- W empik go
Ogród Saski - ebook
Ogród Saski - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 153 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta szanowna, aczkolwiek może nazbyt przysadzista matrona, w jedwabnej sukni, z tak tkliwem zaufaniem opierająca się na mojem ramieniu, to pani X., właścicielka nieco zadłużonych dóbr ziemskich.
Ten wysmukły, co chwilę rumieniący się anioł w aksamitnej garybaldce, to panna Zofja, córka poprzedzającej; ma osiemnaście lat, sześć tysięcy rubli posagu i wyobraża sobie, że w Saskim Ogrodzie wszyscy tylko na nią patrzeć i z niej wyśmiewać się będą.
Ten rozkoszny sześcioletni chłopaczek w niebieskiej sukience, przewiązanej pod ramionami lakierowanym paskiem, miłe bobo w kaszkieciku z aksamitnym guzem i jedwabnym fontaziem, to mały Franio, syn starszej, a brat młodszej mojej towarzyszki. Ten nakoniec dwudziestoletni płowowłosy wyrostek, wiecznie przestraszony i wiecznie wszystkim ustępujący z drogi, to kuzyn opisanej familji. Był jakiś czas w szkołach, obecnie bawi przy cioci jako praktykant gospodarski, pełni obowiązki tymczasowego wielbiciela panny Zofji i nosi aksamitną żokiejkę, jasno-oliwkowe ineksprymable, popielaty żakiet i ciemnozielone rękawiczki, które zdają się stanowić dla niego przedmiot najwyższej chluby, nie wyłączającej bynajmniej silnego zakłopotania.
Gała nasza grupa, wraz z Bibi (kieszonkową, z rodzaju pinczerów suczką, której głowa przypomina duży kłębek szarej bawełny), otóż cała grupa ceremonjalnym krokiem posuwa się ku Saskiemu Ogrodowi. Idziemy zdaleka i podróż nasza trwa już około trzech kwadransów, ani na chwilę jednak nie tracimy dobrego humoru; w drodze parę razy kiwaliśmy na dorożkarzy, ale grubjanie ci, zobaczywszy tak liczną rodzinę, umykali, co im sił starczyło. Brniemy więc dalej, bawiąc się rozmową o ogrodzie, który od kilku dni spędza sen z figlarnych oczek panny Zofji.
– Ach, Boże! Boże!… – wzdycha mama. – Wleczemy się, jak dziady na odpust… Ty pewnie żenujesz się iść z nami, panie Bolesławie, bo to my parafjanki…
– O pani! wszakże i ja sam jestem parafjaninem…
– To prawda, żeś ty wołyniak poczciwy!… Wy wszędzie tacy: serce złote, jak nie wymawiając u ciebie, a w głowie fiu! fiu!… jak u naszego kochanego Władzia na ten przykład…
Kochany Władzio wyszczerzył białe zęby w kierunku swoich zielonych rękawiczek, a po raz setny zarumieniona panna Zofja wtrąciła:
– Ciekawam bardzo, jak też wygląda ten wasz sad saski, czy tam warszawski?…
– Musi być okrągły!… – domyślił się dwudziestoletni Władzio, przechodząc z prawej strony na lewą.
– Przeciwnie, kochany panie Władysławie – odparłem – jest czworoboczny, a jeżeli pana interesują szczegóły topograficzne, to dodam, że ma od wschodu Saski Plac, od zachodu targ za Żelazną Bramą, od południa ulicę Królewską, a od północy całą gromadę domów, przyległych ulicy Wierzbowej, Płacowi Teatralnemu i Senatorskiej.
Słochacz mój widocznie zrozumiał objaśnienie, ponieważ przeszedł z lewej strony na prawą.
– A wrotaż są jakie?… – spytała znowu panna Zofja tym rozkosznym głosikiem, któremu się nawet nonsensa wybacza.
– O, są pani!… całe z żelaznych krat…
– Ooo… oo! – zdziwiło się towarzystwo.
– Bram tych jest aż sześć…