- W empik go
Opis obyczajów za panowania Augusta III - ebook
Opis obyczajów za panowania Augusta III - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 614 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lubo nic masz nic nowego pod słońcem, jako powiedział Salomon, jednakowoż rzeczy na świecie, odmieniając się ustawicznie według przepisanego im od Stwórcy prawa i za koleją jedne po drugich następując, nowymi być się zdają, chociaż już dawniej były. A że ludzie pospolicie lubią nowe rzeczy bardziej niż stare, nowymi zaś są wszystkie dawne dla tych, którzy ich nie widzieli, przeto, chcąc dogodzić powszechnemu gustowi, umyśliłem dawniejsze obyczaje polskie, jakie zaznałem za panowania Augusta III i następnie panującego po nim Stanisława Augusta, wystawić potomności w dwóch osobnych opisaniach. Ci, co przed nami żyli stem lat prędzej, jak czytamy z dziejów dawnych, w cale byli odmiennych od naszych obyczajów. Sama nawet postać dawnych Polaków odmienna dużo była od dzisiejszych, co się dosyć doskonale ukazuje w portretach i posągach staroświeckich. Ci, co po nas nastąpią za lat sto Polacy, pewnie się od nas dzisiaj żyjących tak będą różnili, jak się my różniemy od dawniejszych. Niechże potomność, dla której to piszę, przegląda się w dawniejszych i nowszych obyczajach, z dobrych niechaj wzór bierze, złych niechaj się wystrzega. Za omyłki w pisaniu przepraszam mojego Czytelnika. Jeżeli będę miał czas, poprawić ich zechcę. Jeżeli nie będę, wybaczyć mi raczy.O ZWYCZAJACH POBOŻNYCH
O postach prywatnych i dobrowolnych
Najpryncypalniejszy był post prywatny w środę; ten dzień bardzo wielką miał czcicielów swoich frekwencją, ponieważ był od dwóch bractw uprzywilejowanym, od Bractwa Szkaplerznego i od Bractwa Opieki św. Józefa. Nawet po wielkich domach ten dzień obserwowano, niższej zaś fortuny i kondy ludzie niemal wszyscy go zachowywali poszcząc na maśle. Jedni zachowywali go szczególnie dla dostąpienia odpustu, drudzy do zysku duchownego łączyli interes doczesny, aby ochronić kapłona lub pieczeni.
Po środzie miejsce trzymała sobota, od wielu dewotów i dewotek na samych tylko postnych potrawach z olejem lub oliwą, a od niektórych do tego tylko na suchych pokarmach obchodzona. Ten post nie wypływał z żadnego bractwa, tylko właśnie z dobrowolnego postanowienia albo z szlubu, dla czego wielu, co się dyspensowali jeść w piątek z masłem, w sobotę nigdy maślnych potraw, chociaż z przymusem, jeść nie chcieli.
Także w znacznym używaniu byty nowenny, septenny i quindenny. Były to posty poprzedzające albo też następujące po pewnych świętach do jakiego świętego, mającego do siebie uprzywilejowane nabożeństwo z postami jeden dzień w tydzień, na zjednanie sobie łaski boskiej przez przyczynę tego świętego w powszechności albo też w jakim skutku szczególnym, którego kto pragnąc. Ciemność, która mi się zrobiła w opisowaniu ogólnym tych postów, objaśni się w szczególniejszym onych wyłuszczaniu. Tak na przykład szukający w smutku pocieszenia albo determinacji w wątpliwym do stanu powołaniu pościł dziewięć wtorków idących przed świętem św. Antoniego Padewskiego lub następujących po tym święcie na honor tego świętego, do czego, którzy mogli – jako to rezydujący w miastach – przydawali w każdy taki wtorek spowiedź i komunią, co się nazywało nowenną. Ten święty cudotwórca bywał także wzywany innym, krótszym sposobem w – nagłych przy godach: gdy komu pieniądze zginęły albo koń, albo inna rzecz jakowa, albo się kto znajdował bliskim jakiego nie szczęścia, dawał jałmużnę zakonnikom św. Franciszka, za którą natychmiast szli zakonnicy przed obraz św. Antoniego i śpiewali hymn: "Si quaeris miracula", z wierszem i modlitwą do tegoż hymnu należącą. Bardzo często doznawano skutku pożądanego, niemal wraz z śpiewaniem hymnu następującego. Septenna znaczy siedym śród na poście odbytych: do opieki św. Józefa, do św. Barbary od nagłej śmierci, do św. Anny albo do innego jakiego świętego z przydatkiem, gdzie komu była sposobność spowiedzi w ten dzień i komunii. Quindenna – pięć piątków ściślej nad inne albo też w cale suchotami poszczonych. Takową quindennę z spowiedziami i komuniami odprawiały najwięcej żony pragnące potomstwa albo też ciężarne do św. Ignacego dla szczęśliwego porodzenia. Pięć piątków marcowymi zwanych zachowywało bardzo wiele osób do Serca Pana Jezusowego tak ściśle, jak wyżej opisana quindenna. Zaczynał się ten post od pierwszego piątku przypadającego w marcu i ciągnął się przez pięć piątków nieprzerwanie po sobie następujących, do których to piątków marcowych należało nabożeństwo co piątek takowy w kościołach księży pijarów odprawowane, z wotywy śpiewanej z ekspozycją Najświętszego Sakramentu, z kazania i procesji po kościele złożone, z przydatkiem niedzieli drugiej po Wielkiej Nocy takimże nabożeństwem obchodzonej, które to nabożeństwo obchodzili nie tylko ci, którzy w Bractwo Serca Pana Jezusa byli wpisani, ale też i ci, którzy się w nim nie znajdowali. Wyliczyłem posty dobrowolne, nie wspomniawszy postów z przykazania, bo te nie należą do dewocji, ale do obligacji.
O tercjarstwach i dewocjach
Między gatunkami rozmaitej dewocji wyżej opisanej było także w niemałym używaniu tercjarstwo i dewocja. Tercjarstwo było to przyłączenie się do jakiego zakonu, nie stając się zakonnikiem. Obowiązek byt tylko nosić pod suknią świecką, jakiej kto zażywał, pasek tego zakonu, do którego się kto przyłączył, albo też suknią koloru zakonnego, albo kaftanik cienki na koszuli krojem jakimkolwiek, kolorem zaś do obranego sobie zakonu stosownym, przy tym była obligacja, ale nie pod grzechem koniecznie, odmawiania pewnych pacierzy, zachowania pewnych postów, świadczenia podług możności łask zakonowi polubionemu, promowowania czci i zachęcania innych ku świętemu patriarsze. A za to każdy tercjarz lub tercjarka należał do wszelkich zysków duchownych, na które ten zakon pracował, i po śmierci wolno było tercjarzowi lub tercjarce kazać się pochować w zupełnym habicie zakonnym, chociażby go nigdy nie nosił za żywota. Niewiasty podupadłej fortuny, którym nie stało na modne stroje, i panny podstarzałe okrywały się pospolicie sukniami rasowymi koloru jakiego zakonu, do którego tercjarstwa należały; i nazywało się takowe strojenie: "chodzić w szarzyźnie", lubo taką szarzyznę nosiły, acz bardzo rzadko, i majętne panie, jak pamiętam Szembekową, kanclerzyną koronną mięszkającą w Babicach pod Warszawą, Korzeniowską, podstoliną łucką na Wołyniu i kilka innych. A te chodziły w szarzyźnie nie z żadnego interesu doczesnego, ale czysto z nabożeństwa.
Dewotki i dewotowie byli toż samo co tercjarze, z tą różnicą, że i suknią szarą nosili, i mięszkali przy jakich klasztorach albo w cale w klasztorach, jedynie pilnując nabożeństwa, oddaliwszy się od domowych interesów, a czasem i od substancji, dzieciom za żywota ustąpionej. Takim dewotem byt Sokolnicki, chorąży poznański, blisko przez dwadzieścia trzy lat w Choczu u reformatów, wymurowawszy dla siebie małą oficynkę przy ogrodzie, w której pobożnego życia dokonał. Drugi na Wołyniu, w Krzemieńcu, Węclawski, czyli Wojsławski, tercjarz oraz i fundator tamże reformatów.
Trzeci – Raczyński, wojewodzie poznański, ojciec Raczyńskiego, marszałka nadwornego koronnego, który swoją dewocją ustąpiwszy synowi substancji, zaczął pod Augustem III, a skończył pod Stanisławem Augustem w Łowiczu u bernardynów, na których klasztoru reparacją wiele łożył. Ale ten nudził w swojej dewocji, odmieniał rezydencją swoją do kilku klasztorów, przesiadywał długie czasy w domach swoich pokrewnych albo synowskich, nareszcie w łowickim klasztorze życia dokonał. Dewotów niewiele bywało, dewotek sto razy więcej i wyjąwszy niektóre prawdziwie pobożne, drugie były obłudnice, zwadliwe, plotuchy, oszczerczynie i pijaczki, jak zwyczajnie wszędzie się mięsza złe do dobrego.
O pasjach i kapnikach
Pasja pospolicie nazywa się nabożeństwo w wielki post używane. Po kościołach katedralnych i niektórych kolegiackich – jako to w Warszawie u Św. Jana – najprzód ksiądz po nieszporach albo komplecie, według dnia, w którym się gdzie pasja odprawuje, wyjmuje Sanctissimum z cyborium, kładzie do monstrancji i prześpiewawszy O salutaris Hostia stawia na ołtarzu, a sam się lokuje na miejscu celebransowi przyzwoitym. Toż dopiero kapela na chórze zaczyna grać w łacińskim języku rozdział wyjęty z Ewangelii o Męce Chrystusowej, do not muzycznych ułożony, na trzy części podzielony, po których odgraniu następuje kazanie, po kazaniu procesja; po procesji śpiewa kapłan z ludem Święty Boże, potem Salvum fac i dawszy benedykcją ludowi, chowa Sanctissimum do puszki, którą znowu wziąwszy do rąk obraca się ku ludowi, śpiewa Fiant, Domine i powtórzywszy benedykcją, chowa puszkę cum Sanctissimo do cyborium, powracając cum dero do zakrystii, a lud zaczyna jaką pieśń w języku polskim o Męce Pańskiej, która jest końcem nabożeństwa. Po innych kościołach zakonniczych lub świeckich księży ten sam porządek, czyli skład pasji, nabożeństwa, co i w katedrach dopiero opisany, z tą tylko różnicą, że kapela nie gra pasji ewangelicznej, ale ludzie przemiennym chórem, niewiasty z mężczyznami, śpiewają polskim językiem pieśni złożone z tajemnic Męki Chrystusowej, w niektórych kościołach na pięć części, jako to u dominikanów, w niektórych na trzy, jako po wszystkich innych, podzielone. Za każdą częścią o Męce Pańskiej przydają cztery sztrofy z hymnu o Najświętszej Pannie Bolesnej, znajomego z początku swego: "Stała Matka boleściwa", potem następuje hymn wyrażający lament duszy pobożnej nad cierpiącym Chrystusem. Po odśpiewaniu tym porządkiem ułożonych trzech lub pięciu części pasji, śpiewają pięć razy: "Któryś cierpiał za nas rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami." Za tym zaczyna się kazanie, potem procesja, po której pieśń Wisi na krzyżu, po pieśni Święty Boże i dalej wszystko tak jak w kościołach katedralnych.
Kapnicy od kap, którymi się przykrywali, tak nazwani. Byli to ludzie rozmaici, z nabożeństwa lub z nakazu spowiedniczego za grzechy swoje publiczną dyscyplinę w kościołach podczas pasji czyniący. Kapy byty robione z płótna, najwięcej prostego i grubego, szaro farbowane. Ale że ambicja ludzka wszędzie się wciska, nawet i tam, gdzie się tylko powinien wydawać duch pokorny i serce skruszone, przeto też i te wory pokutne, kapami nazwane, nie wszystkie bywały z grubego płótna i szare, bywały drugie z płócien cienkich, glancowanych, różnego koloru: czerwone, zielone, błękitne i granatowe. Kaptury do tych kap należące bywały czasem kitajkowe lub grodetorowe. Krój kap był taki jak nobile Venetiano, którego używają na reduty.
Ubierano się w kapy w jakiej izbie kościoła bliskiej takim sposobem: najprzód trzeba było koszulę obrócić rozporem na plecy, podobnież przewlec suknią, na nią wdziać kapę także z tyłu rozpór mającą, tak że plecy zostawały obnażone; potem szedł po kapie pas, jaki kto miał, albo też pasek jaki sznurkowy lub rzemienny dla niepoznaki. Na głowę wdziewany był kaptur zasłaniający całą głowę i twarz, z oczami wyciętymi w płótnie lub materii kaptura dla patrzenia. Ta część kaptura, która twarz zakrywała, była długa, wisząca do wpół piersi, mogąca się odchylić z twarzy w górę i założyć na głowę, kiedy kto w izbie przed pasją nie miał przyczyny chronienia się być poznanym albo też dla posiłku chciał się napić, w czym kapnicy, osobliwie prostej kondycji, czasem miarę przebierali. Druga część kaptura wisiała z tyłu, ścinana ukośnie po ramionach aż do pasa, i zakrywała plecy gołe w czasach, gdy ich do dyscypliny odkrywać nie trzeba było.
Gdy już był czas wychodzić na pasją, szli kapnicy tym porządkiem: najprzód szedł jeden z krzyżem, bardzo często bosymi nogami, wedle niego dwaj kapniczkowie mali, chłopcy z świecami w lichtarzach, za tymi ciągnął się orszak kapników parami; na ostatku idący dwaj podpierali się laskami długimi; ci oznaczali marszałków i mieli urząd szykowania kapników w kościele, jak mieli klęczeć. Gdzie była mniejsza liczba kapników, klękali we dwa rzędy wedle ławek; gdzie większa, we trzy rzędy. Wychodząc z izby, zaczynali jaką pieśń o Męce Pańskiej, a wchodząc w drzwi kościelne, przestawali śpiewać, aby śpiewającym w kościele pasją, zwykle przed wniściem kapników zaczynaną, nie przeszkadzali. Gdy się już uszykowali kapnicy w porządku, najprzód za daniem znaku od marszałka przez zapukanie laską w posadzkę kościelną kładli się wszyscy krzyżem i poleżawszy tak do pewnych słów w śpiewaniu kościelnym nadchodzących, za takimże znakiem od marszałka danym podnosili się na kolana i-zawinąwszy kaptura z pleców na ramię-biczowali się w gołe plecy dyscyplinami rzemiennymi albo nicianymi, w powrózki kręte splecionymi. Niektórzy końce dyscyplin rzemiennych przypiekali w ogniu dla dodania większej twardości albo szpilki zakrzywione w dyscypliny niciane i rzemienne zakładali, ażeby lepiej ciało swoje wychłostali, które czasem takowym ćwiczeniem, silno przykładanym, aż do żywego mięsa i szkurlatów wiszących sobie szarpali, brocząc krwią suknie, kapę i pawiment kościelny. Biczowanie trwało mało mniej kwadransa, ustawało na ostatniej sztrofie hymnu za daniem znaku przez marszałka, którego jeżeli który kapnik nie słuchając dłużej się nad innych biczował, marszałek zbliżył się do niego i ściągnąwszy z ramienia kaptur zawiniony zasłonił mu plecy, aby się nad drugich nie przesadzał i z wszystkimi się stosował.
Po biczowaniu klęczeli kapnicy pewną chwilę, potem się znowu kładli i leżeli krzyżem pewną chwilę, odbierając zawsze znaki od marszałka stukaniem laski do każdej czynności. Biczowali się trzy razy przed kazaniem i procesją, dwa razy po procesji, ostatnie biczowanie było najdłuższe. Gdzie była pasja złożona z pięciu części, tam się biczowano do procesji pięć razy, po procesji dwa razy. Po skończonym biczowaniu kapnicy podnosili się na nogi, stali w miejscu, przystępując parami do całowania krzyża albo też po trzech, jeżeli w trzy rzędy klęczeli; który krzyż kładziony był na czele kapników na poduszce i kobiercu. Żaden kapnik nie ruszył się z miejsca swego do całowania krzyża, póki go marszałek za nim następujący nie trącił laską w nogę, a to dla zachowania od tłoku i uniknienia zamięszania. Pocałowawszy krzyż, każdy powracał na swoje miejsce; marszałkowie na ostatku całowali. Gdy się skończyło cełowanie krzyża, wychodzili kapnicy z kościoła tym porządkiem, którym przyszli, do izby ubieralnej, w której składali kapy. Te kapy bywały kościelne albo też do bractwa jakiego w tym kościele będącego należące; rozdawano gratis co podlejsze, lecz piękniejszą chcący dostać, musiał zawiadującemu nimi wetchnąć co w rękę, ponieważ bywał do nich nacisk większy jak do podłych. Niektórzy najmowali ich sobie na cały post, a niektórzy miewali swoje własne, nie chcąc cudzego waporu i krwi w kapie zostawionego brać na siebie. Zdarzało się, acz rzadko, że panny płocho pobożne skrycie ubierały się w kapy, na suknią męską włożone, łączyły się z kapnikami i wraz z nimi publiczną czyniły dyscyplinę. Jako jednak z natury są miłosierne, tak się też i nad swoim ciałem pastwić nie raczyły, głaszcząc się raczej miętką dyscypliną po plecach niż biczując, a ciałem delikatnym i koszulą cienką wizerunek miłosny zamiast pokutnego wystawując.
O procesjach i grobach wielkopiątkowych
W Wielki Piątek kapnicy z każdego kościoła osobno obchodzili groby Chrystusowe po innych kościołach, idąc procesją parami i niosąc krzyż przed sobą. W każdym kościele, w którym grób odwiedzali, biczowali się raz. Ksiądz asystujący swojej procesji powiedział krótką egzortę, po której tymże porządkiem, którym przyszli, wychodzili z jednego kościoła do drugiego śpiewając przez drogę jaką pieśń o Męce Pańskiej, a na wchodzeniu do kościoła przestając śpiewać. Nie z wszystkich kościołów, ale z niektórych tylko procesja kapników, oprócz krzyża z wizerunkiem Chrystusowym na czele procesji niesionego, miewała drugi krzyż wielki, grubości belki, z tarcic spajanych dla letkości zrobiony, który w pośrodku kapników dźwigał jeden kapnik, idący nie wyprostowany, ale w pół człeka pochylony tak, jak nam malarze wystawują Chrystusa, krzyż na Kalwarią niosącego. Dlatego pod ten krzyż dobierano chłopa mocnego. Miał na głowie, czyli raczej na czapce kapturem przykrytej, koronę cierniową, łańcuch długi i gruby przez ramię pod pachę przepasany, koniec krzyża unosił za nim inny kapnik, wyrażający Cyreneusza, a dwaj kapnicy dobyte pałasze niosący na ramieniu oznaczali żołnierzów, na Kalwarią Chrystusa prowadzących, z których jeden trzymał w ręce koniec łańcucha. Wyobrażający Chrystusa kapnik udawał także Jego pod krzyżem upadania, a na ten czas jeden żołnierz, targając łańcuchem i bijąc nim o krzyż, czynił duży łoskot, drugi, uderzając płazem po krzyżu i po plecach lekkimi razami nosiciela krzyża, wołał na niego głosem donośnym: "Postępuj, Jezu!" Wtenczas nosiciel, w samej rzeczy pochyłym chodem znużony, odpocząwszy nieco powstawał i dalszą drogę, czyli procesją, kończył.
Jeżeli w kościele, do którego wchodziła procesja, był wielki tłok ludu albo miejsce lub wniście do kościoła ciasne, że się kapnik z krzyżem wygodnie do niego wprowadzić nie mógł, zostawał przed kościołem. Na ten czas mógł sobie odpocząć, posiedzieć, tabaki zażyć, a czasem z jakim miłosiernym pijakiem kufel piwa wydusić. Trafiało się i to, acz rzadko, że dźwigacz krzyża spragniony, nie znalazłszy dobroczyńcy, który by go posilił, zostawiwszy krzyż i łańcuch pod kościołem, pobiegł sam w cierniowej koronie do najbliższej szynkowni dla ochłodzenia pragnienia. A gdy nie zdążył ugasić go, nim procesja wyszła z kościoła, natenczas reprezentanci żołnierzów pobiegłszy po niego, nie żartem płazami trzepiąc mu plecy, przygnali go pod krzyż, mianowicie jeżeli nie był z dewocji, lecz najęty.
Jeżeli dwie procesje kapnickie zeszły się razem do jednego kościoła i były tak uparte, że jedna drugiej nie chciała ustąpić pierwszeństwa, przychodziło między nimi do bitwy, do której oręża potocznego: kijów, pięści i kamieni, używano. Nie trafiło się jednak nigdy, żeby się taka bitwa zbytnie krwią oblała, ponieważ mata liczba zapalczywych kapników od większej nierównie rozmaitego stanu osób, za procesją idących albo też z osobna groby obchodzących, z łatwością rozerwana i poskromiona bywała.
Groby obchodzili duchowni wszelkiego gatunku: biskupi, prałaci, kanonicy, księża świeccy, zakonnicy, parami, świeccy ludzie: senatorowie, rozmaitej rangi szlachta, panowie i panie, w kompaniach zebranych albo też w domowych familiach lub pojedynczo, jak się komu podobało, jedni pieszo, drudzy karetami. Konwiktorowie pijarscy, jezuiccy i teatyńscy obchodzili z osobna każde zgromadzenie pod dozorem i asystencją swoich profesorów.
W każdym kościele na wniściu do grobu siedziały panienki albo i damy wyższej rangi z tacami srebrnymi, kwestujące jałmużnę od przechodzących na pożytek tego kościoła, w którym takową kwestę czyniły. Nie wołały ony na nikogo o jałmużnę usty swymi, ale tylko brzękiem tacy o ławkę trącanej, i czym kto znaczniejszy lub więcej ubrany przechodził, tym większy brzęk na niego czyniły. Urodziwsze kwestarki zazwyczaj więcej ukwestowały niż te, którym na urodzie schodziło, przez wrodzoną ku urodzie skłonność nawet w pobożnej szczodrobliwości. Przy niektórych grobach, prócz kwestarek wyżej wyrażonych, stawały z jakową relikwią do całowania ludowi, na stole obrusem, kobiercem i świecami przyozdobionym wystawioną, osoby zakonne, klerycy lub braciszkowie; na gradusie przy takim stole położona była taca, na którą przystępujący do całowania relikwii wrzucali jaki pieniądz podług woli swojej: szeląg, grosz albo trojak, albo szóstak bity, który miał w sobie waloru dwanaście groszy miedzianych i szelągów dwa. Przed każdym także grobem, na kobiercu na ziemi rozpostartym, leżał krucyfiks z tacą w końcu postawioną, na którą całujący tenże krucyfiks rzucali podobneż jako wyżej pieniądze, a jeżeli gdzie nie było tacy pod krucyfiksem, rzucali je na kobierzec. Oprócz kwestarek i kwestarzów miejscowych każdego kościoła, stawali obcy i obce od różnych bractw lub szpitalów po kruchtach i po różnych miejscach kościoła, na linii do grobu prowadzącej.
Obchodzenie grobów zaczynało się od godziny pierwszej po południu i trwało do północka, a to tylko po wielkich miastach, gdzie się znajduje wielość kościołów i ludu. Za dnia obchodzili groby panowie i panie, w nocy służebna czeladź, której się razem z państwem obchodzić nie dostało. Gdzie w którym kościele znajdowało się jakie bractwo, tam o godzinie dziewiątej w nocy zaczynała się przed grobem pasja z biczowaniem kapników i kazaniem bez procesji, gdyż ta już pierwej publicznie do innych grobów odprawioną była. W sobotę zaś, przed zaczęciem rezurekcji, śpiewano jakie pieśni u grobu o Męce Pańskiej lub o Najświętszej Pannie Bolesnej, albo też po niektórych kościołach kapela lub jaki lutnista przegrywał symfonie.
August III, lubo byt pan wielce pobożny i więcej jeszcze pobożną od niego była królowa, grobów jednak nie obchodzili. Sama królowa, kiedy bywała w Polszcze, wraz z mężem królem, z synami i córkami bywała na nabożeństwie rannym wielkopiątkowym w kościele farnym kolegiackim Św. Jana. Tam po zaprowadzeniu Chrystusa Pana do grobu, pomodliwszy się nieco, królestwo powracali z familią swoją do pałacu. Po obiedzie królowa z córkami przyjeżdżała znowu do tejże fary, gdzie przykładnym nabożeństwem odklęczawszy godzinę przed grobem, powracała do pałacu, a czasem nawiedzała te groby: u reformatów, u panien sakramentek, u karmelitek i u wizytek.
Gdy zaś umarła w Saksonii, a sam król, wypędzony z Saksonii podczas siedmioletniej wojny z Prusakiem, mięszkał przez ten czas w Warszawie z, grobów nie odwiedzał, jako się wyżej rzekło, tylko u augustianów o godzinie piątej po południu bywał na lamentacjach, które wyborną sztuką muzyczną śpiewali jego nadworni śpiewacy i śpiewaczki z pomocą rozmaitych instrumentów. Warta, postawiona u wszystkich drzwi kościelnych dla wstrzymania tłoku, nie puszczała, tylko dystyngwowańszych i tych póty tylko, póki się kościół nie zagęścił. To nabożeństwo z samej chyba dobrej intencji króla i z jednej osoby jego mogło być przyjemne Bogu. Król albowiem swoją przewyborną kapelą chciał uczcić tajemnicę Grobu Chrystusowego i raz uklęknąwszy na pulpicie modlił się nie poruszony i wlepiony w Sanctissimum przez całą tę kantatę. Inni zaś, którzy się dostali do kościoła, którzy byli: senatorowie, ludzie dworscy, palestranci, dworacy, oficjerowie, muzykanci od różnych dworów, a wielu między nimi dysydenci, obróciwszy się tyłem do grobu a twarzą do kapeli na chórze grającej – jedni się delektowali melodią instrumentów i wdzięcznością wokalistów, drudzy posyłali gestami umizgi nadobnym śpiewaczkom, zapomniawszy, że się znajdują w kościele, nie na operze.
Przy grobie w kościele kolegiackim drabanci królewscy, u panien benedyktynek w kościele Św. Trójcy artylerystowie koronni od wstawienia do grobu Chrystusa aż do rezurekcji trzymali wartę. Gdziekolwiek zaś przed pałacami lub w koszarach stały szyldwachy żołnierskie, wszędzie przez ten czas mieli karabiny na dół rurami, a kolbami do góry obrócone, i żaden bęben żołnierski lub kapela po ten czas nie dała się słyszeć, stosując się do smutku kościelnego, który Kościół katolicki na pamiątkę śmierci Chrystusowej w te dni oznacza.
Groby robione były w formę rozmaitą, stosowaną do jakiej historii, z Pisma świętego Starego lub Nowego Testamentu wyjętej. Na przykład reprezentowały
Abrahama patriarchę, syna swego Izaaka na ofiarę Bogu zabić chcącego, albo Józefa patriarchę od braci swoich do studni wpuszczanego, albo Daniela proroka w jamie między lwami zostającego, albo Jonasza, którego wieloryb połyka paszczęką swoją, i tym podobnie. Z Nowego Testamentu: Górę Kalwaryjską z zawieszonym na krzyżu Chrystusem, z żołnierzami, którzy go krzyżowali, i z tłumem Żydostwa, którzy się temu krzyżowaniu przypatrowali; skałę, w której grób był wycięty i w którym ciało Chrystusowe było złożone, z żołnierzami na straży grobu postawionymi, śpiącymi, albo też inną jaką tajemnicę męki lub zmartwychwstania Chrystusowego. Po niektórych kościołach takowe wyobrażenia byty ruchome. Lwy błyskały oczami szklannymi, kolorami iskrzącymi się napuszczonymi i światłem z tyłu oświeconymi, wachlowały jęzorami z paszczęk wywieszonymi. Morze bałwany swoje miotało. Longin siedzący na koniu zbliżał się do boku Chrystusowego z włócznią, Maryje, stojące pod krzyżem, ręce do oczów z chustkami podnosiły i jakoby zemdlone na dół opuszczały. W osobie albo właściwie mówiąc w wizerunku osoby, która była treścią historii i argumentem, wyrznięta była dziura okrągła w piersiach lub w boku tak wielka jak hostia, przez którą dziurę widzieć się dawała sama tylko hostia w monstrancji będąca, za tąż osobą na postumencie postawionej. Ozdabiano te groby rzeźbą, malowaniem, arkadami w głęboką perspektywę ułożonymi, światłem rzęsistym lamp ukrytych i świec oświeconymi, a po bokach i z frontu kobiercami i szpalerami obsłaniali, przesadzając się jedni nad drugich w ozdobności grobów. Najpiękniejsze groby bywały u jezuitów i w Warszawie u misjonarzów. Pijarowie warszawscy nie stroili grobu z historii, tylko wystawiwszy Sanctissimum na ołtarzu wielkim, dostatkiem świec woskowych białych w pewnej symetrii tak na ołtarzu, jako też i gradusach jego nastawiali.
O Kwietnej Niedzieli
Należało było przed Wielkim Piątkiem w tym opisaniu umieścić Kwietną Niedzielę, ale związek pasjów postnych z pasjami wielkopiątkowymi pociągnął do siebie jak sznurem pamięć uroję – Kwietną Niedzielę z niej wytrąciwszy, do której teraz się wracam.
Kościół katolicki rzymski obchodzi w tę niedzielę pamiątkę wjazdu Chrystusowego do Jeruzalem, gdzie mu dziatki małe zachodząc drogę rzucały pod nogi rószczki oliwne z śpiewaniem: "Hosanna Synowi Dawidowemu." Na tę tedy pamiątkę przy farnych kościołach, przy których znajdowały się szkółki parochialne, zażywano do procesji chłopców kilku lub kilkunastu ozdobnie przybranych, z bukietami do boku przypiętymi i z palmami, chustką jedwabną lub muślinową, fontaziem, czyli węzłem wstążkowym, przewiązanymi, w ręku. Te dzieci, w pewnym zastanowieniu procesji, w rząd uszykowane prawiły oracje wierszem złożone po kolei, z jednego końca rzędu do drugiego ciągnionej, albo też przez trzeciego lub czwartego wyrywanej. Materia tych oracyj była: wjazd Chrystusów do Jeruzalem i przyszła męka Jego. Po takiej deklamacji j pobożnej też dzieci miewały inne oracje śmieszne: o poście, o śledziu, o kołaczach wielkanocnych, o nuży szkolnej i inne tym podobne.
Gdy dzieci skończyły swoje perory, wysuwali się z tyłu na czoło doroślejsi chłopakowie, a czasem i słuszni chłopi, ubrani po dziwacku za pastuchów, za pielgrzymów, za olejkarzów, za żołnierzów, przyprawując sobie brody z konopi albo z jakiej skóry sierścią okrytej, kożuchy futrem do góry wywróciwszy. Ci zaś, co żołnierzów udawali, na głowie mając infuły z papieru wyklejone, obuch drewniany usmolony w ręku, z kart grackich zrobione flintpasy i ładownice i szablę przy boku drewnianą; którzy nie mieli wąsów i brodów, robili sobie z sadzy z tłustością zmięszanych pręgę wzdłuż nosa, drugą wzdłuż brody i dwie pod nosem w górę zakrzywione na kształt wąsów. Każdy z tych oratorów prawił perorę do postaci, jaką wziął na siebie, przystosowaną, z samych śmiesznych wyrażeń ułożoną. Po odbytych w kościele perorach rozbiegali się ci wszyscy oratorowie, tak palmowi, jako też obuchowi, po domach, po szynkowniach i nawet po pałacach, gdzie tylko wcisnąć się mogli, prawiąc wszędzie głosem natężonym i bijąc co trzecie słowo obuchem w ziemię lub laską pielgrzymską wytrząsając ku audytorom swoim perory w kościele powiedziane, a pielgrzymi na dowód peregrynacji swojej różne osobliwości z torby wyjmując i pokazując zęby końskie, kołtony, czapczyska, boty zdarte, ogony bydlęce i inne tym podobne rupiecie z śnieci wywleczone.
Gdy te błazeństwa w uczciwym domu, dopieroż w kościele nieprzystojne, z małej początkowej kwoty do większej coraz postępowały liczby, tak iż lud na nabożeństwo zgromadzony, skromnie się zrazu uśmiechający, w gwałtowny się po tym śmiech wylewał rażąc modestią kościelną, Śliwicki, wizytator misjonarski, proboszcz warszawski Św. Krzyża, najpierwszy zabronił kościoła swego tym nieprzystojnym oratorom, a za jego przykładem z wszystkich innych ich wygnano, zostawiwszy tylko według ceremoniału kościelnego dziecinne perory. Ci zaś oratorowie obuchowi tylko się po szynkowniach i przekupkach lat kilka po wygnaniu z kościołów jeszcze uwijali, nareszcie za odmianą gustu gminnego wszędzie zniknęli, nie mając tego akcydensu do kieszeni, który im z początku sprzyjał.
O rezurekcji
Rezurekcja albo procesja w dzień wielkanocny cum Sanctissimo z grobu wyjętym bywała taka, jaka jest i dzisiaj, trzy razy obchodząca dokoła po kościele wewnątrz albo dokoła kościoła po cmentarzu lub krużgankach kościelnych, według sposobności, jaka gdzie była. Zaczynała się ta procesja w miastach wielkich zazwyczaj o godzinie północnej z soboty na niedzielę. Gdzie atoli byty katedry, zaczynała się w wieczór w sobotę o godzinie dziewiątej. Po wsiach i miasteczkach małych, do których parochii należały wsie, zaczynała się do dnia w niedzielę albo też na wschodzie słońca. Niemal wszędzie po wsiach i małych miasteczkach podczas tej uroczystej procesji strzelano z moździerzów, z harmatek, z organków, to jest kilku lub kilkunastu rur w jedno łoże osadzonych, w jednym rzędzie żłobkowatym zapały mających, lontem jak harmatki i moździerze zapalanych, albo też z ręcznej strzelby, pod którą w niektórych miejscach stawali żołnierze, gdzie mieli konsystencje, a gdzie nie było żołnierzy, mieszczankowie z różnych cechów lub na wsiach parobcy. A że ci ludzie nie wyćwiczeni w taktyce częstokroć nie razem, lecz po jednemu lub po kilku wydali ognia, co się czasem i żołnierzom trafiało, przeto urosło przysłowie między myśliwymi, kiedy w kniei gęsto do zwierza strzelano: "Strzelają jak na rezurekcją."
W Warszawie, kiedy król mięszkał, który zawsze asystował rezurekcji z królową lub sam, jak kiedy znajdował się w kraju, zaczynała się rezurekcja o godzinie ósmej wieczornej. Drabanci jego we dwa rzędy uszykowani, tył królewski sobą zasłaniając, szli wraz z procesją obok Sanctissimum, nad którym baldekin nieśli senatorowie lub urzędnicy koronni orderowi. Skoro się ruszyła w kościele procesja, artyleria koronna w tyle kościoła farnego z harmat – na Gnojowej Górze zatoczonych wydała ognia sto razy wciąż. Że król August był wzrostu wielkiego i otyły, a ku końcu panowania swego już był w podeszłym wieku, przeto ażeby się nie nadto mordował troistym kościoła obchodzeniem, w obecności jego procesja nie chodziła, tylko raz; po innych kościołach warszawskich zaczęta rezurekcja o godzinie jedenastej przed północkiem w kościele misjonarskim – ciągnęła się po kolei kościołów aż do świtania. Wielu było z pospólstwa, którzy mieli sobie za nabożeństwo biegać od kościoła do kościoła z jednej rezurekcji na drugą. Najpunktualniejsi zaś byli w tym rodzaju dewocji rzezimieszkowie, którzy mięszając się w ciżbę, kieszenie z pieniędzmi wyrzynali albo z nich zegarki, tabakierki lub chustki ludowi wyciągali. I choć kto poczuł takowe madrowanie w swojej kieszeni, będąc niesiony ciżbą i ściśniony jak w prasie, albo się mu nie mógł odjąć, albo też dosyć dokazał, kiedy krzykiem gwałtownym i wcześnym swojej kalety zachwyceniem złodzieja odstraszył.