- W empik go
Opinia parafialna - ebook
Opinia parafialna - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 309 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Âàðøàâà, 13 (25) Ńåíòÿáðÿ 1872 ãîäà.
SPIS ROZDZIAŁÓW
L Parafia…….
II. Arystokratka Parafialna.
III. Alodya…….
IV. Parafianka……
V. Figle szatana…..
VI. Marzenia……
VII. Major.
VIII. Dwaj dyplomaci….
IX. Prosper.
X. Błędne ogniki…..
XI. Strategia majora…. XII. Niedziela w parafii…
XIII. Kościół parafialny…
XIV. Wielki nieznajomy… XV. Przed kościołem i na rynku
XVI. W pałacu……
XVII. Kontramarsz majora…
XVIII. Niespodzianka…..
XIX. luacya……
XX. Kto – winien?….. XXI. Nowe marzenia…. XXII. Dawna pokusa….
JI
Stron.
XXIII. Zaprosiny
XXIV. Kłopoty parafialne
XXV. Mały nieznajomy
XXVI. Nowiny
XXVII Herbata z hrabią
XXVIII Pieśń bez słów
XXIX. Książki
XXX. Zagranicą
XXXI. Kandydat
XXXII. Na statku
XXXIII. Przy ruinie
XXXIV. Katastrofa
XXXV. W Szczawnicy
XXXVI. Dawny nieznajomy
XXXVII. Znajomość z nieznajomym
XXXVIII. Matka i córka
XXXIX. W parafii
XL. Wizyta…………
XLI. Mała bohaterka………
XLII. Plan tajemniczy……..
XLIII. Skutki burzy……..
XLIV. Laury majora……..
XLV. Wesele i smutek…….
I.
0
PARAFIA.
Parafia nasza, która w niniejszej powieści występuje, jest parafia w szerszem znaczeniu tego słowa. Nie ogranicza się ona na jednej miejscowości, ale zajmuje spory kawał powiatu, chociaż do niej przeważnie tylko tak zwani właściciele większych posiadłości należą.
Punktem środkowym tej parafii jest małe, prawie zupełnie żydowskie miasteczko z białym, murowanym kościółkiem, w którym gospodarzy sędziwy proboszcz łacińskiego obrządku.
Lud okoliczny jest obrządku greckokatolickiego i w każdej prawie wsi ma swoje cerkwie parafialne. Dwory zaś, obrządku łacińskiego, mają kościół parafialny w miasteczku.
Ztącl też pochodzi, że okoliczni dworków mieszkańcy w promieniu więcej niż milowym, mają jeden kościół parafialny w miasteczku, i tworzą dosyć sporą liczbę.
Z taką to parafią mamy się teraz zapoznać.
Opinia Parafialna.
Ktoś powiedział, że chcąc poznać społeczeństwo, trzeba poznać jedne jego cząstkę, która pewne całoso stanowi, bo w tej cząstce, jakby w miniaturze obaczy prawic wszystkie dobre i złe strony społeczeństwa.
Do takich zamkniętych w sobie cząstek bezprzecznir należy – parafia.
W parafii jest w skupionych rysach to wszystko, czego w szerokiej sferze społeczeństwa dopiero z trudem i oględnością szukać potrzeba.
Ujemne osobliwie strony społeczeństwa, które na szerszej ocenie przy blasku wyższej cywilizacyi i wszechwładnego postępu nie bardzo rażą patrzące oko… wystę-piją tutaj w pierwotnej swojej świetności i są niejako zbiornikiem ty ch sił ciemnych, które tam gdzieś po za parafią walczą z nowszemi wyobrażeniami.
Otóż z tego stanowiska patrząc na naszą parafię w i-dzimy w niej naprzód same piękne i dodatnie strony, które mniej więcej każda parafia posiada.
Do tych stron należy przedewszystkiem rygor sądu, i wzajemna, nieubłagana kontrola.
To też zasłużyć sobie na prawdziwą cześć – w parafii, należy prawie do rzeczy niemożliwy ch.
Po za parafią można jednym, świetniejszym epizodem życia zyskać sobie wawrzyny i opinią publiczną przychyli… na swoją stronę. Na szerszej bowiem ocenie życia widzi się tylko człowieka jak aktora w tej lub owej roli i stosownie do odegrania tejże daje się mu poklask lub spędza sykiem z widowni.
*
W parafii o syk łatwo, ale o poklask bardzo trudno!
Tam bowiem zna sic wszystkie momenty życia człowieka, tam patrzy się na niego i wtedy, gdy on wcale nie pozuje, alo jest tém, czém jest w istocie. Tam widno sa najsubtelniejsze pobudki tych lub owych czynów, i z aptekarską subtelnością odważone. Aktorskie szaty poznają tam odraził, a ktoby mimo to chciał się choć na chwilę w nie ubrać, niech będzie pewny, że zostanie wyśmianym!
To też paratia jest więcej skłonną do ostracyzmu niżeli.do rozdawania wawrzynów i to stanowi czasem uje mną jej stronę.
Wydarza się bowiem czasem, że paratia pewno nie-porozumiała się jeszcze dostatecznie z postępem czasu i żyje sobie spokojnie w swoich przedpotopowych wyobrażeniach. W takiej to parafii biada każdemu wyższemu umysłowi, każdemu ruchliwszemu człowiekowi, który chciałby parafię swoją pchnąć na lepsze tory! Ukamie-nowan będzie i wyświecon nie mając jednej całej nitki na sobie!
Parafia bowiem taka nie lubi żadnych wyróżnień i'orm tych, jakie z sobą przyniosły wiekowe tradycye; jest ona przedewszystkićm zasad najściślej zachowawczych.
Z takiej parafii wychodzą często na naszą arenę społeczeństwa ludzie wielkiej siły i energii, aby walczyć przeciw wszystkiemu, czego ich parafia nie uznaje! Taką, wielką parafią była w swoim czasie Vendea, walcząca za Burbonami!
Już to co do wyobrażeń wiekowych, które tam gdzieś w pierwszych szeregach ludzkości z sobą walczą, postępuje czasem parafia o wiek w tyle i broni się przeciw wszelkim nowościom z heroiczną odwagą.
Jeżeli parana taka w okręgu wyborczym górę weźmie to wysyła do sejmu posła z parafialnym sztandarem, który tam nie da się zbić z toru ani nawoływaniom dziennikarzy ani liomerycznym śmiechom galeryi.
Poseł takiej parafii nie widzi w sejmie ogólnych korzyści kraju, ale drobne interesa swego kącika.
Przy rozprawach o ustawie drogowej, heroicznie walczyć będzie o uznanie drogi przerzynającej parafię za drogę krajową, a jeżeli ma wyższe zdolności, to pokaże się nawet wykazać, że ta droga ma znaczenie strategiczne i dla tego jako droga państwowa ma być budowaną z funduszów państwowych.
Dalej przy tejże ustawie drogowej głosuje taki poseł za paragrafem, który orzeka że robotnika do dróg ma dostarczać gmina miejska, a potrzebnego materyału – dwory. Czyni on to z tem lekszem sumieniem, że drogi w parafii nie mają mostów, a tem samem dwory uwolnione są od dostarczania materyałów!…
Jeżeli zaś w rozprawach sejmowych z porządku rzeczy nastąpią rozprawy o szkółkach dla ludu i rozpowszechnienia oświaty, poseł parafialny jeżeli ma odwagę, występuje wtedy zażarcie przeciw takim bezbożnym rzeczom, które robotnika na wsi podrożają, albo zabłyszczy nieobecnością, jeżeli ta nieobecność jego nadweręża komplet potrzebnych do uchwały głosów.
W ogóle poseł takiej parafii bez względu na to, jakiej barwy jest obecne ministeryum, zasiada zawsze na prawej stronie, bo jemu się zdaje, że przedewszystkiem bronić musi istniejącego porządku rzeczy przeciw któremu spiskują adwokaci i professorowie!
Jeżeli poseł parafialny przeszedłszy przez alembik sejmowy dostanie się jako delegat do Wiednia, to już go ztamtąd żadna siła opinii nie wyprze. Wyrozumowawszy bowiem sobie, że lepiej jest siedzieć w Wiedniu niżeli w Kołomei lub Bozeżanach, będzie tam siedział choćby sam jeden, choćby cały kraj mu powiedział, że tam nic robić nie ma!…
Jeżeli zaś rzeczywiście z Wiednia wyjedzie to bądźcie pewni, że nie wyjeżdża tak na sucho. Korzystając z długiej kadencyi rady państwa, wyrobił sobie biedaczysko małą koncessyjkę na kolej żelazną, albo jaki bank eksploatacyjny, albo przynajmniej uzyskał za wyższą in-stancyę tytuł i płaco radzcy administracyjnego, czyli mówiąc ulubiouym językiem galicyjskim – Verwaltungsrata jakiegoś towarzystwa, chociażby w Besarabii!…
Poseł bowiem parafialny jest przedewszystkiem pa-tryotą praktycznym i z ironicznym uśmiechem zapoznanego męża stanu czyta ramoty dziennikarskie, w których osoba jego nie przedstawia się w świetle bardzo korzystnem.
Gdy wraca z laurami do swojej parani, wtedy potrzeba mu wielkiej ostrożności!
Parafia bowiem dla swoich mandataryuszów jest czasem okrótnie nieubłaganą.
Bywały wypadki, że poseł z podobnej ale chłopskiej parafii, gdy wrócił do parafii z wiedeńskiej rady państwa nie załatwiwszy tam kwestyi obiecanych komittentom łąk i lasów dominialnych, pooiągniony był w sposób bardzo prosty i patryarchalny do odpowiedzialności i dopiero po wyliczeniu kilkunastu plag na ławie karczemnej otrzymał absolutorium za swoje czynności poselskie.
Poseł z dworskiej parafii nie ma się wprawdzie podobnego traktamentu obawiać, ale za to wisi nad nim ni* mniej zastraszająca zmora plag moralnych.
W parafii, jak w sejmie lwowskim i jak wszędzie na świecie jest także i opozycya, która stanowi tak zwane prawo mniejszości.
Wracający z jakim korzystnym dla siebie nabytkiem poseł do parafii, ma przedewszystkiem na oku tę krzykliwą klikę ludzi, których czemś udobruchać potrzeba.
Najprzód wyprawić parafii smaczny, wyśmienity obiadek pod pozorem porozumienia się z swymi wyborcami. Obiady wyprawiali najwięksi dyplomaci, na obiadach radzono o losach Europy, bo obiady skłaniają ludzi do zgody.
Jaki taki po obiedzie już nie krzyczał na posła, a jeżeli znaleźli się jeszcze jacy, którzy nieprzychylnie postępowanie posła oceniali, to w obec głosów całej parani zostali w nieznaczącej mniejszości i odgrywali co najwięcej takie role, jaką przy każdej kanonizacyi odgrywa tak zwany „adrocator diaboli.”
Przechodząc z pola politycznego na pole często prywatne, tak zwana parafia odzwierciedla nam tutaj żywo to wszystko, co w szerokiej sferze społeczeństwa z sobą walczy lub się łączy.
Głownem tętnem życia w parani jest ta sama walka o byt, na której Darwin, Vogi i Haeckel osnuli swoje dalekonośne teorye.
samo
Jak wszystko co żyje, walczy o swój byt, tak każdy parafianin walczy o swój byt – w "parafii.
Słowo to jednak „byt” ma tutaj wcale inne znaczenie od podobnego słowa, jakiego używają wyż wspomniane tory apostołowie realizmu i niateryi.
„Byt” naprzykład u pana Michała znaczy czysta hipoteka i wygrany proces o kawał lasu… który mu sąsiad w nieświadomości złego zagarnął!
Zona zaś pana Michała pod tem jednozgłoskowem słowem rozumie: nową suknie jedwabną na każdą wizytę, wierzch aksamitny do wyprawnych jeszcze sobolów, nowa kareta wiedeńska i nieudanie się małżeństwa między Alfonsem i Maryą, które jej antagonistka pani Marcinowa proteguje.
Ponieważ zaś pan Michał dotąd hipoteki oczyścić ani do lasu przyjść nie może – a pani Michałowa w skutek tego także od marzonych ideałów jest oddaloną, przeto walka ich obopólna o ten „byt” w parafii trwa ciągle.
Do „bytu” pana Marcina potrzebny jest koniecznie tytuł marszałka powiatowego. Pan Marcin jest jakby stworzony na marszałka. Silny, barczysty, o rumianych policzkach przenosi głową wszystkich parafian, a kuchnia jego i piwnica mają dobrą reputacyę w całej parafii. Prócz tego pani Marcinowa jest urodzoną hrabianką i posiada wszelkie przymioty damy wielkiego świata. Paląc z malowanym dachem i chorągiewką herbową, ogród angielski i służba w liberyi są… dalsze akcessorya, tak wiole-przydałne do laski marszałkowskiej! Wprawdzie szwankuje temu coś co do powszechnej estymy parafian, dla tego pan Marcin mimo znacznych wydatków na trunek i afekty sąsiedzkie doprowadził tylko do wice-marszał-kowstwa a walczy dotąd o cały tytuł!
Rozpaczliwie a nawet prawie z.rezygnacyą walczy w parafii o „byt” swój – literat parafialny!
Biedny ten człowiek jest prawdziwym męczennikiem w swojej parani, jest jednym z owych proroków, których zazwyczaj kamienuje – parafia.
Jeżeli ten człowiek z szerszego obszaru świata nie przyniósł do parafii już gotowego swego nazwiska, tylko tam się go dorabia, to może już naprzód zrobić krzyżyk nad sobą!
Parafia nie lubi żadnych wyróżnień.
– Zkąd jemu do literatury? woła pan Pafnucy.
– Zdaje się, że bzika dostał! mówi pan Piotr.
– Biedak! Pewnie bankrutuje! sądzi pan Walenty.
– Czy czytałeś co on tam gryzmoli? pyta poprawiając szkiełko w oku dandys parafialny.
– Androny! odpowiada lubownik polowania z chartami!
Jeżeli zaś literat nie należy do ludzi produkcyjnych ale jest prostym konsumentem literackim, to jest: kupuje, zbiera, i czyta kstążki, wtedy opinia parafialna jest dla niego mniej groźną. Osobliwie zastęp płci pięknej, korzystając „w nudnych wieczorach” z jego książek, bierze często osobę w obronę, chociaż ta obrona nigdy pewnej linii nie przekracza, p0 za którą leży – sympatya serca.
Czasem literat ma w całym kraju opinię pisarza pierwszego rzędu – parafia w to nigdy wierzyć nie będzie!
–- Jakto! woła żona radzcy powiatowego – to ten pan X*** co to matka jego była rodzoną siostrą pani Ma-ciejowéj, a babka stryjeczną ciotką Św. pamięci Szymona, który był bratem… i ten pan X… miałby na raz tak mądrym zostać?… Znałam przecież dobrze jego ciotecznego brata, który dzierżawił majątek po moim stryju a ciotecznym bracie pana Lamberta i nawet drugiej raty nie miał z czego zapłacić, przezco musiano go sądownie wyrzucać… i ten pari X… ma dzisiaj być sławnym człowiekiem?… Czy świat się kończy czy co?…
To jednak wiele nie przeszkadza marzyć pani radz-czyni, że gdy jéj mąż w parafii na posła wybranym zostanie, to łatwo z posła przemieni się w delegata, a z delegata wyjdzie na ministra bez teki dla spraw galicyjskich!….'.
Pani radczyni często nawet upaja się podobném marzeniem…
Najtrudniejszą rolę w parafii mają młodzi ludzie, którzy jeszcze marzą o ideałach życia -– o mężach i żonach!
Dla panien i kawalerów jest nieubłaganą paratia.
Wszystko u tych zawadza. Jest panna piękna, to paratìa wynajdzie, że ma jedną łopatkę wyższą i że używa dla zrównania sznórówki ortopedycznej.
Jest panna bogata, to paratìa wynajdzie jakieś długi zakulisowe, które jéj posag bardzo oszczuplą. W braku zaś długów wynajdzie jakieś niedostatki moralne, albo rodowe sięgając czasem nawet do prababki!
Jeżeli dla płci pięknej opinia parafii jest tak bezwzględną, jakąż więc być może dla tych biednych ludzi, którzy zapisani w parafii jak okazy w sali anatomicznej! Nic się tam przed mą nie ukryje! Zapisuje ona skropulatnie ile pan Piotr zeszłej niedzieli w karty przegrał, poczemu Silbermanowi z miasteczka, żyto sprzedał, aby pewny dług zapłacić, i na jaki termin podpisał weksel Goldmanowi, ekwipując się jako konkurent do panny Binci!
Parana sądzi najczęściej ludzi tylko z realnych ich stosunków. Na nie więc zwraca przodewszystkiem całą swoją uwagę.
A te realne stosunki bada z anatomiczną ścisłością. Przed jej mikroskopem i skalpelem nic się nie ukryje, chociażby było tak małem – jak trychiny! -
To też parafia nie ma prawie nigdy u siebie ideałów dla siebie. *
Najzacniejszy młodzieniec nie będzie nigdy w parafii ideałem dla panien – wyjąwszy jeśli jest sromotnie bogaty lub należy do tak zwanej wyższej warstwy towarzystwa.
I odwrotnie, najzacniejsza panna nie przedstawi się kawalerom parafii jako ideał życia – wyjąwszy jeśli ma posag znakomity lub z parentelą, dającą stanowisko w towarzystwie.
Ponieważ jednak zazwyczaj każdy kawaler parafii, jeśli majaki mająteczek, chce udawać że ma dziesięć razy więcej i do tego pretensye swoje nastraja; ponieważ to samo dzieje się również i ze strony panien – dla tego w parafii rzadko się kiedy ci kochają, a tern rzadziej zawierają małżeństwa.
Jedno bowiem i drugie jest przy takich warunkach prawie niepodobne. Każdy chce się za lepszego sprzedać, jak jest w istocie, a tu trudno o taką sprzedaż, bo wzajemnie o sobie wszystko wiedzą.
Zdaje się, że dawniej było inaczej. Prawdopodobnie nie chciano siebie wzajem oszukiwać, jeżeli za warunek dobrego ożenienia się położono, aby żona była z blizka.
Przysłowie bowiem dawne powiada, że konia i żonę trzeba brać z sąsiedztwa.
Dzisiaj ta maksyma niepodobna jest do zaaplikowania.
Przy obopólnej chęci sprzedania się wyżej ceny rzeczywistej poupadały dawne zwyczaje żenienia się w są śledztwach.
Nastąpiła emigracya z parafii do stolic różnych dzielnic polskich, do wód mineralnych, do innych krajów, gdzie zazwyczaj spotyka się różnych turystów już samo przez się bogatych, jeśli mają za co podróżować.
Zycie więc w parafii, która dawniej była całym światem naszych prababek i pradziadów, była polem ich cnót obywatelskich i różnych praktyk,miłosierdzia chrześcijańskiego – życie to dzisiejsze w parafii zredukowało się do jakichś poniewolnych rekolckcyj, któro przed i po wycieczce w świat szerszy odbyć koniecznie potrzeba!
Dla jednych pobyt w parafii ma takie samo znaczenie, jak dla Paryżanina pobyt kilkoiniesięczny w wiejskiej willi! Mieszka on tam dla powietrza, dla widoku zielonych drzew, dla śpiewu słowika. Otaczający jego willę ludzie nic go nie obchodzą, są jemu zupełnie obcy, nie widzi ich nawet! Żadne stosunki bliższego życia z nimi go nie wiążą, on dla nich nie ma żadnego obowiązku! Przeminie pora gorąca, on wyjedzie z ich stron, i zostawi po sobie jakąś niedostateczną powieść, jaką sobie o nim ludzie urobią.
Dla drugich pobyt w parafii jest skutkiem potrzeb niateryalnych. Oddają się tym zajęciom o tyle, o ile z nich wypłyną środki dla porzucenia czemprędzej parafii, aby niejakiś czas pomiędzy obcymi ludzi pozować – na coś lepszego, czego parafia uznać nie chce!
Ztąd też owo łączne życie parafii ustaje z każdym dniem coraz więcej, bo w parafii wszyscy – zadobrze się znają.
Kawalerowie i panny ciągną po żony i mężów do miejsc jak najbardziej od parafii oddalonych i lękają się tylko, aby ich tam kto z parafii nie spotkał!
W takim bowiem razie cała naprzód wystudyowana rola upada!
Panna, która przez cały karnawał miała mieć pięć kroć sto tysięcy posagu, aby przed popielcem wyjść za takiego co ma milion, spada nagle w takim razie do kilkunastu tysięcy albo nawet i niżej i najrozsądniej jeszcze uczyni, jeśli czemprędzej wyjedzie.
Kawaler, który sto mil od swojej parafii miał udawać portsmana i mówić ciągle o swoich biegunach, które w Londynie pierwsze nagrody wygrały, maleje nagle w obec świadka z parafii dó zadłużonego właściciela małego folwarku, na którym ma wszystkiego trzy konie fornalskie, dwa kulawe a trzeciego ślepego.
Statystyka małżeństw z ostatnich lat, jasno okazuje zupełny upadek życia w parafii.
Małżeństwa bardzo rzadko zawiązuj, się w parafii. Na szerokim swacie, u wód zagranicznych, na brzegach mórz przeciwległych szukają siebie tęsknące za sobą idealy i padają sobie w objęcia – w kostiumach przybranych ról swoich!
Mniejsza o to, co potem nastąpi, ale jest efekt, a widzowie dali oklask!
A jakiż to efekt sprawi w parafii! Cóż powie pan
Piotr, jaką minę zrobi pani Pawłowa, a jak się zmartwi panna Eutalia, która tak lubi do góry swój nosek mały nosić!…
Ty czarnooka panienko z tym dziecięcym uśmiechem na twarzy, która wsiadasz do wagonu aby na skrzydłach pary ulecić na wybrzeża morza, zatrzymaj się na chwilę!… Oto babunia daje ci bukiet do ręki, abyś w podróży wyglądała jak na balu!… I roztropna babunia nie rohi tego bez pewnej myśli!… Oto patrz! Tam na peronie stoi ten młody brunecik z cielęcą torebką przez ramię… Kupi! właśnie bilet tej samej klasy i patrzy gdzie ty z mania usiądziesz… Patrz! Zbliża się do konduktora… coś mówi do niego… konduktor niezgrabny… patrzy na was. idzie z nim. otwiera drzwiczki…
_ Przyjemny mężczyzna, szepce do córki matka, ma porządne kufry i tłomoki… widać że coś porządnego… maniery dobre nawet dystyngowane.
Córka przytyka bukiet do twarzy i ponad, róże i goździki wysyła marzące wejrzenie do przyjemnego towa-
Z
r zysza podróży!…
Poczciwa babunia! Jak też ona w porę dała ten bu – kietL.
II.
ARYSTOKUATK A PARAFIALNA.
Po tym ogólnym obrazie przejdźmy do naszej parafii, w której oczekują nas nasi przyszli znajomi.
Parana ta rozciąga się w milowem półkolu po obu stronach rzeki nad którą leży małe miasteczko.
Najbliżej miasteczka, prawie o ćwierć mili tylko, widać malowni zą grupę drzew starych z pomiędzy których bieleją ściany dworu. Szeroka ulica wysadzana lipami prowadzi z miasta aż do samego ogrodu, do którego wchodzi się przez misterną bramę, pomalowaną na czerwono.
W samym środku ogrodu jest dwór stary, sięgający co najmniej siedmnastego wieku. Gmach dosyć niezgrabny, ale obszerny i budowany na wieki. Późniejsze ge-neraeye pierwszego założyciela pracowały usilnie nad tern, aby go jakoś w duchu czasu czemś przyozdobić, ale usiłowania ich, zamiast upragnionych korzyści, przyniosły mu tylko widoczny uszczerbek. Łalaniny i przystawki zrobiły z pierwotnego gmachu jakąś dziwną karykaturę pre-tensyonalnego pałacu.
Najwięcej do tego przyczyniła się dzisiejsza właścicielka majątku, wdowa po Św. p. Benedykcie, nazywana w parafii powszechnie: pani Patrycya.
Dwór ten był majątkiem nieboszczyka męża, bo pani Patrycya… nic mu do domu nie wniosła, jak o tera bardzo dobrze wiedziano w parafii.
Pani Patrycya jednak była innego zdania. Nie kryła się z tern bynajmniej w parafii, a osobliwie panu Benedyktowi często to powtarzała, że zostawszy jego żoną wniosła mu w dom to, czego żadna inna żona w całej parafii mężowi nie wniosła – to jest, swoje lepsze urodzenie.
Stryjenka pani Patrycyi rodziła się z babki Radziwiłłowej, a cioteczny jej brat był przez siostrę żony swojej skolligacony z Odrowążami, a nawet wielkie było podejrzenie, że przyrodnia siostra jej matki żyła w morga-natycznem małżeństwie z księciem Albertem ***.
Parentela taka była znakomitym posagiem pani Patrycyi, jak to trzy razy dziennie dowodziła św. pamięci panu Benedyktowi.
Pan Benedykt strzegł zrazu troskliwie te skarby domowe i czynił co mógł, aby im nadać jak najlepsz;i Dprawę. Ubrał lokaje w sutą liberyę, kupił w "Wie-luiu okazałą karetę i powóz podróżny, postawił ośm koni cugowych i trzy wierzchowce na stajni, wyciął sad stuletni, aby z okna buduaru żony otworzyć widok na rzekę i wszystkie gumna, które z ganku mógł dawniej nadzorował1, zmiótł z przed pałacu, jak się zmiata śmiecie.
Dwór sam otrzymał teraz nazwę pałacu, i jęczał biedak prawie przez dwa lata pod ciosami mularzy, którzy m W bokach wybijali dziury, i różne przyczepki do niego przyklejali.
Gdy tym sposobem pani Patryeya pańska, atmosferę już dostatecznie w koło siebie przygotowała, wtedy zapragnęła tę atmosferę czemś godnem zaludnić.
W parafii jednak trudna była na to rada. Członkowie parafii byli ludzie zacni i poczciwi, ale urodzeniem swojem nieodpowiadali wysokim pretensyom pani Patry-cyi. Zrobiło się wprawdzie dla paitifii coś, co było koniecznością wypływającą z stosunków sąsiedzkich, ale marzenia pani Patrycyi sięgały daleko, bardzo daleko po nad te stosunki.
Zaradzając tym marzeniom, weszła na szczególną drogę, która dla pana Benedykta była dosyć ciernistą.
Wyszukiwała po różnych książkach i pismach nazwiska, o których jej się zdawało, że z jej familią muszą być w pokrewieństwie i pisywała do nich jako kuzynka długie, francuzkie listy.
Na większą część tych listów nie było żadnej odpowiedzi, ale zawsze została dosyć spora korespondencya. Prócz tego za młodych lat podróżowali trochę po za granicą państwo Benedyktowie. W podróżach, przy wodach mineralnych spotyka się bardzo wiele ludzi. Pani Bene – dyktowej jednak zostali tylko ci w pamięci, którzy do tak zwanego wyższego towarzystwa należeli., Z tymi rozpoczęła natychmiast korespondencyę pisemną i co kilka tygodni wysyłała spory pęk listów na pocztę.
Zdawało się jej, że tym sposobem żyje na większym świecie, że ma relacyę z całą arystokracyą, i że tym sposobem dom swój prowadzi w sposób odpowiedni swemu stanowisku towarzyskiemu.
Były to jednak tylko marzenia!
Bliższe sąsiedztwa tak zwanego wyższego towarzystwa, którym narzucała się swoją korrespondencyą, nic nie odpowiadały – dalekie zaś nie mogły swego afektu stwierdzić odwiedzinami, bo z Litwy albo z Ukrainy trudno było z prostą wizytą przyjeżdżać.
Dwór więc państwa Benedyktów mimo tak licznych z światem relacyj, był w rzeczywistości dosyć pusty, bo parafialne znajomości odstraszono tak wygórowanemi pre-tensyami.
Panu Benedyktowi nie podobały się te pustki w domu. Chciał napowrót wejść wr stosunki z najbliższymi sąsiadami, ale pani Patrycya umiała z taką wyrafinowaną dumą parafialnych gości przyjmować, że po kilku takich próbkach prawie zaprzestano tam bywać.
Zmartwiło to pana Benedykta, a gdy razu jednego o tern z żoną swoją na sery o mówić zaczął, zasypała go pani Patrycya tak gęstym gradem naj wyborniej szych swoich frazesów, że pan Benedykt syt sławy i życia położył się do łóżka, wyspowiadał się ze skruchą proboszczowi z grzechu swego ożenienia i po tej spowiedzi na zawsze powieki zamknął.
Pani Patrycya została teraz wdową, mimo to nie zmieniła wcale dawnego trybu życia.
Przeciwnie nie mając męża przy boku ani gospodarstwa, które zdała na rządzcę, miała tern więcej czasu dla swoich rozlicznych korrespondencyj.
Opinia Parafialna.
Korrespondencyom tym oddawała się teraz z całym zapałem. Po całych dniach i nocach siedziała przy bior-ku w eleganckim negliżyku. Zdawało się jej, źe rozmawia z księciem Józefem, z hrabiną Edwardową, z baro – nową..
I1U II Ifc."
Stworzyła sobie dziwne, sztuczne życie. Próżne pokoje dawne zaludniła legionami hrabiów i książąt i wierzyła nawet, że żyje u ich sferze.
Podnietą do tych licznych korrespondencyj była jeszcze jedna okoliczność. Poczta dla całej parani była w miasteczku. Na tę pocztę chodziła i jeździła parana przynajmniej dwa razy na tydzień. Pocztmistrz człowiek rozmowny i światowy, żył w przyjaźni z całą parafią i posiadał wiele jej sekretów. Przez jego ręce przechodziły różne listy, które ciekawe światło rzucały na stosunki parafii. Niektórzy więc ciekawsi z parafii przyjeżdżali osobiście na pocztę aby tam skontrolować korespondencyę parafii i z pocztmistrzem kilka słów pogawędzić.
Pani Patrycya wiedziała o tern i to dodawało jej no-weg obodźca do podtrzyniywania różnych korrespondencyj z osobami tak zwanego wyższego towarzystwa.
Tym sposobem rozchodziła się po całej parafii opinia nader świetna o jej stosunkach i dodawała jej chudej i wyniosłej postaci tern większego blasku.
Zdaje się, że oprócz osobistej przyjemności miała pani Patrycya jeszcze inne powody do podtrzymywania tak znakomitych, chociaż często tylko fikcyjnych stosunków z wyższym światem.
Bodaj czy nie głównym do tego powodem była panna Aiodya, jej jedynaczka.
hrabiów i książąt, z którymi matka korrespondwje, a których ani pani Patrycya ani Alodya nigdy na żywe oczy nie widziały. Do nich to uśmiecha się piękna jedynaczka, a uśmiecha się smutno i rzednie, jak się uśmiecha biedny poeta do wyśnionych swoich ideałów, na które tylko oczyma duszy patrzy!
III.
A L O D Y A.
Alodya "była jedynaczką. Przyszła na świat w tćj sztucznej, przez panią Patrycyą stworzonej atmosferze, która jej atmosferą pozostać miała.
To też zaraz w kilka miesięcy przyniosła matka do kołyski spory pakiet listów i położyła pod małą główkę dziecięcia, z tem przemówieniem, aby słodko zasypiało na tylu serdecznych afektach, które jej nadesłali z różnych stron znajomi.
I w obec niańki i bony wyliczała tytuły gratulujących dodając do każdego krótkie komentarze.
Niańka i bona słuchały w skupieniu ducha długiego regestru imion znakomitych i zazdrościły szczęścia małej dziecinie, która kiedyś tak wysoko stanie, jak ich marzenia nigdy nie dosięgną.
Zaraz przy kołysce nucono jej piosnki o przyszłych znakomitych kawalerach, które przyjadą w złotych karetach i klękać będą przed nią!,..
W nastrojonej z pańska atmosferze nie mogła być służba inną. Dogadzała ona tym sposobem ambicyi pani Patrycy i i z tem było jej dobrze.
Biedna Alodya odosobniona chińskim murem od reszty świata, do którego kiedyś przystosowywać sio miała, rosła srod tych pieszczot i podchlebstw sług zapłaconych jak wątła egzotyczna roślina w ogrzanem powietrzu treb-hauzu. Powietrze poza szybami było jej obce. Nie znała nawet, że tam mogą być wichry i burze, i ze do tego trzeba się zawczasu przyzwyczaić. Myślała, ze cały świat jest taki jak atmosfera trebhauzu, że po zatem nic ma dla niej nic, wcale nic! Myślała również, że po za tym treb-hauzem nie ma od niej piękniejszej i lepszej, bo koło niej rzeczywiście nie było ani lepszej ani piękniejszej!…
Biedna jedynaczka rosła śród tych kadzideł bon i guwernantek, po pani Patrycya lubiła takie kadzidła i niemi się otaczała.
Pan Benedykt chciał zrazu trocha przewietrzyć tę wonną niezdrową atmosferę, ale otrzymał za to taką naukę od pani Patrycyi, że już się więcej o to nie kusił.
Gdy Alodya już zupełnie dorosła, wtedy wciavgała ją pani Patrycya w sferę swoich korrespondencyj i często z listem w ręku zwykła z nią rozmawiać o swoich mytycz-nych znajomych. Raz rzekła do niej:
– Wiesz Lodziu, książę Marcin każe cię uściskać!…. Poczciwy książę!… Gdybyś go poznała, tobyś pokochała jak ojca!…. Pamiętam poznaliśmy się w wagonie jadąc do Wrocławia… Jakiż to człowiek miły! Wieleż facecyjek naopowiadał nam w tej krótkiej podróży!…
_ Czyż go mama potem widziała? pytała Alodya.
– Nie ma chere – odtąd nigdy nie spotkałam go! Ale ludzie tacy zapisują się głęboko w naszej pamięci i są tego godni!
–. Czy pisał potom do mamy? __Nie pisał, ale wyszukałam adres do niego, przypomniałam mu naszą rozmowę, i odtąd jesteśmy z sobą w bardzo częstej korrespondencyi. Posłałam mu niedawno twoją fotografię!… Jaki grzeczny człowiek! Odpisuje mi że po takiej matce spodziewał się takiej córki….
Alodya spojrzała do zwierciadła a do księcia Marcina uśmiechnęła się jakby do widma swoim smutnym melancholijnym uśmiechem.
– A tu hrabina Ludwika pyta się o twoje zdrowie przypominasz sobie tę staruszkę z dużym nosem którą poznaliśmy na parowym statku jadąc przez Saską Szwajcaryą?
– Zkądże ona sobie o mnie przypomniała? Wtedy nawet niewiele mówiłyśmy z sobą!
– Któż śród tak pięknych widoków mówi wiele?… Pisałam do niej niedawno i pozdrawiałam ją także od ciebie. Przez grzeczność więc piszę o tobie!… A czy nie przypominasz sobie tego nieoszacowanego jak go nazywano Bzi-bzi?
– Bzi-bzi?… Nie przypominam sobie!
– Jakto! Hrabia Aharver!
– Hrabia Aharver?… A teraz przypominam sobie, że to chciał koniecznie mojej białej róży!…
– Otóż wiesz… w sekrecie posłałam jemu kilka zasuszonych listków tej białej róży…
– Ale zlituj się mama – ta biała róża wpadła mi wtedy ze statku do wody i przepadła!
– To wszystko jedno! Alboż on pozna że to inna róża?… A zresztą o tym przypadku z różą zdaje się że nic nie wie…
– Jakto mameczko! Wszak sam ją ratował!
– Widać, że na szczęście zapomniał! Nic a nic o tem nie pisze! Przeciwnie unosi się nad uschłemi listkami, które mu posłałam i pisze takie cudowne rzeczy' Patrz! 1 '
Alodya wzięła list do ręki i wskazane miejsce kilka razy odczytała. Jej twarz zarumieniła się jakiemś nader przyjemnem uczuciem.
Hrabia Aharver pisał bowiem, że tej chwili nigdy w życiu nie zapomni, że odtąd polubił wszystkie białe róże i wszystkie pola swoje niemi obsadził, i byłby jeszcze daleko szczęśliwszym, gdyby nie miał od lat dziesięciu swojej przybocznej Hoży, której poprzysiągł być wiernym aż do śmierci… Ale nie wątpi, że znajdzie się podobny jemu człowiek (matka czytała tu: hrabia) który tym samym afektem rozgore co i on wtedy i będzie o tyle szczęśliwszym, że mu wolno będzie z tą białą różą uklęknąć na ślubnym kobiercu…
– Dowcipnie pisze! rzekła po chwili Alodya,