- W empik go
Ogon królewskiego konia - ebook
Ogon królewskiego konia - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 250 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na placu katedralnym w Medjolanie, naprzeciwko tego wiekopomnego arcydzieła architektury stoi olbrzymi pomnik Wiktora Emanuela II. Twórca pomnika, znakomity E. Rosa umieścił króla na bardzo wysokim piedestale, na wspaniałym rumaku z potężnym, rozwianym, ogonem.
Z boku pomnika stało dwóch mężczyzn, zbliżających się do czterdziestki. Obaj inżynierowie koledzy, spotkali się rano w przedsionku Metropole. Jeden Stanisław Grot – Grotowski, wracający z Rzymu, drugi Jan Rajczak, jadący do Turynu. Przypadkowe spotkanie wielce ich ucieszyło, wyszli razem na miasto, które Jan miał opuścić około trzeciej po południu. Zatrzymali się i w milczeniu przypatrywali imponującemu pomnikowi. Naraz Stanisław usłyszał polską mowę dziecka i spostrzegł, prawie obok, wielkiej urody młodą damę z chłopczykiem może siedmioletnim.
Natychmiast wyrzekł głośno:
– Giovani! O, che grando ogono de cavallol
Malec usłyszawszy ten wykrzyknik, zwróci! się do damy:
– Mamusiu! Po włosku ogon nazywa się ogono!
W tej chwili Stanisław zbliży! się, uchylił kapelusza i wyciągnął rękę do chłopczyka, mówiąc:
– Bongiorno signiore piccolo Polaco! Come sta? Wszystko to było nagle pomyślanym manewrem, celem poznania pięknej damy. Chłopczyna się zawstydził i nie wiedział co robić. Dama widząc wytwornego gentelmana przemówiła:
– Podaj Zbyszku panu rączkę, – zwróciła się do Stanisława po fracusku: – proszę wybaczyć, my nie mówimy po włosku.
Zbyszko podał rączkę Stanisławowi, ten zdjął kapelusz mówiąc;
– My jesteśmy Polacy, słysząc polską mowę naumyślnie powiedziałem "ogono" będąc pewnym, że Zbyszka zainteresuję, i to mi się udało.
Przedstawił się, jak również i kolegę.
Jan zdjął kapelusz, dama uprzejmie schyliła głowę, ale swego nazwiska nie powiedziała.
Stanisław zaczął rozmowę o pomniku, Zbyszka zapytał, czy się nie boi konika i czy je lubi.
– Ja w lecie jeździłem na osiołku i nic nie bałem się, odpowiedział śmiało malec.
Jan i Stanisław jako dobrze wychowani ludzie, bardzo oględnie ale umiejętnie prowadzili rozmowę, zwłaszcza, że dama była poważną i powściągliwą. Zdołali jednak dowiedzieć się, że przepędzając jesień nad Lemanem wyjechała z drugą damą na wycieczkę: zwiedziły Lago Magiorę i wyspy Boremeusza, a korzystając z bliskości zajechały do Medjolanu, gdzie bawią od onegdaj. Katedrę zwiedziły szczegółowo i są wielce zadowolone.
– A czy panie widziały… przepraszam, mówię w liczbie mnogiej, chociaż towarzyszka jest nieobecna…
– Właśnie nadeszła – odezwał się głos z tyłu i zbliżyła się również młoda, elegancka dama.
Brunetka, ciemniejsza od towarzyszki, o wyrazistych czarnych oczach i pięknej cerze. Ostry, zgrabny nosek i umiejętne, a umiarkowane podbarwienie brwi, oczu i warg, wytwarzały ponętną całość. Nastąpiło przedstawienie panów, a Zbyszko paplał:
– Proszę pani, ten pan – wskazał palcem Stanisława – powiedział, że ogon konia – znów wskazał na pomnik–nazywa się po włosku „ogono”!
– Zbyszku, tyle razy ci już mówiłam, że nie można wskazywać paluszkiem, to nie ładnie i nie grzecznie – strofowała matka.
– A czem mam pokazywać proszę mamusi? Zapytanie to rozśmieszyło wszyskich i rozweseliło; było do pewnego stopnia przełamaniem lodów.
Stanisław przemówił nieco weselszym tonem:
– Dokończę zaczętego w chwili nadejścia pani zapytania:
– Otóż czy panie widziały już „Wieczerzę Pańską” fresk Leonardo da Vinci?
– A prawda, zupełnie zapomiałam, że on tu się znajduje, – odpowiedziała nowoprzybyła.
– Jeśli panie pozwolą, możemy razem pojechać. Mam specjalny list z Rzymu, żeby pozwolono go obejrzeć, ponieważ wógóle już nie jest do oglądania.
– A to z powodu?–zapytała matka Zbyszka.
– Jest bardzo uszkodzony, miejscami farba obsypuje się.
– Pani Jadwigo, czy pani chce pojechać? – spytała towarzyszka.
– A czy to daleko?
– Pojedziemy z tego placu tramwajem i za dwadzieścia minut będziemy w S. Marja della Grazie, gdzie w refektarzu znajduje się fresk.
Panie zgodziły się, wtedy Jan rzekł:
– Siądźcie państwo do czwórki i zajedziecie na samo miejsce.
– Ależ ty, widzę, znasz Medjolan, jak Hrubieszów, gdzieś ujrzał światło dzienne – rzekł Stanisław.
– Ja panie pożegnam; żałuję mocno, że nie mogę dotrzymać towarzystwa, mam bowiem załatwić sprawunki, a przed czwartą wyjeżdżam.
Stanisław namawiał kolegę, żeby został do jutra, ale nic nie wskórał. Pożegnali się, wsiedli do tramwaju i Jan polecił ich konduktorowi. W drodze Stanisław przypatrywał się dyskretnie towarzyszkom, obie były bardzo przystojne i szykowne. Jadwiga miała słodki, nieco smętny wyraz twarzy i miły, melodyjny głos; druga energiczny, nieco czupurny i wesoły wygląd, ale głos niedźwięczny, zmatowany – i robiła wrażenie bardzo pewnej siebie…
– Więc panie są na wycieczce, i tak bez towarzysza?
– Bardzo jestem wdzięczna pani Rycie – odpowiedziała Jadwiga, – że była inicjatorką; zwiedziłyśmy Lago Maggiore, nadbrzeżne miejscowości i wyspy Boremeusza, przecudne, urocze!
– A co do towarzysza – wtrąciła Ryta – to miałyśmy kawalera, Zbyszka, i ten wystarcza.
– O ile poznałem Zbyszka, to on sam potrzebuje opieki, a w wycieczkach zawsze jest potrzebny należyty, odpowiedni opiekun – odparł z uśmiechem Stanisław.
– To też w górach najmuje się przewodników specjalnych, ale tu, na równinach, jeziorach i wysepkach, same ze Zbyszkiem dałyśmy sobie doskonale radę i nie miałyśmy balastu… przeważnie umizgającego się… – odpowiedziała Ryta.
– Widzę, że pani jest wrogo usposobiona do dorosłych mężczyzn.
– Bynajmniej, ale uważam, że pan jest trubardurowo średniowiecznym dżentelmenem, dla którego kobieta, to słaby twór i potrzebuje bezustannej rycerskiej opieki, to dowodzi, że pan jest prawdziwym Polakiem!
– Czy to ma być synonimem zacofańca, wstecznika?
– Ależ dlaczego tak krańcowo?
– Pani Ryta – wtrąciła Jadwiga, – niezmiernie lubi sprzeczać się z panami,
– To pysznie się składa: bo i ja nadzwyczaj lubię sprzeczać się z damami, jeśli nota-benę odpowiadają trzem warunkom.
– Aż trzem?
– Tylko trzem!
– Wolno zapytać jakim?
– Po pierwsze: muszą być inteligentne, powtóre – młode, po trzecie – piękne!
– Czyli, że my możemy być spokojne, że z nami nie będzie żadnych sporów – powiedziała Ryta.
– Przepraszam, czy pani jestrodowitą Polką?
– Co za pytanie – najrodowitszą!
– Nigdybym nie przypuszczał!
– Dlaczego?
– Bo pani taka nieszczera.
– Jak to dobrze, że jutro rano opuszczamy Medjolan, bo widzę, że nietylko sprzeczalibyśmy się, ale i pogniewali…
– To bardzo przyjemna zabawa.
– Zabawa, dlaczego? – zapytała Jadwiga.
– Bo… bo… potem następują przeprosiny, co bywa nieraz wielce przyjemne.
Konduktor przerwał rozmowę, dając znać, że zaraz należy wysiąść.
Oględziny "Wieczerzy", a i wogóle kościoła trwały z godzinę, potem zwiedzano sławny cmentarz "Cimetiero monumentale", to muzeum niepospolitych dzieł współczesnych rzeźbiarzy mediolańskich. Krematorjum panie obejrzały tylko zewnętrznie, nie chciały popsuć sobie wrażenia i dobrego nastroju, jak się wyraziły.
Następnie udano się na obiad. Stanisław poprosił, aby panie zezwoliły przyjąć mu w nim udział, co zaakceptowano i poszli do Savini w Pasażu Wiktora Emanuela. Obiad i Chianti, aczkolwiek kwaśne, ożywiło rozmowę. Zbyszko przemówił:
– Mamusiu, ten pan, tu naprzeciwko przy stoliku – synek nie pokazuje paluszkiem, – je winogrona z bułką i ja tak srobuję!
– Wielu bardzo włochów, a zwłaszcza włoszek, urządzają sobie taki deser – mówił Stanisław, – spróbuj Zbyszku!
– I ja spróbuję – rzekła Ryta i zaczęła jeść winogrona z białym chlebem.
Zbyszko spróbował, ale wolał bez chleba, co i pani Ryta w rezultacie uczyniła.
Po obiedzie Stanisław żegnał panie, mówiąc.
– Ponieważ i ja jutro wyjeżdżam, a chciałbym wracać przez nowy tunel Symploński, mógłbym, o ile otrzymam pozwolenie, jechać razem aż do miejsca, gdzie panie w Szwajcarji wysiądą
– My mieszkamy w Ouchy!
– Czyli, że rozstaniemy się w Lozannie
– To pan tak dokładnie zna Szwajcarię?
– W szczególności jezioro genewskie, a więc czy panie pozwalają?
– Co do mnie, proszę – odrzekła uprzejmie Jadwiga.
– W takim razie i ja – dodała Ryta.
– Przepraszam, a dlaczego w takim razie?
– Właściwie, niewiem doprawdy dlaczego tak powiedziałam.
– Ale ja wiem.
– Pan wie? Więc prószę powiedzieć!
– Bo pani mając wielką ochotę, abym razem pojechał, chcę to zamaskować i zgodziła się niby dla tego tylko, że jej towarzyszka przystała.
Ryta zrobiła obrażoną minę i zapytała:
– Czy to zarozumiałość?
– Nie, to naiwność!
Stanisław pożegnał się. Wieczór, ponieważ opera jesze nie była otwarta, spędził w kabarecie. Po powrocie do hotelu, myślał o poznanych damach. Jadwiga bardzo mu się podobała i postanowił poznać ją bliżej, w tym celu zostać przez pewien czas w Ouchy, nie uprzedzając o tym. Panie tymczasem rozmawiały o nim, znalazły go sympatycznym i interesującym. Nawet Zbyszko wspomniał pana "ogono", który bardzo mu się podobał. Nazajutrz rannym ekspresem wyruszyli w jednym przedziale. Oprócz nich siedział jeszcze iakiś niesympatyczny szwab, niby zajadle zatopiony w Baedekerze, a ustawicznie zerkający z pod okularów na obie damy. Pogoda była bardzo piękna, przejrzystość powietrza nadzwyczajna, rozmowa toczyła się o pięknych widokach, górach i przyjemnościach Szwajcarji. Pani Ryta "bluzgała" swoją erudycją i encyklopedycznemi wiadomościami; istotnie posiadała ich dużo, ale niezbyt gruntownie. Wpadli na temat Egiptu, pani Jadwiga była bowiem w Kairze, rozmowa o Sfinksie, piramidach i faraonach dała początek wejściu na temat starożytności.
W końcu pani Ryta zaczęła napadać na ród męski, który od zamierzchłych czasów, zawsze przywłaszczał sobie przodujące prawa i maltretował kobietę, zdradzał ją i okłamywał.
Stanisław przyczaił się i bardzo słabo bronił swoją płeć, co wprawiało Ryte w coraz większy zapał. Wtedy przemówił:
– Nigdy nie przypuszczałem, aby tak młoda dama miała już tyle doświadczenia życiowego, wiadomości sposobów umoralniania i praw natury. Sądzę, że wyświadczyłaby pani kolosalną przysługę ludzkości, zwłaszcza ucywilizowanej, gdyby ułożyła, czy wydała podręcznik lub brewiarz, pod tytułem: „Nauka moralnego i bogobojnego życia specjalnie dla mężczyzn”.
– Uważam to za zupełnie zbyteczne, najlepszym wskaźnikiem dla was jest natura–rzekła z przekąsem Ryta.
– Natura? Ależ ona ma tyle wybryków i anomalji!
– Weź pan za przykład gołąbka i jego życie – rzekła, robiąc minkę.
– Gołąbka? a dlaczego nie koguta, który jest takim samym dobrym stworzeniem jak i pierwszy – odparł Stanisław – a zresztą widzę, że aczkolwiek pani posiada bardzo wiele wiadomości, jednakże dziedzinę ornitologiczno-seksualno-moralnościową niedostatecznie przestudjowała. Otóż gołąb, ów ptaszek bez żółci, podług pani symbol moralności i wiary małżeńskiej, jest furfant, tyran, często wprowadza do gołębnika konkubinę i tam prowadzi "double ménage".
Zbyszko, który uważnie przysłuchiwał się szermierce językowej, zapytał;
– Mamusiu, co to jest kolkubina?
– To inny gatunek gołąbki, prędko odpowiedział Stanisław,–podobny do fajfrów, dorzucił.
– Zaczynamy mieć wyniki waszych sprzeczek, zaśmiała się pani Jadwiga.
– Otóż wracając do gołąbka – mówił dalej Stanisław – wielce mnie pani zaciekawia i muszę doskonale ją przestudjować: z jednej strony widzę osobę postępową, trzeźwo patrzącą na życie, rozumiejącą je – i jego przejawy, z drugiej strony jest pani mamotatyczną!
– Jaką?–zapytała Ryta.
– Mamotatyczną, wyznawczynią mamotatyzmu, pani nie zna tej nazwy?
– Przyznam się że nie. W obecnych czasach powstała taka masa nowych nazw, które są niezrozumiałe, zwłaszcza te greckiego pochodzenia.
– Przepraszam, – przerwał Stanisław, tu niema nic greckiego, to czysto polski wyraz, mamotatyzm pochodzi od tego co mama robi z tatą, to jest najzwyczajniejsze zacofanie.
– Mamusiu – przerwał Zbyszko, – a co inne mamy robią z tatusiami?
– Chodzą do teatru, na spacer, do kinematografu, do cyrku, odpowiedział, Stanisław – to ty nie wiesz?
– Niewiem, bo ja niemam tatusia.
– Czy nie zmienilibyście tematu rozmowy – zaproponowała Jadwiga.
– Już – odrzekł Stanisław – bo oto ten Zefir zaprasza do wagonu restauracyjnego.
– Skąd pan wie – pytał Zbyszko, że ten konduktor ma na imię Zefir?
– Bo……ja go trzymałem do chrztu–
odpowiedział Stanisław.
– A u cioci Teresy, to piesek nazywa się Zefir – dodał chłopczyk
Towarzystwo przeszło na lunch do rzęsiście oświetlonego wagonu, pociąg bowiem wjechał do Symplońskiego tunelu. Stanisław zajął miejsce między damami i szepnął Rycie: