- W empik go
Okruchy dobra - ebook
Okruchy dobra - ebook
W święta Bożego Narodzenia samotność i brak miłości stają się wyjątkowo dokuczliwe. Dla Anny to pierwsze święta po rozwodzie. Jowita również nie ma nadziei na powrót męża do domu, co więcej, musi to jakoś wytłumaczyć swojej córeczce. Roman samotnie wychowuje dorastającego syna, jednak ich relacja jest bardzo burzliwa. Małgorzata w ogóle nie ma kontaktu z córką, jeśli nie liczyć kartek pocztowych przesyłanych kilka razy do roku.
Losy siedmiorga bohaterów krzyżują się podczas dwóch przedświątecznych grudniowych dni w Krakowie. Każda z osób, mimo że pogrążona we własnych problemach, zdobywa się na drobny altruistyczny gest wobec bliźniego. Te kamyczki zaś uruchamiają lawinę wydarzeń, które nieoczekiwanie zmienią życie bohaterów.
Ceniony duet pisarski (autorki Ogrodu Zuzanny) prezentuje bożonarodzeniową opowieść, która rozgrzeje każde serce!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-6192-7 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od lat już nie było tak zimno. Jak to dobrze, że miejscy poprawiacze oszczędzili w tym roku kępę dzikich krzaków, które wyrosły na Plantach w sąsiedztwie dostojnego kasztanowca. Choć okolica była ruchliwa, a warunki wokół niezbyt sprzyjające, plątanina bezlistnych gałązek stała się schronieniem dla maleńkiego mazurka, który krył się przed mrozem w starym, opuszczonym gnieździe sikorek. Było już trochę nadszarpnięte jesiennymi wichurami i ulewami, jednak wciąż ostało się w nim trochę gęsiego puchu, mięciutkiego w dotyku, przypominającego inne gniazdko, w którym dwa lata wcześniej mazurek wykluł się z beżowego piegowatego jajka.
Bóg jeden wie, jakim cudem sikorki znalazły porcję gęsiego puchu, by wymościć gniazdko.
Może pióra pochodziły z poduszki leciwej damy, która pewnego dnia postanowiła wytrzepać pościel przez okno? Stary szew, łączący brzegi czerwonego satynowego jaśka, puścił, a porywisty wiatr rozniósł biały puch po całym Krakowie.
A może wyfrunęły z zimowej kurtki małej dziewczynki? Biegnąc do szkoły przy ulicy Dietla, zahaczyła rękawem o gwóźdź wystający ze starego słupa ogłoszeniowego i nieszczęście gotowe… Nie dla mazurka, ma się rozumieć!
A może było jeszcze inaczej: po prostu stado dzikich gęsi przelatywało nad miastem i jedna z nich zgubiła parę piór?
Prawdopodobnie stało się wszystko naraz i jeszcze trochę – dzięki temu maleńki szary mazurek, niesłusznie nazywany przez wielu wróbelkiem (a przecież był od niego znacznie mniejszy!), mógł wtulić się w białą miękkość i zapomnieć o zimie. Niestety, tego ranka nieostrożny robotnik nadzorujący naprawę chodnika wjechał koparką w dziki krzak i zniszczył kryjówkę. Dobrze, że ptaszek uszedł z życiem! Przerażony wzbił się w górę i poszybował nad kościołem Świętego Andrzeja, wypatrując jakiegoś gzymsu albo załamania muru, w którym mógłby przycupnąć i przeczekać ten potworny ziąb.
Leciał w kierunku Wawelu, ale nagle zawrócił, przefrunął nad wierzchołkami łysych drzew przy ulicy Świętej Gertrudy i poszybował wzdłuż starych kamienic ciągnących się wzdłuż Świętego Sebastiana. Doleciał do numeru trzydziestego czwartego. Tam, nad bramą wejściową, pod starym balkonem znalazł tymczasowe schronienie. Wtulił się w zimną ścianę dokładnie w tym samym momencie, gdy z bramy wybiegła kobieta. Maleńkie ptaki nie rozumieją ludzkich słów, ale bliska jest im mowa serca. To konkretne serce było pełne niepokoju i tęsknoty. Mazurek uniósł się na pazurkach i zamachał skrzydłami. Delikatna i zupełnie niewyczuwalna zmysłami fala powietrza dotarła do policzka kobiety. Była jak najczulszy pocałunek.