- W empik go
Olanda - ebook
Olanda - ebook
Książka ta została, w 2019 roku, laureatem Nagrody Literackiej im. Marka Nowakowskiego. Jej tłumaczenia ukazały się w Wielkiej Brytanii i Bułgarii.
Realizm metafizyczny, poznawanie codzienności, filozofia zwyczajności. Trochę tu życia, trochę śmierci. Trochę wspomnień i trochę zapomnienia. Trochę radości i trochę cierpienia. Sporo tu strachu, stąd tak wiele słów, słowotok, który ukrywa, zakrywa, tłumi myśli. Bo można tu wyłapać wielkie tragedie wspomniane jakby od niechcenia, mimochodem. Ot, przytrafiły się. Czy to ma jeszcze jakieś znaczenie? Ale jest coś, co to wszystko napędza, cały ten mechanizm rzeczywistości, coś co daje nadzieję – miłość. Na przykład do tytułowej Olandy, właścicielki niewielkiego sklepu na prowincji, pod tą samą nazwą. Miłość do Oli po prostu. Pewnie lekko już podstarzałej, gaśniejącej z każdym dniem, ale dla niego – jedynej, idealnej, takiej, jaka powinna być. Z każdym dniem piękniejsza i pełniejsza. Olanda jest jak początek i koniec, przyciąga swoją zwyczajnością. W jej zasięgu wszystko jawi się jako poetyka codzienności – pogaduszki to tu, to tam, zakąszanie i podkąszanie, przygody ciała, rozważania o starości, o młodości, o psie i o kiełbasie. [wielkibuk.com]
Nie da się ukryć, ponure to jest, bez dwóch zdań. Ale kto powiedział, że literatura ma być tylko rozrywką miłą i przyjemną? Dzisiaj rzecz jasna jest tendencja do łatwości i lekkości, bo to się po prostu lepiej sprzedaje, ale na Boga nie może być tak, żeby tylko to było na rynku! [Tadeusz Nyczek]
Osoba autora tych opowieści jest dowodem na to, że ostatecznie nie istnieje coś tak banalnego jak sens, ale jest również dowodem na zachwyt, piękno, radość i urodę. To prawie cytat, bo znalezienie właściwych słów pochwały dla tej równocześnie poetyckiej i momentami bardzo zabawnej prozy nie jest proste. Gorąco polecam. [Maciej Wojtyszko]
Poruszająca, urzekająca proza egzystencjalnego, (anty)nihilistycznego optymizmu, której budulec stanowi porażenie i zachwycenie światem, w jego, na pozór jedynie, prozaicznych przejawach. Na myśl przychodzą najszlachetniejsi pobratymcy Wojasińskiego – Camus, Stachura, Stasiuk. Niewątpliwie jego talent tkwiący zapewne w bezpretensjonalnej prostocie języka i opowieści stawia go blisko nich. Wojasiński nie przytłacza, pisze krótko, treściwie, a dogłębnie dotkliwie. To świadectwo wielkiego kunsztu. Do „Olandy” chce się wracać i ją kontemplować. Niewątpliwie jest tego warta. [dejw, lubimyczytac.pl]
Nota: przytoczone powyżej opinie są cytowane we fragmentach i zostały poddane redakcji.
Na okładce wykorzystano fragment obrazu „Matka” który namalował profesor Stanisław Baj (rok 1999, olej na płótnie, 33x24 cm). Autor tej książki i jej wydawca składają mu za jego udostępnienie uprzejme podziękowania.
Spis treści
Olanda
Niebo dla Meli
Nowy człowiek
Pustka
Wizyta
Mój mąż
Hiacynt
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67769-26-6 |
Rozmiar pliku: | 241 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dobrze, że już otworzyłaś sklep. Wejdę do środka i posiedzę trochę u ciebie. Daj mi krzesło. Albo ten stary fotel sobie przysunę. Jeszcze przez dwie godziny nikt nie przyjdzie. Powiedziałaś mi kiedyś, że możesz mnie słuchać przez trzy dni i trzy noce bez spania i jedzenia, że wystarczy ci tylko woda.
Następny rozdział
Dzisiaj myślałem o pracy, która czeka na mnie w domu, ale nie mogłem się powstrzymać od tej jednej rzeczy na świecie. Od ciebie nie mogłem się powstrzymać. Powstrzymywanie się od przyjścia tutaj to powstrzymywanie się od życia. Nie umiem robić takich rzeczy.
Wyszedłem z domu, kiedy słońce już było tak wysoko, że widziałem połączenie nieba z ziemią, drzewa w moim sadzie i lśniące tafle stawów, pod którymi żyją ryby. Między moim domem a twoim sklepem jest pięć kilometrów. Niedużo. Zatrzymałem się na chwilę, żeby popatrzeć na wodę. Przede mną była górka. Pamiętasz tę górkę? Nie pamiętasz? No nic. Szedłem koło stawów. Powtarzam w kółko to samo? A jak mam inaczej żyć? Jest inny sposób? To samo i to samo. Wiecznie to samo.
Już nie masz takich rozpalonych oczu, jak mówię do ciebie. Niedobrze. Niedobrze. Jak nie będziesz mnie słuchała z rozpalonymi oczami, to się zapadnę. Pod ziemię. Albo podniosę się jak balon i pofrunę do nieba. Popatrz na mnie. Jeszcze coś ci opowiem. Zobaczysz, będę tak długo do ciebie mówił, aż dojrzę w twoich oczach ten płomień. Od tych płomieni, co w oczach się pojawiają, żyć jeszcze się chce i rośnie apetyt. Mam dla ciebie tyle opowieści i gadania, że nie przeżyjesz tego. Albo chociaż zemdlejesz i będę musiał ci rozpiąć bluzkę, i zdjąć biustonosz, żeby cię ocucić od urody moich słów. I zobacz, już tyle lat mnie kusi twoje ciało. Z każdym rokiem coraz bardziej. Te wszystkie powiększenia i zniekształcenia, które pojawiają się przez dni, miesiące i lata, coraz bardziej mi odpowiadają. Piękniejesz z każdym rokiem. I nic na to nie możesz poradzić. We mnie jest coraz większa ochota na ciebie. Przez ciebie nigdzie w życiu nie dojdę. Idę do ciotki, to idę do ciebie, idę do lekarza, też trafiam do ciebie, do sołtysa – do ciebie, na przystanek autobusowy – do ciebie. Do ciebie i do ciebie. Tyle mam z życia, ile ciebie mam.
Leżałem kiedyś w rowie ze słynnym w całej okolicy Dziadem Kaliną. Dziad Kalina miał zwyczaj wypijać jedno piwo, a potem chodzić z torbą wypchaną pełnymi butlami nad staw pomiędzy wierzby za rowem, niedaleko swojego domu, który dostał po Niemcach, co ich wygonili żołnierze radzieccy. Szedł na rów, bo tak się przygotowywał do leżenia. Po trzech piwach zawsze tracił władzę w nogach i potem już musiał leżeć. Tak długo, jak natura chciała. A potem wstawał i szedł, jak jakiś święty. Nagle uzdrowiony. I tak właśnie zdziadział. Dlatego to jest Dziad Kalina. Ale tego pewnie nie wiedziałaś.
Od rana jestem szczęśliwy, zachwycony nawet. Wszystko wydaje mi się wspaniale przemijające. Ten proch, z którego powstajesz i w niego się obracasz, tak mnie kusi. I dlatego chodzę po tych drogach, lasach, między domami w okolicy, gdzie roznosi się zapach smażonych kotletów schabowych, gotowanego rosołu, ryb, pieluch, parowanych kartofli dla świń, i tracę wzrok, i mam go znowu. Nie wiem, co to jest życie, Olu, ale trzymam się go. Tu, w twoim sklepie. Ono jeszcze ma swój ślad w rybach zamrożonych w lodówce, w konserwach ze świni czy krowy i w cieple, które zostaje na ladzie po leżącym kocie.
No! Trzeba przekąsić, Olando. Inaczej nic. Nawet żeby było ludobójstwo, trzeba najpierw przekąsić. Żebyś została świętą, Olando, też musisz przekąsić. I twój ojciec i matka musieli przekąsić, żebyś była ty. Dwóch rzeczy trzeba. Trzeba i trzeba. Wiecznie to samo. To samo i to samo. Gołe do gołego i przekąsić. Jak los pozwoli, to nawet wykwintnie, na czystym, pięknym obrusie, pod kryształowym żyrandolem i z obrazami klasyka na ścianie, w towarzystwie dobrze ubranego, pachnącego, inteligentnego, a jeszcze do tego ładnego człowieka. Można też tak jak ty i ja. Przygrzać w sklepie, zjeść w sklepie. Kiełbasę albo jajka na maśle.
Jem, ale i tak nie wiem, co się dzieje na tym świecie. Człowiek je i je i nic nie wie. Nie wie, co się dzieje. Wszyscy musimy się stać jak kwiaty, lisy, kozy czy zmarznięte zimą stare psy bez dachu nad głową i właściciela.
Następny rozdział
Opowiem ci teraz, jak to było, zanim przyszedłem do twojego sklepu. Wstałem wcześnie rano. Słońce już świeciło i przez szyby w moim pokoju od strony drogi wchodziło na pierzynę, na stół, krzesła, ściany i na moje nagusieńkie ciało. Bo śpię nago i czasami żyję nago. Pod ubraniem każdy jest nago. Nie mogłem się podnieść. To podniosłem rękę, nogę, głowę. Człowiek podnosi głowę. Miliony gwiazd, tysiące galaktyk, planet, a tu człowiek podnosi głowę. Głowa z głowy, światłość ze światłości, człowiek z człowieka. Ruszanie członków wszystkich, jakie mam, moja słodka Olando, trwało ładne pół godziny. Może więcej. Oby nigdy to ruszanie członków nie ustało w moim cudownym życiu.
W końcu usiadłem na łóżku w moim pokoju – a to jest część dawnej ewangelickiej szkoły. Siedzę na łóżku i patrzę oczami, które mam w głowie, i widzę za oknem pranie rozwieszone na sznurkach poprzedniego dnia. Zobaczyłem gatki suszące się na sznurkach, co nosiły ślady po mnie, po moim życiu dotychczasowym. Boże, czy to jest możliwe, że one mnie przeżyją? Gdy wyjmą mnie z trumny po pięćdziesięciu latach, bo może okaże się, że jestem święty, a moje ciało objawi się światu obeschnięte, ale z widocznymi rysami mojej pięknej twarzy, to co będzie z nimi? Będą w lepszym stanie niż moje resztki? Takie są relikwie po ludziach jak ja. To mnie olśniewa, ale zaraz gasi i zostaję jak dymiący knot na świeczce.
Boso i bez odzienia poszedłem do kuchni, bo najpierw jem, a potem się ubieram. Na czczo wypiłem piwo z lodówki. Po tym piwie wyszedłem na podwórko i poczułem wstyd. Jak pierwszy człowiek po jabłku. Poszedłem jednak tak przez całe podwórze, wystawiając się na widok ludzi, planet i nieba. Zdjąłem ze sznurka przewietrzoną wiatrem bieliznę i założyłem ją na siebie. Na śniadanie zjadłem jajecznicę, ale przedtem musiałem założyć koszulę, bo mój brzuch i rosnące z wiekiem piersi obrzydzały mi jedzenie. Widać cywilizacja mnie już tak bardzo zepsuła, że potrzebuję estetyki. Co za hańba wobec moich biednych przodków sprzed tysięcy, tysięcy lat. Hańba. Nie mogę już znieść swojego widoku. Olando, co nas uratuje przed własnym widokiem?
KONIEC BEZPŁATNEGO FRAGMENTU
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI