- W empik go
Opowiadania o Hanrahanie Rudym. Stories of Red Hanrahan - ebook
Opowiadania o Hanrahanie Rudym. Stories of Red Hanrahan - ebook
Książka odzwierciedla głębokie zainteresowanie Yeatsa zachowaniem, propagowaniem i umiłowaniem irlandzkiej historii i kultury. Zawiera różne historie oparte na ludowych opowieściach irlandzkich, a związane z Hanrahanem Rudym, które autor opracował w stylu pięknej mowy krainy Kiltartan – irlandzkiej baronii i parafii, na której terenie mieszkał, co zapewne nie bez wpływu było na ukochanie tego właśnie folkloru i dogłębne jego poznanie. Podobnie jak w „Tajemniczej róży” i tu widać zainteresowanie Yeatsa zagadnieniami walki duchowej z naturalnym porządkiem. Ten zbiór legend i opowieści irlandzkich napisanych prozą a przeplatanych poezją świadczy o tym, że najlepsze dzieło Yeatsa powstało bliżej schyłku życia autora.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-487-9 |
Rozmiar pliku: | 664 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Hanrahan, nauczyciel zagrodowy, wysoki i krzepki młodzieniec z rudą czupryną, wszedł do lamusa, gdzie siedziało kilku wieśniaków w wieczór Samhain. Był to niegdyś dom mieszkalny, ale kiedy właściciel zbudował sobie przyzwoitszą siedzibę, złączył wówczas obie znajdujące się tu izby w jedno, zyskując miejsce na skład różnych rzeczy. Płonął tu ogień na starej nalepie, w butelkach paliły się pozatykane łojówki, a na kilku deskach, co wsparte na dwóch beczkach zastępowały stół, stał czarny gąsior ćwierciowy. Większość wieśniaków siedziała przy ognisku, a jeden z nich śpiewał przeciągłą pieśń włóczęgowską o człowieku z Munster i człowieku z Connaught, którzy wiedli spór o swe dzielnice.
Hanrahan podszedł do gospodarza i odezwał się:
— Otrzymałem wasze polecenie.
Ledwo to jednak wypowiedział, zatrzymał się, gdyż stary człek, na górala wyglądający, który był odziany w koszulę i spodnie z nieblichowanego samodziału, a siedział na uboczy tuż przy drzwiach, spojrzał na niego, przerzucił w rękach zwitek wytartych kart i mruknął coś pod nosem.
— Nie baczcie na niego — rzekł gospodarz — jest to jakiś człek nieznajomy, co przyszedł tu przed chwilą; przyjęliśmy go tu z duszy — serca, boć to dzisiaj noc Samhain, lecz mi się coś widzi, że nie jest on przy zdrowych zmysłach. Posłuchajcieno, a usłyszycie, co on wygaduje.
Jęli nadsłuchiwać — i posłyszeli, że stary przychodzień, przewracając karty, mruczał sam do siebie:
— Wino i dzwonka, odwaga i siła... żołądź i czerwień, wiedza i przyjemność.
— W ten sposób on już sobie pogwarza z dobrą godzinę — rzekł gospodarz, ale Hanrahan odwrócił oczy od starego dziwaka, jakby mu było nieprzyjemnie nań spoglądać, i ozwał się:
— Otrzymałem od was wezwanie; posłaniec mi powiadał; jest on w lamusie wraz z trzema krewniakami z Kilchriest, a jest tam i kilku sąsiadów.
— Owo siedzi mój siestrzan, co pragnie widzieć się z wami — odrzekł gospodarz, i przywoławszy młodzika, odzianego w świtkę bajową i zasłuchanego w śpiewie, odezwał się:
— Otóż i Hanrahan Rudy, dla którego masz zlecenie.
— O, doprawdy, miłe to zlecenie! — rzeki młodzik — przysyła je wasza kochanka, Marja Lavelle.
— Skądeście to dostali od niej zlecenie i co wam rzec kazała?
— Nie znam jej poprawdzie, alem wczoraj był w Loughrea, zaś jej sąsiad, który to i owo targuje ze mną, mówił mi, że ona go prosiła, żeby jak spotka na targu kogo z tych stron, powiedział mu, jako ją odumarła matka, a jeżeli wy, panie, macie zamiar się z nią ożenić, to ona chętnie dotrzyma wam słowa.
— Dalibóg, idę do niej! — rzekł Hanrahan.
— A prosiła też ona, żeby nie zwlekać, bo jeżeli nie będzie miała męża w domu, zanim przejdzie miesiąc, to, ani chybi, mały spłacheć gruntu dadzą komu innemu.
Gdy Hanrahan usłyszał te słowa, powstał z ławy, na której był usiadł.
— Dalibóg, nie będę się ociągał — rzecze — księżyc jest w pełni, a jeżeli dziś w nocy dokołatam się do Kilchriest, to jutro przed zachodem słońca obaczę się z nią.
Skoro to inni posłyszeli, dalejże śmiać się z niego, że był w tak gorącej wodzie kąpany i tak skwapliwy do swej wybranki, a jeden z obecnych zapytał go, czy zamierza opuścić swą szkołę w starej cegielni, gdzie tak dobrze nauczał dziatwę. Lecz ów odrzekł, że dzieci pewno się ucieszą, gdy rano nie zastaną go w tem miejscu i nikt ich nie będzie zapędzał do roboty; co się zaś tyczy szkoły, to może ją znów założyć gdzieśkolwiek, boć ma zawsze ze sobą mały kałamarzyk, zawieszony na łańcuszku u szyi, i ogromnego Wirgiljusza i abecadlnik, schowany za pazuchą.
Kilku wieśniaków poprosiło go, żeby przed wyjściem wychylił z nimi kieliszek, a jeden z młodszych ucapił go za połę, mówiąc, że nie powinien ich opuszczać, nie odśpiewawszy piosenki, którą ułożył na cześć Wenery i Marji Lavelle. Dał się namówić na kieliszek wódki, ale dłużej nie chciał się zatrzymywać, by mógł coprędzej ruszyć w drogę.
— Czasu macie aż nadto, Hanrahanie Rudy — rzekł gospodarz. — Będziecie mieli jeszcze czas, by wyrzekać się zabawy, skoro się ożenicie, a może dużo wody upłynie, zanim się zobaczymy znowu.
— Nie mogę pozostać — rzekł Hanrahan — odbiegałbym od was wciąż myślą, gdyżby mnie ona ponosiła do kobiety, która mnie wezwała, a teraz siedzi sama jedna i czeka mego przybycia.
Jeszcze kilku innych obstąpiło go, namawiając, że ponieważ był zawsze dla nich tak miłym kmotrem, znającym tyle śpiewanek oraz wszelkiego rodzaju figlów i dowcipów, nie powinien ich opuszczać, aż przejdzie noc; lecz on nie dał się wzruszyć, odepchnął wszystkich i zmierzał ku drzwiom. Atoli, ledwo przestąpił nogą przez próg, naraz powstał stary przybysz i kładąc swą dłoń wyschłą i cienką, nito szpony ptasie, na ręce Hanrahana, przemówił:
— To chyba nie Hanrahan, człek uczony i wielki pieśniarz — ów człowiek, co chce opuścić takie oto grono w noc Samhain. No, ależ zatrzymaj się i zagraj ze mną; mam-ci tu zwitek starych kart, które przydawały się już w niejedną noc przed nocą dzisiejszą, a chociaż są już wyszarzałe, to jednak przez nie zyskano lub utracono wiele skarbów tego świata.
— Ho! niewiele skarbów tego świata przyniosły one wam samym, dziadku — rzekł jeden z parobków, spozierając na jego bose nogi. Wszyscy się roześmiali; jeden tylko Hanrahan nie śmiał się, lecz usiadł z wielkim spokojem, nie mówiąc ani słowa. Na to jeden z obecnych ozwał się:
— Aha, więc koniec końców zostaniesz z nami, Hanrahanie!
A starzec rzekł:
— Juści że zostanie, nie słyszeliście, jakem go pytał?
Wszyscy wpatrzyli się w dziada, jakby dziwując się, skąd się on tu wziął.
— Przybywam zdaleka — mówił ów — przeszedłem Francję, przeszedłem Hiszpanję i przez Lough (jezioro) Greine o tajnej czeluści, a nikt nie odmówił mi niczego.
Następnie umilkł, a nikt nie miał ochoty zadawać mu pytań; zaczęli grać. Sześciu ludzi zasiadło do gry, a sześciu przyglądało się ztyłu. Dwie lub trzy partje rozegrali bez stawki, poczem staruszek wydobył z kieszeni miedziak czteropensowy, wytarty na gładką blaszkę i wezwał innych, by też włożyli coś do puli. Jakoż wszyscy złożyli na deskach potrosze grosiwa, a choć tam było tego niewiele, wyglądało jednak na sumkę dość pokaźną; przechodziła ona z rąk do rąk, raz ją wygrywał jeden, a wnet sąsiad tegoż. Niekiedy i tak bywało, że komuś nie sprzyjało szczęście, tak iż zgrywał się do ostatniego szeląga, zaraz jednak ten lub ów pożyczał mu coś niecoś, a on zwracał pożyczkę z wygranej — słowem, ani szczęście, ani powodzenie nie ostawało przy nikim zbyt długo.
Już raz Hanrahan przemówił, jak mawia człek przez sen:
— Już czas na mnie, by iść w drogę.
W tejże jednak chwili wpadła mu dobra karta, tak iż wygrał stawkę i wszystkie pieniądze zaczęły przechodzić do niego. Raz pomyślał też o Marji Lavelle i westchnął — równocześnie jednak odbiegło go szczęście i zapomniał o niej znowu.
Lecz wkońcu szczęście zaczęło dopisywać staruszkowi i już przy nim się ostało; wszyscy już przegrali do niego, on zaś zaczął się śmiać sam do siebie urywanym śmiechem i śpiewać raz po raz półgłosem:
— Wino i dzwonka, odwaga i siła... — i tak bez ustanku, jakby to były słowa jakowejś piosenki.
Gdyby ktoś po chwili przyjrzał się zebranym i zobaczył, jak ich ciała kołysały się to w tę to w ową stronę i jak ich oczy śledziły ręce starca, pomyślałby sobie, że są pijani, albo też, że postawili na kartę całe swoje ziemskie mienie; tak jednak źle nie było, gdyż ćwierciówka stała nietknięta, odkąd rozpoczęto grę, i była prawie pełna, zaś w grę wchodziło jeno niewiele sztuk sześciopensowych i szylingów oraz garść miedziaków.
— Dobrzyśta ludzie i do wygrywania i do przegrywania — rzekł staruszek — gra się wam podoba.
Począł zgartywać karty i mieszać je nader zręcznie i szybko, aż wkońcu nie było wcale widać kart, jeno zdawało się, że on zatacza w powietrzu ogniste koła, jak to czynią chłopaki, wymachując zapalonym drążkiem; potem zaś wydało się wszystkim, że w izbie zrobiło się ciemno i nie widzieli nic, jak tylko jego ręce i karty.
Zasię w pewnej chwili z pomiędzy kart szurnął zając; nikt nie umiał powiedzieć, czy to jedna z kart przybrała tę postać, czy też powstało to — ot, tak z niczego w jego dłoniach; dość, że owa stwora biegała po podłodze lamusa — chyżo, jak żywy zając.
Kilku spojrzało na zająca, lecz większość nie spuszczała oczu ze starca; gdy mu się tak przypatrywali, z rąk mu wyskoczył pies gończy, podobnie jak poprzednio zając, za nim zaś znowu ogar jeden, drugi, trzeci, aż cała ich sfora poczęła w kółko uganiać za zającem po całym lamusie.
Gracze powstali co do jednego, obróciwszy się plecami do desek, i cofali się przed psiskami prawie ogłuszeni ich ujadaniem; lecz ogary, choć rącze, nie mogły dogonić zająca, który im się wciąż wymykał, aż nakoniec stało się coś nieoczekiwanego. Jakiś, zda się, wichr szalony wywalił naoścież wrota lamusa — zając zdwoił bieg, dał susa nad tarcicami, przy których dopiero co siedzieli grający, i dunął poprzez wrota hen w pomrocz nocną, psy zaś nuże przeskakiwać deski i huzia! za nim w pole.
Wówczas dziad zawołał:
— Hej, wtrop za psami, wtrop za psami: nielada polowanie ujrzycie w nockę dzisiejszą! — i wyszedł śladem psów.
Atoli, choć to ludziskom nie była pierwszyzna polowanie na zająca i choć mieli chętkę do zabawy, to jednak bali się wyściubić nosa w noc ciemną; jedynie Hanrahan zerwał się i oświadczył:
— Ja pójdę! ja pójdę!
— Lepiejbyście tu ostali, panie Hanrahanie — ozwał się parobek, co stał obok niego — może się wam przydarzyć jakoweś wielkie nieszczęście.
Lecz Hanrahan odrzekł:
— Zobaczę piękną zabawę, zobaczę piękną zabawę! — i wyszedł za drzwi, zataczając się, niby człowiek snem ujęty; ledwo wyszedł, drzwi zatrzasnęły się za nim.
Myślał, że zobaczył przed sobą starego cudzoziemca, lecz był to jedynie jego własny cień, co go księżyc w pełni rzucał na drogę przed nim; atoli posłyszał głosy psów naszczekujących w pościgu za zającem po zielonych rozłogach Granagh, więc podążył za nimi co sił, gdyż nic nie zdołało go zatrzymać. Po chwili doszedł do mniejszych poletków, ogrodzonych murkami z otoczaków; przełażąc przez nie, postrącał kamienie, ale się nie zatrzymał, by je popodnosić. Przeszedł owo miejsce koło Ballylee, gdzie rzeka ryje się pod ziemią, i słyszał wyraźnie skowyt ogarów, biegnących przed nim w górę rzeki. Niebawem trudniej mu już było biec, gdyż trzeba było się wdzierać pod górę, a chmury przesłoniły księżyc i ledwie można było rozeznać drogę; raz zeszedł ze ścieżki, chcąc iść na przełaj, ale noga zapadła mu się w bajorko, tak iż musiał wracać na dawny trop. Sam nie zdawał sobie sprawy, jak długo tak szedł, albo którędy — dość, że nakoniec znalazł się na łysej górze, gdzie powyżej nie było nic oprócz strzępiatych wrzosów; nie było tu słychać ani ogarów ani żadnego innego odgłosu. Lecz ich wrzawa niebawem znów zaczęła nawracać ku niemu, zrazu z daleka, potem zasię zbliska, a kiedy doszła tuż do niego, wówczas znienacka wzbiła się w powietrze i cały zgiełk łowów rozbrzmiał mu ponad głową; potem wszystko pomknęło na północ, aż znowu nie mógł nic dosłyszeć.
— To mi się nie podoba — rzekł do siebie — to mi się nie podoba!
Nie mógł iść dalej, lecz usiadł na wrzosowisku, na którem się znajdował, w samem osierdziu Slieve Echtge, gdyż zupełnie opuściły go siły wskutek odbycia tak długiej wyprawy.
Po chwili spostrzegł, że tuż obok niego były jakieś wrota, a z poza nich wydobywało się światełko; zdziwiło go to, że nie widział ich przedtem, choć były tak blisko. Powstał i pomimo zmęczenia doszedł do wrót; chociaż na dworze była noc głęboka, to jednak wewnątrz zagrody jasno było jak w dzień. U wnijścia natknął się na jakiegoś staruszka, który zbierał tymianki i żółte kosaćce, a zdawało się, jakby w nich były wszystkie błogie zapachy lata. A starzec rzekł:
— Już to wiele czasu upłynęło, jakeś do nas nic zachodził, Hanrahanie, mężu uczony i wielki pieśniarzu!
Mówiąc to, wprowadził go do wielkiego, oświeconego domostwa, a były w niem wszystkie wspaniałości, o jakich kiedykolwiek słyszał Hanrahan, wszystkie barwy, jakiekolwiek widywał w życiu. W samej głębi domostwa było wzniesienie, tam zasię na tronie wyniosłym siedziała kobieta, najpiękniejsza jaką świat widział po wszystkie czasy; twarz miała pociągłą i bladą, a wokół niej równianki kwietne, lecz jej oczy wydawały zmęczenie, jak u kogoś, kto czuwał przez czas długi. Na stopniu poniżej tronu siedziały cztery sędziwe niewiasty, a jedna z nich trzymała na podołku wielki kocieł, druga miała na kolanach wielki głaz, pewno ciężki, choć jej wydawał się być lekkim; inna zasię dzierżyła długachną dzidę, wyrobioną z kończatego drzewa; ostatnia trzymała miecz, co nie miał pochwy.
Hanrahan przystanął, pozierając na nie przez dobrą chwilę, ale żadna z nich nie wymówiła ani słowa, ani też nie zwracała nań najmniejszej uwagi. Jemu zaś przyszła ochota zapytać, kto zacz jest owa kobieta na tronie, wyglądająca niby królowa i na kogo też ona tak czeka; lecz choć miał język na zawołanie i nikogo się nie lękał, to jednak nie śmiał zagadnąć tak pięknej kobiety i to na miejscu tak szczytnem. Potem zaś chciał się wywiedzieć, co znaczą owe cztery przedmioty, które, nakształt skarbów niepospolitych, piastowały cztery siwe staruszki, lecz nie mógł dobrać słów odpowiednich, by to wypowiedzieć.
Wtem pierwsza z czterech staruszek powstała, wznosząc obiema rękami kocieł i przemówiła:
— Przyjemność.
Hanrahan nie odrzekł ani słowa. Potem powstała druga staruszka, trzymając w rękach głaz i odezwała się:
— Siła.
I powstała trzecia staruszka z dzidą w dłoni i rzekła:
— Odwaga.
Naostatku i czwarta z nich powstała i wznosząc oburącz miecz, powiedziała:
— Wiedza.
Każda zasię z nich, wygłosiwszy swoje, oczekiwała jakby na odpowiedź z ust Hanrahana, lecz on zgoła nie odpowiadał. Następnie cztery staruchy wyszły za dźwierze, unosząc ze sobą swe skarby, a gdy wychodziły, jedna z nich rzekła:
— On niczego od nas nie pragnie!
A druga powiedziała:
— On jest słaby, on słaby!
A trzecia dopowiedziała:
— Boi się!
Czwarta też wtrąciła swoje:
— Już postradał swój dowcip.
Wówczas wszystkie rzekły społem:
— Echtge, córka Srebrnej Ręki, musi pozostać w uśpieniu. O jakiż żal, jak żal!
Wtedy kobieta, co podobna była królowej, wydała jęk — o jakże bolesny! Hanrahanowi się zdawało, że jęk ten brzmi niby szmer ukrytych poników. A gdyby nawet świetlica była dziesięćkroć większa i bardziej oświetlona, niż była, to jeszcze nie zdołałby się oprzeć senności, jaka go nachodziła; zatoczył się, jak człek opiły i przewrócił się po ziemi.
Gdy Hanrahan się przecknął, słońce świeciło mu w twarz, lecz na trawie wokoło skrzył się siwy szron, a lód pokrywał obrzeża strumienia, nad którym leżał nauczyciel; strumień ten przepływa przez Daire-caol i Druim-da-rod. Z kształtu wzgórz tudzież z odbłysku Lough Greine w oddali Hanrahan poznał, że znajduje się na jednej z hal Slieve Echtge, lecz nie mógł sobie uświadomić, skąd się tu wziął; albowiem wywietrzało mu z głowy wszystko, co zdarzyło się w lamusie, a z całej przeprawy pozostał mu jedynie ból w piętach i zdrętwiałość w kościach.
* * *
W rok później przy ognisku w chałupie przydrożnej siedziało kilku wieśniaków. Naraz przez drzwi nawpół uchylone wetknął głowę Hanrahan Rudy, ogromnie wychudzony i wynędzniały, z włosami długiemi i rozczochranemi i poprosił, by pozwolono mu wnijść i wypocząć. Zaproszono go z duszy — serca, bo była to noc Samhain. Usiadł wespołek z nimi, a oni go poczęstowali szklanką gorzałki z ćwierciowego gąsiora; gdy obaczyli mały kałamarzyk, wiszący mu na szyi, poznali, że jest bakałarzem, i jęli go prosić, by im opowiedział jakowąś baśń grecką.
Wyciągnął tedy Wirgiljusza z wielkiej kieszeni swego surduta, lecz okładka była bardzo zasmolona i napęczniała wilgocią, a stronica, którą otworzył, była zupełnie pożółkła; nic mu to jednak nie wadziło, bo i tak patrzył na nią jak człowiek, co nigdy w życiu nie uczył się czytać. Kilku parobków, widząc to, poczęło się śmiać z niego i pytać, czemu nosi tak ciężką księgę, z której nawet czytać nie umie.
Te słowa ubodły Hanrahana, więc włożył z powrotem Wirgiljusza do kieszeni i zapytał, czy ma też z nich który talję kart przy sobie — bo karty to rzecz lepsza, niż księgi. Kiedy wydobyto karty, wziął je i zaczął tasować, a gdy je tasował, coś mu jakby zaświtało w głowie i puknąwszy się dłonią w czoło, jak ktoś co usiłuje sobie jakąś rzecz przypomnieć, odezwał się:
— Czym ja tu był kiedykolwiek, albo też gdzie byłem w noc taką, jak dzisiejsza?
Potem nagle powstał, upuszczając karty na podłogę i rzekł:
— Który to z was przynosił mi zlecenie od Marji Lavelle?
— Nigdyśmy was przedtem nie widzieli na oczy, aniśmy też w życiu nie słyszeli o Marji Lavelle — rzekł gospodarz. — A cóż to ona zacz i o czem to tak prawicie?
— Było to przed rokiem... byłem w lamusie i ludzie grali w karty; na stole leżały pieniądze i przechodziły tam i sam od jednego do drugiego — a ja dostałem polecenie i zabierałem się do odejścia, by odwiedzić kochaneczkę, co mnie wzywała, Marję Lavelle.
Naraz Hanrahan krzyknął:
— Gdzieżem to bywał od tego czasu? Gdzieżem to był przez rok cały?
— Niełacno to powiedzieć, gdzieżeście to bywali przez ten czas — rzekł najstarszy gazda — albo po jakich krainach wałęsaliście się; tak mi się widzi, że na nogach macie proch z niejednej drogi. Boć też wielu jest takich, co tłukli się po świecie, a potem tak tracili pamięć, skoro im się coś przydarzyło.
— Co prawda to prawda — przytwierdził drugi. — Znałem babę, co włóczyła się po świecie, jak on, przez siedm lat; potem wróciła i opowiadała kumom, że często cieszyła się, gdy mogła się pożywić tem młótem, co to podają świniom w korycie. Ale wam to będzie najlepiej, żebyście odrazu poszli do księdza, niechby z was zdjął ten urok, który ktoś na was rzucił.
Tedy on chciał wyjść z domu, lecz zaczęli mu przedkładać, że najlepiejby było, żeby ostał na nocleg i nabrał krzepy na dalszą podróż; po prawdzie było to nieodzowne, gdyż był wielce osłabiony, a gdy zastawiono przed nim warzę, to jął zawijać ją żarłocznie, jakby od urodzenia nic nie miał w ustach. Któryś tam z chłopów ozwał się:
— Ciewy, a to-ci wcina, jakby przychodził z kraju, gdzie i lebioda nie rośnie!...
Już dzień biały był na niebie, gdy wyruszył, a czas mu się dłużył setnie, zanim dotarł do domu Marji Lavelle. Lecz gdy wszedł w obejście, obaczył, że drzwi były wyłamane, strzecha spadała z okapów, a wokoło nie było żywej duszy. Zaś gdy zapytał sąsiadów, co stało się z Marją, umieli mu powiedzieć tylko tyle, żc wyrzucono ją z domu, że wyszła za jakiegoś wyrobnika i oboje poszli szukać roboty w Londynie czy Liverpoolu, czy w jakowemś innem wielkiem mieście. Czy dostała lepsze, czy gorsze zajęcie, tego już się nie dowiedział, jako też nigdy nie spotkał się z nią ani też z wieścią o niej.KRĘCENIE POWRÓSŁA.
Pewnego razu, już na schyłku dnia, Hanrahan chadzał po drogach w okolicy Kinvary — wtem z domu, leżącego w pobliżu drogi, doleciał go głos skrzypiec. Skręcił więc w tę stronę ścieżką, pod górę wiodącą, boć nie miał zwyczaju omijać jakiegokolwiek miejsca, gdzie była gędźba lub pląsy lub wesołe towarzystwo, i nic zajść do środka. Gospodarz stał we drzwiach, a gdy Hanrahan zbliżył się ku niemu, ów poznał go i powiada:
— A witajże nam, witaj, Hanrahanie, juźeś na nas niełaskaw od dłuższego czasu!I owe thanks to Lady Gregory, who helped me to rewrite The Stories of
Red Hanrahan in the beautiful country speech of Kiltartan, and nearer
to the tradition of the people among whom he, or some likeness of him,
drifted and is remembered.
RED HANRAHAN.
Hanrahan, the hedge schoolmaster, a tall, strong, red-haired young man, came into the barn where some of the men of the village were sitting on Samhain Eve. It had been a dwelling-house, and when the man that owned it had built a better one, he had put the two rooms together, and kept it for a place to store one thing or another. There was a fire on the old hearth, and there were dip candles stuck in bottles, and there was a black quart bottle upon some boards that had been put across two barrels to make a table. Most of the men were sitting beside the fire, and one of them was singing a long wandering song, about a Munster man and a Connaught man that were quarrelling about their two provinces.
Hanrahan went to the man of the house and said, 'I got your message'; but when he had said that, he stopped, for an old mountainy man that had a shirt and trousers of unbleached flannel, and that was sitting by himself near the door, was looking at him, and moving an old pack of cards about in his hands and muttering. 'Don't mind him,' said the man of the house; 'he is only some stranger came in awhile ago, and we bade him welcome, it being Samhain night, but I think he is not in his right wits. Listen to him now and you will hear what he is saying.'
They listened then, and they could hear the old man muttering to himself as he turned the cards, 'Spades and Diamonds, Courage and Power; Clubs and Hearts, Knowledge and Pleasure.'
'That is the kind of talk he has been going on with for the last hour,' said the man of the house, and Hanrahan turned his eyes from the old man as if he did not like to be looking at him.
'I got your message,' Hanrahan said then; '"he is in the barn with his three first cousins from Kilchriest," the messenger said, "and there are some of the neighbours with them."'
'It is my cousin over there is wanting to see you,' said the man of the house, and he called over a young frieze-coated man, who was listening to the song, and said, 'This is Red Hanrahan you have the message for.'
'It is a kind message, indeed,' said the young man, 'for it comes from your sweetheart, Mary Lavelle.'
'How would you get a message from her, and what do you know of her?'
'I don't know her, indeed, but I was in Loughrea yesterday, and a neighbour of hers that had some dealings with me was saying that she bade him send you word, if he met any one from this side in the market, that her mother has died from her, and if you have a mind yet to join with herself, she is willing to keep her word to you.'
'I will go to her indeed,' said Hanrahan.
'And she bade you make no delay, for if she has not a man in the house before the month is out, it is likely the little bit of land will be given to another.'
When Hanrahan heard that, he rose up from the bench he had sat down on. 'I will make no delay indeed,' he said, 'there is a full moon, and if I get as far as Gilchreist to-night, I will reach to her before the setting of the sun to-morrow.'
When the others heard that, they began to laugh at him for being in such haste to go to his sweetheart, and one asked him if he would leave his school in the old lime-kiln, where he was giving the children such good learning. But he said the children would be glad enough in the morning to find the place empty, and no one to keep them at their task; and as for his school he could set it up again in any place, having as he had his little inkpot hanging from his neck by a chain, and his big Virgil and his primer in the skirt of his coat.
Some of them asked him to drink a glass before he went, and a young man caught hold of his coat, and said he must not leave them without singing the song he had made in praise of Venus and of Mary Lavelle. He drank a glass of whiskey, but he said he would not stop but would set out on his journey.
'There's time enough, Red Hanrahan,' said the man of the house. 'It will be time enough for you to give up sport when you are after your marriage, and it might be a long time before we will see you again.'
'I will not stop,' said Hanrahan; 'my mind would be on the roads all the time, bringing me to the woman that sent for me, and she lonesome and watching till I come.'
Some of the others came about him, pressing him that had been such a pleasant comrade, so full of songs and every kind of trick and fun, not to leave them till the night would be over, but he refused them all, and shook them off, and went to the door. But as he put his foot over the threshold, the strange old man stood up and put his hand that was thin and withered like a bird's claw on Hanrahan's hand, and said: 'It is not Hanrahan, the learned man and the great songmaker, that should go out from a gathering like this, on a Samhain night. And stop here, now,' he said, 'and play a hand with me; and here is an old pack of cards has done its work many a night before this, and old as it is, there has been much of the riches of the world lost and won over it.'
One of the young men said, 'It isn't much of the riches of the world has stopped with yourself, old man,' and he looked at the old man's bare feet, and they all laughed. But Hanrahan did not laugh, but he sat down very quietly, without a word. Then one of them said, 'So you will stop with us after all, Hanrahan'; and the old man said: 'He will stop indeed, did you not hear me asking him?'
They all looked at the old man then as if wondering where he came from. 'It is far I am come,' he said, 'through France I have come, and through Spain, and by Lough Greine of the hidden mouth, and none has refused me anything.' And then he was silent and nobody liked to question him, and they began to play. There were six men at the boards playing, and the others were looking on behind. They played two or three games for nothing, and then the old man took a fourpenny bit, worn very thin and smooth, out from his pocket, and he called to the rest to put something on the game. Then they all put down something on the boards, and little as it was it looked much, from the way it was shoved from one to another, first one man winning it and then his neighbour. And some-times the luck would go against a man and he would have nothing left, and then one or another would lend him something, and he would pay it again out of his winnings, for neither good nor bad luck stopped long with anyone.
And once Hanrahan said as a man would say in a dream, 'It is time for me to be going the road'; but just then a good card came to him, and he played it out, and all the money began to come to him. And once he thought of Mary Lavelle, and he sighed; and that time his luck went from him, and he forgot her again.
But at last the luck went to the old man and it stayed with him, and all they had flowed into him, and he began to laugh little laughs to himself, and to sing over and over to himself, 'Spades and Diamonds, Courage and Power,' and so on, as if it was a verse of a song.
And after a while anyone looking at the men, and seeing the way their bodies were rocking to and fro, and the way they kept their eyes on the old man's hands, would think they had drink taken, or that the whole store they had in the world was put on the cards; but that was not so, for the quart bottle had not been disturbed since the game began, and was nearly full yet, and all that was on the game was a few sixpenny bits and shillings, and maybe a handful of coppers.
'You are good men to win and good men to lose,' said the old man, 'you have play in your hearts.' He began then to shuffle the cards and to mix them, very quick and fast, till at last they could not see them to be cards at all, but you would think him to be making rings of fire in the air, as little lads would make them with whirling a lighted stick; and after that it seemed to them that all the room was dark, and they could see nothing but his hands and the cards.
And all in a minute a hare made a leap out from between his hands, and whether it was one of the cards that took that shape, or whether it was made out of nothing in the palms of his hands, nobody knew, but there it was running on the floor of the barn, as quick as any hare that ever lived.
Some looked at the hare, but more kept their eyes on the old man, and while they were looking at him a hound made a leap out between his hands, the same way as the hare did, and after that another hound and another, till there was a whole pack of them following the hare round and round the barn.
The players were all standing up now, with their backs to the boards, shrinking from the hounds, and nearly deafened with the noise of their yelping, but as quick as the hounds were they could not overtake the hare, but it went round, till at the last it seemed as if a blast of wind burst open the barn door, and the hare doubled and made a leap over the boards where the men had been playing, and went out of the door and away through the night, and the hounds over the boards and through the door after it.
Then the old man called out, 'Follow the hounds, follow the hounds, and it is a great hunt you will see to-night,' and he went out after them. But used as the men were to go hunting after hares, and ready as they were for any sport, they were in dread to go out into the night, and it was only Hanrahan that rose up and that said, 'I will follow, I will follow on.'
'You had best stop here, Hanrahan,' the young man that was nearest him said, 'for you might be going into some great danger.' But Hanrahan said, 'I will see fair play, I will see fair play,' and he went stumbling out of the door like a man in a dream, and the door shut after him as he went.
He thought he saw the old man in front of him, but it was only his own shadow that the full moon cast on the road before him, but he could hear the hounds crying after the hare over the wide green fields of Granagh, and he followed them very fast for there was nothing to stop him; and after a while he came to smaller fields that had little walls of loose stones around them, and he threw the stones down as he crossed them, and did not wait to put them up again; and he passed by the place where the river goes under ground at Ballylee, and he could hear the hounds going before him up towards the head of the river. Soon he found it harder to run, for it was uphill he was going, and clouds came over the moon, and it was hard for him to see his way, and once he left the path to take a short cut, but his foot slipped into a boghole and he had to come back to it. And how long he was going he did not know, or what way he went, but at last he was up on the bare mountain, with nothing but the rough heather about him, and he could neither hear the hounds nor any other thing. But their cry began to come to him again, at first far off and then very near, and when it came quite close to him, it went up all of a sudden into the air, and there was the sound of hunting over his head; then it went away northward till he could hear nothing more at all. 'That's not fair,' he said, 'that's not fair.' And he could walk no longer, but sat down on the heather where he was, in the heart of Slieve Echtge, for all the strength had gone from him, with the dint of the long journey he had made.
And after a while he took notice that there was a door close to him, and a light coming from it, and he wondered that being so close to him he had not seen it before. And he rose up, and tired as he was he went in at the door, of and although it was night time outside, it was daylight he found within. And presently he met with an old man that had been gathering summer thyme and yellow flag-flowers, and it seemed as if all the sweet smells of the summer were with them. And the old man said: 'It is a long time you have been coming to us, Hanrahan the learned man and the great songmaker.'
And with that he brought him into a very big shining house, and every grand thing Hanrahan had ever heard of, and every colour he had ever seen, were in it. There was a high place at the end of the house, and on it there was sitting in a high chair a woman, the most beautiful the world ever saw, having a long pale face and flowers about it, but she had the tired look of one that had been long waiting. And there was sitting on the step below her chair four grey old women, and the one of them was holding a great cauldron in her lap; and another a great stone on her knees, and heavy as it was it seemed light to her; and another of them had a very long spear that was made of pointed wood; and the last of them had a sword that was without a scabbard. Red Hanrahan stood looking at them for a long Hanrahan-time, but none of them spoke any word to him or looked at him at all. And he had it in his mind to ask who that woman in the chair was, that was like a queen, and what she was waiting for; but ready as he was with his tongue and afraid of no person, he was in dread now to speak to so beautiful a woman, and in so grand a place. And then he thought to ask what were the four things the four grey old women were holding like great treasures, but he could not think of the right words to bring out.
Then the first of the old women rose up, holding the cauldron between her two hands, and she said 'Pleasure,' and Hanrahan said no word. Then the second old woman rose up with the stone in her hands, and she said 'Power'; and the third old woman rose up with the spear in her hand, and she said 'Courage'; and the last of the old women rose up having the sword in her hands, and she said 'Knowledge.' And everyone, after she had spoken, waited as if for Hanrahan to question her, but he said nothing at all. And then the four old women went out of the door, bringing their tour treasures with them, and as they went out one of them said, 'He has no wish for us'; and another said, 'He is weak, he is weak'; and another said, 'He is afraid'; and the last said, 'His wits are gone from him.' And then they all said 'Echtge, daughter of the Silver Hand, must stay in her sleep. It is a pity, it is a great pity.'
And then the woman that was like a queen gave a very sad sigh, and it seemed to Hanrahan as if the sigh had the sound in it of hidden streams; and if the place he was in had been ten times grander and more shining than it was, he could not have hindered sleep from coming on him; and he staggered like a drunken man and lay down there and then.
When Hanrahan awoke, the sun was shining on his face, but there was white frost on the grass around him, and there was ice on the edge of the stream he was lying by, and that goes running on through Daire-caol and Druim-da-rod. He knew by the shape of the hills and by the shining of Lough Greine in the distance that he was upon one of the hills of Slieve Echtge, but he was not sure how he came there; for all that had happened in the barn had gone from him, and all of his journey but the soreness of his feet and the stiffness in his bones.
It was a year after that, there were men of the village of Cappaghtagle sitting by the fire in a house on the roadside, and Red Hanrahan that was now very thin and worn and his hair very long and wild, came to the half-door and asked leave to come in and rest himself; and they bid him welcome because it was Samhain night. He sat down with them, and they gave him a glass of whiskey out of a quart bottle; and they saw the little inkpot hanging about his neck, and knew he was a scholar, and asked for stories about the Greeks.
He took the Virgil out of the big pocket of his coat, but the cover was very black and swollen with the wet, and the page when he opened it was very yellow, but that was no great matter, for he looked at it like a man that had never learned to read. Some young man that was there began to laugh at him then, and to ask why did he carry so heavy a book with him when he was not able to read it.
It vexed Hanrahan to hear that, and he put the Virgil back in his pocket and asked if they had a pack of cards among them, for cards were better than books. When they brought out the cards he took them and began to shuffle them, and while he was shuffling them something seemed to come into his mind, and he put his hand to his face like one that is trying to remember, and he said: 'Was I ever here before, or where was I on a night like this?' and then of a sudden he stood up and let the cards fall to the floor, and he said, 'Who was it brought me a message from Mary Lavelle?'
'We never saw you before now, and we never heard of Mary Lavelle,' said the man of the house. 'And who is she,' he said, 'and what is it you are talking about?'
'It was this night a year ago, I was in a barn, and there were men playing cards, and there was money on the table, they were pushing it from one to another here and there—and I got a message, and I was going out of the door to look for my sweetheart that wanted me, Mary Lavelle.' And then Hanrahan called out very loud: 'Where have I been since then? Where was I for the whole year?'
'It is hard to say where you might have been in that time,' said the oldest of the men, 'or what part of the world you may have travelled; and it is like enough you have the dust of many roads on your feet; for there are many go wandering and forgetting like that,' he said, 'when once they have been given the touch.'
'That is true,' said another of the men. 'I knew a woman went wandering like that through the length of seven years; she came back after, and she told her friends she had often been glad enough to eat the food that was put in the pig's trough. And it is best for you to go to the priest now,' he said, 'and let him take off you whatever may have been put upon you.'
'It is to my sweetheart I will go, to Mary Lavelle,' said Hanrahan; 'it is too long I have delayed, how do I know what might have happened her in the length of a year?'
He was going out of the door then, but they all told him it was best for him to stop the night, and to get strength for the journey; and indeed he wanted that, for he was very weak, and when they gave him food he eat it like a man that had never seen food before, and one of them said, 'He is eating as if he had trodden on the hungry grass.' It was in the white light of the morning he set out, and the time seemed long to him till he could get to Mary Lavelle's house. But when he came to it, he found the door broken, and the thatch dropping from the roof, and no living person to be seen. And when he asked the neighbours what had happened her, all they could say was that she had been put out of the house, and had married some labouring man, and they had gone looking for work to London or Liverpool or some big place. And whether she found a worse place or a better he never knew, but anyway he never met with her or with news of her again.RED HANRAHAN'S CURSE.
One fine May morning a long time after Hanrahan had left Margaret Rooney's house, he was walking the road near Collooney, and the sound of the birds singing in the bushes that were white with blossom set him singing as he went. It was to his own little place he was going, that was no more than a cabin, but that pleased him well. For he was tired of so many years of wandering from shelter to shelter at all times of the year, and although he was seldom refused a welcome and a share of what was in the house, it seemed to him sometimes that his mind was getting stiff like his joints...THE DEATH OF HANRAHAN.
Hanrahan, that was never long in one place, was back again among the villages that are at the foot of Slieve Echtge, Illeton and Scalp and Ballylee, stopping sometimes in one house and sometimes in another, and finding a welcome in every place for the sake of the old times and of his poetry and his learning. There was some silver and some copper money in the little leather bag under his coat, but it was seldom he needed to take anything from it, for it was little he used, and there was not one of the people that would have taken payment from him....