- W empik go
Opór. Ukraińcy wobec rosyjskiej inwazji - ebook
Opór. Ukraińcy wobec rosyjskiej inwazji - ebook
Żaden film nie odda prawdziwego obrazu człowieka uwikłanego w wojnę tak, jak towarzyszący mu wnikliwy obserwator. Reporter Paweł Pieniążek, taki właśnie obserwator, ukazuje, jak człowiek zmienia się w zaszczute zwierzę i jak rodzi się w nim nienawiść. Jest obok Lubow czuwającej przy zwłokach zabitej córki; przy niemal oszalałym z rozpaczy Mykole, patrzącym, jak płonie jego dom; przy miłośniczce teatru Tetianie, z dnia na dzień organizującej pomoc dla żołnierzy. Jest i przy tych, którzy na stacji kijowskiego metra szukają miejsca, gdzie by postawić stopę. Jego oczami widzimy matki wpatrujące się w kałuże krwi, jakie po ich dzieciach zostały. I pojmujemy istotę losu uciekiniera: bezradność. Paweł Pieniążek wprowadza nas w wojnę spokojnie, bez emfazy. I poraża jej prawdą, jaką jest nieskończone okrucieństwo.
Krystyna Kurczab-Redlich
Paweł Pieniążek (ur. 1989), dziennikarz stale współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”. Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek: Pozdrowienia z Noworosji, Wojna, która nas zmieniła i Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii. Laureat nagrody dziennikarskiej MediaTory w 2019 roku w kategorii NawigaTOR za relacje z ogarniętej wojną Syrii.
Rosyjski atak na Ukrainę, który rozpoczął się w lutym 2022 roku, jest bezprecedensowy nie tylko dlatego, że zainicjował pierwszy od zakończenia drugiej wojny światowej konflikt zbrojny na terytorium Europy, mogący nieodwracalnie zmienić panujący porządek międzynarodowy. Cechuje go jeszcze coś – prawdopodobnie największe w historii współczesnej zaangażowanie zaatakowanego społeczeństwa.
Ukraińcy masowo i dobrowolnie szli na front, ale także powszechnie angażowali się w opór obywatelski. Dla żołnierzy i cywilów zbierali pieniądze, organizowali pomoc, a by bronić swoich miejscowości, budowali barykady, przygotowywali koktajle Mołotowa i spawali jeże przeciwczołgowe. Czasami po prostu przynosili herbatę na posterunek wojskowy.
Angażowali się tak, jak potrafili. Niektórzy, czyniąc rzeczy heroiczne, inni – drobne. Wszystkie miały znaczenie. Oporowi zazwyczaj towarzyszy odwaga. Wolontariusze wjeżdżali do stref ostrzałów, by dostarczyć jedzenie, leki czy niezbędny ekwipunek. Nawet ci, którzy nie mogli pochwalić się żelaznymi nerwami, pomagali, choć z daleka. To oni wysyłali samochody pełne produktów pierwszej potrzeby, które wolontariusze rozdawali na miejscu walki.
Inni najzwyczajniej w świecie kontynuowali pracę, by móc przelewać środki na potrzeby cywilów i armii. /fragment/
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8318-415-9 |
Rozmiar pliku: | 4,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wystarczy spojrzeć Julii w oczy, by zrozumieć, że stało się coś strasznego. Są szkliste i zieją pustką. Trwa ewakuacja ludności cywilnej z Donbasu we wschodniej Ukrainie, gdzie wojna sieje spustoszenie od ośmiu lat. Teraz jednak wyjątkowo brutalnie.
W tym regionie pociągi docierały już tylko do Kramatorska, tymczasowej stolicy obwodu donieckiego. Przed rosyjską inwazją mieszkało tam sto pięćdziesiąt tysięcy osób. Julia, trzydziestoczteroletnia wykładowczyni informatyki i geek z turystycznym plecakiem, chciała pomóc ludziom zmuszonym do nagłego opuszczenia swoich domów. W całej Ukrainie nastąpiło wzmożenie aktywności społecznej, choć akurat w Donbasie mniejsze niż gdzie indziej. Działały rzesze wolontariuszy – rozdawano jedzenie i leki, wywożono ludzi z ostrzeliwanych terenów, sprowadzano samochody, remontowano je, załatwiano ekwipunek dla żołnierzy lub przygotowywano go samodzielnie. Nawet na dworcu, z lotu ptaka przypominającego rozciągniętą wielką literę „H”, nie brakowało ludzi niosących pomoc. Udzielali instrukcji i pilnowali porządku. To dzięki nim w zielonym namiocie można było otrzymać ciepły posiłek i napój oraz ogrzać się, bo choć kwietniowe słońce przyjemnie otulało promieniami, to kilka godzin przebywania na ulicy przyprawiało o gęsią skórkę.
Wśród uciekających znajdowały się kobiety, dzieci, a także osoby starsze, dla których był to ogromny wysiłek. By dotrzeć do Kramatorska, pokonywali czasami ponad sto kilometrów z przesiadkami. Niektórzy wyjeżdżali z ostrzeliwanych miejscowości, a czekanie na autobus mogło skończyć się tragicznie. W Kramatorsku jednak wydawali się już bezpieczni.
Julia zmierza w stronę zielonego namiotu. Rozpoczyna się właśnie pierwszy dzień jej pracy na dworcu. Ciągle w coś się angażowała, ale wszyscy po kolei wyjeżdżali, więc trudno było zaczepić się gdzieś na dłużej. Miasto – nękane ostrzałami – szybko pustoszało. Władze od wielu tygodni wzywały do opuszczenia Donbasu wszystkich, którzy nie byli wolontariuszami lub nie obsługiwali infrastruktury krytycznej. Miało to ułatwić pracę armii, bo front zbliżał się do Kramatorska. Julia chce działać i nie zamierza wyjeżdżać, musi więc znaleźć się w którejś z wymienionych grup, by nie być obciążeniem.
Przez chwilę rozmawia z wolontariuszami, którzy początkowo myślą, że zależy jej na przepchnięciu się na peron bez kolejki. Mówi, że chce im pomóc. Przepuszczają ją. Robi kilka kroków, nagle jej telefon wibruje. W silnym słońcu nie może niczego zobaczyć na wyświetlaczu taniego smartfona. Staje w kącie, osłonięta murami. Nareszcie odczytuje wiadomość. Dziennikarz, którego poznała w pierwszych dniach wojny, pyta, skąd odjeżdżają autobusy ewakuacyjne. Julia słabo zna angielski. Zanim zrozumie, o co mu chodziło, a następnie odpisze, że nie ma pojęcia, mija dobrych kilka minut. Gdyby nie ta wiadomość, byłaby już pewnie w namiocie i zakładała jasną kamizelkę noszoną przez wolontariuszy.
Nagle rozlega się wybuch, przeraźliwie głośny. Julia właśnie wtedy na własnej skórze przekonuje się, że gdy nadlatuje rakieta, nie słychać jej. Dlatego zdaje się jej, jakby ktoś strzelał z bardzo bliska, na przykład z drugiej strony placu dworcowego. Biegnie ku wejściu na dworzec. Dopiero później uświadamia sobie, że zrobiła głupio – powinna była zostać na miejscu i rzucić się na ziemię. Nad dworcem rozrywają się dwie niemal pięciusetkilowe głowice kasetowe¹, rozpadając się na mniejsze ładunki, które następnie sieją spustoszenie. Wybuchają nie zawsze w tym samym momencie, powodując wrażenie, jakby rozstępowała się ziemia. Kątem okiem Julia widzi błyski, dym, zielony namiot, który wala się po ziemi, a wszystko poszarzałe od dymu i pyłu. Nie wie, co robi. Nogi same ją prowadzą. Przez szklane drzwi dworcowe dostrzega tłum. Wie, że nie zmieści się w środku. Obok klęczy kilka osób, chowając się za ścianą. Pochylona, opiera się na kolanie wraz z nimi. Nagle wybuch rozlega się z drugiej strony. Julia czuje, jak na jej plecak sypie się tynk, zapewne skruszony przez lecące odłamki. Odczuwa strach, nie wiedząc już, jak się chronić.
Gdy eksplozje ustają, zastępują je wrzaski pełne bólu i cierpienia. Na parkingu przed wejściem zajmuje się ogniem jeden samochód, a zaraz potem zaczynają płonąć kolejne. Julia odbiega od nich w obawie, że wybuchną. W otępieniu rusza co tchu w stronę najbliższego schronu. Odwraca się i widzi mężczyznę niosącego ranną dziewczynkę. Pyta, czy nie potrzebuje pomocy. Już po chwili niosą małą razem, a następnie kładą ją na ławkę. Mężczyzna podnosi bluzę dziecka. Ma posieczone ciało, odłamek w szyi, ale nie krwawi. Żadna z arterii nie wygląda na uszkodzoną. Julia widzi radiowóz, zagradza mu drogę i kieruje funkcjonariuszy do dziewczynki, którzy udzielają jej pierwszej pomocy.
Coś pcha Julię w stronę dworca. Nie jest pewna co. Chyba ciekawość? Chce zobaczyć, co przeżyła i co mogło się z nią stać. Słyszy krzyki i choć pragnie jakoś pomóc, nie może wiele zrobić. W plecaku ma jeden bandaż elastyczny. Opada dym i widok wprawia ją w osłupienie. Nie spodziewała się, że taki wybuch nie tylko odrywa kończyny od korpusu, ale też po prostu rozrywa całe ciało na kawałki. Ludzkie mięso, organy, fragmenty czaszek walają się wokół dworca między rozrzuconymi walizkami, torbami, pleckami i maskotkami. Leżą ciała, komuś odłamek wystaje z twarzy. W jednym miejscu kałuża krwi jest tak duża, że nie daje się jej obejść. Julia musi więc w niej brodzić, by dostać się na drugą stronę.
Ciężko rannym nie potrafi pomóc, ale już zajmują się nimi medycy, choć przydałoby się ich więcej. Nabuzowana adrenaliną i zszokowana Julia wyprowadza tych, którzy mogą chodzić. Zbliża się do jednego ze schronów, ale ktoś z kościoła protestanckiego krzyczy, by „szli tutaj”, bo w świątyni jest bezpieczna piwnica. Julia przyprowadza starszą kobietę, mężczyznę na wózku z zakrwawionymi nogami. Robi trzeci kurs. Podchodzi do starszej kobiety na ławce.
– Czy może pani iść? – pyta Julia.
– Coś mnie noga boli – odpowiada kobieta na ławce.
– Proszę ją pokazać.
Julia patrzy na nią, dotyka. Noga jest cała. Dopiero gdy informatyczka podjeżdża ręką w okolice brzucha, natrafia na wypukłość, której nie zauważyła. Podciąga lekko bluzkę kobiety, a tam jelita wychodzą na zewnątrz. Przerażona woła na pomoc medyków.
Podchodzi bliżej do dworca, stoi tam kobieta. Wygląda na zupełnie otępiałą. Wokół niej leży wiele toreb. Może iść sama. Julia bierze jej bagaż. Pyta, czy był z nią ktoś jeszcze.
– Syn, ale zginął – odpowiada Ukrainka zupełnie bez emocji.
Julia przekonuje ją, by poszła ukryć się w kościele, bo wciąż istnieje zagrożenie, że spadną kolejne rakiety.
Wraca na dworzec. Tam nie ma już prawie nikogo. Tylko Lubow przyklejona do ciała córki. Dziecko nie ma połowy twarzy, a na miejscu oka sterczy odłamek pocisku. Kilkadziesiąt metrów dalej leży korpus rakiety wystrzelonej z systemu Toczka-U z napisem „Za dzieci” – to powtarzające się hasło informuje o tym, że to zemsta Rosjan za ostrzeliwanie przez Ukraińców miast kontrolowanych przez nieuznawane republiki. W rezultacie ostrzału zginęło sześćdziesiąt jeden osób, w tym siedmioro dzieci, a sto dwadzieścia jeden zostało rannych.
Julia błaga Lubow – całą we krwi córki – by ta poszła do kościoła i się ukryła. Wreszcie ją przekonuje. Bierze jej rzeczy, tamta trzyma kota. Lubow nie płacze, nie przejawia żadnych emocji. Wydaje się, że nic do niej nie dociera. Nagle zatrzymuje się pośrodku drogi.
– Mam paszport córki! – krzyczy.
– I co mam z nim zrobić? – pyta Julia.
– Przecież muszą ją rozpoznać.
Julia obiecuje jej pomóc, gdy tylko ją odprowadzi. Wraca z paszportem. Wie, gdzie było ciało i jak wyglądało. Jednak już go tam nie ma. Służba zbierająca zwłoki gdzieś je zabrała. Julia trzyma Lubow pod rękę, chodzą tak, próbując się dowiedzieć, gdzie znajdą zabitych. Dużo do niej mówi, aż wreszcie udaje się im nawiązać kontakt. Druga córka Lubow, znajdująca się w Winnicy, namawiała matkę na ewakuację. Są z Bachmutu, gdzie sytuacja w kolejnych tygodniach miała znacząco się pogorszyć. W końcu policjant informuje, że rozpoznanie zwłok odbędzie się następnego dnia, podaje też adres placówki medycznej, w której należy się stawić. Julia odprowadza Lubow do kościoła. Zostawia numer telefonu, oferuje pomoc kolejnego dnia i nocleg, jeśli w piwnicy byłoby jej niewygodnie, oraz prosi, by Lubow zwracała się do niej w razie potrzeby.
Po tym, co zobaczyła, jest gotowa rozerwać na strzępy pierwszego Rosjanina, który by się napatoczył. Długo nie może się uspokoić. Udaje się to dopiero, gdy wraca do domu.
Czekają tam ojciec i dziadek. Matka niedawno wyjechała, bo nie była w stanie wytrzymać ciągłego stresu, a po tym, jak się dowiedziała o rosyjskich zbrodniach na Kijowszczyźnie, spakowała się i wyruszyła z Kramatorska. Julia tydzień temu uwarzyła piwo, bo wprowadzono prohibicję. Powinno leżakować jeszcze dwa tygodnie, ale ona nie chce czekać.
– Dzisiaj są moje urodziny – mówi, otwierając butelki.
Podaje je ojcu i dziadkowi, a następnie opowiada im całą historię.
– Durna jesteś – stwierdza ojciec.
Na szczęście nie wie, że w jej głowie już wcześniej narodził się pewien plan. 24 lutego, gdy Rosja rozpoczęła zmasowany atak na Ukrainę, od razu zadzwoniła do komisji poborowej, by zapisać się do obrony terytorialnej. W słuchawce usłyszała: „Oddzwonimy, gdy będzie pani potrzebna”. Nigdy nikt się nie odezwał. Po ataku na dworzec w Kramatorsku postanowiła spróbować jeszcze raz. Tym razem nie dzwoniła, przyszła do komisji poborowej i złożyła wniosek o przyjęcie. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, chciała pomóc swojej ojczyźnie w potrzebie, a przy tym mieć powód, by zostać w domu.
Julia była jedną z wielu zaangażowanych osób, których z dnia na dzień pojawiało się coraz więcej. Zgodnie z badaniami opinii publicznej z sierpnia 2022 roku co piąty respondent deklarował, że służył w którejś ze służb mundurowych; niemal czterech na dziesięciu miało działać w ruchu wolontariackim; a odpowiednio 81 i 60 procent przekazywało pieniądze na armię i pomoc humanitarną². To właśnie dzięki ludzkiej chęci działania i potrzebie użyteczności jedna z największych armii na świecie ugrzęzła, nie osiągając swoich zamierzonych celów.
Rosyjski atak na Ukrainę, który rozpoczął się w lutym 2022 roku, jest bezprecedensowy nie tylko dlatego, że zainicjował pierwszy od zakończenia drugiej wojny światowej konflikt zbrojny na terytorium Europy, mogący nieodwracalnie zmienić panujący porządek międzynarodowy. Cechuje go jeszcze coś – prawdopodobnie największe w historii współczesnej zaangażowanie zaatakowanego społeczeństwa.
Ukraińcy masowo i dobrowolnie szli na front, ale także powszechnie angażowali się w opór obywatelski. Dla żołnierzy i cywilów zbierali pieniądze, organizowali pomoc, a by bronić swoich miejscowości, budowali barykady, przygotowywali koktajle Mołotowa i spawali jeże przeciwczołgowe. Czasami po prostu przynosili herbatę na posterunek wojskowy.
Angażowali się tak, jak potrafili. Niektórzy, czyniąc rzeczy heroiczne, inni – drobne. Wszystkie miały znaczenie. Oporowi zazwyczaj towarzyszy odwaga. Wolontariusze wjeżdżali do stref ostrzałów, by dostarczyć jedzenie, leki czy niezbędny ekwipunek. Nawet ci, którzy nie mogli pochwalić się żelaznymi nerwami, pomagali, choć z daleka. To oni wysyłali samochody pełne produktów pierwszej potrzeby, które wolontariusze rozdawali na miejscu walki. Inni najzwyczajniej w świecie kontynuowali pracę, by mieć za co przelewać środki na potrzeby cywilów i armii.
Ukraińcy zachowywali się, jakby na dobre przyswoili sobie dwudziestą zasadę z O tyranii Timothy’ego Snydera: „Bądź tak odważny, jak potrafisz”:
Jeżeli nikt z nas nie będzie gotowy zginąć za wolność, wszyscy umrzemy w tyranii³.
W pierwszych godzinach ataku sytuacja wydawała się zła, jeśli nie beznadziejna, jednak Ukraińcy nie mieli zamiaru się poddawać. Opór i wiara w zwycięstwo zjednoczyły kraj jak nic wcześniej w jego dziejach. Niezależnie od tego, jak wysoka będzie cena, którą ostatecznie zapłaci Ukraina, jej mieszkańcy nigdy już nie będą tacy sami.
Książka jest owocem mojej pracy w Ukrainie od stycznia do września 2022 roku. W tym czasie relacjonowałem te wydarzenia dla „Tygodnika Powszechnego”. Czytelnicy „Tygodnika” odnajdą w niej niektóre z moich korespondencji. Część materiału napisałem na nowo.