Onyszkiewicz Bywały szczęśliwe powroty. W rozmowie z Włodzimierzem Nowakiem i Violettą Szostak - ebook
Onyszkiewicz Bywały szczęśliwe powroty. W rozmowie z Włodzimierzem Nowakiem i Violettą Szostak - ebook
Tą jedną biografią można wypełnić kilka życiorysów!
Eksplorował jaskinie i wspinał się w Himalajach. Jako opozycjonista w PRL-u był aresztowany i internowany. W nowej Polsce wszedł do wielkiej polityki – był pierwszym cywilem w ministerstwie obrony. Z wykształcenia matematyk, pracował w kilku zawodach, w różnych krajach i w dwóch kompletnie odmiennych epokach. Jego życie osobiste to niezwykle dramatyczna historia miłości i straty. Janusz Onyszkiewicz ma o czym opowiadać.
Jak z Wandą Rutkiewicz zdobyli Gaszerbrum III? Którą z wielkich gwiazd kina dublował w filmie potępionym przez Gomułkę? I co dla jego pokolenia oznaczał rok ‘68?
Z jakiego powodu władze uważały, że jest agentem MI6? Czemu „twórczo” tłumaczył rozmowę Margaret Thatcher z Lechem Wałęsą? I dlaczego kolegę z celi nazywał „herbatnikiem”?
Jak przyjął go Ronald Reagan, a czym był zainteresowany Kim Ir Sen? Dlaczego odwołał salwę honorową na cześć papieża? I jak to się stało, że wziął ślub z wnuczką Piłsudskiego w więzieniu na Rakowieckiej, po czym odnaleźli rodzinę w Japonii?
Rozmowy z Januszem Onyszkiewiczem trwały trzy lata, przerwane przez czas pandemii, bohater książki snuje więc też pasjonujące refleksje o tym, co dzieje się w Polsce obecnie, zastanawiając się, „gdzie to pękło”... Swoje historie, związane z mężem i ojcem, opowiadają także żona Joanna Jaraczewska i dzieci.
Włodzimierz Nowak– reporter, kulturoznawca, autorObwodu głowy, Serca narodu koło przystanku, Niemca. Wszystkich ucieczek Zygfryda. Kierował magazynem reporterów „Duży Format”. AutorStudia DF– cyklu rozmów wideo z reporterami.
Finalista Nagrody Literackiej Nike (za zbiór reportażyObwód głowy). Laureat Nagrody Kulturalnej im. Georga Dehio, Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego i Nagrody SDP im. Kazimierza Dziewanowskiego (za cykl reportaży z Białorusi).
W OKO.Press odpowiada za reportaż. Prowadzi też studium reportażu w Teatrze Jaracza w Olsztynie.
Violetta Szostak– absolwentka polonistyki, dziennikarka, od 2002 roku w „Gazecie Wyborczej”. Autorka reportaży i wywiadów publikowanych w „Dużym Formacie”, „Wysokich Obcasach”, „Wolnej Sobocie” i „GW” w Poznaniu.
Onyszkiewicz. Bywały szczęśliwe powrotyto już kolejna wspólna publikacja Włodzimierza Nowaka i Violetty Szostak. W 2017 roku ukazała się też ich książkaDżej Dżej. Rozmowy z Jackiem Jaśkowiakiem, prezydentem Poznania.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-3773-9 |
Rozmiar pliku: | 8,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pan na rowerze?
Zawsze. Po Warszawie jeżdżę głównie rowerem – albo komunikacją miejską.
Ludzie pana rozpoznają?
Już nie tak jak kiedyś. Stawałem na światłach, to mnie nieustannie zagadywali. Sympatyczne reakcje zwykle. Raz dresiarze próbowali mnie obić, dla sportu. Chyba nie wiedzieli, kim jestem. Uciekłem im.
Pana koledzy z dawnej „Solidarności” mówią, że Onyszkiewicz często uciekał na rowerze.
Nie tyle uciekałem, ile gubiłem ogony. Tajniacy śledzili mnie samochodami, więc wlekli się za moim rowerem, od razu ich było widać i łatwo zgubić – wjedzie się na chodnik, przez parking, przez bramę, i koniec. A pieszo za rowerem byli za wolni.
Powinni mieć tajniaków na rowerach do śledzenia Onyszkiewicza.
Nie wpadli na to. Zresztą to też byłoby podejrzane, bo wtedy chyba jako jedyny jeździłem po Warszawie rowerem. Rekreacyjnie ludzie jeździli, ale żeby się przemieszczać po mieście, to nie.
Ale z tego samego powodu rower mógł mnie zdradzić – bo jeśli jest rower, to w pobliżu musi być Onyszkiewicz. Więc jadąc na tajne spotkania, używałem roweru jedynie, by zgubić ogon, a dalej szedłem na piechotę lub wskakiwałem do tramwaju.
W 1985 roku umówił się ze mną korespondent gazety „Los Angeles Times” w kawiarni przy rondzie nad Trasą Łazienkowską. Rozmawiamy, podchodzi dwóch panów, pokazują dokumenty. Odchodzę z nimi na bok.
– Kto to jest? – pytają.
– Korespondent, akredytowany.
– A o czym panowie rozmawiacie? – dopytują.
– A nie muszę odpowiadać.
– No to pozwoli pan z nami – mówią. I prowadzą mnie do swojego fiata 125p.
– A rower?! Nie zostawię go tutaj.
– To co robimy? – zastanawiają się.
– Pojadę rowerem, a panowie za mną.
– Tak nie może być.
Po Warszawie jeżdżę głównie rowerem – albo komunikacją miejską. Zawsze miałem damkę. Lepiej się wsiada.
Wołają milicjanta, który kręcił się w okolicy.
– Siadajcie na rower.
– Panowie, ale ja jestem w mundurze! – broni się milicjant.
Mnie wsadzili do dużego fiata i zawieźli na dołek na Wilczą. Milicjant pedałował za nami.
Na Wilczej jeden z nich zamknął się ze mną w pokoju, wyjął z kabury pistolet. Popatrzył i włożył broń do szuflady.
– No to tyle. Idź pan.
– Ale o co tu chodzi?
– Panie, ja w ogóle nie jestem od was, tylko od zwykłych bandziorów. Ale dostałem telefon z Rakowieckiej, że na placu Na Rozdrożu jest tłum i pan przemawia. Mam pana zaaresztować. Tłumu nie było, to co mam z panem zrobić? Idź pan...
A rower?
Milicjant przyjechał, kiedy wychodziłem. „Panie, jakiego się wstydu najadłem, taki grat, a ja w mundurze!”
Grat?
No, ukraina. Radziecki rower produkowany w Charkowie, ciężki, rdzewiał, ale wytrzymały. Kiedyś, jak go przypinałem łańcuchem, podszedł starszy nobliwy pan: „Przepraszam, czy jest już tak źle, że coś takiego kradną?”. A jednak ukradli.
Po ukrainie miałem inny stary rower, który oddałem na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy Owsiaka, a później rometa, też grata. Stał pod domem, blisko śmietnika. Śmieciarze uznali, że to złom, i mi go zabrali. Potem na wsi, w naszych Lipiankach, pojechaliśmy z żoną na targ w pobliskim Kutnie, kupiliśmy damkę za sto złotych i teraz nią jeżdżę.
Facet na damce?
Oczywiście! Zawsze miałem damkę. Lepiej się wsiada. Jak ma się ogromy bagażnik, a ja często woziłem jakieś teczki i toboły, to zarzucanie nogi po męsku jest niewygodne.
Na jakimś przyjęciu podszedł Czesław Lang: „Panie ministrze, pana rower jest trochę zapuszczony, proszę go przywieźć, my go w naszym zakładzie podszykujemy, żeby leciutko chodził”. A ja: „Ale mnie nie zależy, żeby lekko chodził. Ćwiczę się w ten sposób”.
A właściwie dlaczego jeździł pan po Warszawie rowerem, skoro nikt wtedy nie jeździł?
Pod koniec lat 70. wykładałem w Oksfordzie i zobaczyłem, że tam wszyscy jeżdżą rowerami. Też zacząłem. Widziałem tam ciekawą rzecz. Do kierownicy studenci mieli przymocowaną deskę, na niej książki, notatki, i po drodze tak się uczyli.
Kiedy w maju 1981 zaczynały się rozmowy z komunistyczną władzą o dostępie „Solidarności” do środków masowego przekazu, pierwsze takie newralgiczne rozmowy, i ja je miałem prowadzić w Alejach Ujazdowskich, w siedzibie rządu, cała prasa zagraniczna tam czekała, telewizje, kupa dziennikarzy. Filmowali, jak podjeżdżają rządowe limuzyny, a potem z wielkim nabożeństwem filmowali, jak przypinam moją ukrainę łańcuchem do ogrodzenia Rady Ministrów.
A gdy już byłem ministrem obrony narodowej, szef ochrony bardzo mnie namawiał, żebym się przesiadł do samochodu, na rowerze jestem narażony, bo to zawsze dobrze się pochwalić, że dało się w mordę ministrowi.
Teraz obowiązują limuzyny. Ktoś w telewizji wspomniał w dyskusji o limuzynach obecnych władz, że „Onyszkiewicz namawiał swoich pracowników, żeby jeździli rowerami do pracy”.
Nie namawiałem. I mało kto jeździł. Jeden wiceminister finansów, czasami.
Jeździ pan w kasku?
Nie. Kiedy dyskutowano projekt o obowiązku jeżdżenia w kasku, pod groźbą kary, byłem za wykreśleniem tego zapisu. No bo jak to, ktoś we wsi jedzie do sklepu albo do kościoła, to będzie musiał w kasku?
W.N.: Ja jeżdżę w kasku. Nie miał pan wypadku?
Raz mnie ktoś potrącił niegroźnie, był bardziej przerażony ode mnie, bo chyba mnie rozpoznał. Musiałem koło w rowerze wymienić. I to tyle.
V.S.: Włodek, pan wspinał się w Himalajach, a ty pytasz, czy rowerem nie boi się jeździć.