Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Opis obyczajów za panowania Augusta III - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opis obyczajów za panowania Augusta III - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 614 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DO CZY­TEL­NI­KA

Lubo nic masz nic no­we­go pod słoń­cem, jako po­wie­dział Sa­lo­mon, jed­na­ko­woż rze­czy na świe­cie, od­mie­nia­jąc się usta­wicz­nie we­dług prze­pi­sa­ne­go im od Stwór­cy pra­wa i za ko­le­ją jed­ne po dru­gich na­stę­pu­jąc, no­wy­mi być się zda­ją, cho­ciaż już daw­niej były. A że lu­dzie po­spo­li­cie lu­bią nowe rze­czy bar­dziej niż sta­re, no­wy­mi zaś są wszyst­kie daw­ne dla tych, któ­rzy ich nie wi­dzie­li, prze­to, chcąc do­go­dzić po­wszech­ne­mu gu­sto­wi, umy­śli­łem daw­niej­sze oby­cza­je pol­skie, ja­kie za­zna­łem za pa­no­wa­nia Au­gu­sta III i na­stęp­nie pa­nu­ją­ce­go po nim Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta, wy­sta­wić po­tom­no­ści w dwóch osob­nych opi­sa­niach. Ci, co przed nami żyli stem lat prę­dzej, jak czy­ta­my z dzie­jów daw­nych, w cale byli od­mien­nych od na­szych oby­cza­jów. Sama na­wet po­stać daw­nych Po­la­ków od­mien­na dużo była od dzi­siej­szych, co się do­syć do­sko­na­le uka­zu­je w por­tre­tach i po­są­gach sta­ro­świec­kich. Ci, co po nas na­stą­pią za lat sto Po­la­cy, pew­nie się od nas dzi­siaj ży­ją­cych tak będą róż­ni­li, jak się my róż­nie­my od daw­niej­szych. Nie­chże po­tom­ność, dla któ­rej to pi­szę, prze­glą­da się w daw­niej­szych i now­szych oby­cza­jach, z do­brych nie­chaj wzór bie­rze, złych nie­chaj się wy­strze­ga. Za omył­ki w pi­sa­niu prze­pra­szam mo­je­go Czy­tel­ni­ka. Je­że­li będę miał czas, po­pra­wić ich ze­chcę. Je­że­li nie będę, wy­ba­czyć mi ra­czy.O ZWY­CZA­JACH PO­BOŻ­NYCH

O po­stach pry­wat­nych i do­bro­wol­nych

Naj­pryn­cy­pal­niej­szy był post pry­wat­ny w śro­dę; ten dzień bar­dzo wiel­ką miał czci­cie­lów swo­ich fre­kwen­cją, po­nie­waż był od dwóch bractw uprzy­wi­le­jo­wa­nym, od Brac­twa Szka­plerz­ne­go i od Brac­twa Opie­ki św. Jó­ze­fa. Na­wet po wiel­kich do­mach ten dzień ob­ser­wo­wa­no, niż­szej zaś for­tu­ny i kon­dy lu­dzie nie­mal wszy­scy go za­cho­wy­wa­li po­szcząc na ma­śle. Jed­ni za­cho­wy­wa­li go szcze­gól­nie dla do­stą­pie­nia od­pu­stu, dru­dzy do zy­sku du­chow­ne­go łą­czy­li in­te­res do­cze­sny, aby ochro­nić ka­pło­na lub pie­cze­ni.

Po śro­dzie miej­sce trzy­ma­ła so­bo­ta, od wie­lu de­wo­tów i de­wo­tek na sa­mych tyl­ko po­st­nych po­tra­wach z ole­jem lub oli­wą, a od nie­któ­rych do tego tyl­ko na su­chych po­kar­mach ob­cho­dzo­na. Ten post nie wy­pły­wał z żad­ne­go brac­twa, tyl­ko wła­śnie z do­bro­wol­ne­go po­sta­no­wie­nia albo z szlu­bu, dla cze­go wie­lu, co się dys­pen­so­wa­li jeść w pią­tek z ma­słem, w so­bo­tę nig­dy maśl­nych po­traw, cho­ciaż z przy­mu­sem, jeść nie chcie­li.

Tak­że w znacz­nym uży­wa­niu byty no­wen­ny, sep­ten­ny i qu­in­den­ny. Były to po­sty po­prze­dza­ją­ce albo też na­stę­pu­ją­ce po pew­nych świę­tach do ja­kie­go świę­te­go, ma­ją­ce­go do sie­bie uprzy­wi­le­jo­wa­ne na­bo­żeń­stwo z po­sta­mi je­den dzień w ty­dzień, na zjed­na­nie so­bie ła­ski bo­skiej przez przy­czy­nę tego świę­te­go w po­wszech­no­ści albo też w ja­kim skut­ku szcze­gól­nym, któ­re­go kto pra­gnąc. Ciem­ność, któ­ra mi się zro­bi­ła w opi­so­wa­niu ogól­nym tych po­stów, ob­ja­śni się w szcze­gól­niej­szym onych wy­łusz­cza­niu. Tak na przy­kład szu­ka­ją­cy w smut­ku po­cie­sze­nia albo de­ter­mi­na­cji w wąt­pli­wym do sta­nu po­wo­ła­niu po­ścił dzie­więć wtor­ków idą­cych przed świę­tem św. An­to­nie­go Pa­dew­skie­go lub na­stę­pu­ją­cych po tym świę­cie na ho­nor tego świę­te­go, do cze­go, któ­rzy mo­gli – jako to re­zy­du­ją­cy w mia­stach – przy­da­wa­li w każ­dy taki wto­rek spo­wiedź i ko­mu­nią, co się na­zy­wa­ło no­wen­ną. Ten świę­ty cu­do­twór­ca by­wał tak­że wzy­wa­ny in­nym, krót­szym spo­so­bem w – na­głych przy go­dach: gdy komu pie­nią­dze zgi­nę­ły albo koń, albo inna rzecz ja­ko­wa, albo się kto znaj­do­wał bli­skim ja­kie­go nie szczę­ścia, da­wał jał­muż­nę za­kon­ni­kom św. Fran­cisz­ka, za któ­rą na­tych­miast szli za­kon­ni­cy przed ob­raz św. An­to­nie­go i śpie­wa­li hymn: "Si qu­aeris mi­ra­cu­la", z wier­szem i mo­dli­twą do te­goż hym­nu na­le­żą­cą. Bar­dzo czę­sto do­zna­wa­no skut­ku po­żą­da­ne­go, nie­mal wraz z śpie­wa­niem hym­nu na­stę­pu­ją­ce­go. Sep­ten­na zna­czy sie­dym śród na po­ście od­by­tych: do opie­ki św. Jó­ze­fa, do św. Bar­ba­ry od na­głej śmier­ci, do św. Anny albo do in­ne­go ja­kie­go świę­te­go z przy­dat­kiem, gdzie komu była spo­sob­ność spo­wie­dzi w ten dzień i ko­mu­nii. Qu­in­den­na – pięć piąt­ków ści­ślej nad inne albo też w cale su­cho­ta­mi po­szczo­nych. Ta­ko­wą qu­in­den­nę z spo­wie­dzia­mi i ko­mu­nia­mi od­pra­wia­ły naj­wię­cej żony pra­gną­ce po­tom­stwa albo też cię­żar­ne do św. Igna­ce­go dla szczę­śli­we­go po­ro­dze­nia. Pięć piąt­ków mar­co­wy­mi zwa­nych za­cho­wy­wa­ło bar­dzo wie­le osób do Ser­ca Pana Je­zu­so­we­go tak ści­śle, jak wy­żej opi­sa­na qu­in­den­na. Za­czy­nał się ten post od pierw­sze­go piąt­ku przy­pa­da­ją­ce­go w mar­cu i cią­gnął się przez pięć piąt­ków nie­prze­rwa­nie po so­bie na­stę­pu­ją­cych, do któ­rych to piąt­ków mar­co­wych na­le­ża­ło na­bo­żeń­stwo co pią­tek ta­ko­wy w ko­ścio­łach księ­ży pi­ja­rów od­pra­wo­wa­ne, z wo­ty­wy śpie­wa­nej z eks­po­zy­cją Naj­święt­sze­go Sa­kra­men­tu, z ka­za­nia i pro­ce­sji po ko­ście­le zło­żo­ne, z przy­dat­kiem nie­dzie­li dru­giej po Wiel­kiej Nocy ta­kim­że na­bo­żeń­stwem ob­cho­dzo­nej, któ­re to na­bo­żeń­stwo ob­cho­dzi­li nie tyl­ko ci, któ­rzy w Brac­two Ser­ca Pana Je­zu­sa byli wpi­sa­ni, ale też i ci, któ­rzy się w nim nie znaj­do­wa­li. Wy­li­czy­łem po­sty do­bro­wol­ne, nie wspo­mniaw­szy po­stów z przy­ka­za­nia, bo te nie na­le­żą do de­wo­cji, ale do ob­li­ga­cji.

O ter­cjar­stwach i de­wo­cjach

Mię­dzy ga­tun­ka­mi roz­ma­itej de­wo­cji wy­żej opi­sa­nej było tak­że w nie­ma­łym uży­wa­niu ter­cjar­stwo i de­wo­cja. Ter­cjar­stwo było to przy­łą­cze­nie się do ja­kie­go za­ko­nu, nie sta­jąc się za­kon­ni­kiem. Obo­wią­zek byt tyl­ko no­sić pod suk­nią świec­ką, ja­kiej kto za­ży­wał, pa­sek tego za­ko­nu, do któ­re­go się kto przy­łą­czył, albo też suk­nią ko­lo­ru za­kon­ne­go, albo ka­fta­nik cien­ki na ko­szu­li kro­jem ja­kim­kol­wiek, ko­lo­rem zaś do ob­ra­ne­go so­bie za­ko­nu sto­sow­nym, przy tym była ob­li­ga­cja, ale nie pod grze­chem ko­niecz­nie, od­ma­wia­nia pew­nych pa­cie­rzy, za­cho­wa­nia pew­nych po­stów, świad­cze­nia po­dług moż­no­ści łask za­ko­no­wi po­lu­bio­ne­mu, pro­mo­wo­wa­nia czci i za­chę­ca­nia in­nych ku świę­te­mu pa­triar­sze. A za to każ­dy ter­cjarz lub ter­cjar­ka na­le­żał do wszel­kich zy­sków du­chow­nych, na któ­re ten za­kon pra­co­wał, i po śmier­ci wol­no było ter­cja­rzo­wi lub ter­cjar­ce ka­zać się po­cho­wać w zu­peł­nym ha­bi­cie za­kon­nym, cho­ciaż­by go nig­dy nie no­sił za ży­wo­ta. Nie­wia­sty pod­upa­dłej for­tu­ny, któ­rym nie sta­ło na mod­ne stro­je, i pan­ny pod­sta­rza­łe okry­wa­ły się po­spo­li­cie suk­nia­mi ra­so­wy­mi ko­lo­ru ja­kie­go za­ko­nu, do któ­re­go ter­cjar­stwa na­le­ża­ły; i na­zy­wa­ło się ta­ko­we stro­je­nie: "cho­dzić w sza­rzyź­nie", lubo taką sza­rzy­znę no­si­ły, acz bar­dzo rzad­ko, i ma­jęt­ne pa­nie, jak pa­mię­tam Szem­be­ko­wą, kanc­le­rzy­ną ko­ron­ną mięsz­ka­ją­cą w Ba­bi­cach pod War­sza­wą, Ko­rze­niow­ską, pod­sto­li­ną łuc­ką na Wo­ły­niu i kil­ka in­nych. A te cho­dzi­ły w sza­rzyź­nie nie z żad­ne­go in­te­re­su do­cze­sne­go, ale czy­sto z na­bo­żeń­stwa.

De­wot­ki i de­wo­to­wie byli toż samo co ter­cja­rze, z tą róż­ni­cą, że i suk­nią sza­rą no­si­li, i mięsz­ka­li przy ja­kich klasz­to­rach albo w cale w klasz­to­rach, je­dy­nie pil­nu­jąc na­bo­żeń­stwa, od­da­liw­szy się od do­mo­wych in­te­re­sów, a cza­sem i od sub­stan­cji, dzie­ciom za ży­wo­ta ustą­pio­nej. Ta­kim de­wo­tem byt So­kol­nic­ki, cho­rą­ży po­znań­ski, bli­sko przez dwa­dzie­ścia trzy lat w Cho­czu u re­for­ma­tów, wy­mu­ro­waw­szy dla sie­bie małą ofi­cyn­kę przy ogro­dzie, w któ­rej po­boż­ne­go ży­cia do­ko­nał. Dru­gi na Wo­ły­niu, w Krze­mień­cu, Węc­law­ski, czy­li Woj­sław­ski, ter­cjarz oraz i fun­da­tor tam­że re­for­ma­tów.

Trze­ci – Ra­czyń­ski, wo­je­wo­dzie po­znań­ski, oj­ciec Ra­czyń­skie­go, mar­szał­ka na­dwor­ne­go ko­ron­ne­go, któ­ry swo­ją de­wo­cją ustą­piw­szy sy­no­wi sub­stan­cji, za­czął pod Au­gu­stem III, a skoń­czył pod Sta­ni­sła­wem Au­gu­stem w Ło­wi­czu u ber­nar­dy­nów, na któ­rych klasz­to­ru re­pa­ra­cją wie­le ło­żył. Ale ten nu­dził w swo­jej de­wo­cji, od­mie­niał re­zy­den­cją swo­ją do kil­ku klasz­to­rów, prze­sia­dy­wał dłu­gie cza­sy w do­mach swo­ich po­krew­nych albo sy­now­skich, na­resz­cie w ło­wic­kim klasz­to­rze ży­cia do­ko­nał. De­wo­tów nie­wie­le by­wa­ło, de­wo­tek sto razy wię­cej i wy­jąw­szy nie­któ­re praw­dzi­wie po­boż­ne, dru­gie były ob­łud­ni­ce, zwa­dli­we, plo­tu­chy, oszczer­czy­nie i pi­jacz­ki, jak zwy­czaj­nie wszę­dzie się mię­sza złe do do­bre­go.

O pa­sjach i kap­ni­kach

Pa­sja po­spo­li­cie na­zy­wa się na­bo­żeń­stwo w wiel­ki post uży­wa­ne. Po ko­ścio­łach ka­te­dral­nych i nie­któ­rych ko­le­giac­kich – jako to w War­sza­wie u Św. Jana – naj­przód ksiądz po nie­szpo­rach albo kom­ple­cie, we­dług dnia, w któ­rym się gdzie pa­sja od­pra­wu­je, wyj­mu­je Sanc­tis­si­mum z cy­bo­rium, kła­dzie do mon­stran­cji i prze­śpie­waw­szy O sa­lu­ta­ris Ho­stia sta­wia na oł­ta­rzu, a sam się lo­ku­je na miej­scu ce­le­bran­so­wi przy­zwo­itym. Toż do­pie­ro ka­pe­la na chó­rze za­czy­na grać w ła­ciń­skim ję­zy­ku roz­dział wy­ję­ty z Ewan­ge­lii o Męce Chry­stu­so­wej, do not mu­zycz­nych uło­żo­ny, na trzy czę­ści po­dzie­lo­ny, po któ­rych od­gra­niu na­stę­pu­je ka­za­nie, po ka­za­niu pro­ce­sja; po pro­ce­sji śpie­wa ka­płan z lu­dem Świę­ty Boże, po­tem Sa­lvum fac i daw­szy be­ne­dyk­cją lu­do­wi, cho­wa Sanc­tis­si­mum do pusz­ki, któ­rą zno­wu wziąw­szy do rąk ob­ra­ca się ku lu­do­wi, śpie­wa Fiant, Do­mi­ne i po­wtó­rzyw­szy be­ne­dyk­cją, cho­wa pusz­kę cum Sanc­tis­si­mo do cy­bo­rium, po­wra­ca­jąc cum dero do za­kry­stii, a lud za­czy­na jaką pieśń w ję­zy­ku pol­skim o Męce Pań­skiej, któ­ra jest koń­cem na­bo­żeń­stwa. Po in­nych ko­ścio­łach za­kon­ni­czych lub świec­kich księ­ży ten sam po­rzą­dek, czy­li skład pa­sji, na­bo­żeń­stwa, co i w ka­te­drach do­pie­ro opi­sa­ny, z tą tyl­ko róż­ni­cą, że ka­pe­la nie gra pa­sji ewan­ge­licz­nej, ale lu­dzie prze­mien­nym chó­rem, nie­wia­sty z męż­czy­zna­mi, śpie­wa­ją pol­skim ję­zy­kiem pie­śni zło­żo­ne z ta­jem­nic Męki Chry­stu­so­wej, w nie­któ­rych ko­ścio­łach na pięć czę­ści, jako to u do­mi­ni­ka­nów, w nie­któ­rych na trzy, jako po wszyst­kich in­nych, po­dzie­lo­ne. Za każ­dą czę­ścią o Męce Pań­skiej przy­da­ją czte­ry sztro­fy z hym­nu o Naj­święt­szej Pan­nie Bo­le­snej, zna­jo­me­go z po­cząt­ku swe­go: "Sta­ła Mat­ka bo­le­ści­wa", po­tem na­stę­pu­je hymn wy­ra­ża­ją­cy la­ment du­szy po­boż­nej nad cier­pią­cym Chry­stu­sem. Po od­śpie­wa­niu tym po­rząd­kiem uło­żo­nych trzech lub pię­ciu czę­ści pa­sji, śpie­wa­ją pięć razy: "Któ­ryś cier­piał za nas rany, Jezu Chry­ste, zmi­łuj się nad nami." Za tym za­czy­na się ka­za­nie, po­tem pro­ce­sja, po któ­rej pieśń Wisi na krzy­żu, po pie­śni Świę­ty Boże i da­lej wszyst­ko tak jak w ko­ścio­łach ka­te­dral­nych.

Kap­ni­cy od kap, któ­ry­mi się przy­kry­wa­li, tak na­zwa­ni. Byli to lu­dzie roz­ma­ici, z na­bo­żeń­stwa lub z na­ka­zu spo­wied­ni­cze­go za grze­chy swo­je pu­blicz­ną dys­cy­pli­nę w ko­ścio­łach pod­czas pa­sji czy­nią­cy. Kapy byty ro­bio­ne z płót­na, naj­wię­cej pro­ste­go i gru­be­go, sza­ro far­bo­wa­ne. Ale że am­bi­cja ludz­ka wszę­dzie się wci­ska, na­wet i tam, gdzie się tyl­ko po­wi­nien wy­da­wać duch po­kor­ny i ser­ce skru­szo­ne, prze­to też i te wory po­kut­ne, ka­pa­mi na­zwa­ne, nie wszyst­kie by­wa­ły z gru­be­go płót­na i sza­re, by­wa­ły dru­gie z płó­cien cien­kich, glan­co­wa­nych, róż­ne­go ko­lo­ru: czer­wo­ne, zie­lo­ne, błę­kit­ne i gra­na­to­we. Kap­tu­ry do tych kap na­le­żą­ce by­wa­ły cza­sem ki­taj­ko­we lub gro­de­to­ro­we. Krój kap był taki jak no­bi­le Ve­ne­tia­no, któ­re­go uży­wa­ją na re­du­ty.

Ubie­ra­no się w kapy w ja­kiej izbie ko­ścio­ła bli­skiej ta­kim spo­so­bem: naj­przód trze­ba było ko­szu­lę ob­ró­cić roz­po­rem na ple­cy, po­dob­nież prze­wlec suk­nią, na nią wdziać kapę tak­że z tyłu roz­pór ma­ją­cą, tak że ple­cy zo­sta­wa­ły ob­na­żo­ne; po­tem szedł po ka­pie pas, jaki kto miał, albo też pa­sek jaki sznur­ko­wy lub rze­mien­ny dla nie­po­zna­ki. Na gło­wę wdzie­wa­ny był kap­tur za­sła­nia­ją­cy całą gło­wę i twarz, z ocza­mi wy­cię­ty­mi w płót­nie lub ma­te­rii kap­tu­ra dla pa­trze­nia. Ta część kap­tu­ra, któ­ra twarz za­kry­wa­ła, była dłu­ga, wi­szą­ca do wpół pier­si, mo­gą­ca się od­chy­lić z twa­rzy w górę i za­ło­żyć na gło­wę, kie­dy kto w izbie przed pa­sją nie miał przy­czy­ny chro­nie­nia się być po­zna­nym albo też dla po­sił­ku chciał się na­pić, w czym kap­ni­cy, oso­bli­wie pro­stej kon­dy­cji, cza­sem mia­rę prze­bie­ra­li. Dru­ga część kap­tu­ra wi­sia­ła z tyłu, ści­na­na uko­śnie po ra­mio­nach aż do pasa, i za­kry­wa­ła ple­cy gołe w cza­sach, gdy ich do dys­cy­pli­ny od­kry­wać nie trze­ba było.

Gdy już był czas wy­cho­dzić na pa­sją, szli kap­ni­cy tym po­rząd­kiem: naj­przód szedł je­den z krzy­żem, bar­dzo czę­sto bo­sy­mi no­ga­mi, we­dle nie­go dwaj kap­nicz­ko­wie mali, chłop­cy z świe­ca­mi w lich­ta­rzach, za tymi cią­gnął się or­szak kap­ni­ków pa­ra­mi; na ostat­ku idą­cy dwaj pod­pie­ra­li się la­ska­mi dłu­gi­mi; ci ozna­cza­li mar­szał­ków i mie­li urząd szy­ko­wa­nia kap­ni­ków w ko­ście­le, jak mie­li klę­czeć. Gdzie była mniej­sza licz­ba kap­ni­ków, klę­ka­li we dwa rzę­dy we­dle ła­wek; gdzie więk­sza, we trzy rzę­dy. Wy­cho­dząc z izby, za­czy­na­li jaką pieśń o Męce Pań­skiej, a wcho­dząc w drzwi ko­ściel­ne, prze­sta­wa­li śpie­wać, aby śpie­wa­ją­cym w ko­ście­le pa­sją, zwy­kle przed wni­ściem kap­ni­ków za­czy­na­ną, nie prze­szka­dza­li. Gdy się już uszy­ko­wa­li kap­ni­cy w po­rząd­ku, naj­przód za da­niem zna­ku od mar­szał­ka przez za­pu­ka­nie la­ską w po­sadz­kę ko­ściel­ną kła­dli się wszy­scy krzy­żem i po­le­żaw­szy tak do pew­nych słów w śpie­wa­niu ko­ściel­nym nad­cho­dzą­cych, za ta­kim­że zna­kiem od mar­szał­ka da­nym pod­no­si­li się na ko­la­na i-za­wi­nąw­szy kap­tu­ra z ple­ców na ra­mię-bi­czo­wa­li się w gołe ple­cy dys­cy­pli­na­mi rze­mien­ny­mi albo ni­cia­ny­mi, w po­wróz­ki krę­te sple­cio­ny­mi. Nie­któ­rzy koń­ce dys­cy­plin rze­mien­nych przy­pie­ka­li w ogniu dla do­da­nia więk­szej twar­do­ści albo szpil­ki za­krzy­wio­ne w dys­cy­pli­ny ni­cia­ne i rze­mien­ne za­kła­da­li, aże­by le­piej cia­ło swo­je wy­chło­sta­li, któ­re cza­sem ta­ko­wym ćwi­cze­niem, sil­no przy­kła­da­nym, aż do ży­we­go mię­sa i szkur­la­tów wi­szą­cych so­bie szar­pa­li, bro­cząc krwią suk­nie, kapę i pa­wi­ment ko­ściel­ny. Bi­czo­wa­nie trwa­ło mało mniej kwa­dran­sa, usta­wa­ło na ostat­niej sztro­fie hym­nu za da­niem zna­ku przez mar­szał­ka, któ­re­go je­że­li któ­ry kap­nik nie słu­cha­jąc dłu­żej się nad in­nych bi­czo­wał, mar­sza­łek zbli­żył się do nie­go i ścią­gnąw­szy z ra­mie­nia kap­tur za­wi­nio­ny za­sło­nił mu ple­cy, aby się nad dru­gich nie prze­sa­dzał i z wszyst­ki­mi się sto­so­wał.

Po bi­czo­wa­niu klę­cze­li kap­ni­cy pew­ną chwi­lę, po­tem się zno­wu kła­dli i le­że­li krzy­żem pew­ną chwi­lę, od­bie­ra­jąc za­wsze zna­ki od mar­szał­ka stu­ka­niem la­ski do każ­dej czyn­no­ści. Bi­czo­wa­li się trzy razy przed ka­za­niem i pro­ce­sją, dwa razy po pro­ce­sji, ostat­nie bi­czo­wa­nie było naj­dłuż­sze. Gdzie była pa­sja zło­żo­na z pię­ciu czę­ści, tam się bi­czo­wa­no do pro­ce­sji pięć razy, po pro­ce­sji dwa razy. Po skoń­czo­nym bi­czo­wa­niu kap­ni­cy pod­no­si­li się na nogi, sta­li w miej­scu, przy­stę­pu­jąc pa­ra­mi do ca­ło­wa­nia krzy­ża albo też po trzech, je­że­li w trzy rzę­dy klę­cze­li; któ­ry krzyż kła­dzio­ny był na cze­le kap­ni­ków na po­dusz­ce i ko­bier­cu. Ża­den kap­nik nie ru­szył się z miej­sca swe­go do ca­ło­wa­nia krzy­ża, póki go mar­sza­łek za nim na­stę­pu­ją­cy nie trą­cił la­ską w nogę, a to dla za­cho­wa­nia od tło­ku i unik­nie­nia za­mię­sza­nia. Po­ca­ło­waw­szy krzyż, każ­dy po­wra­cał na swo­je miej­sce; mar­szał­ko­wie na ostat­ku ca­ło­wa­li. Gdy się skoń­czy­ło ce­ło­wa­nie krzy­ża, wy­cho­dzi­li kap­ni­cy z ko­ścio­ła tym po­rząd­kiem, któ­rym przy­szli, do izby ubie­ral­nej, w któ­rej skła­da­li kapy. Te kapy by­wa­ły ko­ściel­ne albo też do brac­twa ja­kie­go w tym ko­ście­le bę­dą­ce­go na­le­żą­ce; roz­da­wa­no gra­tis co pod­lej­sze, lecz pięk­niej­szą chcą­cy do­stać, mu­siał za­wia­du­ją­ce­mu nimi we­tch­nąć co w rękę, po­nie­waż by­wał do nich na­cisk więk­szy jak do pod­łych. Nie­któ­rzy naj­mo­wa­li ich so­bie na cały post, a nie­któ­rzy mie­wa­li swo­je wła­sne, nie chcąc cu­dze­go wa­po­ru i krwi w ka­pie zo­sta­wio­ne­go brać na sie­bie. Zda­rza­ło się, acz rzad­ko, że pan­ny pło­cho po­boż­ne skry­cie ubie­ra­ły się w kapy, na suk­nią mę­ską wło­żo­ne, łą­czy­ły się z kap­ni­ka­mi i wraz z nimi pu­blicz­ną czy­ni­ły dys­cy­pli­nę. Jako jed­nak z na­tu­ry są mi­ło­sier­ne, tak się też i nad swo­im cia­łem pa­stwić nie ra­czy­ły, głasz­cząc się ra­czej mięt­ką dys­cy­pli­ną po ple­cach niż bi­czu­jąc, a cia­łem de­li­kat­nym i ko­szu­lą cien­ką wi­ze­ru­nek mi­ło­sny za­miast po­kut­ne­go wy­sta­wu­jąc.

O pro­ce­sjach i gro­bach wiel­ko­piąt­ko­wych

W Wiel­ki Pią­tek kap­ni­cy z każ­de­go ko­ścio­ła osob­no ob­cho­dzi­li gro­by Chry­stu­so­we po in­nych ko­ścio­łach, idąc pro­ce­sją pa­ra­mi i nio­sąc krzyż przed sobą. W każ­dym ko­ście­le, w któ­rym grób od­wie­dza­li, bi­czo­wa­li się raz. Ksiądz asy­stu­ją­cy swo­jej pro­ce­sji po­wie­dział krót­ką eg­zor­tę, po któ­rej tym­że po­rząd­kiem, któ­rym przy­szli, wy­cho­dzi­li z jed­ne­go ko­ścio­ła do dru­gie­go śpie­wa­jąc przez dro­gę jaką pieśń o Męce Pań­skiej, a na wcho­dze­niu do ko­ścio­ła prze­sta­jąc śpie­wać. Nie z wszyst­kich ko­ścio­łów, ale z nie­któ­rych tyl­ko pro­ce­sja kap­ni­ków, oprócz krzy­ża z wi­ze­run­kiem Chry­stu­so­wym na cze­le pro­ce­sji nie­sio­ne­go, mie­wa­ła dru­gi krzyż wiel­ki, gru­bo­ści bel­ki, z tar­cic spa­ja­nych dla let­ko­ści zro­bio­ny, któ­ry w po­środ­ku kap­ni­ków dźwi­gał je­den kap­nik, idą­cy nie wy­pro­sto­wa­ny, ale w pół człe­ka po­chy­lo­ny tak, jak nam ma­la­rze wy­sta­wu­ją Chry­stu­sa, krzyż na Kal­wa­rią nio­są­ce­go. Dla­te­go pod ten krzyż do­bie­ra­no chło­pa moc­ne­go. Miał na gło­wie, czy­li ra­czej na czap­ce kap­tu­rem przy­kry­tej, ko­ro­nę cier­nio­wą, łań­cuch dłu­gi i gru­by przez ra­mię pod pa­chę prze­pa­sa­ny, ko­niec krzy­ża uno­sił za nim inny kap­nik, wy­ra­ża­ją­cy Cy­re­ne­usza, a dwaj kap­ni­cy do­by­te pa­ła­sze nio­są­cy na ra­mie­niu ozna­cza­li żoł­nie­rzów, na Kal­wa­rią Chry­stu­sa pro­wa­dzą­cych, z któ­rych je­den trzy­mał w ręce ko­niec łań­cu­cha. Wy­obra­ża­ją­cy Chry­stu­sa kap­nik uda­wał tak­że Jego pod krzy­żem upa­da­nia, a na ten czas je­den żoł­nierz, tar­ga­jąc łań­cu­chem i bi­jąc nim o krzyż, czy­nił duży ło­skot, dru­gi, ude­rza­jąc pła­zem po krzy­żu i po ple­cach lek­ki­mi ra­za­mi no­si­cie­la krzy­ża, wo­łał na nie­go gło­sem do­no­śnym: "Po­stę­puj, Jezu!" Wten­czas no­si­ciel, w sa­mej rze­czy po­chy­łym cho­dem znu­żo­ny, od­po­cząw­szy nie­co po­wsta­wał i dal­szą dro­gę, czy­li pro­ce­sją, koń­czył.

Je­że­li w ko­ście­le, do któ­re­go wcho­dzi­ła pro­ce­sja, był wiel­ki tłok ludu albo miej­sce lub wni­ście do ko­ścio­ła cia­sne, że się kap­nik z krzy­żem wy­god­nie do nie­go wpro­wa­dzić nie mógł, zo­sta­wał przed ko­ścio­łem. Na ten czas mógł so­bie od­po­cząć, po­sie­dzieć, ta­ba­ki za­żyć, a cza­sem z ja­kim mi­ło­sier­nym pi­ja­kiem ku­fel piwa wy­du­sić. Tra­fia­ło się i to, acz rzad­ko, że dźwi­gacz krzy­ża spra­gnio­ny, nie zna­la­zł­szy do­bro­czyń­cy, któ­ry by go po­si­lił, zo­sta­wiw­szy krzyż i łań­cuch pod ko­ścio­łem, po­biegł sam w cier­nio­wej ko­ro­nie do naj­bliż­szej szyn­kow­ni dla ochło­dze­nia pra­gnie­nia. A gdy nie zdą­żył uga­sić go, nim pro­ce­sja wy­szła z ko­ścio­ła, na­ten­czas re­pre­zen­tan­ci żoł­nie­rzów po­bie­gł­szy po nie­go, nie żar­tem pła­za­mi trze­piąc mu ple­cy, przy­gna­li go pod krzyż, mia­no­wi­cie je­że­li nie był z de­wo­cji, lecz na­ję­ty.

Je­że­li dwie pro­ce­sje kap­nic­kie ze­szły się ra­zem do jed­ne­go ko­ścio­ła i były tak upar­te, że jed­na dru­giej nie chcia­ła ustą­pić pierw­szeń­stwa, przy­cho­dzi­ło mię­dzy nimi do bi­twy, do któ­rej orę­ża po­tocz­ne­go: ki­jów, pię­ści i ka­mie­ni, uży­wa­no. Nie tra­fi­ło się jed­nak nig­dy, żeby się taka bi­twa zbyt­nie krwią ob­la­ła, po­nie­waż mata licz­ba za­pal­czy­wych kap­ni­ków od więk­szej nie­rów­nie roz­ma­ite­go sta­nu osób, za pro­ce­sją idą­cych albo też z osob­na gro­by ob­cho­dzą­cych, z ła­two­ścią ro­ze­rwa­na i po­skro­mio­na by­wa­ła.

Gro­by ob­cho­dzi­li du­chow­ni wszel­kie­go ga­tun­ku: bi­sku­pi, pra­ła­ci, ka­no­ni­cy, księ­ża świec­cy, za­kon­ni­cy, pa­ra­mi, świec­cy lu­dzie: se­na­to­ro­wie, roz­ma­itej ran­gi szlach­ta, pa­no­wie i pa­nie, w kom­pa­niach ze­bra­nych albo też w do­mo­wych fa­mi­liach lub po­je­dyn­czo, jak się komu po­do­ba­ło, jed­ni pie­szo, dru­dzy ka­re­ta­mi. Kon­wik­to­ro­wie pi­jar­scy, je­zu­ic­cy i te­atyń­scy ob­cho­dzi­li z osob­na każ­de zgro­ma­dze­nie pod do­zo­rem i asy­sten­cją swo­ich pro­fe­so­rów.

W każ­dym ko­ście­le na wni­ściu do gro­bu sie­dzia­ły pa­nien­ki albo i damy wyż­szej ran­gi z ta­ca­mi srebr­ny­mi, kwe­stu­ją­ce jał­muż­nę od prze­cho­dzą­cych na po­ży­tek tego ko­ścio­ła, w któ­rym ta­ko­wą kwe­stę czy­ni­ły. Nie wo­ła­ły ony na ni­ko­go o jał­muż­nę usty swy­mi, ale tyl­ko brzę­kiem tacy o ław­kę trą­ca­nej, i czym kto znacz­niej­szy lub wię­cej ubra­ny prze­cho­dził, tym więk­szy brzęk na nie­go czy­ni­ły. Uro­dziw­sze kwe­star­ki za­zwy­czaj wię­cej ukwe­sto­wa­ły niż te, któ­rym na uro­dzie scho­dzi­ło, przez wro­dzo­ną ku uro­dzie skłon­ność na­wet w po­boż­nej szczo­dro­bli­wo­ści. Przy nie­któ­rych gro­bach, prócz kwe­sta­rek wy­żej wy­ra­żo­nych, sta­wa­ły z ja­ko­wą re­li­kwią do ca­ło­wa­nia lu­do­wi, na sto­le ob­ru­sem, ko­bier­cem i świe­ca­mi przy­ozdo­bio­nym wy­sta­wio­ną, oso­by za­kon­ne, kle­ry­cy lub bra­cisz­ko­wie; na gra­du­sie przy ta­kim sto­le po­ło­żo­na była taca, na któ­rą przy­stę­pu­ją­cy do ca­ło­wa­nia re­li­kwii wrzu­ca­li jaki pie­niądz po­dług woli swo­jej: sze­ląg, grosz albo tro­jak, albo szó­stak bity, któ­ry miał w so­bie wa­lo­ru dwa­na­ście gro­szy mie­dzia­nych i sze­lą­gów dwa. Przed każ­dym tak­że gro­bem, na ko­bier­cu na zie­mi roz­po­star­tym, le­żał kru­cy­fiks z tacą w koń­cu po­sta­wio­ną, na któ­rą ca­łu­ją­cy ten­że kru­cy­fiks rzu­ca­li po­dob­neż jako wy­żej pie­nią­dze, a je­że­li gdzie nie było tacy pod kru­cy­fik­sem, rzu­ca­li je na ko­bie­rzec. Oprócz kwe­sta­rek i kwe­sta­rzów miej­sco­wych każ­de­go ko­ścio­ła, sta­wa­li obcy i obce od róż­nych bractw lub szpi­ta­lów po kruch­tach i po róż­nych miej­scach ko­ścio­ła, na li­nii do gro­bu pro­wa­dzą­cej.

Ob­cho­dze­nie gro­bów za­czy­na­ło się od go­dzi­ny pierw­szej po po­łu­dniu i trwa­ło do pół­noc­ka, a to tyl­ko po wiel­kich mia­stach, gdzie się znaj­du­je wie­lość ko­ścio­łów i ludu. Za dnia ob­cho­dzi­li gro­by pa­no­wie i pa­nie, w nocy słu­żeb­na cze­ladź, któ­rej się ra­zem z pań­stwem ob­cho­dzić nie do­sta­ło. Gdzie w któ­rym ko­ście­le znaj­do­wa­ło się ja­kie brac­two, tam o go­dzi­nie dzie­wią­tej w nocy za­czy­na­ła się przed gro­bem pa­sja z bi­czo­wa­niem kap­ni­ków i ka­za­niem bez pro­ce­sji, gdyż ta już pier­wej pu­blicz­nie do in­nych gro­bów od­pra­wio­ną była. W so­bo­tę zaś, przed za­czę­ciem re­zu­rek­cji, śpie­wa­no ja­kie pie­śni u gro­bu o Męce Pań­skiej lub o Naj­święt­szej Pan­nie Bo­le­snej, albo też po nie­któ­rych ko­ścio­łach ka­pe­la lub jaki lut­ni­sta prze­gry­wał sym­fo­nie.

Au­gust III, lubo byt pan wiel­ce po­boż­ny i wię­cej jesz­cze po­boż­ną od nie­go była kró­lo­wa, gro­bów jed­nak nie ob­cho­dzi­li. Sama kró­lo­wa, kie­dy by­wa­ła w Pol­sz­cze, wraz z mę­żem kró­lem, z sy­na­mi i cór­ka­mi by­wa­ła na na­bo­żeń­stwie ran­nym wiel­ko­piąt­ko­wym w ko­ście­le far­nym ko­le­giac­kim Św. Jana. Tam po za­pro­wa­dze­niu Chry­stu­sa Pana do gro­bu, po­mo­dliw­szy się nie­co, kró­le­stwo po­wra­ca­li z fa­mi­lią swo­ją do pa­ła­cu. Po obie­dzie kró­lo­wa z cór­ka­mi przy­jeż­dża­ła zno­wu do tej­że fary, gdzie przy­kład­nym na­bo­żeń­stwem od­klę­czaw­szy go­dzi­nę przed gro­bem, po­wra­ca­ła do pa­ła­cu, a cza­sem na­wie­dza­ła te gro­by: u re­for­ma­tów, u pa­nien sa­kra­men­tek, u kar­me­li­tek i u wi­zy­tek.

Gdy zaś umar­ła w Sak­so­nii, a sam król, wy­pę­dzo­ny z Sak­so­nii pod­czas sied­mio­let­niej woj­ny z Pru­sa­kiem, mięsz­kał przez ten czas w War­sza­wie z, gro­bów nie od­wie­dzał, jako się wy­żej rze­kło, tyl­ko u au­gu­stia­nów o go­dzi­nie pią­tej po po­łu­dniu by­wał na la­men­ta­cjach, któ­re wy­bor­ną sztu­ką mu­zycz­ną śpie­wa­li jego na­dwor­ni śpie­wa­cy i śpie­wacz­ki z po­mo­cą roz­ma­itych in­stru­men­tów. War­ta, po­sta­wio­na u wszyst­kich drzwi ko­ściel­nych dla wstrzy­ma­nia tło­ku, nie pusz­cza­ła, tyl­ko dys­tyn­gwo­wań­szych i tych póty tyl­ko, póki się ko­ściół nie za­gę­ścił. To na­bo­żeń­stwo z sa­mej chy­ba do­brej in­ten­cji kró­la i z jed­nej oso­by jego mo­gło być przy­jem­ne Bogu. Król al­bo­wiem swo­ją prze­wy­bor­ną ka­pe­lą chciał uczcić ta­jem­ni­cę Gro­bu Chry­stu­so­we­go i raz uklęk­nąw­szy na pul­pi­cie mo­dlił się nie po­ru­szo­ny i wle­pio­ny w Sanc­tis­si­mum przez całą tę kan­ta­tę. Inni zaś, któ­rzy się do­sta­li do ko­ścio­ła, któ­rzy byli: se­na­to­ro­wie, lu­dzie dwor­scy, pa­le­stran­ci, dwo­ra­cy, ofi­cje­ro­wie, mu­zy­kan­ci od róż­nych dwo­rów, a wie­lu mię­dzy nimi dy­sy­den­ci, ob­ró­ciw­szy się ty­łem do gro­bu a twa­rzą do ka­pe­li na chó­rze gra­ją­cej – jed­ni się de­lek­to­wa­li me­lo­dią in­stru­men­tów i wdzięcz­no­ścią wo­ka­li­stów, dru­dzy po­sy­ła­li ge­sta­mi umi­zgi na­dob­nym śpie­wacz­kom, za­po­mniaw­szy, że się znaj­du­ją w ko­ście­le, nie na ope­rze.

Przy gro­bie w ko­ście­le ko­le­giac­kim dra­ban­ci kró­lew­scy, u pa­nien be­ne­dyk­ty­nek w ko­ście­le Św. Trój­cy ar­ty­le­ry­sto­wie ko­ron­ni od wsta­wie­nia do gro­bu Chry­stu­sa aż do re­zu­rek­cji trzy­ma­li war­tę. Gdzie­kol­wiek zaś przed pa­ła­ca­mi lub w ko­sza­rach sta­ły szyl­dwa­chy żoł­nier­skie, wszę­dzie przez ten czas mie­li ka­ra­bi­ny na dół ru­ra­mi, a kol­ba­mi do góry ob­ró­co­ne, i ża­den bę­ben żoł­nier­ski lub ka­pe­la po ten czas nie dała się sły­szeć, sto­su­jąc się do smut­ku ko­ściel­ne­go, któ­ry Ko­ściół ka­to­lic­ki na pa­miąt­kę śmier­ci Chry­stu­so­wej w te dni ozna­cza.

Gro­by ro­bio­ne były w for­mę roz­ma­itą, sto­so­wa­ną do ja­kiej hi­sto­rii, z Pi­sma świę­te­go Sta­re­go lub No­we­go Te­sta­men­tu wy­ję­tej. Na przy­kład re­pre­zen­to­wa­ły

Abra­ha­ma pa­triar­chę, syna swe­go Iza­aka na ofia­rę Bogu za­bić chcą­ce­go, albo Jó­ze­fa pa­triar­chę od bra­ci swo­ich do stud­ni wpusz­cza­ne­go, albo Da­nie­la pro­ro­ka w ja­mie mię­dzy lwa­mi zo­sta­ją­ce­go, albo Jo­na­sza, któ­re­go wie­lo­ryb po­ły­ka pasz­czę­ką swo­ją, i tym po­dob­nie. Z No­we­go Te­sta­men­tu: Górę Kal­wa­ryj­ską z za­wie­szo­nym na krzy­żu Chry­stu­sem, z żoł­nie­rza­mi, któ­rzy go krzy­żo­wa­li, i z tłu­mem Ży­do­stwa, któ­rzy się temu krzy­żo­wa­niu przy­pa­tro­wa­li; ska­łę, w któ­rej grób był wy­cię­ty i w któ­rym cia­ło Chry­stu­so­we było zło­żo­ne, z żoł­nie­rza­mi na stra­ży gro­bu po­sta­wio­ny­mi, śpią­cy­mi, albo też inną jaką ta­jem­ni­cę męki lub zmar­twych­wsta­nia Chry­stu­so­we­go. Po nie­któ­rych ko­ścio­łach ta­ko­we wy­obra­że­nia byty ru­cho­me. Lwy bły­ska­ły ocza­mi szklan­ny­mi, ko­lo­ra­mi iskrzą­cy­mi się na­pusz­czo­ny­mi i świa­tłem z tyłu oświe­co­ny­mi, wa­chlo­wa­ły ję­zo­ra­mi z pasz­częk wy­wie­szo­ny­mi. Mo­rze bał­wa­ny swo­je mio­ta­ło. Lon­gin sie­dzą­cy na ko­niu zbli­żał się do boku Chry­stu­so­we­go z włócz­nią, Ma­ry­je, sto­ją­ce pod krzy­żem, ręce do oczów z chust­ka­mi pod­no­si­ły i ja­ko­by ze­mdlo­ne na dół opusz­cza­ły. W oso­bie albo wła­ści­wie mó­wiąc w wi­ze­run­ku oso­by, któ­ra była tre­ścią hi­sto­rii i ar­gu­men­tem, wy­rznię­ta była dziu­ra okrą­gła w pier­siach lub w boku tak wiel­ka jak ho­stia, przez któ­rą dziu­rę wi­dzieć się da­wa­ła sama tyl­ko ho­stia w mon­stran­cji bę­dą­ca, za tąż oso­bą na po­stu­men­cie po­sta­wio­nej. Ozda­bia­no te gro­by rzeź­bą, ma­lo­wa­niem, ar­ka­da­mi w głę­bo­ką per­spek­ty­wę uło­żo­ny­mi, świa­tłem rzę­si­stym lamp ukry­tych i świec oświe­co­ny­mi, a po bo­kach i z fron­tu ko­bier­ca­mi i szpa­le­ra­mi ob­sła­nia­li, prze­sa­dza­jąc się jed­ni nad dru­gich w ozdob­no­ści gro­bów. Naj­pięk­niej­sze gro­by by­wa­ły u je­zu­itów i w War­sza­wie u mi­sjo­na­rzów. Pi­ja­ro­wie war­szaw­scy nie stro­ili gro­bu z hi­sto­rii, tyl­ko wy­sta­wiw­szy Sanc­tis­si­mum na oł­ta­rzu wiel­kim, do­stat­kiem świec wo­sko­wych bia­łych w pew­nej sy­me­trii tak na oł­ta­rzu, jako też i gra­du­sach jego na­sta­wia­li.

O Kwiet­nej Nie­dzie­li

Na­le­ża­ło było przed Wiel­kim Piąt­kiem w tym opi­sa­niu umie­ścić Kwiet­ną Nie­dzie­lę, ale zwią­zek pa­sjów po­st­nych z pa­sja­mi wiel­ko­piąt­ko­wy­mi po­cią­gnął do sie­bie jak sznu­rem pa­mięć uro­ję – Kwiet­ną Nie­dzie­lę z niej wy­trą­ciw­szy, do któ­rej te­raz się wra­cam.

Ko­ściół ka­to­lic­ki rzym­ski ob­cho­dzi w tę nie­dzie­lę pa­miąt­kę wjaz­du Chry­stu­so­we­go do Je­ru­za­lem, gdzie mu dziat­ki małe za­cho­dząc dro­gę rzu­ca­ły pod nogi rószcz­ki oliw­ne z śpie­wa­niem: "Ho­san­na Sy­no­wi Da­wi­do­we­mu." Na tę tedy pa­miąt­kę przy far­nych ko­ścio­łach, przy któ­rych znaj­do­wa­ły się szkół­ki pa­ro­chial­ne, za­ży­wa­no do pro­ce­sji chłop­ców kil­ku lub kil­ku­na­stu ozdob­nie przy­bra­nych, z bu­kie­ta­mi do boku przy­pię­ty­mi i z pal­ma­mi, chust­ką je­dwab­ną lub mu­śli­no­wą, fon­ta­ziem, czy­li wę­złem wstąż­ko­wym, prze­wią­za­ny­mi, w ręku. Te dzie­ci, w pew­nym za­sta­no­wie­niu pro­ce­sji, w rząd uszy­ko­wa­ne pra­wi­ły ora­cje wier­szem zło­żo­ne po ko­lei, z jed­ne­go koń­ca rzę­du do dru­gie­go cią­gnio­nej, albo też przez trze­cie­go lub czwar­te­go wy­ry­wa­nej. Ma­te­ria tych ora­cyj była: wjazd Chry­stu­sów do Je­ru­za­lem i przy­szła męka Jego. Po ta­kiej de­kla­ma­cji j po­boż­nej też dzie­ci mie­wa­ły inne ora­cje śmiesz­ne: o po­ście, o śle­dziu, o ko­ła­czach wiel­ka­noc­nych, o nuży szkol­nej i inne tym po­dob­ne.

Gdy dzie­ci skoń­czy­ły swo­je pe­ro­ry, wy­su­wa­li się z tyłu na czo­ło do­ro­ślej­si chło­pa­ko­wie, a cza­sem i słusz­ni chło­pi, ubra­ni po dzi­wac­ku za pa­stu­chów, za piel­grzy­mów, za olej­ka­rzów, za żoł­nie­rzów, przy­pra­wu­jąc so­bie bro­dy z ko­no­pi albo z ja­kiej skó­ry sier­ścią okry­tej, ko­żu­chy fu­trem do góry wy­wró­ciw­szy. Ci zaś, co żoł­nie­rzów uda­wa­li, na gło­wie ma­jąc in­fu­ły z pa­pie­ru wy­kle­jo­ne, obuch drew­nia­ny usmo­lo­ny w ręku, z kart grac­kich zro­bio­ne flint­pa­sy i ła­dow­ni­ce i sza­blę przy boku drew­nia­ną; któ­rzy nie mie­li wą­sów i bro­dów, ro­bi­li so­bie z sa­dzy z tłu­sto­ścią zmię­sza­nych prę­gę wzdłuż nosa, dru­gą wzdłuż bro­dy i dwie pod no­sem w górę za­krzy­wio­ne na kształt wą­sów. Każ­dy z tych ora­to­rów pra­wił pe­ro­rę do po­sta­ci, jaką wziął na sie­bie, przy­sto­so­wa­ną, z sa­mych śmiesz­nych wy­ra­żeń uło­żo­ną. Po od­by­tych w ko­ście­le pe­ro­rach roz­bie­ga­li się ci wszy­scy ora­to­ro­wie, tak pal­mo­wi, jako też obu­cho­wi, po do­mach, po szyn­kow­niach i na­wet po pa­ła­cach, gdzie tyl­ko wci­snąć się mo­gli, pra­wiąc wszę­dzie gło­sem na­tę­żo­nym i bi­jąc co trze­cie sło­wo obu­chem w zie­mię lub la­ską piel­grzym­ską wy­trzą­sa­jąc ku au­dy­to­rom swo­im pe­ro­ry w ko­ście­le po­wie­dzia­ne, a piel­grzy­mi na do­wód pe­re­gry­na­cji swo­jej róż­ne oso­bli­wo­ści z tor­by wyj­mu­jąc i po­ka­zu­jąc zęby koń­skie, koł­to­ny, czap­czy­ska, boty zdar­te, ogo­ny by­dlę­ce i inne tym po­dob­ne ru­pie­cie z śnie­ci wy­wle­czo­ne.

Gdy te bła­zeń­stwa w uczci­wym domu, do­pie­roż w ko­ście­le nie­przy­stoj­ne, z ma­łej po­cząt­ko­wej kwo­ty do więk­szej co­raz po­stę­po­wa­ły licz­by, tak iż lud na na­bo­żeń­stwo zgro­ma­dzo­ny, skrom­nie się zra­zu uśmie­cha­ją­cy, w gwał­tow­ny się po tym śmiech wy­le­wał ra­żąc mo­de­stią ko­ściel­ną, Śli­wic­ki, wi­zy­ta­tor mi­sjo­nar­ski, pro­boszcz war­szaw­ski Św. Krzy­ża, naj­pierw­szy za­bro­nił ko­ścio­ła swe­go tym nie­przy­stoj­nym ora­to­rom, a za jego przy­kła­dem z wszyst­kich in­nych ich wy­gna­no, zo­sta­wiw­szy tyl­ko we­dług ce­re­mo­nia­łu ko­ściel­ne­go dzie­cin­ne pe­ro­ry. Ci zaś ora­to­ro­wie obu­cho­wi tyl­ko się po szyn­kow­niach i prze­kup­kach lat kil­ka po wy­gna­niu z ko­ścio­łów jesz­cze uwi­ja­li, na­resz­cie za od­mia­ną gu­stu gmin­ne­go wszę­dzie znik­nę­li, nie ma­jąc tego ak­cy­den­su do kie­sze­ni, któ­ry im z po­cząt­ku sprzy­jał.

O re­zu­rek­cji

Re­zu­rek­cja albo pro­ce­sja w dzień wiel­ka­noc­ny cum Sanc­tis­si­mo z gro­bu wy­ję­tym by­wa­ła taka, jaka jest i dzi­siaj, trzy razy ob­cho­dzą­ca do­ko­ła po ko­ście­le we­wnątrz albo do­ko­ła ko­ścio­ła po cmen­ta­rzu lub kruż­gan­kach ko­ściel­nych, we­dług spo­sob­no­ści, jaka gdzie była. Za­czy­na­ła się ta pro­ce­sja w mia­stach wiel­kich za­zwy­czaj o go­dzi­nie pół­noc­nej z so­bo­ty na nie­dzie­lę. Gdzie ato­li byty ka­te­dry, za­czy­na­ła się w wie­czór w so­bo­tę o go­dzi­nie dzie­wią­tej. Po wsiach i mia­stecz­kach ma­łych, do któ­rych pa­ro­chii na­le­ża­ły wsie, za­czy­na­ła się do dnia w nie­dzie­lę albo też na wscho­dzie słoń­ca. Nie­mal wszę­dzie po wsiach i ma­łych mia­stecz­kach pod­czas tej uro­czy­stej pro­ce­sji strze­la­no z moź­dzie­rzów, z har­ma­tek, z or­gan­ków, to jest kil­ku lub kil­ku­na­stu rur w jed­no łoże osa­dzo­nych, w jed­nym rzę­dzie żłob­ko­wa­tym za­pa­ły ma­ją­cych, lon­tem jak har­mat­ki i moź­dzie­rze za­pa­la­nych, albo też z ręcz­nej strzel­by, pod któ­rą w nie­któ­rych miej­scach sta­wa­li żoł­nie­rze, gdzie mie­li kon­sy­sten­cje, a gdzie nie było żoł­nie­rzy, miesz­czan­ko­wie z róż­nych ce­chów lub na wsiach pa­rob­cy. A że ci lu­dzie nie wy­ćwi­cze­ni w tak­ty­ce czę­sto­kroć nie ra­zem, lecz po jed­ne­mu lub po kil­ku wy­da­li ognia, co się cza­sem i żoł­nie­rzom tra­fia­ło, prze­to uro­sło przy­sło­wie mię­dzy my­śli­wy­mi, kie­dy w kniei gę­sto do zwie­rza strze­la­no: "Strze­la­ją jak na re­zu­rek­cją."

W War­sza­wie, kie­dy król mięsz­kał, któ­ry za­wsze asy­sto­wał re­zu­rek­cji z kró­lo­wą lub sam, jak kie­dy znaj­do­wał się w kra­ju, za­czy­na­ła się re­zu­rek­cja o go­dzi­nie ósmej wie­czor­nej. Dra­ban­ci jego we dwa rzę­dy uszy­ko­wa­ni, tył kró­lew­ski sobą za­sła­nia­jąc, szli wraz z pro­ce­sją obok Sanc­tis­si­mum, nad któ­rym bal­de­kin nie­śli se­na­to­ro­wie lub urzęd­ni­cy ko­ron­ni or­de­ro­wi. Sko­ro się ru­szy­ła w ko­ście­le pro­ce­sja, ar­ty­le­ria ko­ron­na w tyle ko­ścio­ła far­ne­go z har­mat – na Gno­jo­wej Gó­rze za­to­czo­nych wy­da­ła ognia sto razy wciąż. Że król Au­gust był wzro­stu wiel­kie­go i oty­ły, a ku koń­cu pa­no­wa­nia swe­go już był w po­de­szłym wie­ku, prze­to aże­by się nie nad­to mor­do­wał tro­istym ko­ścio­ła ob­cho­dze­niem, w obec­no­ści jego pro­ce­sja nie cho­dzi­ła, tyl­ko raz; po in­nych ko­ścio­łach war­szaw­skich za­czę­ta re­zu­rek­cja o go­dzi­nie je­de­na­stej przed pół­noc­kiem w ko­ście­le mi­sjo­nar­skim – cią­gnę­ła się po ko­lei ko­ścio­łów aż do świ­ta­nia. Wie­lu było z po­spól­stwa, któ­rzy mie­li so­bie za na­bo­żeń­stwo bie­gać od ko­ścio­ła do ko­ścio­ła z jed­nej re­zu­rek­cji na dru­gą. Naj­punk­tu­al­niej­si zaś byli w tym ro­dza­ju de­wo­cji rze­zi­miesz­ko­wie, któ­rzy mię­sza­jąc się w ciż­bę, kie­sze­nie z pie­niędz­mi wy­rzy­na­li albo z nich ze­gar­ki, ta­ba­kier­ki lub chust­ki lu­do­wi wy­cią­ga­li. I choć kto po­czuł ta­ko­we ma­dro­wa­nie w swo­jej kie­sze­ni, bę­dąc nie­sio­ny ciż­bą i ści­śnio­ny jak w pra­sie, albo się mu nie mógł od­jąć, albo też do­syć do­ka­zał, kie­dy krzy­kiem gwał­tow­nym i wcze­śnym swo­jej ka­le­ty za­chwy­ce­niem zło­dzie­ja od­stra­szył.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: