- W empik go
Operacja: szopka - ebook
Operacja: szopka - ebook
Pięcioletnia Molly i jej starszy brat Oscar są świadkami wybuchu w ogrodzie u dziadków. Kiedy idą sprawdzić, co się wydarzyło, spotykają… archanioła Gabriela. Okazuje się, że anioł zgubił Maryję, Józefa, mędrca i osła. A to oznacza jedno – nie będzie świąt Bożego Narodzenia. A to oznacza jedno – nie będzie prezentów! Oznacza również, że nie będzie Oscara, którego rodzice poznali się, kiedy tata śpiewał kolędy. Oznacza też, że losy świata mogą się potoczyć zupełnie inaczej.
Pełna absurdalnego humoru, ale też ciepła i miłości książka o tym, jak uratować Boże Narodzenie.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8319-441-7 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opowiem wam historię o narodzinach Dzieciątka Jezus. Może słyszeliście ją już od nauczycieli w szkole albo sami braliście udział w jasełkach, z anielskim włosem na głowie albo sztuczną brodą przyczepioną do twarzy, więc z grubsza wiecie, o co chodzi: Maria, Józef, osiołek, wędrówka z Nazaretu do Betlejem. Cóż, ta część mniej więcej się zgadza.
Ale na pewno nikt wam nie wspomniał o tym, jak Maria i Józef przypadkiem, w wyniku anielskiej wtopy, zboczyli z trasy i znaleźli się w Chipping Bottom, urokliwej i niezwykle malowniczej miejscowości w Hampshire. Cóż, bycie aniołem nie jest proste, dlatego przez anioła Gabriela, który odrobinę naknocił, podróż im się nieco skomplikowała.
A kiedy mówię odrobinę, tak naprawdę mam na myśli: kolosalnie. Musicie jednak pamiętać, że wtedy dopiero co zaczął robotę. Był pod ogromną presją – miał przecież zwiastować przybycie samego Jezusa Chrystusa – i powiedzmy, że nieco się zagalopował. Skąd miał wiedzieć, że eksplozja światła, w której zstąpił na ziemię, będzie tak potężna, że przeniesie Marię, Józefa, mędrca Baltazara, pasterza o imieniu Steve oraz jego samego nie tylko do innego miejsca (Chipping Bottom), ale też do innego czasu (zeszły grudzień).
A skąd ja to wszystko wiem?
Dobre pytanie.
Odpowiedź brzmi: BO TAM BYŁEM!
Wiem, co sobie myślicie. W głowie się nie mieści! Macie prawo rzec: „Oskarze, nie pomyliło ci się ociupinkę? Na pewno nie byłeś obecny przy narodzinach naszego Pana Jezusa Chrystusa, anioł Gabriel zaś z pewnością nic nie sknocił”. Ale ludzie zawsze będą mówić rzeczy, które nie mieszczą się w głowie, i to od was zależy, czy w nie uwierzycie, czy nie.
Na przykład ja nie wierzę, że jacyś kosmici zabrali tatę na planetę Kepler-452b, jak powiedział mamie po wyjątkowo późnym powrocie do domu z meczu rugby. Podejrzewam też, że Tyronne z mojej klasy kłamał, kiedy twierdził, że gdy miał osiem lat, obudził go Święty Mikołaj, który następnie zabrał go w lot dookoła świata i razem dostarczali prezenty w nagrodę za to, że był najgrzeczniejszym chłopcem na świecie. I nie ma opcji, żeby ten czekoladowy Święty Mikołaj, którego zostawiłem sobie w lodówce na później, zniknął w obłoku dymu pewnej nocy, jak wmawiała mi mama. Nie istnieją żadne dowody na potwierdzenie którejkolwiek z tych rzeczy.
Nie mogę też zaprezentować żadnych dowodów, które przekonałyby was, że byłem obok, gdy miał się urodzić Jezus. Oprócz liczącego dwa tysiące lat osiołka w schronisku dla osłów Lady Asster. Ale szczerze mówiąc, osioł Marii wygląda tak samo jak każdy inny. Nawet mnie trudno jest go odróżnić od jego kumpla ze stajni – Szwunga, a spędziłem parę godzin na grzbiecie osła Marii człapiącego przez pola i łąki.
W sumie mogę więc jedynie opowiedzieć wam swoją historię, a wy możecie jedynie jej posłuchać, jeśli chcecie, a potem sami zdecydujecie, czy waszym zdaniem to prawda. Mam nadzieję, że przynajmniej okażę się bardziej przekonujący niż Tyronne. No wiecie, nikt nie może być aż taki grzeczny, a już na pewno nie Tyronne… Ale chyba tak naprawdę nie ma znaczenia, czy zdołam was przekonać, czy nie. Ludzie zawsze będą wierzyć w różne rzeczy i moim zdaniem nie ma w tym nic złego.
Na przykład kiedyś wierzyłem, że Boże Narodzenie jest ważne z dwóch powodów. Po pierwsze: prezenty. A po drugie: właśnie tego dnia poznali się moi rodzice. A gdyby nie było Bożego Narodzenia, być może nigdy by się nie spotkali, a potem nie urodziłbym się ja. A to dopiero byłaby prawdziwa tragedia.
Ale teraz, po wszystkim, jestem przekonany, że są ważniejsze rzeczy niż prezenty. I ważniejsze rzeczy ode mnie.
Nawet moja rodzina wierzy w różne wersje tego, co się wydarzyło. Jak moja babcia – która ma dość tradycyjne podejście do Bożego Narodzenia. Uwielbia opowieść o narodzinach Jezusa i nigdy nie uwierzyłaby, że Maryja Panna i Józef trafili do Chipping Bottom, chociaż wpadła na nich na poczcie i się nie zorientowała.
Natomiast moja młodsza siostra Molly… powiedzmy tylko, że ma otwarty umysł. Naprawdę uwierzy we wszystko, co jej powiecie, bez pytania. Jak napisano na jej świadectwie szkolnym: „jej wyobraźnia nie zna granic”. Jest przekonana, że potrafi rozmawiać ze zwierzętami, i pewna, że kiedyś z jej łopatek wyrosną skrzydła. Ale w końcu ma dopiero pięć lat z małym hakiem.
Przypuszczam, że gdyby Molly nie była taka, jaka jest, nic z tego, co wydarzyło się w minione święta, nie doszłoby do skutku. Jednak po tym, gdy oboje zobaczyliśmy, jak coś ląduje awaryjnie na pastwisku za domem naszych dziadków, to właśnie ona przekonała mnie, że może to być coś spektakularnego i powinniśmy pójść to zobaczyć.
Jedynym powodem, dla którego w ogóle się tam znaleźliśmy, było bardzo eleganckie zaproszenie wysłane do nas pocztą z Barlington Hall – wezwanie do powrotu do rodzinnego domu taty na Boże Narodzenie. Co, jeśli się zastanowicie, trochę przypomina wezwanie, jakie Maria i Józef otrzymali od cesarza Augusta, żeby udali się do Betlejem. Nie mówię, że babcia jest całkiem jak rzymski cesarz – ale dostrzegam pewne podobieństwa.
W każdym razie, gdybyśmy nie pojechali na święta do Barlington i tamtej nocy nie wyruszyli dzielnie na łąkę, nie sądzę, żeby szczególną przesadą było stwierdzenie, że Boże Narodzenie w zasadzie zostałoby zrujnowane. Właściwie w ogóle nigdy by nie istniało. Ale chyba nie istnieje słowo opisujące zrujnowanie czegoś, co nigdy nie istniało. Tak więc, jeśli jednak uwierzycie we wszystko, co wam powiem, możecie później podziękować mi za uratowanie Bożego Narodzenia.
1. A POKÓJ NA ZIEMI?
Nie u nas, z tym całym pa-pa-pap-parara
Nie wiem dlaczego, ale przeczuwałem, że tamte święta będą nieco inne niż zwykle, gdy tylko dostaliśmy zaproszenie. Zazwyczaj przychodzi do nas w gości tylko mama naszej mamy, babcia Roberts, ale ona zamierzała wybrać się w rejs wokół Wysp Kanaryjskich ze swoją koleżanką Irene, którą poznała w autobusie linii 67. Wyruszały z Santa Cruz na Teneryfie, a ostatnim przystankiem miało być Las Palmas na Gran Canarii. Molly bardzo chciała popłynąć z nimi, ale kiedy wyjaśniliśmy jej, że nie zamierzały odwiedzać małych żółtych kanarków z kreskówki i że Święty Mikołaj nie mieszka na Teneryfie, zmieniła zdanie.
Właściwie cieszyłem się, że dla odmiany zrobię coś innego. Kocham babcię Roberts, ale nie mogę powiedzieć, żebym bardzo się zmartwił, że nie spędzę z nią świąt. Bez urazy, ale ona tak naprawdę niewiele wnosi. Widzicie, babcia nie ma kondycji do zabawy, bo ma tysiąc lat i jeden dzień. Co roku mama powtarza jej, żeby przyhamowała z drineczkami, a babcia Roberts nie słucha. Przez cały poranek chwyta mnie i moją siostrę Molly za ręce i ściska nasze twarze, powtarzając, że jesteśmy jej ulubionymi wnukami. No wiecie, to miłe, ale nawet Molly wie, że ponieważ jesteśmy jej jedynymi wnukami, nie mamy prawdziwej konkurencji.
Czasem babcia Roberts zaczyna nagle wyśpiewywać bardzo świergotliwą wersję Każdy dom świętości pełny, a tata mówi wtedy: „Cathy, twoja matka znowu za wcześnie osiągnęła punkt krytyczny”, na co mama odpowiada: „Nic jej nie będzie, Christopherze, daj jej spokój!”. Ale babcia i tak zawsze zasypia około trzeciej.
Tego roku padła na planszę Monopoly, w chwili gdy tata wylądował na Park Lane, gdzie stały moje dwa hotele! Trochę mnie to kosztowało, żeby jej wybaczyć, mówię wam. Innym razem przez całe popołudnie chrapała i popierdywała przed telewizorem. Z początku to było zabawne – kto by nie uznał, że wydawanie takich odgłosów przez staruszkę do mowy królowej jest przekomiczne? Ale kiedy w pokoju zaczęło tak niewiarygodnie śmierdzieć, że nie mogłem oglądać Kevina samego w domu bez zasłaniania nosa podkoszulkiem, zacząłem powątpiewać w mądrość mamy i taty, którzy pozwolili jej na trzecią porcję brukselki. A dwa lata temu nawet nie przebrnęła przez posiłek! Praktycznie zasnęła w farszu i sosie. Serio, myślę, że jeśli jest się u kogoś w gościach, powinno się przynieść ze sobą ducha świąt.
Ale jest duch świąt Bożego Narodzenia i jest anioł z oślepiająco jasną aureolą w toalecie na parterze.
Wtedy jeszcze nie sądziłem, że można mieć za dużo ducha świąt, dlatego kiedy pojawiło się zaproszenie, aby spędzić Boże Narodzenie w Barlington Hall z rodziną ze strony taty, Cuthbertami-Andersonami, skwapliwie skorzystałem z okazji.
Zaproszenie było bardzo eleganckie, zaadresowane wytwornym odręcznym pismem i zapieczętowane czerwonym woskowym kleksem z herbem rodowym. O tak, rodzina taty jest superbogata. Stare pieniądze, mawia babcia Roberts – cokolwiek to oznacza.
Moi bogaci dziadkowie żyją w ogromnej wiejskiej posiadłości w Hampshire. Molly mówi, że Barlington Hall jest majestatowny, co nie jest prawdziwym słowem, ale doskonale opisuje to miejsce, bo Barlington Hall jest zarazem majestatyczny i cudowny.
Sam dom stoi na hektarach ziemi i trzeba przejść przez ogromną żelazną bramę z lwami po bokach, a dalej bardzo długim podjazdem, zanim w ogóle dotrze się do frontowych drzwi! Jest tam całe mnóstwo olbrzymich pomieszczeń, włączając bibliotekę, dwie kuchnie, ileś łazienek, zapasowy salon i salę balową! Z połowy nikt nie korzysta, bo zajmowanie się tym jest bardzo kosztowne. Wyobraźcie to sobie! Nawet nie zaglądacie do części swojego domu.
Zamknięte skrzydło okazało się tak naprawdę bardzo przydatne – do przechowywania zbłąkanych aniołów i mędrców. Ale o tym więcej później.
Zwykle odwiedzamy Barlington Hall latem, przez tydzień wakacji. Mama nigdy nie jest zachwycona naszym wyjazdem. Mawia, że ona i moja babcia są kompletnie różne, co jest prawdą. Ale ja uwielbiam to miejsce. Spędzamy czas na wdrapywaniu się na najlepsze drzewa do wspinaczki, jakie znajdziecie w życiu, i łowimy drobne rybki w strumieniu przy jednej z łąk. Któregoś roku zbudowaliśmy nawet z dziadkiem wybieg dla kur. To właśnie w Barlington Hall tata nauczył mnie jeździć na rowerze i tam zgubiliśmy Molly na prawie godzinę podczas najbardziej epickiej zabawy w chowanego w historii. Ale nigdy wcześniej nie byliśmy tam w święta Bożego Narodzenia. Myślałem, że to dlatego, że musieliśmy opiekować się babcią Roberts, ale szybko zrozumiałem, że chodzi o coś więcej.
Gdy tamtego ranka przyszło pocztą zaproszenie, natychmiast zacząłem wyobrażać sobie Barlington Hall zimą, z rozpalonymi kominkami i całym domem przystrojonym świątecznymi ozdobami. Wiedziałem, że Boże Narodzenie tam będzie absolutnie majestatowne i o wiele bardziej ekscytujące niż nasze zwyczajne święta.
Oczywiście nie miałem pojęcia, o ile bardziej ekscytujące ono będzie i że poznam pewne bardzo ważne osobistości, i wezmę udział w ratowaniu Bożego Narodzenia i wszystkiego, co za tym stoi. Nie sądzę, aby ktokolwiek, nawet Molly, miał dość wyobraźni, aby przewidzieć, że właśnie to się wydarzy.
Ale najpierw musiałem namówić mamę na tę całą wycieczkę do Barlington i zorientowałem się, że może to być trudne, kiedy podniosła zaproszenie z wycieraczki, zerknęła na nie i powiedziała:
– Och, nie. Nie, nie, nie! Tylko nie rodzinna szopka!
Oczywiście słyszałem opowieści o rodzinnej szopce – to jakiś wielki spektakl, który babcia wystawia w kościele parafialnym. Pierwsze takie jasełka odbyły się w tysiąc dziewięćset dwudziestym którymś, a tradycję zapoczątkowała moja prapraprababcia, lady Cordelia Cuthbert-Anderson, która była postacią wyjątkową pod każdym względem. Jej inscenizacje słynęły z tego, że zapewniały niezły show. Okazuje się, że nadal widać ślady spalenizny na ołtarzu, gdzie Cordelia odpaliła fajerwerki, aby oznajmić przybycie anioła Gabriela w produkcji z tysiąc dziewięćset dwudziestego dziewiątego roku.
Kolejne pokolenia Cuthbertów-Andersonów szczyciły się tą tradycją i starały się, aby każde przedstawienie było lepsze od poprzedniego.
Uznałem, że brzmi to jak świetna zabawa, ale Molly i ja nigdy nie braliśmy w tym udziału, bo mama i tata zawsze mawiali, że „lubią spędzać święta po swojemu”. Podejrzewałem jednak, że nie mówili nam wszystkiego, bo kiedy mama łypnęła na zaproszenie, mruknęła: „Nie, nie, nie, mówiłam, że nigdy więcej, nie po ostatnim razie…”. A potem stanęła przy schodach i wrzasnęła w górę do taty:
– CHRISTOPHERZE! MAMY PROBLEM!