Opowiadania autora Wielkiego Gatsby'ego z angielskim - ebook
Opowiadania autora Wielkiego Gatsby'ego z angielskim - ebook
Język angielski Poziom B2
Wybór short stories z pierwszych lat epoki jazzu w wersji do nauki języka angielskiego
Autorski wybór 5 opowiadań autora Wielkiego Gatsby’ego. Większość opowiadań pochodzi ze słynnego zbioru Tales of the Jazz Age, w sugestywny sposób opisującego amerykańskie społeczeństwo z początku lat 20. XX wieku, zwanych erą jazzu.
Fitzgerald zasłynął powieścią Wielki Gatsby, ale był także autorem znakomitych opowiadań, nadal wznawianych przez najlepszych wydawców amerykańskich.
Podręcznik oparty na oryginalnym tekście opowiadań został skonstruowany według przejrzystego schematu:
- na marginesach tekstu podano objaśnienia trudniejszych wyrazów,
- każdy rozdział jest zakończony krótkim testem sprawdzającym stopień rozumienia tekstu,
- zawarty po każdym rozdziale dział O słowach jest poświęcony poszerzeniu słownictwa z danej dziedziny, wyrazom kłopotliwym dla polskich uczniów (tzw. false friends), phrasal verbs, słowotwórstwu oraz wyrażeniom idiomatycznym,
- w dziale poświęconym gramatyce omówiono wybrane zagadnienie gramatyczne, ilustrowane fragmentem rozdziału,
- dla dociekliwych został również opracowany komentarz do wybranych tematów związanych z kulturą i historią,
- różnorodne ćwiczenia pozwolą Czytelnikowi powtórzyć i sprawdzić omówione w podręczniku zagadnienia leksykalne i gramatyczne. Alfabetyczny wykaz wyrazów objaśnianych na marginesach tekstu znajduje się w słowniczku. Odpowiedzi do wszystkich zadań zamkniętych są podane w kluczu na końcu książki.
Kategoria: | Angielski |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7561-569-2 |
Rozmiar pliku: | 6,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy krytykom literackim przychodzi wskazać najwybitniejszych pisarzy, często mają problem ze wskazaniem jednej osoby. Wyjątkiem jest F. Scott Fitzgerald – dosyć powszechnie uważany za jednego z najważniejszych prozaików, jeżeli nie najważniejszego prozaika amerykańskiego XX wieku.
Francis Scott Key Fitzgerald urodził się 24 września 1896 roku w dość zamożnej rodzinie pochodzenia irlandzkiego w Minnesocie. Jako ciekawostkę można podać, że jego ojciec pracował w Procter & Gamble. Fitzgerald dzieciństwo spędził w północnej części stanu Nowy Jork, w Buffalo (przy wodospadach Niagara). Bardzo wcześnie zainteresował się literaturą i konsekwentnie dążył do tego, aby zostać pisarzem. Odebrał staranne wykształcenie na jednej z najlepszych amerykańskich uczelni, Princeton University. Nie ukończył jednak studiów: tak bardzo wciągnęło go pisanie, że został zawieszony. Z szansy na poprawę swoich notowań już nie skorzystał: powodowany patriotycznym impulsem sam zrezygnował z dalszej nauki, aby w 1917 roku wstąpić do wojska. Jednocześnie paraliżował go strach, że zginie w bitwie i jego talent przepadnie bezpowrotnie – dlatego w panice i pośpiechu, dosłownie w kilka tygodni przed powołaniem do armii, napisał powieść The Romantic Egoist. Choć nie została przyjęta do druku, wydawca zwrócił uwagę na oryginalność stylu i walory literackie manuskryptu i zachęcił autora do podejmowania dalszych wysiłków. Szczęśliwie dla Fitzgeralda i dla literatury wojna skończyła się, zanim został wysłany na front. Podczas służby poznał jednak swoją przyszłą żonę Zeldę. Podróżował wielokrotnie do Paryża, zaprzyjaźnił się z Hemingwayem – i starał się znaleźć czas na pisanie powieści, choć utrzymywał się przede wszystkim z publikacji opowiadań, jak większość pisarzy owego okresu.
Fitzgerald już od czasów studenckich nie stronił od kieliszka. Choroba alkoholowa, nawracające zapalenia płuc, dwa zawały, ciągłe problemy finansowe – wszystko przyczyniło się do jego przedwczesnej śmierci 21 grudnia 1940 roku, również na zawał. Można jedynie gdybać, jakie perły literatury wyszłyby spod jego pióra, gdyby nie przedwczesna śmierć – jednakże powstały dorobek plasuje go bez wątpienia w panteonie światowych pisarzy.
Chociaż ukończył zaledwie cztery powieści (w tym Wielkiego Gatsby’ego, którego Czytelnicy naszej serii mieli okazję już poznać wcześniej – Wielki Gatsby… z angielskim ukazał się bowiem w 2013 roku), przyniosły mu one międzynarodową sławę.
Jego opowiadania jednak przesądziły w ogóle o tym, że mógł utrzymywać się z literatury. Wiele z nich weszło do absolutnej klasyki gatunku. Nie jest to jednak po prostu wybitna klasyka, do której trudno sięgać bez skupienia i nabożnego namysłu. Przeciwnie, to doskonała literatura także w sensie po prostu dobrej rozrywki. Świetnie nadaje się także do ekranizacji – filmy na podstawie dorobku Fitzgeralda ukazują się regularnie do dziś (ostatnią ekranizacją opowiadania był Ciekawy przypadek Benjamina Buttona z 2008 roku, z Bradem Pittem, Cate Blanchett i Tildą Swinton).
W prezentowanym zbiorze opracowaliśmy pięć opowiadań. Cztery z nich pochodzą z bodaj najbardziej znanego zbioru, Tales of the Jazz Age, a jedno z pierwszego, opublikowanego dwa lata wcześniej, Flappers and Philosophers. Choć nie będziemy ich tutaj streszczać, warto zauważyć, że w wielu z nich powtarzają się typowe dla Fitzgeralda motywy: utraconego bogactwa i młodości, trudnych wyborów między karierą a miłością. Fitzgerald nie unika także problematyki społecznej: pisze o antysemityzmie, rodzącym się ruchu socjalistycznym, a także o paradoksach ekonomii.
Opracowany przez nas podręcznik oparty na oryginalnym tekście opowiadań został skonstruowany według przejrzystego schematu.
- Na marginesach tekstu podano objaśnienia trudniejszych wyrazów.
- Każdy rozdział jest zakończony krótkim testem jednokrotnego wyboru lub testem typu „prawda/fałsz”, sprawdzającym stopień rozumienia tekstu.
- Zawarty po każdym rozdziale dział O słowach jest poświęcony poszerzeniu słownictwa z danej dziedziny, wyrazom kłopotliwym dla polskich uczniów (tzw. false friends) lub wyrażeniom idiomatycznym.
- W dziale poświęconym gramatyce omówiono wybrane zagadnienie gramatyczne, ilustrowane fragmentem rozdziału.
- Dla dociekliwych został również opracowany komentarz do wybranych tematów związanych z kulturą i historią.
Różnorodne ćwiczenia pozwolą Czytelnikowi powtórzyć i sprawdzić omówione w podręczniku zagadnienia leksykalne i gramatyczne. Alfabetyczny wykaz wyrazów objaśnianych na marginesie tekstu znajduje się w słowniczku. Odpowiedzi do wszystkich zadań zamkniętych są podane w kluczu na końcu książki.Part 1The Camel’s Back
I
The glazed eye of the tired reader resting for a second on the above title will presume it to be merely metaphorical. Stories about the cup and the lip and the bad penny and the new broom rarely have anything to do with cups or lips or pennies or brooms. This story Is the exception. It has to do with a material, visible and large-as-life camel’s back.
Starting from the neck we shall work toward the tail. I want you to meet Mr. Perry Parkhurst, twenty-eight, lawyer, native of Toledo. Perry has nice teeth, a Harvard diploma, parts his hair in the middle. You have met him before – in Cleveland, Portland, St. Paul, Indianapolis, Kansas City, and so forth. Baker Brothers, New York, pause on their semi-annual trip through the West to clothe him; Montmorency & Co. dispatch a young man post-haste every three months to see that he has the correct number of little punctures on his shoes. He has a domestic roadster now, will have a French roadster if he lives long enough, and doubtless a Chinese tank if it comes into fashion. He looks like the advertisement of the young man rubbing his sunset-colored chest with liniment and goes East every other year to his class reunion.
I want you to meet his Love. Her name is Betty Medill, and she would take well in the movies. Her father gives her three hundred a month to dress on, and she has tawny eyes and hair and feather fans of five colors. I shall also introduce her father, Cyrus Medill. Though he is to all appearances flesh and blood, he is, strange to say, commonly known in Toledo as the Aluminum Man. But when he sits in his club window with two or three Iron Men, and the White Pine Man, and the Brass Man, they look very much as you and I do, only more so, if you know what I mean.
Now during the Christmas holidays of 1919 there took place in Toledo, counting only the people with the italicized the, forty-one dinner parties, sixteen dances, six luncheons, male and female, twelve teas, four stag dinners, two weddings, and thirteen bridge parties. It was the cumulative effect of all this that moved Perry Parkhurst on the twenty-ninth day of December to a decision.
This Medill girl would marry him and she wouldn’t marry him. She was having such a good time that she hated to take such a definite step. Meanwhile, their secret engagement had got so long that it seemed as if any day it might break off of its own weight. A little man named Warburton, who knew it all, persuaded Perry to superman her, to get a marriage license and go up to the Medill house and tell her she’d have to marry him at once or call it off forever. So he presented himself, his heart, his license, and his ultimatum, and within five minutes they were in the midst of a violent quarrel, a burst of sporadic open fighting such as occurs near the end of all long wars and engagements. It brought about one of those ghastly lapses in which two people who are in love pull up sharp, look at each other coolly and think it’s all been a mistake. Afterward they usually kiss wholesomely and assure the other person it was all their fault. Say it all was my fault! Say it was! I want to hear you say it!
But while reconciliation was trembling in the air, while each was, in a measure, stalling it off, so that they might the more voluptuously and sentimentally enjoy it when it came, they were permanently interrupted by a twenty-minute phone call for Betty from a garrulous aunt. At the end of eighteen minutes Perry Parkhurst, urged on by pride and suspicion and injured dignity, put on his long fur coat, picked up his light brown soft hat, and stalked out the door.
“It’s all over,” he muttered brokenly as he tried to jam his car into first. “It’s all over – if I have to choke you for an hour, damn you!”. The last to the car, which had been standing some time and was quite cold.
He drove downtown – that is, he got into a snow rut that led him downtown. He sat slouched down very low in his seat, much too dispirited to care where he went.
In front of the Clarendon Hotel he was hailed from the sidewalk by a bad man named Baily, who had big teeth and lived at the hotel and had never been in love.
“Perry,” said the bad man softly when the roadster drew up beside him at the curb, “I’ve got six quarts of the doggonedest still champagne you ever tasted. A third of it’s yours, Perry, if you’ll come up-stairs and help Martin Macy and me drink it.”
“Baily,” said Perry tensely, “I’ll drink your champagne. I’ll drink every drop of it, I don’t care if it kills me.”
“Shut up, you nut!” said the bad man gently. “They don’t put wood alcohol in champagne. This is the stuff that proves the world is more than six thousand years old. It’s so ancient that the cork is petrified. You have to pull it with a stone drill.”
“Take me up-stairs,” said Perry moodily. “If that cork sees my heart it’ll fall out from pure mortification.”
The room up-stairs was full of those innocent hotel pictures of little girls eating apples and sitting in swings and talking to dogs. The other decorations were neckties and a pink man reading a pink paper devoted to ladies in pink tights.
“When you have to go into the highways and byways – – ” said the pink man, looking reproachfully at Baily and Perry.
“Hello, Martin Macy,” said Perry shortly, “where’s this stone-age champagne?”
“What’s the rush? This isn’t an operation, understand. This is a party.”
Perry sat down dully and looked disapprovingly at all the neckties.
Baily leisurely opened the door of a wardrobe and brought out six handsome bottles.
“Take off that darn fur coat!” said Martin Macy to Perry. “Or maybe you’d like to have us open all the windows.”
“Give me champagne,” said Perry.
“Going to the Townsends’ circus ball to-night?”
“Am not!”
“‘Vited?”
“Uh-huh.”
“Why not go?”
“Oh, I’m sick of parties,” exclaimed Perry. “I’m sick of ‘em. I’ve been to so many that I’m sick of ‘em.”
“Maybe you’re going to the Howard Tates’ party?”
“No, I tell you; I’m sick of ‘em.”
“Well,” said Macy consolingly, “the Tates’ is just for college kids anyways.”
“I tell you – – ”
“I thought you’d be going to one of ‘em anyways. I see by the papers you haven’t missed a one this Christmas.”
“Hm,” grunted Perry morosely.
He would never go to any more parties. Classical phrases played in his mind – that side of his life was closed, closed. Now when a man says “closed, closed” like that, you can be pretty sure that some woman has double-closed him, so to speak. Perry was also thinking that other classical thought, about how cowardly suicide is. A noble thought that one – warm and inspiring. Think of all the fine men we should lose if suicide were not so cowardly!
An hour later was six o’clock, and Perry had lost all resemblance to the young man in the liniment advertisement. He looked like a rough draft for a riotous cartoon. They were singing – an impromptu song of Baily’s improvisation:
”One Lump Perry, the parlor snake,
Famous through the city for the way he drinks his tea;
Plays with it, toys with it
Makes no noise with it,
Balanced on a napkin on his well-trained knee – ”
“Trouble is,” said Perry, who had just banged his hair with Baily’s comb and was tying an orange tie round it to get the effect of Julius Caesar, “that you fellas can’t sing worth a damn. Soon’s I leave the air and start singing tenor you start singin’ tenor too.”
“M a natural tenor,” said Macy gravely. “Voice lacks cultivation, tha’s all. Gotta natural voice, m’aunt used say. Naturally good singer.”
“Singers, singers, all good singers,” remarked Baily, who was at the telephone. “No, not the cabaret; I want night egg. I mean some dog-gone clerk ‘at’s got food – food! I want – – ”
“Julius Caesar,” announced Perry, turning round from the mirror. “Man of iron will and stern ‘termination.”
“Shut up!” yelled Baily. “Say, iss Mr. Baily Sen’ up enormous supper. Use y’own judgment. Right away.”
He connected the receiver and the hook with some difficulty, and then with his lips closed and an expression of solemn intensity in his eyes went to the lower drawer of his dresser and pulled it open.
“Lookit!” he commanded. In his hands he held a truncated garment of pink gingham.
“Pants,” he exclaimed gravely. “Lookit!”
This was a pink blouse, a red tie, and a Buster Brown collar.
“Lookit!” he repeated. “Costume for the Townsends’ circus ball. I’m li’l’ boy carries water for the elephants.”
Perry was impressed in spite of himself.
“I’m going to be Julius Caesar,” he announced after a moment of concentration.
“Thought you weren’t going!” said Macy.
“Me? Sure I’m goin’, Never miss a party. Good for the nerves – like celery.”
“Caesar!” scoffed Baily. “Can’t be Caesar! He is not about a circus. Caesar’s Shakespeare. Go as a clown.”
Perry shook his head.
“Nope; Caesar,”
“Caesar?”
“Sure. Chariot.”
Light dawned on Baily.
“That’s right. Good idea.”
Perry looked round the room searchingly.
“You lend me a bathrobe and this tie,” he said finally. Baily considered.
“No good.”
“Sure, tha’s all I need. Caesar was a savage. They can’t kick if I come as Caesar, if he was a savage.”
“No,” said Baily, shaking his head slowly. “Get a costume over at a costumer’s. Over at Nolak’s.”
“Closed up.”
“Find out.”
After a puzzling five minutes at the phone a small, weary voice managed to convince Perry that it was Mr. Nolak speaking, and that they would remain open until eight because of the Townsends’ ball. Thus assured, Perry ate a great amount of filet mignon and drank his third of the last bottle of champagne. At eight-fifteen the man in the tall hat who stands in front of the Clarendon found him trying to start his roadster.
“Froze up,” said Perry wisely. “The cold froze it. The cold air.”
“Froze, eh?”
“Yes. Cold air froze it.”
“Can’t start it?”
“Nope. Let it stand here till summer. One those hot ole August days’ll thaw it out awright.”
“Goin’ let it stand?”
“Sure. Let ‘er stand. Take a hot thief to steal it. Gemme taxi.”
The man in the tall hat summoned a taxi.
“Where to, mister?”
“Go to Nolak’s – costume fella.”
II
Mrs. Nolak was short and ineffectual looking, and on the cessation of the world war had belonged for a while to one of the new nationalities. Owing to unsettled European conditions she had never since been quite sure what she was. The shop in which she and her husband performed their daily stint was dim and ghostly, and peopled with suits of armor and Chinese mandarins, and enormous papier-mâché birds suspended from the ceiling. In a vague background many rows of masks glared eyelessly at the visitor, and there were glass cases full of crowns and scepters, and jewels and enormous stomachers, and paints, and crape hair, and wigs of all colors.
When Perry ambled into the shop Mrs. Nolak was folding up the last troubles of a strenuous day, so she thought, in a drawer full of pink silk stockings.
“Something for you?” she queried pessimistically. “Want costume of Julius Hur, the charioteer.”
Mrs. Nolak was sorry, but every stitch of charioteer had been rented long ago. Was it for the Townsends’ circus ball?
It was.
“Sorry,” she said, “but I don’t think there’s anything left that’s really circus.”
This was an obstacle.
“Hm,” said Perry. An idea struck him suddenly. “If you’ve got a piece of canvas I could go’s a tent.”
“Sorry, but we haven’t anything like that. A hardware store is where you’d have to go to. We have some very nice Confederate soldiers.”
“No. No soldiers.”
“And I have a very handsome king.”
He shook his head.
“Several of the gentlemen” she continued hopefully, “are wearing stovepipe hats and swallow-tail coats and going as ringmasters – but we’re all out of tall hats. I can let you have some crape hair for a mustache.”
“Want somep’n ‘stinctive.”
“Something – let’s see. Well, we have a lion’s head, and a goose, and a camel – ”
“Camel?” The idea seized Perry’s imagination, gripped it fiercely.
“Yes, but It needs two people.”
“Camel, That’s the idea. Lemme see it.”
The camel was produced from his resting place on a top shelf. At first glance he appeared to consist entirely of a very gaunt, cadaverous head and a sizable hump, but on being spread out he was found to possess a dark brown, unwholesome-looking body made of thick, cottony cloth.
“You see it takes two people,” explained Mrs. Nolak, holding the camel in frank admiration. “If you have a friend he could be part of it. You see there’s sorta pants for two people. One pair is for the fella in front, and the other pair for the fella in back. The fella in front does the lookin’ out through these here eyes, an’ the fella in back he’s just gotta stoop over an’ folla the front fella round.”
“Put it on,” commanded Perry.
Obediently Mrs. Nolak put her tabby-cat face inside the camel’s head and turned it from side to side ferociously.
Perry was fascinated.
“What noise does a camel make?”
“What?” asked Mrs. Nolak as her face emerged, somewhat smudgy. “Oh, what noise? Why, he sorta brays.”
“Lemme see it in a mirror.”
Before a wide mirror Perry tried on the head and turned from side to side appraisingly. In the dim light the effect was distinctly pleasing. The camel’s face was a study in pessimism, decorated with numerous abrasions, and it must be admitted that his coat was in that state of general negligence peculiar to camels – in fact, he needed to be cleaned and pressed – but distinctive he certainly was. He was majestic. He would have attracted attention in any gathering, if only by his melancholy cast of feature and the look of hunger lurking round his shadowy eyes.
“You see you have to have two people,” said Mrs. Nolak again.
Perry tentatively gathered up the body and legs and wrapped them about him, tying the hind legs as a girdle round his waist. The effect on the whole was bad. It was even irreverent – like one of those mediaeval pictures of a monk changed into a beast by the ministrations of Satan. At the very best the ensemble resembled a humpbacked cow sitting on her haunches among blankets.
“Don’t look like anything at all,” objected Perry gloomily.
“No,” said Mrs. Nolak; “you see you got to have two people.”
A solution flashed upon Perry.
“You got a date to-night?”
“Oh, I couldn’t possibly – – ”
“Oh, come on,” said Perry encouragingly. “Sure you can! Here! Be good sport, and climb into these hind legs.”
With difficulty he located them, and extended their yawning depths ingratiatingly. But Mrs. Nolak seemed loath. She backed perversely away.
“Oh, no – – ”
“C’mon! You can be the front if you want to. Or we’ll flip a coin.”
“Make it worth your while.”
Mrs. Nolak set her lips firmly together.
“Now you just stop!” she said with no coyness implied. “None of the gentlemen ever acted up this way before. My husband – – ”
“You got a husband?” demanded Perry. “Where is he?”
“He’s home.”
“Wha’s telephone number?”
After considerable parley he obtained the telephone number pertaining to the Nolak penates and got into communication with that small, weary voice he had heard once before that day. But Mr. Nolak, though taken off his guard and somewhat confused by Perry’s brilliant flow of logic, stuck staunchly to his point. He refused firmly, but with dignity, to help out Mr. Parkhurst in the capacity of back part of a camel.
Having rung off, or rather having been rung off on, Perry sat down on a three-legged stool to think it over. He named over to himself those friends on whom he might call, and then his mind paused as Betty Medill’s name hazily and sorrowfully occurred to him. He had a sentimental thought. He would ask her. Their love affair was over, but she could not refuse this last request. Surely it was not much to ask – to help him keep up his end of social obligation for one short night. And if she insisted, she could be the front part of the camel and he would go as the back. His magnanimity pleased him. His mind even turned to rosy-colored dreams of a tender reconciliation inside the camel – there hidden away from all the world….
“Now you’d better decide right off.”
The bourgeois voice of Mrs. Nolak broke in upon his mellow fancies and roused him to action. He went to the phone and called up the Medill house. Miss Betty was out; had gone out to dinner.
Then, when all seemed lost, the camel’s back wandered curiously into the store. He was a dilapidated individual with a cold in his head and a general trend about him of downwardness. His cap was pulled down low on his head, and his chin was pulled down low on his chest, his coat hung down to his shoes, he looked run-down, down at the heels, and – Salvation Army to the contrary – down and out. He said that he was the taxicab-driver that the gentleman had hired at the Clarendon Hotel. He had been instructed to wait outside, but he had waited some time, and a suspicion had grown upon him that the gentleman had gone out the back way with purpose to defraud him – gentlemen sometimes did – so he had come in. He sank down onto the three-legged stool.
“Wanta go to a party?” demanded Perry sternly.
“I gotta work,” answered the taxi-driver lugubriously. “I gotta keep my job.”
“It’s a very good party.”
“‘S a very good job.”
“Come on!” urged Perry. “Be a good fella. See – it’s pretty!” He held the camel up and the taxi-driver looked at it cynically.
“Huh!”
Perry searched feverishly among the folds of the cloth.
“See!” he cried enthusiastically, holding up a selection of folds. “This is your part. You don’t even have to talk. All you have to do is to walk – and sit down occasionally. You do all the sitting down. Think of it. I’m on my feet all the time and you can sit down some of the time. The only time I can sit down is when we’re lying down, and you can sit down when – oh, any time. See?”
“What’s ‘at thing?” demanded the individual dubiously. “A shroud?”
“Not at all,” said Perry indignantly. “It’s a camel.”
“Huh?”
Then Perry mentioned a sum of money, and the conversation left the land of grunts and assumed a practical tinge. Perry and the taxi-driver tried on the camel in front of the mirror.
“You can’t see it,” explained Perry, peering anxiously out through the eyeholes, “but honestly, ole man, you look sim’ly great! Honestly!”
A grunt from the hump acknowledged this somewhat dubious compliment.
“Honestly, you look great!” repeated Perry enthusiastically. “Move round a little.”
The hind legs moved forward, giving the effect of a huge cat-camel hunching his back preparatory to a spring.
“No; move sideways.”
The camel’s hips went neatly out of joint; a hula dancer would have writhed in envy.
“Good, isn’t it?” demanded Perry, turning to Mrs. Nolak for approval.
“It looks lovely,” agreed Mrs. Nolak.
“We’ll take it,” said Perry.
The bundle was stowed under Perry’s arm and they left the shop.
“Go to the party!” he commanded as he took his seat in the back.
“What party?”
“Fanzy-dress party.”
“Where’bouts is it?”
This presented a new problem. Perry tried to remember, but the names of all those who had given parties during the holidays danced confusedly before his eyes. He could ask Mrs. Nolak, but on looking out the window he saw that the shop was dark. Mrs. Nolak had already faded out, a little black smudge far down the snowy street.
“Drive uptown,” directed Perry with fine confidence. “If you see a party, stop. Otherwise I’ll tell you when we get there.”
He fell into a hazy daydream and his thoughts wandered again to Betty – he imagined vaguely that they had had a disagreement because she refused to go to the party as the back part of the camel. He was just slipping off into a chilly doze when he was wakened by the taxi-driver opening the door and shaking him by the arm.
“Here we are, maybe.”
Perry looked out sleepily. A striped awning led from the curb up to a spreading gray stone house, from which issued the low drummy whine of expensive jazz. He recognized the Howard Tate house.
“Sure,” he said emphatically; “‘at’s it! Tate’s party to-night. Sure, everybody’s goin’.”
“Say,” said the individual anxiously after another look at the awning, “you sure these people ain’t gonna romp on me for comin’ here?”
Perry drew himself up with dignity.
“‘F anybody says anything to you, just tell ‘em you’re part of my costume.”
The visualization of himself as a thing rather than a person seemed to reassure the individual.
“All right,” he said reluctantly.
Perry stepped out under the shelter of the awning and began unrolling the camel.
“Let’s go,” he commanded.
Several minutes later a melancholy, hungry-looking camel, emitting clouds of smoke from his mouth and from the tip of his noble hump, might have been seen crossing the threshold of the Howard Tate residence, passing a startled footman without so much as a snort, and heading directly for the main stairs that led up to the ballroom. The beast walked with a peculiar gait which varied between an uncertain lockstep and a stampede – but can best be described by the word “halting.” The camel had a halting gait – and as he walked he alternately elongated and contracted like a gigantic concertina.Rozumienie tekstu
Klucz >>>
Zaznacz zdania prawdziwe literą T (True), a fałszywe literą F (False).
1. Betty Medill was a good actress.
2. Perry chose a costume of a clown.
3. There were no circus costumes left.
4. The taxi driver couldn’t join the party because of his job.
5. Perry found the party easily.
O słowach
Penny
“Stories about the cup and the lip and the bad penny and the new broom rarely have anything to do with cups or lips or pennies or brooms.”
Wstęp opowiadania wręcz jeży się od idiomów. My skoncentrujemy się na jednym – mianowicie na bad penny.
Bad penny to albo po prostu podrobiona moneta albo – bardziej metaforycznie – osoba niegodna zaufania.
Bad penny występuje w dwóch wyrażeniach:
- A bad penny always comes back/turns up – osoba niewarta zaufania, o złej reputacji zawsze wraca/pojawia się (zwłaszcza w niesprzyjających okolicznościach).
- Turn up like a bad penny – wpraszać się, zjawiać się bez zaproszenia.
Penny pojawia się również w innych idiomach, np.:
- A penny for your thoughts/A penny for them – tego wyrażenia użyjemy, żeby dowiedzieć się, nad czym zamyślił się nasz rozmówca.
- In for a penny, in for a pound oznacza jeśli powiedziało się A, trzeba powiedzieć B.
- A penny saved is a penny gained/earned to odpowiednik polskiego ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka.
Gramatyka
Zdania bezokolicznikowe
“I want you to meet Mr. Perry Parkhurst.”
Pogrubiona część cytatu z opowiadania to zdanie bezokolicznikowe. Główny czasownik w tego typu zdaniach ma oczywiście formę bezokolicznika (z to lub – rzadziej – bez). Należy podkreślić, że bezokolicznik to nie tylko podstawowa forma czasownika (z to lub bez), lecz także:
- bezokolicznik ciągły, zbudowany według schematu: (to) be + czasownik z końcówką ing, np. to be fixing, be dancing;
- bezokolicznik perfect, zbudowany według schematu: (to) have + Past Participle (trzecia forma czasownika), np. to have fixed; have danced;
- bezokolicznik w stronie biernej, zbudowany według schematu: (to) be + Past Participle (trzecia forma czasownika), np. to be fixed, be danced;
- bezokoliczniki stanowiące kombinacje struktur wymienionych powyżej.
Przyjrzyjmy się teraz zdaniom bezokolicznikowym, które mogą pełnić różne funkcje w zdaniu złożonym.
1. Zdania bezokolicznikowe w funkcji podmiotu, np.
To answer certain children’s questions is not easy.
Odpowiadać na niektóre pytania dzieci nie jest łatwo.
Powyższy przykład we współczesnej angielszczyźnie na ogół nie brzmi naturalnie. W potocznym angielskim w tego typu zdaniach funkcję podmiotu pełni it, np.:
It is not easy to answer certain children’s questions.
Nie jest łatwo odpowiadać na niektóre pytania dzieci.
2. Zdania bezokolicznikowe odnoszące się podmiotu, np.:
Her greatest wish was to become independent.
Jej największym marzeniem było stać się niezależną.
W powyższym przykładzie podmiotem zdania jest her greatest wish, a zdanie to become independent właśnie do niego się odnosi.
Mike’s duty is to keep his room tidy.
Obowiązkiem Mike’a jest utrzymywać porządek w pokoju.
Zdania takie są poprzedzone czasownikiem to be. Również w tego typu zdaniach podmiot może stanowić it – wówczas czasownik to be występuje bezpośrednio po nim, np.:
It was her greatest wish to become independent.
It’s Mike’s duty to keep his room tidy.
3.Zdania bezokolicznikowe w funkcji dopełnienia, np.
I just want to relax and forget about my problems.
Chcę po prostu odpocząć i zapomnieć o swoich problemach.
I consider it utterly stupid to have wasted all the money in such a way.
Uważam za bezdennie głupie wydać wszystkie pieniądze w ten sposób.
Zdań bezokolicznikowych używamy często, aby wyrazić cel czynności, o której mowa w zdaniu głównym, np.:
Mark left for Paris to find a better job.
Mark wyjechał do Paryża, żeby znaleźć lepszą pracę.
The receptionist has called me to ask how long I’m going to stay at the hotel.
Recepcjonistka zadzwoniła do mnie, żeby dowiedzieć się, na jak długo zatrzymam się w hotelu.
W tego typu wypowiedzeniach możliwa jest konstrukcja for + rzeczownik/zaimek + bezokolicznik. Używamy jej wówczas, gdy w zdaniu bezokolicznikowym mowa jest o innym wykonawcy czynności niż w zdaniu głównym, np.:
Ginger left some food in the fridge for her husband to eat.
Ginger zostawiła jedzenie w lodówce, żeby jej mąż je zjadł.
W zdaniu głównym wykonawcą czynności jest Ginger (to ona zostawiła jedzenie w lodówce); w zdaniu bezokolicznikowym celu wykonawcą czynności jest jej mąż.
Ginger’s husband left a lot of money for Ginger to spend.
Mąż Ginger zostawił mnóstwo pieniędzy, żeby Ginger je wydała.
W zdaniu głównym wykonawcą czynności jest mąż Ginger (to on zostawia żonie pieniądze); w zdaniu bezokolicznikowym celu wykonawcą czynności jest Ginger.
Podobne w konstrukcji są zdania bezokolicznikowe, w których mowa jest nie tyle o celu, co o rezultatach poznawczych danej czynności – odnoszą się one do sytuacji, w których czegoś się dowiadujemy, coś odkrywamy itd. Dlatego do czasowników stosowanych w tego typu zdaniach bezokolicznikowych należą discover, learn, find, np.:
Ginger returned home to discover that her husband had eventually left her.
Ginger wróciła do domu i odkryła, że jej mąż ostatecznie ją zostawił.
Gdybyśmy chcieli podkreślić, jak bardzo Ginger to zaskoczyło, dotknęło czy rozczarowało, moglibyśmy użyć only przed bezokolicznikiem:
Ginger returned home only to discover that her husband had eventually left her.
Ginger wróciła do domu i odkryła, że jej mąż ostatecznie ją zostawił.
Czasami zdanie bezokolicznikowe stanowi wtrącenie w obrębie dłuższej wypowiedzi, jak w poniższym cytacie z opowiadania:
“He is, strange to say, commonly known in Toledo as the Aluminum Man.”
Oto inne przykłady:
To be honest, I never thought Ginger and her husband made a good couple.
Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłem, że Ginger i jej mąż to dobrana para.
The entire business, to be frank, is a waste of time.
Cały ten interes, jeśli mam być szczery, jest stratą czasu.
Zdania bezokolicznikowe często występują po wyrazach too i enough, tak jak w poniższym cytacie z opowiadania:
“He sat slouched down very low in his seat, much too dispirited to care where he went.”
Podobną konstrukcje mają zdania:
This suitcase was too heavy to lift.
Ta walizka jest zbyt ciężka, żeby ją podnieść.
There weren’t enough people to complete the task successfully.
Nie było dostatecznie wielu osób, żeby pomyślnie wykonać zadanie.
W tego typu zdaniach również często używa się konstrukcji for + rzeczownik/zaimek + bezokolicznik – znowu po to, aby podkreślić wykonawcę czynności, np.:
This suitcase was too heavy for me to lift.
Ta walizka jest zbyt ciężka, żebym mogła ją podnieść.
The room was spacious enough for us to decorate it as we liked.
Pokój był dostatecznie przestronny, żebyśmy mogli urządzić go tak, jak nam się podobało.
Kultura i historia
Doggone
Doggone to dziwne słowo z upodobaniem stosowane przez bohaterów opowiadań Fitzgeralda, które oznacza mniej więcej tyle, co polskie przekleństwa „do diaska”, „a niech mnie” czy „psiakrew”. Jak widać, nie jest to wyraz mocno nieprzyzwoity, więc można się nim posłużyć (oczywiście nie zachęcamy) podczas toczonej po angielsku konwersacji z ciocią. W języku angielskim doggone pojawia się około połowy XIX wieku jako amerykańskie wyrażenie slangowe.
Doggone, niekiedy pod postacią dog-gone lub dog gone it, należy do przekleństw zwanych po angielsku minced oaths. Zaliczamy do tej grupy wszystkie przekleństwa powstałe wskutek zniekształcenia innych, mniej akceptowalnych, po to, aby pozbawić je części niestosownego ciężaru gatunkowego. Przodkiem doggone jest albo zwrot god-damn (jego językowa ewolucja przebiegałaby w tym wypadku tak: God damn → God darn → dog garn → doggone) bądź wyrażenie dog on it, odpowiadające z grubsza polskiemu „pies by to”. Dog on it jest z kolei bliskim krewnym innego starego angielskiego wykrzyknika, brzmiącego pox on it. Pox w tym wypadku oznacza choroby, którym towarzyszą krosty (pock to właśnie taki wyprysk, więc pocks → pox.; stąd mamy też small-pox – „ospa wietrzna”).
W trosce o wszechstronną sprawność językową czytelników, podajemy jeszcze inne minced oaths. Heck (zniekształcone hell), gosh (deformacja god) i darn oraz dang, zastępujące mniej eleganckie damn.
Warto pamiętać, że w wyrazie doggone „e” pozostaje nieme.
Buster Brown suit
Wspomniany w tekście Buster Brown collar stanowi charakterystyczny element popularnego w USA na początku XX wieku stroju dla młodych chłopców. Ów znienawidzony przez ówczesnych młodzieńców zestaw składał się z przepasywanej paskiem, dwurzędowej kurteczki lub bluzy z szerokim, okrągłym kołnierzem. Do tego troskliwe matki zawiązywały swoim pociechom pod szyją wydatne, długie kokardy, a na głowy nakładały spore, najczęściej słomkowe kapelusze. Na nogach nieszczęśni chłopcy nosili obowiązkowo pumpy bądź krótkie spodenki. Typową fryzurą stosowaną do tego stroju były włosy nieco dłuższe z tyłu i boków oraz krótka grzywka.
Nazwę komplet zawdzięcza serii komiksowych pasków, stworzonej w 1902 roku przez Richarda F. Outcaulta (1863–1928), której bohaterem był właśnie Buster Brown. Nota bene Outcault jest uważany za wynalazcę gazetowych komiksów-pasków. Buster był młodym chłopcem, dzieckiem z zamożnej rodziny, urodzonym specjalistą w dziedzinie dokazywania. Zdarzało mu się wybijać szyby strzałami z procy, robić niemądre kawały sąsiadom, tudzież przebierać się za dziewczynkę. Odcinki ukazującego się w gazecie „New York Herald” cyklu kończyło zwykle wyjście winy Bustera na jaw i wymierzona mu przez mamę kara lania.
Penates
Penates oznacza tu „domostwo państwa Nolak”. Lary i penaty (ang. Lares and Penates) były w antycznym Rzymie opiekuńczymi bóstwami domowego ogniska. W każdym rzymskim domu znajdował się poświęcony im ołtarzyk. Lary uznawano za dusze zmarłych członków rodziny, poświęcające się obronie żyjących. Penaty odgrywały podobną rolę. Z powodu silnego skojarzenia z domem w językach współczesnych zbitka „lary i penaty” oznacza właśnie „dom”, „mieszkanie” bądź też czyjś dobytek, sprzęty domowe.
Ćwiczenia
Klucz >>>
1. Dopasuj wyrazy (1–10) do ich synonimów i definicji (A–J).
1. amble
2. disapprovingly
3. dispirited
4. gait
5. garrulous
6. ghastly
7. glare
8. presume
9. puncture
10. tinge
1. to suppose, to guess that something is true
2. a hole
3. horrible
4. talkative
5. upset
6. with reproof
7. to give an angry look
8. to walk
9. a way of walking
10. a shade of colour
2. Zaznacz wyraz, który nie pasuje do pozostałych.
1. stalk; lockstep; threshold; amble
2. dispirited; petrified; dilapidated; worried
3. thaw; snort; grunt; bray
4. hail; choke; call; summon
5. crape; gingham; lapse; canvas
3. Przekształć zdania tak, aby zawierały słowa podane w nawiasach.
1. Paul finds reading in French difficult. (It is)
..........................................................................................
2. Mary’s gone to the post office because she has to send a letter. (to)
..........................................................................................
3. Jake won’t finish the task – he thinks it’s too challenging. (to do)
..........................................................................................
4. A successful career is her only ambition. (to have)
..........................................................................................
5. Frankly, I didn’t enjoy the performance. (frank)
..........................................................................................
4. Zgromadź informacje dotyczące mody dziecięcej w USA początków XX wieku. Przygotuj na ten temat prezentację multimedialną (około 10 slajdów).
5. Rozwiąż krzyżówkę.
Across
1 dziurka (8)*
4 wspaniałomyślność, wielkoduszność (11)
5 rzadki, sporadyczny (8)
8 nastąpić, mieć miejsce (5)
9 wyczerpujący, męczący (9)
10 plama (6)
12 podobieństwo (11)
13 trupi, upiorny (10)
Down
2 zaniedbanie (10)
3 przypuszczać (7)
6 żywiołowy; buntowniczy (7)
7 lekceważący (10)
8 przeszkoda (8)
11 płótno (6)
* Liczby w nawiasach we wszystkich krzyżówkach oznaczają liczbę liter danego hasła.