze­ki­wa­nie poznała Marzenkę.

Zoba­czyła ją z daleka i natych­miast poczuła – lubi ją. Potem roz­ma­wiali. Marzena się śmiała, ład­nie przy tym prze­krzy­wia­jąc głowę. Nie było w niej niczego draż­nią­cego. Od razu wydała się Kici za dobra dla Roberta. Była jakaś zbyt szla­chetna, jakby zro­biona z lep­szego kruszcu niż on. Kicia nie wie­działa, czy gesty, miny i głos Marzenki są natu­ralne, wie­działa nato­miast, bo znała Roberta od siód­mego roku życia, że wzięło go jak dia­bli.

„Jak to dobrze! Jak to faj­nie! Jak ja lubię tę Marzenkę”.

Poszli na mro­żoną kawę i długo gadali. Gdy Marzena na chwilę wyszła, Robert zapy­tał:

– I co o niej sądzisz?

– Jesteś szczę­ścia­rzem.

– Wiem.

*

Ojciec zadzwo­nił z pracy, że będzie koło dzie­więt­na­stej i prosi Kicię, żeby była w domu.

„Cie­kawe, co się stało”.

Kicia wymy­ślała naj­róż­niej­sze sce­na­riu­sze, czemu też ojcu tak zależy, żeby ona była w domu. Nie zga­dła. Zdą­żyła uprać Tadzia, odku­rzyć i wynieść sterty papieru po pacz­kach z księ­garni inter­ne­to­wych. Gdy poja­wił się ojciec, dom był względ­nie ogar­nięty.

– Aniu, to jest Dawid Kali­ski, czyli Kalisz, mój przy­ja­ciel ze stu­diów.

– Dzień dobry. Dawid.

– Ania.

– Mówimy na nią Kicia.

– Tato!

– Pamię­tasz, Dawid, jak to było z tą Kicią?

– Nie bar­dzo…

– Mniej­sza z tym. – Ojciec był wyraź­nie oży­wiony. – Sia­daj. Sia­daj, córuś… Bo wła­śnie widzisz…

– Czy ojciec powie­dział ci, jaki mam kło­pot?

– Nie. Nie mówi­łem, ale teraz powiem… Dawid jest orga­ni­za­to­rem obo­zów sur­wi­wa­lo­wych.

Kicia spoj­rzała na tego czło­wieka jesz­cze raz. W zasa­dzie dopiero po tych sło­wach ojca w ogóle go zoba­czyła.

„Orga­ni­za­tor obo­zów sur­wi­wa­lo­wych… Robert takich nie znosi. Uważa, że odcią­gają co faj­niej­szych har­ce­rzy. No pro­szę, to tak się wygląda… Zero bre­zen­to­wych kami­ze­lek z miliar­dem kie­szeni, zero spodni w masku­jący wzo­rek, zero koszul á la mari­nes, brak wiel­kiej finki i pro­fe­sjo­nal­nego ple­caka. Zamiast tego zwy­czajna koszula, ciem­no­go­łę­bia w beżową kratkę, szare dżinsy, zamszowe buty na zwy­czaj­nej „miej­skiej” pode­szwie. Ładny zapach. I obrączka”.

– Powiem od razu. Mam kło­pot z pro­gra­mem, bo liczy­łem na kogoś, kto… no, sło­wem, zawiódł mnie. Ma inne plany. I cho­dzi o to…

– I cho­dzi o to, czy mogła­byś pod­rzu­cić kilka swo­ich pomy­słów – dokoń­czył ojciec.

– Ja? Ja chyba nie mam nic takiego.

– Twój ojciec mówił mi, że jesteś… pro­fe­sjo­nalna w wymy­śla­niu pro­gra­mów na obóz. Pomo­żesz mi? – zwró­cił się do niej Dawid, ale ojciec odpo­wie­dział:

– Jasne, że tak. Ty wiesz, jaką ona ma głowę? Tylko nie teraz… Teraz napi­jemy się po piwku i poga­damy. Powspo­mi­namy. Tyle lat! A piszesz jesz­cze pio­senki? Córuś, czy wiesz, jak ten czło­wiek umie wspa­niale śpie­wać? Jedna zwrotka i wszyst­kie dziew­czyny jego! To były czasy! A wy umów­cie się na jutro czy coś.

Kicia, sama nie wie­dząc dla­czego, zaczer­wie­niała się.

– Może być jutro? – Dawid spoj­rzał na nią.

– Jak naj­bar­dziej. – Wytrzy­mała jego spoj­rze­nie.

– Może Cof­fee Para­dise przy ron­dzie ONZ? Znasz to miej­sce?

– Nie znam, ale znajdę. O któ­rej panu pasuje?

– Panu? Mów do niego po imie­niu. Jakie chcesz? Jasne, ciemne…

*

I oto stała przy ron­dzie ONZ w upalne czerw­cowe popo­łu­dnie i cze­kała. Dopiero jadąc tu, pomy­ślała, że ten Kalisz, ten Dawid, dobrze wybrał miej­sce, żeby miała łatwy dojazd. A może to przy­pa­dek?

Długo nie mogła zde­cy­do­wać, jak się ubrać na to spo­tka­nie. Prze­trzą­snęła szafę kilka razy, zanim w końcu wybrała lniany żakiet, bluzkę z ład­nie wykro­jo­nym dekol­tem i długą pra­wie do kostek spód­nicę. Wyglą­dała na znacz­nie star­szą, niż była, ale nie zawra­cała sobie tym głowy.

Obcią­żona swo­imi pla­nami pracy, wer­sjami desz­czo­wymi i czar­nym zeszy­tem z pomy­słami, cze­kała na Dawida Kali­skiego. W tor­bie miała jego wizy­tówkę. Od wczo­raj bez prze­rwy ją stu­dio­wała. Szla­chetną kre­ską ktoś wyry­so­wał jego pro­fil, las i ledwo widoczny łeb wilka wyglą­da­ją­cego zza krza­ków. Dwa numery na komórkę, dwa sta­cjo­narne. Adresu domo­wego brak. Było co czy­tać. Przy­naj­mniej Kicia tak uwa­żała.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: