Oktawian August. Ojciec chrzestny europy - ebook
Oktawian August. Ojciec chrzestny europy - ebook
Pierwszy cesarz Rzymu, władca imperium przez czterdzieści cztery lata, urodził się na prowincji, w plebejskiej rodzinie.
Jak dotarł na szczyt i został założycielem zachodniej cywilizacji?
Oktawian August, adoptowany syn Juliusza Cezara, pojawił się niespodziewanie na scenie politycznej po idach marcowych.
Rozpętał wojnę domową, aby pomścić zabójstwo przybranego ojca, i został konsulem – najmłodszym w historii Rzymu.
Dlaczego lud Rzymu powierzył władzę dziewiętnastolatkowi?
Oktawian uczynił się monarchą absolutnym.
Przechytrzył wszystkich głównych przeciwników.
Doczekał się praprawnuka i umarł we własnym łóżku w otoczeniu rodziny i przyjaciół, czczony jako bóg.
Ale jakim był człowiekiem?
Jest wiele książek o pierwszym cesarzu Rzymu, ale na pewno nie ma żadnej tak trafnie oddającej sylwetkę Oktawiana Augusta.
„The Times”
Richard Holland szuka prawdy w świadectwach wielbicieli Augusta i jego przeciwników. Pokazuje wiele twarzy Oktawiana: niezmordowanego kochanka, zasadniczego ojca, despoty i człowieka wrażliwego na cudzy los.
Rysuje również obraz patrona złotego wieku literatury i sztuki oraz polityka, który zapewnił pokój i dobrobyt znacznej części ówczesnego świata i stworzył nowoczesną Europę.
RICHARD HOLLAND – brytyjski pisarz, wieloletni dziennikarz „The Times”, znawca historii starożytnej, autor m.in. biografii Neron.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-241-8045-5 |
Rozmiar pliku: | 9,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewnego wiosennego wieczoru około 2000 lat temu 18-letni młodzieniec, wysłany za morze, by szlifować znajomość greki i literatury, dostał od matki pilną wiadomość: jej wuj został zamordowany w Rzymie przez grupę czołowych polityków. Dla owego młodzieńca, Gajusza Oktawiusza (Oktawiana), zabójstwo to oznaczało nie tylko bolesną stratę kochanego krewnego, ale również ryzyko, iż on sam figuruje na liście zabójców jako następna ofiara. Wujem matki Oktawiana był bowiem dyktator Juliusz Cezar. A jego śmierć w dniu id marcowych 44 roku p.n.e. pogrążyła rzymski świat w zamęcie.
Oktawianowi natychmiast zaproponowano pomoc – kilka uzbrojonych oddziałów – odrzucił ją jednak, gdyż mogło to doprowadzić do wojny domowej. Wyruszył do Rzymu, starając się zbytnio nie afiszować. Z kilkoma zaufanymi przyjaciółmi przepłynął Adriatyk w niewielkiej łodzi. Ominęli port Brundisium (dzisiejsze Brindisi), gdzie stacjonowały rzymskie wojska, zakładając, że zabójcy – na których czele stali dwaj sędziowie, Brutus i Kasjusz – w czasie dwóch czy trzech tygodni, jakie upłynęły od śmierci Cezara, zdążyli przejąć rządy. Skierowali łódź na położoną na uboczu plażę na południowym krańcu Italii, udali się do najbliższego miasteczka, wynajęli dom i zaczęli dyskretnie wypytywać o ostatnie wieści ze stolicy.
To, co działo się potem, jest gotowym materiałem na powieść. Oktawian dowiedział się, ponoć ze zdziwieniem, że Cezar w swym testamencie adoptował go, czyniąc synem i głównym spadkobiercą. Natychmiast zaczął nazywać się Cezarem. Wkroczył na arenę polityczną, sformował prywatną armię i zjednał sobie – a następnie stracił – poparcie Cycerona i senatu. Pomaszerował z ośmioma legionami na Rzym i doprowadził do tego, że wybrano go konsulem. Miał zaledwie 19 lat, gdy został tytularną głową – nawet jeśli tylko na określony czas – największego imperium, jakie widział świat Zachodu, imperium rozciągającego się od Atlantyku po Eufrat, od Morza Północnego po Saharę.
Rzym nie był skłonny długo tolerować naruszenia konstytucyjnych zasad, jakim był wybór nastoletniego konsula. Lecz Oktawian dopiero rozpoczynał swoją zdumiewającą karierę. Z czasem pokonał – i przeżył – wszystkich swoich głównych przeciwników, przynosząc sporej części ludzkości bezprecedensowy pokój i dobrobyt. Jako cesarz August (on sam tego tytułu nigdy nie używał), doczekał się narodzin wnuka swojej wnuczki i umarł czczony jako bóg, we własnym łóżku, w otoczeniu rodziny i przyjaciół, ucałowany przez kobietę, która była jego żoną od ponad 50 lat. Jego losy są idealnym tematem na epopeję, lecz nigdy nie napisano wielkiej powieści o nim jako o człowieku. Nawet Szekspir przewidział dla niego tylko drugoplanową rolę niegodziwca, który doprowadza do samobójstwa kochanków, Antoniusza i Kleopatry.
Potomność, która tak wiele zawdzięcza Oktawianowi, nie okazywała zbytniej sympatii temu spokojnemu, opanowanemu człowiekowi o wyjątkowych talentach politycznych i administracyjnych. Wobec przyjaciół był lojalny, lecz przeciwników – przynajmniej początkowo – wolał zabijać niż z nimi dyskutować. Później, jako władca absolutny, niemający poważnych wrogów, nie szafował już śmiercią tak łatwo. Do tego czasu jednak większość ludzi zrozumiała, że Oktawian – w odróżnieniu od Juliusza Cezara – nie da nikomu szansy, by go zdradził. Rzymscy arystokraci – ci, którym udało się przeżyć – nauczyli się postępować dokładnie tak, jak tego oczekiwał, więc coraz rzadziej podpisywał wyroki śmierci. Można to nazwać swego rodzaju traktatem pokojowym. Nawet społeczeństwo chętnie zaakceptowało Oktawiana, bo był życzliwy ludziom i, co ważniejsze, potrafił ukryć prawdziwe zamiary i ogrom swej władzy pod pozorami przywracania tradycyjnych struktur starego republikańskiego ustroju.
Opinie na temat Oktawiana zmieniały się radykalnie na przestrzeni dziejów. W epoce, kiedy europejscy monarchowie budowali swoje imperia, nie brakowało jego wielbicieli. Mimo że wielu z tych władców zostało obalonych w czasie I wojny światowej, uwielbienie dla Augusta i tak osiągnęło szczyt wśród apologetów faszystowskich reżimów Niemiec i Włoch. Zwłaszcza Mussolini, który marzył o wskrzeszeniu Imperium Rzymskiego w swojej części Morza Śródziemnego, szukał w nim wzoru. W świecie anglojęzycznym pojawiło się zupełnie inne podejście do postaci Oktawiana; klasyczny wyraz tej opinii znalazł się w książce oksfordzkiego historyka, _The Roman Revolution_ (Rzymska rewolucja), opublikowanej zaledwie kilka dni po przystąpieniu Wielkiej Brytanii do II wojny światowej, we wrześniu 1939 roku¹.
Autor, Ronald Syme (później profesor sir Ronald Syme, kawaler Orderu Zasługi), pisał ją w międzywojennej epoce wielkich dyktatorów, ludzi z nizin społecznych, takich jak Hitler i Stalin, wspinających się na wyżyny władzy po trupach arystokratów i gruzach imperiów². Jego August jest rewolucjonistą, który stał się dyktatorem. Nuworyszem plebejskiego pochodzenia, niszczącym rzymską swobodę polityczną i rzucającym na kolana arystokratów, dzięki którym Rzym doszedł do swej wielkości. Jego Brutus i Kasjusz są „wyzwolicielami”, zabicie Cezara to czyn „szlachetny” i „heroiczny”, choć daremny. O Brutusie pisał: „Nie wierzył w przemoc”³. Skoro tak, dlaczego zabił Cezara, poprowadził wielką armię przeciwko swoim rodakom i ukrzyżował niewolnika, który nie okazał należnego szacunku swoim właścicielom?⁴
Erudycja Syme’a jest niezrównana, a jego książka stanowi lekturę obowiązkową. Jednak po upływie 60 lat to arcydzieło wydaje się pracą człowieka, który ubolewał nie tylko nad dojściem do władzy ordynarnych dyktatorów _entre deux guerres_, ale i nad tym, że po I wojnie światowej minęła era arystokratycznych przywódców, których w europejskim społeczeństwie zastąpili zwykli ludzie. _The Roman Revolution_ jest pieśnią żałobną po arystokracji starożytnego republikańskiego Rzymu i ma wyraźną tendencję do nazywania demagogiem każdego – a zwłaszcza młodego Oktawiana – kto ośmielał się zwracać bezpośrednio do wyborców, ponad głowami niereformowalnej senatorskiej oligarchii. Niemniej jednak ogólna analiza Syme’a wciąż cieszy się uznaniem znacznej części historyków, chociaż niektórzy kwestionują jego patrycjuszowską pogardę dla „motłochu” i stosowanie określenia „rewolucja” w odniesieniu do takiej zmiany rządów, w której jedną grupę bogatych właścicieli niewolników zastępuje druga – inna, mająca znacznie mniej ogłady niż poprzednia.
W prezentowanej poniżej biografii starałem się znaleźć złoty środek między wielbicielami Oktawiana Augusta (niektórzy widzą tu dwie oddzielne osobowości) a tymi, którzy go potępiają. Nie zamierzam twierdzić, że Oktawian nie był człowiekiem dążącym do władzy, gotowym – w razie potrzeby – zabijać, by dopiąć swego. Rozkazał na przykład ukrzyżować 6000 zbiegłych zbuntowanych niewolników, uważając ten czyn za niezbędny, aby przestrzec społeczeństwo i odwieść innych niewolników od podobnych zamiarów. Zdaniem Oktawiana głównym problemem Rzymu była chciwa, niekonsekwentna i skorumpowana władza centralna, sprawowana przez ograniczoną liczbę spokrewnionych i spowinowaconych ze sobą rodów. Ten działający od 460 lat system, polegający na corocznej wymianie obieralnych urzędników, a stworzony, by sprawować rządy nad niewielkim miastem-państwem, zupełnie nie nadawał się do rządzenia nieustannie powiększającym się imperium, liczącym dziesiątki milionów obywateli należących do różnych ras, religii i znajdujących się na różnych etapach cywilizacyjnego rozwoju.
Oktawian znalazł inne rozwiązanie. Była to swego rodzaju władza monarsza, ukryta pod pozorami działania zespołowego. Najpierw stworzył zasadniczo merytokratyczną „partię”, opartą na żołnierzach-obywatelach pragnących pomścić śmierć Cezara. Później stopniowo odwoływał się do coraz szerszych kręgów społeczeństwa, również początkowo do wrogo nastawionych arystokratów, teraz gotowych przyjąć urzędy publiczne proponowane przez Oktawiana. Rządził dłużej i mądrzej niż którykolwiek z licznych następców, cesarzy rzymskich, i dał zachodniej cywilizacji słynny pax Romana „złotego wieku”, wśród dobrodziejstw którego był bezprecedensowy rozkwit architektury i sztuki. Nieświadomie, w świecie skażonym niewolnictwem i sadystycznymi widowiskami, przygotował grunt dla przyszłego rozwoju chrześcijaństwa.
Nazywanie Oktawiana rewolucjonistą – zupełnie jakby był poprzednikiem Robespierre’a czy Lenina – jest błędem i anachronizmem. Podobnie absurdem jest określanie jego wcześniejszych arystokratycznych przeciwników mianem wyzwolicieli, skoro wolność, do której dążyli, polegała na odzyskaniu dawnego prawa do podporządkowania sobie oraz wyzyskiwania wszystkich innych warstw społecznych i ras. Oktawian był człowiekiem religijnym, o głęboko konserwatywnych poglądach. Wykorzystywał supremację Rzymu, by narzucić pokój i swoje wartości większej części trzech kontynentów. Za jego legionami zaś szli protokapitalistyczni biznesmeni, niosąc jego nowym poddanym takie udogodnienia, jak centralne ogrzewanie i spłukiwane toalety. Jeśli już musimy silić się na jakieś porównania ze współczesnym światem, można powiedzieć, że od czasów imperium Augusta żadne państwo nie cieszyło się statusem tak przytłaczającego supermocarstwa, aż do chwili gdy Stany Zjednoczone Ameryki pod rządami George’a W. Busha zaczęły odgrywać rolę „żandarma świata”.
Biografowi Augusta największy problem sprawi odnalezienie źródeł pisanych. Bardzo mało wiadomo o dzieciństwie i wczesnej młodości Oktawiana. Do naszych czasów przetrwało natomiast mnóstwo materiałów dotyczących okresu między zabójstwem Cezara w marcu 44 roku p.n.e. a pożałowania godną (choć w pełni zasłużoną) śmiercią Cycerona w październiku 42 roku p.n.e. Wiele użytecznych źródeł zawiera informacje o dalszych losach Oktawiana, aż do ostatecznego pokonania Antoniusza i Kleopatry 12 lat później. Co do pozostałych czterech dekad jego życia, informacje są niekiedy tak skąpe, że nie wiemy nic o poczynaniach Oktawiana w niektórych latach. Źródła z ostatniego dziesięciolecia przed jego śmiercią koncentrują się głównie na usiłowaniach znalezienia następcy.
Zwykło się nazywać go Oktawianem do momentu, kiedy przejął władzę nad całym imperium, później zaś – Augustem. Może to prowadzić do błędnego przekonania, że mamy do czynienia z postacią w rodzaju doktora Jekylla i pana Hyde’a. Postanowiłem więc przez cały czas nazywać go Oktawianem.
Współczesne prace są zazwyczaj wzbogacane o ciekawe, lecz niemające bliższego związku z biografią tematy: literaturę okresu augustiańskiego, opisy życia codziennego, społeczeństwa, sztuki i ówczesnych instytucji oraz listy budowli wzniesionych przez człowieka, o którym mówi się, że zastał Rzym jako miasto ceglane, a zostawił jako marmurowe. Kiedy takie sprawy są bezpośrednio związane z Oktawianem, starałem się włączać je w chronologiczną relację z jego życia. Ponieważ niniejsza książka skierowana jest do szerszego grona czytelników, zainteresowanych poznaniem samego człowieka, walki, którą stoczył i jego osiągnięć, uznałem za znacznie ważniejsze – ponieważ historia klasyczna jest dziś dziedziną zgłębianą przez nielicznych – poświęcić nieco miejsca na omówienie upadku rzymskiej republiki. Dzięki temu poczynania młodego Oktawiana, wkraczającego z impetem na arenę polityczną, powinny stać się bardziej zrozumiałe.
Historycy zajmujący się tym okresem dostrzegą mój dług wobec Syme’a i wielu innych uczonych. Bibliografia zawiera przede wszystkim te ze współczesnych dzieł, które uznałem za szczególnie interesujące lub przystępnie napisane. Wszystkie tłumaczenia są moje, o ile nie zaznaczono inaczej. Gorące podziękowania za cierpliwość kieruję do mojej narzeczonej, Penelope Old, która rozsądnie poczekała, aż skończę tę książkę, nim zgodziła się mnie poślubić.1. POCZĄTEK WYŚCIGU PO WŁADZĘ
Rzymianom wczesnych dni imperium często przypominano, że pochodzą od Trojan. Legenda głosiła, że elitarna grupa wojowników wydostała się z płonącej Troi plądrowanej przez Greków po 10-letnim oblężeniu miasta (opisanym przez Homera). Uciekinierzy prowadzeni przez Eneasza, syna bogini Wenus, z boską pomocą przepłynęli Morze Śródziemne i po licznych przygodach wylądowali w środkowej części zachodniego wybrzeża Italii. Osiedlili się w Lacjum – na terytorium innego ludu – gdzie z biegiem czasu powstało miasto Rzym¹.
Takie przedstawienie historii było bardzo wygodne. Pod mitologiczną otoczką skrywało przekonujące skądinąd dowody na to, że Rzymianie byli początkowo swarliwymi rolnikami i pasterzami, którzy nękali wszystkich swoich sąsiadów². Nie było też niczym wstydliwym przyznać, że Trojanie zostali pokonani i wypędzeni ze swojej rodzinnej ziemi. Wszyscy wiedzieli, że starożytni Grecy nie tylko mieli przewagę liczebną nad Trojanami, ale i nie zwyciężyli uczciwie – uciekli się do podstępu, wprowadzając do miasta swoich żołnierzy ukrytych w drewnianym koniu. W każdym razie nieco później, bo w 167 roku p.n.e., Rzymianie podbili i podporządkowali sobie Greków. W tym samym roku zrównali z ziemią stolicę swoich dawnych wrogów, Fenicjan – Kartaginę, i posypali jej ruiny solą.
Dla Rzymian jednak najważniejsze w trojańskiej legendzie było to, że pozwalała im przyznawać sobie specjalny status. Mogli mienić się ludźmi wypełniającymi boską misję, co zarówno tłumaczyło zdumiewający wzrost potęgi ich miasta, jak i usprawiedliwiało ich przekonanie o własnej wyższości nad wszystkimi innymi rasami. Nie stroniąc od licentia poetica, Wergiliusz, najwybitniejsza postać „złotego wieku” augustiańskiej literatury, tak ujął w słowa ich przeznaczenie:
_Ty władać nad ludami pomnij, Rzymianinie!_
_To twe sztuki: – Nieść pokój, jak twa wola samać_
_Nakaże, szczędzić kornych, a wyniosłych łamać!_³
Innymi słowy, Rzymianie, jako rasa obdarzona szczególnymi cnotami, mają prawo i obowiązek najechać każdy dostępny im kraj i przekształcić go według swoich zasad. Jeśli mieszkańcy poddali się, wielkodusznie darowano im życie; jeśli jednak stawiali opór, czekała ich śmierć lub niewola.
Najdoskonalszym przykładem takiego ideału Rzymianina był dla Wergiliusza Gajusz Juliusz Cezar, urodzony w 100 roku p.n.e.⁴; słynny dzięki swym podbojom. W czasie podboju Galii w latach 50. I wieku p.n.e. legiony Cezara zabiły na polach bitew 1 000 000 Galów i Germanów, podporządkowując sobie ogromne terytorium dzisiejszej Francji, Belgii oraz część Nadrenii i północno-zachodnich Włoch. Za jego sprawą miał trafić do niewoli kolejny 1 000 000 ludzi⁵, wśród nich 53 000 mężczyzn, kobiet i dzieci ocalałych po długim i krwawym oblężeniu jednego z miast. Był to ten sam Juliusz Cezar, który w pamięci potomnych zapisał się jako władca nader łaskawy wobec pokonanych wrogów – o ile byli oni obywatelami rzymskimi. Z naszego punktu widzenia ważniejsze jednak jest to, że ten sam Juliusz Cezar nauczył sztuki przewodzenia w polityce i na wojnie wnuka swej siostry – Gajusza Oktawiusza – którego uczynił swoim synem i spadkobiercą. Chłopiec ten zaś, kiedy dorósł, przyjął imię Cezara i został ojcem założycielem Imperium Rzymskiego.
Gajusz Oktawiusz (odtąd nazywany Oktawianem) urodził się w Rzymie krótko przed wschodem słońca 23 września w złowieszczym 63 roku p.n.e., kiedy to Rzymem wstrząsnęły zamieszki sprowokowane przez grupę sojuszników Cezara, na czele których stał rozczarowany patrycjusz i senator, Lucius Sergiusz Katylina. Niemowlę miało zaledwie sześć tygodni, gdy Cezarowi udało się uniknąć śmierci z rąk zaciekłych zwolenników republiki rzymskiej. Chciano go pchnąć sztyletem w chwili, kiedy opuszczał budynek senatu. Była to niezwykła zapowiedź morderstwa, jakie popełniono w dniu id marcowych 18 lat później. Owym pierwszym razem wygłosił mowę, starając się nie dopuścić do egzekucji konspiratorów. Podejrzewano go, że im sprzyja, ponieważ wcześniej wspierał Katylinę jako kandydata na konsula przeciwko oligarchii optymatów. Grupa uzbrojonych gwardzistów, zatrudnionych, by chronić Cycerona przed zabójcami (właśnie wybrano go na konsula)⁶, ruszyła z mieczami na bezbronnego Cezara. Ocaliła go w ostatniej chwili osobista interwencja Cycerona⁷.
Cezar, choć uniknął zagrożenia, był nim tak zaniepokojony, że nie pojawił się w senacie aż do czasu, kiedy poczuł się pewnie na urzędzie pretora (drugi w hierarchii urząd w administracji Rzymu). Stanowisko to objął kilka miesięcy przed debatą o spisku Katyliny. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że w tym krótkim okresie, kiedy w życiu publicznym panował spokój, Cezar znalazł czas, by odwiedzić swego ciotecznego wnuka – o ile nie widział małego Oktawiana już wcześniej. Dziecko przyszło na świat w jednym z domów w ekskluzywnej dzielnicy na Palatynie, zaledwie o krok od Forum, gdzie spotykał się senat i gdzie rezydował Cezar jako _Pontifex Maximus_ (arcykapłan) Rzymu. Cezar nie miał prawowitego syna. W społeczeństwie, w którym prawowite pochodzenie w linii męskiej miało kluczowe znaczenie, przyjście na świat bliskiego krewnego płci męskiej mogło mieć istotne implikacje polityczne.
W tej chwili jednak Cezar wciąż mógł mieć nadzieję, że doczeka się własnego syna. Miał 37 lat i wśród dam z towarzystwa słynął jako sprawny kochanek. Status społeczny Oktawiana był znacznie niższy niż Cezara; w żyłach tego ostatniego płynęła błękitna krew patrycjuszowskiego klanu Juliuszów. Chłopiec był pierwszym i (jak się później okazało) jedynym synem senatora, po którym odziedziczył swoje imię, pochodzącego z mało znanej rodziny⁸. Gajusz Oktawiusz senior wkrótce miał cieszyć się stanowiskiem pretora, lecz szanse, by został jednym z dwóch konsulów, wybieranych co roku, by wspólnie rządzili Rzymem przez 12 miesięcy, były niewielkie. Tymczasem to właśnie ten, niby-królewski urząd na zawsze dodawał splendoru rodzinie piastującego go elekta.
Rodzina Oktawiusza wywodziła się z plebsu i nawet te odgałęzienia rodu, które od wieków zamieszkiwały w Rzymie, nie należały do znaczących. Krewni Gajusza Oktawiusza seniora byli zaledwie prowincjonalnymi notablami w mieście Wolsków, Welitrach, położonym około 40 kilometrów na południowy wschód od Rzymu. Dziadek młodego Oktawiana (ze strony ojca) był bogatym bankierem należącym do klasy ekwitów, a majątek, który zgromadził, zapewnił jego synowi środki niezbędne, by ubiegać się o stosunkowo niski urząd kwestora. W myśl rzymskiego prawa ludzie ubodzy nie mogli kandydować w wyborach; taki stan rzeczy gwarantował, że nikt oprócz bogatych arystokratów nie mógł objąć urzędu konsula. Stanowisko kwestora było pierwszym ważnym szczeblem w hierarchii urzędniczej, ponieważ zapewniało dożywotnie członkostwo w senacie. I właśnie jako ambitny młody senator szukający drugiej żony, Gajusz Oktawiusz senior znalazł w swoim rodzinnym mieście Welitry kobietę, która pomogła mu wznieść się na wyżyny.
Zaproponował małżeństwo Atii, której ojcem był majętny Marek Atiusz Balbus, a matką Julia, siostra Juliusza Cezara. Zapewne Oktawiusza nieco zaskoczył fakt, że wyrażono zgodę na ten mariaż, ponieważ ze względu na genealogię nie zaproszono by go nawet na obiad do pewnych arystokratycznych domów. Jeśli wierzyć twierdzeniom Marka Antoniusza, jeden z przodków przyszłego małżonka był wyzwoleńcem trudniącym się wyrobem powrozów niedaleko miasteczka Turium, na „obcasie italskiego buta”. Należy jednak pamiętać, że czyniąc ową uwagę, Antoniusz był wrogo nastawiony do Oktawiana. Podobne inwektywy – w tym przypadku niemal na pewno bezpodstawne – nie były niczym niezwykłym w rzymskiej polityce. Znamienne jest jednak to, że Oktawian w swoich pamiętnikach spuszcza zasłonę milczenia na tę sprawę, nie przedstawiając szczegółowych wyjaśnień, a jedynie stwierdzając, że urodził się w „starej i bogatej” rodzinie ekwitów⁹.
Współczesnym naukowcom nie udało się ustalić jego pokrewieństwa z żadnym z rzymskich Oktawianów. Samo to niczego nie dowodzi; gdyby jednak coś łączyło go z którymś z wcześniejszych przedstawicieli klanu, którzy pełnili funkcje urzędnicze, zapewne nie omieszkałby o tym wspomnieć. Sprawujący urzędy przodkowie mieli kluczowe znaczenie dla statusu rzymskiego polityka. Antoniusz niewątpliwie nie kłamał, twierdząc, że Oktawian nie miał nic prócz swego ojca nuworysza, choć zarzut ten miał raczej wzbudzić wątpliwości co do pochodzenia imienia Oktawiusz. Rzymska nomenklatura wymagała, aby wyzwolony niewolnik przyjął imię swego pana, dopiero wtedy stawał się obywatelem o statusie „wyzwoleńca”. Antoniusz starał się więc sugerować, że dziadek Oktawiana ze strony ojca był niegdyś niewolnikiem człowieka o imieniu Oktawiusz, a nie prawowitym synem wolnego obywatela noszącego takie imię.
Istnieją także inne poszlaki, które wydają się wskazywać na to, że rodzina Oktawiana – poza związkiem z Cezarem – była niskiego pochodzenia. Jego pierwszy biograf, Swetoniusz (urodzony około 69 roku n.e.), wszedł w posiadanie brązowego posążka przedstawiającego Oktawiana jako chłopca. Na zardzewiałej podstawie figurki znajdował się trudny do odczytania napis żelaznymi literami „Turinus”¹⁰. Wydaje się, że może to być _cognomen_ (imię rodowe, następujące po nazwie klanu) osoby pochodzącej lub związanej w jakiś sposób z miasteczkiem Turium, gdzie miał mieszkać ów rzekomy powroźnik wyzwoleniec. Swetoniusz uważał, że posążek ten dowodzi, iż jako chłopiec przyszły August nazywał się Gaius Octavianus Thurinus. Biograf podarował statuetkę cesarzowi Hadrianowi (panującemu w latach 117–138 n.e.), który umieścił ją wśród domowych bóstw w swoim pałacu¹¹.
Marek Antoniusz w swoich listach niekiedy nazywał Oktawiana Turinusem, sugerując, że jest on intruzem z zapadłej prowincji. Swetoniusz pisze, że zirytowany młody człowiek „odpisał tylko, że dziwi go, dlaczego Antoniusz rzuca mu w twarz jako obelgę poprzednie imię”¹². Oktawian najwyraźniej chciał na zawsze pogrzebać swoje związki z Turium. To zaś stawia pod znakiem zapytania inne możliwe wyjaśnienie – niezwiązane z powroźnikiem – niewygodnego _cognomen_. Otóż kiedy Gajusz Oktawiusz senior jako propretor przejeżdżał przez dystrykt Turium, zanim w 60 roku p.n.e. objął urząd gubernatora Macedonii, miał rozprawić się z bandą zbiegłych niewolników. Dla upamiętnienia tego zwycięstwa przyjął dla siebie i swego 2-letniego syna przydomek Turinus, aby odróżnić swoją gałąź rodu Oktawianów od pozostałych.
Co ciekawe, w tym dobrze udokumentowanym okresie dziejów republiki niewiele informacji można znaleźć o rzekomym zwycięstwie Oktawiusza. Pokonani niewolnicy mieli być niedobitkami armii zebranej przez Katylinę, którzy nie mogli wrócić do domów, gdyż groziła im śmierć na krzyżu – powszechnie stosowana kara dla zbiegów, którzy chwycili za broń. Z pewnością nie była to rewolta o skali zbliżonej do powstania Spartakusa w poprzednim dziesięcioleciu. Jeśli Gajusz Oktawiusz senior rzeczywiście stoczył z nimi walkę, nie była to wielka bitwa, a raczej operacja porządkowa, w której wyszkoleni żołnierze wytropili nielicznych ocalałych uczestników zamieszek i się z nimi rozprawili.
Antoniusz wyszydzał również przodków Oktawiana ze strony matki. Swetoniusz mówi jednoznacznie, że Marek Atiusz Balbus, który poślubił siostrę Cezara, był potomkiem długiej linii senatorów, lecz nie ma przekonujących dowodów, które by to potwierdzały. Możliwe, że biograf pomylił Atiusza Balbusa z Atiliuszem Balbusem, który w III wieku p.n.e. był dwukrotnie konsulem. Antoniusz twierdził, że ojciec Atiusza Balbusa przybył do Rzymu z Afryki (stosunkowo niewielkiej prowincji rzymskiej o tej nazwie, a nie kontynentu) i osiedlił się w miasteczku Aricia, 24 kilometry na południe od Rzymu, gdzie wyrabiał i sprzedawał pachnidła, a później prowadził piekarnię. Działo się to za pamięci żyjących jeszcze wówczas osób i gdyby Antoniusz kłamał, łatwo byłoby mu to udowodnić.
Czy złośliwe plotki na temat jego bezpośrednich przodków mogą mieć jakieś znaczenie w kontekście życia człowieka o tak ogromnych osiągnięciach, jakimi mógł się pochwalić Oktawian? Współcześni czytelnicy lubują się w historiach o życiu ludzi niskiego pochodzenia, którzy zostali wielkimi przywódcami narodów. Nie oceniamy niżej dokonań Abrahama Lincolna tylko dlatego, że urodził się w prostej chacie, ani też wyżej Winstona Churchilla za to, że przyszedł na świat w pałacu Blenheim, a swój ród wywodził od książąt. Większość rzymskich wyborców była jednak innego zdania. W świecie starożytnym panowało powszechne przekonanie, że jeśli człowiek rodził się biedakiem, kaleką lub niewolnikiem, działo się tak, ponieważ zasłużył na to jakimś niegodziwym uczynkiem w poprzednim życiu, albo dlatego, że tak chcieli los lub bogowie. Z drugiej strony, jeśli byłeś potomkiem długiej linii dzielnych i uczciwych ludzi, zakładano, że i ty najprawdopodobniej okażesz się dzielny i uczciwy, czy to za sprawą przeznaczenia, czy dziedziczenia.
Nadzwyczaj złożony ustrój Rzymu był tak zorganizowany, by ludzie mający wybitnych przodków i imponujący majątek mogli zająć najwyższe stanowiska w administracji, natomiast biedakom z nieznanych rodzin uniemożliwiał nawet kandydowanie w wyborach, niezależnie od tego, jakie byłyby ich osobiste zasługi. Te ostatnie miały oczywiście znaczenie w procedurze wyborczej, lecz dopiero wtedy, gdy kryterium pochodzenia zredukowało liczbę kandydatów do rozsądnych rozmiarów. Choć taki system nie różni się od współczesnej wizji demokracji, działał doskonale przez ponad cztery stulecia, nim zaczął się załamywać za życia Juliusza Cezara. Można by wręcz zaryzykować twierdzenie, że nie posiadając takiego ustroju, Rzym pozostałby tylko jednym z wielu rywalizujących ze sobą miast-państw.
Rzymski system wyborczy przetrwał tak długo prawdopodobnie dlatego, że zawierał dostatecznie dużo elementów demokratycznych, by rządząca oligarchia arystokratów zachowała lojalność zwykłych obywateli. Społeczeństwo w większości respektowało autorytet senatu, oparty na długim szeregu spektakularnych sukcesów. Wojny zastąpiły rolnictwo w funkcji najbardziej dochodowego biznesu rzymskiego państwa, a senatorowie byli nie tylko politykami, lecz również dowódcami armii. Ci, którzy osiągnęli odpowiedni wiek, mogli prowadzić do boju zwycięskie legiony, zaś ogólną strategię rządów i podbojów kształtowała znaczna liczba generałów w stanie spoczynku, którzy piastowali urzędy konsulów. Pod ich przywództwem Rzym, mimo ponoszonych od czasu do czasu porażek, czerpał z wojen znaczne korzyści. Nie tylko pokonali wszystkich, których postanowili uznać za wrogów, i wymusili na podległych krajach, by swój spokój okupiły pieniędzmi, niewolnikami, łupami i podatkami, ale spośród pokonanych potrafili wybrać najsprawniejszych ludzi, by służyli w rzymskiej armii za pół żołdu i trzymali w ryzach inne podbite ludy – oprócz swego własnego.
Oficjalnie państwem rządziły, współdziałając ze sobą, senat i lud rzymski – słynny _Senatus Populusque Romanus_, na monetach i w inskrypcjach oznaczany inicjałami SPQR. Jednak mimo że każdy obywatel miał prawo głosować w wyborach, nie można tego nazwać dzisiejszą demokracją ani nawet demokracją, jaką wówczas znali Grecy (którzy ten system wynaleźli). Była to raczej iluzja demokracji, przyjęta przez konserwatywnie myślących ludzi obdarzonych silnym poczuciem wspólnoty i lojalności wobec państwa; pozwalała kontrolować nastroje społeczne i utrzymać władzę grupie arystokratów.
Kluczową rolę odgrywały uświęcone tradycją rodzinne przywileje. Jednostki oczywiście zmieniały się zgodnie z naturalnymi procesami narodzin i śmierci, lecz w listach sprawujących władzę urzędników wiek za wiekiem powtarzają się wciąż te same imiona. Patrycjusz imieniem Lucjusz Juniusz Brutus zorganizował zamach na ostatniego króla Rzymu, co około 509 roku p.n.e. zapoczątkowało istnienie republiki, zaś niemal 500 lat później przedstawiciel tej samej gałęzi tego samego patrycjuszowskiego klanu, Marek Juniusz Brutus, stanął na czele 60 spiskowców, którzy zamordowali Juliusza Cezara w dniu id marcowych 44 roku p.n.e., daremnie próbując zapobiec przekształceniu republiki w rodzaj monarchii. Zamachowcy twierdzili (może zgodnie z prawdą), że Marek Brutus był potomkiem w linii prostej Lucjusza Brutusa, ponieważ wiedzieli, że to doda ich działaniom wiarygodności w oczach społeczeństwa.
Lucjusz Brutus był członkiem królewskiej rady wspierającej linię elekcyjnych królów rządzących Rzymem od legendarnego założenia miasta przez Romulusa, co według tradycji nastąpiło w 753 roku p.n.e. Ta sama rada działała również po obaleniu ostatniego króla, Tarkwiniusza Pysznego. Jej pierwszym konstytucyjnym posunięciem było ustanowienie corocznych wyborów dwóch urzędników, później nazwanych konsulami, którzy przez czas jednego tylko roku mieli dzielić między siebie _imperium_ (władzę) wcześniej sprawowane przez króla. Członków rady, znanej jako senat, nazywano _patres_ (ojcami), od czego pochodzi słowo „patrycjusz”. Zwano ich tak, ponieważ byli oni rzeczywiście ojcami (lub przynajmniej najstarszymi męskimi krewnymi) najważniejszych rodów w kraju.
Zadaniem senatorów było doradzanie konsulom, podobnie jak wcześniej rolą królewskich doradców było służenie radą królowi. O ile jednak król mógł bezkarnie zignorować rady, konsul nie mógł sobie na to pozwolić. Jego _imperium_ było niemal tak samo nieograniczone jak władza króla, lecz tylko przez rok. Po zakończeniu kadencji mógł zostać postawiony w stan oskarżenia z powodu wszystkiego, co uczynił jako konsul; sędziami byliby wówczas starsi członkowie senatu, ci sami, których rad miał przedtem słuchać. Oczywiście mądry konsul, jeśli chciał uniknąć kary wygnania lub konfiskaty mienia, dbał o to, by z góry zjednać sobie poparcie senatorów dla każdej poważniejszej akcji, jaką zamierzał podjąć. W praktyce konsulowie najczęściej postępowali zgodnie z wolą większości senatorów, niezależnie od tego, jakakolwiek by ona była. W końcu i oni byli senatorami, i po zakończeniu kadencji na powrót podejmowali swoje senatorskie obowiązki, ciesząc się wyższym statusem konsularów (byłych konsulów), których opinia miała pierwszeństwo przed zdaniem tych senatorów, którzy nigdy nie sprawowali żadnej władzy.
Patrycjusze, którzy w pierwszych latach istnienia republiki mieli wyłączny przywilej obejmowania stanowisk w senacie, mogli więc w znacznym stopniu decydować o poczynaniach konsulów, nie byli jednak w stanie zupełnie zahamować przemian społecznych. Hydra wojny klasowej podniosła swój ohydny łeb, kiedy przywódcy plebejuszy zaczęli się domagać udziału we władzy i w płynących z niej korzyściach. Jeśli wierzyć źródłom historycznym, nikt nie został zabity w tym długotrwałym sporze, który toczono, stosując tak, wydawałoby się, nowoczesne metody, jak strajki i demonstracje. Ostatecznie w szeregi senatorów weszła ograniczona liczba najbogatszych plebejuszy, choć musiało minąć jeszcze kilka pokoleń, zanim przedstawicieli owych rodów zaczęto wybierać na konsulów.
Z chwilą kiedy patrycjusze podzielili się władzą z „plebejskimi arystokratami”, stracili oni zainteresowanie sprawami pozostałych plebejuszy i w połowie III wieku p.n.e. nie było już żadnych różnic w opiniach i polityce między tymi dwiema grupami arystokracji. Dawne animozje zbladły wobec wspólnego celu, jakim było utrzymanie oligarchicznej struktury władzy, dzięki której ludzie z zamkniętego kręgu senatorów rezerwowali wyłącznie dla siebie prawo otwartego rywalizowania o wyższe urzędy i stanowiska wojskowe, czyniąc równocześnie wszystko co w ich mocy, aby wyeliminować konkurentów z zewnątrz. Małżeństwa zawierane między patrycjuszami i bogatymi plebejuszami cementowały ten sojusz.
A jaką rolę odgrywał w tym wszystkim lud – wyborcy? Wszelkie rozważania na temat początków systemu głosowania są oparte w znacznej mierze na przypuszczeniach, ostatnio jednak udało się odtworzyć nieco szczegółów¹³. Sposób, w jaki głosowali rzymscy wyborcy w ostatnim stuleciu istnienia republiki, wydaje się nieco dziwny, a jeszcze dziwniejszy jest system, dzięki któremu rządząca oligarchia dbała, by wola ludu nie miała większego znaczenia. Istniały trzy główne formy zgromadzeń, w czasie których zarejestrowani obywatele oddawali głosy – i każdy z nich w jakimś stopniu był tak zaprojektowany, by osiągnąć wynik możliwy do zaakceptowania przez rząd.
Wszyscy wyżsi urzędnicy, w tym również obaj konsulowie, byli wybierani przez _Comitia Centuriata_, głosujące w centuriach, okręgach opartych na organizacji rzymskiej armii w jej wczesnym okresie. Pojedyncze głosy liczono tylko w obrębie centurii, która w praktyce mogła się składać zaledwie z garstki ludzi. Wynik głosowania w każdej centurii równał się jednemu głosowi w ostatecznym liczeniu. Łącznie były 193 centurie, a co najmniej 180 z nich składało się z senatorów lub ekwitów; ich głosy liczono najpierw, a naturalnie oddawano je na kandydatów, którzy mieli strzec interesów bogatych ziemian, pracodawców i właścicieli wielu niewolników. Wszyscy _proletarii_, którzy nie spełniali kryterium posiadania dóbr, byli zaliczani do jednej centurii, więc ich udział w głosowaniu miał znaczenie czysto formalne.
Część pozostałych centurii była zdominowana przez konserwatywnych wyborców, stojących wprawdzie w hierarchii społecznej niżej od ekwitów, lecz znacznie wyżej niż zwykli obywatele. Ich głosy, w połączeniu z głosami senatorów i ekwitów, zazwyczaj wystarczały, by zapewnić zwycięstwo arystokratycznym kandydatom, mogącym się szczycić wieloma urzędnikami w drzewie genealogicznym. Bardzo rzadko, i tylko w wyjątkowych okolicznościach, konsulem mógł zostać wybrany _homo novus_ (nowy człowiek), taki jak wuj Cezara, Mariusz, generał o wyjątkowych zdolnościach dowódczych, który zreorganizował rzymską armię, czy utalentowany prawnik Marek Tuliusz Cyceron, którego rozprawy o moralności do dziś mogłyby być czytane z pożytkiem, lecz który swą senatorską karierę poświęcił na utrzymanie status quo i blokowanie środków mających pomóc ubogim.
Senat nie mógł wybierać urzędników ani stanowić prawa. Lud głosował za lub przeciwko proponowanym aktom prawnym w _Comitia Tributa_ (plemiennym zgromadzeniu patrycjuszy i plebejuszy) lub _Concilium Plebis_ (Radzie Plebsu), do której mogli być wybierani wyłącznie plebejusze i od której pochodzi słowo „plebiscyt”. Każde z tych zgromadzeń głosowało jedynie nad projektami przedstawionymi przez uprawnionego urzędnika. Poszczególni wyborcy mogli wziąć udział w dyskusji przed głosowaniem, tylko gdy zostali do niej zaproszeni przez przewodniczącego głosowaniu urzędnika. Zazwyczaj nie dopuszczał on do wyrażania opinii sprzecznych z jego własnym zdaniem.
Głosujący byli podzieleni nie na militarne centurie, lecz na plemiona (_tribus_), których liczba w czasach Cezara wzrosła do 35. Niemal wszyscy przedstawiciele proletariatu byli zakwalifikowani do jednego z czterech plemion, co sprawiało, że ich głosy praktycznie się nie liczyły. Tak więc ogromna rzesza obywateli żyjących w samym Rzymie nie miała szansy, by przeforsować swoją wolę, o ile co najmniej 14 z pozostałych 31 plemion nie głosowało tak jak oni. Owe 31 plemion zamieszkiwało całą Italię, a siedziby wielu należących do nich ludzi leżały jeszcze dalej – w każdym razie zbyt daleko od Rzymu, by choć część tamtejszych wyborców przybyła oddać głos. A należało to zrobić osobiście, na specjalnie wyznaczonym obszarze. Sam proces głosowania trwał godzinami, co dodatkowo zniechęcało ubogich obywateli, którzy musieli zarabiać na życie.
Przeciętny człowiek, który chciał zagłosować, narażał się na spore niewygody i… nudę. Wyborcy musieli spędzić większą część dnia w zatłoczonej zagrodzie, oczekując, aż w głosowaniu nadejdzie kolej na ich plemię, o czym decydowało losowanie. W dodatku całe to czekanie mogło pójść na marne, ponieważ głosowanie kończyło się w chwili, gdy 11 z 35 plemion zagłosowało w ten sam sposób. Zwykły wyborca musiałby się więc niesłychanie interesować polityką, by brać udział w głosowaniach. Zdarzało się, że nie pojawiał się żaden przedstawiciel tego czy innego plemienia. Rzeczą normalną było to, że odległe plemiona reprezentowała zaledwie garstka obywateli. System ten był więc podatny na różnego rodzaju nadużycia; niektórzy sprzedawali swoje głosy tym, którzy najwięcej płacili, lub głosowali zgodnie z wolą „patronów” pokrywających im koszty podróży do Rzymu i wynajęcia kwatery.
System patronatu odgrywał w rzymskiej polityce istotną rolę – choć nie tak wielką, jak zwykła sądzić większość współczesnych historyków. Wykopaliska archeologiczne w połączeniu z prostą arytmetyką dowiodły właściwie ponad wszelką wątpliwość, że to mniejszość, a nie większość ludności brała udział w wyborach¹⁴. Na zgromadzenia ludowe mogło przybyć, w najlepszym razie, kilka tysięcy obywateli. Miejsca, w których się one odbywały, były po prostu zbyt małe, by pomieścić większą liczbę ludzi. W czasie głosowania członkowie poszczególnych plemion byli od siebie odseparowani. Przebywali na otoczonych sznurem obszarach, przypominających zagrody dla owiec na czas strzyżenia, dopóki nie wezwano ich, by po dwóch specjalnie zbudowanych mostach, gęsiego, udali się oddać głosy. Według oficjalnych spisów liczba rzymskich wyborców w 69 roku p.n.e. przekraczała 900 000 (a w czasach Augusta wzrosła do około 5 000 000), lecz ze względu na ograniczenia fizyczne i czasowe zwykle nie więcej niż pół procent brało udział w głosowaniach. Bez wątpienia zdarzało się, że liczba ta była nieco wyższa, lecz musiały to być rzadkie przypadki. Historycy nie muszą już się uciekać do systemu „patronów i klientów”, by wyjaśnić tajemniczy skądinąd sposób, w jaki władzom udawało się uzyskiwać akceptację ludu dla polityki, która była jawnie sprzeczna z interesami większości obywateli.
Rządząca w senacie oligarchia optymatów¹⁵ nie fałszowała głosowań w _Comitia Centuriata_, gdzie wybierano konsulów. Byli gotowi zaakceptować osoby popierane przez obywateli, o ile pochodziły one z odpowiedniej klasy i nie próbowały wprowadzać reform korzystnych dla zwykłych ludzi. Czasami oskarżali zwycięskich kandydatów o korupcję – choć łapówki były w tym systemie zjawiskiem nagminnym – w ten sposób dyskwalifikując tych, którzy im nie odpowiadali. Jeśli idzie o zgromadzenie plemienne i _Concilium Plebis_, optymaci zwykle ograniczali się do znalezienia jednego z 10 wybieranych na rok trybunów, który zawetowałby prawa sprzeczne z ich interesami. Jeśli mimo to nie wszystko szło po ich myśli, ratunkiem było ogłoszenie przez konsula lub kapłana niepomyślnej wróżby – odnalezionej na niebie lub we wnętrznościach ofiarnego zwierzęcia – co udaremniało wszelkie oficjalne poczynania w danym dniu.
Niemniej, mimo wszystkich przeszkód we wprowadzaniu reform, arystokracja była narażona na ataki z własnego grona. Juliusz Cezar został najwybitniejszym i najsłynniejszym z _popularów_, którzy mimo oporu senatu próbowali ulżyć losowi zwykłych obywateli – lecz bynajmniej nie pierwszym. Potrzeba wprowadzenia reform stała się nagląca w drugiej połowie II wieku p.n.e., zanim narodził się Cezar. Krytyczną analizę sytuacji we wcześniejszym okresie przedstawił historyk Salustiusz, zwolennik Cezara: „Nieliczni mieli moc decydowania o pokoju i wojnie. W ich rękach były skarbiec, prowincje, urzędy publiczne, zaszczyty i triumfy. Lud musiał się zmagać z brzemieniem służby wojskowej i ubóstwa. Generałowie zawłaszczali łupy wojenne dla siebie i kilku innych. Tymczasem rodzice i małe dzieci żołnierzy byli wywłaszczani przez potężnych sąsiadów”¹⁶.
Słowa Salustiusza wymagają wyjaśnienia. Podobnie jak we wszystkich przedindustrialnych społeczeństwach, pozamilitarna część rzymskiej gospodarki była oparta głównie na rolnictwie. Żywność w dużych ilościach można było transportować tylko wodą, więc klęski głodu zdarzały się co roku tu i ówdzie, najczęściej w licznych górskich regionach Italii, ale również i w samym Rzymie, gdyż nieurodzaj przytrafiał się dość często, a piractwo było prawdziwą plagą. Senatorom zabroniono zajmować się handlem, poza sprzedażą własnych plonów – zresztą gardzili oni tym zajęciem, woląc gromadzić majątek dzięki dzierżawom, wojnom i profitom towarzyszącym pełnieniu urzędów publicznych w innych krajach, gdzie wyzyskiwali bezradnych mieszkańców prowincji, którymi przyszło im rządzić. Kupcami byli głównie przedstawiciele klasy ekwitów – z których wielu dorobiło się fortun większych niż senatorowie – przede wszystkim _publicani_ („celnicy i grzesznicy”, o których tak nieprzychylnie wyraża się Biblia)¹⁷, trudniący się również ściąganiem podatków.
Dwie najwyższe warstwy społeczne, senatorowie i ekwici, składały się na rzymską arystokrację; z nich też rekrutowali się wyżsi oficerowie. Ogromna i wciąż powiększająca się przepaść ekonomiczna dzieliła ich od reszty populacji, której większa część ledwie wiązała koniec z końcem, nawet w czasach względnego dobrobytu. W pierwszych latach istnienia republiki żołnierzami piechoty byli rolnicy, właściciele niewielkich gospodarstw. Zwykle pod koniec zimy zajmowali się oni siewem, po czym wyruszali na wojnę z tym lub owym sąsiednim plemieniem i wracali – o ile udało im się uniknąć śmierci, niewoli lub ciężkich ran – w samą porę, by zebrać plony ze swoich pól, co zapewniało im i ich rodzinom pożywienie na 12 następnych miesięcy.
Jednak kolejne zwycięstwa przynosiły w efekcie nowe terytoria i wojny toczyły się coraz dalej i dalej od Rzymu; tym samym pora walk, przypadająca początkowo na koniec wiosny i lato, obejmowała także jesień, ze szkodą dla żniw. Gdy imperium zajęło również tereny położone za morzem, okazało się, że żołnierze-rolnicy muszą służyć w armii rok lub nawet dłużej. Jeszcze później, po podbojach na tak odległych obszarach jak Hiszpania, Grecja czy północna Afryka, całe lata spędzali poza domem. Państwo nie zapewniało zwolnionemu ze służby żołnierzowi adekwatnej gratyfikacji; a bywało, że po przejściu tysięcy kilometrów, jakie dzieliły go od domu, okazywało się, że nie ma dokąd wrócić.
W czasie długiej, przymusowej nieobecności męża, żona i dzieci mogły umrzeć lub odejść do miasta, mając nadzieję, że podejmując jakieś upokarzające zajęcie, unikną śmierci głodowej. Zdarzało się, że dom zniszczał, a posiadłość zajął jakiś właściciel ziemski i uprawiał ją rękoma niewolników pilnowanych przez nadzorców. Jeśli gospodarstwo nie zostało wcześniej legalnie sprzedane, wracający do kraju weteran mógł nie mieć innego wyjścia, jak tylko sprzedać je poniżej wartości, wziąć pieniądze i, jak jego rodzina, szukać szczęścia w mieście, wśród tysięcy podobnych mu nieszczęśników. Jak zauważył profesor Brunt, „Podbijając to, co lubili nazywać światem, Rzymianie zrujnowali znaczną część ludu Italii”¹⁸.
Oczywiście nie kto inny, jak senatorowie i ekwici kupowali lub nielegalnie zawłaszczali ogromne połacie Italii, podczas gdy ich prawowici właściciele żołnierze walczyli za swój kraj, otrzymując w zamian głodowy żołd. Los rzymskich rolników w armii był godny pożałowania, lecz ich sprzymierzeńcom z innych części Italii, którzy stanowili około połowy regularnych wojsk, wiodło się jeszcze gorzej. Otrzymywali znacznie niższy żołd i podlegali surowej dyscyplinie przewidującej karę chłosty, od której rzymscy obywatele byli zwolnieni. Wielu weteranów sprzymierzeńców, mówiących zarówno po łacinie, jak i innymi językami, dołączało do rzesz napływających do Rzymu, aby walczyć o pracę z innymi weteranami i wyzwolonymi niewolnikami. Bywało, że tym ostatnim powodziło się nieco lepiej.
W ten oto sposób wykształcił się osławiony rzymski motłoch, przez wielu historyków traktowany z pogardą z racji zadowalania się „chlebem i igrzyskami”¹⁹. Przywykło się uważać, że składał się z leniwych i rządnych rozrywek ludzi. Takich oczywiście można znaleźć we wszystkich wielkich miastach, lecz w przeważającej części motłoch tworzyli zwolnieni ze służby żołnierze oraz ludność, która uciekając przed niesprawiedliwością i wyzyskiem, trafiała do miasta. Przykładanie do nich wszystkich jednakowej miary równa się przyjęciu spojrzenia ówczesnej oligarchii. Pierwsze poważne próby poprawienia losu tych nieszczęśników, podejmowane przez arystokratów, zakończyły się niepowodzeniem. Oburzeni senatorowie nie zawahali się przed masowymi morderstwami, byle tylko ochronić własne interesy. Z tych samych powodów zamordowaliby również Oktawiana – tak samo, jak zabili Cezara – gdyby nad jego bezpieczeństwem w dzień i w nocy nie czuwali uzbrojeni gwardziści.